Chapter 47
"Małe zakupy"
Stałam na lotnisku razem z Shannonem i ze
zdenerwowaniem wpatrywałam się w ekrany przylotów. Na samej górze przy napisie
„Londyn” widziałam wielki napis „opóźniony”. W pewnym momencie Shannon położył
mi dłoń na ramieniu, aż podskoczyłam.
-
Spokojnie
mała. Zaraz pewnie będą.
Gdy to wypowiedział napisy na tablicy zmieniły
się i w głośnikach oznajmiono, że w końcu samolot z Londynu bezpiecznie
wylądował w Kalifornii. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam nerwowo tupać stopą o
ziemię. Shannon widząc to zaczął się śmiać, że mam adhd, ale mi nie było do
śmiechu. W końcu pasażerowie lotu 333 zaczęli wysypywać się do wyjścia z
lotniska, lecz ja nie mogłam zauważyć wśród tych ludzi dwóch szalonych
dziewczyn. Gdy w końcu wszyscy wyszli, ja już zaczęłam panikować.
-
Może wyszły z
innymi?- zapytał Shannon.
-
Nie sądzę.
Rozpoznałabym je.- odpowiedziałam mu zgryźliwie i zaczęłam zataczać koła nie
mogąc się doczekać dziewczyn.
Po 15 minutach moje zdenerwowanie osiągnęło
punkt kulminacyjny. Właśnie chciałam iść do biura obsługi, by dowiedzieć się
czy wszyscy pasażerowie dolecieli cali i zdrowi, gdy zobaczyłam dwie wysokie
dziewczyny. Jedna z nich była blondynką, a druga szatynką wpadająca w czerwień.
Ta druga szła z wysoko podniesioną głową rozglądając się po lotnisku i
fotografując wszystko co ją otaczało, a pierwsza jeszcze miała przerażenie w
oczach po locie samolotem. W końcu udało mi się do nich dotrzeć i krzyknęłam
głośno.
-
Gosia! Jessy!
Tutaj!
Dziewczyny słysząc polski język, odwróciły się
w moją stronę i radośnie uśmiechnęły. Nawet nie wiem jak, ale znalazłam się
przy nich i je ściskałam.
-
Aua! Twój
nikon wbija mi się w brzuch!- jęknęłam czując jak obiektyw chce mi zrobić
dziurę w brzuchu.
-
Ale się
cieszę, że tu jestem!!! I że cię widzę!- wykrzyknęła Gosia, a po chwili
zamilkła wpatrując się w coś za mną.
-
Shaaaaannnnoooooooonnnnn!-
usłyszałam okrzyk obydwu i mnie puściły, rzucając się wręcz na mojego wujka.
-
Fangirlsy!-
krzyknęłam na nie, a one odwróciły głowy i wystawiły języki.
-
Zazdrosna!-
odpowiedział Shann i przytulił dziewczyny.
Swoją drogą wyglądało to
przekomicznie, bo Shannon ogólnie nie należał do najwyższych, a gdy dziewczyny,
które były od niego wyższe o głowę się do niego tuliły, wyglądał na krasnala.
Oczywiście pełnego image’u dopełniała broda, której nie cierpiałam, ale Shannon
ją lubił, choć moim zdaniem to było po prostu lenistwo.
Moje dziewczęta zostawiły Shannonowi bagaże do
niesienia, a same poszły za mną do samochodu. Władowałyśmy się na tylne
siedzenie i zaczęłam się wypytywać dziewczyn o wszystko co się działo u nich. W
końcu biedny Shannon dotaszczył się do nas i z miną „ja ci jeszcze smarkaczu
pokażę” pogroził mi palcem i usiadł za kierownicą. Po 50 minutach byliśmy w
końcu w domu. Dziewczyny zatrzymały się przed niewielką willą braci Leto i
popatrzyły na siebie z zachwytem. Weszliśmy do środka i przywitał nas zapach
jedzenia. Niesamowicie głodna wpadłam do kuchni nie zdejmując butów i
popatrzyłam na Jareda, który właśnie wyjmował coś z piekarnika.
-
O boże! Ty
wiesz jak się tym posługiwać!- zaśmiałam się zdziwiona.
Nagle jego twarz przybrała lekko czerwony
odcień i zaczął na mnie krzyczeć.
-
Z butami do
kuchni?! Zwariowałaś?! Wynocha natychmiast! Rozumu nie masz?!
Uśmiechnęłam się radośnie i wybiegłam z
pomieszczenia oznajmiając wszystkim, że na obiad dziś będzie lasania ze
szpinakiem po vegańsku. Shannonowi trochę zrzedła mina, tak samo jak i
dziewczynom dlatego bo nie wiedziały czego się po tym spodziewać. Ja jednak
byłam dobrej myśli. W końcu szczerze mówiąc, nigdy na głos, on był praktycznie
we wszystkim dobry, więc dlaczego miałby nie być w gotowaniu? On to nie ja,
chociaż jakbym się bardzo postarała to potrafiłabym coś ugotować.
Wróciłam do dziewczyn i zaprowadziłam je do
ich pokoju. Stwierdziłam, że lepiej będzie jak rozlokują się same, więc
wróciłam do kuchni. Jared stał oparty plecami o blat stołu i patrzył na mnie ze
swoim półuśmieszkiem.
-
I co się
uśmiechasz?- zapytałam.
-
Śmieję się z
sytuacji. I z tego, że jestem ojcem.- odpowiedział podchodząc do mnie.- Jeden z
największych paradoksów mojego życia. To kto jeszcze przyleci tutaj?
-
Lisa, Czarna,
Lea, Madeleine i Kaja oraz Becia przylecą dwa dni przed moimi urodzinami, a
Ania i Ciasto dwa dni wcześniej.- powiedziałam uśmiechając się radośnie.
-
Czy wszystkie
są z Echelonu?- zapytał z lekka przerażony.
-
Nie. Becia
nie jest, ale raczej was lubi.- zaśmiałam się, a on jeszcze bardziej zbladł.-
Ej no, chyba się nie boisz fanów, co? Oni są normalni, nie za bardzo ciebie
lubią, nie martw się.
-
Eee...
normalni?
-
No dobra, są
tacy normalni jak ja.- zaśmiałam się.- No może trochę mniej.
-
To chyba nie
był dobry pomysł...- zaczął Leto, lecz Shannon wpadł do kuchni i ze śmiechem mu
przerwał.
-
Świetny
pomysł! Ktoś w końcu cię nie lubi! Normalnie w to nie wierzę!
Wyszczerzyłam zęby i przybiłam piątkę z Szynkiem.
Młodszy Leto pokręcił znacząco głową i minął nas mówiąc, że wychodzi z domu na
spacer.
-
Shannooooon!-
zwróciłam się do wujka.
-
Co?- zapytał
patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
-
Wiesz...
Zróbmy dziś imprezę, co?
-
Co?- znów
zapytał.
-
Musimy więc
jechać do sklepu, nie?
-
Zaraz... o
nie! Nie jadę.
-
A mogę twój
samochód?- zapytałam robiąc słodkie oczka.
-
Przecież ty
nie umiesz prowadzić.
-
Ale Jessy
umie!- skłamałam.
-
W takim razie
zawiozę was do sklepu, ale to za godzinę.
-
Ok.-
powiedziałam ucieszona i pocałowałam go w policzek po czym szybko wybiegłam z
kuchni i wpadłam do pokoju dziewczyn.
Siedziały obydwie na łóżku i oglądały jakiś
album. Pomimo tego, że wcześniej się nie znały jakoś dosyć szybko załapały
wspólny język. Zaciekawiona podeszłam do nich i zobaczyłam, że trzymają w
rękach album ze zdjęciami braci Leto, jak byli mali.
-
Jaki on był
słodki!- powiedziałam wskazując zdjęcie na którym Jared siedział w śniegu z
obrażoną miną.
