Chapter 83
„Ojciec chrzestny”
Usiadłam na ławeczce w parku
trzymając w dłoniach dwa kubki kawy ze Starbucksa. Byłam zniecierpliwiona, bo
Leto spóźniali się już dobre 5 minut. Co prawda, to ja zawsze jestem
spóźnialska, ale cholera Jay prawie w ogóle nie przychodził po czasie, więc
musiało stać się coś poważnego. Jeszcze 5 minut i naprawdę zacznę się
denerwować. Jest chory, może coś się stało, a nie chcę mieć go na sumieniu.
Jednak na końcu ulicy zauważyłam chudego mężczyznę biegnącego w moją stronę.
Uśmiechnęłam się widząc jego szczerzące się białe żeby.
- Spóźniony! – powiedziałam
przytulając się do niego i czując przez cienki materiał koszulki kościste
ramiona.
- Wyszedłem z wprawy w bieganiu.
To przez ciebie! – prychnął w odpowiedzi.
- Tak, najlepiej zwalać wszystko
na swoje dziecko. – odpowiedziałam z uśmiechem. – W sumie to nie mogę uwierzyć
w to, jak Fancy zmieniła twój nastrój. Jesteś taki szczęśliwy. No ale z drugiej
strony już tyle nie biegasz.
- Wiesz, w trochę inny sposób
spalam kalorie. – odpowiedział z brudnym uśmieszkiem.
- Wystarczy. – odpowiedziałam
udając obrzydzenie.
- Sama święta nie jesteś.
- Ale ja nie liżę się z Matem na
każdym kroku.
- A ja to robię? – odpowiedział
pytaniem.
- W ogóle to trzymaj. Twoja
ulubiona. – mruknęłam podając mu kubek z gorącą cieczą.
Niepewnie spojrzał na niego, a
potem otworzył wieczko. Powąchał zawartość kubeczka i spytał jaka truciznę tam
wrzuciłam. Wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu i powiedziałam, że musi sam
się przekonać.
- Bezkofeinowa latte na sojowym
mleku? – zapytał próbując łyczka.
- Mat dzisiaj startuje w wyścigu.
– rzuciłam od niechcenia.
- Tak szybko? – spytał zaskoczony
Jay, krzywiąc się nad kubkiem kawy.
- No właśnie! Jeszcze do końca
nie wyzdrowiał, a już chce startować. – jęknęłam. – A ty co się tak krzywisz?
Nie smakuje ci?
- Smakuje. Po prostu… dawno nie
piłem takiej kawy. Nie ważne. Wiesz co? Mat mi przypomina ciebie. Ty też jakbyś
złamała rękę, to i tak byś wsiadła na konia i jeździła z gipsem.
- Ale…
- Tak samo niebezpiecznie. Postaw
się w jego sytuacji.
- Pfff… to ty się postaw w mojej.
Co byś zrobił gdyby to Fancy wsiadała na motor i jeździła 200km na godzinę z
ludźmi którzy chcą się jej pozbyć?!
- Nie przesadzaj.
Zacisnęłam zęby próbując wmówić
sobie, że więcej zyskam milcząc niż mówiąc cos niemiłego temu idiocie. Leto
objął mnie ramieniem i pociągnął w stronę plaży, a ja niechętnie się temu
poddałam. Po minucie złość na niego mi przeszła, a humor nieznacznie poprawił.
- Badałeś się? – spytałam,
wiedząc że zaczynam kolejny drażliwy temat.
- Eee… nie. Ale biorę wszystkie
leki i czuje się dobrze. – odpowiedział patrząc mi w oczy.
- A mówiłeś już Fancy?
- Zwariowałaś? Jeszcze nie teraz!
Najpierw powiem mamie. Chyba tak będzie najlepiej. – odpowiedział słabym
głosem.
- Boże. Leto… Jak możesz im nic
nie mówić? Gdybym była na ich miejscu, to potem bym sama ciebie zabiła! Czy w
ogóle masz jakiekolwiek pojęcie o tym jak one się będą czuć?
- Dobra, już dobra. Skończmy ten
temat. Powiem im dopiero jak będę gotów.
- A co jeśli nie będziesz nigdy
gotów? Dalej drążyłam temat.
