Chapter 96
„Aitken”
Odwróciłam się do niego przodem i zobaczyłam jak leży na
brzuchu na moim łóżku i bawi się telefonem. Naprawdę było mi okropnie źle z
tym, że tak się nudzi, ale nie miałam wyjścia. Musiałam wykuć na tyle te
notatki, by przynajmniej zaliczyć egzamin. A to i tak już była poprawka.
- Przepraszam cię…- jęknęłam starając się zrobić współczującą
minę.
- Rozumiem to.- odpowiedział łagodnie i wlepił spojrzenie w
świecący się ekran.
- Naprawdę muszę to zaliczyć.
- Wiem o tym.- odpowiedział uśmiechając się do mnie
pocieszycielsko i znów wrócił do zabawy telefonem.
Ja jednak, gdy tylko
się odwróciłam do niego plecami, poczułam się jak ostatnia świnia i znów
wróciłam do poprzedniej pozycji.
- Mat?
- Tak, skarbie?
- Bardzo się złościsz?
- Jak ty chcesz się tego nauczyć, skoro co chwila się
odwracasz?- zapytał ze śmiechem.
- Nie wiem. Głowa mnie już do tego wszystkiego boli.-
jęknęłam, czując że mózg mi zaraz eksploduje od ilości wiedzy.
- Nie dziwię się. To robisz sobie przerwę, czy jeszcze
będziesz kuć?
- Jeszcze 20 minut.- powiedziałam próbując zwalczyć swoją
chęć rzucenia tego wszystkiego gdzieś.- Przyniesiesz mi coś na ból głowy?-
poprosiłam.
- Już wzięłaś 2 tabletki…- zaczął ostrożnie.
- Ale nadal mnie boli!- warknęłam na niego.- Przepraszam…-
zreflektowałam się w miarę szybko.- Naprawdę zaraz mi głowa eksploduje.
- Jak się nie używa mózgu na co dzień takie są efekty.- zaśmiał
się, a ja udając wielkie oburzenie, zerwałam się z krzesła i rzuciłam w wychodzącego
chłopaka poduszką.
No bezczelny typ! Wiem,
że to żart, ale… Eh… Ma rację. Jakbym używała mózgu to bym uczyła się na
bieżąco, a nie na ostatnią chwilę. Jak zawsze.
Gdy wrócił postawił
przede mną szklankę z wodą i wręczył małą podłużną biała tabletkę, którą szybko
połknęłam i popiłam. W nagrodę dostał buziaka w policzek, a ja wróciłam do
nauki.
Po 30 minutach
wyłączyłam komputer i zerknęłam na chłopaka. Był tak skupiony na jakiejś
rozmowie z kimś że nie zauważył, że stanęłam przed nim.
- Z kim ty tak piszesz?- zainteresowałam się, bo wyglądał
jakby świat zewnętrzny dla niego nie istniał.
- Boże święty! Nie strasz mnie!
- Co teraz chowasz to? Jakaś twoja kochanka?- zaśmiałam się,
kładąc się obok niego.
- Całe stado.- odpowiedział wyłączając telefon i kładąc go
obok.
- A jak ktoś zadzwoni?
- To usłyszy sekretarkę.- powiedział patrząc na mnie.- Jak
twoja głowa?
- Lepiej… Ale to
chyba naprawdę od nadmiaru wiedzy. Jestem wykończona.
- Wysiłek fizyczny dobrze ci zrobi.- powiedział zupełnie
poważnie.
- Skoro tak mówisz…- zaśmiałam się i przekroczyłam jego
ciało nachylając się na nim.
- Akurat nie taki wysiłek fizyczny miałem na myśli.
- Co?!- zapytałam zaskoczona.
- Przykro mi, ale skoro sama zapragnęłaś mnie pozbawić
radości z seksu…
- Niby jak?
- A no prawie mnie kastrując!
- Słucham?
- A kto miał dziś ubaw z tego, że koń zaczął mi brykać, a ja
spadłem?- zapytał z wyrzutem.
- Ale spadłeś na tyłek…
- A wcześniej nabijając się bardzo boleśnie na siodło. Ledwo
mogę się wysikać, więc przykro mi, ale dziś jestem nie do użytku.
- A jak ci pomogę?- zapytałam uśmiechając się do niego
zadziornie.
