13 marca 2018

Chapter 97 „Problemy Shannona”


Chapter 97
„Problemy Shannona”

ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA LETO


Otworzyłem drzwi i zaskoczony wpuściłem zmarnowanego Shannona  torbą na ramieniu.
- Nie żebym się wtrącał, ale… co się stało?- zapytałem przepuszczając go w progu.
- Mogę przenocować?
- No jasne. To też twój dom.- szybko odpowiedziałem wciąż nie wiedząc co się stało.
Zupełnie nie spodziewałem się starszego brata. Ale patrząc na niego byłem pewien, że albo się pokłócił, albo… się pokłócił z tą swoją lafiryndą?
 Wziąłem od niego torbę z rzeczami i położyłem ją przy schodach. Powiedziałem by usiadł na kanapie, a sam poszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej dwa schłodzone piwa. Prawie w ogóle nie piję alkoholu, ale są wyjątki od reguły i ten dzień zdecydowanie był wyjątkiem. Chwilę się zastanawiałem czy nalać go do szklanek, ale wiedziałem, że Shann woli pić z butelki, więc powstrzymałem mój pedantyzm i po prostu zdjąłem kapsle, następnie wrzucając je do kosza. Gdy postawiłem butelkę przed bratem, ten aż podniósł wzrok na mnie, a w jego oczach zobaczyłem totalne zaskoczenie. Nawet mi czasem zdarza się być człowiekiem i przykładnym członkiem rodziny.
- Jay… Dzięki.- wyjąkał patrząc wciąż to na mnie, to na piwo.- Potrzebowałem tego.- dodał po wzięciu pierwszego łyka.
- To powiesz mi co się stało? Zobacz, nawet dotrzymuję ci towarzystwa.- powiedziałem uśmiechając się zachęcająco i wskazując na moją butelkę, którą właśnie przyłożyłem do ust.
 Piwo to najobrzydliwszy z alkoholi. Siki trolla normalnie. Ale Shann lubił wypić piwo, więc ja też udawałem, że jest ok. W sumie można się do niego przyzwyczaić.
- Skąd wziąłeś piwo?- zapytał nadal nie odpowiadając na moje pytanie.
- Było w lodówce. Prawdopodobnie podkradłem je dziewczynom, ale ci…- zaśmiałem się.
- Nie ładnie.- skwitował.- Ale wybaczą.
- Mam nadzieję.- dodałem.
Zapadła mało przyjemna cisza, ale postanowiłem więcej nie nalegać. Wiedziałem, że jeśli będzie chciał to powie wszystko wpierw mnie. A może potrzebował teraz ciszy i spokoju? Postanowiłem chwilę z nim posiedzieć, a potem dać spokój. Jednak gdy wstałem po 5 minutach ciszy, złapał mnie za rękę i wzrokiem poprosił bym usiadł.
- Nie wiem od czego zacząć.- powiedział patrząc na mnie smutno.
- Pokłóciłeś się z Renatą.- raczej stwierdziłem niż zapytałem.
- Można tak powiedzieć.
- Wywaliła cię z domu?- walnąłem prosto z mostu.
- Nie.
- Sam odszedłeś?
- Tak.
- A możesz udzielać trochę obszerniejszych odpowiedzi niż „tak” lub „nie”?
- Tak. Naprawdę nie wiem od czego zacząć.- westchnął bawiąc się butelką w dłoniach.- Ostatnio dużo się kłócimy. Głównie o jakieś pierdoły, ale od kilku tygodni robi się coraz poważniej.
- Co masz na myśli?
- To już nie są małe, nieszkodliwe kłótnie. To już raczej wojny. I to nie tak, że jej coś nie pasuje.- dodał szybko widząc, że chcę coś powiedzieć.- Raz ja mam pretensje, raz ona. Dziś to ja się wkurzyłem. W sumie to zaczęło się od jakiejś głupoty, już nawet nie pamiętam od czego. A potem… - przerwał wzdychając ciężko i podnosząc na mnie swoje zmęczone spojrzenie. – Potem poszło o ciebie. Za cholerę nie mogę zrozumieć jak wy dwoje możecie się tak nienawidzić. Dwie najbliższe mi osoby! Zrobiłbym dla was wszystko, a wy tak mi się odpłacacie!
