Chapter 99
“Witaj na świecie”
ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA
Przez cały cholerny dzień bolała
mnie głowa. Nie dość, że zajmowałem się papierkową robotą dotyczącą krótkiej
pięcio-miastowej trasy koncertowej, to jeszcze Aitken ciągle wymiotował po
„prezencie” od wujka Shannego. A mówiłem mu by nie dawał tych kurzych łapek
mojemu zwierzakowi! Ale Shannon zrobił się wielkim znawcą psów ostatnio i
stwierdził, że zajmie się ich hodowlą. Nawet nie chciałem tego komentować, bo,
po co od rana kłócić się z bratem. Tym też sposobem siedziałem właśnie w
kuchni, pijąc szpinakowo-jabłkowe smoothie i próbując wszystko skończyć do 22 w
nocy. Gdy w końcu odłożyłem papiery i zamknąłem laptopa, mój telefon rozdzwonił
się burząc mój i tak niezbyt radosny nastrój. Kto do cholery do mnie dzwoni w
nocy? Wyjąłem urządzenie z kieszeni bluzy i nie patrząc na wyświetlacz
odebrałem.
- Czego?- warknąłem
nieprzyjemnie.
- Ummm… Czy ja się dodzwoniłam do
Jareda?- zapytał łamaną angielszczyzną damski głos.
-Tak.- odpowiedziałem
przewracając oczami.- Kto mówi?
- Tu mama Fancy… Bo… um…
- Coś się stało?!- od razu
zmieniłem ton czując, że coś się stało.
- Fancy jest w szpitalu… Lekarz
mówi, że będzie rodzić w przeciągu 24 godzin.
- Ale…- zająknąłem się, siadając
z powrotem na krześle.- Przecież został jeszcze miesiąc…
Moje serce zaczęło bić
niebezpiecznie szybko. Przełknąłem ślinę, próbując wewnętrznie się uspokoić,
ale strach o malucha rósł w zastraszającym tempie. Boże święty… A co jak mu się
coś stanie? Albo Fancy? Przecież całą ciążę wszystko było okay, wręcz
książkowo. I tak nagle? Z niczego wylądowała w szpitalu? Co ja teraz zrobię?
Przecież nie mogę ich stracić, a życie ich obojga jest zagrożone!
- Jared? Jesteś tam?
- Tak…- wymamrotałem.
- Doktor powiedział, że jest w
stanie wydłużyć czas do maksymalnie 15 godzin. Potem będą musieli ją operować.
- Jak to? Co się stało? Przecież
wszystko było w porządku!- powiedziałem łamiącym się głosem wpatrując się w
ścianę przede mną.- Byłem u niej 3 tygodnie temu! Byliśmy razem na usg!
- Jared, wiem że się boisz o nią.
Ja też… To moja córka. Czy… czy dasz radę przylecieć do nas?
- Ja…ja…- zacząłem się jąkać,
myśląc o tym, że jutro mam spotkanie by podpisać nowy kontrakt na płytę. Ale
nie! Walić to! Przecież muszę tam być, mój syn się rodzi… - Zaraz poproszę
Emmę, żeby kupiła bilet na najbliższy lot. Oddzwonię za kilka minut.
I tak też zrobiłem. Gdy tylko
rozłączyłem się z mamą Fancy, wybrałem numer do Ludbrock i czekałem aż
odbierze. Jeden sygnał… Drugi sygnał… Cholera jasna Emma! To ważne! Po 5
sygnale w końcu odebrała zaspanym głosem.
- Czy ty możesz choć raz dać mi
spokój…- ziewnęła.
- Dziecko mi się rodzi.- palnąłem
zapominając, że ona nic nie wie na ten temat.- Muszę natychmiast lecieć do
Paryża.
- Jay… Ja nie wiem co ty ćpasz,
ale co ty za głupoty gadasz.
- Bilet na już potrzebuję.
Jakikolwiek!- jęknąłem coraz bardziej spanikowany.
- Daj mi chwilę…
- Nie ma czasu! Nie rozumiesz, że
mam 15 godzin by być przy porodzie mojego dziecka?!- wydarłem się do słuchawki.
- Co ty gadasz? Klaudia przecież
w ciąży nie jest…
- Mam dziecko z Fancy! Muszę być
na już w Paryżu!- warknąłem wściekły, że ona nie widzi powagi sytuacji.
Po chwili ciszy, Emma znów się
odezwała.
- Masz bilet na samolot za 1,5
godziny. Nic wcześniej nie udało mi się załatwić. Ekonomiczna.