- Ej! Miał być to przyjemny
spacer przed twoimi zajęciami. Swoją drogą, czemu zadzwoniłaś akurat do mnie, a
nie poszłaś ze swoimi znajomymi z roku?
Zamyśliłam się. Czemu tak
zrobiłam? Miałam naprawdę fajnych ludzi na roku, lubiłam z nimi się bawić
kamerą, wymyślać durne scenariusze, iść na piwo, jednak chyba nigdy nie
zdarzyło mi się bym z nimi robiła coś na serio. Oni wszyscy wydawali się tacy…
niedojrzali. Pewnie to było tylko moje wyobrażenie, ale nie umiałam się go
pozbyć. A teraz ten marcowy poranek chciałam spędzić z kimś kto potrafi być
poważny. Choć Leto to wątły wybór, ostatnio znacznie się uspokoił, a swoje
durne pomysły przerzuca na związek z Fancy albo zespół.
- Wiesz, po prostu tęsknię za
tobą. Teraz cały czas spędzasz z Fancy, Shannona nie ma z Renatą, bo są u
siebie… Brak mi was obojga. Ciężko mi się do tego przyzwyczaić.
- Naprawdę? – zapytał zaskoczony.
- Tak. I właśnie po to ciebie
poprosiłam o spacer. Trochę się nawzajem zaniedbaliśmy. Ty mnie przez Fancy, ja
ciebie przez Mata.
- Może masz rację. – odpowiedział
zamyślony. – Dobrze, że to zauważyłaś. Pomyśle nad tym co możemy z tym fantem
zrobić.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa
i przytuliłam do boku wokalisty. Chwilę szliśmy w przyjemnej ciszy, gdy Jared
nagle stanął i ciężko westchnął. Nie wiedziałam o co mu chodzi, więc czekałam
na to co zrobi dalej. On popatrzył na mnie, a ja zobaczyłam w jego oczach
rozpacz. Błyszczały się tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Raz w życiu
widziałam taki smutek w nich zawarty, jak wtedy gdy zwierzał mi się, że przez
chorobę cały jego świat się rozpadł. Przeraziło mnie to trochę. Ale milczałam,
cierpliwie czekając na to co powie.
- Fancy za 2 tygodnie wraca do
Anglii. – powiedział z wyraźnym bólem.
- Co? Czemu? – spytałam oddychając
z ulgą, że nie chodzi o jego zdrowie.
-
Mają jakieś problemy w klinice i jako właścicielka musi tam być. Znów…-
przerwał wzdychając ciężko.
- Zostaniesz sam? – szepnęłam
domyślając się dalszego ciągu.
- Tak. Dobrze mi tak, jak jest
teraz. – wyznał.
- Rozumiem. Ale ty za miesiąc
zaczynasz trasę. I tak byście się nie spotykali tak często jakbyś chciał.
- To jeszcze miesiąc. – jęknął
smutno.
- To wykorzystaj te 2 tygodnie
jak najlepiej. Postaraj się spędzić z nią swój cały czas.
- Pojedziesz ze mną na tydzień na
wakacje? – zapytał patrząc na mnie błagalnie.
- Co? Nie rozumiem? Jakie
wakacje?
- Jak Fancy wyjedzie będę mieć 2
tygodnie wolnego. Chciałbym wyjechać z Shannonem do jakiegoś kurortu.
- To żart? – spytałam totalnie
zaskoczona.
- Nie. Naprawdę tego potrzebuję.
- Przecież ty wyjeżdżasz głównie
na samotne wypady w dzikie miejsca.
- Ale tym razem chcę zrobić cos
innego niż zawsze. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Proszę?
- Leto, przecież ja mam szkołę…
- Wiem.
- No dobra. Tydzień!
- Dziękuję. – uśmiechnął się po
raz pierwszy odkąd zaczęliśmy ten temat.
Doszliśmy w końcu na plaże, która
była praktycznie pusta. W sumie był to koniec marca, dzień powszedni, 8 rano.
Nic dziwnego, że ludzi było naprawdę niewielu. Zdjęliśmy buty mimo tego, że
było naprawdę chłodno, jak na LA i miesiąc. Ja swoje włożyłam do torby z
książkami, aktor niósł swoje w ręce i
tak ruszyliśmy brzegiem oceanu.