Wytrzeszczyłem oczy na brata, który w najlepsze się na mnie wydzierał i to bez powodu. Znaczy oczywiście powodem był jego konflikt z ukochaną, ale ja przecież nie miałem nic do tego.  A ta wredna menda oczywiście na mnie to zwalała. Oh, jak ja nienawidziłem tej Renaty. Skąd ta Klaudia ją wytrzasnęła?!
- Przecież staram się być dla niej miły.- warknąłem oburzony.
- Widać za mało!
- A ona niewinna może jest? Kto mnie na każdym kroku obraża i śmieje się ze mnie perfidnie?- zapytałem ze złością, że brat tego nie widzi.- Ale ty to zawsze jej bronisz. Olać brata, przecież w końcu masz laskę, która…
- Dziś przegięła i dlatego tu jestem. – przerwał mi.- Prawie ją uderzyłem…- dodał już zupełnie bez emocji.
- Co?!- wydusiłem z siebie zupełnie tym zaskoczony.
Shann czasami bywa porywczy, ale nigdy, ale to nigdy nie uderzył żadnej kobiety. Nawet jeśli go zezłościły i zdenerwowały, trzymał ręce na wodzy, a teraz mi mówi, że prawie ją uderzył. Nie mogłem w to uwierzyć. Mój brat nie był damskim bokserem. Co ona musiała powiedzieć, żeby aż tak go wyprowadzić z równowagi?
- Powiedziała, że… Ciągniesz mnie na dno.
- I?- poprosiłem by mówił dalej, bo to nie było coś co może wyprowadzić go z równowagi na tyle, by chcieć komuś przywalić.
- I… Że lepiej by było gdybyś w końcu…
 Ale  nie musiał kończyć. Wiedziałem o co chodzi. Co jak co, nie lubiłem jej okropnie, ale nigdy nie życzyłbym jej śmierci. A ona mi tak.
 Zamknąłem usta i totalnie wymięty z emocji wpatrywałem się w stół. Może ma ona rację? W końcu to prawda, że przeze mnie Shannon zszedł na złą drogę. Te wszystkie laski, numerek co noc, flirty, alkohol…
- Jared. Ona nie chciała tego powiedzieć.- szepnął Shann.- Była w nerwach.
- Bronisz jej?- zapytałem nie wierząc w to co słyszę.
- Kocham ją. Kay… Proszę. Wysłuchaj mnie do końca.
- Nie Shann. Mam tego dość. Mam dość tej twojej walniętej narzeczonej. Nie chcę jej więcej widzieć tutaj. Już nigdy.- odpowiedziałem beznamiętnie, jednak czując w sercu ból po tym zadanym ciosie.
 Słowa jednak ranią czasami o wiele dotkliwiej niż fizyczne ciosy. Naprawdę dawno nie czułem się tak okropnie, jak po wysłuchaniu tego wszystkiego. Złość mieszała się ze smutkiem. Ta kobieta w ogóle mnie nie znała, a wydawała tak okrutne opinie. I nawet nie wiem czemu. Nigdy się nie zainteresowała co sprawiło, że kiedyś byłem takim człowiekiem. Klaudia jakoś umiała to zrozumieć…
- Kay… Jay’usiu proszę.- jęknął perkusista chwytając mnie za dłoń ponownie, bym został w tym pokoju.
- Nie mogę zrozumieć, że jej bronisz.- powiedziałem ze złością.- Zrobiłbym dla ciebie wszystko, jesteś moim bratem, ale…
- Staramy się o dziecko.- przerwał mi gwałtownie.- Ale… Nastąpiły pewne komplikacje i… nie wytrzymała tego psychicznie. A bronię ją, bo ją kocham i wiem, że  nigdy by tego nie powiedziała z trzeźwym umysłem. Wie jak cię kocham…
Siedziałem tak wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczami i ustami. Takich słów się nie spodziewałem. To jedno zdanie wywróciło tę całą sytuację do góry nogami. Starali się o dziecko, ale… o boże.
