26 lutego 2018

Chapter 96 „Aitken”

Chapter 96
„Aitken”

Odwróciłam się do niego przodem i zobaczyłam jak leży na brzuchu na moim łóżku i bawi się telefonem. Naprawdę było mi okropnie źle z tym, że tak się nudzi, ale nie miałam wyjścia. Musiałam wykuć na tyle te notatki, by przynajmniej zaliczyć egzamin. A to i tak już była poprawka.
- Przepraszam cię…- jęknęłam starając się zrobić współczującą minę.
- Rozumiem to.- odpowiedział łagodnie i wlepił spojrzenie w świecący się ekran.
- Naprawdę muszę to zaliczyć.
- Wiem o tym.- odpowiedział uśmiechając się do mnie pocieszycielsko i znów wrócił do zabawy telefonem.
 Ja jednak, gdy tylko się odwróciłam do niego plecami, poczułam się jak ostatnia świnia i znów wróciłam do poprzedniej pozycji.
- Mat?
- Tak, skarbie?
- Bardzo się złościsz?
- Jak ty chcesz się tego nauczyć, skoro co chwila się odwracasz?- zapytał ze śmiechem.
- Nie wiem. Głowa mnie już do tego wszystkiego boli.- jęknęłam, czując że mózg mi zaraz eksploduje od ilości wiedzy.
- Nie dziwię się. To robisz sobie przerwę, czy jeszcze będziesz kuć?
- Jeszcze 20 minut.- powiedziałam próbując zwalczyć swoją chęć rzucenia tego wszystkiego gdzieś.- Przyniesiesz mi coś na ból głowy?- poprosiłam.
- Już wzięłaś 2 tabletki…- zaczął ostrożnie.
- Ale nadal mnie boli!- warknęłam na niego.- Przepraszam…- zreflektowałam się w miarę szybko.- Naprawdę zaraz mi głowa eksploduje.
- Jak się nie używa mózgu na co dzień takie są efekty.- zaśmiał się, a ja udając wielkie oburzenie, zerwałam się z krzesła i rzuciłam w wychodzącego chłopaka poduszką.
 No bezczelny typ! Wiem, że to żart, ale… Eh… Ma rację. Jakbym używała mózgu to bym uczyła się na bieżąco, a nie na ostatnią chwilę. Jak zawsze.
 Gdy wrócił postawił przede mną szklankę z wodą i wręczył małą podłużną biała tabletkę, którą szybko połknęłam i popiłam. W nagrodę dostał buziaka w policzek, a ja wróciłam do nauki.
 Po 30 minutach wyłączyłam komputer i zerknęłam na chłopaka. Był tak skupiony na jakiejś rozmowie z kimś że nie zauważył, że stanęłam przed nim.
- Z kim ty tak piszesz?- zainteresowałam się, bo wyglądał jakby świat zewnętrzny dla niego nie istniał.
- Boże święty! Nie strasz mnie!
- Co teraz chowasz to? Jakaś twoja kochanka?- zaśmiałam się, kładąc się obok niego.
- Całe stado.- odpowiedział wyłączając telefon i kładąc go obok.
- A jak ktoś zadzwoni?
- To usłyszy sekretarkę.- powiedział patrząc na mnie.- Jak twoja głowa?
- Lepiej…  Ale to chyba naprawdę od nadmiaru wiedzy. Jestem wykończona.
- Wysiłek fizyczny dobrze ci zrobi.- powiedział zupełnie poważnie.
- Skoro tak mówisz…- zaśmiałam się i przekroczyłam jego ciało nachylając się na nim.
- Akurat nie taki wysiłek fizyczny miałem na myśli.
- Co?!- zapytałam zaskoczona.
- Przykro mi, ale skoro sama zapragnęłaś mnie pozbawić radości z seksu…
- Niby jak?
- A no prawie mnie kastrując!
- Słucham?
- A kto miał dziś ubaw z tego, że koń zaczął mi brykać, a ja spadłem?- zapytał z wyrzutem.
- Ale spadłeś na tyłek…
- A wcześniej nabijając się bardzo boleśnie na siodło. Ledwo mogę się wysikać, więc przykro mi, ale dziś jestem nie do użytku.
- A jak ci pomogę?- zapytałam uśmiechając się do niego zadziornie.
