Chapter 45
"Ciężki lot"
Obudziłam się w ramionach
młodszego Leto, który jednak wciąż spał. Delikatnie wysunęłam się z jego objęć
i stanęłam obok. Shannon wyglądał jak nieżywa kukła zwisająca z łóżka,
natomiast Jared, objął się ramionami i spał skulony na fotelu. Wyglądał jak
mały, bezbronny chłopiec. To co mi opowiedział w nocy było dla mnie zarówno
szokiem, jak i czymś nierealnym. Do tej pory nie mogłam uwierzyć w to co się
stało temu mężczyźnie. Teraz powoli zaczynałam rozumieć, czemu tak postępował.
Choć z drugiej strony... na zdrowy rozum, powinien unikać jakichkolwiek
kontaktów seksualnych, a on wręcz przeciwnie. Jared na swój sposób się mścił za
wyrządzone krzywdy na tych dziewczynach. Może to i niedorzeczne, ale wydaje mi
się, że to prawda. Bo w końcu teraz traktuje tak swoje „panienki”, jak Evelyn
potraktowała jego. Podeszłam bliżej do fotela z muzykiem i delikatnie, starając
się go nie obudzić, pogładziłam jego lekko zarośnięty policzek wierzchem dłoni.
Powinnam go obudzić i kazać mu przynajmniej położyć się obok Shannona, ale
wiedziałam, że wtedy on na pewno już by nie zasnął. Podeszłam do drzwi, lecz
zanim wyszłam z pokoju, odwróciłam się i po raz ostatni popatrzyłam na śpiących
braci. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Była 10 rano, więc szybko udałam
się do swojego apartamentu i umyłam się. Z mokrymi włosami, ubrana już w świeże
ciuchy, zeszłam na dół, do salki restauracyjnej, w której serwowali śniadanie.
Mimo, że od poprzedniego dnia niewiele jadłam, wzięłam tylko duże soczyste
jabłko i zaczęłam się rozglądać szukając jakiejś znajomej twarzy. I ją
znalazłam. Gdy przysiadłam się do brunetki, jej twarz z bladej i zmęczonej,
zmieniła się w zaróżowioną. Wlepiła we mnie swoje pogodne błękitne oczy i
uśmiechnęła się przyjaźnie.
-
Dzień dobry!-
przywitała się.
-
Cześć! Widzę,
że masz dobry początek roku.- zauważyłam uśmiechając się znacząco.
-
No, nie mogę
narzekać. – odpowiedziała uśmiechając się tajemniczo.
Chwilę rozmawiałyśmy o głupotach, w stylu
„ładna dziś pogoda”, aż w końcu nie wytrzymałam i zapytałam o Jareda. Byłam
wręcz pewna, co usłyszę, zresztą już trochę zdążyłam poznać dziewczynę. Lecz
okazało się być inaczej. Że niczego nie powinnam być pewna.
-
Wiesz,
zmienię chyba o nim zdanie.
-
Czemu?-
zapytałam zaskoczona.
-
Wczoraj,
znaczy dzisiaj był bardzo miły. Zachowywał się zupełnie inaczej niż na
koncertach czy wywiadach. I ma piękny uśmiech.
Gdy to mówiła jej policzki zrobiły się jeszcze
bardziej czerwone, a spojrzenie trochę zawstydzone, lecz szczęśliwe.
-
Był uroczy w
nocy. I świetnie tańczy. Do tego mądry z niego człowiek... w ogóle to gdzie
wczoraj zniknęłaś? Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zł...
-
Oczywiście,
że nie! Sprawiłaś, że Jay się szczerze uśmiechał, a to nie lada wyczyn.-
przerwałam jej kładąc dłoń na jej ręce.- a musiałam przytaszczyć Shannona do
hotelu, bo trochę przesadził z alkoholem. Patrz jakie mam mięśnie!- zaśmiałam
się podwijając rękaw i udając kulturystę poprzez napinanie mięśni ramion.
-
Aha,
rozumiem.- zaczęła się śmiać. – Ej, naprawdę nie myślałam, że mu się
podobam...- szepnęła nachylając się w moją stronę.- Wiem, że jestem ładna,
ale... no to jest dziwna sytuacja...
-
Mam do ciebie
tylko jedną prośbę.- znów jej przerwałam.