- Przykro mi. – powiedziałem już zupełnie innym tonem.- Przepraszam, że się uniosłem.- dodałem.
 Shann wziął mnie  objął i mocno przytulił do siebie. Złączeni tą braterską więzią poczuliśmy się chyba odrobinę lepiej, bo gdy znów na siebie popatrzeliśmy nie mogliśmy dostrzec złości.
- Renata bardzo to przeżyła i… nie powinienem tak reagować i uciekać z domu, ale byłem taki wściekły, jak powiedziała to o tobie. Z jednej strony ta złość była tak ogromna, ale z drugiej ona przeszła taka katorgę…
- Ale, nie możecie mieć dzieci?
- Nie wiem. Na razie nie…- powiedział cicho.
- Przykro mi.
- Spróbujemy za jakiś czas.- westchnął.- Tak ciężko było mi ją namówić, a teraz… nie wiem. Może to znak z niebios, że nie powinniśmy ich mieć? Może to nie ten moment? Zobaczymy…
 Nagle drzwi wejściowe się otworzyły i stanęła w nich Klaudia trzymając w rękach szaro-białą kulkę. Pies rósł jak na drożdżach i był już połowę większy niż w momencie gdy go razem z Matem znaleźli. Polka położyła go na ziemi, a zwierzak od razu wystrzelił w naszą stronę.
- Cholera jasna Jared! Ty miałeś iść z nim do weta na szczepienie! To twój pies! Prawie mnie dziabnął! O Shannon?- powiedziała zauważając perkusistę.- Co ty tu robisz?
- A może lepiej, cześć Shannon?
- No cześć.- mruknęła rozbierając się z kurtki i podchodząc do nas.- A wy co robicie? Stało się coś?- zapytała wskazując na butelki z alkoholem i torbę Shannona.
- Shann musi mi pomóc, więc na chwilę się wprowadzi do nas.- oznajmiłem.
- Nie wciskaj mi kitu. Pokłóciłeś się z Ciacho?
- Trochę…
- Eh… nie będę pytać o co, bo i tak widzę, że nic mi nie powiecie, albo ściemnicie bzdury jakieś.- westchnęła zrezygnowana.- Ale fajnie, że jesteś. Poznasz w końcu Frostego, a poza tym stęskniliśmy się za twoimi skarpetkami.- dodała puszczając nam oko, a humor brata od razu uległ małemu polepszeniu.
- Dzięki Młoda. Ciebie też fajnie zobaczyć.
- Fajnie do momentu. Aż sama się nie pokłóci z Matem.
- Nadal się kłócą?- zapytał zaintrygowany.
- Nie, w sumie są tak zgodni, że to aż nienaturalne, ale jak już się pokłócą to na amen, tak sądzę.
 Shann zaśmiał się cicho i wypił do końca butelkę. Podsunąłem mu moją pod nos i podałem konsolę mówiąc by się zrelaksował. Sam jeszcze miałem kilka rzeczy do roboty przed weekendowym wyjazdem.
 I tak właśnie minął nam ten czas. Dwa dni wystarczyły, by Shannon i Renata na nowo się pogodzili, a ja w tym czasie ogarnąłem wszystkie potrzebne rzeczy do mojego wyjazdu do Paryża. Klaudia słysząc o nim, chodziła rozpromieniona jakby sama miała tam jechać, ale to tylko dlatego bo wiedziała jaki jest mój cel. W każdą sobotę dostawałem od Fancy zdjęcie jej, gdy stoi przed lustrem i porównuje brzuch. Ostatni raz widziałem ją na żywo, gdy naprawdę niewiele było widać mimo piątego miesiąca, ale teraz gdy kończył się siódmy w końcu wyglądała, jak prawdziwa kobieta w ciąży. Ile ja bym dał by być przy niej cały czas i móc obserwować to wszystko na żywo. Ale niestety życie jest takie dziwne i poprzeplatane trudnościami, ze musiałem nauczyć się cieszyć z tych krótkich wizyt.
