19 listopada 2010

Chapter 5 "Prawdziwy Jared?"

Chapter 5
"Prawdziwy Jared?"

Obudziłam się w jakimś zupełnie obcym mi miejscu, a to sprawiło, że się przestraszyłam. Chciałam powrócić pamięcią do momentu w którym tutaj się zjawiłam, ale nie mogłam. Miałam czarną dziurę w pamięci. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które od razu wydało mi się dziwne. Dopiero po pewnej chwili mój mózg załapał, że jestem w sali szpitalnej. Tylko co ja tutaj robiłam? Podniosłam się na łokciach i poczułam okropny ból, więc szybko znów się położyłam. Jęknęłam cicho i zamknęłam oczy. Co do jasnej cholery się stało? W końcu po jakimś czasie do sali weszła czarnowłosa pielęgniarka o ciemnej karnacji. Gdy zobaczyła, że się obudziłam uśmiechnęła się pocieszycielsko i podeszła do mnie.
-          Witaj, jak się czujesz?- zapytała się po angielsku, co oznaczało, że nadal jestem w Anglii.
-          Wszystko mnie boli.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
-          No nie dziwię się, mnie po czymś takim też by wszystko bolało.
-          Co się stało? Dlaczego tutaj jestem?
-          Miałaś wypadek samochodowy.
-          Słucham? Gdzie jest Gregor i Miranda?- zapytałam od razu przypominając sobie, że oni przecież cały czas byli ze mną.
-          Twoja matka przechodzi obecnie operację, a Gregor to twój ojciec?
-          Tak, chrzestny. Narzeczony Mir...
-          Nie wiem gdzie on jest. Z miejsca wypadku przywieziono tylko ciebie i twoją matkę. Nikogo więcej...
 Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach, ale i tak zadałam to pytanie.
-          Chyba tak. Podobno cały przód był tak zmiażdżony, że kierowca nie miał szans na przeżycie. Zresztą samochód doszczętnie spłonął. Ciebie uratował jakiś mężczyzna.
 Pokiwałam tępo głową i ponownie położyłam się. Nie chciałam już tego słuchać, a kobieta od razu to zrozumiała. Wyszła z salki, a ja wtedy zaczęłam cicho płakać w poduszkę. Gregor był naprawdę fajnym mężczyzną, a poza tym to on zawsze namawiał Mirandę na koncerty... Płacząc tak zasnęłam z mokrymi od łez policzkami.