- Nie dam ci się dziś dotknąć. Masz do wyboru, albo seks, albo ja jeżdżący konno.
- To nie fair…
- Jak całe życie. To idziemy na spacer?
Przewróciłam oczami, ale wstałam wiedząc, że taka przechadzka dobrze mi zrobi. Mój mózg zdecydowanie potrzebował dotlenienia i zwykłej bezmyślności.
 Zakładając buty natrafiliśmy na Jareda, który właśnie wrócił do domu.
- Wychodzicie?- zapytał zdziwiony.
- Jak widać.
- Ej, nie musisz być od razu taka nafukana.- powiedział zaskoczony moją odpowiedzią Leto.
- Niech pan jej wybaczy, za dużo nauki dla nieużywanego organu.- zaśmiał się Delord, a mnie aż zabrakło słów.
- Aha… Ale to nie oznacza, że musi się tak zachowywać.
- Wie pan jak to jest z silnikami nowych fur. Najpierw trzeba przejeździć tysiąc kilometrów na niskich obrotach, by potem można było pocisnąć na maksa. Ona właśnie robi te tysiąc kilometrów.
 Słuchając tego sama nie wiedziałam czy mam uznać to za obrazę, czy za komplement. W końcu nazwał mnie super furą, a w jego ustach to chyba najlepszy komplement. Zdecydowałam się więc nic nie mówić i nadal uważać obrażoną. Ale w sumie wcale się nie dziwiłam, ze tak po mnie dziś jedzie. Przeżył niemałe rodeo na Zaranzie, który nawet nie wiem czemu postanowił się go pozbyć z grzbietu. A przecież zawsze był taki łagodny. Do tego ja zamiast go ratować to się śmiałam, że uczy się latać. A teraz miałam za swoje.
- Ej Mat, co ci jest? Co takiego powiedziałeś, że postanowiła ci zasadzić kopa w… no Emmm…- zwrócił się nagle Jay.
- Panie Leto… Ona po prostu chce mnie wykastrować. Nie wiem czemu.
- Co?
- Mat przeżył dziś swój pierwszy upadek z konia.- włączyłam się w tłumaczenie.
- Raczej lot w kosmos.- mruknął.
- Za godzinę ma zacząć padać.- powiedział Jared patrząc współczująco na Mata.- A tobie współczuję. Ona jest czasami okropna.
- Ej!
 Drzwi zamknęły się, a ja popatrzyłam na chłopaka, który robił minę niewiniątka. No cóż…
 Ruszyliśmy drogą do mojego ulubionego miejsca. Kiedyś tak chodziliśmy tymi ścieżkami ze Sky’em, a teraz bardzo mi go brakowało. Człowiek może się niesamowicie przywiązać do takiej rutyny i gdy nagle się ona zmienia, zaczyna brakować tego jednego elementu. Przez to zmienia się całe życie.
 Złapałam Mata pod rękę i przytuliłam się do niego. Dobrze, że chociaż on mi został i to właśnie z nim mogłam iść na spacer. W Gosię wlazł okropny leń i nawet nie chciała wychodzić do sklepu po jakieś jedzenie. Ciągle mówiła, że musi się uczyć, a tak naprawdę mocno pokłóciła się z Roughtonem i teraz to przeżywała. Ale w ogóle nie chciała ze mną na ten temat rozmawiać, ja nie nalegałam, bo od razu przypominał mi się wieczór z Chrisem z Download, a nie chciałam kolejnej kłótni z moim sumieniem.
 W końcu doszliśmy na szczyt wzniesienia i usiedliśmy na skarpie. Ze wschodu nadchodziły ciemne deszczowe chmury, ale przed nami roztaczał się zapierający dech w piersiach widok. Całe Miasto Aniołów skąpane było w czerwieni zachodu słońca. Wieżowce odbijały kolorowe promienie tego różowego giganta, który chował się za taflą oceanu, tworząc niezwykłe i niepowtarzalne kontrasty. Tyle razy słyszałam, że zachody słońca nad morzem to najbardziej kiczowata rzecz na świecie, ale ja je kochałam. Każdy był inny, mieszanka kolorów nigdy się nie powtarzała, tak jak chmury, które pojawiały się na niebie. Nie bez powodu złota godzina była uznawana za najlepszą do fotografowania i malowania. I to od tylu wieków…
- Słyszysz?- zapytał Mat.