Dziewczyna popatrzyła na
mnie pytająco, a ja spojrzałam jej głęboko w oczy. Chciałam zobaczyć czy nadal
jest w nich ta sama kobieta, którą poznałam, która nie da się wykorzystać.
Miałam ogromną nadzieję, że jednak trochę zdrowego rozsądku jej zostało, bo nie
chciałam by została potraktowana tak jak wszystkie pozostałe partnerki Jareda.
-
Nie stań się
kolejną panną na jedną noc, dobrze?- poprosiłam.
-
Czuję się
trochę urażona.- stwierdziła kobieta.- Nie zamierzam z nim sypiać. Nie chcę
nawet wylądować z nim w jednym łóżku, mam jeszcze trochę swojej godności,
zresztą mi się nie spieszy do seksu. Chcę zobaczyć, czy on myśli tylko o tym,
czy też docenia inne aspekty u kobiet, prócz walorów ciała.
-
To dobrze.-
odetchnęłam z ulgą.- O której masz samolot do Anglii?
Rozmowa stała się luźna i relaksująca. Potem
dołączyli do nas Braxton z Timem, którzy oczywiście musieli wspomnieć o
Shannonie i w ten sposób nasza konwersacja zamieniła się w głośny śmiech. Gdy
jakoś udało nam się uspokoić, wszyscy jak na komendę zapytali kiedy znów się
widzimy. W końcu za 2godziny miałam być na lotnisku, a Fancy za cztery. A potem
jedna wielka niewiadoma. Gdy tak myślałam co odpowiedzieć, przy stole pojawił
się Jared, który głośno oznajmił kiedy znów się widzimy.
-
No jak to
kiedy?! Luty! Klaudia ma urodziny, to trzeba świętować, prawda?- zapytał ze
śmiechem.
-
Ja myślałem,
że to Shannon jest od imprezowania.- zaczął się śmiać Kelleher.
-
Co? Jak to?-
zapytałam zaskoczona.
-
Wpadłem w
nocy na pomysł, byś przyleciała do LA 20 lutego, bo i tak mamy 2 tygodnie
przerwy w koncertowaniu, a Emma mi powiedziała, że masz wtedy wolne w szkole,
racja?
-
No, zgadza
się.- odpowiedziałam niepewnie, zaskoczona jego, a raczej jego asystentki,
znajomością mojego planu szkolnego.
-
No to
przyjedziesz dwudziestego do domu.- dokończył zamyślony, a ja poczułam
przyjemne ciepło, gdy użył słowa „dom”.- 26 robimy imprezę, a 28 wracasz do
Polski. Jakoś przeżyjesz jeden dzień bez szkoły, ok.? impreza będzie w domu,
więc zaproś tylko zaufanych ludzi.
-
Ale... ja
śnię?- spytałam nie mogąc uwierzyć w to co słyszę.
-
Chciałem
zrobić to jako niespodziankę, ale ty jesteś szalona i mi jeszcze gdzieś
wyjedziesz, więc wolałem cię uprzedzić. To jak, podoba się?
W odpowiedzi wstałam z krzesła i przytuliłam
się do niego tak mocno, że zaczął jęczeć coś o łamanych żebrach. W końcu po
zjedzonym śniadaniu ruszyliśmy do swoich pokoi by przyszykować bagaże i
wymeldować się z hotelu. Zajęło mi to niecałe 30 minut, więc miałam jeszcze
około godziny by spędzić go z braćmi Leto. Jednak oni okazali się mieć wtedy
krótki wywiad, więc poszłam odwiedzić Braxtona. Z każdym dniem coraz bardziej
lubiłam tego pozytywnie nastawionego do wszystkiego człowieka. Usiadłam w jego
pokoju na łóżku i obserwowałam jak nastraja gitarę.
-
Chcesz
posłuchać małego koncertu?- zapytał nie podnosząc głowy znad instrumentu.
-
Jasne!
Dawaj!- zachęciłam go ciekawa repertuaru jaki wybierze.
Oczywiście na rozgrzewkę poszło Fuck You,
które wiedział, że bardzo lubię. I tak właśnie spędziłam tę godzinę słuchając
wycia Olity, ale także rozmawiając z nim na temat jego przyszłości i kariery. A
on sam opowiedział mi trochę o swojej rodzinie i Hawajach, na które obiecał
mnie kiedyś zabrać. Gdy zadzwonił mi telefon, Braxton przestał wyć, a ja
odebrałam go.