- Nie dam ci się dziś dotknąć. Masz do wyboru, albo seks,
albo ja jeżdżący konno.
- To nie fair…
- Jak całe życie. To idziemy na spacer?
Przewróciłam oczami, ale wstałam wiedząc, że taka
przechadzka dobrze mi zrobi. Mój mózg zdecydowanie potrzebował dotlenienia i
zwykłej bezmyślności.
Zakładając buty
natrafiliśmy na Jareda, który właśnie wrócił do domu.
- Wychodzicie?- zapytał zdziwiony.
- Jak widać.
- Ej, nie musisz być od razu taka nafukana.- powiedział
zaskoczony moją odpowiedzią Leto.
- Niech pan jej wybaczy, za dużo nauki dla nieużywanego
organu.- zaśmiał się Delord, a mnie aż zabrakło słów.
- Aha… Ale to nie oznacza, że musi się tak zachowywać.
- Wie pan jak to jest z silnikami nowych fur. Najpierw trzeba
przejeździć tysiąc kilometrów na niskich obrotach, by potem można było pocisnąć
na maksa. Ona właśnie robi te tysiąc kilometrów.
Słuchając tego sama
nie wiedziałam czy mam uznać to za obrazę, czy za komplement. W końcu nazwał
mnie super furą, a w jego ustach to chyba najlepszy komplement. Zdecydowałam się
więc nic nie mówić i nadal uważać obrażoną. Ale w sumie wcale się nie dziwiłam,
ze tak po mnie dziś jedzie. Przeżył niemałe rodeo na Zaranzie, który nawet nie
wiem czemu postanowił się go pozbyć z grzbietu. A przecież zawsze był taki
łagodny. Do tego ja zamiast go ratować to się śmiałam, że uczy się latać. A teraz
miałam za swoje.
- Ej Mat, co ci jest? Co takiego powiedziałeś, że
postanowiła ci zasadzić kopa w… no Emmm…- zwrócił się nagle Jay.
- Panie Leto… Ona po prostu chce mnie wykastrować. Nie wiem
czemu.
- Co?
- Mat przeżył dziś swój pierwszy upadek z konia.- włączyłam
się w tłumaczenie.
- Raczej lot w kosmos.- mruknął.
- Za godzinę ma zacząć padać.- powiedział Jared patrząc współczująco
na Mata.- A tobie współczuję. Ona jest czasami okropna.
- Ej!
Drzwi zamknęły się, a
ja popatrzyłam na chłopaka, który robił minę niewiniątka. No cóż…
Ruszyliśmy drogą do
mojego ulubionego miejsca. Kiedyś tak chodziliśmy tymi ścieżkami ze Sky’em, a
teraz bardzo mi go brakowało. Człowiek może się niesamowicie przywiązać do
takiej rutyny i gdy nagle się ona zmienia, zaczyna brakować tego jednego elementu.
Przez to zmienia się całe życie.
Złapałam Mata pod
rękę i przytuliłam się do niego. Dobrze, że chociaż on mi został i to właśnie z
nim mogłam iść na spacer. W Gosię wlazł okropny leń i nawet nie chciała
wychodzić do sklepu po jakieś jedzenie. Ciągle mówiła, że musi się uczyć, a tak
naprawdę mocno pokłóciła się z Roughtonem i teraz to przeżywała. Ale w ogóle
nie chciała ze mną na ten temat rozmawiać, ja nie nalegałam, bo od razu
przypominał mi się wieczór z Chrisem z Download, a nie chciałam kolejnej kłótni
z moim sumieniem.
W końcu doszliśmy na
szczyt wzniesienia i usiedliśmy na skarpie. Ze wschodu nadchodziły ciemne
deszczowe chmury, ale przed nami roztaczał się zapierający dech w piersiach
widok. Całe Miasto Aniołów skąpane było w czerwieni zachodu słońca. Wieżowce odbijały
kolorowe promienie tego różowego giganta, który chował się za taflą oceanu,
tworząc niezwykłe i niepowtarzalne kontrasty. Tyle razy słyszałam, że zachody
słońca nad morzem to najbardziej kiczowata rzecz na świecie, ale ja je
kochałam. Każdy był inny, mieszanka kolorów nigdy się nie powtarzała, tak jak
chmury, które pojawiały się na niebie. Nie bez powodu złota godzina była
uznawana za najlepszą do fotografowania i malowania. I to od tylu wieków…
- Słyszysz?- zapytał Mat.