Czapka z pomponem tkwiła na jego główce, a on
siedział z założonymi rękoma, wywaloną dolną wargą i zapłakanymi, zapuchniętymi
oczami.
-
Noooo!-
odpowiedziała Gosia wpatrując się w jego zdjęcia jak w 8 cud świata.- Mały
Jaredzik!
-
A patrz na
to! Hahaha! Shannon ściągający gacie Jaredowi. O boże... Zaraz umrę ze
śmiechu!- wykrzyknęła Jessy, starając się złapać oddech w chwilach wolnych od
ataków śmiechu.- Nie no, Shannon zaszalał!
Po godzinie Shann przyszedł do pokoju
dziewczyn, by zawołać nas na dół, ale zastał całą naszą trójkę leżącą na łóżku
i płaczącą ze śmiechu.
-
O boże! Ja
chyba umieram!- jęczała Jessy, starając się uspokoić, ale jej się to nie
udawało, bo gdy tylko łapała oddech to Gosia zaczynała się śmiać i tak
wszystkie trzy śmiałyśmy się z niczego.
-
Tutaj jest
rozpylony jakiś gaz rozweselający, czy już coś brałyście?- zapytał niepewnie
Leto stojąc w progu.
-
Spoko Shann,
to jest u nas normalne.- powiedziałam podnosząc się.
-
Ale normalnie
to nie wyglądasz.- powiedział uśmiechając się złośliwie.
Popatrzyłam w lustro i zobaczyłam, że jestem
czerwona na twarzy, oczy mam zaszklone, a włosy potargane. Widząc siebie w
takim stanie znów zaczęłam się śmiać, a dziewczyny mi zawtórowały. Szynek
pokręcił powątpiewająco głową i powiedział, że daje nam 15 minut na ogarnięcie
się, bo inaczej on się nie rusza do sklepu. Będąc pod tak wielką presją
spóźniłyśmy się tylko 10 minut. Shann trochę marudził, ale w końcu ruszyliśmy
spod domu.
Droga do sklepu była niedaleka, ale z powodu
godzin szczytu i przeogromnych korków z nimi związanych jechaliśmy dosyć długo.
W pewnym momencie wujek włączył radio i zaczęło się. Akurat leciał Bon Jovi z
piosenką „Have a nice day”. Popatrzyliśmy się na siebie i Shann podgłośnił
piosenkę, a my zaczęłyśmy śpiewać. Po chwili nawet i on się dołączył i już cały
rozśpiewany samochód skakał w miejscu, tak się rozkręciliśmy.
-
Haaaaaveeeee aaaaaaaaaa
niiiiiiceeeeeee daaaaaaayyyyy!- ryknęliśmy i zaczęliśmy się śmiać.
-
Chodźcie,
założymy chór wokalny!- zaproponowała Gosia.- Shann, zbijesz na tym większą
kasę niż na Marsach!
-
Hahaha! I co,
on ma być głównym wokalem?- zaczęłam się śmiać.
Shannon by potwierdzić moje słowa zaczął wyć
„you’reeeeeee beautiiifuuuuuullllll! You’reeeeeee
beautifuuuuuulll...ekhem... I aaaaaaaammmm beauuuutifuuuuullll it’ssssssssss
trueeeeeeee!”. To był moment kiedy
wszystkie dosłownie umierałyśmy. W życiu
brzuch mnie tak nie bolał jak wtedy.
Po 30 minutach zatrzymaliśmy się na parkingu i
Shannon wyrzucił nas przed wejściem, samemu szukając wolnego miejsca
parkingowego. Weszłyśmy do ogromnego supermarketu i do razu dorwałyśmy się do
koszyków. Każda wzięła swój i z diabelskimi uśmieszkami zaczęłyśmy buszować po
sklepie. Shannon tego dnia miał się bardzo wykosztować. Ustaliłyśmy, że Gosia
pójdzie po napoje, Jessy po jakieś słodycze i chrupki, a ja normalne jedzenie.
Po 20 minutach zakupów i zastanawiania się, który melon jest lepszy usłyszałam,
że dzwoni mi komórka. Popatrzyłam na nią i zauważyłam, że to jest prywatny
numer, więc prawdopodobnie Shannon.
-
Taaak?-
zapytałam ważąc 5 dużych zielonych jabłek.
-
Nie wiesz od
czego jest telefon?!- tak, z całą pewnością Szynek.- Mniejsza, gdzie jesteś?
-
A jak
myślisz?
-
Boże...
Jesteś bardziej podobna do Jareda niż ja.
-
Ej spadaj!-
odpowiedziałam wkładając siatkę z owocami do koszyka.- Będę przy marchewkach.
Rozłączyłam się i zobaczyłam wtedy, że jakiś
prywatny numer dzwonił do mnie, aż 17 razy, a ja nie zamierzałam go odebrać.
Hah, Shannon musiał się nieźle nasłuchać Placebo, haha. W końcu doszedł do mnie
i popatrzył na zawartość koszyka.
-
Gosia i Jessy
to też wegetarianki?
-
Nie...
-
To gdzie jest
normalne jedzenie, które nie zwie się trawą?!
-
Trzymaj
koszyk i wybierz coś. Ja idę pomóc dziewczynom.
Leto coś tam mruczał pod nosem, ale zabrał
koszyk i skierował się w stronę działu z wędlinami, a ja poszłam szukać Jessy.
Oczywiście natychmiast ją znalazłam w dziale ze słodyczami. Pół koszyka już było
zapełnione, a ona stała przed półką z ciastkami i zastanawiała się które wziąć.
Czy waniliowe czy czekoladowe.
-
Co tak
kontemplujesz? Bierz obydwa!- zaśmiałam się i zaczęłam wrzucać do środka
przeróżne słodycze.
Gdy w końcu w koszyku było wszystko, co lubiłyśmy
zaczęłyśmy się kierować w stronę napojów, gdzie powinna znajdować się Gosia.
Znalazłyśmy ją przy sokach. Ta z kolei trzymała dwa kartony soku pomarańczowego
i próbowała wybrać pomiędzy dwoma firmami soku.
-
Weź ten po
lewej.- powiedziałam.- Jest lepszy.
-
Ale
droższy...
-
Shannon
płaci.- odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać.- Dobra, to co ty tam masz?-
zapytałam zaglądając do koszyka.- Zgrzewka coli, zgrzewka wody, 6-pak piwa, 2
butelki nestea, opakowanie red bulli, 3 soki pomarańczowe, jeden wiśniowy i jeden
wieloowocowy. No i oczywiście 2 butelki wódki, 6 breezerów i absynt. Zaszalałaś
kobieto!
-
A champana
może?- zaproponowała Jessy.
Podeszłam z nią do półki z alkoholami tego
rodzaju i w końcu po długich 10 minutach debat i przemyśleć wzięłyśmy 3 szampany.
Wtedy też dołączył do nas Shannon. Stanął przed nami i pełen powagi zapytał czy
upadłam na głowę.
-
Już dawno!-
stwierdziłam.- Oj Shann, proszę. To będzie fajna impreza, weźmiesz zaprosisz
swoich kolegów, Jared swoich, ja mam dziewczyny, o Tomo z Vicky niech przyjdą i
będzie super!
-
Jasne, tylko
czy ty widzisz ile tego tu jest?! Chcesz żebym wykupił cały sklep?
-
Nie, tylko to
co jest w wózkach. Oj Shannon, proszę.- jęknęłam robiąc oczy jak kot ze Shreka,
a jak to nie działało to wbiłam łokcie w boki dziewczyn i Shannon musiał
zmierzyć się z 3 spojrzeniami.
-
No dobra, już
dobra.- mruknął zrezygnowany.- To chodźmy już do wyjścia. Poniak mnie zabije.
-
Ihahahahaha!-
zaczęłyśmy rżeć i po chwili wszystkie trzy umierałyśmy ze śmiechu leżąc na
wózkach, a perkusista stał obok robiąc facepalm’a.