-
Tak?
-
Gdzie
jesteś?- usłyszałam głos Jareda.
-
U Braxtona, a
co?
-
A chcesz się
spóźnić na samolot?- zapytał spokojnie.
Popatrzyłam na zegarek i okazało się, że już
od 5 minut powinnam czekać na dole z bagażami. Przerażona pożegnałam się z
Latynosem, który na do widzenia zaczął mi wyć „Goodbyeeee” w trochę podobnej
wersji jak tej z A Modern Myth, a może i tej samej, ale wiadomo. To Braxiu.
Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie i wybiegłam na korytarz. Winda jak na złość
nie chciała przyjechać, więc w końcu zdecydowałam się na zbieganie schodami. W
recepcji odebrałam walizkę i pożegnałam się z recepcjonistką, która życzyła mi
bezpiecznego lotu. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz natrafiłam na ciętą minę
Jareda, który wskazał na mój bagaż swojemu bratu, a sam mnie popchnął w stronę
czarnego samochodu. Jednak zanim weszłam do niego, Shannon złapał mnie za rękę
i przytulił do siebie. Rozczochrał mi włosy i szepnął na ucho, że będzie
tęsknił. A potem ustąpił miejsca młodszemu Leto. Jay patrzył chwilę na mnie,
jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojego ubioru, po czym pocałował w
policzek i kazał mi wysłać sms’a jak już będę w samolocie, a potem jak już będę
w domu.
-
Do widzenia
Jared. Widzimy się za niecałe dwa miesiące.- szepnęłam i mrugnęłam do niego.
Łatwiej mi było żegnać
się z nim mając perspektywę, że zaraz znów się zobaczymy. Nawet gdy drzwi się
zamknęły, a pojazd ruszył , nadal byłam spokojna. Już nie panikowałam, że to
jednorazowa bajka. Bo zaraz miałam tu wrócić. Wrócić do Stanów, do braci Leto.
Jednak jak to bywa z życiem, powrót do Warszawy nie należał do najlepszych.
Szkoła, zaliczenia i ciężka praca wcale mnie nie pocieszały. Jednak dwa razy w
tygodniu odwiedzałam moje ukochane konisko, które rozjaśniało mi te szare,
brzydkie dni. Studniówkę ominę, bo to jakaś jedna wielka porażka. Sukienkę,
którą sobie kupiłam na tę okazję podarłam zakładając ją przed samym balem, więc
musiałam założyć inną. Ale na szczęście polonez wyszedł nieźle, jak na moją
klasę, a potem zabawa, która trwała dla mnie do 1 w nocy. Szczerze, to bawiłam
się całkiem znośnie. Znajomi co chwila żartowali, bawili się. Wróciłam taksówką
do domu, ledwo co powłócząc nogami. Ale było warto założyć te cholernie wysokie
szpilki, bo wyglądałam w nich naprawdę nieźle. Jednak, gdy budzik zadzwonił o 8
rano, bym wstała gdyż kucyś czeka, chciałam zakopać się w ciepłej pościeli i
tam przeleżeć do 20 lutego. Znów przestałam się wysypiać przez tyle materiału w
szkole, te testy do matury i inne egzaminy. Miałam dość. Któregoś dnia akurat
wracałam ze szkoły do domu idąc przy bardzo ruchliwej trasie. Normalnie nigdy
tamtędy nie chodzę, ale z powodu kiepskich warunków pogodowych i dużych mrozów,
autobus rozkraczył się na środku ulicy, a najbliższy przystanek był cholernie
daleko, więc musiałam dostać się tam na piechotę. Akurat wtedy zaczął mi
dzwonić telefon. Zdenerwowana już samym faktem spaceru przy tej trasie
odebrałam telefon, lecz nic nie słyszałam przez ten szum przejeżdżających obok
samochodów, które zdecydowanie przekraczały dozwoloną prędkość. Jednak gdy
popatrzyłam na wyświetlacz, okazało się, że to Jared, lecz czemu milczał?
-
Haloo??-
krzyknęłam do słuchawki.
-
Dzwonię nie w
porę?- usłyszałam jego spokojny głos.
