6 stycznia 2021

Chapter 99 “Witaj na świecie”

 

Chapter 99

“Witaj na świecie”

ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA

 

Przez cały cholerny dzień bolała mnie głowa. Nie dość, że zajmowałem się papierkową robotą dotyczącą krótkiej pięcio-miastowej trasy koncertowej, to jeszcze Aitken ciągle wymiotował po „prezencie” od wujka Shannego. A mówiłem mu by nie dawał tych kurzych łapek mojemu zwierzakowi! Ale Shannon zrobił się wielkim znawcą psów ostatnio i stwierdził, że zajmie się ich hodowlą. Nawet nie chciałem tego komentować, bo, po co od rana kłócić się z bratem. Tym też sposobem siedziałem właśnie w kuchni, pijąc szpinakowo-jabłkowe smoothie i próbując wszystko skończyć do 22 w nocy. Gdy w końcu odłożyłem papiery i zamknąłem laptopa, mój telefon rozdzwonił się burząc mój i tak niezbyt radosny nastrój. Kto do cholery do mnie dzwoni w nocy? Wyjąłem urządzenie z kieszeni bluzy i nie patrząc na wyświetlacz odebrałem.

- Czego?- warknąłem nieprzyjemnie.

- Ummm… Czy ja się dodzwoniłam do Jareda?- zapytał łamaną angielszczyzną damski głos.

-Tak.- odpowiedziałem przewracając oczami.- Kto mówi?

- Tu mama Fancy… Bo… um…

- Coś się stało?!- od razu zmieniłem ton czując, że coś się stało.

- Fancy jest w szpitalu… Lekarz mówi, że będzie rodzić w przeciągu 24 godzin.

- Ale…- zająknąłem się, siadając z powrotem na krześle.- Przecież został jeszcze miesiąc…

Moje serce zaczęło bić niebezpiecznie szybko. Przełknąłem ślinę, próbując wewnętrznie się uspokoić, ale strach o malucha rósł w zastraszającym tempie. Boże święty… A co jak mu się coś stanie? Albo Fancy? Przecież całą ciążę wszystko było okay, wręcz książkowo. I tak nagle? Z niczego wylądowała w szpitalu? Co ja teraz zrobię? Przecież nie mogę ich stracić, a życie ich obojga jest zagrożone!

- Jared? Jesteś tam?

- Tak…- wymamrotałem.

- Doktor powiedział, że jest w stanie wydłużyć czas do maksymalnie 15 godzin. Potem będą musieli ją operować.

- Jak to? Co się stało? Przecież wszystko było w porządku!- powiedziałem łamiącym się głosem wpatrując się w ścianę przede mną.- Byłem u niej 3 tygodnie temu! Byliśmy razem na usg!

- Jared, wiem że się boisz o nią. Ja też… To moja córka. Czy… czy dasz radę przylecieć do nas?

- Ja…ja…- zacząłem się jąkać, myśląc o tym, że jutro mam spotkanie by podpisać nowy kontrakt na płytę. Ale nie! Walić to! Przecież muszę tam być, mój syn się rodzi… - Zaraz poproszę Emmę, żeby kupiła bilet na najbliższy lot. Oddzwonię za kilka minut.

I tak też zrobiłem. Gdy tylko rozłączyłem się z mamą Fancy, wybrałem numer do Ludbrock i czekałem aż odbierze. Jeden sygnał… Drugi sygnał… Cholera jasna Emma! To ważne! Po 5 sygnale w końcu odebrała zaspanym głosem.

- Czy ty możesz choć raz dać mi spokój…- ziewnęła.

- Dziecko mi się rodzi.- palnąłem zapominając, że ona nic nie wie na ten temat.- Muszę natychmiast lecieć do Paryża.

- Jay… Ja nie wiem co ty ćpasz, ale co ty za głupoty gadasz.

- Bilet na już potrzebuję. Jakikolwiek!- jęknąłem coraz bardziej spanikowany.

- Daj mi chwilę…

- Nie ma czasu! Nie rozumiesz, że mam 15 godzin by być przy porodzie mojego dziecka?!- wydarłem się do słuchawki.

- Co ty gadasz? Klaudia przecież w ciąży nie jest…

- Mam dziecko z Fancy! Muszę być na już w Paryżu!- warknąłem wściekły, że ona nie widzi powagi sytuacji.

Po chwili ciszy, Emma znów się odezwała.

- Masz bilet na samolot za 1,5 godziny. Nic wcześniej nie udało mi się załatwić. Ekonomiczna.

