Chapter 5
"Prawdziwy Jared?"
Obudziłam się w jakimś
zupełnie obcym mi miejscu, a to sprawiło, że się przestraszyłam. Chciałam
powrócić pamięcią do momentu w którym tutaj się zjawiłam, ale nie mogłam.
Miałam czarną dziurę w pamięci. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które od razu
wydało mi się dziwne. Dopiero po pewnej chwili mój mózg załapał, że jestem w
sali szpitalnej. Tylko co ja tutaj robiłam? Podniosłam się na łokciach i
poczułam okropny ból, więc szybko znów się położyłam. Jęknęłam cicho i
zamknęłam oczy. Co do jasnej cholery się stało? W końcu po jakimś czasie do
sali weszła czarnowłosa pielęgniarka o ciemnej karnacji. Gdy zobaczyła, że się
obudziłam uśmiechnęła się pocieszycielsko i podeszła do mnie.
-
Witaj, jak
się czujesz?- zapytała się po angielsku, co oznaczało, że nadal jestem w
Anglii.
-
Wszystko mnie
boli.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
-
No nie dziwię
się, mnie po czymś takim też by wszystko bolało.
-
Co się stało?
Dlaczego tutaj jestem?
-
Miałaś
wypadek samochodowy.
-
Słucham?
Gdzie jest Gregor i Miranda?- zapytałam od razu przypominając sobie, że oni
przecież cały czas byli ze mną.
-
Twoja matka
przechodzi obecnie operację, a Gregor to twój ojciec?
-
Tak,
chrzestny. Narzeczony Mir...
-
Nie wiem
gdzie on jest. Z miejsca wypadku przywieziono tylko ciebie i twoją matkę.
Nikogo więcej...
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach,
ale i tak zadałam to pytanie.
-
Chyba tak.
Podobno cały przód był tak zmiażdżony, że kierowca nie miał szans na przeżycie.
Zresztą samochód doszczętnie spłonął. Ciebie uratował jakiś mężczyzna.
Pokiwałam tępo głową i ponownie położyłam się.
Nie chciałam już tego słuchać, a kobieta od razu to zrozumiała. Wyszła z salki,
a ja wtedy zaczęłam cicho płakać w poduszkę. Gregor był naprawdę fajnym
mężczyzną, a poza tym to on zawsze namawiał Mirandę na koncerty... Płacząc tak
zasnęłam z mokrymi od łez policzkami.
***
Kolejna pobudka była
jedną z najgorszych jakie miałam w życiu. Otworzyłam oczy dokładnie w momencie,
gdy do pomieszczenia weszła pielęgniarka. Gdy zauważyła, że nie śpię
natychmiast wyszła, a po chwili wróciła z jakimś mężczyzną ubranym w fartuch o
miętowym kolorze, który musiał być lekarzem.
Chwilę tak stali przede mną, a potem on wypowiedział słowa, które
zmroziły mi krew w żyłach.
-
Twoja mama
Miranda nie żyje.
Przez dobre kilkadziesiąt sekund próbowałam zrozumieć
o co w nim chodzi do czasu aż coś wewnątrz mnie ścisnęło wszystkie moje
wnętrzności, a ja zaczęłam płakać. Pielęgniarka widząc to chciała mnie objąć,
lecz jej na to nie pozwoliłam. Nie mogłam uwierzyć, że moja matka chrzestna już
nigdy nie powie do mnie miłego słowa, nie zapyta się o Jareda... Nigdy jej już
nie zobaczę, ani nie wybiorę się z nią na konną przejażdżkę. To nie mogła być
prawda...