- Co?
- Chyba mi się przesłyszało.- powiedział po chwili milczenia.
Popatrzyła na niego
marszcząc brwi, ale on znów zaczął wpatrywać się w ciemniejące niebo. Kula właśnie
wpadła za horyzont, zostawiając po sobie piękne wspomnienie.
- Mat?
- Słucham cię.
- Nie wiem co ja bym bez ciebie zrobiła. Kocham cię.
Słysząc te słowa brunet uśmiechnął się kładąc się na ziemi i
ciągnąć mnie na siebie. Popatrzyłam w jego błękitne oczy widząc w nich swoje
odbicie. Ależ byłam szczęśliwa znajdując się w jego ramionach, dotykając jego
ust i po prostu będąc tam w tamtym momencie. Nagle na jego czoło spadła kropla
wody, która rozprysnęła się tak, że jej resztki znalazły się na moim nosie.
- I miał rację.- powiedziałam mając na myśli Jareda.-
Zaczyna padać.
- Myślisz że ma czuja czy sprawdził pogodę?- zapytał ze
śmiechem Amerykanin.
- On sprawdza pogodę co 20 minut, gdy kręci filmy.-
wyjaśniłam.- A teraz dogrywał ostatnie sceny do jakiegoś filmiku dla fanów.
- Zboczenie zawodowe?
Kiwnęłam głową, a
kolejna kropla rozbiła się tym razem o mój czubek głowy. Nie minęła minuta jak
zaczęło lać. Nie zastanawiając się dłużej zerwaliśmy się na równe nogi i
przyspieszając kroku, ruszyliśmy w dół. Nikt z nas jednak nie przewidział, że
to nie będzie mały spokojny deszczyk, jak zawsze o tej porze roku. Niestety okazało
się, że to prawdziwa późnoletnia ulewa, z tak dużymi kroplami wody, że nasza
droga do domu okazała się udręką. Po 10 minutach pożałowaliśmy z Matem, że
wybraliśmy drogę na skróty przez chaszcze i wydeptaną przez nas samych ścieżkę.
Nie dość, że zrobiło się bardzo ślisko to jeszcze woda zaczęła spływać w takich
ilościach, że miało się wrażenie, jakby to potok z nami płynął.
Nagle poślizgnęłam
się na mokrym liściu i gdyby nie fakt, że złapałam się koszulki Delorda,
leżałabym na ziemi w błocie pewnie ze złamaną nogą w środku głuszy.
- Przepraszam!- krzyknęłam do chłopaka, który chyba i tak
tego nie usłyszał z powodu grzmotu, który się rozległ nad nami.
Chwilę później usłyszałam chyba krzyk, albo coś na rodzaj
krzyku i poczułam jak lecę na ziemię. Mat musiał się poślizgnąć i wywalić, a ja
jako, że byłam przed nim, stałam się kolejną ofiarą błota. Na szczęście
obydwoje byliśmy na tyle przytomni, że złapaliśmy się najbliższego korzenia, hamując
w ten sposób.
- Boże jaka masakra…- jęknęłam żałując po stokroć, że
wybraliśmy tę jakże trudną i niebezpieczną drogę.
Nie dość, że byłam
już cała w błocie to jeszcze strumień wody bez przeszkód wlewał mi się do
spodni i butów. Nie ma to jak siedzieć tyłkiem w rzece błotnej. Ale nie tylko
ja tak cierpiałam, Mat wyglądał tak samo. Szybko wstałam i nie oglądając się na
niego znów ruszyłam w dół.
- Klaudia!
Odwróciłam się słysząc swoje imię i zobaczyłam, że Mat w
ogóle się nie ruszył co więcej zamiast wstać, to on się położył na brzuchu i
trzymał się korzenia. Od razu serce mi zadrżało z przejęcia, że coś sobie
zrobił. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, zaczęłam się wspinać do
niego, by mu pomóc. Schodząc myślałam,
że gorzej być nie może, ale jednak wchodzenie pod górę, w przeciwnym kierunku
do którego płynie ten błotnisty strumień było dopiero wyczynem.