- Trudno. Dzięki. Na maila
wyślij. Pa!- pożegnałem się i biegiem ruszyłem do swojego pokoju na górze. Czym
prędzej znalazłem paszport, jakiś mały plecak i wrzuciłem tam dokumenty wraz z
portfelem. Jeszcze bluza, ładowarka i mogłem wybiegać z domu. No tak… ale zanim
zamówię taksówkę to pewnie minie za dużo czasu. Na pięcie zawróciłem do pokoju
Młodej. Nie pukając wpadłem do niego i widząc siedzącą przy komputerze dziewczynę
westchnąłem zadowolony, że jest sama.
- Co się stało?- zapytała widząc
moją panikę w oczach.
- Fancy rodzi!
- Co? Ale przecież jeszcze
miesiąc został!
- Wiem! Coś się stało! Mam 15
godzin by tam się znaleźć! Zawieziesz mnie na lotnisko?
Szatynka pokiwała głową ruszając
po swoją torebkę. Dobrze, że przynajmniej ona nie zadawała miliarda pytań i od
razu chciała mi pomóc. Pewnie też, dlatego że wiedziała o wszystkim. Jako
jedyna… Jezu… Shannon i mama mnie zabiją. Ale nie, teraz nie czas by o tym myśleć.
Po 35 minutach dojechaliśmy na
lotnisko. Stojąc w kolejce do podjazdu miałem ochotę wyskoczyć i pobiec do
wejścia, ale wiedziałem, że to bez sensu. Nagle Klaudia położyła swoją dłoń na
mojej i ją lekko ścisnęła. Taki drobny gest, a jak dużo znaczył. Chwilę później
stałem przy kontroli bagażowej modląc się bym zdążył na samolot. Ale nie, udało
się. Wszedłem na pokład samolotu, jako ostatni pasażer i usiadłem w ostatnim
rzędzie przy korytarzu. Miejsce wybitnie niewygodne, ale to było mało ważne.
Musiałem pojawić się w Paryżu i nie obchodziło mnie jak to zrobię.
Po 12 godzinach byłem już na
lotnisku Charles de Gaulle i wręcz biegłem do postoju taksówek. Gdy zobaczyłem
kolejkę do nich zrobiło mi się słabo, ale wybłaganie ludzi by mnie przepuścili,
bo „żona rodzi” zadziałało. Nigdy jak w tamtym momencie nie byłem wdzięczny za
ten niemały gest. Szybko podałem nazwę szpitala i już po chwili jechałem
ulicami miasta miłości w stronę mojej miłości. Brzmi tandetnie, ale właśnie
wtedy uświadomiłem sobie, że ja naprawdę ją kocham. I że chcę z nią być, bez
względu na to co przygotuje mi los. Gdy tylko wysiadłem z taksówki, mama Fancy
od razu mnie dopadła przytulając się do mnie. Zawsze taka wyniosła, pełna
werwy, a teraz trzymająca mnie w uścisku jak to matka tuląca swoje dziecko. Nie
powiem, nie spodziewałem się tego w ogóle, ale zrobiło mi się jakoś tak cieplej
na sercu.
- Jak się czuje?- zapytałem, wciąż nie
do końca zdając sobie sprawę z tego co się dzieje.
- Chodźmy szybko to jeszcze
zobaczysz się z nią zanim podadzą jej narkozę. Nie wiem co się stało, ale to
coś poważnego. A ona nie chciała ze mną rozmawiać…- powiedziała łamiącym się
głosem pani Wright.
Ruszyłem za nią, błądząc myślami
wśród tych korytarzy. Co takiego się stało, że jej stan jest tak poważny? Czemu
musi rodzić, czemu cesarskie cięcie? Czy wyjdzie z tego? Zatrzymaliśmy się przy
białych drzwiach z numerem 56. Wziąłem głęboki oddech próbując ukryć moje
zdenerwowanie i wszedłem do środka. Fancy leżała z zamkniętymi oczami na łóżku,
podłączona do jakiejś medycznej aparatury. Gdyby nie te kabelki i kroplówka, to
bym pomyślał, że gra jakąś śpiącą królewnę w jednej z bajek Disneya. Była taka
piękna, spokojna i nierealna… Podszedłem do niej bliżej i dotknąłem jej dłoni.
Na mój dotyk otworzyła oczy i uśmiechnęła się.
- Jesteś.- szepnęła, a jej oczy od
razu się zaszkliły.
- Oczywiście, że jestem.-
odpowiedziałem całując ją w czoło.
- Przepraszam… Nie chciałam żeby to
tak wyszło.- szepnęła odwracając wzrok.