- Trudno. Dzięki. Na maila wyślij. Pa!- pożegnałem się i biegiem ruszyłem do swojego pokoju na górze. Czym prędzej znalazłem paszport, jakiś mały plecak i wrzuciłem tam dokumenty wraz z portfelem. Jeszcze bluza, ładowarka i mogłem wybiegać z domu. No tak… ale zanim zamówię taksówkę to pewnie minie za dużo czasu. Na pięcie zawróciłem do pokoju Młodej. Nie pukając wpadłem do niego i widząc siedzącą przy komputerze dziewczynę westchnąłem zadowolony, że jest sama.

- Co się stało?- zapytała widząc moją panikę w oczach.

- Fancy rodzi!

- Co? Ale przecież jeszcze miesiąc został!

- Wiem! Coś się stało! Mam 15 godzin by tam się znaleźć! Zawieziesz mnie na lotnisko?

Szatynka pokiwała głową ruszając po swoją torebkę. Dobrze, że przynajmniej ona nie zadawała miliarda pytań i od razu chciała mi pomóc. Pewnie też, dlatego że wiedziała o wszystkim. Jako jedyna… Jezu… Shannon i mama mnie zabiją. Ale nie, teraz nie czas by o tym myśleć.

Po 35 minutach dojechaliśmy na lotnisko. Stojąc w kolejce do podjazdu miałem ochotę wyskoczyć i pobiec do wejścia, ale wiedziałem, że to bez sensu. Nagle Klaudia położyła swoją dłoń na mojej i ją lekko ścisnęła. Taki drobny gest, a jak dużo znaczył. Chwilę później stałem przy kontroli bagażowej modląc się bym zdążył na samolot. Ale nie, udało się. Wszedłem na pokład samolotu, jako ostatni pasażer i usiadłem w ostatnim rzędzie przy korytarzu. Miejsce wybitnie niewygodne, ale to było mało ważne. Musiałem pojawić się w Paryżu i nie obchodziło mnie jak to zrobię.

Po 12 godzinach byłem już na lotnisku Charles de Gaulle i wręcz biegłem do postoju taksówek. Gdy zobaczyłem kolejkę do nich zrobiło mi się słabo, ale wybłaganie ludzi by mnie przepuścili, bo „żona rodzi” zadziałało. Nigdy jak w tamtym momencie nie byłem wdzięczny za ten niemały gest. Szybko podałem nazwę szpitala i już po chwili jechałem ulicami miasta miłości w stronę mojej miłości. Brzmi tandetnie, ale właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że ja naprawdę ją kocham. I że chcę z nią być, bez względu na to co przygotuje mi los. Gdy tylko wysiadłem z taksówki, mama Fancy od razu mnie dopadła przytulając się do mnie. Zawsze taka wyniosła, pełna werwy, a teraz trzymająca mnie w uścisku jak to matka tuląca swoje dziecko. Nie powiem, nie spodziewałem się tego w ogóle, ale zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu.

- Jak się czuje?- zapytałem, wciąż nie do końca zdając sobie sprawę z tego co się dzieje.

- Chodźmy szybko to jeszcze zobaczysz się z nią zanim podadzą jej narkozę. Nie wiem co się stało, ale to coś poważnego. A ona nie chciała ze mną rozmawiać…- powiedziała łamiącym się głosem pani Wright.

Ruszyłem za nią, błądząc myślami wśród tych korytarzy. Co takiego się stało, że jej stan jest tak poważny? Czemu musi rodzić, czemu cesarskie cięcie? Czy wyjdzie z tego? Zatrzymaliśmy się przy białych drzwiach z numerem 56. Wziąłem głęboki oddech próbując ukryć moje zdenerwowanie i wszedłem do środka. Fancy leżała z zamkniętymi oczami na łóżku, podłączona do jakiejś medycznej aparatury. Gdyby nie te kabelki i kroplówka, to bym pomyślał, że gra jakąś śpiącą królewnę w jednej z bajek Disneya. Była taka piękna, spokojna i nierealna… Podszedłem do niej bliżej i dotknąłem jej dłoni. Na mój dotyk otworzyła oczy i uśmiechnęła się.

- Jesteś.- szepnęła, a jej oczy od razu się zaszkliły.

- Oczywiście, że jestem.- odpowiedziałem całując ją w czoło.

- Przepraszam… Nie chciałam żeby to tak wyszło.- szepnęła odwracając wzrok.

- Nie twoja wina.- powiedziałem pewnie, choć tak naprawdę przecież nie miałem pojęcia co się stało.- Czy… mogę ci jakoś pomóc?- zadałem najgłupsze z możliwych pytań, bo w sumie co ja mogłem?