Gdy w końcu dotarłam
do ukochanego, zobaczyłam że próbuje dostać się do zawieszonego na smyczy, a
raczej sznurze czarnego zwierzaka, który wisiał zaczepiony przy konarze
leżącego starego drzewa. Niestety dostęp tam był wyjątkowo ograniczony przez
ilość wody, która spływała z góry i dużą ilość krzaków. Maleństwo piszczało w
niebogłosy tak, że nie miałam pojęcia jak to się stało, że go wcześniej nie
słyszałam. Było wybitnie spanikowane, ale co mu się dziwić, skoro walczyło z
żywiołem o przeżycie.
- Przytrzymaj mnie za pasek, a ja postaram się tam zbliżyć.-
wykrzyczał do mnie Mat.
Od razu po tych słowach złapałam go tak, by mógł się
wczołgać i uratować malucha. To dopiero była akcja ratunkowa. Powoli walcząc z
wodą pomieszaną z gliną Delord przedostawał się w okolice zwierzaka, który
coraz trudniej znosił żywioł. Z niespokojnego strumienia przerodziła się
błotnista rzeka, która co raz przykrywała psinkę, która nie miała szans z nią
walczyć przez smycz zaplątaną wokół drzewa.
- Mam w kieszeni scyzoryk. Podaj!- krzyknął brunet.
Podciągnęłam się bliżej niego i wsunęłam mu dłoń do
przedniej kieszeni spodni. W końcu udało mi się wyjąć scyzoryk, który
natychmiast zabrał. Jedno szybkie przecięcie liny i Mat zanurkował twarzą w
błocie łapiąc mimo to uwolnionego szczeniaka. Z tego wszystkiego puściłam
chłopaka, bojąc się że utopi się, bo nie miał jak podnieść głowy. Na szczęście
strumień zabrał go metr dalej, pozostawiając na drewnianej kłodzie, dzięki
czemu zatrzymał się. Sekundę później byłam przy nim, sprawdzając jak się
trzyma. Gdy tak patrzyłam na niego całego umorusanego w błocie, z przeciętym
policzkiem z którego kapała krew mieszając się z tym całym brudem… byłam taka
dumna. Ryzykował swoje życie dla tego zwierzaka.
Nie myśląc długo
zdjęłam koszulkę i owinęłam w nią pieska. Było mi okropnie zimno i czułam się
wybitnie źle idąc w samym staniku, ale wiedziałam, że tak trzeba. Gdy tylko
wydostaliśmy się z krzaków, Delord zdjął swoją bluzkę i kazał mi założyć żebym nie
paradowała taka na wpół naga po ulicach.
Schodząc już drogą
czułam się jakbym była wybitnie pijana. Strumień wody płynący z góry był tak silny,
że co chwila walczyłam ze zbiciem mnie z nóg. A do tego jeszcze to trzęsące się
i piszczące maleństwo, które tuliłam do piersi. Kto by pomyślał, że w zaledwie
40 minut z deszczyku zrobi się powódź. Tyle razy słyszałam o sile wody i tym
jak zdradziecka jest, ale pierwszy raz przekonywałam się na żywo, że w tak krótkim czasie może stać się taka
katastrofa.
Gdy doszliśmy do
wzniesienia na którym mieszkałam z Leto poczułam niebywała ulgę. Wody tu było o
wiele mniej, pewnie i tak większość już zleciała w niżej położone tereny, do
tego to miejsce miało magiczną aurę i wszystkie kataklizmy je omijały. Nie tylko
powodzie, ale i niszczycielskie płomienie, które co roku nawiedzały Kalifornię
i zmuszały ogromne ilości ludzi do pozostawienia swoich dobytków.
W momencie gdy stanęłam przed drzwiami nogi się pode mną
ugięły. Mat zdołał tylko zadzwonić do drzwi i usiadł obok mnie wykończony.
- Boże święty!- wykrzyknął Jared otwierając drzwi.- Jakie
szczęście, że nic wam nie jest! Właśnie znajomy dzwonił, że osunął mu się dom
przez te deszcze! A wy pewnie byliście w punkcie panoramicznym!
- Jared…
- Panie Leto.- powiedział ledwo słyszalnie brunet.- Niech
pan go weźmie.- wskazał na psa w moich ramionach.