Dobre dwa dni spędziłam w szpitalu zupełnie
zamknięta w sobie. Zdałam sobie wtedy sprawę, że jestem w obcym kraju i
zostałam sama jedyna na tym świecie. Rodziny już żadnej nie miałam, skoro moi
rodzice zginęli jeszcze jak byłam małą dziewczynką, a jedyną osobą, która się
mną interesowała była właśnie Mir... W końcu wypuścili mnie z tego okropnego
miejsca. Przy wyjściu jednak zatrzymała mnie ta pielęgniarka i podała mi jakąś
kartkę, mówiąc, że to do mnie od mężczyzny, który mnie uratował. Szybko wzięłam
zabrałam jej kartkę i wepchnęłam ją do kieszeni. Prawie że wybiegłam ze
szpitala i gdy tylko znalazłam się w parku naprzeciwko niego, usiadłam na
ławeczce i zaczęłam płakać. Nie miałam gdzie się teraz udać, co zrobić ze sobą.
Zostałam zupełnie sama. W końcu stwierdziłam, że zobaczę co „mój wybawiciel”
napisał. Gdy popatrzyłam na papier przetarłam łzy nie wierząc w to na co
patrzę. Na kartce było napisane:
„Lily, pamiętam to jak wrzuciłaś mi tego funta
do kapelusza. Nie wiem co mówiłaś, ale mam nadzieję, że kiedyś się tego jeszcze
dowiem. Mam nadzieję, że podobał Ci się koncert na Wembley. Przykro mi z powodu
rodziców. Trzymaj się dziewczyno! – J
Ps. Jest tu ze mną mój brat, więc
stwierdziłem, że może choć trochę nasze autografy poprawią ci humor, albo
przynajmniej na 30 sekund odciągną Cię od tych wydarzeń...”
A pod tym tekstem znajdowały się sygnatury
braci Leto. O jasna cholera! Jared uratował mi życie! I mnie jeszcze
pamiętał... nie wierzę! Dlaczego ten koszmar miesza się z tak piękną chwilą?-
zapytałam sama siebie, a potem ze złością uderzyłam pięścią w ławkę. Gdy trochę
ochłonęłam, złożyłam starannie kartkę i włożyłam ją do kieszeni spodni. Było mi
trochę zimno, bo miałam tylko koszulkę na sobie, ale nie miałam pieniędzy żeby
kupić sobie coś cieplejszego. W ogóle nie do końca wiedziałam co teraz zrobić.
Chyba musiałam iść do ambasady polskiej by wydali mi paszport, albo jakikolwiek
inny dokument tożsamości. W końcu jakoś musiałam wrócić do Polski. Wstałam i
zaczęłam iść ścieżką w kierunku najbliższej ulicy. Nie miałam pieniędzy, nie
miałam telefonu, niczego nie miałam i byłam zagubiona. Jeszcze nigdy w całym swoim
życiu nie czułam się tak samotna i tak przerażona. Ale szłam dalej starając się
panować nad emocjami. Nie miałam nawet mojej mp3, która zawsze pozwalała mi
uciekać od tego realnego świata. Lecz nie tym razem. Nie mogąc już w ogóle
powstrzymać emocji stanęłam na środku ścieżki i opuściłam głowę by zakryć
policzki, a przede wszystkim łzy, które mi ściekały po nich. Usłyszałam nagle
krzyk i od razu podniosłam głowę. Kilka metrów przede mną leżała jakaś
staruszka, a przed nią biały jak śnieg rower i obok niego stał mężczyzna.
Szybko pomógł się jej podnieść i zaczął przepraszać kobietę, która chyba nadal
była w szoku. Po chwili przeniósł swoje spojrzenie na mnie, a ja o mało co nie
dostałam zawału. Mężczyzna, który wjechał w staruszkę był nie kto inny jak mój
wybawiciel, Mr. Dżaret Litoł! Bardzo chciałam odwrócić od niego wzrok, ale coś
wewnątrz mnie mówiło, że wtedy okażę słabość. Och tak, oczy Jareda. Każdy kogo
znałam, oczywiście prócz mojej elitarnej ekipy z Echelonu, mówił, że Jay ma
piękne niebieskie oczy. Ja od kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy wiedziałam,
że one wcale takie cudne nie są. Jared miał wytrzeszcz i chyba nikt temu nie
zaprzeczy. Oczy głęboko osadzone, duże i przerażające. Miał coś w swoim
spojrzeniu, co kazało mieć się na baczności. Coś w rodzaju szaleństwa i
zagrożenia. I właśnie tym się różniłam od tych wszystkich fg... Ja się
patrzyłam w jego oczy dlatego, że miał je przerażające, a nie piękne. Mężczyzna
skierował swój wzrok na staruszkę i znów ją przeprosił. W końcu kobieta odeszła
od niego. On jednak nie wsiadł od razu na rower. Podniósł go z ziemi i zaczął
prowadzić w moją stronę. W pierwszej chwili chciałam uciec, ale zostałam. To
był w końcu Jared, a ja nadal byłam fanką Marsów. Zatrzymał się przede mną, a
ja zauważyłam, że jest wyższy ode mnie o jakieś 15 centymetrów. Uśmiechnął się
do mnie nieznacznie i zapytał.