- Co?
- Chyba mi się przesłyszało.- powiedział po chwili milczenia.
 Popatrzyła na niego marszcząc brwi, ale on znów zaczął wpatrywać się w ciemniejące niebo. Kula właśnie wpadła za horyzont, zostawiając po sobie piękne wspomnienie.
- Mat?
- Słucham cię.
- Nie wiem co ja bym bez ciebie zrobiła. Kocham cię.
Słysząc te słowa brunet uśmiechnął się kładąc się na ziemi i ciągnąć mnie na siebie. Popatrzyłam w jego błękitne oczy widząc w nich swoje odbicie. Ależ byłam szczęśliwa znajdując się w jego ramionach, dotykając jego ust i po prostu będąc tam w tamtym momencie. Nagle na jego czoło spadła kropla wody, która rozprysnęła się tak, że jej resztki znalazły się na moim nosie.
- I miał rację.- powiedziałam mając na myśli Jareda.- Zaczyna padać.
- Myślisz że ma czuja czy sprawdził pogodę?- zapytał ze śmiechem Amerykanin.
- On sprawdza pogodę co 20 minut, gdy kręci filmy.- wyjaśniłam.- A teraz dogrywał ostatnie sceny do jakiegoś filmiku dla fanów.
- Zboczenie zawodowe?
 Kiwnęłam głową, a kolejna kropla rozbiła się tym razem o mój czubek głowy. Nie minęła minuta jak zaczęło lać. Nie zastanawiając się dłużej zerwaliśmy się na równe nogi i przyspieszając kroku, ruszyliśmy w dół. Nikt z nas jednak nie przewidział, że to nie będzie mały spokojny deszczyk, jak zawsze o tej porze roku. Niestety okazało się, że to prawdziwa późnoletnia ulewa, z tak dużymi kroplami wody, że nasza droga do domu okazała się udręką. Po 10 minutach pożałowaliśmy z Matem, że wybraliśmy drogę na skróty przez chaszcze i wydeptaną przez nas samych ścieżkę. Nie dość, że zrobiło się bardzo ślisko to jeszcze woda zaczęła spływać w takich ilościach, że miało się wrażenie, jakby to potok z nami płynął.
 Nagle poślizgnęłam się na mokrym liściu i gdyby nie fakt, że złapałam się koszulki Delorda, leżałabym na ziemi w błocie pewnie ze złamaną nogą w środku głuszy.
- Przepraszam!- krzyknęłam do chłopaka, który chyba i tak tego nie usłyszał z powodu grzmotu, który się rozległ nad nami.
Chwilę później usłyszałam chyba krzyk, albo coś na rodzaj krzyku i poczułam jak lecę na ziemię. Mat musiał się poślizgnąć i wywalić, a ja jako, że byłam przed nim, stałam się kolejną ofiarą błota. Na szczęście obydwoje byliśmy na tyle przytomni, że złapaliśmy się najbliższego korzenia, hamując w ten sposób.
- Boże jaka masakra…- jęknęłam żałując po stokroć, że wybraliśmy tę jakże trudną i niebezpieczną drogę.
 Nie dość, że byłam już cała w błocie to jeszcze strumień wody bez przeszkód wlewał mi się do spodni i butów. Nie ma to jak siedzieć tyłkiem w rzece błotnej. Ale nie tylko ja tak cierpiałam, Mat wyglądał tak samo. Szybko wstałam i nie oglądając się na niego znów ruszyłam w dół.
- Klaudia!
Odwróciłam się słysząc swoje imię i zobaczyłam, że Mat w ogóle się nie ruszył co więcej zamiast wstać, to on się położył na brzuchu i trzymał się korzenia. Od razu serce mi zadrżało z przejęcia, że coś sobie zrobił. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, zaczęłam się wspinać do niego, by mu pomóc. Schodząc  myślałam, że gorzej być nie może, ale jednak wchodzenie pod górę, w przeciwnym kierunku do którego płynie ten błotnisty strumień było dopiero wyczynem.