Nic więcej nie mówiąc
Leto złapał psa i wniósł go do mieszkania. Ja za to podniosłam głowę i
popatrzyłam na chłopaka. Wyglądaliśmy chyba bardziej niż żałośnie i żadne z nas
nie miało siły wstać i wejść do domu. Nigdy jeszcze się tak nie czułam, ale też
nigdy nie walczyłam z tak niebezpiecznym żywiołem.
- Wstawać!- krzyknął Jared znów znajdując się u progu.
- Nie mamy siły.- wytłumaczyłam mu.
- Szybko, zaraz wam pomogę.- powiedział i nie zważając na to
że jesteśmy cali w błocie, schwycił rękę Mata i go podniósł i zaprowadził do
środka. Chwilę później znów się pojawił tym razem łapiąc mnie w pasie.
- Nie… nie dasz rady.- jęknęłam czując przypływ energii na
samą myśl, że Jared się zaraz połamie, jak mnie będzie chciał wziąć na ręce.
Na trzęsących się
nogach, wstałam z ziemi i z asekuracją aktora zaczęłam iść do łazienki,
zostawiając za sobą brudne ślady. Tak doszliśmy do łazienki, w której już siedział
pod prysznicem mój chłopak próbując zmyć z siebie resztki tej walki o
przetrwanie.
Po 20 minutach udało
nam się dojść do siebie i obydwoje w szlafrokach usiedliśmy w salonie.
- Dawno już nie było takiego deszczu! W 30 minut zniknął
dom!- krzyczał Jay.- A wy głupki musieliście iść na spacer w najbardziej strome
i niebezpieczne miejsce! Mówiłem, że będzie padało!
- Po pierwsze mówiłeś, że będzie padało, a nie że powódź nas
zaskoczy!- zwróciłam się do Leto, nie mogąc już słuchać jego nagan.- A po
drugie to co z psem?
- Pies!- wykrzyknął Jared i zerwał się z fotela.
Nie zastanawiając się też wstaliśmy i poszliśmy za Jay’em
który jak się okazało zostawił szczeniaka, w schowku na miotły, jak go czasem
nazywałam. Czym prędzej go zabraliśmy do wanny, w której zazwyczaj Jay myl
włosy, jeśli chciał ro zrobić szybko. No albo namoczyć pranie. Ze zdziwieniem
obserwowałam, jak czarna kulka powoli zamienia się w szara kulkę, a potem w
białą. Piesek zdecydowanie był bardzo młody, mógł mieć najwyżej ze 3 miesiące.
- Gdzie wy go znaleźliście?- zapytał Jay spłukując z niego
pianę po resztce szamponu, który został w schowku po Sky’u.
- Był przyczepiony do drzewa w krzakach…
- Może się zaplątał?- zapytał Jared.
- Nie… Zdecydowanie ktoś go specjalnie tam zostawił. Nie mogłem
odwiązać smyczy, a raczej sznura. Ktoś go porzucił.
Złość jaka pulsowała we mnie była ogromna. Jak można tak
zostawić psa, szczególnie szczeniaka i skazywać go na pewną śmierć? Co za
potwory tak robią? Przecież on nie miał żadnej szansy na przeżycie. Gdyby nie
my, by się udusił albo utopił. Albo jakieś drzewo by go zmiażdżyło…
- Jaki on puszysty!- zachwyciłam się psiakiem, gdy prawie
skończyliśmy go suszyć.
Biedactwo było tak
wykończone tą walką o przetrwanie, że dawał ze sobą zrobić wszystko. Nie miał
siły nawet nic zjeść. Po prostu leżał cicho popiskując co jakiś czas. Popatrzyłam
na Mata i uśmiechnęłam się. Mój bohater! Gdyby nie on to piesek na pewno by był
już po tamtej stronie tęczowego mostu.
- Kocham cię.- powiedziałam całując go.
- Mam pomysł.- powiedział uśmiechając się do mnie.- Jared
tak przeżywał rozstanie ze Sky’em to może…
- Jesteś genialny!- szepnęłam nie dając mu dokończyć.-
Idealny prezent! Poczekaj tu na mnie!