- Ścigamy się? – zapytał nagle i
ruszył sprintem przed siebie.
Popatrzyłam jak bardzo szybko się
ode mnie oddala, ale ja nie zamierzałam biec. Nienawidzę tego i jeśli nic mnie
nie goniło, nie było szansy, bym to zrobiła. Szatyn stanął jakieś 100 metrów
dalej i zaczął do mnie machać. Popukałam się w czoło i wolnym krokiem szłam w
jego kierunku, zmarszczyłam brwi widząc jak pędzi w moim kierunku. O cholera…
Leto jest nieobliczalny, jak go znam to za karę chce mnie wrzucić do wody. Czym prędzej się odwróciłam i ruszyłam
najszybciej jak umiałam przed siebie. On jednak wciąż się zbliżał, a odległość
malała z każdą sekundą. Byłam bez szans. I nagle… potknęłam się. Wywaliłam się
na piasek jak długa i sekundę później poczułam jak fala morska dociera do mnie.
Odruchowo chciałam skoczyć na równe nogi, ale po prostu ode chciało mi się.
Położyłam się na chłodnym piasku i warknęłam do ziemi siarczyste ‘kurwa mać’.
Jednak nic się nie działo, Jared nie dotknął mnie, nie powiedział mojego
imienia. Zdziwiona podniosłam głowę i zobaczyłam, że leży naprzeciwko mnie
szczerząc się do mnie jak głupi do sera. Włosy miał tak samo mokre jak ja, zresztą
jego też dosięgła woda oceaniczna. Gdy udało mi się wyjść z szoku też się
uśmiechnęłam. To była sytuacja której się zupełnie nie spodziewałam.
- Wstawaj bo się przeziębisz. –
powiedziałam do ojca, który popatrzył na mnie wzrokiem ‘nie ucz ojca dzieci robić’.
- Ty pierwsza.
- Nie, ty.
- Razem?
- Niech będzie.
Złapaliśmy się za ręce i
próbowaliśmy podnieść, jednak zupełnie nam to nie wychodziło. W końcu
stwierdziliśmy, że każde z nas musi to zrobić samodzielnie i tak też się stało.
- Masz ochotę na lody?- zapytał
otrzepując się z piachu.
- A ty masz równo pod sufitem? Jesteśmy
cali mokrzy, ja piasek mam dosłownie wszędzie.- mruknęłam próbując się
otrzepać.
- Dokładnie wszędzie?- spytał
szczerząc się do mnie.
- Tak, dokładnie. Przez ciebie
nie pójdę na zajęcia na uczelni!- jęknęłam zdając sobie sprawę, że mam ten
dzień z głowy.
- Przeze mnie? A kazałem ci
wskakiwać do oceanu?- prychnął rozbawiony.
- Po pierwsze, to nie jest
śmieszne. Po drugie, to kto do jasnej cholery mnie gonił z takim zamiarem?!
- Że niby ja?- zapytał podnosząc
brwi i udając, że to nie było jego planem.- Ja nic takiego nie chciałem zrobić,
tylko próbowałem cię dogonić.
- Tak, a ja w to uwierzę. Dobra Leto,
do domu.
- Zadzwonię po… ech. No tak.
- Chciałeś dzwonić po brata?
Młodszy Leto kiwnął głową, a ja zaczęłam się
śmiać z jego rozgarnięcia. Przez ten cały miesiąc ciężko mu było pogodzić się z
faktem, że braciszka nie ma w domu. Jak z dzieckiem. Zamówiliśmy taksówkę, na
którą czekaliśmy dobre 15 minut przez które zdążyliśmy trochę wyschnąć. Przynajmniej
taksówkarz nie zorientuje się od razu kogo wiezie. 30 minut później byliśmy w
domu, po czym każdy z nas udał się do swojej łazienki. Gdy tylko pozbyłam się
piachu i morskiej soli z siebie, w szlafroku zeszłam do kuchni, gdzie siedział już
przy stole Jared.
- A ty nic nie masz do roboty?