-
Nie, mów co
tam u ciebie, a ja znajdę jakieś cichsze miejsce.- powiedziałam zastanawiając
się dokąd się udać.- Poczekaj chwilę.- dodałam ciszej i zaczęłam bieg w
kierunku malutkiego sklepu.
Bieganie po zaspach, błocie i brudnym śniegu
to wyczyn, więc trzymając blackberry w dłoni skakałam przez te przeszkody,
starając się nie poślizgnąć. W końcu znalazłam się przed sklepem i weszłam do
środka. Zaczęłam udawać, że przechadzam się między półkami, a tak naprawdę
przyłożyłam telefon do ucha i dałam znać, że może mówić.
-
Wiesz...
chciałem Ci tylko powiedzieć, że cię kocham.- usłyszałam jego trochę
zniekształcony głos.
Zatrzymałam się i stojąc z otwartymi ustami
wpatrywałam się w kolorowe etykiety butelek o przeróżnych kształtach. On
zadzwonił tylko po to by mi powiedzieć, że mnie kocha. To było urocze.
-
Ja ciebie
też.- odpowiedziałam uśmiechając się radośnie.- Za 2 tygodnie się widzimy!
-
Wiem. Kończę
już, muszę... coś zrobić.
-
No dobrze,
cześć Jared!- pożegnałam się, lecz już usłyszałam sygnał, który oznajmiał, że
Leto zakończył połączenie.
Zmęczona wróciłam do domu i pierwsze co
zrobiłam to zaparzyłam gorącą herbatę, którą wlałam do ogromnego czarnego
kubka. Przykryłam się kocem, po czym wzięłam położyłam na kolanach laptopa i
zaczęłam popijać parującą ciecz. Włączyłam maszynę i otworzyłam skrzynkę
mailową. Ze zdziwieniem popatrzyłam na 35 nieodebranych maili. Większość z nich
okazała się reklamami bądź jakimiś innymi śmieciami, ale jeden z nich zwrócił
moją szczególną uwagę. Mianowicie był od jakiegoś Mat’a Delord’a. Tytułem tego
maila było „The Kill”. Zaskoczona, otworzyłam go ani przez chwilę nie myśląc,
że może być zawirusowany czy coś w tym stylu. Dopiero gdy zobaczyłam jego
treść, zdałam sobie sprawę kim jest Mat. na moją twarz wkradł się szeroki
uśmiech, tak szeroki, że policzki aż zaczęły mnie boleć od tej gimnastyki.
Przeczytałam go jeszcze dwa razy i w tym raz na głos. Nie mogłam uwierzyć, że
Mat, którego poznałam na Rodeo Drive do mnie napisał. I to przed paroma
godzinami.
„ Droga Klaudio,
Nie wiem jeszcze czy mnie pamiętasz, ale
spotkaliśmy się w Los Angeles na początku listopada. Kupowałaś w sklepie, w
którym pracuję sukienkę na galę EMA. A potem nawet spotkaliśmy się na spacerze
z psami. Był jeszcze twój ojciec.
No tak, pewnie się zastanawiasz czemu taki
tytuł maila. Długo myślałem jak by go zatytułować, byś go nie wyrzuciła do
kosza, jako kolejny spam. Pamiętasz, może co leciało, gdy wyszłaś z
przymierzalni? Nie wiem czemu ale tamta chwila zapadła mi głęboko w pamięci. Ty
w tej sukience i The Kill. Dlatego zdecydowałem się nazwać tak ten mail.
Skąd go mam? Pewnie Twoje kolejne pytanie.
Mianowicie odwiedzając mamę i wychodząc z jej psem znów spotkałem tego husky,
tym razem z tym mężczyzną, który był z Tobą w sklepie. Zapytałem go o Twój mail
i mi go dał. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Zgubiłem Twój adres
na facebook’u, a na twitterze nie zauważałaś moich tweetów.
Chciałem się dowiedzieć czy może będziesz w
najbliższym czasie odwiedzać Miasto Aniołów? Jeśli tak byłoby miło się spotkać.
To chyba wszystko. Trzymaj się ciepło,
gdziekolwiek jesteś. Liczę na jakiś znak życia.
Z poszanowaniem,
Mat Delord
Ps. Pięknie wyglądałaś na
tej gali! Chodź częściej w sukienkach!