W końcu doszliśmy do kasy i nie wiem jakim
cudem, ale jakimś na pewno zapłaciliśmy tylko dobry tysiąc dolarów za wszystko.
Najgorsze było dopiero przed nami. Co prawda Shannon miał wielki samóchód, ale
na nasze zakupy wydawał się za mały. Gdy cały bagażnik był pełny, kazaliśmy
dziewczynom usadowić się z tyłu i zaczęliśmy wkładać na tylne siedzenie siatki
z zakupami. Ostatecznie cały bagażnik i tył był wypełniony jedzeniem i
napojami. Tylko Shannon miał luz, a to tylko z powodu tego, że był kierowcą.
-
Jareda nie ma
w domu, to dobrze.- stwierdził perkusista patrząc, że czarne bmw zniknęło z
podjazdu.
Wyszedł z auta i otworzył mi drzwi oraz
dziewczynom zabierając nam kilka siatek tak byśmy mogły wyjść z pojazdu. Same
wzięłyśmy torby z zakupami i powędrowałyśmy za gospodarzem w stronę wnętrza
domu. Shannon oczywiście w porę sobie przypomniał, że klucze ma w przedniej
kieszeni spodni, a ręce ma zajęte. Tak więc stanęłyśmy obok niego obserwując
jak chwyta torby w zęby i próbuje kciukiem wyjąć klucze przy okazji opierając
się o drzwi. Gdy prawie mu się udało, drzwi otworzyły się i Shannon poleciał
jak długi na trawnik. W wejściu stanął zaskoczony Jared i popatrzył na leżącego
na plecach Shanna. Po sekundzie ocknął się i od razu podszedł do niego, by
pomóc mu wstać.
-
Przepraszam
braciszku...- zaczął i wtedy zobaczył plastikowe torby.
Przeniósł wzrok na nas, a raczej na nasze ręce
i puścił Shannona i ten znów upadł na trawę.
-
Nosz
kuuurwa!- wykrzyknął Shannon.- Jared pojebało cię?!
-
Chyba ciebie!
Dlaczego nie wzięliście ekologicznych toreb! Mamy ich od cholery, ale ty ciągle
wolisz zaśmiecać środowisko!
-
Jared,
zapomnieliśmy toreb, przepraszamy.- powiedziała Jessy.
-
A poza tym
chyba byśmy się nie zapakowały w ekologiczne...- stwierdziła Gosia.
-
A ja nie
zamierzam za nic przepraszać.- powiedziałam kładąc torby na ziemi i podchodząc
do Shannona, który nadal siedział będąc w szoku na trawie.
Podałam mu dłoń i z moją pomocą w końcu wstał.
Przeszliśmy z Shanimalem obok Jareda, ja podnosząc szybko torby z ziemi, i
udaliśmy się do kuchni. Oj byłam na niego niesamowicie wściekła zresztą brat
też. Ale co zrobić kiedy człowiek jest na tym punkcie przewrażliwiony.
Dodatkowo ma rację. Zostawiliśmy torby na stole i wyszliśmy przed dom wcześniej
mijając się z dziewczynami. Dobre 30 minut zajęło nam samo noszenie rzeczy i
ich rozdzielanie. Po kilkunastu minutach znów przyszedł do nas Jared, lecz tym
razem przeprosił nas za swoje zachowanie, ale oczywiście i tak musiał
zaprezentować nam swój wykład o ekologii. Gdy wszystko uporządkowaliśmy, Leto
usiedli na kanapie w salonie i zaczęli o czymś dyskutować, a my wdrapałyśmy się
po tych kilku schodkach na piętro i dotarłyśmy do pokoju. Gdy zobaczyłyśmy
łóżko, padłyśmy na nie i tak leżałyśmy w ciszy. Po około godzinie ocknęłam się
i popatrzyłam na dziewczyny. One także spały. Przetarłam oczy i wstałam z
łóżka. Przygładziłam włosy i wyszłam z ich pokoju. O mało co nie spadłam ze
schodków, bo oczywiście o nich zapomniałam i znalazłam się w salonie. Jared
leżał na kanapie czytając książkę, a Shannon grał na playstation. Usiadłam przy
nogach Jareda i zaczęłam czytać tytuł książki, którą trzymał.
-
I jak tam
impreza?- zapytał odkładając ją na stolik i podkładając ręce pod głowę,
wpatrywał się we mnie.
-
A śpią. Te
zakupy były niesamowicie męczące.- powiedziałam.
-
Widziałem, że
chyba pół sklepu wykupiliście. Shann powiedział, ze to na imprezę, ale jakoś
jej nie widzę.
-
Jutro się ją
zrobi. Oj proszę cię, nie bądź na mnie zły.- poprosiłam go widząc, że ciągle
jest zły za te torby, a pewnie też za rachunek.
-
Nie jestem
zły. Po prostu nie podoba mi się to, że są obcy ludzie w moim domu i to nie na
imprezie...
-
No sorry, ale
sam się zgodziłeś, zresztą to był twój pomysł...
Leto zmienił pozycję na siedzącą i objął mnie
ramieniem. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on zwrócił się do Shannona.
-
Bracie, chodź
przytul się w tym rodzinnym uścisku.
Shannon jednak był tak pochłonięty grą, że
nawet nie drgnął.
-
Chodź na
spacer.- zaproponował młodszy z braci.- Jakby coś to Shannon przecież tu
będzie, więc dziewczyny będą mogły do niego przyjść.
-
No nie
wiem... Shannon to pewnie nawet by nie zauważył, że dom płonie, a co dopiero,
że dziewczyny czegoś od niego chcą.- stwierdziłam.
Jak na potwierdzenie moich słów Shanimal
zaczął wykrzykiwać przekleństwa, że ktoś tam mu zajechał drogę w wyścigu.
-
Ale jesteś
agresywny.- stwierdziłam klepiąc go w ramię.
Odwrócił się do mnie zdejmując słuchawki.
-
Co?
-
Agresywny
jesteś.- powtórzyłam.
-
Nie grałem od
3 dni na moim skarbie, dlatego. Jared zrobił kilka dni wolnego od instrumentów.
Gdzieś muszę się wyżyć.
-
To nie możesz
pobiegać?- zapytałam uśmiechając się.- Nawet nie słyszałeś, jak do ciebie
mówiliśmy!
-
Mówiliście?-
zapytał zaskoczony, a ja z Jaredem, jak na komendę zrobiliśmy facepalm.
-
Dobra,
chodźmy na ten spacer, a ty Zwierzaku pilnuj dziewczyn.- powiedziałam klepiąc
go po ramieniu.
-
Spokojna
twoja rozczochrana.- zaśmiał się wracając do gry na playstation.
Wzięliśmy z Jay’em
skórzane kurtki, bo dzień był wyjątkowo chłodny i wyszliśmy przed dom.
-
Mam pomysł.-
stwierdził w pewnej chwili Jared i biegiem wrócił do domu.
Czekałam na niego nie dłużej niż 2 minuty, gdy
ponownie pojawił się obok mnie. Wskazał ręką na samochód i zaczął ze swoim
chytrym uśmieszkiem podrzucać kluczami do samochodu.
-
Wiesz, że ja
już się boję?- zapytałam wsiadając do środka pojazdu.
-
Wiem.-
odpowiedział nadal się złowieszczo uśmiechając, ale w końcu i on znalazł się w
samochodzie.
Lecz nie odpalił silnika. Siedział i czekał.
Gdy już miałam zapytać co się dzieje, z domu wyszedł Shannon wraz z moimi
przyjaciółkami. Dziewczyny były na wpół przytomne, ale i ciekawe. Usadowiły się
z tyłu i po chwili dołączył do nich Shannon. Jared w końcu włączył silnik i
nacisnął przycisk do otwierania bramy. Powoli wycofał się tyłem na drogę i
zamknął bramę, po czym ruszył z kopyta przed siebie. Przez całą drogę uśmiechał
się do siebie zagadkowo, ale nie pisnął nawet słówkiem. Za to Shannon gadał jak
najęty. Nie wiem co mu się stało, bo z reguły był cichym człowiekiem, ale...