***

Kolejna pobudka była jedną z najgorszych jakie miałam w życiu. Otworzyłam oczy dokładnie w momencie, gdy do pomieszczenia weszła pielęgniarka. Gdy zauważyła, że nie śpię natychmiast wyszła, a po chwili wróciła z jakimś mężczyzną ubranym w fartuch o miętowym kolorze, który musiał być lekarzem.  Chwilę tak stali przede mną, a potem on wypowiedział słowa, które zmroziły mi krew w żyłach.
-          Twoja mama Miranda nie żyje.
 Przez dobre kilkadziesiąt sekund próbowałam zrozumieć o co w nim chodzi do czasu aż coś wewnątrz mnie ścisnęło wszystkie moje wnętrzności, a ja zaczęłam płakać. Pielęgniarka widząc to chciała mnie objąć, lecz jej na to nie pozwoliłam. Nie mogłam uwierzyć, że moja matka chrzestna już nigdy nie powie do mnie miłego słowa, nie zapyta się o Jareda... Nigdy jej już nie zobaczę, ani nie wybiorę się z nią na konną przejażdżkę. To nie mogła być prawda...
 Dobre dwa dni spędziłam w szpitalu zupełnie zamknięta w sobie. Zdałam sobie wtedy sprawę, że jestem w obcym kraju i zostałam sama jedyna na tym świecie. Rodziny już żadnej nie miałam, skoro moi rodzice zginęli jeszcze jak byłam małą dziewczynką, a jedyną osobą, która się mną interesowała była właśnie Mir... W końcu wypuścili mnie z tego okropnego miejsca. Przy wyjściu jednak zatrzymała mnie ta pielęgniarka i podała mi jakąś kartkę, mówiąc, że to do mnie od mężczyzny, który mnie uratował. Szybko wzięłam zabrałam jej kartkę i wepchnęłam ją do kieszeni. Prawie że wybiegłam ze szpitala i gdy tylko znalazłam się w parku naprzeciwko niego, usiadłam na ławeczce i zaczęłam płakać. Nie miałam gdzie się teraz udać, co zrobić ze sobą. Zostałam zupełnie sama. W końcu stwierdziłam, że zobaczę co „mój wybawiciel” napisał. Gdy popatrzyłam na papier przetarłam łzy nie wierząc w to na co patrzę. Na kartce było napisane:
 „Lily, pamiętam to jak wrzuciłaś mi tego funta do kapelusza. Nie wiem co mówiłaś, ale mam nadzieję, że kiedyś się tego jeszcze dowiem. Mam nadzieję, że podobał Ci się koncert na Wembley. Przykro mi z powodu rodziców. Trzymaj się dziewczyno! – J
 Ps. Jest tu ze mną mój brat, więc stwierdziłem, że może choć trochę nasze autografy poprawią ci humor, albo przynajmniej na 30 sekund odciągną Cię od tych wydarzeń...”
 A pod tym tekstem znajdowały się sygnatury braci Leto. O jasna cholera! Jared uratował mi życie! I mnie jeszcze pamiętał... nie wierzę! Dlaczego ten koszmar miesza się z tak piękną chwilą?- zapytałam sama siebie, a potem ze złością uderzyłam pięścią w ławkę. Gdy trochę ochłonęłam, złożyłam starannie kartkę i włożyłam ją do kieszeni spodni. Było mi trochę zimno, bo miałam tylko koszulkę na sobie, ale nie miałam pieniędzy żeby kupić sobie coś cieplejszego. W ogóle nie do końca wiedziałam co teraz zrobić. Chyba musiałam iść do ambasady polskiej by wydali mi paszport, albo jakikolwiek inny dokument tożsamości. W końcu jakoś musiałam wrócić do Polski. Wstałam i zaczęłam iść ścieżką w kierunku najbliższej ulicy. Nie miałam pieniędzy, nie miałam telefonu, niczego nie miałam i byłam zagubiona. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie czułam się tak samotna i tak przerażona. Ale szłam dalej starając się panować nad emocjami. Nie miałam nawet mojej mp3, która zawsze pozwalała mi uciekać od tego realnego świata. Lecz nie tym razem. Nie mogąc już w ogóle powstrzymać emocji stanęłam na środku ścieżki i opuściłam głowę by zakryć policzki, a przede wszystkim łzy, które mi ściekały po nich. Usłyszałam nagle krzyk i od razu podniosłam głowę. Kilka metrów przede mną leżała jakaś staruszka, a przed nią biały jak śnieg rower i obok niego stał mężczyzna. Szybko pomógł się jej podnieść i zaczął przepraszać kobietę, która chyba nadal była w szoku. Po chwili przeniósł swoje spojrzenie na mnie, a ja o mało co nie dostałam zawału. Mężczyzna, który wjechał w staruszkę był nie kto inny jak mój wybawiciel, Mr. Dżaret Litoł! Bardzo chciałam odwrócić od niego wzrok, ale coś wewnątrz mnie mówiło, że wtedy okażę słabość. Och tak, oczy Jareda. Każdy kogo znałam, oczywiście prócz mojej elitarnej ekipy z Echelonu, mówił, że Jay ma piękne niebieskie oczy. Ja od kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy wiedziałam, że one wcale takie cudne nie są. Jared miał wytrzeszcz i chyba nikt temu nie zaprzeczy. Oczy głęboko osadzone, duże i przerażające. Miał coś w swoim spojrzeniu, co kazało mieć się na baczności. Coś w rodzaju szaleństwa i zagrożenia. I właśnie tym się różniłam od tych wszystkich fg... Ja się patrzyłam w jego oczy dlatego, że miał je przerażające, a nie piękne. Mężczyzna skierował swój wzrok na staruszkę i znów ją przeprosił. W końcu kobieta odeszła od niego. On jednak nie wsiadł od razu na rower. Podniósł go z ziemi i zaczął prowadzić w moją stronę. W pierwszej chwili chciałam uciec, ale zostałam. To był w końcu Jared, a ja nadal byłam fanką Marsów. Zatrzymał się przede mną, a ja zauważyłam, że jest wyższy ode mnie o jakieś 15 centymetrów. Uśmiechnął się do mnie nieznacznie i zapytał.
-          Lily?
 Pokiwałam twierdząco głową wciąż się na niego patrząc, a raczej gapiąc. Zachowywałam się jak jakiś totalny fangirls, który zapomniał języka w gębie. A najgorsze było to, że pierwszy raz się tak czułam. Zawsze byłam nieziemsko wkurzona na niego i z wielką chęcią mu to przekazywałam, a tym razem... Nic, po prostu nic.
-          Jak się czujesz?- zapytał przyglądając się mi.
-          Beznadziejnie.- odpowiedziałam szczerze, co mnie samą zaskoczyło.
 On nie wiedząc co powiedzieć jedną ręką objął mnie i przyciągnął do siebie. O jasna cholera! Teraz dopiero nie wiedziałam co robić. Stałam tak jak słup soli, ale po chwili odsunęłam się od niego, nadal będąc w szoku chciałam coś powiedzieć, ale nie umiałam. Normalnie zapomniałam jak jest po angielsku choćby „dziękuję”.
-          Może usiądziemy na ławeczce?- zaproponował, a ja nie mając za dużego wyjścia, zgodziłam się.- To jak teraz będzie? Dasz sobie radę?
 Patrzyłam na niego totalnie zaskoczona. On się pytał mnie, czy dam sobie radę. Interesował się mną i moim życiem. O boże! Koniec świata chyba się zbliża!
-          Dam sobie radę.- powiedziałam cicho kłamiąc tak beznadziejnie, że on w mig to wyczuł.
-          Powiedz szczerze.
-          Nie mam zielonego pojęcia co mam teraz zrobić. Nie mam niczego, jestem w obcym kraju i nic nie wiem.- zaczęłam mu się żalić, a słowa wypływały z moich ust z prędkością światła.- Muszę iść do ambasady wyrobić paszport, wrócić do kraju i ja nie mam pojęcia jak to będzie, gdzie będę mieszkać, co robić...
 W końcu zamilkłam i szybko starłam łzy, które ciekły mi po policzkach. Jasna cholera, co jak co, ale przed nim nie chciałam pokazywać jaka jestem słaba. Leto przez cały czas słuchał mnie uważnie i gdy skończyłam zamyślił się. Pierwszy raz wtedy poczułam do niego w realu coś innego niż złość. Oczywiście chodzi mi, że poza koncertem. Pierwszy raz mogę powiedzieć, że zafascynował mnie. Siedział tak wpatrzony w pień drzewa i chyba myślał. Miał wtedy taki inny wzrok.
-          Nie jest ci zimno?- zapytał widząc, że się trzęsę.