„
Wpatrywałam się jak
urzeczona w ten elektroniczny list. Nigdy bym nie pomyślała, że on się do mnie
odezwie. Tym bardziej pisząc tyle komplementów. Naprawdę poczułam się wyjątkowa
i szczęśliwa. Odłożyłam już zimny kubek z herbatą i zabrałam się do
odpisywania. O dziwo bardzo dobrze wiedziałam co chcę w nim zamieścić.
„ Drogi Macie,
Oczywiście, że Cię pamiętam! Jakbym mogła
zapomnieć takiego pomocnego i przystojnego asystenta. Z takim uroczym
zwierzakiem jakim jest Crystal.
Nie myślałam, że ktokolwiek jest w stanie
zapamiętać takie szczegóły, jak ja. Więc bardzo mi miło, że też pamiętasz o tym
co wtedy tworzyło soundtrack do tej chwili.
Co do mojego adresu nie
mam nikomu za złe, że go dostałeś. Wręcz przeciwnie, cieszy mnie to, że
napisałeś do mnie. Nie spodziewałam się tego, ale naprawdę... miło mnie zaskoczyłeś.
Jeśli zaś chodzi o mój przyjazd do Los
Angeles, to akurat masz szczęście, bo przylatuje 20 lutego i spędzę tam czas do
28. Mam nadzieję, że się w takim razie spotkamy!
W załączniku jest mój numer telefonu na
wszelki wypadek, bo nie zawsze mam maile, pod ręką, więc jakbyś chciał to pisz
na niego.
Ty także się trzymaj,
K.
Ps. Nie ma nawet takiej
opcji. Po pierwsze nie lubię, po drugie nie mam dla kogo ;-)
”
Zadowolona z treści
wysłałam go do Amerykanina. Jaki pozytywny koniec dnia. Najpierw telefon od
Jareda, który po prostu zadzwonił by powiedzieć, że mnie kocha. Urocze, choć do
niego niepodobne. A teraz jeszcze mail od chłopaka, który zawrócił mi w głowie.
Będę musiała podziękować Szynkowi za to, że dał mu mojego maila. Jednak trzeba
było się zabrać do pracy i zrobić kilka maturek z matmy choćby, z której nie
byłam najlepsza. Nie to, że jestem jakąś nogą, ale orłem też nie. Nie jest to
mój najmocniejszy punkt odkąd zaczęłam chodzić do liceum. Ale cóż zrobić.
W sobotę, 19 lutego pojechałam ostatni raz do
stajni, by pożegnać się z kucykiem i przypomnieć trenerowi , że wyjeżdżam na
półtora tygodnia. Wsiadłam w autobus i po 30 minutach byłam już na miejscu.
Idąc do stajni, ze zdziwieniem spostrzegłam, że w karuzeli chodzi mój kucyk w
całym osprzęcie. Zdziwiona podeszłam do maszyny i gdy tylko kucyk był przy
wyjściu, zatrzymałam ją i wyprowadziłam kucysia. Tequilla zadowolona, że
przestała chodzić w kółko przyjacielsko trąciła mnie pyskiem i idąc obok bez
jakiejkolwiek mojej kontroli szukała mi po kieszeniach przysmaków. Zatrzymałam
się przy zamkniętych drzwiach stajni, by ciepło z niej nie uciekało na mróz
który panował na zewnątrz i zaczęłam mocować z zamkiem. Nagle usłyszałam krzyk
„Tequilla!”, więc natychmiast odwróciłam się by zobaczyć gdzie mój koniś
uciekł. Jednak ona grzecznie stała obok mnie czekając, aż otworzę wejście do
stajni. Jakaś dziewczyna biegła w naszą stronę i ciągle krzyczała jej imię.
Odwróciłam się i popatrzyłam na nią jak na idiotkę. Ona dopadła mojego konia i
zaczęła go głaskać po chrapach, jakbym zrobiła jej jakąś krzywdę.
-
Co ty
robisz?!- krzyknęła na mnie.
-
Słucham?-
zapytałam zaskoczona.- Biorę ją na jazdę, a na co to wygląda?
-
Kto ci
pozwolił ją dotykać? Jak śmiesz brać mojego konia?!- zaczęła krzyczeć blondynka
patrząc na mnie ze złością w oczach.