Zaczęłam się skupiać na tym co mówi i w końcu zrozumiałam temat.
-
Mówisz, że
taka przesłona byłaby lepsza?- zapytał się Jessy.
-
Tak,
zdecydowanie. Zdjęcie będzie ciut jaśniejsze i dzięki temu zobaczysz szczegóły.
-
Wiesz co...
Zrobimy sobie pojedynek fotograficzny, co ty na to?- zaproponował Shanimal.
-
Teraz?
-
Nie. Zrobimy
konkurs. Pierwszym etapem będą zdjęcia w plenerze, a drugim w studiu, co ty na
to?
-
Brzmi
ciekawie.- zainteresowała się dziewczyna.
-
Postaram się
załatwić studio w przyszłym tygodniu i modelki.
-
Wolę
fotografować twojego brata.- odpowiedziała z uśmiechem.
-
Ha!- Jared
zaczął się śmiać.- Widzisz? Mnie chce fotografować!
-
O nie...
sodówa znów mu uderzyła do głowy.
-
Ja też chcę
zdjęcia.- powiedziałam.
-
I ja!-
wykrzyknęła Gosia.
-
Ok.- uspokoił
nas Shannon.- Wszyscy będziecie mieli zdjęcia i to ja wygram ten konkurs.
-
Zobaczymy.-
powiedziała z tajemniczym uśmiechem Jessy.
W końcu po 30 minutach
drogi zatrzymaliśmy się na jakimś totalnym zadupiu. Wyjrzałam przez okno i
zobaczyłam zielone łąki ogrodzone białymi płotami. Od razu przykleiłam się do
szyby i patrzyłam na to wszystko przez okno do póki Jared nie powiedział, że
mamy wysiąść. Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam ładny zadbany budynek,
z którego wyszedł jakiś siwowłosy mężczyzna. Jared od razu do niego podszedł i
zaczęli się witać. Po chwili kiwnął na nas ręką i razem z Shannonem podeszliśmy
do nich.
-
Hej Shannon!-
przywitał się mężczyzna.
-
Siemano
Mathias! Idę się rozejrzeć po okolicy.- mruknął, a starszy facet uśmiechnął się
do niego przyjaźnie.
-
Przy lesie
jest fajne miejsce. Idź obadaj teren.
Perkusista pokiwał głową i odszedł. Siwowłosy
zwrócił swój wzrok na nas, a Jared zaczął nas przedstawiać.
-
To jest
Jessy, Gosia i Klaudia. Ta ostatnia to moja córka.
-
Witam drogie
panie w Rosewood! Nazywam się Mathias Werth.- przywitał się z nami ściskając
nasze dłonie, a potem zwrócił się ponownie do Jay’a.- Nie wiedziałem, że masz
dziecko. Z kim wpadłeś?- zapytał ze śmiechem.
-
Z nikim. Nie
jestem jej biologicznym ojcem, a sama historia jest długa jak nasza ostatnia
trasa koncertowa.- powiedział ze spokojem Jared.
-
Okej,
pogadamy, gdy one zaczną jeździć, a my będziemy się nudzić.
-
Będziemy
jeździć konno?- zapytała niepewnie Gosia.
-
To Jared wam
jeszcze nic nie mówił?- zapytał się nas Mathias.
Pokręciłyśmy przecząco głowami, a mężczyzna
uśmiechnął się szeroko ukazując wszystkie swoje idealne zęby.
-
Macie mieć
sesję zdjęciową na moim najpiękniejszych skarbach. Z tego co zrozumiałem
wszystkie jeździcie konno, a nawet startujecie w zawodach. Zaraz przydzielę wam
moje aniołki i będziecie mogły ruszać.
-
A Jared ty
nie?- zapytałam.
-
Nie... ja
muszę porozmawiać z Mathe.- powiedział.- No dobra, to szybko bo nas noc tutaj
zastanie i nie zrobimy zdjęć.
-
Ale... ja nie
jeździłam od kilku lat...- szepnęła wystraszona blondynka, jednak nikt nie
zwrócił na to uwagi.
Mężczyźni ruszyli z przodu, a my dziewczyny
wymieniłyśmy się ze sobą zdziwionymi spojrzeniami. Weszłyśmy do ładnej zadbanej
stajni. Werth wziął jakiś zeszyt do ręki i przejrzał go po czym zwrócił się do
nas.
-
Jessy, tak?-
moja przyjaciółka potwierdziła przytaknięciem głowy.- Ty dostaniesz moją
ślicznotkę Jenni van Bellonce – Con. To jest fryzka, która stoi w ostatnim
boksie po lewej. Szczotki znajdziesz przy boksie, a sprzęt ci sam przyniosę.
Jest grzecznym koniem, podaje wszystkie nogi, wręcz możesz jej przechodzić pod
brzuchem. Gosiu, ty dostaniesz Vertigo. Stoi w boksie naprzeciwko Jen. To siwy
andaluzyjski wałach, także należy do tych spokojniejszych. A ty Leto.- tu o
dziwo zwrócił się do mnie.- Pójdziesz ze mną po Avalon.
Tak więc dziewczyny zostały w stajni, a ja
poszłam za mężczyzną, który okazał się być zarówno właścicielem jak i trenerem
w tej stajni. Weszliśmy na jeden z tych zadbanych padoków, a on zagwizdał.
Chwilę później przybiegła do nas kasztanowa arabka, jednak ku mojemu zdziwieniu
kulała. Mathias od razu pogłaskał ją i zaczął oglądać jej nogi.
-
Ech
złociutka. Czy ty zawsze musisz sobie coś zrobić na pastwisku, gdy jest na nim
Gerda?- powiedział do kobyły, która trąciła go pyskiem w ramach przeprosin.-
Cóż... W tym wypadku muszę dać Ci innego konia. Hym... Lubisz ujeżdżeniowce?
-
Oczywiście!-
odpowiedziałam szybko.- Dresaż to moja ulubiona dyscyplina sportowa.
-
Okej, to dam
ci Revenge. To ogier, którego kupiłem...w Polsce o ile pamiętam. Rasa
małopolska z Michałowa. Nie wiem czy coś ci to mówi, ale Jay wspominał, że jesteś
Polką.
-
Oczywiście,
że mi mówi. Jedna z najlepszych stadnin arabskich w Polsce i na świecie. Jego
prawdziwe imię to Rywers... Rewers jakoś tak. No nie ważne, już ma zmienione na
Revenge. Pod siodłem zachowuje się w porządku, jednak uważaj jak będziesz go
czyścić. Ma łaskotki na brzuchu i strasznie nie lubi zakładania ogłowia, ale
raczej sobie z nim poradzisz. On stoi w drugiej mniejszej stajni.
Właściciel zaprowadził mnie do malutkiej
stajenki na 5 boksów. Także tu było niesamowicie czysto i zadbanie, lecz
wszystko wyglądało na starsze. Pokazał mi ślicznego karego konia ze zgrabną
gwiazdką na pysku, a potem zostawił przy boksie szczotki oraz siodło
ujeżdżeniowe z ładnym czarnym ogłowiem. Weszłam do boksu konia wpierw
uprzedzając go o moim wpraszaniu się do jego bezpiecznego mieszkania. Konik od
razu podniósł głowę do góry i z przyjaźnie nastawionymi uszami do przodu czekał
na to aż do niego podejdę. Wystawiłam dłoń, którą on powąchał. Od razu po tym
przywitaniu zaczął szukać jakichś smakołyków po kieszeniach. Poklepałam go po
szyi i przejechałam dłonią po jego grzbiecie. Koń był przepiękny. Wysportowany,
smukły i wydawał się taki delikatny. Widać było, że dużo ma w sobie krwi
arabskiej, ale gdy się patrzyło w jego oczy widziało się siłę i niespotykaną dzielność.