- Pomódl się by Shane urodził się zdrowy. – nagle jej głos się załamał.- To moja wina. Poślizgnęłam się schodząc ze schodów i upadłam… Łożysko oderwało się i… muszą go uratować inaczej nie wiem co zrobię.- zaczęła płakać trzymając mnie za rękę.

- Shh… To nie twoja wina. Poza tym, wierzę że wszystko skończy się dobrze. W końcu tyle jest wcześniaków na tym świecie.- uśmiechnąłem się, chcąc dodać jej otuchy. Damy radę!

- A jak ty się czujesz?

- W porządku. Ale i tak teraz najważniejsi jesteście wy.

Tę krótką rozmowę przerwał nam pielęgniarz, który przyszedł przygotować Fancy do operacji. W normalnych warunkach mógłbym być z nią na Sali operacyjnej, ale przy pełnej narkozie było to niemożliwe. Pocałowałem ją na pożegnanie, mówiąc że jak się obudzi będziemy już w trójkę. Wychodząc z salki miałem ciężkie serce. Tak bardzo chciałem być z nią, wspierać ją, a mogłem tylko stać z boku.

Po godzinie czekania, wyszła do mnie jedna z położnych z uśmiechem na twarzy. Nie wiem nawet jak to zrobiła, ale uspokoiła moje zszarpane nerwy.

- Panie Leto, chce pan poznać synka?- zapytała ciepło.

- Oczywiście, ale jak Fancy?- zapytałem wciąż myśląc o niej.

- Dzielna dziewczyna. Teraz moi chłopcy kończą ją zszywać, ale obyło się bez komplikacji. Całe szczęście nic więcej się nie uszkodziło i będzie pan miał partnerkę w 100% gotową na kolejne dziecko za jakiś czas.

Udałem uśmiech na twarzy, choć jej słowa mnie zabolały. Przecież ja nawet nie doczekam kolejnego dziecka… To było przecież jasne, że umrę pewnie jeszcze zanim Shane zacznie mnie poznawać. Przełknąłem gulę w gardle i ruszyłem za tą kobietą do małego pokoiku wypełnionego inkubatorami. Gdy stanąłem nad odpowiednim urządzeniem moje serce zabiło szybciej. To maleństwo, które spało podłączone kilkoma kabelkami do aparatury było moje. Mój syn… Boże ile bym dał by je dotknąć. Móc potrzymać na rękach, czuć to co powinienem czuć za miesiąc. Z tych rozmyślań wyrwał mnie głos pielęgniarki, która wróciła do pomieszczenia.

- Zdrowy chłopak. Bardzo silny jak na wcześniaka i całkiem spory! Dobre ma geny.- uśmiechnęła się do mnie stając obok mnie.

- Wszystko z nim w porządku?- zapytałem nie odrywając od niego wzroku.

- Chyba najsilniejszy ze wcześniaków jakie mamy. Za godzinkę, jeśli lekarz pozwoli, będzie mógł go pan wziąć na ręce.

- Naprawdę? – zapytałem nie wierząc w moje szczęście.- Nie powinien zostać w inkubatorze?

- Nic mu się nie stanie jak przez chwilę pobędzie ze swoim tatą.

- A kiedy będę mógł zobaczyć moją żonę?- powiedziałem machinalnie nie zdając sobie nawet sprawy, że przecież Fancy nie jest moją żoną.

- Z tego co wiem już się wybudziła. Dzielna dziewczyna. Jeszcze przez godzinkę będziemy ją trzymać na sali wybudzeniowej by być pewnym, że wszystko jest w porządku, ale potem gdy przetransportujemy ją do jej sali, będzie pan mógł być przy niej. Kto wie, może i pan przyniesie jej dziecko do potrzymania.

Te słowa podniosły mnie na duchu. I też o dziwo wtedy zdałem sobie sprawę, że ból głowy minął i czuję się całkiem dobrze. Jeszcze przez chwilę patrzyłem na moje maleństwo, po czym musiałem wrócić do poczekalni i tam zaczekać, aż Fancy wróci do przytomności. Gdy tylko znalazłem się na korytarzu jej mama od razu do mnie podbiegła zadając milion pytań na sekundę. I to jeszcze po francusku. Mimo, że znałem ten język i umiałem się w nim porozumieć, tempo wypowiadanych słów było zbyt szybkie dla mnie.

- Usiądźmy, proszę.- poprosiłem czując jak emocje opadają i mogę w końcu normalnie funkcjonować.- Czy możesz pytać wolniej, bo nie rozumiem.- powiedziałem po francusku patrząc w pełne emocji oczy pani Wright.