 Gdy w końcu dotarłam do ukochanego, zobaczyłam że próbuje dostać się do zawieszonego na smyczy, a raczej sznurze czarnego zwierzaka, który wisiał zaczepiony przy konarze leżącego starego drzewa. Niestety dostęp tam był wyjątkowo ograniczony przez ilość wody, która spływała z góry i dużą ilość krzaków. Maleństwo piszczało w niebogłosy tak, że nie miałam pojęcia jak to się stało, że go wcześniej nie słyszałam. Było wybitnie spanikowane, ale co mu się dziwić, skoro walczyło z żywiołem o przeżycie.
- Przytrzymaj mnie za pasek, a ja postaram się tam zbliżyć.- wykrzyczał do mnie Mat.
Od razu po tych słowach złapałam go tak, by mógł się wczołgać i uratować malucha. To dopiero była akcja ratunkowa. Powoli walcząc z wodą pomieszaną z gliną Delord przedostawał się w okolice zwierzaka, który coraz trudniej znosił żywioł. Z niespokojnego strumienia przerodziła się błotnista rzeka, która co raz przykrywała psinkę, która nie miała szans z nią walczyć przez smycz zaplątaną wokół drzewa.
- Mam w kieszeni scyzoryk. Podaj!- krzyknął brunet.
Podciągnęłam się bliżej niego i wsunęłam mu dłoń do przedniej kieszeni spodni. W końcu udało mi się wyjąć scyzoryk, który natychmiast zabrał. Jedno szybkie przecięcie liny i Mat zanurkował twarzą w błocie łapiąc mimo to uwolnionego szczeniaka. Z tego wszystkiego puściłam chłopaka, bojąc się że utopi się, bo nie miał jak podnieść głowy. Na szczęście strumień zabrał go metr dalej, pozostawiając na drewnianej kłodzie, dzięki czemu zatrzymał się. Sekundę później byłam przy nim, sprawdzając jak się trzyma. Gdy tak patrzyłam na niego całego umorusanego w błocie, z przeciętym policzkiem z którego kapała krew mieszając się z tym całym brudem… byłam taka dumna. Ryzykował swoje życie dla tego zwierzaka.
 Nie myśląc długo zdjęłam koszulkę i owinęłam w nią pieska. Było mi okropnie zimno i czułam się wybitnie źle idąc w samym staniku, ale wiedziałam, że tak trzeba. Gdy tylko wydostaliśmy się z krzaków, Delord zdjął swoją bluzkę i kazał mi założyć żebym nie paradowała taka na wpół naga po ulicach.
 Schodząc już drogą czułam się jakbym była wybitnie pijana. Strumień wody płynący z góry był tak silny, że co chwila walczyłam ze zbiciem mnie z nóg. A do tego jeszcze to trzęsące się i piszczące maleństwo, które tuliłam do piersi. Kto by pomyślał, że w zaledwie 40 minut z deszczyku zrobi się powódź. Tyle razy słyszałam o sile wody i tym jak zdradziecka jest, ale pierwszy raz przekonywałam się na żywo,  że w tak krótkim czasie może stać się taka katastrofa.
 Gdy doszliśmy do wzniesienia na którym mieszkałam z Leto poczułam niebywała ulgę. Wody tu było o wiele mniej, pewnie i tak większość już zleciała w niżej położone tereny, do tego to miejsce miało magiczną aurę i wszystkie kataklizmy je omijały. Nie tylko powodzie, ale i niszczycielskie płomienie, które co roku nawiedzały Kalifornię i zmuszały ogromne ilości ludzi do pozostawienia swoich dobytków.
W momencie gdy stanęłam przed drzwiami nogi się pode mną ugięły. Mat zdołał tylko zadzwonić do drzwi i usiadł obok mnie wykończony.
- Boże święty!- wykrzyknął Jared otwierając drzwi.- Jakie szczęście, że nic wam nie jest! Właśnie znajomy dzwonił, że osunął mu się dom przez te deszcze! A wy pewnie byliście w punkcie panoramicznym!
- Jared…
- Panie Leto.- powiedział ledwo słyszalnie brunet.- Niech pan go weźmie.- wskazał na psa w moich ramionach.
 Nic więcej nie mówiąc Leto złapał psa i wniósł go do mieszkania. Ja za to podniosłam głowę i popatrzyłam na chłopaka. Wyglądaliśmy chyba bardziej niż żałośnie i żadne z nas nie miało siły wstać i wejść do domu. Nigdy jeszcze się tak nie czułam, ale też nigdy nie walczyłam z tak niebezpiecznym żywiołem.