 I w końcu nadszedł ten dzień. Wysiadając z samolotu czułem się wyjątkowo źle. Głowa bolała mnie niesamowicie, do tego pojawiły się małe problemy z oddychaniem, ale chociaż serce kipiało radością i chyba tylko dzięki temu jakoś się trzymałem.
- Kochanie, już jestem.- powiedziałem do telefonu.
- Fantastycznie skarbie. Złapiesz taksówkę i przyjedziesz do mnie?- poprosiła.
- Oczywiście. Widzimy się za godzinę.
I tak jak obiecałem, tak równo 60 minut później stałem przed kamienicą, w której mieszkała.
- Cze…- zacząłem wchodząc do mieszkania, ale zamiast możliwości dokończenia przywitania, poczułem jej wargi.
Objąłem ją ramionami wokół talii i tak zastygliśmy w pocałunku. Gdy tylko dała mi odetchnąć przyjrzałem jej się. Była ubrana w bardzo elegancką sukienkę z lejącego się krwistoczerwonego materiału, który zarazem podkreślał jej okrągły brzuch, jak i wyszczuplał jej całą sylwetkę. Włosy rozpuściła układając w delikatne czarne fale spływające jej na ramiona, a potem piersi. Sam się sobie dziwiłem, że natrafiłem na tak elegancką i piękna kobietę. Do tego obdarzoną taką inteligencją i emocjonalnością. Jak zawsze miałem szczęście w życiu i trafiłem na brylant. I to taki którego w sumie nie szukałem.
- Idziemy na obiad. Zabieram cię do knajpy, której na pewno nie znasz.- zaśmiała się.- Nie martw się, będzie coś dla ciebie. – dodała widząc moją niepewną minę.
 Jakoś nigdy nie miałem zaufania do wyborów kobiet jeśli chodzi o jedzenie. Wybierały nadęte, mało smaczne i popularne restauracje. Ale może Fancy była też w tym inna? Miałem się dopiero przekonać.
 Nie dała mi nawet przebrać się z ubrania w którym przyjechałem, więc musiałem wyjść w ten wieczór w zwykłych czarnych rurkach i luźnej koszulce przykrytej marynarką. Dobrze, że chociaż dała mi zmienić buty ze sportowych na bardziej eleganckie. Jak idiotycznie by to wyglądało, gdy ona była w szpilkach, a ja w trampkach.
 Tym razem nie pojechaliśmy taksówką, a metrem i wysiedliśmy na Av.Foch, skąd spacerem ruszyliśmy przed siebie. Mimo, że Paryż znałem całkiem nieźle, tam mnie jeszcze nie było, więc byłem mocno zainteresowany okolicą. Ładne zgrabne kamieniczki, kręte ulice, niewielkie chodniki, palące się już latarnie. Wszystko w starym klimacie Paryża. Czyli takim jaki uwielbiam. Nagle skręciliśmy w uroczy zaułek pełen kwiatów i stanęliśmy przed drzwiami nad którymi wisiał szyld z napisem „Idolatrie”. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że nie czeka na nas żaden kelner, po prostu weszliśmy do środka i usiedliśmy przy pierwszym wolnym stoliku. Salka  nie była duża, ale praktycznie wszystkie stoliki były zajęte. Fioletowe ozdoby kojarzyły mi się głównie z Prowansją, ale sam klimat był zdecydowanie bardziej tajemniczy.
- I jak ci się tu podoba?- zapytała moja ukochana przyglądając mi się uważnie.
- Nigdy jeszcze nie byłem w takim miejscu.- powiedziałem szczerze, wciąż się rozglądając na boki.
- Tak myślałam. Źle wyglądasz, martwię się o ciebie.- dodała ciszej.
- Bardzo źle znoszę obecnie długie podróże.- wyjaśniłem.
- O to tak, jak ja.- zaśmiała się Fancy.- Ale to trochę twoja wina.- dodała uśmiechając się do mnie figlarnie.