Nic nie rozumiałam. Jak to jej konia? To była
Tequilla. Zwykły rekreacyjny kuc, na którym jeździłam od wielu lat i to jako
jedyna, bo wszyscy się jej bali. Nie mam do tej pory pojęcia czemu dostała
ksywę „koń morderca”, skoro to był najłagodniejszy koń na świecie. Może i
momentami wredna, ale przede wszystkim mądra i sprytna. I nie głupia. A ja
takie konie z charakterem kocham.
-
Jak to
twojego?
-
Od środy to
jest mój koń. Wydzierżawiłam ją i teraz razem będziemy zdobywać parkury! A za
miesiąc po próbie zamierzam ją kupić.
Nagle poczułam jakby coś wewnątrz mnie pękało.
Zdołałam wyszeptać tylko ciche przepraszam, a dziewczyna odwróciła się na
pięcie z moim ukochanym koniem i zaczęła z nim iść do stajni sportowej.
Patrzyłam jak mocno trzyma ją za wodze, nie pozwala odwrócić łba w moją stronę.
Tekiś bardzo dobrze wiedziała co się dzieje. Cicho zarżała, tak jakby się
żegnała i zniknęła w stajni. A ja nie wiedziałam co robić. Cała radość z
ostatniej jazdy przed wyjazdem, a także z samego wyjazdu zniknęła zastąpiona
niewyobrażalną pustką. Zacisnęłam zęby, a paznokcie wbiłam w wewnętrzną część
moich dłoni. To jakiś koszmar, żart. Przecież to niemożliwe by zabrali mi
ukochanego konia, jedną rzecz, która utrzymywała mnie w stanie względnej
radości tutaj w Polsce. Kopnęłam nogą zamek, który pod tą siłą się otworzył.
Przesunęłam potężne drewniane drzwi i weszłam do środka. Tam już jakieś dzieci
czyściły kucyki. Nie patrząc nawet na konie, które powystawiały swoje zgrane
głowy na korytarz pobiegłam do siodlarni, gdzie miałam znaleźć trenera. I tak
jak zawsze siedział tam zapisując kuce z jazd.
-
O! Klaudia!-
przywitał się przyjacielsko.
-
Czy to
prawda? Sprzedali ją?- zapytałam zapominając o
przywitaniu.
-
Niestety tak.
Na razie ją wydzierżawili, ale prawdopodobnie i tak ją kupią. Przykro mi.-
powiedział smutno.- Wsiadasz teraz czy za godzinę?
-
Wsiadam...
-
To weź... nie
wiem. Kogo chcesz?
Popatrzyłam po kucykach lecz żaden z nich nie
odpowiadał mi. Nie chciałam innego kuca, chciałam mojego Miśka. Lecz wybrałam
Ducha, jako że Dunia i Zana były zajęte. Duch to śnieżnobiała klacz o rybich
oczach. Największy z kucy, lecz też najwolniejszy. Przygotowanie jej nie zajęło
mi dużo czasu. Gdy wsiadłam na nią od razu poczułam różnicę. Była dla mnie
kwadratowa, niewygodna i prosta. Była zwykłym rekreantem bez charakteru, nie
była jak Tequilla. Wjechałyśmy na plac i rozpoczął się trening, a raczej
masakra. Duch w ogóle nie chciała chodzić, jej galop to było wleczenie się nie
bieg, a przeszkody... Gdy Tequilla widziała przeszkodę nadstawiała uszy do
przodu i pędziła na nią nawet z bolącą nogą, nie umiałam jej zatrzymać.
Kochałam na niej skakać. Nigdy się nie bałam, nie miałam momentu zawahania. Jej
ufałam . A Duch zatrzymała się przed przeszkodą i rozwaliła stojaki. Porażka na
całej linii. Do tego krzyczący trener „Duch to nie Tequilla! Musisz używać
łydek!”. Tak świetnie! A co niby robię przez cały czas?! To nie moja wina, że
to koń ma dosyć jazd i bycia cholernym rekreantem. Cała mokra i wymęczona
zsiadłam z tej ślicznej klaczy i zaprowadziłam ją do stajni. Rozebrałam ją i
wypuściłam do parku, w którym stały wszystkie rekreanty. Podeszłam jeszcze do
trenera, by zaznaczył mi, że byłam na jeździe w karnecie, po czym pożegnałam
się mówiąc, że muszę wracać do domu. Jednak zanim to zrobiłam, zajrzałam do
sportowej stajni. Przy wejściu stał Jacek, mój ulubiony stajenny. Popatrzył na
mnie smutno, po czym mnie przytulił. Jeszcze umiałam powstrzymać łzy. Kiwnął mi
głową i wyszedł na zewnątrz bez ani jednego słowa. To dziwne, bo zawsze rozmawialiśmy
godzinami. Zauważyłam w ostatnim boksie siwą głowę, która znałam lepiej niż
jakąkolwiek końską głowę w moim życiu. Szybko podbiegłam do niej, lecz przed
samym boksem zatrzymała mnie ta blond dziwka. Nie powinnam jej tak nazywać,
ale... nie umiem inaczej. Odebrała mi ukochanego przyjaciela.