- Mam. W cholerę dużo, ale nie
mam siły, by ją zrobić. Jak sobie pojedziesz to wtedy się tym zajmę.
- To po co mnie wrzucałeś do
wody?- prychnęłam.
- Sama się wrzuciłaś. Nie moja
wina, że jesteś taką pierdołą żeby o własną nogę się wywalić.
- no ok. To ja zaraz pojadę do
konia, skoro ci przeszkadzam. Na uczelnię już nie mam po co jechać.
- Twoja filozofia mnie zawsze
zadziwia. Bliżej ci na uczelnię, ale mówisz, że nie ma po co już jechać, więc
jedziesz za miasto do Fallen.
- No co?!
- Nic. Po prostu myślałem, że
lubisz te studia.
- No bo lubię. Ale dziś nie mam
nic ciekawego.- powiedziałam.
- Czyli pewnie historia filmu,
co?
Otworzyłam szerzej oczy kiwając
głową. Skąd on do jasnej cholery wiedział, że właśnie te zajęcia dziś mam?
- Znam cię lepiej niż myślisz.-
odpowiedział z uśmiechem.- Chcesz jechać z nami w trasę?
- Jared…
- Tak, wiem, masz szkołę. No, ale
jakby w ramach praktyk… No i będziemy grać w tym roku na Download Festival.
- Serio?- zapytałam od razu
przechodząc na myślenie, Anglia = Enterzy.
- Tak. Gramy w sobotę, więc
możesz na weekend…
- Haha, mogę na weekend
przelecieć ocean. Ale zastanowię się nad tym. Dobra, idę się ubrać w bryczesy.-
mruknęłam wstając od stołu.
- A herbata?- zapytał Jay,
pokazując na kubek, który właśnie zalał wrzątkiem.
- Dzięki! – powiedziałam i
zabrałam napój ze sobą.
Weszłam czym prędzej po schodach na górę, po
czym zamknęłam drzwi od pokoju, tak by Leto nie pomyślał wejść bez pukania. Postawiłam
kubek na biurku i wybrałam ostatnio wybierany numer na telefonie. „Błagam,
odbierz!”- pomyślałam wsłuchując się w sygnał. Najpierw dźwięk zniknął, a potem
pojawiło się szeleszczenie, na końcu głos.
- Czego?!
Ze strachem spojrzałam na zegarek
zdając sobie sprawę, że zapomniałam o 9 godzinnej różnicy w czasie. Cholera jasna!
- Cześć Chris, zapomniałam że u
ciebie jest noc.- jęknęłam.
- 1 w nocy.- mruknął
niezadowolony.- Wyrwałaś mnie z fajnego snu!
- Przepraszam.- powiedziałam ze
skruchą w głosie.- Ale mam ważne pytanie.
- Tak ważne by mnie budzić?
- Ech, skoro tak to ja zadzwonię
innym razem…
- Nie, nie. Sorry. Już się
ogarniam. To o co chciałaś spytać?
- Bo Jared chce mnie zabrać na
Download festiwal i pomyślałam sobie, że jeśli nie będziesz w trasie, to
chętnie bym się z tobą spotkała.- zaproponowałam niepewnie.
- Mam dwie wieści, jedną dobrą,
drugą nie. Akurat tak się składa, że jestem wtedy w trasie.- jęknęłam słysząc
to.- Ale dobra jest taka, że gramy wtedy co Marsi na Download.
- Co?!
- Przecież Jared o tym wie,
powinien ci powiedzieć.
- Ale… jestem pewna, że tego nie
wie, inaczej by nie chciał mnie wziąć. Ba! Zabroniłby mi opuszczać dom wtedy…
- To możliwe.- przytaknął.-
Będziesz jechać z Matem?
- Nie, on ma wtedy wyścigi. Jakiś
turniej, czy jak to się nazywa…
- Su… szkoda, ale cóż. Tak bywa.-
odpowiedział, a ja zaczęłam się w duchu śmiać z szybkości zmiany tego co chciał
powiedzieć, na to co wypadało.
- Nadal jesteś zły, że cię
obudziłam?
- Chyba żartujesz! Tak możesz
mnie budzić kiedy tylko chcesz.- odpowiedział uradowany.
- Ostatnie pytanie. Co tak
wcześnie poszedłeś spać?