- Wstawać!- krzyknął Jared znów znajdując się u progu.
- Nie mamy siły.- wytłumaczyłam mu.
- Szybko, zaraz wam pomogę.- powiedział i nie zważając na to że jesteśmy cali w błocie, schwycił rękę Mata i go podniósł i zaprowadził do środka. Chwilę później znów się pojawił tym razem łapiąc mnie w pasie.
- Nie… nie dasz rady.- jęknęłam czując przypływ energii na samą myśl, że Jared się zaraz połamie, jak mnie będzie chciał wziąć na ręce.
 Na trzęsących się nogach, wstałam z ziemi i z asekuracją aktora zaczęłam iść do łazienki, zostawiając za sobą brudne ślady. Tak doszliśmy do łazienki, w której już siedział pod prysznicem mój chłopak próbując zmyć z siebie resztki tej walki o przetrwanie.
 Po 20 minutach udało nam się dojść do siebie i obydwoje w szlafrokach usiedliśmy w salonie.
- Dawno już nie było takiego deszczu! W 30 minut zniknął dom!- krzyczał Jay.- A wy głupki musieliście iść na spacer w najbardziej strome i niebezpieczne miejsce! Mówiłem, że będzie padało!
- Po pierwsze mówiłeś, że będzie padało, a nie że powódź nas zaskoczy!- zwróciłam się do Leto, nie mogąc już słuchać jego nagan.- A po drugie to co z psem?
- Pies!- wykrzyknął Jared i zerwał się z fotela.
Nie zastanawiając się też wstaliśmy i poszliśmy za Jay’em który jak się okazało zostawił szczeniaka, w schowku na miotły, jak go czasem nazywałam. Czym prędzej go zabraliśmy do wanny, w której zazwyczaj Jay myl włosy, jeśli chciał ro zrobić szybko. No albo namoczyć pranie. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak czarna kulka powoli zamienia się w szara kulkę, a potem w białą. Piesek zdecydowanie był bardzo młody, mógł mieć najwyżej ze 3 miesiące.
- Gdzie wy go znaleźliście?- zapytał Jay spłukując z niego pianę po resztce szamponu, który został w schowku po Sky’u.
- Był przyczepiony do drzewa w krzakach…
- Może się zaplątał?- zapytał Jared.
- Nie… Zdecydowanie ktoś go specjalnie tam zostawił. Nie mogłem odwiązać smyczy, a raczej sznura. Ktoś go porzucił.
Złość jaka pulsowała we mnie była ogromna. Jak można tak zostawić psa, szczególnie szczeniaka i skazywać go na pewną śmierć? Co za potwory tak robią? Przecież on nie miał żadnej szansy na przeżycie. Gdyby nie my, by się udusił albo utopił. Albo jakieś drzewo by go zmiażdżyło…
- Jaki on puszysty!- zachwyciłam się psiakiem, gdy prawie skończyliśmy go suszyć.
 Biedactwo było tak wykończone tą walką o przetrwanie, że dawał ze sobą zrobić wszystko. Nie miał siły nawet nic zjeść. Po prostu leżał cicho popiskując co jakiś czas. Popatrzyłam na Mata i uśmiechnęłam się. Mój bohater! Gdyby nie on to piesek na pewno by był już po tamtej stronie tęczowego mostu.
- Kocham cię.- powiedziałam całując go.
- Mam pomysł.- powiedział uśmiechając się do mnie.- Jared tak przeżywał rozstanie ze Sky’em to może…
- Jesteś genialny!- szepnęłam nie dając mu dokończyć.- Idealny prezent! Poczekaj tu na mnie!
Pies tylko podniósł jedno ucho widząc jak wstaję, ale nadal leżał rozpłaszczony przy fotelu w którym siedział mój ukochany. Ja za to biegiem ruszyłam na górę do sypialni, by znaleźć jedną ważną rzecz. W końcu po przekopaniu połowy biurka i kilku pudeł z „rekwizytami”, znalazłam to czego szukałam. Piękna, szeroka i połyskująca w świetle czerwona wstążka. Uśmiechając się szeroko, zabrałam ją i gdy tylko zeszłam na dół, ukucnęłam przy psie. Zainteresowany usiadł przede mną, a ja w końcu mogłam zrobić prowizoryczną obrożę z wielką czerwoną kokardą.