-
Czego ty tu
jeszcze?- zapytała.
-
Mogę się z
nią pożegnać?- spytałam cicho patrząc w jej oczy pełne dumy i złośliwości.
-
No dobrze,
ale szybko.
Podziękowałam jej i weszłam do boksu kucyka.
Powąchała najpierw moją rękę, a potem kieszenie by sprawdzić co dla niej mam.
Ta blondynka nie miała grama pojęcia o tym czym jest prywatność, więc stała w
drzwiach i patrzyła na nas. Jednak starałam się to ignorować. Gdy dałam
Tequilli cukierek jabłkowy, który uwielbiała poruszyła się, lecz nic nie
odpowiedziała. No i nie wytrzymałam. Przytuliłam się do jej zimowej sierści
łapiąc ją mocno za grzywę i oplatając ramiona wokół jej szyi. Pierwszy raz ona
nie rzucała łbem, a przytuliła go do moich pleców. Wiedziała, że to jest pożegnanie.
Chciałam już tak zostać wtulona w nią na zawsze, ale... nie mogłam. Odkleiłam
czerwoną od płaczu twarz od kucyka i popatrzyłam na nią ostatni raz.
-
Kocham cię.-
powiedziałam i odwróciłam się.
Nie patrzyłam na dziewczynę, na nikogo w
stajni. Pobiegłam od razu do autobusu. Gdy się zatrzymałam ledwo co łapałam
oddech. Nie mogąc powstrzymać płaczu wybrałam pierwszy lepszy numer z książki,
którym okazał się być Jared.
-
Tak?-
usłyszałam jego zaspany głos, ale nie obchodziło mnie to.
-
Przepraszam,
że cię budzę. Nawet nie wiem która jest u ciebie.- załkałam.
-
Co się
stało?- zapytał zdenerwowany.
-
Zabrali mi
ją. Zabrali mojego konia. Kupili ją. Zabrali mi moją Tequillę.- wypowiedziałam
tak szybko, jak mogłam a potem zaczęłam ryczeć jak małe dziecko.
Jay próbował mnie uspokoić, lecz ból że
straciłam najbliższą mi osobę, której mogłam wszystko powiedzieć, że złamali mi
serce zabierając moje maleństwo ode mnie, wciąż we mnie pulsował i zdawał się
być do nie pokonania. Ale gdy nadjechał autobus, uspokoiłam się na tyle by nie
histeryzować w miejscu publicznym. Pożegnałam się z Leto i już do końca podróży
siedziałam sama, w ciszy, zamknięta w sobie, otoczona bólem. Nie miałam nawet
siły pisać do Ani, Jessy czy Ciacho. Do nikogo. Sprawdziłam czy jestem
spakowana i wyruszyłam w moją długą podróż do Kalifornii. W Amsterdamie miałam
przesiadkę i z tego holenderskiego miasta leciałam już na lotnisko niedaleko
miasta Aniołów. Ale nie powiem, żeby podróż była przyjemna. Zaczęło się od
tego, że gdy tylko zajęliśmy swoje miejsca poinformowano nas, że czekamy na
jeszcze jedną pasażerkę. Czekaliśmy tak 20 minut! Nie wiem, jak mogli się na to
zgodzić, ale cóż. W końcu do samolotu wtoczyła się dość puszysta i co gorsza
śmierdząca baba. No dobra, młoda kobieta, a raczej młody pączek. Okropieństwo.