- Wcześnie?
- Jest 1:10 w nocy, to młoda
godzina, jak na was.
- A bo widzisz, byłem u rodziców,
trochę im pomogłem w sprzątaniu i po prostu o 22 padłem.
- Aż dziw.- zaśmiałam się. –
Dobrze, to śpij sobie smacznie dalej, a ja jadę do stajni.
- Teraz będę śnił o tobie.
- Współczuję koszmarów.-
odpowiedziałam ze śmiechem.- Dobranoc!
- Miłej jazdy. Serio będę o tobie
śnił moja przyjaciółko.- zdążył powiedzieć zanim nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Zmarszczyłam brwi rozmyślając nad tym, ale w
końcu moje oblicze rozpogodziło się. Może przestanę insynuować jakieś
niestworzone historie. Czym prędzej przebrałam się w rzeczy na konie i
pojechałam do stajni.
Równo o 17 byłam gotowa do wyjścia. Mat obiecał
mnie tego dnia zabrać nie tylko na wyścig, ale też do swojego mieszkania. Aż dziw,
że w końcu to zrobił. Jared przywitał mojego chłopaka z uśmiechem, co nadal dla
mnie było ogromną zagadką. Przecież Chrisa to o mało co nie zabił, a Mata
traktuje na równi z sobą. Może dlatego, że nie jest muzykiem, ale… Zresztą. Kto
tam Jareda ogarnie i jego mózg. Oznajmiłam aktorowi, że nie wracam na noc do
domu i czym prędzej uciekłam z Delordem. Gdy tylko wsiedliśmy do jego samochodu
przyjrzałam mu się uważnie. Jak zawsze czarna skórzana kurtka, ciemne spodnie i…
cholera! Ściął się!
- Nie wierzę.- jęknęłam
zawiedziona, bo lubiłam jego długie włosy.
- Tak jest wygodniej.-
odpowiedział w mig łapiąc o co chodzi.
- Ale… No dobra, tak też mi się
podoba. Jak ty to robisz, że w długich włosach jak i w krótkich jesteś taki
przystojny.- zapytałam.
- Urok osobisty.- zaśmiał się.-
Ej, nie są one takie krótkie, bez przesady. Najpierw pojedziemy do mojego
mieszkania, a potem na wyścig, bo zapomniałem o czymś.
Pokiwałam głową i oparłam się o
szybę. Dojechaliśmy do niskiego budynku, maksymalnie 6 piętrowego. Mat zaparkował
za bramą i otworzył mi drzwi. Wysiadłam rozglądając się po okolicy, ładne miejsce,
ale za mało zieleni. Weszliśmy do budynku od razu podchodząc do windy. Okazało się,
że jedziemy na 5 piętro. Winda nowoczesna, jak i sam budynek, ale jechała
bardzo wolno. W końcu się zatrzymała, a my wyszliśmy na korytarz. Numer 21,
drzwi białe, ładnie zlewające się z białymi ścianami. Nie wiem, kto mu to
projektował, ale mózgu chyba nie miał, albo nie używał. Z korytarza wchodziło
się do małego salonu połączonego z kuchnią. Miejsca nie było tyle ile się spodziewałam,
w ogóle mieszkanie było małe jak na Delorda, co mnie zdziwiło. Spodziewałam się
apartamentu, a zobaczyłam najzwyklejsze 2 pokojowe mieszkanie z łazienką i
balkonem.
- I jak?
- Przytulnie.- odpowiedziałam szczerze,
bo dzięki tej niewielkiej przestrzeni można było się poczuć bardzo kameralnie.
- Tam jest mój pokój, w sumie to
sypialnia.- powiedział wskazując na drewniane drzwi.
Trzeba powiedzieć, że korytarz i
drzwi do mieszkania były okropne, ale to co się działo w środku… Naprawdę
ładnie wszystko się ze sobą komponowało.
- Ja chcę spać przy oknie.- szybko powiedziałam patrząc na
jego sypialnię.
- Oj nie ma mowy, to moje miejsce. Tylko moje.- zaznaczył
wyraźnie.
- Tak?- zapytałam prowokującym tonem.- Skąd…- zaczęłam
pytająco wskazując na podwójne łóżko.