- Wygląda debilnie…- powiedział Mat przyglądając się mojemu dziełu.
- No wiesz co! Wygląda pięknie!
- Za duża ta kokarda. Będzie mieć problem z bieganiem.
Szczeniak właśnie w tym momencie usłyszał dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i ruszył biegiem do nich zaprzeczając teorii Amerykanina. Gosia która weszła aż rzuciła torbę przerażona że coś na nią skacze. Gdy tylko zdała sobie sprawę, że to szczeniak, natychmiast wzięła go na ręce, a maluch zaczął lizać jej twarz.
- Co to za słodycz?- zapytała wchodząc do salonu.
- Szczeniak!- odpowiedziałam z uśmiechem.- Prezent dla Jareda.
- Co? To znaczy super!- ucieszyła się blondynka.- Ale mi brakowało jakiegoś zwierzaka w domu. A gdzie pan wielkie ego?
- Pojechał do sklepu kupić coś dla psa. Jeszcze nie wie, że zostanie z nami na zawsze!- powiedziałam podniecona wizją czworonoga w domu.
- Jak to? Nic nie rozumiem.- jęknęła dziewczyna puszczając psa na ziemię.
- Wybraliśmy się z Matem na spacer na wzgórze.
- Domyślam się gdzie.
- No właśnie. I zastała nas tam ta ulewa…
- Słyszałam w radiu, że lawina błotna porwała kilka domów.
- No nas prawie też…- zaśmiał się Delord.
- Jak to?!
- Ja jak to ja, postanowiłam że po co schodzić drogą jak można stromym zboczem. Będzie szybciej.
- I w sumie było.- przerwał mi Mat.- Wylądowaliśmy na tyłkach i zjechaliśmy kawałek. Ja wtedy usłyszałem tego malucha i… go uratowaliśmy.
- Czy ty to rozumiesz? Ktoś przywiązał tego słodziaka do drzewa i zostawił na pewną śmierć!- powiedziałam oburzona, głosem pełnym emocji.
- A może komuś uciekł?
- Naprawdę ktoś go tam zostawił specjalnie.- powiedział smutno Mat.- Ale najważniejsze, że wszyscy żyjemy i mamy się dobrze.
- Ma już imię?
- Nie.- odpowiedziałam zastanawiając się jakie najbardziej by mu odpowiadało.- Niech Jared wybierze, w końcu to będzie jego pies.
- Idę się przebrać.- powiedziała Gosia. – I jestem z was dumna. Fajnie jest mieć takich przyjaciół co uratują niewinne życie.
 Uśmiechnęłam się szeroko do niej, by później przenieść wzrok na Mata. Patrzył na psa z zachwytem i takim wyjątkowym opanowaniem. Wiedziałam, że jest z siebie dumny i wiedziałam też, że dla niego ruszenie na ratunek to coś oczywistego. Odruch bezwarunkowy.
 Po 15 minutach w domu ponownie pojawił się młodszy Leto, trzymając w rękach mały worek suchej karmy i dwie puszki z mokrą. Szczeniak widząc go, od razu rzucił się na niego popiskując zaczepnie. Widać, że chwilowy odpoczynek po kąpieli dodał mu sił, bo złapał za nogawkę spodni Jareda i zaczął ją szarpać.
- Ej no! Mały! Co to za kokarda?- zapytał zauważając wstążkę.
- Bo… wiemy z Matem jak tęsknisz za Sky’em, więc pomyśleliśmy, że nowy pies dobrze nam wszystkim zrobi. A ty masz słabość do takich wilczuropodobnych łapek.
- Ale…- zaczął Jay patrząc to na nas to na psa.
- Nie ma ale. Mały jest twój. Taki mój spóźniony prezent na dzień ojca.- powiedziałam uradowana, podchodząc do niego i go przytulając.- Wszyscy tęsknimy za spacerami.