- Nie twoja wina.- powiedziałem
pewnie, choć tak naprawdę przecież nie miałem pojęcia co się stało.- Czy… mogę
ci jakoś pomóc?- zadałem najgłupsze z możliwych pytań, bo w sumie co ja mogłem?
- Pomódl się by Shane urodził się
zdrowy. – nagle jej głos się załamał.- To moja wina. Poślizgnęłam się schodząc
ze schodów i upadłam… Łożysko oderwało się i… muszą go uratować inaczej nie
wiem co zrobię.- zaczęła płakać trzymając mnie za rękę.
- Shh… To nie twoja wina. Poza tym,
wierzę że wszystko skończy się dobrze. W końcu tyle jest wcześniaków na tym
świecie.- uśmiechnąłem się, chcąc dodać jej otuchy. Damy radę!
- A jak ty się czujesz?
- W porządku. Ale i tak teraz
najważniejsi jesteście wy.
Tę krótką rozmowę przerwał nam
pielęgniarz, który przyszedł przygotować Fancy do operacji. W normalnych
warunkach mógłbym być z nią na Sali operacyjnej, ale przy pełnej narkozie było
to niemożliwe. Pocałowałem ją na pożegnanie, mówiąc że jak się obudzi będziemy
już w trójkę. Wychodząc z salki miałem ciężkie serce. Tak bardzo chciałem być z
nią, wspierać ją, a mogłem tylko stać z boku.
Po godzinie czekania, wyszła do mnie
jedna z położnych z uśmiechem na twarzy. Nie wiem nawet jak to zrobiła, ale
uspokoiła moje zszarpane nerwy.
- Panie Leto, chce pan poznać
synka?- zapytała ciepło.
- Oczywiście, ale jak Fancy?-
zapytałem wciąż myśląc o niej.
- Dzielna dziewczyna. Teraz moi
chłopcy kończą ją zszywać, ale obyło się bez komplikacji. Całe szczęście nic
więcej się nie uszkodziło i będzie pan miał partnerkę w 100% gotową na kolejne
dziecko za jakiś czas.
Udałem uśmiech na twarzy, choć jej
słowa mnie zabolały. Przecież ja nawet nie doczekam kolejnego dziecka… To było
przecież jasne, że umrę pewnie jeszcze zanim Shane zacznie mnie poznawać.
Przełknąłem gulę w gardle i ruszyłem za tą kobietą do małego pokoiku
wypełnionego inkubatorami. Gdy stanąłem nad odpowiednim urządzeniem moje serce
zabiło szybciej. To maleństwo, które spało podłączone kilkoma kabelkami do
aparatury było moje. Mój syn… Boże ile bym dał by je dotknąć. Móc potrzymać na
rękach, czuć to co powinienem czuć za miesiąc. Z tych rozmyślań wyrwał mnie
głos pielęgniarki, która wróciła do pomieszczenia.
- Zdrowy chłopak. Bardzo silny jak
na wcześniaka i całkiem spory! Dobre ma geny.- uśmiechnęła się do mnie stając
obok mnie.
- Wszystko z nim w porządku?-
zapytałem nie odrywając od niego wzroku.
- Chyba najsilniejszy ze wcześniaków
jakie mamy. Za godzinkę, jeśli lekarz pozwoli, będzie mógł go pan wziąć na
ręce.
- Naprawdę? – zapytałem nie wierząc
w moje szczęście.- Nie powinien zostać w inkubatorze?
- Nic mu się nie stanie jak przez
chwilę pobędzie ze swoim tatą.
- A kiedy będę mógł zobaczyć moją
żonę?- powiedziałem machinalnie nie zdając sobie nawet sprawy, że przecież
Fancy nie jest moją żoną.
- Z tego co wiem już się wybudziła.
Dzielna dziewczyna. Jeszcze przez godzinkę będziemy ją trzymać na sali
wybudzeniowej by być pewnym, że wszystko jest w porządku, ale potem gdy
przetransportujemy ją do jej sali, będzie pan mógł być przy niej. Kto wie, może
i pan przyniesie jej dziecko do potrzymania.
Te słowa podniosły mnie na duchu. I
też o dziwo wtedy zdałem sobie sprawę, że ból głowy minął i czuję się całkiem
dobrze. Jeszcze przez chwilę patrzyłem na moje maleństwo, po czym musiałem
wrócić do poczekalni i tam zaczekać, aż Fancy wróci do przytomności. Gdy tylko
znalazłem się na korytarzu jej mama od razu do mnie podbiegła zadając milion
pytań na sekundę. I to jeszcze po francusku. Mimo, że znałem ten język i
umiałem się w nim porozumieć, tempo wypowiadanych słów było zbyt szybkie dla
mnie.