Pies tylko podniósł jedno ucho widząc jak wstaję, ale nadal
leżał rozpłaszczony przy fotelu w którym siedział mój ukochany. Ja za to
biegiem ruszyłam na górę do sypialni, by znaleźć jedną ważną rzecz. W końcu po
przekopaniu połowy biurka i kilku pudeł z „rekwizytami”, znalazłam to czego
szukałam. Piękna, szeroka i połyskująca w świetle czerwona wstążka. Uśmiechając
się szeroko, zabrałam ją i gdy tylko zeszłam na dół, ukucnęłam przy psie. Zainteresowany
usiadł przede mną, a ja w końcu mogłam zrobić prowizoryczną obrożę z wielką
czerwoną kokardą.
- Wygląda debilnie…- powiedział Mat przyglądając się mojemu
dziełu.
- No wiesz co! Wygląda pięknie!
- Za duża ta kokarda. Będzie mieć problem z bieganiem.
Szczeniak właśnie w tym momencie usłyszał dźwięk otwieranych
drzwi wejściowych i ruszył biegiem do nich zaprzeczając teorii Amerykanina. Gosia
która weszła aż rzuciła torbę przerażona że coś na nią skacze. Gdy tylko zdała
sobie sprawę, że to szczeniak, natychmiast wzięła go na ręce, a maluch zaczął
lizać jej twarz.
- Co to za słodycz?- zapytała wchodząc do salonu.
- Szczeniak!- odpowiedziałam z uśmiechem.- Prezent dla
Jareda.
- Co? To znaczy super!- ucieszyła się blondynka.- Ale mi
brakowało jakiegoś zwierzaka w domu. A gdzie pan wielkie ego?
- Pojechał do sklepu kupić coś dla psa. Jeszcze nie wie, że
zostanie z nami na zawsze!- powiedziałam podniecona wizją czworonoga w domu.
- Jak to? Nic nie rozumiem.- jęknęła dziewczyna puszczając
psa na ziemię.
- Wybraliśmy się z Matem na spacer na wzgórze.
- Domyślam się gdzie.
- No właśnie. I zastała nas tam ta ulewa…
- Słyszałam w radiu, że lawina błotna porwała kilka domów.
- No nas prawie też…- zaśmiał się Delord.
- Jak to?!
- Ja jak to ja, postanowiłam że po co schodzić drogą jak
można stromym zboczem. Będzie szybciej.
- I w sumie było.- przerwał mi Mat.- Wylądowaliśmy na
tyłkach i zjechaliśmy kawałek. Ja wtedy usłyszałem tego malucha i… go
uratowaliśmy.
- Czy ty to rozumiesz? Ktoś przywiązał tego słodziaka do
drzewa i zostawił na pewną śmierć!- powiedziałam oburzona, głosem pełnym
emocji.
- A może komuś uciekł?
- Naprawdę ktoś go tam zostawił specjalnie.- powiedział
smutno Mat.- Ale najważniejsze, że wszyscy żyjemy i mamy się dobrze.
- Ma już imię?
- Nie.- odpowiedziałam zastanawiając się jakie najbardziej
by mu odpowiadało.- Niech Jared wybierze, w końcu to będzie jego pies.
- Idę się przebrać.- powiedziała Gosia. – I jestem z was
dumna. Fajnie jest mieć takich przyjaciół co uratują niewinne życie.
Uśmiechnęłam się
szeroko do niej, by później przenieść wzrok na Mata. Patrzył na psa z zachwytem
i takim wyjątkowym opanowaniem. Wiedziałam, że jest z siebie dumny i wiedziałam
też, że dla niego ruszenie na ratunek to coś oczywistego. Odruch bezwarunkowy.
Po 15 minutach w domu
ponownie pojawił się młodszy Leto, trzymając w rękach mały worek suchej karmy i
dwie puszki z mokrą. Szczeniak widząc go, od razu rzucił się na niego
popiskując zaczepnie. Widać, że chwilowy odpoczynek po kąpieli dodał mu sił, bo
złapał za nogawkę spodni Jareda i zaczął ją szarpać.
- Ej no! Mały! Co to za kokarda?- zapytał zauważając wstążkę.
- Bo… wiemy z Matem jak tęsknisz za Sky’em, więc
pomyśleliśmy, że nowy pies dobrze nam wszystkim zrobi. A ty masz słabość do
takich wilczuropodobnych łapek.
- Ale…- zaczął Jay patrząc to na nas to na psa.
- Nie ma ale. Mały jest twój. Taki mój spóźniony prezent na
dzień ojca.- powiedziałam uradowana, podchodząc do niego i go przytulając.-
Wszyscy tęsknimy za spacerami.