-
Lily?
Pokiwałam twierdząco głową wciąż się na niego
patrząc, a raczej gapiąc. Zachowywałam się jak jakiś totalny fangirls, który
zapomniał języka w gębie. A najgorsze było to, że pierwszy raz się tak czułam.
Zawsze byłam nieziemsko wkurzona na niego i z wielką chęcią mu to
przekazywałam, a tym razem... Nic, po prostu nic.
-
Jak się
czujesz?- zapytał przyglądając się mi.
-
Beznadziejnie.-
odpowiedziałam szczerze, co mnie samą zaskoczyło.
On nie wiedząc co powiedzieć jedną ręką objął
mnie i przyciągnął do siebie. O jasna cholera! Teraz dopiero nie wiedziałam co
robić. Stałam tak jak słup soli, ale po chwili odsunęłam się od niego, nadal
będąc w szoku chciałam coś powiedzieć, ale nie umiałam. Normalnie zapomniałam
jak jest po angielsku choćby „dziękuję”.
-
Może
usiądziemy na ławeczce?- zaproponował, a ja nie mając za dużego wyjścia,
zgodziłam się.- To jak teraz będzie? Dasz sobie radę?
Patrzyłam na niego totalnie zaskoczona. On się
pytał mnie, czy dam sobie radę. Interesował się mną i moim życiem. O boże!
Koniec świata chyba się zbliża!
-
Dam sobie
radę.- powiedziałam cicho kłamiąc tak beznadziejnie, że on w mig to wyczuł.
-
Powiedz
szczerze.
-
Nie mam
zielonego pojęcia co mam teraz zrobić. Nie mam niczego, jestem w obcym kraju i
nic nie wiem.- zaczęłam mu się żalić, a słowa wypływały z moich ust z
prędkością światła.- Muszę iść do ambasady wyrobić paszport, wrócić do kraju i
ja nie mam pojęcia jak to będzie, gdzie będę mieszkać, co robić...
W końcu zamilkłam i szybko starłam łzy, które
ciekły mi po policzkach. Jasna cholera, co jak co, ale przed nim nie chciałam
pokazywać jaka jestem słaba. Leto przez cały czas słuchał mnie uważnie i gdy
skończyłam zamyślił się. Pierwszy raz wtedy poczułam do niego w realu coś
innego niż złość. Oczywiście chodzi mi, że poza koncertem. Pierwszy raz mogę
powiedzieć, że zafascynował mnie. Siedział tak wpatrzony w pień drzewa i chyba
myślał. Miał wtedy taki inny wzrok.
-
Nie jest ci
zimno?- zapytał widząc, że się trzęsę.
-
Nie.- znów
skłamałam, tym razem lepiej, ale widać jego nie da się oszukać.
Zdjął z siebie swoją czarną bluzę i podał mi
ją mówiąc, żebym się ubrała. Na początku zaprotestowałam, ale potem jednak ją
założyłam. Była wbrew pozorom dość duża i taka fajna w dotyku. Choć nie powiem,
by pięknie pachniała. Czuć było od niej pot Jareda, może nie waniało to jakoś
strasznie mocno, ale z całą pewnością perfumy to nie były. Potarłam policzek o
materiał, zawsze tak robiłam starając się „wczuć” w bluzę, a wtedy zobaczyłam,
że Jared się do mnie uśmiecha. Od razu zaprzestałam tej czynności zdając sobie
sprawę jak to głupio musiało wyglądać.