- Widziałeś go? Jaki on jest? Wszystko z nim w porządku?- znów zaczęła strzelać pytaniami jak z karabinu.

- Tak. Pielęgniarka powiedziała, że jest duży jak na wcześniaka i ogólnie jest zdrowy i silny. Za godzinkę będę mógł go wziąć na ręce!

- Boże jak dobrze! Tak się bałam.- powiedziała odwracając wzrok ode mnie.- Telefon od niej… to było coś okropnego…- szepnęła, a ja spostrzegłem że po jej policzkach płyną łzy.- Bałam się, że stracę ich obydwoje. Jak to dobrze, że skończyło się wszystko pozytywnie. Tak się cieszę, że tu jesteś.- powiedziała przytulając się do mnie.- Mój mąż jest w Anglii i nie mógł przyjechać… Caleb za to nie odbierał telefonu… Też jest gdzieś za granicą i pewnie nie może odebrać… Nie wiem co bym zrobiła gdybyś nie przyleciał! Jak ja się cieszę, że ona ciebie ma…

Przytuliłem ją nieporadnie do siebie mimo mojej znanej wszystkim niechęci do kontaktów fizycznych. Ale to była mama Fancy… Musiałem się tak zachować jeśli chciałem być w jej łaskach. Toż to prawie moja teściowa, a wiadomo… zła teściowa potrafi zatruć życie, a skoro tak niewiele mi go zostało to lepiej jej spędzić w miłej atmosferze, niż z nią drzeć koty. Gdy się w końcu uspokoiła, podeszła do szyby zza której mogła oglądać wcześniaki, a ja w tym czasie postanowiłem zadzwonić do Klaudii. Byłem jej to winien, bo pewnie też się zestresowała.

- Hej…- przywitałem się z nią.- Jestem tatą!

- O boże Jay!!! Jak ja się cieszę! Gratulacje!!! Jak mamuśka i maleństwo?

- Fancy niedługo będzie przetransportowana do Sali gdzie będę mógł się z nią zobaczyć. Spadła ze schodów i łożysko się oderwało. Na szczęście nic jej ani małemu nie jest. Urodził się tylko miesiąc wcześniej.

- To dobrze, że wszystko jest w porządku. On po prostu wiedział co robi.- zaśmiała się.- Chciał cię już zobaczyć i od razu przyprawić o zawał serca haha!

- Oj zdecydowanie… Widziałem go już w inkubatorze! Jest maleńki, ale pielęgniarka twierdzi, że bardzo duży jak na wcześniaka.

- To dobrze! Wiadomo, że to będzie silny chłopak! Jak tatuś!

- I mamusia.- powiedziałem uśmiechając się jak głupi do sera. Sama myśl, że jestem rodzicem to już coś niesamowitego. A teraz widząc to dziecko na żywo… To wszystko stało się takie realne. Dożyłem narodzin swojego pierworodnego!

- Wiadomka! Wyślij mi zdjęcia! Co prawda nie lubię dzieci, ale Ciebie z chęcią zobaczę z moim bratem…

- No tak!- nagle sobie to uzmysłowiłem.- Przecież jesteś moim dzieckiem.

- Cóż za spostrzegawczość.- zaśmiała się dziewczyna przez telefon.- A ty jak się czujesz? Wszystko w porządku?

- Nie rozumiem?

- Czy ty się czujesz zdrowo? Nic cię nie boli?

- Nie. Wszystko jest w porządku. Myślę, że emocje i adrenalina dobrze trzymają moją chorobę w ryzach.- zaśmiałem się.- Zobaczymy jak cała ta sytuacja się uspokoi. W ogóle nie mogę się doczekać, by wziąć go na ręce! Normalnie czuję się jakby ktoś mnie podmienił! Nie poznaję siebie!

Gdy Klaudia się ze mnie śmiała, ja naprawdę nie mogłem pojąć jak jedno niby zwykłe zdarzenie tak potrafi przewrócić całe życie i samego człowieka. Wcześniej wszystkie moje emocje były pod kontrolą, a teraz miałem ochotę wykrzyczeć do świata jak bardzo jestem szczęśliwy. Jak dumny jestem z Fancy, że udało nam się stworzyć tę kruszynę leżącą w inkubatorze. I jak szczęśliwy jestem, że wciąż oddycham. Że po prostu mogę tu być i patrzeć na pierwsze chwile mojego dziecka. Naprawdę jestem silnym mężczyzną. Obiecałem sobie, że dożyję do narodzin mojego syna, ale teraz chce sobie przysiąc, że dożyję do jego pierwszych urodzin. Niby to tylko rok, ale… muszę to zobaczyć, muszę być z nim. Chcę zobaczyć jak zaczyna raczkować, jak stawia pierwsze kroki, a potem jak mówi pierwsze słowa. Moim małym cichym marzeniem jest by powiedział „tata” jak pierwsze słowo… Ale to wszystko to mglista przyszłość. I dziś nie jest dzień by się na niej skupiać. Muszę się cieszyć tym co mam tu i teraz.