 Jay jeszcze chwilę się wahał, ale gdy szczeniak znów dorwał się do jego już lekko powyciąganej nogawki i spojrzał na niego wiedziałam, że decyzja zapadła. Mała biało-szara kulka zostawała z nami. Leto schwycił szczeniaka pod łapami i podniósł na wysokość głowy przyglądając mu się. W zamian został polizany po twarzy długim różowym językiem. Następnie zrobił coś czego się nie spodziewałam. Wziął psa w ramiona i przytulił go siebie zamykając oczy i całując go w czubek głowy. Chwila jakby zatrzymała się w czasie, a my wpatrywaliśmy się zauroczeni w ten widok. W końcu muzyk puścił psa, który stanął na dwóch łapach opierając się o jego nogi i merdając ogonem wpatrywał się w nowego pana, jakby wiedział, że on będzie się nim już opiekował.
- To jak mu dasz na imię?
- Aitken.
- Słucham?- zapytałam myśląc, że nie zrozumiałam co mówi.
- Naprawdę? Przecież to nie brzmi…- mruknął Mat patrząc z niesmakiem na mojego ojca.
- Możesz powtórzyć?- poprosiłam mając nadzieję, że po prostu źle usłyszałam.
- Aitken. Naprawdę nie wiecie skąd ta nazwa?- zapytał zaskoczony Jared.
Pokiwaliśmy przecząco głowami wpatrując się w niego z niecierpliwością. Kto wymyśla takie durne imiona dla psów? Przecież tego nawet nie da się dobrze wymówić. Brzmi ono fatalnie. I co? Będzie się darł na ulicy „Aitken do nogi”?
- Aitken to największy z potwierdzonych basenów uderzeniowych na Marsie. Przecież to ładna nazwa.- zaperzył się Jay, mają minę jakby gadał z jakimiś ułomami.
- Yyyy… Panie Leto, a nie ma pan może normalniejszego imienia? Przecież to brzmi…- urwał nie chcąc do siebie mocniej zrazić Jareda, który i tak już był obrażony że nam się imię nie podoba.
- Ja mam lepsze. Frosty.- powiedziałam mówiąc pierwszą rzecz, która mi przyszła do głowy.- Jest piękny, ta biel i szarość u niego są jakby był oszroniony. I te niebieskie oczy… Ale byłoby super gdyby mu zostały!
 Jared zrobił minę i powiedział coś pod nosem w stylu „popularne, proste imię. Zero fantazji”. Ale cóż zrobić, takie imiona są ładniejsze niż jakiś Attiken czy jak on tam wymyślił. Nie miał co wymyślić, tylko jakiś krater na Marsie. No ale czego ja się mogłam spodziewać po panie Leto. Westchnęłam zrezygnowana, bo i tak wiedziałam, że nie mam już prawa głosu. Jared wybierze co wybierze. Jego pies.
 Położyłam się więc na kanapie, układając głowę na kolanach Mata i zaczęliśmy oglądać film w telewizji, a Jared szykował pierwszy posiłek dla malucha i zastanawiał się czy jutro przyjmie go weterynarz, która wcześniej prowadziła Sky’a. Dobrze, że ten dzień się skończył takim pozytywnym akcentem.
 _____________________________________________

Po dość długiej przerwie oto i nowy rozdział. Jak co roku (chyba) dodaje rozdział w urodziny :) 
I tym razem rozdział się pojawił i sadzę, że dość pozytywny. No i z nowym członkiem rodziny. 

Rozdział dedykuję Martynie, która szukała odpowiedniego imienia dla pieska.
I to ona jest autorką "Frosty'ego" :D



3 komentarze:

  1. Sesja to najgorsze zło na świecie... Niezliczone migreny, hektolitry wypitej kawy i herbaty... A i tak nie ma pewności czy wiedza jest przyswojona na tyle ze zdać... Jak wiadomo K ma troszeczkę trudniej. Takie przemęczenie mózgu to masakra to materiał właśnie średnio wchodzi a i człowiek ma wrażenie ze zaraz eksploduje. Zastanawiam się czemu przeprasza Mata. On nigdy nie miał sesji? Btw jak mu to przeszkadza to nie musi z nią przecież siedzieć cały czas.