-
Skoro nie
masz żadnych pieniędzy, to może poszłabyś ze mną i chłopakami na obiad? Pewnie
jesteś głodna...
-
Dziękuję, ale
raczej od...
-
Aleś ty
nieśmiała.- stwierdził przerywając mi.
-
Nie
nieśmiała, a dobrze wychowana.- odpowiedziałam patrząc mu w oczy by to
udowodnić.
-
Ja nadal
nalegam. Chodź z nami na obiad, mi chyba nie odmówisz.- stwierdził uśmiechając
się do mnie jakbym była jakimś totalnym idiotą.
Patrząc tak na niego zaczęłam się śmiać z
paradoksu tej sytuacji. On zaskoczony chyba pierwszy raz ujawnił swoje
prawdziwe emocje.
-
Co cię
rozśmieszyło?- zapytał.
-
Ty.-odpowiedziałam.-
No dobrze, pójdę z wami, bo to zawsze było moje marzenie, a poza tym jestem
cholernie głodna.
Leto uśmiechnął się triumfalnie, a ja dodałam.
-
Nie wiem
czemu ci to mówię, ale głupio się czuję. Wiesz, jednak zawsze pozostaje to, że
jestem twoją fanką, a ty jesteś taki... otwarty na tę sytuację. Dziwne to jest.
Nie próbowałam nawet patrzeć na Jareda, nie
chciałam wiedzieć co pojawiło się na jego twarzy. Milczałam, a on także się nie
odzywał. W końcu podniósł się z ławki i podał mi rękę. Dopiero wtedy
popatrzyłam na niego, lecz jego twarz była po prostu przyjacielsko nastawiona.
Wstałam i popatrzyłam jak wsiada na rower.
-
No wsiadaj!-
powiedział wskazując na ramę.
-
Chyba sobie
ze mnie jaja robisz!- powiedziałam patrząc na niego totalnie zaskoczona.
-
Nie gadaj, a
wsiadaj. Tak będziemy szybciej.
-
Ale jak się
wywalimy... ja jestem ciężka!
-
O boże! Chyba
zaraz pojadę do sklepu po taśmę klejącą i cię zakleję byś przestała gadać
głupoty.
W końcu jakoś udało mi się usiąść na tej ramie
i nagle z obydwu stron otoczyły mnie ręce Jareda. Serce biło mi z
częstotliwością, jak u królika, a to było spowodowane tym, że nie wiedziałam co
robić, bo moje marzenia za szybko stawały się prawdą. Gdy już mieliśmy ruszyć
usłyszałam za nami jakieś głosy, które wołały Jareda. Leto ruszył, a jakieś
dwie dziewczyny zaczęły za nami biec.
-
Jared!
Zaczekaj!- krzyczały.
-
To jest Mike,
a nie jakiś tam Jared! Mój ojciec!- krzyknęłam do nich, a one nagle się
zatrzymały.
Leto zaczął się trząść, ale nie miałam jak się
do niego obrócić. Po chwili usłyszałam jego śmiech. Widać bardzo rozbawiła go
wiadomość, że nazwałam go swoim ojcem. Ale co miałam powiedzieć? Kurcze, facet
jest starszy ode mnie o 20 lat i 2 miesiące! Przecież nie krzyknę, że to mój
chłopak, bo po pierwsze... o boże fuj! Jared?! Chyba bym musiała nieźle walnąć
się w głowę, by mówić takie rzeczy. Po drugie w końcu to był Jared, a gdybym
powiedziała, że jest moim chłopakiem najprędzej zrzuciłby mnie z roweru i tyle
by było z obiadu z Marsami. No i jeszcze trzecie... sorry, ale facet niedługo
będzie miał 40-stkę, a ja bym jednak wolała trochę młodszego. Coś ala Steve Forrest! No
mniejsza. Gdy tyłek mnie już niesamowicie bolał od tej cholernej ramy
zatrzymaliśmy się przed hotelem. Nie wyglądał na jakiś mega luksusowy, był
raczej taki... normalny. Co prawda 5 gwiazdkowy, ale taki normalny i skromny.