- Usiądźmy, proszę.- poprosiłem
czując jak emocje opadają i mogę w końcu normalnie funkcjonować.- Czy możesz
pytać wolniej, bo nie rozumiem.- powiedziałem po francusku patrząc w pełne
emocji oczy pani Wright.
- Widziałeś go? Jaki on jest?
Wszystko z nim w porządku?- znów zaczęła strzelać pytaniami jak z karabinu.
- Tak. Pielęgniarka powiedziała, że
jest duży jak na wcześniaka i ogólnie jest zdrowy i silny. Za godzinkę będę
mógł go wziąć na ręce!
- Boże jak dobrze! Tak się bałam.-
powiedziała odwracając wzrok ode mnie.- Telefon od niej… to było coś okropnego…-
szepnęła, a ja spostrzegłem że po jej policzkach płyną łzy.- Bałam się, że
stracę ich obydwoje. Jak to dobrze, że skończyło się wszystko pozytywnie. Tak
się cieszę, że tu jesteś.- powiedziała przytulając się do mnie.- Mój mąż jest w
Anglii i nie mógł przyjechać… Caleb za to nie odbierał telefonu… Też jest
gdzieś za granicą i pewnie nie może odebrać… Nie wiem co bym zrobiła gdybyś nie
przyleciał! Jak ja się cieszę, że ona ciebie ma…
Przytuliłem ją nieporadnie do siebie
mimo mojej znanej wszystkim niechęci do kontaktów fizycznych. Ale to była mama
Fancy… Musiałem się tak zachować jeśli chciałem być w jej łaskach. Toż to
prawie moja teściowa, a wiadomo… zła teściowa potrafi zatruć życie, a skoro tak
niewiele mi go zostało to lepiej jej spędzić w miłej atmosferze, niż z nią
drzeć koty. Gdy się w końcu uspokoiła, podeszła do szyby zza której mogła
oglądać wcześniaki, a ja w tym czasie postanowiłem zadzwonić do Klaudii. Byłem
jej to winien, bo pewnie też się zestresowała.
- Hej…- przywitałem się z nią.- Jestem
tatą!
- O boże Jay!!! Jak ja się cieszę!
Gratulacje!!! Jak mamuśka i maleństwo?
- Fancy niedługo będzie
przetransportowana do Sali gdzie będę mógł się z nią zobaczyć. Spadła ze
schodów i łożysko się oderwało. Na szczęście nic jej ani małemu nie jest. Urodził
się tylko miesiąc wcześniej.
- To dobrze, że wszystko jest w
porządku. On po prostu wiedział co robi.- zaśmiała się.- Chciał cię już
zobaczyć i od razu przyprawić o zawał serca haha!
- Oj zdecydowanie… Widziałem go już
w inkubatorze! Jest maleńki, ale pielęgniarka twierdzi, że bardzo duży jak na
wcześniaka.
- To dobrze! Wiadomo, że to będzie
silny chłopak! Jak tatuś!
- I mamusia.- powiedziałem
uśmiechając się jak głupi do sera. Sama myśl, że jestem rodzicem to już coś
niesamowitego. A teraz widząc to dziecko na żywo… To wszystko stało się takie
realne. Dożyłem narodzin swojego pierworodnego!
- Wiadomka! Wyślij mi zdjęcia! Co
prawda nie lubię dzieci, ale Ciebie z chęcią zobaczę z moim bratem…
- No tak!- nagle sobie to
uzmysłowiłem.- Przecież jesteś moim dzieckiem.
- Cóż za spostrzegawczość.- zaśmiała
się dziewczyna przez telefon.- A ty jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Nie rozumiem?
- Czy ty się czujesz zdrowo? Nic cię
nie boli?
- Nie. Wszystko jest w porządku.
Myślę, że emocje i adrenalina dobrze trzymają moją chorobę w ryzach.- zaśmiałem
się.- Zobaczymy jak cała ta sytuacja się uspokoi. W ogóle nie mogę się
doczekać, by wziąć go na ręce! Normalnie czuję się jakby ktoś mnie podmienił!
Nie poznaję siebie!