Zdjęłam z niego derkę i wzięłam do ręki miękką szczotkę i zaczęłam czyścić jego
sierść z kurzu, który się zebrał pod nakryciem. Gdy doszłam do brzucha uważniej
i delikatniej dotykałam go tą szczotką, a ogier tylko raz trącił mnie pyskiem z
uszami położonymi po sobie. Wyczesałam mu ogon i grzywę, które miał naprawdę
imponujące. Tak zadbanego konia dawno nie widziałam. Następnie założyłam mu
ogłowie. Na samym początku wziął pysk wysoko w górę, lecz udało mi się złapać
go w końcu za kość nosową i tak założyłam mu tranzelkę. Gotowa wyprowadziłam go
przed stajnię i zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie nawet bryczesów. Ogier
zniecierpliwiony moim staniem w miejscu, zaczął się wiercić, więc ruszyłam w
kierunku głównej stajni. Gdy doszłam na miejsce, już wszyscy byli gotowi.
Dziewczyny miały na sobie śliczne suknie, Jessy całkowicie czarną, a Gosia
białą. Wyglądały jak dwa przeciwieństwa siebie. A ja stałam tak w jeansach i
patrzyłam na dziewczęta siedzące już na koniach. Jakiś chłopczyk, najwyżej 11 letni
trzymał na białej lonży andaluza, jako że blondynka nie była pewna swojej
jazdy.
-
Ładnie,
ładnie, a ja?- zapytałam podchodząc z ogierem, który bardzo się zainteresował
karą kobyłą na której siedziała moja przyjaciółka.
-
Cholera...
wiedziałem, że o czymś zapomniałem.- jęknął Mathias patrząc na mój strój.-
Jared, potrzymasz go?- zapytał mojego ojca wskazując na konia.
-
Nie ma
sprawy.- odpowiedział aktor, a ja poszłam razem z właścicielem do domku obok
stajni.
Mężczyzna przepuścił mnie w drzwiach i zaczął
rozglądać się po pomieszczeniu. Było w nim wiele strojów, jakichś rekwizytów i
innych dziwnych przedmiotów. Z niemym pytaniem wpatrywałam się w to wszystko,
próbując zrozumieć po co komu taka garderoba w stajni. Jakby czytając mi w
myślach, Mathias zaczął mi opowiadać skąd to ma.
-
Wiele z moich
koni, to zwierzęta filmowe. Grały w przeróżnych dziełach, dodatkowo często
robione są u nas sesje do magazynów czy reklam telewizyjnych. Te rzeczy, które
tu widzisz to prezenty, które dostajemy w zamian za wypożyczanie koni. Co
prawda płacą nam, ale nie bierzemy za to jakichś ogromnych pieniędzy. No i się
uzbierało trochę tych dodatków. Tylko nie mam pojęcia co tobie dać do Revenge.
Nic nie pasuje.- mruknął przebierając w strojach.- Dobra, mam pomysł!- nagle
się zerwał i popatrzył na mnie z uśmiechem.
Stanął przede mną i zaczął mi się przyglądać.
Wziął pogładził moje włosy z zamyśloną miną i po chwili zniknął w kącie tego
pomieszczenia. Zaciekawiona stałam i czekałam na to co przyniesie. No i pojawił
się po chwili trzymając w rękach skórzany gorset z ćwiekami powbijanymi w
ramiona i parą okropnie długich kozaków. O nie...
-
Przebierz się
w to i pokaż mi. Mam nadzieję, że rozmiarowo będzie dobry.
Szybko znalazłam się w toalecie i zaczęłam
zakładać te skrawki materiału. I muszę przyznać, że zaczęło mi się to podobać.
co prawda, uważam że mam za grube uda do tego stroju, lecz od czego jest
photoshop? Wyszłam w tym ubraniu, by pokazać się właścicielowi stajni, a on
widząc mnie pokiwał akceptacyjnie głową. Wziął jeszcze do ręki szczotkę do
włosów i natapirował mi je. Na głowę założył mi czarny cylinder, który
skojarzył mi się ze Slashem i powiedział, że jestem już gotowa. Wyszłam tak w
pomieszczenia i od razu zrobiło mi się zimo. W końcu to była zima, a ja stałam
w jakimś skąpym stroju. Dobrze, że miałam na sobie skórzaną kurtkę. Podeszłam
pewnym siebie krokiem do Jareda, który zagwizdał na mój widok.
-
Podobasz mi
się w tym stroju.- powiedział z tym swoim brudnym uśmieszkiem.
-
Uznam to za
komplement.- odpowiedziałam i próbowałam wejść na ogiera, ale on nie dość że
kręcił się jakby miał robaki w... to jeszcze moje buty mi w tym przeszkadzały.
-
Podsadzę
cię.- stwierdził Leto i wrzucił mnie na konia.
Szybko uregulowałam strzemiona i złapałam za
wodze. Koń od chwili gdy na niego wsiadłam zaczął z uwagą słuchać moich
poleceń. Zadowolona ruszyłam swobodnym stępem w kierunku łąki na której miałam
spotkać resztę. Przy okazji Mathias mówił mi jak mam reagować, gdy Revenge
zobaczy konie, czego nie próbować na nim robić i ogólnie dał mi wiele
przydatnych wskazówek. No i się zaczęło. Shanimal robił nam zdjęcia a my się
popisywałyśmy na koniach. Każdy z tych koni umiał jakieś specjalne sztuczki. Na
przykład Vertigo potrafił się kłaniać. Gosia na początku była wystraszona, ale
w końcu zaczęła się rozluźniać i wyszły naprawdę ładnie zdjęcia. Koń Jessy za
to miał piękne akcje nóg i stawał dęba. A mój potrafił wszystkie sztuczki
ujeżdżeniowe. Do tego pod koniec, Jared przyniósł gitarę elektryczną i kazał mi
trzymając tę gitarę zmusić konia do stanięcia na tylnich nogach. Gdy po
wysłuchaniu wskazówek właściciela, zrobiłam wszystko jak trzeba, ogier podniósł
swoje przednie nogi, a ja odruchowo przykleiłam się do jego szyi o mało co nie
upuszczając gitary z „ja pierdooole!”. Za drugim razem zrobiłam to już o wiele
pewniej. Oddałam instrument Jaredowi i Shannon poprosił jeszcze o ostatnie
ujęcie, jak wspinamy się ale bez gitary. Poklepałam spienionego już konia po
szyi i dałam mu znak do dębowania. Tym razem zrobił to bardzo wysoko, bijąc
powietrze przednimi kopytami. Nagle usłyszeliśmy jakiś strzał, a mój ogier w
akcie paniki cofnął się na tylnich nogach o krok do tyłu i przewrócił na bok.
Pamiętam dokładnie jak leciałam, by po chwili znaleźć się na ziemi
przygnieciona ciałem konia. Ogier jednak szybko się podniósł zostawiając mnie
leżącą na ziemi. To wszystko wydawało mi się jakby było w zwolnionym tempie.
Leżałam na plecach i wpatrywałam się w ciemniejące już niebo. Trudno mi było
oddychać, czułam się jakbym była przygnieciona wielkim głazem. Po chwili przy
mnie pojawił się przerażony Jared i Shannon.
-
Żyjesz?-
zapytał Szynek z aparatem w dłoni.
-
Chyba tak.-
odpowiedziałam.
-
Rusz nogami i
rękoma.- poprosił drżącym głosem Jay.
Zrobiłam to i po chwili leżenia, zaczęłam się
podnosić. Prawa noga, na którą zwalił mi się kary koń bolała mnie tak bardzo,
że ledwo co na niej mogłam stać. Uwiesiłam się na ramieniu Jareda i z jego
pomocą zaczęłam iść w kierunku stajni. Mathias trzymał konia i podążał za nami.