Ucieszona, że to koniec moich męczarni na rowerze, zeskoczyłam z niego i
zaczęłam masować pośladki.
-
No co?! Nawet
nie wiesz jak to boli jak rama ci się wbija w tyłek!- powiedziałam pół żartem,
pół serio.
Leto tylko puścił mi oczko i wskazał na drzwi
do hotelu.
-
Wiesz, ja
może lepiej tutaj poczekam na ciebie...- zaczęłam, ale on mnie popchnął bez
słowa do hotelu.
No ładnie, Leto to myśli, że wszystko może.
Ech, będę musiała mu to kiedyś wybić z głowy. Może za jakieś kilka miesięcy
znów uda mi się pójść an jakiś ich koncert i może oni sobie mnie przypomną...
Weszliśmy do środka. Hol był w jasnych beżowych barwach, lecz my skręciliśmy w
korytarz prowadzący do wind. Śliczna młoda dziewczyna popatrzyła na mnie i
Jareda, a on tylko się uroczo do niej uśmiechnął. Nie ma to jak gra aktorska-
pomyślałam. W końcu winda nadjechała i wsiedliśmy do niej. Wokalista nacisnął
przycisk z napisem „3” i wjechaliśmy na trzecie piętro.
-
Ej, zaraz,
zaraz! Ja nigdzie nie idę! Jared znamy się dopiero od dwóch godzin!
-
Oj przestań w
końcu panikować i chodź.
Stanęliśmy przed drzwiami z fajnym numerem
„333” i mężczyzna zapukał. Chwilę później usłyszeliśmy jak Shannon o coś woła.
-
Bracie,
pośpiesz się!- pogonił go Leto.
W końcu drzwi otworzyły się, a przede mną
stanął sam Shannon Leto w szlafroku. No pięknie! Starałam się nie wybuchnąć
śmiechem, ale to było niesamowicie trudne. Z drugiej strony, co ja do jasnej
cholery tu robiłam. Nie powinnam nigdy go widzieć w takim stroju.
-
Mogłeś się
ubrać.- mruknął mój towarzysz, ale Shann był zbyt zaskoczony tym, że stoję w
drzwiach.
Jego wzrok wyrażał totalną dezorientację i
wręcz strach. Nic nie powiedział, tylko wpatrywał się we mnie jakby zobaczył
ducha. No wprost cudownie, nawet Shannimal się mnie boi. Jestem jednym wielkim
looserem.
-
Co chciałeś?-
w końcu odezwał się Shanimal.
-
Chciałem
przedstawić ci tę oto dziewczynę. To Lily, ta co...
-
Wiem.
Poczekajcie chwilę, ubiorę się tylko...- mruknął i zamknął drzwi.
-
Tomo z Vicky
gdzieś wyszli, Emma i Braxton poszli na miasto, więc... Chyba zostaje mi zaprosić
cię do mojego pokoju.
Pokiwałam tępo głową i weszłam do
pomieszczenia, które otworzył magnetyczną kartą. Co jak co, ale w końcu
potwierdziły się moje przypuszczenia. To był najzwyczajniejszy pokój
dwuosobowy. Większość fanów po pierwsze myśli, że Marsi zatrzymują się w takich
hotelach jak Hilton czy Sheraton, a to nie prawda. Po drugie myślą, że każdy z
nich ma jakiś vipowski apartament. To także jest nieprawdą. Usiadłam na jego
łóżku i rozejrzałam się dookoła.
-
No i jak?-
zapytał Jared.
-
Skromnie.-
odpowiedziałam.- Jakie miękkie łóżko!- powiedziałam podskakując na nim.
No tak, właśnie pokazała się moja dziecięca
strona. Leto patrzył na mnie z rozbawieniem, więc w końcu przestałam.
-
Ja wolę
twarde materace. Lepiej się na nich śpi.
-
Poczekaj
chwilę, muszę iść do toalety. Mam nadzieję, że będziesz grzeczna i niczego mi
nie rozwalisz.- powiedział zamykając drzwi.