-          Nie.- znów skłamałam, tym razem lepiej, ale widać jego nie da się oszukać.
 Zdjął z siebie swoją czarną bluzę i podał mi ją mówiąc, żebym się ubrała. Na początku zaprotestowałam, ale potem jednak ją założyłam. Była wbrew pozorom dość duża i taka fajna w dotyku. Choć nie powiem, by pięknie pachniała. Czuć było od niej pot Jareda, może nie waniało to jakoś strasznie mocno, ale z całą pewnością perfumy to nie były. Potarłam policzek o materiał, zawsze tak robiłam starając się „wczuć” w bluzę, a wtedy zobaczyłam, że Jared się do mnie uśmiecha. Od razu zaprzestałam tej czynności zdając sobie sprawę jak to głupio musiało wyglądać.
-          Skoro nie masz żadnych pieniędzy, to może poszłabyś ze mną i chłopakami na obiad? Pewnie jesteś głodna...
-          Dziękuję, ale raczej od...
-          Aleś ty nieśmiała.- stwierdził przerywając mi.
-          Nie nieśmiała, a dobrze wychowana.- odpowiedziałam patrząc mu w oczy by to udowodnić.
-          Ja nadal nalegam. Chodź z nami na obiad, mi chyba nie odmówisz.- stwierdził uśmiechając się do mnie jakbym była jakimś totalnym idiotą.
 Patrząc tak na niego zaczęłam się śmiać z paradoksu tej sytuacji. On zaskoczony chyba pierwszy raz ujawnił swoje prawdziwe emocje.
-          Co cię rozśmieszyło?- zapytał.
-          Ty.-odpowiedziałam.- No dobrze, pójdę z wami, bo to zawsze było moje marzenie, a poza tym jestem cholernie głodna.
 Leto uśmiechnął się triumfalnie, a ja dodałam.
-          Nie wiem czemu ci to mówię, ale głupio się czuję. Wiesz, jednak zawsze pozostaje to, że jestem twoją fanką, a ty jesteś taki... otwarty na tę sytuację. Dziwne to jest.
 Nie próbowałam nawet patrzeć na Jareda, nie chciałam wiedzieć co pojawiło się na jego twarzy. Milczałam, a on także się nie odzywał. W końcu podniósł się z ławki i podał mi rękę. Dopiero wtedy popatrzyłam na niego, lecz jego twarz była po prostu przyjacielsko nastawiona. Wstałam i popatrzyłam jak wsiada na rower.
-          No wsiadaj!- powiedział wskazując na ramę.
-          Chyba sobie ze mnie jaja robisz!- powiedziałam patrząc na niego totalnie zaskoczona.
-          Nie gadaj, a wsiadaj. Tak będziemy szybciej.
-          Ale jak się wywalimy... ja jestem ciężka!
-          O boże! Chyba zaraz pojadę do sklepu po taśmę klejącą i cię zakleję byś przestała gadać głupoty.
 W końcu jakoś udało mi się usiąść na tej ramie i nagle z obydwu stron otoczyły mnie ręce Jareda. Serce biło mi z częstotliwością, jak u królika, a to było spowodowane tym, że nie wiedziałam co robić, bo moje marzenia za szybko stawały się prawdą. Gdy już mieliśmy ruszyć usłyszałam za nami jakieś głosy, które wołały Jareda. Leto ruszył, a jakieś dwie dziewczyny zaczęły za nami biec.
-          Jared! Zaczekaj!- krzyczały.
-          To jest Mike, a nie jakiś tam Jared! Mój ojciec!- krzyknęłam do nich, a one nagle się zatrzymały.
 Leto zaczął się trząść, ale nie miałam jak się do niego obrócić. Po chwili usłyszałam jego śmiech. Widać bardzo rozbawiła go wiadomość, że nazwałam go swoim ojcem. Ale co miałam powiedzieć? Kurcze, facet jest starszy ode mnie o 20 lat i 2 miesiące! Przecież nie krzyknę, że to mój chłopak, bo po pierwsze... o boże fuj! Jared?! Chyba bym musiała nieźle walnąć się w głowę, by mówić takie rzeczy. Po drugie w końcu to był Jared, a gdybym powiedziała, że jest moim chłopakiem najprędzej zrzuciłby mnie z roweru i tyle by było z obiadu z Marsami. No i jeszcze trzecie... sorry, ale facet niedługo będzie miał 40-stkę, a ja bym jednak wolała trochę młodszego. Coś ala Steve Forrest! No mniejsza. Gdy tyłek mnie już niesamowicie bolał od tej cholernej ramy zatrzymaliśmy się przed hotelem. Nie wyglądał na jakiś mega luksusowy, był raczej taki... normalny. Co prawda 5 gwiazdkowy, ale taki normalny i skromny. Ucieszona, że to koniec moich męczarni na rowerze, zeskoczyłam z niego i zaczęłam masować pośladki.