-
Weź poczekaj.
Wsadzę cię na niego, byś nie musiała się męczyć.- stwierdził widząc to jak
kuleję.
Zgodziłam się i już po chwili jechałam na
grzbiecie konia prowadzona przez Jareda, którzy trzymał go za wodze. Nadal był
wystraszony moim upadkiem. Dziewczyny w milczeniu jechały za mną na swoich
rumakach, Gosia już bez lonży. Shannon szedł razem z Werthem z przodu,
wyprzedzając nas o dobrych kilkanaście metrów. Pochyliłam się nad szyją konia i
poklepałam go po niej.
-
Nie martw
się, nic się nie stało.- wyszeptałam do zwierzaka, który od razu zastrzygł
uważnie uszami.
Jared tylko spojrzał na mnie pytająco, bo
powiedziałam to po polsku, ale ja tylko odpowiedziałam mu lekkim uśmiechem.
Westchnął i nadal co chwila na mnie patrząc szedł przed siebie. Kłusem
podjechała do mnie Jessica i zapytała czy wszystko jest w porządku.
-
Tak. Już mnie
nawet przestała boleć noga.- odpowiedziałam jej w naszym ojczystym języku.-
Trochę tylko plecy, ale przestaną. Nic mi się nie stało na szczęście. A jak to
wyglądało z boku?
-
Nie za
fajnie. Przewrócił się na ciebie i myśleliśmy, że cię zupełnie zmiażdży. Ale
jak widać, twarda z ciebie sztuka.- zaśmiała się.
-
A no prawda.
Ale niespodziankę nam zrobili, co?
-
To ty o tym
nie wiedziałaś wcześniej?- zapytała Jess.- Myślałam, że tylko my dwie o tym nie
wiemy. Nie powiem, nie myślałam, że coś takiego mnie spotka z rąk Leto.
-
Potrafią
pozytywnie zaskakiwać.- poparłam ją i uśmiechnęłam się do Jareda, który robił
naburmuszoną minę nic nie rozumiejąc z naszej rozmowy, prócz pewnie swojego
nazwiska.
Przed stajnią, Jared ściągnął mnie z konia,
uważnie stawiając na ziemi. Momentami miałam wrażenie jakby miał się połamać
pod moim ciężarem, co mi się wcale nie spodobało. Chyba muszę się zacząć
odchudzać. Ten jedenastoletni chłopczyk zabrał mojego konia do stajni, a
dziewczyny poszły rozebrać swoje. Mathias stwierdził, że pomoże blondynce i tak
oto zostałam sama z braćmi Leto. Shannon oddał swojego Nikona Jaredowi i wziął
mnie na ręce by zanieść do samochodu. Co prawda już mogłam normalnie chodzić,
ale... powykorzystuję starszego Leto, a co tam. Gdy posadził mnie na tylnim
siedzeniu, przy drzwiach pojawił się Jared z moim normalnym strojem i kocem.
-
Przykryj się,
bo zamarzniesz.- powiedział patrząc na mnie pierwszy raz jak na bardzo bliską i
ważną dla niego osobę.
Nic nie mówiąc, przykryłam się materiałem i
czekałam na resztę. Gdy dziewczyny już wsiadły do środka, podszedł do nas
jeszcze Werth i pożegnał się z nami, zapraszając znów. Pomachaliśmy mu i
odjechaliśmy. Wszystkie trzy w drodze powrotnej zasnęłyśmy, więc Leto nie mieli
wyjścia i musieli nas obudzić, gdy dojechaliśmy do domu. Dziewczyny były trochę
speszone tym, że zasnęły, ale wiedziałam, że jeszcze kilka dni i minie ich
nieśmiałość przy braciach Leto.
Zaskoczeni? Ja także :) Coś ostatnio za często dodaję te rozdziały :P 48 też już jest praktycznie napisany. I kawałek 49 także :) Szaleństwo, co? Na gwiazdę pewnie nie będę miała co dodać. Hehe. No mniejsza. Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Większość pisałam prawie rok temu, więc różnica niewielka w jakości może być, ale mam nadzieję, że niektóre poprawki jakoś ulepszyły jego jakość. Co do Jareda i jego rozmyślań o stracie przez K. konia. Właśnie chciałam pokazać jak większość ludzi reaguje na to, gdy ktoś traci konia. I to jeszcze nie własnego. „To tylko zwierze, czym się przejmujesz”, takie słowa słyszę chyba najczęściej. Impreza urodzinowa będzie dopiero w 49 rozdziale, więc jeszcze sobie poczekacie. Ale za to kolejny rozdział *__* jak go pisałam miałam niesamowitego banana na twarzy. Kasiu dziękuję za te ciepłe słowa :) Lea bardzo mi się podoba, ze zauważyłaś, że Jay mógł powiedzieć cokolwiek innego niż „kocham cię”, a jednak powiedział właśnie to :) Jared ma o wiele lepszy prezent niż Tequilla dla K. Oj wierzcie mi. Przynajmniej dla mnie byłby ;) Foxlater zauważyła jedną ważna rzecz. Są dwa obozy fani i antyfani Fancy :D Za to jeśli chodzi o Ciastko i Szynkę… już w 48 rozdziale będzie trochę o nich. Disgrracee, a o jakie koncerty pytasz? Marsów czy ogólnie o wszystkie? Bo tych wszystkich to było tyle, że nie zliczę. Mniej więcej w roku jestem na ok 50 koncertach? Czasem więcej, czasem mniej. A chodzę nie od 2004 roku? Coś w ten deseń. Adka. Ja piszę opo dla siebie. Publikuje to dla Was, bo widzę że sprawia to Wam przyjemność. A skoro publikuję czekam też na odzew. Mam jakichś 30 czytelników a widzę 10 komentarzy? Czy to naprawdę tak trudne napisać kilka zdań i sprawić mi przyjemność? Chyba nie… skoro ja mogę dla was pisać, to Wy też mozecie dla mnie, nie? ;)
Tym razem dedykacja idzie do Nessy F. :)
Fajnie, że dodałaś nowy rozdział. Fajnie wgl. piszesz. Czytam twojego bloga od jakiś nie wiem dwóch miesięcy może więcej, ale nigdy nie miałam czasu napisac komentarza albo coś. Pozdrawiam; ]
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału bardzo mi się podoba i nie mogę doczekac się następnego ; ]
-gabrycha
Hmm… Hmmmm…
OdpowiedzUsuńNie no fajny rozdział. ;) Trochę jakiś taki za spokojny jak dla mnie, ale fajny.
No i nie mogę doczekać się Lei w opo. Jestem wybitnie ciekawa, jak ja opiszesz. ^^
Jeeeeeeeeeeeeej. Ale się trudno komentuje, po takiej przerwie.
Po prostu, jeśli chcesz wiedzieć, co myślę o konkretach, to pytaj na twitterze. ;) Bo na razie jakoś nie mam weny, co by napisać. :P
Ale oczywiście czekam na next bardzo niecierpliwie.