- Spodobało mi się po prostu. Jeśli coś mi się podoba to
muszę to mieć, nawet jeśli jest niepraktyczne bądź nie pasuje.- odpowiedział,
patrząc jak podchodzę do łózka i siadam na nim.
Podskoczyłam na
materacu sprawdzając jego miękkość i sprężystość. Zwróciłam wzrok na szczerzącego
się w moją stronę Mata.
- Wyznajesz filozofię Shannona.- stwierdziłam.
- On też taki jest?- zapytał zaciekawiony.
- Jeśli chodzi o jego garderobę to i owszem.- zaśmiałam się
przypominając sobie sławne czerwone skarpetki.- Co będziemy dziś robić?
Mat podszedł do mnie i popatrzył na mnie z góry. Od razu
zrobiło mi się gorąco, bo wyglądał cholernie seksownie w tych krótkich ciemnych
włosach i skórzanej kurtce opinającej jego mięśnie. Uśmiech rozświetlił mu
twarz, która znalazła się bardzo blisko mojej. Odruchowo odsunęłam się do tyłu,
ale on wciąż się przybliżał, do czasu aż nie dotknęłam głową materaca. Wtedy
zawisł nade mną, a ja objęłam jego plecy rękoma. Jego czubek nosa dotknął
mojego, a po chwili poczułam powiew powietrza na moich wargach, gdy szeptał.
- Ja śpię na tej stronie.
Gdy tylko to zrobił, dotknął moich ust, lecz szybko się
podniósł. Sama też usiadłam i patrzyłam, jak się krząta po pokoju. W końcu
dotarł do szafy i ją otworzył. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że wszystko
wewnątrz jest uporządkowane. Mężczyźni raczej kojarzyli mi się z bałaganem,
patrzcie Shannon, rzadko kiedy mieli coś uporządkowanego. A jeśli nie
bałaganiarze, to od razu pedanci. Nie ma nic po środku… No aż do czasu, gdy
zobaczyłam szafę Mata. Koszule, garnitury i inne rzeczy powieszone w szafie
miał uporządkowane, jednak w szafkach niewielki bałagan. Na pewno był bardziej
porządnicki ode mnie.
Rozejrzałam się wokół
siebie i spostrzegłam na parapecie rząd ustawionych fotografii. Zaciekawiona
wstałam z materaca i podeszłam do okna zastawionego przeróżnymi fotografiami w
drewnianych ramkach.
Wzięłam do ręki pierwszą z nich, która przedstawiała dwie
ściskające się kobiety. Pierwsza z nich wyglądała na bardzo wysoką dystyngowaną
damę. Nieskazitelne białe włosy były dokładnie zaczesane na prawą stronę,
tworząc trochę chłopięcą fryzurę. Jednak jej twarz była tak delikatna, że nie
sposób było powiedzieć o niej, że nie jest kobietą. Ubrana w proste, acz
szykowne ubranie wyglądała, jak jakaś bogata dama z rodziny królewskiej. Za to
kobieta, która ją przytulała była zupełnym jej przeciwieństwem. Mimo, że także
dość wysoka i uderzająco piękna, miała w sobie błysk rozrabiaki. Kręcone siwe
włosy muskały jej ramiona oraz szeroki szczery uśmiech nadawał jej młodzieńczej
beztroskości. Ubrana także była niesamowicie elegancko, lecz bardziej na luzie,
że to tak nazwę. Pewnie musiały to być
babcie Mata. Wyglądały na przyjazne kobiety, którym się w życiu udało.
Odwróciłam głowę, by
zapytać Mata o nie, ale on właśnie klęczał na ziemi wyciągając jakieś pudła z
szafy. Stwierdziłam, że zapytam go oto później i ponownie popatrzyłam na rzędy
fotografii. Wtem jedna z nich przykuła moją szczególną uwagę. Odłożyłam zdjęcie
tych kobiet i podeszłam do przedostatniego, które tkwiło w błękitnej ramce.
Wzięłam je do ręki mrugając oczami, starając się uwierzyć w to co widzę.
Wpatrywałam się w to zdjęcie jakby było zaczarowane.