    Jr jest uzależniony od telefonu i sprawdzania pogody jak nic xd ja rozumiem ze musi być na topie bonkrecibte swoje filmiki etc no ale halo xdd tylko szkoda ze w prognozie nie było ze to ma być ulewa stulecia... wybrali się na relaksujący spacer, odpocząć od nauki i trochę nacieszyć się sobą a tutaj buum i do domu bo leje jak z cebra. W sumie szczęście w nieszczęściu ze wracając wybrali taka drogę a nie inna... dużo ryzykowali a ja siedziałam jak na szpilkach! Ta cała akcja ze schodzeniem, psiakiem etc jest super napisana! Dawno mnie tak nic nie wciągnęło. Chyba każdy by postąpił jak Mat... Ale ja już zaczynam wątpić w ludzi także tego... Natomist Mat wreszcie został moim bohaterem i nawet go polubiłam! Jeszzcze jakby ktoś mnie przed przeczytaniem rozdziału zapytał o niego to bym stwierdziła ze wole zjeść beczkę soli niż go polubić xdd ale jak widać poglądy się zmieniają :”) Nie przepadałam za nim... właściwie chyba dlatego ze był taki zbyt idealny a w mojej opinii ideałów nie ma... nawet ludzi zbliżonych do ideału. Dlatego byłam bardzo nieufna w stosunku do jego postaci. To jak się rzucił na ratunek właściwie narażając swoje zdrowie a może i życie, kto wie! K nie ogarnęła chce iść dalej a on zostaje w tyle... To było pełne napięcia tak samo jak i moment czy uda mu się uwolnić maluszka.
    Również już sama droga powrotna po akcji ratunkowej musiała należeć do trudnych... Myske ze jednak przeznaczone im było spotkanie tego psa i ze stało się tak jak było. Teraz obie strony będą miały płynące korzyści z takiego obrotu spraw. Ten psiak to taki balsam na ich serca. Co do imienia to podobało mi się to Aitken. To takie imię ze znaczeniem idealnie wpisujące się w rodzine a zwłaszcza związane z działalnością muzyczna. Frosty nie mam pojęcia czemu kojarzy mi się z hasłem reklamowym „Forsta smaczna i prosta” xdddd błagam nie pytajcie czemu bo nie wiem xd
    Po takim dniu najpierw spędzonym na nauce a później wielkiej przygodzie ja nie miałabym siły iść się wykapać tylko pewnie zasnęłabym jeszcze w progu w furtce na podwórku xd
    Jestem mega szczęśliwa ze wreszcie jest kolejny rozdział! Początek nie zapowiadał ze to będzie tak mocny rozdział. Powiedziałabym ze wręcz czytałam go z zapartym dechę... zwłaszcza o tej powodzi i ratunku...
    Czekam na kontynuacje i mam nadzieje ze będzie to już wkrótce i równie obszerne jak ten rozdział! :)
    W

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo się ostatnio śmialam z tego frg, bo opisywał dokładnie to co czuję, a w sumie taką prawdziwą sesję miałam po raz pierwszy xD
    on nie ma skończonych studiów żadnych. Zresztą o tym było wcześniej. Poza tym ona go przeprasza bo go ściągnęła do siebie a nic nie robi, a tak nie powinno się postępować z gośćmi. Nawet jeśli to twij facet. No i zauważ że Mat nie marudzi, wręcz jest bardzo cierpliwy i kochany. Nie wiem czemu mu od razu takie negatywne wrażenia przypisujesz :(
    no w końcu... myslałam, że sie doczekam. Mat jest super facetem i tyle.
    Boze... gorzej ci sie nie moglo skojarzyc xDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jared to moja mama! Srsly, identyczne uzależnienie od sprawdzania pogody!!
    Ogółem na miejscu klaudii bym nie przepraszała mata no bo sory , nauka na wszelkie egzaminy sesje itd jest jednak ważniejsza, jakby on musiał ćwiczyć d9 jakiś ważnych wyścigowy i nie miał czasu dla K. To by nie miał problemu
    No ale ta akcja gdzie ratował tego szczeniaczka to esuu, trochę znowu zyskał w moich oczach serio ! Co prawda sama idea zchodzenia błotnistym zboczem w trakcie ulewy to no... Bez komentarza, ale ta akcja z tym psiakiem cudowna i bardzo fajny pomysł miała K. Żeby dać malucha jaredowi, co prawda srogo parsknęłam śmiechem na wymyślone przez Jarka imię no ale okej, są gusta i guściki .. Także pozdrawiam i lecę czytać kolejny rozdzial!

    OdpowiedzUsuń