-onisia
AAAAAAAAA! Będę na imprezie urodzinowej Kunia! Ale się cieszę! Tzn będę jak dolecę, ale z tego co wiem, to po drodze, nie wyląduję w oceanie i na samolot zdążę, więc będę…chyba xD
OdpowiedzUsuńFaktycznie ten rozdział jest taki…w sumie to spokojny, no dobra „wujek” zamiast Shannona mnie rozwalił, po prostu leżałam, z resztą wiesz o tym ;P Ale buuu ;( bo nie wiem, czy ta lasagna wyszła Jaredowi, czy nie ;P I jak zaczął się śmiać z tego, że jest ojcem i że to paradoks jego życia….ostatnio coś za bardzo dzieci lubi, ale to może po to by sobie je z głowy wybić? nie wiem, w każdym razie śpiewy Shannon (aż sobie puściłam, jak on to „śpiewa” xD) potem z tym tekstem „jesteś bardziej podobna do mojego brata, niż ja!” hahaha! ;D przynajmniej dzięki Tobie, może jakieś mięśnie brzucha sobie wyrobię od tego ciągłego śmiania się, bo z tego co mówiłaś, to następny chapter zapowiada się jeszcze weselej ;P a do tego ten ledwie tysiąc dolarów…tak raz na rok przydałoby się takie kieszonkowe, wszystko by poszło na koncerty, ale co tam? xD
Razem z otwierającymi się drzwiami przez Jareda leżałam na ziemi razem z Szynkiem, tyle, że z różnych powodów, ale co tam! Uwielbiam takie akcje! haha xD jeszcze ostatnio się wzięłam za czytanie ITW od początku i przypomniało mi się, jak z wielkim zamachem Tomo otworzył drzwi i trafił nimi centralnie w Klaudię…hahaha xD i do tego Jared z Braxtonem, którzy leżeli ze śmiechu, tak jak ja teraz! ;D
A gdy Jared postanowił wyjść z Klaudią i wrócił się po kluczyki, to myślałam, że będzie chciał ją nauczyć jeździć, ale od razu odgoniłam ten pomysł, bo wiedziałam, że bardziej by się bał o życie własnego cacuszka niż Klaudii chyba, ale mniejsza…Rosewood i pierwsze skojarzenie Hurricane…a potem Klaudia w tym stroju i niech mi ktoś powie, że to nie przypadek! ;P Jak mi się marzy jazda na koniu i to w sukience, takiej białej jak miała Gosia i do tego czarny konik…może jak ktoś kiedyś zechce się ze mną ożenić to tak pojadę do ślubu…w każdym razie to generalnie, to bardzo dobry pomysł był z tą sesją, najbardziej się co prawda boję o plecy Klaudii od upadku, bo zakładam, że też na nie cierpi, jak Ty. I z tego co tak sobie wszystko przeanalizowałam, to niby tak nic takiego, a jednak się uśmiałam, ale się cieszę, bo przez ogólnie wszystko, potrzebuję źródła śmiechu :)
I zapomniałabym dodać, że nie mogę się doczekać zakochanego Shannusia…Ciacho, szykuj się! ;P
-lea
Weszłam dzisiaj na Twojego bloga nie mając nawet nadziei na nowy rozdział, a tu SURPRISE!;)
OdpowiedzUsuńMiałam zamiar skomentować jutro, bo już późno, a ja zasypiam na stojąco, ale kiedy zobaczyłam, że jest dla mnie dedykacja to nie mogłam postąpić inaczej i natychmiast zabrałam się za pisanie komentarza. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam, ale baaaardzo dziękuję;)
To teraz przejdźmy do treści właściwej, czyli rozdziału. Szczerze? To spodziewałam się Matta i urodzin, ale w sumie mogłam się spodziewać, że nas znowu zaskoczysz. Podobało mi się, że skupiłaś się na koniach. Jako, że sama się nimi interesujesz to świetnie to wszystko opisujesz. Ja niestety siedziałam tylko kilka razy na koniu, ale wspominam to bardzo miło i gdyby nie blokada zwana kosztami jazdy konnej w dużym mieście, to może bardziej bym się w tą stronę rozwijała. Nigdy nie jest za późno, więc mam nadzieję, że kiedyś spełni się moje marzenie, żeby móc samej pojechać konno przez łąki. Może to głupi, ale myślę o tym od dziecka;p
Widząc jakie zakupy zrobiły dziewczyny już nie mogę doczekać się imprezy. Na pewno będzie się działo.
Wow… Jestem pod wrażeniem tego, że tak często chodzisz na koncerty. Ja niestety zaczęłam dość późno, bo pierwszym moim prawdziwym koncertem byli Marsi w Łodzi (nie liczę tych darmowych, na otwartym powietrzu, na które się patrzy „przy okazji” jakiś imprez). Jednak już planuje ze znajomymi Red Hot Chili Peppers w lipcu, a potem może Woodstock, więc mam zamiar trochę się rozkręcić;)
Tradycyjnie życzę weny i czasu na pisanie.
Pozdrawiam,
Nessa F.
Na początku nie rozumiałam o co ci chodzi z tym, że zaraz będą, później już mi się wszystko wyjaśniło i praktycznie płakałam ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuń- Eee… normalni?
- No dobra, są tacy normalni jak ja.- zaśmiałam się.- No może trochę mniej.
Cóż za normalność!! xD Przy momencie „Haaaaaveeeee aaaaaaaaaa niiiiiiceeeeeee daaaaaaayyyyy!” po prostu leżę! :D
- Chodźcie, założymy chór wokalny!- zaproponowała Gosia.- Shann, zbijesz na tym większą kasę niż na Marsach! – Bardzo możliwe xD
- Boże… Jesteś bardziej podobna do Jareda niż ja. – Nie wiedzieć czemu ten moment też mnie rozwalił. ALE GDZIE JEST NORMALNE JEDZENIE, KTÓRE NIE ZWIE SIĘ TRAWĄ?!
Shannon płaci i od razu pół sklepu trzeba wykupić? Nieładnie, nieładnie :P
Jared jest takim ekologiem? xD
Nosz kuuurwa!- wykrzyknął Shannon.- Jared pojebało cię?!
- Chyba ciebie! Dlaczego nie wzięliście ekologicznych toreb! Mamy ich od cholery, ale ty ciągle wolisz zaśmiecać środowisko! – Po prosu sikać ze śmiechu xDD
Kiedy opiszesz wojnę fotografów? + Pomysł z tymi końmi przecudowny *.* A ja się za bardzo wczuwam, ha! xD Jak ten koń na ciebie runął to moja pierwsza myśl, że skończysz w szpitalu (tak jestem pesymistką x]). Na szczęście „ twarda z ciebie sztuka” i nic ci nie jest! Chyba, że planujesz późniejsze objawy tego wypadku. Jared nadal jest bardzo opiekuńczy O.o Ale mi to nie przeszkadza, bo nie kryję iż jest to bardzo słodkie :3
Nie wyobrażam sobie lepszego prezentu niż Tequilla, chyba, że …..
*złowieszczy uśmieszek* Hmmm :D
Ja należę zdecydowanie do fanów Fancy – przecież to taka fajna dziewczyna!
Jak to impreza dopiero w 49?! Chociaż słowa „Ale za to kolejny rozdział *__* jak go pisałam miałam niesamowitego banana na twarzy” mnie pocieszają :3
W takim razie czekam sobie na imprezę a przy okazji na rozdział a’la banan na twarzy czyli 48 :)
Mam nadzieję, że rozdziały ci się nie skończą, bo ja nie przeżyję bez twojego opowiadania, no!
Więc powodzenia w dalszym pisaniu rozdziałów!!
Robimy słodkie mordki a’la ~> *.*
-kaludiush
Uwielbiam ten rozdział :3 co prawda mój ulubiony jest o Evelyn, ale ten również uwielbiam :3
OdpowiedzUsuń„A gdzie masz normalne jedzenie, które nie zwie się trawą?!” (czy jakoś tak), runęłam!