Nagle poczułam dłoń
na ramieniu i o mało co nie dostałam przez to zawału. Nawet nie odwróciłam
głowy w stronę chłopaka, wciąż patrzyłam na to niesamowite zdjęcie. W mojej
głowie pojawił się milion pytań, lecz nie byłam w stanie wyartykułować choćby
jednego z nich.
- Nie… nie mówiłeś, że jesteś fanem Pla… Placebo.- w końcu
wyjąkałam.
- To zaraz po Sunrise Avenue jeden z moich ulubionych zespołów.-
odpowiedział chuchając mi w szyję.- I to, że Steve jest moim ojcem chrzestnym
nie ma tu nic do rzeczy.
Słysząc te słowa o mało co nie wypuściłam przedmiotu z rąk.
Ja się chyba przesłyszałam. Ale widząc to zdjęcie nie miałam wątpliwości, że on
mówi prawdę.
- Ale jakim cudem?- spytałam wciąż nie mogąc uwierzyć.-
Przecież… dzieli was tylko 5 lat!
- Steve to syn przyjaciółki mojej mamy. A że zawsze mieliśmy
dobry kontakt to… jakoś tak wyszło. Co prawda został moim ojcem chrzestnym w
wieku 21 lat, ale to tak formalnie. I szczerze mówiąc bardziej traktuję go jak
brata.
- Ja… ja… I nic mi nie powiedziałeś?!- jęknęłam z wyrzutem.-
Boże! Przecież dobrze wiesz, jak ja kocham Placebo! Ale z ciebie świnia!
- No skoro taka świnia, to niepotrzebnie zapraszałem go dziś
na ten wyścig. Chyba będę musiał do niego zadzwonić i odw…- zaczął mówić
powoli.
- A spróbuj tylko, a pozbawię cię męskości!
- Mnie?- zapytał robiąc szczenięce oczy.
- A widzisz tu kogoś innego?- zapytałam patrząc na niego z
półuśmieszkiem.
- To kto cię wtedy będzie zaspokajał kotku?- mruknął
przejeżdżając delikatnie dłonią po moim karku, a ja w sekundę poczułam, jak
płonę w środku.
- Znajdę sobie innego.- próbowałam nadal stać przy swoim,
lecz on nie dawał za wygraną.- Przestań! To nie jest fair!
- A ty widziałaś kiedykolwiek coś fair na tym świecie?-
szepnął mi do ucha i pocałował w szyję.
- Ja chcę jechać na ten wyścig.- jęknęłam.
- Ech, widzę że ze Stevem nie wygram.- zaśmiał się odsuwając
się na bok.
" Mat dzisiaj startuje w wyścigu. – rzuciłam od niechcenia.
OdpowiedzUsuń- Tak szybko? – spytał zaskoczony Jay, krzywiąc się nad kubkiem kawy." No wlasnie... Co za debil -.- no ale wiadomo ze nie zrezygnuje.
Hahahah czemu Jay myslal ze K chce go otruc kubkiem kawy? Lolz xd wszedzie widzi spisek.
Nie moglam przestac się smiac jak Klaudia poleciala jak dluga w ta wode xd no i Jay ktory chcial odruchowo zadzwonic po Shanna...
Milo ze strony Jaya ze chce zabrac ja na ten sam festiwal co beda ES, az dziwne xd i K dzwoniaca w srodku nocy do Chrisa <3
Jak doszlo do tego wyscigu to tak sb mysle, ze pewnie nic ciekawego się nie wydarzy... Oczywiscie blednie rozumowalam. Jakim cudem Steve Mata ojcem chrzestnym? O.o hahahah ale nie moglam wyrobic z tego "widze ze ze Stevem nie wygram" xdxd coz moze i malo opisane ale zaraz mi bateria padnie ;p tyle musi ci na razie wystarczyc ;p
-jess
Fajny rozdział. Przepraszam ,że dawno nie komentowałam, ale miałam dużo rzeczy na głowie. Już nie mogę się doczekać spotkania z Chrisem ;).
OdpowiedzUsuńIzuu.
kiedy nowy?
OdpowiedzUsuńniedługo, już mam prawie skończony :)
Usuńkiedy nowy?
OdpowiedzUsuń