- Jay? Jesteś tam jeszcze?

- Tak! Przepraszam… zamyśliłem się.

- Patrzysz na niego?

- Mama Fancy stoi przy szybie i patrzy na niego… chciałem jej dać trochę prywatności. To jej pierwszy wnuk…

- Właśnie! Mówiłeś Shannonowi i Constance?

Zamilkłem czując ogarniający mnie strach. Oni mnie przecież zabiją! Ja bym zabił brata jakby mi nic nie powiedział! Ale przecież nie mogłem mu nic mówić, bo bym zranił jego uczucia po tym jak się dowiedział, że nie może mieć dzieci z Renatą. No dobra, ale to mój brat. Jak ja wytłumaczę to mojej mamie? Ona ledwo mi wybaczyła ciszę w związku z moją chorobą. Teraz na pewno mi umrze na zawał jak się dowie, że została upragnioną babcią! Jezu… W co ja się wpakowałem.

- Shit…- powiedziałem tylko nie wiedząc jak inaczej to skomentować.

- Jared jesteś debilem.- usłyszałem od Polki adekwatny komentarz do całej sytuacji.- Będziesz do nich dzwonił, czy wolisz bym ja to im powiedziała?

- Um… Sam powiem, ale chciałbym byś była przy mamie, gdy jej to powiem. Zaprosisz ją do domu? Teraz? Proszę…

Jestem pewien, że Klaudia przewróciła oczami. Zbyt dobrze ją znam, by nie wiedzieć jak reaguje na moje pomysły. Ale wiedziałem też, że zaraz zadzwoni do mojej mamy i poprosi ją by przyjechała. Rozłączyłem się z nią wiedząc, że mam teraz dopiero trudne zadanie… Muszę powiedzieć bratu, że ma bratanka. Wziąłem głęboki oddech i odszedłem dalej od mamy Fancy, by nie słyszała jak Shannon mnie beszta. Gdy już wybierałem jego numer, telefon mi zawibrował a ja spostrzegłem wiadomość od Klaudii, że za godzinę Constance wpadnie do niej do domu. Dobra, teraz czas na brata. Westchnąłem i powiedziałem do Siri by zadzwoniła do perkusisty. Przy 3 sygnale ucieszyłem się, że nie będę musiał rozmawiać z bratem jednak gdy już naciskałem czerwoną słuchawkę odebrał.

- Skąd ty do mnie dzwonisz?- zapytał bez przywitania.

- Z Paryża.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Ach! No tak… Mogłem się domyślić, że na krótkie bara-bara wybyło się z domu. Kto by pomyślał, że Jared Leto będzie leciał na drugi kontynent by bzykać wciąż tę samą kobietę.- zaczął się śmiać ten kretyn. – Ale mogłeś dać znać, że jedziesz…

- Nie mogłem. Nie przyjechałem tu na „bara-bara” jak to ująłeś… Muszę ci coś powiedzieć…- zająknąłem się.

- No jakbyś był w Las Vegas to bym jeszcze pomyślał, że wziąłeś ślub, ale we Francji to chyba tak nie działa. Chyba…

- Nie biorę ślubu.- powiedziałem.- Dasz mi do jasnej cholery powiedzieć co tu robię?!

- No mów czemu mnie budzisz z drzemki…

- Umm… zostałeś wujkiem.- w końcu z siebie to wyrzuciłem.

- Chyba nie do końca rozumiem. Przecież nim jestem już dłuższy czas? Znalazłeś jakieś papiery na Klaudię, albo… O boże!

Wstrzymałem oddech czekając na jego reakcję. W końcu załapał co do niego mówię. Boże, co on teraz powie? Obrazi się?

- Nie wierzę! Adoptowałeś psa z Fancy? Normalnie mam wrażenie, że zaraz ją poślubisz! Taki krok w przód w związku! Brawo! Jestem taki dumny z ciebie bracie!

Tak mocno uderzyłem się robiąc facepalma, że aż krew mi poleciała z nosa. Kurwa mać… Jeszcze przez tego przygłupa będę musiał być opatrzony przez pielęgniarkę i to z tak wybitnie głupiego powodu. Pośmiewisko szpitala normalnie. Ale nie myślałem, że mój brat wpadnie na tak głupi pomysł… Cóż, widać wizja mnie jako prawdziwego ojca jest zbyt fantastyczna dla niego.