Położyłam głowę na łóżku. Materiał był bardzo
przyjemny. Nie chciałam zasnąć, ale... Jakoś sen sam przyszedł i to
niesamowicie szybko.
madzia ; )
OdpowiedzUsuńaaaaa !!! super ; ) rozkręca sie … dawaj szybko nastepny ! ; )
ms. nobody
OdpowiedzUsuńO jacie w gacie. Czy Jared zwariował?! Czy on nie wie, że jazda na ramie to po prostu masakra? Jego tak posadzić okrakiem kiedyś, to zobaczymy jak wysoko zaśpiewa. :o
Jakby nie patrzeć, Klaudia siedzi w dupie. Bo nie dość, że jest sama, bez nikogo w obcym kraju, bez kasy, bez telefonu, to jeszcze trafia pod opiekę Letowców. Biedna dziewczyna. :o Ja chcę nowy rozdział, już! *,*
Mama
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to napisac wiec zrobie to wprost: malo dramatyzmu na poczatku i za spokojna reakcja dziewczyny na wiadomosc o smierci matki. Wydaje mi sie, ze opierajac sie na wczesniejszych opisach relacji z mama przezywalaby to znacznie glebiej.
Po drugie Klaudia brala udzial w wypadku samochodowym w ktorym byly ofiary smiertelne. Do tego zostala bez dokumentow.
Mysle ze zajela by sie tym od razu ambasada a policja chcialaby miec z nia kontakt.
To tyle do realnosci calego wydarzenia.
Jared na rowerze, z ludzkimi odruchami i potrafiacy zartowac jest tak fajny ze az szkoda, ze to fikcja.
Tekst ‘to moj tata’ smieszny okropnie ale mysle, ze wpedzil by Leto w dol glebokosci rowu marianskiego bo on raczej na dziewczynki w wieku Klaudi nie patrzy jak na potencjalne corki.
Gdyby ktos nazwal go ‘tata’ to mysle, ze najpierw poszedl by sie wyplakac Shannonowi, Tomo, Timowi. Wrocilby do Shannona potem zachaczyl o Emme a na koncu. Poszedlby do kazdego z ekipy, kto tylko chcialby sluchac jego zalow I pocieszac go, ze na ojca to on jest absolutnie za mlody.
Potem wrocilby do pokoju, odwolal koncert i przez caly wieczor ogladal swoja twarz w lustrze powiekszjacym w poszukiwaniu zmarszczek. Nad ranem zaczal by w lustrze ogladac brzuch i reszte swojego koscistego odwloku.
Dobra koncze bo konczy mi sie przerwa. Jutro prosze z samego rana podeslac mi nastepny rozdzial
Bachor
OdpowiedzUsuńHmm brakuje mi jakoś tutaj emocji. Bo po śmierci Mir dziewczyna powinna chyba bardziej zareagować. Jay,który wywala babcię rozpierdzielił mnie totalnie. Potem Shannon w szlafroku. Powinien mieć różowy. O wiem co wezmę na koncert jak będą grać. Różowy szlafrok. No chyba bym się posikała ze śmiechu widząc Shannona w szlafroku plus może taki babciowe kapcie. Miło ze strony jareda,że tak się zachował. Mógł pojechać dalej i olać to wszystko a jednak ma jakieś uczucia. Wygodne łóżko to spać można do upadłego. No ale Klaudia była po wypadku i miała prawo być zmęczona i wgl. No i straciła bliskich. Hmm co jeszcze. Ja bym totalnie chyba nie ogarniała sytuacji jakbym była sama po wypadku w obcym państwie bez niczego.
No tak... Nie ma to jak przejechać starszą panią XD, ta bluza, nie żeby coś ale troszku bleh jak dla mnie, no i po raz kolejny przyznaje Klaudii racje: boli jak rama wbija się w tyłek! .Klaudia postrach Leto! Chciałabym zobaczyć minę Shanna! czytam to leżąc w łóżku i chyba zrobię jak Klaudia*ziew*.Dobranoc
OdpowiedzUsuń