-          No co?! Nawet nie wiesz jak to boli jak rama ci się wbija w tyłek!- powiedziałam pół żartem, pół serio.
 Leto tylko puścił mi oczko i wskazał na drzwi do hotelu.
-          Wiesz, ja może lepiej tutaj poczekam na ciebie...- zaczęłam, ale on mnie popchnął bez słowa do hotelu.
 No ładnie, Leto to myśli, że wszystko może. Ech, będę musiała mu to kiedyś wybić z głowy. Może za jakieś kilka miesięcy znów uda mi się pójść an jakiś ich koncert i może oni sobie mnie przypomną... Weszliśmy do środka. Hol był w jasnych beżowych barwach, lecz my skręciliśmy w korytarz prowadzący do wind. Śliczna młoda dziewczyna popatrzyła na mnie i Jareda, a on tylko się uroczo do niej uśmiechnął. Nie ma to jak gra aktorska- pomyślałam. W końcu winda nadjechała i wsiedliśmy do niej. Wokalista nacisnął przycisk z napisem „3” i wjechaliśmy na trzecie piętro.
-          Ej, zaraz, zaraz! Ja nigdzie nie idę! Jared znamy się dopiero od dwóch godzin!
-          Oj przestań w końcu panikować i chodź.
 Stanęliśmy przed drzwiami z fajnym numerem „333” i mężczyzna zapukał. Chwilę później usłyszeliśmy jak Shannon o coś woła.
-          Bracie, pośpiesz się!- pogonił go Leto.
 W końcu drzwi otworzyły się, a przede mną stanął sam Shannon Leto w szlafroku. No pięknie! Starałam się nie wybuchnąć śmiechem, ale to było niesamowicie trudne. Z drugiej strony, co ja do jasnej cholery tu robiłam. Nie powinnam nigdy go widzieć w takim stroju.
-          Mogłeś się ubrać.- mruknął mój towarzysz, ale Shann był zbyt zaskoczony tym, że stoję w drzwiach.
 Jego wzrok wyrażał totalną dezorientację i wręcz strach. Nic nie powiedział, tylko wpatrywał się we mnie jakby zobaczył ducha. No wprost cudownie, nawet Shannimal się mnie boi. Jestem jednym wielkim looserem.
-          Co chciałeś?- w końcu odezwał się Shanimal.
-          Chciałem przedstawić ci tę oto dziewczynę. To Lily, ta co...
-          Wiem. Poczekajcie chwilę, ubiorę się tylko...- mruknął i zamknął drzwi.
-          Tomo z Vicky gdzieś wyszli, Emma i Braxton poszli na miasto, więc... Chyba zostaje mi zaprosić cię do mojego pokoju.
 Pokiwałam tępo głową i weszłam do pomieszczenia, które otworzył magnetyczną kartą. Co jak co, ale w końcu potwierdziły się moje przypuszczenia. To był najzwyczajniejszy pokój dwuosobowy. Większość fanów po pierwsze myśli, że Marsi zatrzymują się w takich hotelach jak Hilton czy Sheraton, a to nie prawda. Po drugie myślą, że każdy z nich ma jakiś vipowski apartament. To także jest nieprawdą. Usiadłam na jego łóżku i rozejrzałam się dookoła.
-          No i jak?- zapytał Jared.
-          Skromnie.- odpowiedziałam.- Jakie miękkie łóżko!- powiedziałam podskakując na nim.
 No tak, właśnie pokazała się moja dziecięca strona. Leto patrzył na mnie z rozbawieniem, więc w końcu przestałam.
-          Ja wolę twarde materace. Lepiej się na nich śpi.
-          Poczekaj chwilę, muszę iść do toalety. Mam nadzieję, że będziesz grzeczna i niczego mi nie rozwalisz.- powiedział zamykając drzwi.
 Położyłam głowę na łóżku. Materiał był bardzo przyjemny. Nie chciałam zasnąć, ale... Jakoś sen sam przyszedł i to niesamowicie szybko.