- Shannon… Fancy właśnie urodziła mojego syna. Nazywa się Shane i jest wcześniakiem, ale pielęgniarka mówi, że jest bardzo duży jak na swój wiek. No i silny.

- Jaja sobie ze mnie robisz?

- Niedługo będę mógł go wziąć to zrobię mu zdjęcie i ci wyślę. Jest taki malutki… Ale ma burzę ciemnych włosów na głowie po mnie.- uśmiechnąłem się do siebie samego.

- To nie są fajne tematy na żarty. Jak skończysz się wygłupiać to zadzwoń.- warknął chyba zły Shanimal i się rozłączył.

No dobra… I co ja mam teraz zrobić? Zadzwonić raz jeszcze czy dać mu czas na zastanowienie się nad tym wszystkim. Wiem, że ta informacja to była bomba, ale… chciałbym mieć jego wsparcie teraz. Z drugiej strony sam sobie jestem winien. Powinienem mu o tym powiedzieć dużo wcześniej, a nie gdy moje dziecko się urodziło. Ech… Teraz już i tak było za późno.

- Jaredzie, pielęgniarka powiedziała, że możemy się zobaczyć z Fancy!- powiedziała podekscytowana Vivienne podchodząc do mnie.- Może dadzą nam małego! Masz już wybrane dla niego imię?

- Tak… Wybraliśmy z Fancy imię Shane. Chciałem żeby trochę się kojarzyło z imieniem mojego brata, Shannona. Jest dla mnie bliską mi osobą i chciałem… w jakiś sposób go uhonorować.

- Podoba mi się. To chodźmy do niego!

Podszedłem do inkubatora mojego syna i uważnie przyglądałem się jak pielęgniarka otwiera pokrywę i delikatnie podnosi dziecko. Zawinęła je w delikatny ręczniczek a potem kocyk i popatrzyła na mnie z uśmiechem. Maleństwo pochlipywało w jej ramionach i aż skręcało mnie by go jej zabrać, ale przez jego rozmiar bałem się zrobić tego kroku.

- Panie Leto, może pan wziąć syna. Trzymał pan kiedyś noworodka?

- Nie…- odpowiedziałem czując przypływ strachu.- Może lepiej niech pani go trzyma?

- Nonsens! On ewidentnie chce do pana. Proszę ułożyć ręce tak jak pokazuję i być dzielnym tatą.

Gdy tylko ułożyłem odpowiednio dłonie, pielęgniarka położyła mi go w nich a mnie sparaliżował strach, że coś mu zrobię. Był taki malutki, delikatny… Kruchy jak porcelana, jak płatek śniegu. Ten jeden moment, a moje serce przepełniło się zupełną i totalnie irracjonalną miłością do tego malutkiego człowieczka. Zawsze się śmiałem z ludzi, którzy wyolbrzymiali ten moment, ale teraz gdy sam go przeżywałem byłem jednym z nich. Nagle maluch otworzył swoje oczka i popatrzył na mnie. Najpiękniejsza chwila w moim życiu. Te świecące, pełne ciekawości oczy… Moje oczy. Serce to mi chyba pękło ze wzruszenia. Jestem tatą!

- Chodźmy do Fancy. Mały na pewno jest głodny.- zaśmiała się pielęgniarka popychając mnie delikatnie w stronę drzwi.

- Ale, że moje córka będzie karmić piersią?- spytała.

- Tak jest. Ma mleko i chce jak najbardziej to robić.

- Ale… Przecież dopiero co wybudziła się z narkozy! Dziecko nie powinno pić mleka od kobiety po narkozie.

- Proszę mi wierzyć, ale ta narkoza nic nie zaszkodzi małemu. W ostatnich dwóch latach napisano bardzo dużo tekstów naukowych na ten temat i proszę mi wierzyć, że jest to w 100% bezpieczne. Nie ma nic lepszego niż matczyne mleko.