„Chyba ciebie! Dlaczego nie wzięliście ekologicznych toreb! Mamy ich od cholery, ale ty ciągle wolisz zaśmiecać środowisko!” – nie, to mnie rozwaliło bezpowrotnie xD „Od cholery”, pewnie znaczyło ok. 10, a tam w 10 to oni by tylko napoje zapakowali xD Btw – Ja bym tę imprezę kciała, będzie? *.*
Shannon płaci! biedny Shannon xD
Nie spodziewałam się, że Revenge zrzuci Klaudię, myślałam, że raczej okaże się super hiper konikiem, którego Klaudia będzie chciała na urodziny xD Ale racja, po koniach można się spodziewać niespodziewanego, przynajmniej z moich doświadczeń xD Ale i tak je kocham, wspaniałe stworzenia :3
To by było chyba na tyle, oprócz tego, iż faktycznie, zauważyłam pewne różnice, rozdział był podobny to tych początkowych, ale nie uważam tego za defekt. KIEDY KOLEJNY? :D
-Mannffred
wow, nawet nie wiem od czego zacząć *.* może najpierw podziękuję za umieszczenie mnie w opowiadaniu, kompletnie się tego nie spodziewałam :* rozbawiła mnie wizja Shannona który był tulony przez dwie wyższe od siebie dziewczyny xD „No dobra, są tacy normalni jak ja.- zaśmiałam się.- No może trochę mniej.” padłam xD strasznie rozbawiła mnie wizja Jareda i gromady dziewczyn, taki mały biedny chłopczyk zagubiony we własnym domu xd ahahha nasz chór wokalny byłby chyba jedną wielką patologią :P akcja z zakupami mega *.* oczywiście wiedziałaś gdzie najlepiej mnie wysłać :P widzę że niezła impreza się szykuje, 6-pak piwa 2 butelki wódki, 6 breezerów i absynt co? :P a no jeszcze champan oczywiście xD ech mój biedny ojciec trochę się wykosztował w tym sklepie ^^ „Dlaczego nie wzięliście ekologicznych toreb! Mamy ich od cholery…” no to mnie rozwaliło kompletnie o.O prędzej bym pomyślała, że się wkurzy o te wielgachne zakupy xD szczerze mówiąc gdy wyszliście na spacer to pomyślałam że Jared będzie chciał nauczyć Cię jeździć samochodem o.O ja już chcę pojedynek fotograficzny :D mam nadzieję, że Shannon przegra :P mmmm sesja zdjęciowa cud i miód *.* chociaż szczerze powiem że nie wyobrażam sobie siebie w białej sukience xD twój strój od razu jakoś tak skojarzył mi się z hurricane :P jak spadłaś z konia to już miałam wizję, że jedziemy do szpitala o.O ale Jared się tobą zajął, jak dobrze, że on czasem potrafi myśleć o innych :P
OdpowiedzUsuńno to chyba tyle co miałam do napisania :) coś czuję, że ta impreza to będzie niezły odlot :P
więc może już zacznę jęczeć o kolejny rozdział? xD a nie przecież powiedziałam że dotrwam bez marudzenia o.O cholera xD
no to może napiszę tak: z niecierpliwością czekam na następny rozdział :)przy tym nieźle się ubawiłam, cały czas praktycznie miałam banana na twarzy :D
-megthehunter
jej super rozdział, stajnia, konie- dobra niespodzianka :)
OdpowiedzUsuń-a.
http://thingsthatmakeyoupanic.blogspot.com/
A.
Takie tylko odniosłam wrażenie. Ja i tak zawsze zostawiam po sobie ślad.
OdpowiedzUsuńZresztą mniejsza o moje spostrzeżenia.
Chociaż nie, mam jeszcze jedno. Czy w tym rozdziale nie miał się pojawić Mat? :P
Fajny rozdział, szybko się czytało. Czekam na rozdział z Shannonem i Ciastko!
Brakowało mi jakiegoś numeru ze strony Klaudii, np. po upadku z konia, no ale nieważne.
-Adka
Czytam twojego bloga chyba od samego poczatku, ale nigdy nie napisalam komentarze, nie wiem dlaczego. Piszesz swietnie, naprawde ciekawie. nie moge juz sie doczekac nastepnego odcinka i zastanawiam sie co Klaudia moze dostac od Jareda… A tak w ogole to lubie twoje krotkie odstepy miedzy odcinkami, haha ;-))) Wiec czekam na nastepny ;>>
OdpowiedzUsuń-Ola^^
zmęczony człowiek, Agata G., sprawi przyjemność autorce bloga i napisze kilka zdań. Bardzo mnie cieszy częstotliwość dodawania notek :) Ta była baaardzo pozytywna, większość czasu miałam banana na gębie :D A na początku już się przestraszyłam, że Klaudia zaprosiła tylko 2 przyjaciółki! Ale na szczęście potrafi wykorzystać okazję :D A Jared niech nie narzeka, skoro sam to wymyślił :D Już nie mogę się doczekać prezentu, imprezy i akcji Ciacho-Shan :D
OdpowiedzUsuńZazdroszczę koncertów, ja w tym roku byłam tylko na 2 + Jarocin ;/
-agi
Jeju uwielbiam to opowiadanie :) Nie uwierzysz, ale zaczęłam je czytać jakoś w tamtym tygodniu :D i już kończę:) a do tego pewnej nocy tak mnie wciągnęło, że poszłam spać dopiero o 6 rano xD
OdpowiedzUsuńCo do tego chapteru – BOSKI :) i czy to możliwe, że mam skojarzenia dokładnie takie same jak Lea :D gdy J. wyszedł z K. przed dom to od razu myślę „Będzie ją uczył jeździć :D” a gdy dojechali na miejsce to początkowo myślałam, że zabrał wszystkich tam, gdzie J. zabrał K. po raz pierwszy gdy przyjechała do LA – na wzgórze gdzie śpiewał jej bodajże Alibi? :) a co do stroju to tak samo jak Lea – od razu Hurricane mi się skojarzył :)
Powiem Ci piszesz na prawdę ciekawie i z niecierpliwością czekam na następne chaptery :* i ciekawa jestem co dalej z Ciacho i Szynkiem, Kamilą i Mattem no i Fancy z J. xD
Z poważaniem,
Twoja Czytelniczka i FG Ania xD :P :P
-Annmars88
‘Byl dobry we wszystkim co robil’. Humor w opowiadaniu tez jest potrzebny. Ten sposob rozweselania czytelnikow mi sie podoba:D
OdpowiedzUsuńSama okropnie mnie denerwuje kiedy ktos pisze komentarz do opowiadania ktore jest fikcja typu ‘Jared by tego nigdy nie zrobil’ ‘Jared nigdy by tak nie powiedzial’ itd …. Musze jednak tutaj napisac, ze Jared w kuchni jest dla mnie latwy do wyobrazenia lacznie z darciem geby o wchodzenie w butach.
Calkowicie jestem po stronie dziada jezeli chodzi o plastikowe torby. Nie dosc ze sa w wiekszosci niedegradowalne to jeszcze to co sie rozklada bedzie sie rozkladalo setki lat. Uzywanie ich to kompletny brak samoswiadomosci ekologicznej i dbania o miejsce w ktorym zyjemy.
Jared rulssssss.
Niech krzyczy a Szynek niech za kare siedzi na trawniku przed domem. Moze jakby sie go podlalo to cos by wyroslo?
BTW Twoj Shannon jest taki fajny. Troche dupowaty ale kochany i slodki. Przez chwile poczulam zazdrosc jak gadal do Jess w samochodzie jak najety;)
Chociaz z drugiej strony rzeczy ktore calkowicie mnie odpychaja mentalnie od facetow to kiedy tacy dorosli faceci graja sobie np na playstation. Okropnie smutne i zalosne. I calkowicie turn me off.
W opowiadaniu dla gawiedzi powinno sie unikac fachowego jezyka bo dla 99 procent jest on kompletnie nie zrozumialy. Chce sie brzmiec madrze i wygladac na zorientowanego w temacie a wychodzi sie na idiote ktorego nikt nie rozumie:D
Wydaje mi sie ze za duzo o koniach. Ja konisie lubie i mogle o nich czytac i czytac ale jak sie postawie w sytuacji osoby ktora np musiala by sluchac wykladu maniaka ktory uwielbia dzdzownice i czytac o tym pare stron byloby to juz mniej ciekawe.
Przepraszam ale musze ‘Byl dobry we wszystkim co robil’ :D:D:D Corcia Ci sie udalo:D
-mama