Gdy Klaudia się ze mnie śmiała, ja
naprawdę nie mogłem pojąć jak jedno niby zwykłe zdarzenie tak potrafi
przewrócić całe życie i samego człowieka. Wcześniej wszystkie moje emocje były
pod kontrolą, a teraz miałem ochotę wykrzyczeć do świata jak bardzo jestem
szczęśliwy. Jak dumny jestem z Fancy, że udało nam się stworzyć tę kruszynę
leżącą w inkubatorze. I jak szczęśliwy jestem, że wciąż oddycham. Że po prostu
mogę tu być i patrzeć na pierwsze chwile mojego dziecka. Naprawdę jestem silnym
mężczyzną. Obiecałem sobie, że dożyję do narodzin mojego syna, ale teraz chce
sobie przysiąc, że dożyję do jego pierwszych urodzin. Niby to tylko rok, ale…
muszę to zobaczyć, muszę być z nim. Chcę zobaczyć jak zaczyna raczkować, jak
stawia pierwsze kroki, a potem jak mówi pierwsze słowa. Moim małym cichym marzeniem
jest by powiedział „tata” jak pierwsze słowo… Ale to wszystko to mglista
przyszłość. I dziś nie jest dzień by się na niej skupiać. Muszę się cieszyć tym
co mam tu i teraz.
- Jay? Jesteś tam jeszcze?
- Tak! Przepraszam… zamyśliłem się.
- Patrzysz na niego?
- Mama Fancy stoi przy szybie i
patrzy na niego… chciałem jej dać trochę prywatności. To jej pierwszy wnuk…
- Właśnie! Mówiłeś Shannonowi i
Constance?
Zamilkłem czując ogarniający mnie
strach. Oni mnie przecież zabiją! Ja bym zabił brata jakby mi nic nie
powiedział! Ale przecież nie mogłem mu nic mówić, bo bym zranił jego uczucia po
tym jak się dowiedział, że nie może mieć dzieci z Renatą. No dobra, ale to mój
brat. Jak ja wytłumaczę to mojej mamie? Ona ledwo mi wybaczyła ciszę w związku
z moją chorobą. Teraz na pewno mi umrze na zawał jak się dowie, że została
upragnioną babcią! Jezu… W co ja się wpakowałem.
- Shit…- powiedziałem tylko nie
wiedząc jak inaczej to skomentować.
- Jared jesteś debilem.- usłyszałem
od Polki adekwatny komentarz do całej sytuacji.- Będziesz do nich dzwonił, czy
wolisz bym ja to im powiedziała?
- Um… Sam powiem, ale chciałbym byś
była przy mamie, gdy jej to powiem. Zaprosisz ją do domu? Teraz? Proszę…
Jestem pewien, że Klaudia
przewróciła oczami. Zbyt dobrze ją znam, by nie wiedzieć jak reaguje na moje
pomysły. Ale wiedziałem też, że zaraz zadzwoni do mojej mamy i poprosi ją by
przyjechała. Rozłączyłem się z nią wiedząc, że mam teraz dopiero trudne
zadanie… Muszę powiedzieć bratu, że ma bratanka. Wziąłem głęboki oddech i odszedłem
dalej od mamy Fancy, by nie słyszała jak Shannon mnie beszta. Gdy już
wybierałem jego numer, telefon mi zawibrował a ja spostrzegłem wiadomość od
Klaudii, że za godzinę Constance wpadnie do niej do domu. Dobra, teraz czas na
brata. Westchnąłem i powiedziałem do Siri by zadzwoniła do perkusisty. Przy 3
sygnale ucieszyłem się, że nie będę musiał rozmawiać z bratem jednak gdy już
naciskałem czerwoną słuchawkę odebrał.
- Skąd ty do mnie dzwonisz?- zapytał
bez przywitania.
- Z Paryża.- odpowiedziałem zgodnie
z prawdą.
- Ach! No tak… Mogłem się domyślić,
że na krótkie bara-bara wybyło się z domu. Kto by pomyślał, że Jared Leto
będzie leciał na drugi kontynent by bzykać wciąż tę samą kobietę.- zaczął się
śmiać ten kretyn. – Ale mogłeś dać znać, że jedziesz…
- Nie mogłem. Nie przyjechałem tu na
„bara-bara” jak to ująłeś… Muszę ci coś powiedzieć…- zająknąłem się.
- No jakbyś był w Las Vegas to bym
jeszcze pomyślał, że wziąłeś ślub, ale we Francji to chyba tak nie działa.
Chyba…
- Nie biorę ślubu.- powiedziałem.-
Dasz mi do jasnej cholery powiedzieć co tu robię?!
- No mów czemu mnie budzisz z
drzemki…
- Umm… zostałeś wujkiem.- w końcu z
siebie to wyrzuciłem.
- Chyba nie do końca rozumiem.
Przecież nim jestem już dłuższy czas? Znalazłeś jakieś papiery na Klaudię,
albo… O boże!
Wstrzymałem oddech czekając na jego
reakcję. W końcu załapał co do niego mówię. Boże, co on teraz powie? Obrazi
się?