Przestałem słuchać ich rozmowy o karmieniu piersią, bo skupiłem się na swoich nogach. Krok za krokiem zmuszałem się do 100% koncentracji na tym by się nie potknąć bądź nie wywalić. Miałem przecież w ramionach mojego synka. Mały był wpatrzony we mnie jak ciele w malowane wrota. Nie wiem jakim cudem ale czuł, że jestem jego tatą. Jednak instynkt to coś niesamowitego. To jak takie małe stworzenie wie i rozumie kto go trzyma… Niepojęte! Vivienne przytrzymała mi drzwi bym mógł przejść przez nie, a ja od razu popatrzyłem na kobietę, która dała mi to małe cudo. Tym razem zdałem sobie sprawę, że kocham ją jeszcze bardziej niż ostatnio. To jedno wydarzenie, ta jednak sytuacja zmieniła całe moje postrzeganie jej osoby. Szacunek i podziw za to, że jej ciało stworzyło i urodziło to maleństwo w moich ramionach…

- Shane, przywitaj się z mamusią.- powiedziałem siadając przy jej łóżku i pokazując jej małego. Mimo, że oczy nadal miała lekko mętne i nieprzytomne, zaświeciły się jakby przed nią znalazło się miliard dolarów. Chociaż tak szczerze mówiąc, to pewnie miliard dolarów by nie zrobił na niej żadnego wrażenia.

- Ale on jest piękny.- szepnęła dotykając dłonią jego główki.

- Kocham cię.- powiedziałem odrywając wzrok od syna i patrząc na Fancy.- Nawet nie wiesz jak bardzo.

Pocałowałem ją w czoło i znów popatrzyłem na malucha. Mógłbym się gapić na niego cały czas. To hipnotyzujące jak on się śmieje do ciebie lub po prostu na ciebie zerka. Ale teraz poczuł mamę i zdał sobie sprawę, że jest głodny. Po krótkim objaśnieniu i pokazaniu przez położną jak trzymać dziecko podczas karmienia, Fancy dała Shanemu jego pierwszy posiłek. Akurat gdy mały zaczął jeść, rozdzwonił się mój telefon. Raz jeszcze pocałowałem brunetkę i dałem jej mamie usiąść obok niej. Gdy tylko wyszedłem z salki odebrałem telefon od Klaudii.

- Przekażę telefon twojej mamie. Jak coś to mam drugi jakbym musiała karetkę wzywać.- zaśmiała się.

- Co? Czemu karetkę? Co on znowu zrobił?- Constance zaczęła się już poważnie denerwować, a jej głos z sekundy na sekundę stawał się lepiej słyszalny.

- Dzień dobry, mamo!

- Co się stało? Czemu miałam tu przyjechać? O co chodzi?! Shannon dzwonił do mnie i mówił, że jakieś głupie żarty sobie z niego robisz!

- A powiedział coś więcej?- zapytałem zdenerwowany licząc, że Shann już coś wypaplał i będzie mi łatwiej.

- Nie! Mów szybko, bo się denerwuje.

- Mamo… Bardzo cię kocham…

- Mam nadzieje, że nie umierasz i nie żegnasz się właśnie ze mną?!

- Nie mamo. Wręcz przeciwnie… dzwonię, bo… zostałem tatą. Jesteś babcią! Hurray!

Cisza jaka nastała po tych słowach była stresująca. Nie wiedziałem czy mama zemdlała, czy może dostała zawału, czy po prostu brakowało jej słów. Na szczęście okazało się, że to ostatnie.

- Mamo, jesteś tam?- spytałem.

- Klaudia mówi, że nie żartujesz.

- Nie żartuję. Mam syna, którego nazwałem z Fancy Shane.

- Powiedz, że nie żartujesz! Nie przeżyję, jeśli sobie robisz ze mnie jaja… 

- Mamo, naprawdę. Fancy urodziła miesiąc wcześniej, ale jest całkowicie zdrowy i silny! I ma moje oczy…

- Tak się cieszę!- usłyszałem jej łkanie, pewnie ze szczęścia.- Dożyłam momentu gdy jeden z moich synów ma dziecko! Dzięki ci boże! Teraz mogę umierać!

- Ani mi się waż! Ktoś musi mi pomóc z dzieckiem! Masz żyć tak długo, że doczekasz się prawnuków!

- W sumie to dobry pomysł. Jared, kochanie… Tak bardzo gratuluje i cię kocham. Bardzo bardzo mocno cię kocham! Jestem z ciebie taka dumna! To dziecko masz z Fancy?

- Tak, mamo…

- Pozdrów ją ode mnie. Dzielna dziewczyna! Ją też kocham! Wszystkich was kocham!

Mama rozpłakała się na dobre i to tak, że Klaudia musiała jej zabrać telefon.

- Będę kończyć i zaparzę nową dawkę melisy twojej mamie. Buziaki i chce foty!

Rozłączyłem się z nią, po czym wybrałem numer Shannona. Skoro mama zaakceptowała ten fakt, mój brat też musi. Niestety dziad nie chciał odebrać, ciągle miał zajęte. Wróciłem do salki nie bardzo wiedząc, co zrobić z tym fantem. Próbować dzwonić, czy czekać? Może, jeśli wyślę mu zdjęcie to będzie bardziej skłonny uwierzyć w to co mu mówię.