5 komentarzy:

  1. madzia ; )
    aaaaa !!! super ; ) rozkręca sie … dawaj szybko nastepny ! ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. ms. nobody
    O jacie w gacie. Czy Jared zwariował?! Czy on nie wie, że jazda na ramie to po prostu masakra? Jego tak posadzić okrakiem kiedyś, to zobaczymy jak wysoko zaśpiewa. :o
    Jakby nie patrzeć, Klaudia siedzi w dupie. Bo nie dość, że jest sama, bez nikogo w obcym kraju, bez kasy, bez telefonu, to jeszcze trafia pod opiekę Letowców. Biedna dziewczyna. :o Ja chcę nowy rozdział, już! *,*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mama
    Nie wiem jak to napisac wiec zrobie to wprost: malo dramatyzmu na poczatku i za spokojna reakcja dziewczyny na wiadomosc o smierci matki. Wydaje mi sie, ze opierajac sie na wczesniejszych opisach relacji z mama przezywalaby to znacznie glebiej.
    Po drugie Klaudia brala udzial w wypadku samochodowym w ktorym byly ofiary smiertelne. Do tego zostala bez dokumentow.
    Mysle ze zajela by sie tym od razu ambasada a policja chcialaby miec z nia kontakt.

    To tyle do realnosci calego wydarzenia.

    Jared na rowerze, z ludzkimi odruchami i potrafiacy zartowac jest tak fajny ze az szkoda, ze to fikcja.

    Tekst ‘to moj tata’ smieszny okropnie ale mysle, ze wpedzil by Leto w dol glebokosci rowu marianskiego bo on raczej na dziewczynki w wieku Klaudi nie patrzy jak na potencjalne corki.

    Gdyby ktos nazwal go ‘tata’ to mysle, ze najpierw poszedl by sie wyplakac Shannonowi, Tomo, Timowi. Wrocilby do Shannona potem zachaczyl o Emme a na koncu. Poszedlby do kazdego z ekipy, kto tylko chcialby sluchac jego zalow I pocieszac go, ze na ojca to on jest absolutnie za mlody.
    Potem wrocilby do pokoju, odwolal koncert i przez caly wieczor ogladal swoja twarz w lustrze powiekszjacym w poszukiwaniu zmarszczek. Nad ranem zaczal by w lustrze ogladac brzuch i reszte swojego koscistego odwloku.

    Dobra koncze bo konczy mi sie przerwa. Jutro prosze z samego rana podeslac mi nastepny rozdzial

    OdpowiedzUsuń
  4. Bachor
    Hmm brakuje mi jakoś tutaj emocji. Bo po śmierci Mir dziewczyna powinna chyba bardziej zareagować. Jay,który wywala babcię rozpierdzielił mnie totalnie. Potem Shannon w szlafroku. Powinien mieć różowy. O wiem co wezmę na koncert jak będą grać. Różowy szlafrok. No chyba bym się posikała ze śmiechu widząc Shannona w szlafroku plus może taki babciowe kapcie. Miło ze strony jareda,że tak się zachował. Mógł pojechać dalej i olać to wszystko a jednak ma jakieś uczucia. Wygodne łóżko to spać można do upadłego. No ale Klaudia była po wypadku i miała prawo być zmęczona i wgl. No i straciła bliskich. Hmm co jeszcze. Ja bym totalnie chyba nie ogarniała sytuacji jakbym była sama po wypadku w obcym państwie bez niczego.

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak... Nie ma to jak przejechać starszą panią XD, ta bluza, nie żeby coś ale troszku bleh jak dla mnie, no i po raz kolejny przyznaje Klaudii racje: boli jak rama wbija się w tyłek! .Klaudia postrach Leto! Chciałabym zobaczyć minę Shanna! czytam to leżąc w łóżku i chyba zrobię jak Klaudia*ziew*.Dobranoc

    OdpowiedzUsuń