- Nie wierzę! Adoptowałeś psa z
Fancy? Normalnie mam wrażenie, że zaraz ją poślubisz! Taki krok w przód w
związku! Brawo! Jestem taki dumny z ciebie bracie!
Tak mocno uderzyłem się robiąc
facepalma, że aż krew mi poleciała z nosa. Kurwa mać… Jeszcze przez tego
przygłupa będę musiał być opatrzony przez pielęgniarkę i to z tak wybitnie
głupiego powodu. Pośmiewisko szpitala normalnie. Ale nie myślałem, że mój brat
wpadnie na tak głupi pomysł… Cóż, widać wizja mnie jako prawdziwego ojca jest zbyt
fantastyczna dla niego.
- Shannon… Fancy właśnie urodziła
mojego syna. Nazywa się Shane i jest wcześniakiem, ale pielęgniarka mówi, że
jest bardzo duży jak na swój wiek. No i silny.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
- Niedługo będę mógł go wziąć to
zrobię mu zdjęcie i ci wyślę. Jest taki malutki… Ale ma burzę ciemnych włosów
na głowie po mnie.- uśmiechnąłem się do siebie samego.
- To nie są fajne tematy na żarty.
Jak skończysz się wygłupiać to zadzwoń.- warknął chyba zły Shanimal i się
rozłączył.
No dobra… I co ja mam teraz zrobić?
Zadzwonić raz jeszcze czy dać mu czas na zastanowienie się nad tym wszystkim.
Wiem, że ta informacja to była bomba, ale… chciałbym mieć jego wsparcie teraz. Z
drugiej strony sam sobie jestem winien. Powinienem mu o tym powiedzieć dużo
wcześniej, a nie gdy moje dziecko się urodziło. Ech… Teraz już i tak było za
późno.
- Jaredzie, pielęgniarka
powiedziała, że możemy się zobaczyć z Fancy!- powiedziała podekscytowana Vivienne
podchodząc do mnie.- Może dadzą nam małego! Masz już wybrane dla niego imię?
- Tak… Wybraliśmy z Fancy imię
Shane. Chciałem żeby trochę się kojarzyło z imieniem mojego brata, Shannona.
Jest dla mnie bliską mi osobą i chciałem… w jakiś sposób go uhonorować.
- Podoba mi się. To chodźmy do
niego!
Podszedłem do inkubatora mojego syna
i uważnie przyglądałem się jak pielęgniarka otwiera pokrywę i delikatnie
podnosi dziecko. Zawinęła je w delikatny ręczniczek a potem kocyk i popatrzyła
na mnie z uśmiechem. Maleństwo pochlipywało w jej ramionach i aż skręcało mnie
by go jej zabrać, ale przez jego rozmiar bałem się zrobić tego kroku.
- Panie Leto, może pan wziąć syna.
Trzymał pan kiedyś noworodka?
- Nie…- odpowiedziałem czując
przypływ strachu.- Może lepiej niech pani go trzyma?
- Nonsens! On ewidentnie chce do
pana. Proszę ułożyć ręce tak jak pokazuję i być dzielnym tatą.
Gdy tylko ułożyłem odpowiednio
dłonie, pielęgniarka położyła mi go w nich a mnie sparaliżował strach, że coś
mu zrobię. Był taki malutki, delikatny… Kruchy jak porcelana, jak płatek śniegu.
Ten jeden moment, a moje serce przepełniło się zupełną i totalnie irracjonalną
miłością do tego malutkiego człowieczka. Zawsze się śmiałem z ludzi, którzy
wyolbrzymiali ten moment, ale teraz gdy sam go przeżywałem byłem jednym z nich.
Nagle maluch otworzył swoje oczka i popatrzył na mnie. Najpiękniejsza chwila w
moim życiu. Te świecące, pełne ciekawości oczy… Moje oczy. Serce to mi chyba
pękło ze wzruszenia. Jestem tatą!
- Chodźmy do Fancy. Mały na pewno
jest głodny.- zaśmiała się pielęgniarka popychając mnie delikatnie w stronę
drzwi.
- Ale, że moje córka będzie karmić
piersią?- spytała.
- Tak jest. Ma mleko i chce jak
najbardziej to robić.
- Ale… Przecież dopiero co wybudziła
się z narkozy! Dziecko nie powinno pić mleka od kobiety po narkozie.
- Proszę mi wierzyć, ale ta narkoza
nic nie zaszkodzi małemu. W ostatnich dwóch latach napisano bardzo dużo tekstów
naukowych na ten temat i proszę mi wierzyć, że jest to w 100% bezpieczne. Nie
ma nic lepszego niż matczyne mleko.
Przestałem słuchać ich rozmowy o
karmieniu piersią, bo skupiłem się na swoich nogach. Krok za krokiem zmuszałem
się do 100% koncentracji na tym by się nie potknąć bądź nie wywalić. Miałem
przecież w ramionach mojego synka. Mały był wpatrzony we mnie jak ciele w
malowane wrota. Nie wiem jakim cudem ale czuł, że jestem jego tatą. Jednak
instynkt to coś niesamowitego. To jak takie małe stworzenie wie i rozumie kto
go trzyma… Niepojęte! Vivienne przytrzymała mi drzwi bym mógł przejść przez
nie, a ja od razu popatrzyłem na kobietę, która dała mi to małe cudo. Tym razem
zdałem sobie sprawę, że kocham ją jeszcze bardziej niż ostatnio. To jedno
wydarzenie, ta jednak sytuacja zmieniła całe moje postrzeganie jej osoby.
Szacunek i podziw za to, że jej ciało stworzyło i urodziło to maleństwo w moich
ramionach…
- Shane, przywitaj się z mamusią.-
powiedziałem siadając przy jej łóżku i pokazując jej małego. Mimo, że oczy
nadal miała lekko mętne i nieprzytomne, zaświeciły się jakby przed nią znalazło
się miliard dolarów. Chociaż tak szczerze mówiąc, to pewnie miliard dolarów by
nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
- Ale on jest piękny.- szepnęła
dotykając dłonią jego główki.
- Kocham cię.- powiedziałem
odrywając wzrok od syna i patrząc na Fancy.- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Pocałowałem ją w czoło i znów popatrzyłem
na malucha. Mógłbym się gapić na niego cały czas. To hipnotyzujące jak on się
śmieje do ciebie lub po prostu na ciebie zerka. Ale teraz poczuł mamę i zdał
sobie sprawę, że jest głodny. Po krótkim objaśnieniu i pokazaniu przez położną
jak trzymać dziecko podczas karmienia, Fancy dała Shanemu jego pierwszy
posiłek. Akurat gdy mały zaczął jeść, rozdzwonił się mój telefon. Raz jeszcze
pocałowałem brunetkę i dałem jej mamie usiąść obok niej. Gdy tylko wyszedłem z
salki odebrałem telefon od Klaudii.
- Przekażę telefon twojej mamie. Jak
coś to mam drugi jakbym musiała karetkę wzywać.- zaśmiała się.
- Co? Czemu karetkę? Co on znowu
zrobił?- Constance zaczęła się już poważnie denerwować, a jej głos z sekundy na
sekundę stawał się lepiej słyszalny.
- Dzień dobry, mamo!
- Co się stało? Czemu miałam tu
przyjechać? O co chodzi?! Shannon dzwonił do mnie i mówił, że jakieś głupie
żarty sobie z niego robisz!
- A powiedział coś więcej?-
zapytałem zdenerwowany licząc, że Shann już coś wypaplał i będzie mi łatwiej.
- Nie! Mów szybko, bo się denerwuje.
- Mamo… Bardzo cię kocham…
- Mam nadzieje, że nie umierasz i
nie żegnasz się właśnie ze mną?!
- Nie mamo. Wręcz przeciwnie…
dzwonię, bo… zostałem tatą. Jesteś babcią! Hurray!
Cisza jaka nastała po tych słowach
była stresująca. Nie wiedziałem czy mama zemdlała, czy może dostała zawału, czy
po prostu brakowało jej słów. Na szczęście okazało się, że to ostatnie.
- Mamo, jesteś tam?- spytałem.
- Klaudia mówi, że nie żartujesz.
- Nie żartuję. Mam syna, którego
nazwałem z Fancy Shane.
- Powiedz, że nie żartujesz! Nie
przeżyję, jeśli sobie robisz ze mnie jaja…
- Mamo, naprawdę. Fancy urodziła
miesiąc wcześniej, ale jest całkowicie zdrowy i silny! I ma moje oczy…
- Tak się cieszę!- usłyszałem jej
łkanie, pewnie ze szczęścia.- Dożyłam momentu gdy jeden z moich synów ma
dziecko! Dzięki ci boże! Teraz mogę umierać!
- Ani mi się waż! Ktoś musi mi pomóc
z dzieckiem! Masz żyć tak długo, że doczekasz się prawnuków!
- W sumie to dobry pomysł. Jared,
kochanie… Tak bardzo gratuluje i cię kocham. Bardzo bardzo mocno cię kocham!
Jestem z ciebie taka dumna! To dziecko masz z Fancy?
- Tak, mamo…
- Pozdrów ją ode mnie. Dzielna
dziewczyna! Ją też kocham! Wszystkich was kocham!
Mama rozpłakała się na dobre i to
tak, że Klaudia musiała jej zabrać telefon.
- Będę kończyć i zaparzę nową dawkę
melisy twojej mamie. Buziaki i chce foty!
Rozłączyłem się z nią, po czym
wybrałem numer Shannona. Skoro mama zaakceptowała ten fakt, mój brat też musi. Niestety
dziad nie chciał odebrać, ciągle miał zajęte. Wróciłem do salki nie bardzo wiedząc,
co zrobić z tym fantem. Próbować dzwonić, czy czekać? Może, jeśli wyślę mu
zdjęcie to będzie bardziej skłonny uwierzyć w to co mu mówię.
- Czy mogłabyś zrobić mi zdjęcie z
Shanem? – spytałem Vivienne.
Podałem mamie Fancy telefon i delikatnie
wziąłem małego na ręce. Po posiłku maluch od razu zasnął zadowolony z ciepłego
kocyka i pełnego brzucha. Wiedziałem, że zaraz będziemy musieli go oddać do
inkubatora, ale chciałem spędzić z nim jeszcze tę krótką chwilkę. W końcu
niedługo będę musiał wrócić do Stanów, a niestety Wright zostaje we Francji…
Tak jak się spodziewałem, po kilku chwilach przyszła pielęgniarka i zabrała mi
młodego. Także wygoniła nas z pokoju Fancy, mówiąc że Francuzka musi odpocząć
po zabiegu i odespać narkozę. Pocałowałem ją szepcząc jej do ucha, jak bardzo
jestem z niej dumny i że ją kocham. Niby banał, ale w tamtym momencie jak dla
nas obojga ważny.
- Niech pan idzie do domu. Wróci pan
do swojej żony rano. Teraz i tak już jest późno i zaraz skończą się godziny
odwiedzin.
Chwilę jeszcze po protestowałem, ale
w końcu zmęczenie wzięło górę. Emocje zaczęły schodzić i adrenalina przestała
działać. Pożegnałem się z Vivienne, decydując się na wynajęcie pokoju w
najbliższym hotelu i tam też się udałem. Przed położeniem się spać mój telefon
w końcu się rozdzwonił, a na ekranie pojawiło się imię mojego brata.
- Cześć…- powiedziałem nie wiedząc
jak rozpocząć rozmowę.
- Naprawdę zostałem wujkiem?-
zapytał niepewnie.
- Nie kłamię…
- Jestem na ciebie wściekły, że nic mi
wcześniej nie powiedziałeś!- powiedział niezadowolony.- Ale cieszę się, że wszystko
jest z nim w porządku. Emma dziś odwołała spotkanie z wytwórnią mówiąc im, że
wyskoczyły ci jakieś sprawy rodzinne, ale… nie myślałem, że to tak poważne.
- Przepraszam cię Shanny… Chciałem
ci powiedzieć wcześniej, ale… nie wiedziałem jak.
- No jak to jak? Normalnie. „Ej
stary, będę miał dziecko”.
- Chciałem, wierz mi. Ale gdy
powiedziałeś mi, że nie możesz mieć dzieci z Renatą… to wszystko wydawało się być
takie nie na miejscu…
- Ej, słuchaj no dobrze. Bardzo się
cieszę, że ci się udało mieć rodzinę. Wiem, że nigdy jej nie planowałeś, ale…
zasługujesz na nią jak nikt inny. Kocham cię i nie ważne co się dzieje w moim
życiu, możesz na mnie liczyć. Zawsze!
- Też cię kocham…- powiedziałem
czując jak coś ciśnie mnie w gardle z powodu emocji.
- Idź odespać, pewnie padasz na
twarz.
- Dobranoc, Shanny. Kocham cię.
- Ja też cię kocham Kucyku. Wyśpij
się.
Matko z córką, to najlepsza niespodzianka od dawien dawna. Zrobiłaś mi tym dzień totalnie, naprawdę.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak zawsze i szczerze czytałam z zapartym tchem totalnie.
Jezu serio się cieszę z twojego powrotu i trzymam za ciebie kciuki cały czas bardzo mocno ❤️
Buziaki Zośka
Oczywiście, że się cieszę z nowego rozdziału! Poza tym bardzo lubię rozdziały oczami Jareda więc to chyba nie przypadek ;P. Bardzo dziękuję za dedykację, nie spodziewałam się i jest mi bardzo miło ;). Cieszę się, że dołożyłam swoje pięć groszy do powrotu ITW. Życzę nieustającej weny! Czekam na więcej i jestem ciekawa, jak zakończysz tę historię
OdpowiedzUsuń