- Czy mogłabyś zrobić mi zdjęcie z Shanem? – spytałem Vivienne.

Podałem mamie Fancy telefon i delikatnie wziąłem małego na ręce. Po posiłku maluch od razu zasnął zadowolony z ciepłego kocyka i pełnego brzucha. Wiedziałem, że zaraz będziemy musieli go oddać do inkubatora, ale chciałem spędzić z nim jeszcze tę krótką chwilkę. W końcu niedługo będę musiał wrócić do Stanów, a niestety Wright zostaje we Francji… Tak jak się spodziewałem, po kilku chwilach przyszła pielęgniarka i zabrała mi młodego. Także wygoniła nas z pokoju Fancy, mówiąc że Francuzka musi odpocząć po zabiegu i odespać narkozę. Pocałowałem ją szepcząc jej do ucha, jak bardzo jestem z niej dumny i że ją kocham. Niby banał, ale w tamtym momencie jak dla nas obojga ważny.

- Niech pan idzie do domu. Wróci pan do swojej żony rano. Teraz i tak już jest późno i zaraz skończą się godziny odwiedzin.

Chwilę jeszcze po protestowałem, ale w końcu zmęczenie wzięło górę. Emocje zaczęły schodzić i adrenalina przestała działać. Pożegnałem się z Vivienne, decydując się na wynajęcie pokoju w najbliższym hotelu i tam też się udałem. Przed położeniem się spać mój telefon w końcu się rozdzwonił, a na ekranie pojawiło się imię mojego brata.

- Cześć…- powiedziałem nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę.

- Naprawdę zostałem wujkiem?- zapytał niepewnie.

- Nie kłamię…

- Jestem na ciebie wściekły, że nic mi wcześniej nie powiedziałeś!- powiedział niezadowolony.- Ale cieszę się, że wszystko jest z nim w porządku. Emma dziś odwołała spotkanie z wytwórnią mówiąc im, że wyskoczyły ci jakieś sprawy rodzinne, ale… nie myślałem, że to tak poważne.

- Przepraszam cię Shanny… Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale… nie wiedziałem jak.

- No jak to jak? Normalnie. „Ej stary, będę miał dziecko”.

- Chciałem, wierz mi. Ale gdy powiedziałeś mi, że nie możesz mieć dzieci z Renatą… to wszystko wydawało się być takie nie na miejscu…

- Ej, słuchaj no dobrze. Bardzo się cieszę, że ci się udało mieć rodzinę. Wiem, że nigdy jej nie planowałeś, ale… zasługujesz na nią jak nikt inny. Kocham cię i nie ważne co się dzieje w moim życiu, możesz na mnie liczyć. Zawsze!

- Też cię kocham…- powiedziałem czując jak coś ciśnie mnie w gardle z powodu emocji.

- Idź odespać, pewnie padasz na twarz.

- Dobranoc, Shanny. Kocham cię.

- Ja też cię kocham Kucyku. Wyśpij się.  

 _________________________________________

No kto by się spodziewał. Musiały minąć ponad 2 lata żebym znów zaczęła to pisać.

Nie powiem... podczas tych 2 lat dużo się w moim życiu zmieniło, duże też nowego się napisało, ale postanowiłam, że skończę to ITW. Kolejny rozdział mam napisany w 1/3, a 101 już w całości. Obydwa będą oczami K ;) 


Dedykuję ten rozdział do dobrej duszy, która mnie zmotywowała i zaczęła to opo czytać raz jeszcze. Mam nadzieję, że się ucieszysz na widok go ponownie w updatach ;) 

 

 

 

2 komentarze:

  1. Matko z córką, to najlepsza niespodzianka od dawien dawna. Zrobiłaś mi tym dzień totalnie, naprawdę.
    Rozdział świetny jak zawsze i szczerze czytałam z zapartym tchem totalnie.
    Jezu serio się cieszę z twojego powrotu i trzymam za ciebie kciuki cały czas bardzo mocno ❤️
    Buziaki Zośka

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że się cieszę z nowego rozdziału! Poza tym bardzo lubię rozdziały oczami Jareda więc to chyba nie przypadek ;P. Bardzo dziękuję za dedykację, nie spodziewałam się i jest mi bardzo miło ;). Cieszę się, że dołożyłam swoje pięć groszy do powrotu ITW. Życzę nieustającej weny! Czekam na więcej i jestem ciekawa, jak zakończysz tę historię

    OdpowiedzUsuń