Jay jeszcze chwilę
się wahał, ale gdy szczeniak znów dorwał się do jego już lekko powyciąganej
nogawki i spojrzał na niego wiedziałam, że decyzja zapadła. Mała biało-szara
kulka zostawała z nami. Leto schwycił szczeniaka pod łapami i podniósł na
wysokość głowy przyglądając mu się. W zamian został polizany po twarzy długim
różowym językiem. Następnie zrobił coś czego się nie spodziewałam. Wziął psa w
ramiona i przytulił go siebie zamykając oczy i całując go w czubek głowy. Chwila
jakby zatrzymała się w czasie, a my wpatrywaliśmy się zauroczeni w ten widok. W
końcu muzyk puścił psa, który stanął na dwóch łapach opierając się o jego nogi
i merdając ogonem wpatrywał się w nowego pana, jakby wiedział, że on będzie się
nim już opiekował.
- To jak mu dasz na imię?
- Aitken.
- Słucham?- zapytałam myśląc, że nie zrozumiałam co mówi.
- Naprawdę? Przecież to nie brzmi…- mruknął Mat patrząc z
niesmakiem na mojego ojca.
- Możesz powtórzyć?- poprosiłam mając nadzieję, że po prostu
źle usłyszałam.
- Aitken. Naprawdę nie wiecie skąd ta nazwa?- zapytał
zaskoczony Jared.
Pokiwaliśmy przecząco głowami wpatrując się w niego z
niecierpliwością. Kto wymyśla takie durne imiona dla psów? Przecież tego nawet
nie da się dobrze wymówić. Brzmi ono fatalnie. I co? Będzie się darł na ulicy „Aitken
do nogi”?
- Aitken to największy z potwierdzonych basenów
uderzeniowych na Marsie. Przecież to ładna nazwa.- zaperzył się Jay, mają minę jakby
gadał z jakimiś ułomami.
- Yyyy… Panie Leto, a nie ma pan może normalniejszego
imienia? Przecież to brzmi…- urwał nie chcąc do siebie mocniej zrazić Jareda,
który i tak już był obrażony że nam się imię nie podoba.
- Ja mam lepsze. Frosty.- powiedziałam mówiąc pierwszą
rzecz, która mi przyszła do głowy.- Jest piękny, ta biel i szarość u niego są
jakby był oszroniony. I te niebieskie oczy… Ale byłoby super gdyby mu zostały!
Jared zrobił minę i
powiedział coś pod nosem w stylu „popularne, proste imię. Zero fantazji”. Ale
cóż zrobić, takie imiona są ładniejsze niż jakiś Attiken czy jak on tam
wymyślił. Nie miał co wymyślić, tylko jakiś krater na Marsie. No ale czego ja
się mogłam spodziewać po panie Leto. Westchnęłam zrezygnowana, bo i tak
wiedziałam, że nie mam już prawa głosu. Jared wybierze co wybierze. Jego pies.
Położyłam się więc na
kanapie, układając głowę na kolanach Mata i zaczęliśmy oglądać film w
telewizji, a Jared szykował pierwszy posiłek dla malucha i zastanawiał się czy
jutro przyjmie go weterynarz, która wcześniej prowadziła Sky’a. Dobrze, że ten
dzień się skończył takim pozytywnym akcentem.
Sesja to najgorsze zło na świecie... Niezliczone migreny, hektolitry wypitej kawy i herbaty... A i tak nie ma pewności czy wiedza jest przyswojona na tyle ze zdać... Jak wiadomo K ma troszeczkę trudniej. Takie przemęczenie mózgu to masakra to materiał właśnie średnio wchodzi a i człowiek ma wrażenie ze zaraz eksploduje. Zastanawiam się czemu przeprasza Mata. On nigdy nie miał sesji? Btw jak mu to przeszkadza to nie musi z nią przecież siedzieć cały czas.
OdpowiedzUsuńJr jest uzależniony od telefonu i sprawdzania pogody jak nic xd ja rozumiem ze musi być na topie bonkrecibte swoje filmiki etc no ale halo xdd tylko szkoda ze w prognozie nie było ze to ma być ulewa stulecia... wybrali się na relaksujący spacer, odpocząć od nauki i trochę nacieszyć się sobą a tutaj buum i do domu bo leje jak z cebra. W sumie szczęście w nieszczęściu ze wracając wybrali taka drogę a nie inna... dużo ryzykowali a ja siedziałam jak na szpilkach! Ta cała akcja ze schodzeniem, psiakiem etc jest super napisana! Dawno mnie tak nic nie wciągnęło. Chyba każdy by postąpił jak Mat... Ale ja już zaczynam wątpić w ludzi także tego... Natomist Mat wreszcie został moim bohaterem i nawet go polubiłam! Jeszzcze jakby ktoś mnie przed przeczytaniem rozdziału zapytał o niego to bym stwierdziła ze wole zjeść beczkę soli niż go polubić xdd ale jak widać poglądy się zmieniają :”) Nie przepadałam za nim... właściwie chyba dlatego ze był taki zbyt idealny a w mojej opinii ideałów nie ma... nawet ludzi zbliżonych do ideału. Dlatego byłam bardzo nieufna w stosunku do jego postaci. To jak się rzucił na ratunek właściwie narażając swoje zdrowie a może i życie, kto wie! K nie ogarnęła chce iść dalej a on zostaje w tyle... To było pełne napięcia tak samo jak i moment czy uda mu się uwolnić maluszka.
Również już sama droga powrotna po akcji ratunkowej musiała należeć do trudnych... Myske ze jednak przeznaczone im było spotkanie tego psa i ze stało się tak jak było. Teraz obie strony będą miały płynące korzyści z takiego obrotu spraw. Ten psiak to taki balsam na ich serca. Co do imienia to podobało mi się to Aitken. To takie imię ze znaczeniem idealnie wpisujące się w rodzine a zwłaszcza związane z działalnością muzyczna. Frosty nie mam pojęcia czemu kojarzy mi się z hasłem reklamowym „Forsta smaczna i prosta” xdddd błagam nie pytajcie czemu bo nie wiem xd
Po takim dniu najpierw spędzonym na nauce a później wielkiej przygodzie ja nie miałabym siły iść się wykapać tylko pewnie zasnęłabym jeszcze w progu w furtce na podwórku xd
Jestem mega szczęśliwa ze wreszcie jest kolejny rozdział! Początek nie zapowiadał ze to będzie tak mocny rozdział. Powiedziałabym ze wręcz czytałam go z zapartym dechę... zwłaszcza o tej powodzi i ratunku...
Czekam na kontynuacje i mam nadzieje ze będzie to już wkrótce i równie obszerne jak ten rozdział! :)
W
bardzo się ostatnio śmialam z tego frg, bo opisywał dokładnie to co czuję, a w sumie taką prawdziwą sesję miałam po raz pierwszy xD
OdpowiedzUsuńon nie ma skończonych studiów żadnych. Zresztą o tym było wcześniej. Poza tym ona go przeprasza bo go ściągnęła do siebie a nic nie robi, a tak nie powinno się postępować z gośćmi. Nawet jeśli to twij facet. No i zauważ że Mat nie marudzi, wręcz jest bardzo cierpliwy i kochany. Nie wiem czemu mu od razu takie negatywne wrażenia przypisujesz :(
no w końcu... myslałam, że sie doczekam. Mat jest super facetem i tyle.
Boze... gorzej ci sie nie moglo skojarzyc xDDD
Jared to moja mama! Srsly, identyczne uzależnienie od sprawdzania pogody!!
OdpowiedzUsuńOgółem na miejscu klaudii bym nie przepraszała mata no bo sory , nauka na wszelkie egzaminy sesje itd jest jednak ważniejsza, jakby on musiał ćwiczyć d9 jakiś ważnych wyścigowy i nie miał czasu dla K. To by nie miał problemu
No ale ta akcja gdzie ratował tego szczeniaczka to esuu, trochę znowu zyskał w moich oczach serio ! Co prawda sama idea zchodzenia błotnistym zboczem w trakcie ulewy to no... Bez komentarza, ale ta akcja z tym psiakiem cudowna i bardzo fajny pomysł miała K. Żeby dać malucha jaredowi, co prawda srogo parsknęłam śmiechem na wymyślone przez Jarka imię no ale okej, są gusta i guściki .. Także pozdrawiam i lecę czytać kolejny rozdzial!