I najgorsze było to, że usiadła idealnie za mną, co oczywiście skończyło się
tym, że jej brzuch uderzył o mój fotel tak, że o mało co nie wylądowałam na
kolejnym. Ale postanowiłam to zignorować. Zresztą nie miałam ochoty się kłócić
mając taki wisielczy humor i chcąc po prostu zapomnieć o tym co wczoraj się
stało. Jednak ta kobieta skutecznie mi to uniemożliwiała. Co chwila się
wierciła i kopała mój fotel. W końcu nie wytrzymałam i po 3 godzinach lotu
poprosiłam ją by przestała. I tak też się zaczęła moja wojna z nią. Trwała
przez cały lot. A gdy kobieta dowiedziała się, że jestem wegetarianką zamówiła
sobie wielki ohydny i śmierdzący kotlet. O mało co nie zwymiotowałam... Nigdy,
ale to nigdy więcej nie lecę klasą ekonomiczną! Gdy już powoli zaczęłam
zasypiać nagle usłyszałam coś na wzór rozdzieranego materiału, a potem poczułam
wielki smród. O boże... i tak było przez kolejne 30 min drogi. W życiu się tak
źle nie czułam. Psychicznie zdołowana utratą konia, a fizycznie... zagazowaniem
przez tę sukę, która chciała zabić wszystkich w samolocie. Masakra. Do tego
jeszcze mocne turbulencje, co spowodowało wymioty tej kobiety. Ludzie
zabierzcie mnie z tego miejsca. Dajcie spadochron i ja wyskoczę. Whatever gdzie
byle dalej od tego potwora. Gdy już straciłam jakąkolwiek nadzieję, że mnie
uratują usłyszałam komunikat, że za 40 minut będziemy. Bogu niech będą dzięki!
Moja wojna o fotel trwała nadal. Z całych sił walnęłam w niego plecami
rozlewając napój na tę kobietę. Uśmiechnęłam się zwycięsko i udałam, że to
przez przypadek. Oczywiście wywiązała się awantura, ale ja swoimi niewinnymi
oczkami zostałam uniewinniona i skrzyczano tamtą kobietę. Lądowanie było
najcudowniejszą rzeczą, która przydarzyła się podczas tego lotu. Jednak przy
odprawie paszportowej kobieta ta po prostu zaklinowała się w bramkach. Nie wiem
jak to zrobiła, ale... cóż. To jest właśnie głupota. Nie przechodzi się z taką
torbą na biodrze mając biodra takie jak słoń. Szybko przeszłam kontrolę
paszportową, sprawdzono mi wizę i mogłam iść odebrać bagaż. Teraz tylko znaleźć
Leto i jestem w domu.
Dobrze. To tak. Ten rozdział jest rozdziałem przejściowym, ale krótki jest, więc nie powinniście marudzić. Kolejny rozdział mam już prawie napisany więc będzie szybciej…choć, nie. To zależy od Was i conajmnij 12 komentarzy pod notką ;) i to nie byle jakich ;) Nad historia Evelyn spedzilam bite 3 miesiace poszukiwan artykulow, czytanie historii o gwałtach na mężczyznach i nie chcę Was martwić, ale historię oparłam na opowiadaniu pewnego Norwegoa, który ponoć przeżył coś takiego i się procesował o to z kobietą. No dobra, ale mniejsza z tym. Chciałam Was zaskoczyć i to mi się udało :) nikt się tego nie spodziewał :) co do snu, zostanie on jeszcze wyjaśniony heh… Caravaggio… Mat to wokalista zespołu Kill Hannah. Najbardziej uroczy człowiek jakiego znam :) a jeszcze dzisiaj poprawił mi humor na cały tydzień tym, że się cieszy wraz ze mną jeśli chodzi o spotkanie w Londynie. Ale nvm. Jay to Jay. U mnie w opo czasami będzie gnidą, czasami biednym Jareduniem, a czasami fajnym i kochającym facetem ;) Jak coś nie pasuje to jest „x” :) Ale wolałabym gdybyś została ;] Marion, Fancy ma jeszcze wiele wad, które wyjdą dopiero w praniu. To nie jest kochana idealna dziewczyna, ale o tym to w przyszłości :D co do „mocnych” wejść… jeszcze takie będą ;) nie raz Was jeszcze zaskoczę^^
Rozdział tym razem chcę zadedykować Manffredzi i „Burzycielce Marzeń” :D to dla Was girls ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz