Chapter 55
"Żyjące wnętrze tourbusa"
Ból w ramieniu był na
tyle nieznośny, że usiadłam w kącie pomieszczenia ze sprzętem i skulona
zaczęłam płakać. Nic, kompletnie nic nie pomagało. Wzięłam już 4 tabletki
przeciwbólowe, a pomimo ich ból narastał i to w tempie, w jakim światło dociera
na Ziemię. Zacisnęłam zęby najmocniej jak umiałam i zamknęłam oczy. Z dnia na
dzień czułam się coraz gorzej, jednak próbowałam to ignorować. Udawałam, że
wszystko jest ok, że czuję się dobrze. Podróż różnymi środkami transportu,
niewystarczająca ilość snu, ciągłe bycie w ruchu... Jak byłam w pełni sprawna,
było to coś ciekawego i fajnego. A teraz? Teraz umierałam z bólu skulona w
jakimś obcym pomieszczeniu w Mediolanie. Włochy, mój ukochany kraj, a ja nawet
nie jestem w stanie popisać się przed Jaredem, że umiem powiedzieć kilka zdań
po włosku. Do tego zawsze tak chciałam zobaczyć tę włoską stolicę mody, lecz
teraz nie byłam w stanie. Kontuzja biodra uniemożliwiała mi chodzenia na
dłuższe spacery, a bark tylko to potęgował.
Schowałam głowę pomiędzy kolanami i starając
się ignorować ból biodra, cicho pochlipywałam. Nie chciałam martwić Jareda, tym
bardziej przed samym występem. On zresztą też ledwo oddychał. Nie wiem jakim
cudem, ale przeziębił się i to poważnie. Tak chorego widziałam go tylko raz, na
Mtv EMA ponad pół roku temu.
Nagle do moich uszu doszedł odgłos czyichś
kroków w pokoju. Nie wiedziałam kto to, ale nie miałam siły zmienić pozycji.
Poczułam obok siebie powiew powietrza i po chwili usłyszałam przestraszony głos
Tomo.
-
Boże!
Przestraszyłaś mnie! Klaudia, co ci jest?- zapytał.
Dopiero wtedy podniosłam
głowę. Mężczyzna wpatrywał się we mnie nie wiedząc co robić. Chciałam mu
powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Ból palił mnie od środka i rozchodził się
promieniście na całą rękę i prawą część klatki piersiowej. Nikomu nie życzę
doświadczenia tego.
-
Jared! Tutaj
jest Klaudia! Chyba nie jest z nią najlepiej!- krzyknął.
Zaczęłam go błagać wzrokiem, by odwołał
przyjście Leto, skłamał, że wszystko jest w porządku. Nie chcę jeszcze bardziej
martwić aktora. Ma dość swoich problemów i koncert na karku.
Do pokoju wpadł mój ojciec ubrany już w strój
na koncert. Jego wzrok był, jak zwykle obojętny i chłodny, lecz gdy tylko mnie
zobaczył pojawiło się w nim coś... żywego. Podszedł do mnie i ukucnął przed
moimi nogami. Jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, odczytując we mnie
wszystko, jakby były rentgenem.
-
Co się
dzieje?- jego głos rozbrzmiewał łagodnie po tym pokoiku docierając do moich
uszu.- Boli cię?
Pokiwałam głową, także wpatrując się w jego
błękitne tęczówki. Zapytał się, czy to biodro, a potem jeszcze o bark. Widząc,
że naprawdę cierpię, ukucnął i delikatnie włożył swoją dłoń pod moje plecy, a
drugą pod kolana.
-
Jay, nie!
Jesteś chory i jeszcze...- zaczął tłumaczyć zmieszany gitarzysta.
Wystarczyło jedno spojrzenie na Jareda bym
wiedziała, że Milicevic ma rację. Chwilę później znalazłam się w jego
bezpiecznych ramionach, które uniosły mnie do góry. Tomo idąc uważał żeby nie
zrobić mi krzywdy, co było naprawdę kochane. Przechodząc przez drzwi najpierw
sprawdził czy się ze mną przeciśnie, a gdy okazało się, że jest duża możliwość
zahaczenia o framugę moją głową, zdecydował się przejść przez nie bokiem.
Położył mnie dopiero na kanapie w garderobie patrząc pytająco na Jay’a. No
tak...co teraz?
-
Emma!-
wykrzyknął Jay, a blondynka wyszła z mniejszego pomieszczenia.
-
Słucham cię.-
westchnęła zmęczona asystentka, która w przeciwieństwie do mnie nie czuła
takiego bólu po wypadku.
-
Mamy problem.
Klaudię chyba powinien zbadać lekarz.- powiedział szczerze zmartwiony Jay.
Tomo ukucnął przy mnie i położył mi dłoń na
czole. Miał taką przyjemnie chłodną rękę. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że
głowa też mnie boli, ale nie tak bardzo jak poszkodowane po wypadku miejsca.
Chorwat za to wstał z klęczków i podszedł do dwójki stojącej przy stoliku.
Mimo, że mówili cicho, zdołałam się skoncentrować na tyle, że usłyszałam
niektóre ich wypowiedzi.
-
Ma gorączkę.
Trzeba z nią jechać do szpitala.
-
No tak, ale
kto to zrobi?
-
Kevin. Damy
sobie radę bez niego.
Zanim zdążyłam się zorientować Jay kucał przy
mnie patrząc zmartwionym wzrokiem w moje oczy. Może za szybko to mówię, ale...
on się chyba zmienił. Na początku wydawał mi się zupełnie inną osobą. Która się
nie troszczy o innych, a teraz? Teraz jest inaczej. Pocałował mnie we włosy i
odszedł bez słowa. No może jednak zapędziłam się w tym jego ocenianiu. Kevin
przyszedł do pokoju i po krótkiej rozmowie pochylił się nade mną. Uśmiechnął
się do mnie pocieszająco, po czym delikatnie podniósł. O dziwo schodząc po
schodach nie zwaliliśmy się z nich. Usiadłam na tylnim siedzeniu taksówki,
którą zamówili, a techniczny z przodu. Nie jechaliśmy długo, ale przez tę
chwilę mogłam podziwiać to miasto. Nie dużo zobaczyłam, ale wystarczyło by na
mojej twarzy pojawił się uśmiech. W końcu zatrzymaliśmy się na parkingu przed
samym wejściem do szpitala. Z pomocą Kevina wyszłam z parkingu i doszłam do
budynku. Usiadłam na krześle w poczekalni, a to Kevin zaczął tłumaczyć o co
chodzi. Na lekarza czekaliśmy... chyba z 3 godziny. Ponoć i tak nie dużo, ale
dla osoby, która zwija się z bólu o wiele za długo. Jakiś siwiejący Włoch w
fartuchu lekarza podszedł do nas po tych 3 godzinach i zapytał co się stało.
Ledwo co powstrzymując nerwy wytłumaczyłam mu po angielsku, że miałam wypadek,
opowiedziałam o bólu i tym, że mam gorączkę.
-
Wygląda mi to
na zapalenie.
No i tak to się zaczęło. Okazało się, że moja
pęknięta kość biodrowa nie jest w najlepszym stanie przez to, że jestem w
ciągłym ruchu. Żeby mi bark się zagoił nie mogę prowadzić takiego życia jak do
tej pory. I tym sposobem dostałam zakaz bycia w trasie z Marsami, co oznaczało
powrót do Polski na cały miesiąc. Jednak zanim wyleciałam do ojczyzny musiałam
zostać na 3 dni w tym szpitalu w związku z moim zapaleniem barku. Pięknie, tylko
tego mi brakowało. Po koncercie wpadł na chwilę Jay z moimi rzeczami. Usiadł na
łóżku i powiedział, że będzie tęsknił. W pierwszej chwili myślałam, że się
przesłyszałam, ale... naprawdę to powiedział. Pożegnał się i już go nie było.
Tak też zostałam samiutka, znowu. Dzień
później siedziałam wieczorem z laptopem czekając na koncert Marsów w Rzymie.
Było mi naprawdę smutno, że nie mogę być z nimi, choć myślę, że sercem byłam w
stolicy Włoch. Cudem udało mi się namówić pielęgniarkę, bym mogła korzystać z
laptopa mimo tak późnej godziny. Nie zastanawiając się więc, włączyłam mac’a i
weszłam na twittera. Koncert miał się zaraz zacząć, co bardzo dobitnie było
ukazane na tym portalu. W końcu zobaczyłam post „Escape!”. Z niecierpliwością
czytałam opinie ludzi oraz samą setlistę. Już od pierwszych piosenek
stwierdzili, że Jay bardzo źle wygląda i prawie nie śpiewa. Włożyłam słuchawki
do uszu i puściłam sobie jeden z koncertów Marsów, który Ciacho nagrała zimą.
Że akurat teraz muszę siedzieć w szpitalu zamiast być na ich koncercie. Aż mnie
roznosiło. Z jednej strony to może i lepiej, bo z tego co zdążyłam się
zorientować, to koncert był beznadziejny, ale z drugiej... Powinnam wspierać
braci Leto, a nie leżeć w szpitalnym łóżku. Szkoda, że nie ma livestream’u z tego
występu. Z chęcią bym pooglądała to show. Oczywiście na twitterze miałam piękny
spam na timeline z opisem koncertu, choć w większości były to raczej komentarze
osób, których tam nie było. Do salki zajrzała jedna z dyżurnych pielęgniarek.
Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, ja gotowa wszcząć walkę o laptopa, ale na
szczęście było to nie potrzebne. Postawiła przy łóżku kubek z wodą i życzyła mi
dobrej nocy. Zdziwiona podziękowałam i wróciłam do śledzenia tego co się działo
na twitterze. Jay kończył akustyki, a ludzie marudzili, że słaby koncert. Cóż,
prawda, nie zaprzeczę. No ale skoro ktoś tak chory, jak on wychodzi na scenę,
to co się dziwić? Ledwo co wróciłam do obserwowania sytuacji, a mój pęcherz się
obudził i zażądał wycieczki do toalety. Cóż zrobić, trzeba było się oderwać od
spamu koncertowego. Starając się jak najszybciej wrócić, o mało co nie zabiłam
po drodze jakiegoś staruszka, który też się pewnie wybrał na wycieczkę
toaletoznawczą.
Gdy znów położyłam się na łóżku, musiałam
wziąć dawkę przeciwbólowych, bo już czułam jak powoli budzi się w moim barku
ognisty płomień oznaczający ból. Wygodnie rozsiadłam się na łóżku i ponownie
włączyłam laptopa, gdyż przeszedł w stan spoczynku, inaczej mówiąc w jakiś
oszczędny profil. Kliknęłam, że chcę zobaczyć nowe tweety. Jednak zamiast
zobaczyć, że grają teraz Closer To The Edge, przeczytałam coś co zmroziło mi
krew w żyłach. Wpatrywałam się w czarne literki próbując znaleźć w nich jakieś
potwierdzenie. Zdjęłam z uszu słuchawki wpatrując się w masę pytań, czy to prawda.
Właśnie, to prawda? Byłam przerażona czytając, że Jared zemdlał na scenie. I do
tego nikt z osób tam będących nie napisał nic więcej. Nieprzyjemny prąd
przeszedł po moim karku. Wiedziałam, że to się tak skończy, ale nie
przypuszczałam, że tak szybko. Czemu ja siedzę w tym szpitalu, gdy Jared leży
nie przytomny na scenie?! W ogóle co to za fani, którzy nie krzyczą na niego by
zszedł ze sceny?! Otrząsnęłam się z tych myśli i znów popatrzyłam na ekran.
Zaraz. Czemu napisali, że teraz jest Kings and Queens? Czyli nic mu nie jest?
Ale jacyś medycy wciąż są na scenie. No i koniec koncertu. Zamorduje go,
przyrzekam. Prawie zawału dostałam. Zamknęłam laptopa i odłożyłam go na bok. Po
takiej dawce adrenaliny chyba szybko zasnę. Jeszcze zanim przeniosłam się do krainy
snów, wysłałam sms’a do Shannona z pytaniem co się działo. Odpowiedź dostałam
od razu. Nic poważnego nie jest Jaredowi, ale pojechał do szpitala na
upewnienie się, że wszystko jest w porządku. Z taką wiadomością mogę iść spać.
Dni mijały bardzo powoli, powrót do kraju nie
był jakiś szczególnie przyjemny, tym bardziej, że miało się świadomość, że
omija cię przygoda. Ale przynajmniej coraz rzadziej bolało mnie ramię i biodro.
Regularnie co tydzień chodziłam do lekarza, który sprawdzał czy wszystko ładnie
się goi. Ale samotność dawała w kość. Większość ludzi, jako że to były wakacje
gdzieś wyjechała, inni byli zawaleni pracą, a reszta... no nie było tej reszty.
Dlatego większość czasu spędzałam siedząc w parku lub na balkonie i rozkoszując
się słońcem oraz piękną pogodą. Przez ten czas dużo czytałam, ale też i
pisałam. Moje opowiadanie z chwili na chwilę zyskiwało nowych rozdziałów, a mi
wena chyba się nie kończyła. Byłam zadowolona z takiego rozwoju sytuacji,
jednak tak było w dzień. Wieczorem siadałam w salonie i zdawałam sobie sprawę,
jaki jest pusty. Że słychać w nim tylko mój oddech, czasami też muzykę, ale
nikogo więcej nie było. Strasznie mi tego brakowało. Tak bardzo chciałam
usłyszeć przeklinającego Szynka, wrzeszczącego Jareda, czy trajkoczącego
Braxtona. Czasami rozmawialiśmy na skypie, ale trwało to z 10- 15 minut, bo oni
byli zajęci. Raz tylko Shannon na lotnisku przez całe 30 minut opowiadał o tym
co się u nich dzieje. Przynajmniej tyle. Tydzień przed moim powrotem w trasę z
chłopakami przyjechała do mnie Daga. Co prawda na dwa dni, ale to i tak bardzo
mi pomogło. Gadałyśmy o Placebo, obejrzałyśmy dvd z Paryża ‘Soulmates Never
Die”, oczywiście co chwila zachwycając się Brianem i Stefanem. Za to dwa dni
przed wyjazdem byłam już spakowana. Coś niesamowitego jak na mnie, ale po
prostu roznosiła mnie energia i radość z tego, że tam wracam. Ale tak było w
dzień. Wieczorem znów mój humor uległ zmianie i z radosnego zamienił się w małą
depresję. Wtedy też zaczęłam rozmawiać z Leą. Wygodnie rozsiadłam się na łóżku
z kubkiem gorącej herbaty obok i wpatrywałam się w to co do mnie pisała. Na
początku rozmawiałyśmy o wakacjach, jak one nam mijają, a potem temat zszedł na
Marsów.
-
Opisz mi
Jareda. Jaki on jest?- napisała do mnie.
Zamknęłam oczy
wyobrażając sobie mężczyznę, który zmienił całe moje życie. Ciemny kaptur
naciągnięty na czoło, wielkie niebieskie szczere oczy, wystający nos, dołeczki
i te policzki kiedy się uśmiechał. Jego usta i zęby, które odsłaniał w uroczym
uśmiechu. Duże dłonie, długie palce, które były niesamowicie twarde od gry na
gitarze. Rozbudowana klatka piersiowa, naszyjnik z triadem na jego szyi...
Mięśnie ramion. Nawet te żebra, które ukazywały jak chudy jest. Moje oczy
zaszkliły się, ale opanowałam emocje na tyle, by odpowiedzieć mojej
przyjaciółce.
-
Samotny.-
odpowiedziałam.- Cholernie samotny i zagubiony.
-
Co? Jak to?
Czemu?- zapytała z całą pewnością zdziwiona.
Sama się nie spodziewałam, że kiedykolwiek
powiem to drugiemu człowiekowi, ale Lea była dla mnie wyjątkową osobą. Wiedziałam,
że mogę jej ufać i wyznać to co czuję, bez obawy, że zostanę za to oceniona.
Wzięłam, więc głęboki oddech starając się powstrzymać łzy.
-
To
najpiękniejszy wewnętrznie człowiek jakiego spotkałam. Na koncertach jest
zawsze szczęśliwy, ale tak naprawdę to tylko skorupa. On jest cholernie
nieszczęśliwy i nie wiem co mam robić, by zmienić ten stan. Wiesz, nigdy bym
nie pomyślała, że nadejdzie taki dzień, że powiem, całkowicie szczerze, że go
kocham. Lecz ja go kocham za to, że jest inny. Jest jedyny w swoim rodzaju...
Pełen kompleksów pomimo tego, że większość mężczyzn, a co gorsze i kobiet
chciałoby wyglądać jak on. Wiesz, nigdy się do tego nie przyzna, no może czasem
w żartach wspomina, jednak ludzie nie biorą tego na serio, ale on nie uważa
siebie za kogoś pięknego. Te narcystyczne zachowania są tylko po to, by
odwrócić uwagę ludzi od tego jaki jest naprawdę.
-
Ale czasami
to wygląda na szczere...
-
Bo weszło mu
to już w nawyk.
-
Co w nim
kochasz?- zapytała, a ja uśmiechnęłam się odruchowo.
-
Powinnam
odpowiedzieć, że go nie kocham, ale... Kocham jego szczery uśmiech, jak czasem
patrzy się na ludzi i te jego oczy nie wyglądają tak przerażająco. Jak zatraca
się w swoim świecie, swoich fantazjach. Dopiero teraz rozumiem co czuł pisząc
The Fantasy. On naprawdę niesamowicie to przeżywa. Kocham u niego też to jakim
jest człowiekiem. Imponuje mi niesamowicie. Jest bardzo odpowiedzialny,
chciałabym być kiedyś taka jak on i myślę, że dzięki niemu kiedyś coś takiego
osiągnę. On mi w tym pomaga. Pracowity, zabawny, szczery. No i chyba jedna z
najważniejszych cech. Przyjaźń z nim jest największą przyjemnością. Nigdy cię
nie opuści w potrzebie i ja... Nawet nie wiesz kiedy zjawia się przy tobie,
jest z tobą. On nie musi nic, kompletnie nic mówić, a już jest mi lżej.
Wystarczy, ze popatrzę w jego oczy, a on rozumie. On jedyny chyba wie czego
potrzebuję w takiej chwili. Tak bardzo kocham go za to i... ja już nie
wyobrażam sobie życia bez tego człowieka. Za dużo zrobił w moim życiu...
-
Boisz się
czegoś?
-
Boję się, ze
on kiedyś odejdzie. Wiem, ze to się stanie, czy tego chcę czy nie, ale...
Pojedyncza łza skapnęła mi z policzka
zostawiając po sobie mokry ślad.
-
Nie wiem co
zrobię, gdy on nagle zniknie z mojego życia. Wiem, że będę wtedy sama. Nikt mi
go nie zastąpi. Nikt... Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niego. Są
ludzie, którzy są ważni w moim życiu, ale nie na tyle by nie dało się ich
zastąpić. Są jednak też ludzie bez których nie wyobrażam sobie dalszego mojego
istnienia. On jest jedną z nich. Wiesz, oddałabym nawet swoje życie żeby tylko
on mógł żyć dalej. Za osobę którą kochasz naprawdę warto. Brzmi strasznie,
ale... Naprawdę mi na nim zależy.
-
Kochasz go.
-
Tak.-
odpowiedziałam, mimo że to było stwierdzenie faktu, a nie pytanie.- Ale rzadko
kiedy mu to pokazuję. Czasami żałuję, że tak rzadko i że tak bardzo krytykuję
wszystko. Może kiedyś mu powiem to co właśnie mówię tobie, jak ważny jest dla
mnie i ile znaczy w moim życiu. Zresztą nie tylko on. Shannon tak samo. Bez
Shannona też bym nie umiała już tak samo żyć. Zresztą Jared bez brata? Przecież
to zupełnie do siebie nie pasuje. Zawsze byli bracia Leto, są i będą. Nie
wyobrażam sobie życia bez któregokolwiek z nich. Jeśli się pozna bliżej
Shannona to jest on naprawdę bardzo fajnym człowiekiem. Jak każdy ma wiele wad,
ale też i zalet. Jedna z nich mi imponuje bardziej niż ktokolwiek inny
czymkolwiek. Mianowicie chodzi mi o miłość do brata. Jared jest dla niego całym
światem.
-
Nie jest to
tylko na pokaz? Wiesz, tak pytam, bo to wydaje się takie mało realistyczne.
-
Oczywiście,
że nie. Shannon kocha całym swoim sercem młodszego braciszka i opiekuje się
nim, jak na prawdziwego brata przystało.
-
A jednak sama
zawsze mówiłaś, że Shannon powinien przemówić bratu do rozsądku i żeby
przestali grać i odpoczęli choć na chwilę, albo...
-
Wiem. Wiesz co
zauważyłam? To dość popularne zjawisko. Po prostu nie zauważamy gdy coś złego
się dzieje z naszymi bliskimi. Tego jak się zmieniają, zarówno psychicznie jak
i fizycznie. Niestety czasami też po prostu nie chcemy tego widzieć. Dopiero
teraz gdy z tobą rozmawiam zauważyłam wiele z tego u siebie. Zanim zostałam
włączona do tej rodziny to cały czas przejmowałam się jego zdrowiem,
wyglądem... tym czy jest szczęśliwy. Z chwilą gdy weszłam do tego kręgu...
Przestałam zwracać na to uwagę. Co prawda zdarzają się momenty, gdy przypominam
sobie o tym wszystkim, ale to nie jest takie jak było wcześniej.
-
Chciałabyś to
zmienić?
-
Owszem, ale
czasami jest to niemożliwe. Jesteśmy tak zabiegani, nawet ja, że rzadko kiedy
jest czas na prawdziwą rozmowę. Ale mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. I
nie będzie za późno...
Rozmowa ciągnęła się, Lea
zadawała pytania, a ja na nie odpowiadałam, jakby to był jakiś wywiad. Ale
zarówno ona, jak i ja, wiedziałyśmy, że to zostaje tylko dla nas. Nikt więcej
nie może się dowiedzieć o tej rozmowie, tych zwierzeniach. Przetarłam zmęczone
oczy dłonią i zerknęłam za okno. Niebo było pokryte delikatnym różem, co
zwiastowało poranek. Niemożliwe bym przegadała na temat braci Leto aż tyle
godzin, ale świat na zewnątrz mówił co innego. Pożegnałam się z przyjaciółką i
szybko odłożyłam laptopa na ziemię, obok łóżka. Muszę się wyspać przed lotem,
nawet jeśli mam to robić w dzień. I tak się stało. Przespałam większą część
dnia. Wieczorem jeszcze sprawdziłam czy aby na pewno wszystko wzięłam i zaczęłam
odliczać godziny do spotkania z moją drugą „rodziną”. O 9 miałam samolot, więc
o 5:30 miałam pobudkę. Ogarnęłam siebie, zabrałam leki i gotowa zadzwoniłam po
taksówkę, która miała mnie zawieźć na lotnisko. Jako, że była to wczesna pora,
nie natrafiliśmy na korki, więc byłam równo o 7 na warszawskim lotnisku.
Wszystko przebiegało sprawnie, więc tuż przed 9 siedziałam w samolocie lecącym
do Niemiec. Jako, że to nie jest tak daleko, już o 15 byłam w Stuttgarcie.
Wielki powrót, bo akurat na tym festiwalu główną gwiazdą było Placebo. Jednak
na ich występ musiałam poczekać jeszcze jeden dzień. Gdy tylko przeszłam przez
bramki prowadzące z odprawy bagażowej poczułam czyjeś ręce oplatające mnie w
pasie. Potem drugie i trzecie...
-
Dobrze cię
widzieć znów Młoda.- powiedział Shanimal, który w końcu mnie puścił.
-
Dokładnie!
Stęskniliśmy się za tobą.- dodał roześmiany Braxton.
Byłam w totalnym szoku, że ich tu widzę.
Przyjechali specjalnie mnie odebrać. Jacy oni są kochani. Zaczęłam się
rozglądać, czy nie ma gdzieś w pobliżu Jareda albo Emmy, jednak nie zobaczyłam
już nikogo więcej znajomego. Shannon jakby odczytując moje pytanie, pochylił
się nade mną i odpowiedział.
-
Nie ma
Jareda. Miał wywiad i nie mógł go przełożyć, ale...- tutaj przerwał szukając
czegoś w kieszeniach.- O! Jest!
Wyjął z kieszeni czarny rzemyk z zawieszoną na
nim Mithrą, którą dostałam od Jareda na 19-ste urodziny. Dopiero wtedy doszło
do mnie, że przez cały czas nie miałam naszyjnika ze sobą. Delikatnie odebrałam
go z jego rąk i przytuliłam do piersi. Taki niewielki przedmiot, a tyle dla
mnie znaczył. Przytuliłam się do starszego Leto w podzięce, za znalezienie
naszyjnika.
-
Też chcę!-
powiedział Brax i też się do nas przykleił.
-
Fuuuj! Bierz
te łapy z mojego tyłka!- wykrzyknął Shann odskakując od nas jak oparzony.
-
To twój
tyłek? Wybacz, myślałem, że torba Klaudii.- odpowiedział Latynos wywalając
język, a zatem prowokując Shannona.
Zaczęłam się śmiać,
czując że wróciłam w końcu do domu. Po chwili kłótni o wzroście perkusisty, w
końcu zebraliśmy się i pojechaliśmy do tourbusa, który robił na te dwa dni za
hotel. Jednak zastałam w nim tylko potworny bałagan. Odwróciłam się do moich
kompanów, którzy wyszczerzyli swoje ząbki udając, że przecież tam jest
porządek.
-
Wybaczcie,
ale jak ja mam tam wejść?- zapytałam wskazując na schodki zawalone butelkami,
paczkami po chipsach czy brudnymi ubraniami.
-
No jak to
jak! Normalnie!- odpowiedział Shann i wyszedł przede mnie.
Najpierw postawił jedną nogę na schodku i
przesunął nią tak, że wszystkie śmieci zmieniły swoje położenie na parkingowy
beton, bądź boki schodka. No, ale przynajmniej środek był względnie czysty.
Leto stanął na nim i tak stał obserwując coś w środku. Po chwili odwrócił się i
poprosił Braxtona o kij z drugiego autokaru. Otworzyłam szerzej oczy i nic nie mówiąc
obserwowałam, jak klawiszowiec leci do drugiego busa i wraca z szczotą na
długim drewnianym kiju. Lecz ku mojemu zdziwieniu, zdemontował szczotkę i podał
sam kij Shannonowi.
-
Coś tam żyje,
że z kijem idziesz?- zapytałam z przestrachem.
-
Nie...-
odpowiedział przeciągając to słowo.- Po prostu wolę być ostrożny.
Brax poklepał mnie po plecach mówiąc bym się
nie martwiła. Gdy zapytałam co się tutaj działo, co za huragan przeszedł przez
ich tourbus, Olita opowiedział mi o wczorajszym świętowaniu mojego przyjazdu.
No pięknie, znów stałam się powodem do świętowania, co akurat w tym przypadku
mnie nie za bardzo cieszyło. Ale byłam dosyć zdziwiona, bo Leto trzymał się
nadzwyczaj dobrze, jak na picie, które ponoć miało wczoraj miejsce w tym
autokarze. Shann postukał w różne rzeczy kijem, a potem machnął ręką bym za nim
poszła. Niepewnie stanęłam na pierwszym schodku i od razu uderzył we mnie
niezbyt przyjemny zapach papierosów, alkoholu i potu. Ohyda. Był to tak silny
odór, że aż się wzdrygnęłam, lecz ciekawość tego co się dzieje w środku była
silniejsza. Ruszyłam ostrożnie za wujkiem w głąb tego pobojowiska. Zatrzymałam
się metr za nim rozglądając się wokół i oddychając przez koszulkę.
-
No tak...
może trochę nabałaganiliśmy.- stwierdził Shannon odwracając się do mnie z
szerokim uśmiechem.- Aż tak śmierdzi?- zapytał zdziwiony robiąc krok w tył i
nagle coś spadło na jego głowę.
Pisnęłam przestraszona i odsunęłam się w tył.
Leto bardzo głośno przeklął i odrzucił to coś co mu spadło na głowę.
-
Braxton!
Czemu twoje gacie wylądowały na mojej głowie?!- wydarł się do Latynosa
stojącego za mną, który prawie, że tarzał się ze śmiechu.
-
Nie pamiętasz
tego zakładu?- wydusił z siebie Olita.
-
Nie pamiętam!
Weź to ode mnie!- nadal wrzeszczał Shann, któremu majtki Braxa przyczepiły się
do koszulki.
Klawiszowiec przeszedł obok mnie wciąż się
śmiejąc i zdjął z kolegi swoją dolną część bielizny. Nie ma to jak porządne
przywitanie przez zespół. Nie mogąc dłużej wytrzymać smrodu, oznajmiłam im, że
wychodzę na świeże powietrze. Gdy tylko znalazłam się na parkingu zaczęłam
łapać czyste bezwonne powietrze. Niech oni lepiej przewietrzą ten pojazd, bo
inaczej się poduszą od tego odoru. Jak świnie w chlewie, chociaż im to raczej
nie przeszkadza taki zapach. Nie mniej, ja już tam nie wejdę, jeśli nie
odświeżą wnętrza tourbusa.
-
To co
będziesz teraz robić?- zapytał się mnie Olita.
-
Nie wiem.
Mogę iść do swojego tourbusa?- zapytałam.
-
Ale jest
zamknięty.- odpowiedział Latynos.
-
Jak zamknięty
idioto, skoro wyciągnąłeś z niego szczotkę?- parsknął śmiechem Shannon.
-
A no racja.
No to możesz iść do swojego tourbusa.- stwierdził klawiszowiec uśmiechając się
do mnie.
Odwróciłam się od nich i szybko znalazłam się
w swoim „domu” na kółkach. Jak ja się cieszę, że mieszkam z Emmą i Jaredem,
którzy mają czysty i pachnący tourbus. Wchodząc do środka, Shann skrzywił się
mówiąc, że śmierdzi tam spalonym popcornem. No cóż... ale to i tak lepszy
zapach niż ten z ich autokaru.
-
Rozgość się.
-
Jestem u
siebie, Shann.- zaśmiałam się.
-
No tak...
-
Ty lepiej idź
sprzątać swój „domek”. Bo niedługo, nawet ty nie będziesz w stanie tam wejść
bez maski gazowej.- zaśmiałam się.
Leto prychnął i wyszedł z mojego tourbusa.
Braxton poinformował mnie, gdzie teraz jest jedzenie i picie, bo zmienili jego
lokalizację, a potem poszedł pomóc Shannonowi w porządkach. Ja za to
rozgościłam się, tam gdzie wcześniej było moje miejsce i zaczęłam przechadzać
się po pojeździe. Nic się w nim nie zmieniło, więc z nudów wyjęłam duży biały
blok, który Jay zawsze miał przy sobie, umieszczał go w szafce pod kanapą.
Znalazłam jeszcze gumkę i ołówek, po czym zabrałam się do rysowania Jareda z
jednego ze zdjęć w moim laptopie. Najpierw zaczęłam od oczu, jak to zawsze
bywało w moim wypadku. Później zaczęłam robić kontury i zaznaczałam cienie na
jego twarzy. Puściłam sobie Placebo, by się nastroić do jutrzejszego koncertu
najlepszego zespołu na świecie i rysowałam. Co prawda miałam tylko trzy rodzaje
ołówków B, 3B i 6B, ale stwierdziłam, że to mi wystarczy. I tak męczyłam się
nad jego twarzą. Oczy wyszły mi naprawdę świetnie, został tylko nos i usta. Nad
samym nosem spędziłam chyba z półtorej godziny, podczas której wpadł do busa
Shann, by sprawdzić czy żyję, ale gdy stwierdził, że niestety tak, powrócił do
porządków, które nie wiedzieć czemu trwały już od ponad 3,5 godziny. zaczęłam
rysować wargi Jay’a, lecz co chwila źle umieszczałam jakąś kreskę i musiałam
całość ścierać. W końcu rzuciłam wściekła ołówek na kartkę papieru i opuściłam
głowę starając się nie patrzeć na to cholerstwo. Od 5 godzin siedziałam nad
jakimś durnym rysunkiem i nie mogłam narysować ust, by były identyczne jak na
zdjęciu, albo chociażby jakoś wyglądały.
-
Kuuurwaaaa!-
wykrzyknęłam sama do siebie i popatrzyłam z nienawiścią na kartkę papieru.
Nienawidzę cię ty mendo bez górnej wargi!-
powiedziałam w myślach do ołówkowego Jareda i zakryłam twarz dłońmi. I co z
tego że będę ją mieć później cała szarą od grafitu, który został mi na rękach.
Nie wiedziałam co robić, by mi w końcu wyszedł. Nigdy nie byłam na zajęciach z
rysunku mimo, że Miranda mnie tak na nie namawiała mówiąc, że mam talent. Ja po
prostu nie chciałam, bo kazaliby mi rysować rzeczy, których nie chciałam
szkicować.
-
Patrz, zrób
to w taki sposób.- usłyszałam nad uchem głos Jareda i poczułam ruch w powietrzu
bardzo blisko mnie.
Opuściłam ręce patrząc jak pochyla się nade
mną z ołówkiem w ręce i poprawia mój rysunek. Gdy się odsunął popatrzyłam na
ten mój bazgroł i aż otworzyłam usta ze zdumienia. Zrobił to. Narysował usta
tak, jak powinny być.
-
Jak to
zrobiłeś?- zapytałam zaszokowana.
Jared na to tylko się uśmiechnął i pocałował
mnie w policzek na przywitanie. Spodobała mu się moja praca, choć usta to on
dokończył. Zadowolona, że znów go widzę uśmiechnęłam się szeroko i cała złość
na siebie, że nie umiem narysować ust identycznych jak na zdjęciu wyparowała.
No to zacznijmy od tego, że rozdział kiepski. Wiem o tym, ale cóż poradzić, gdy moje serce, umysł i ciało są skupione na Macie *___* Wybaczcie, tak to jest gdy pojedzie się na koncert małego, niby średniego zespołu, a wraca się z grinem na twarzy i zaciesza do wszystkiego przez następnych kilka dni. Aż mnie bolą mięśnie twarzy :) Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa po koncercie… Ach! Nie mogę się doczekać, aż umieszczę Mata (Devine’a) w opowiadniu :D Będzie się działo :D Dobra, milknę już o Macie bo o nim mogłabym pisać i pisać i spamować dalej. Zresztą Mat Delord jest takim…hym… odpowiednikiem Devine’a :P
Znów przestaliście komentować i przykro mi z tego powodu, ale tam mniejsza z tym. Będę się smucić jak mi przejdzie zacieszanie z koncertu Kill Hannah :P A i chcę przeprosić wszystkich, którzy podsyłają mi adresy swoich opowiadań, ale naprawdę brak mi na razie czasu. Ale przeczytam kiedyś, I promise :) I jeśli możecie to zostawcie je w księdze gości, to na pewno je później znajdę :) Jeszcze tylko 1,5 miesiąca i mam dłuuuugie wakacje, więc nadrobię :)
Chcę też poprosić o głosy w ankiecie na najlepszy blog o Marsach w marcu :) Jestemw czołówce, więc miłoby było wygrać, a jestem pewna, że to właśnie ja mam najlepszych czytelników na świecie <3
No i na koniec tradycyjnie… rozdział dedykuję mojej wspaniałej ekipie, która zrobiła mi niespodziankę na 20ste urodziny :) Wiecie, takie urodziny jakie miałam są lepsze niż impreza u Letosów z opo :* Dziękuję Lea, Goska05, Domi, Spero, AnnMars88 <333
podoba mi sie :) przepraszam ze Ci sie nie rozpisze na 2 strony ale nie umiem tak ładnie i długo pisać xD
OdpowiedzUsuńakcja z mdlejącyem Jayem.. yhhh, miałam ochote go skopać wtedy za to, dureń musiał robić bohatera z siebie kosztem zdrowia ;|
-gingerhexe
Jak mam byc szczera, to rozdział troszku nudnawy, bywało lepiej, ale potrafie wybaczyc, bo wiem jak to jest kiedy mysli sie zupelnie o czyms innym, albo wybiega wydarzeniami w przod… I hope that następny będzie dwa razy dłuższy i z jakąś ciekawą akcją :) -Mad
OdpowiedzUsuńWcale nie jest taki najgorszy,jak mówisz. Fakt,są słabe momenty ale to się da wybaczyć. Podobało mi się to jak opisywałaś Jareda. Nie wiem czy pisałaś to prosto z serca czy było to wymuszone,ale przedstawiłaś go jako wartościowego człowieka,aż mi łza po policzku spłynęła i nawet przez chwilę uwierzyłam,że może być taki naprawdę. I może nie powinnam komentować tylko tego fragmentu opowiadania,ale jakoś on najbardziej przypadł mi do gustu,byś może dlatego,że jest,jakby nie patrzeć bardzo smutny i pełen tragizmu. Fajne jest też to, jak ukazujesz rodzące się uczucie między tą dwójką,prawie że obcych sobie ludzi stopniowo i z dystansem,a nie od razu BIG LOVE daughter to father,jak to my żyć bez siebie nie możemy.
OdpowiedzUsuńJak ostatnio przeczytałam twojego posta na twitterze,że masz ochotę rzucić to opo w cholerę to się trochę przestraszyłam i zmartwiłam,bo chciałabym bardzo poznać koniec tej historii i w głębi duszy mam nadzieję na jakiś dramatyczny finał(wiem,może to dziwne,ale nie lubię happy end’ów). I podziwiam Cię,że mimo tak wielkiego zawodu,jakiego doświadczyłaś ze strony tego bandu potrafisz jeszcze pisać o nich w taki,przyjazny i dość pozytywny sposób.
Więc pisz dalej,bo ja czekam na jakieś zaskakujące zwroty akcji ;) :*
-Paula
Mhh… Znów genialny tytuł! :D A ja ponownie przestraszona i nie wiem, kto ma ból w ramieniu. Ja zawszę najpierw czytam rozdział, a potem czyimi jest on oczami. Odkryłam, że jakiejś Klaudii, ale chyba nie kojarzę… xD Jak sobie myślę, żeby takie zdjęcie zrobić czarno-białe jak on gapi się w ciebie, a ty w niego no i na niebiesko oczka! Jakie to by było zajebiste. Ten pomysł to chyba zainspirowany 30ss bo tam coś takiego było. Aj tam ciągły ruch, przecież nie chodzisz na piechtaka z Los Angeles do Polski, niech już nie przesadzają! Ty tylko miasto zwiedzasz, dużo łazisz, biegasz no i masz zapalenie! Masz Mac? Twitter najlepsze źródło informacji! Jak nie, jak tak. Słaby koncert. Krytyków to jest, a robić nie ma kto! No, ale jak jest chory, to on w ogóle na scenie nie powinien być. Jaka ja odkrywcza, czyż nie? Wiesz co, jak nie jednorożce to staruszków zabijasz no i Tokio Hotel. To była epicko epicka śmierć. Zaczęło się od TH, przechodząc do ‘oj tam, oj tam’, skończywszy na poczciwym staruszku, który wylądował w szpitalu i wybrał się na wycieczkę toaleto znawczą. Ojej, ktoś padł jak ten długi na scenie. Ciekawe kto. Co mu jest? Jak nie śpi się trzy dni, to ma się halucynacje! 8D Nie pytaj skąd to wiem. Ha! Wyczytałam na Wikipedii, ja tak nie potrafię. No i nie lubię kawy. Wakacje są? Myślałam, że w powiadaniu jest … środek roku szkolnego xD No tak miał być koncert w Rzymie w LATO. NIE ZIMĘ. Nie wiem czemu, nie podoba mi się rozmowa z Leą. Takie pytania retoryczne… Może za dużo chwalenia dziada?
OdpowiedzUsuńOdbiór z lotniska i wręczenie czarnego rzemyku z Mithrą. Ja myślałam, że to była bransoletka, a nie naszyjnik. Tak, od jutra nauczę się czytać ze zrozumieniem, I PROMISE. Twoja wina z tym ‘Promise Me’. A to co działo się w tych busach, to jakaś tragedia, tak nie można. Yezu, co za chlew! ‘Trochę nabałaganiliśmy’, ale tylko trochę! Nie przejmuj się, gacie Braxtona cię nie zjedzą, będziesz żył! Jaki ten fakt pocieszający. Jak zamknięty idioto?! Pociepało cię do reszty?! xD A szczotka skąd? Od czarownicy pożyczyłem. Suchar roku 2012! Pięć godzin rysować tylko twarz? Wow :o Nie obędzie się bez pięknego ‘kurwa!’ i nagle jeb! Przychodzi Jared i kończy rysować usta. W końcu to jego ryjek, to on wie co i jak :D
Ogólnie rozdział średni, ale Ci wybaczam, bo cały czas myślisz o Macie. Ach ty! :P Skończ z tym uśmiechem bo tak ci zostanie i będzie to nienaturalnie wyglądać! Będzie Mat w opowiadaniu? Yay!
KUNIK MA NAJLEPSZYCH CZYTELNIKÓW
I KAŻDY DOBRZE O TYM WIE,
GŁOSOWAĆ LUDZIE,
BO BĘDZIE ŹLE!
Jaka poezja, bez rymu! Dobra milknę, ale wygrywasz :3
Więc do następnego rozdziału :D
-Klauidush
Ja jak zwykle spóźniony zapłon dopiero teraz odkryłam nowy rozdział…
OdpowiedzUsuńHm…Uczucia Klaudii do Jay’a są świetne opisane, na prawdę. Ogólnie rozdział trochę przejściowy, ale i tak mi się podoba. Akcja Shannona i Braxtona z kijem w tourbusie totalnie mnie rozwaliła. Niestety nie mogę nic więcej napisać, bo już mnie zganiają, Rozdział może nie najwyższych lotów, ale nie jest źle! Czekam oczywiście na następny.
-via
Awww <3 Dziękuję za dedykację :* Urodziny były przezajebiste i kalambury *__* 12 cali i jebak leśny xD Karina jest moim Miszczem :P
OdpowiedzUsuńA teraz do rzeczy: absolutnie się nie zgadzam, że kiepski rozdział, trochę wiary w siebie proszę!!! ;)
Tak mi szkoda było K. jak czytałam rozdział, biedna się nacierpiała :( i musiała sama w domu siedzieć… A rozmowa z Leą – wzruszająca, ehh.. tak to fajnie opisałaś, w pewnym momencie łezka mi się w oku zakręciła.. Myślałam, że cały rozdział będzie w takim nostalgicznym nastroju utrzymany, a tu niespodzianka jakże miła :) akcja na lotnisku w Stuttgarcie po prostu zwaliła mnie z nóg xD team Brax & Shann hahaha :D
„Fuuuj! Bierz te łapy z mojego tyłka!” umarłam xD
no i akcja w tourbusie xD „Coś tam żyje, że z kijem idziesz?” ten tekst made my day normalnie :D
Rozdzialik pierwsza klasa jak już wcześniej mówiłam, proszę wybacz, że dopiero teraz przeczytałam i skomentowałam :* Jeszcze mam jeden zaległy rozdział więc lecę czytać dalej ;)
-AnnMars88
Tak strasznie mi żal Klaudii, nie chciałabym nigdy przez taki ból przechodzić, ale Jared wykazał się uczuciami rodzicielskimi, Tomo też kochany, pomógł choremu wokaliście. Rozwalił mnie moment, gdzie Jared nie wie co robić, więc krzycczy „Emma!” xD hahahahaha xD I może Jared nie pozbył się w pełni tej obojętności, ale robi bardzo duże postępy. Nie to, że go bronię, ale nie był nigdy w takiej sytuacji i nie wie co ma robić, a jest zbyt dumny, by się kogoś poradzić. Myślę jednak, że z każdym rozdziałem będzie robił krok na przód :)
OdpowiedzUsuńJednak na pewno bym go zapiła za akcję w Rzymie, gdzie wszyscy się o niego cholernie martwili. I podziwiam, że udało się Klaudii jakoś dogadać z tym lekarzem, bo Włosi nic po angielsku generalnie nie mówią xD
Jednak powrót do Polski jak zwykle pt”bolesny powrót do szarej rzeczywistości” ;/ Jak tak pisałaś o tym siedzeniu na balkonie w słońcu, to aż tęsknię za latem, mimo, że dzisiaj też piękne słoneczko jest. I samotność, chociaż gorzej jest jak masz towarzystwo, a mimo to czujesz się samotnym. I przyznam się, że jak opowiadała o Jaredzie Lei, to aż miałam zaszklone oczy…
Ale jak tylko „usłyszałam” głos Shanna i Braxia to banan mi wrócił na twarz ;D Uwielbiam ich, ich teksty, zachowania, chodzenie z kijem i wszystko co z nimi związane! xD Tylko dziwię się, że Klaudia nie rzuciła się na Jareda na przywitanie ;P
-Lea
Klaudia powinna kogos sobie znalesc. Jest sliczna, inteligentna I nie daje soba pomiatac. Niech znajdzie kogos kto jest bedzie malo mowil, mial konie i byl zawsze kiedy jest potrzebny albo kiedy trzeba pojechac po kawe do starbuksa;)
OdpowiedzUsuńMdlejacego Jareda nic a nic mi nie zal. Cud ze ja nie zemdlalam na zadnym koncercie z nadmiaru dziadostwa ktore serwuje na gigach.
Szkoda ze nie zemdlal na zadnym z moich. Zepchnelabym na niego jeszcze perkusje Shanna. I syste naglasniajacy. A na koniec usiadla na tym wszystkim I pogonila Shannona po kawe. A Tomo kazalabym isc za Shanem I pilnowac, zeby mi do niej nie naplul.
Autokar mnie przerazil. Chociaz sie usmialam. Wspolczuje Ciastu jezeli jeden z tych pajacow ma byc ojcem jej dziecka:D
Menda bez gornej wargi jest moim nowym ulubionym wyzwiskiem;)
Wyznania milosci Jaredowi….gdybym Cie nie znala to bym uwierzyla:P.
Chociaz szkoda , ze on naprawde nie jest chociaz odrobinke taki fajny jak w opowiadaniu.
Za dlugie te rozdzialy. Nie wystarcza mi przerwy na calosc:)
Zapomnialam dodac, ze jak przyjedziesz do mnie tez ogladamy Plackow. Brak mi kogos do towarzystwa zeby sie na nich poslinic.
Kawalki z nimi w opowiadaniu wywolaly u mnie palpitacje I ogromny banan:D
-mama
A więc dotrzymuję obietnicy, robię się systematyczna, więc każdego dnia otrzymujesz komentarz :D
OdpowiedzUsuńBiedna Klaudia, nic praktycznie nie może teraz zrobić przez uraz biodra i barku :< nawet nie próbuję sobie wyobrazić jaki ból musi czuć i ile trudności sprawiają jej dość łatwe czynności codziennego życia :/
Doskonale mogłam sobie wyobrazić minę Tomo który znalazł Cię skuloną, biedaczek kompletnie nie wiedział co zrobić, pewnie bał się że jak Cię dotknie w takim stanie to się rozpadniesz na milion kawałeczków :P
„Usiadłam na krześle w poczekalni, a to Kevin zaczął tłumaczyć o co chodzi. Na lekarza czekaliśmy… chyba z 3 godziny.” Taaa a myślałam że to domena tylko polskich szpitali XD ale serio, u nas w Polsce tyle czeka się na to aż lekarz się tobą zainteresuje….
No nie, Klaudia musi wrócić do Polski :< no ale lepiej żeby tam spokojnie poleżała i odpoczęła, niż miała włóczyć się z Letosami. Teraz najważniejsze jest to żeby wyzdrowiała :) a nie tułała się po świecie w tourbusie -.-„
„Byłam przerażona czytając, że Jared zemdlał na scenie.” No i masz babo placek -.- Dobra niech zamartwia się o Ciebie bo to zrozumiałe, ale czy on nie może też czasem zadbać o swoje zdrowie, pieprzony masochista -.- ‘’
„Wiesz, nigdy bym nie pomyślała, że nadejdzie taki dzień, że powiem, całkowicie szczerze, że go kocham. Lecz ja go kocham za to, że jest inny” awwww magic moment <3
Omg ja bym w życiu nie weszła do tego autobusu dzień po imprezie XD znając panów to zostawili tam niezły syf, żeby można tam było normalnie oddychać to chyba trzeba by było wietrzyć pojazd przez tydzień XD Akcja z gaciami Braxtona spadającymi na Shannona genialna XD
No i kolejny ważnu rozdział, bo dowiadujemy się jak Klaudia postrzega Jareda :) to cudowne czytać że go kocha, że może mu zaufać i że stał się z Shannonem dla niej prawdziwą rodziną <3 No ale jak przeczytałam że Klaudia chce być taka jak on (tak wiem, wyrwane z kontekstu) to od razu skojarzył mi się dialog z rozdziału który wstawiłaś wczoraj „Zresztą… bierz przykład ze swojego ojca, albo wujka.” Ahaha teraz leżę na łóżku i nie wyrabiam ze śmiechu XD
To chyba tyle na dzisiaj :) kolejny komentarz jutro :D
-megthehunter