Nie wiedząc co na to odpowiedzieć i jak zareagować delikatnie się uśmiechnąłem. No cóż, miała rację. Nagle przy stoliku pojawiła się młoda kelnerka, która zamiast dać nam menu, położyła przed nami talerze z dwoma jakby ciastkami? Nie miałem pojęcia co to jest i od razu zniknęła.
- To Tarte Tatin. Ciasto francuskie z pieczonymi buraczkami.- wyjaśniła mi moja ukochana.
Kiwnąłem głową i spróbowałem kawałek. Niesamowite jak rozpływało się to w ustach. Po prostu poezja. Gdy skończyłem drugie „ciastko” aż żałowałem że były tylko dwa, ale Wright mnie uprzedziła, że kolejne dania będą jeszcze lepsze. Uwierzyłem jej na słowo.
- Co to za knajpa.
- A taka malutka. Zawsze dają tu konkretne menu, w zależności od dnia, pory roku. Wiedziałam, że dziś będzie wegetariańskie, więc tylko dlatego cię tu zabrałam. Tu jest tak inaczej, dlatego pomyślałam, że trochę odmiany nam się spodoba. I uwielbiam prywatność tego miejsca. Jeszcze nie trafiłam na tego samego kelnera, a byłam tu już z 5 razy!
- Nie wiedziałem, że takie miejsca istnieją.- przyznałem.- Jest wyjątkowe.
Gdy czekaliśmy na drugie danie rozmowy potoczyły się o wszystkim i o niczym. Najpierw jakieś głupoty co kto widział na wybiegach, potem o moich planach muzycznych i aktorskich, a następnie o jej.
- Wrócisz do weterynarii?- zapytałem zaciekawiony.
- Na razie nie. Może jak nasz brzdąc podrośnie. Tak jak będzie mieć 3-4 lata to może…
- Czemu tak późno?- zapytałem.
- Nie wiem. Na razie nie chcę o tym myśleć. Brakuje mi moich podopiecznych, ale dziecko jest najważniejsze. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo nie mogę się doczekać, aż pojawi się na świecie i będę go mogła potrzymać i przytulić do siebie. Wiem, że zabierze mój cały wolny czas…
- Czy zamieszkasz ze mną?- zapytałem błagalnie, bo bardzo mi brakowało jej obecności obok.
- Nie… Przynajmniej na razie.- odpowiedziała cicho.- Przepraszam cię Jay, po prostu wiem że będę potrzebować pomocy. A ty ciągle w rozjazdach. Kocham cię, ale…
- Masz rację.- powiedziałem cicho czując dość duży zawód w sercu.- Nie nadaję się na ojca…
- Co ty mówisz! Przecież nie to powiedziałam.- obruszyła się.- Nie przekręcaj moich słów. Po prostu jestem realistką i wiem, że większość czasu będę spędzać sama w domu. Do tego nie chcę przeszkadzać Klaudii, która pewnie się uczy i płaczące dziecko to nie to o czym marzy.
- To się przeniesie do Mata.- prychnąłem słysząc ten argument.
- Ech…- westchnęła.- Może potem. Daj mi zobaczyć jak się sama ogarnę z życiem. Wierz mi, ale niczego bardziej nie pragnę niż tego by być cały czas przy tobie. Ale sam wiesz, że nasz związek nie jest standardowy, poza tym źle znoszę obecnie upały…
Wzruszyłem ramionami, by potem pochylić się nad kolejnym talerzem z jedzeniem. Kelnerka idealnie wpasowała się z tym daniem w tę niezręczną ciszę.
- Nie obrażaj się.- poprosiła Fancy.
- Nie obrażam się. Jest mi tylko przykro.
- Czemu? Nie traktuj tego tak negatywnie. Obiecuję przyjechać z małym do Was na święta.
- Naprawdę?- zapytałem z nadzieją podnosząc wzrok na ukochaną.
- Tak.- potwierdziła z uśmiechem.- Nie wiem jeszcze jak to wytłumaczę rodzicom, ale…  nie ważne.
- Niech przyjadą z tobą!- podłapałem ten temat.
- Zobaczymy, ale wątpię. Nie lubią podróżować tak daleko. Nie ważne. Musimy pomyśleć nad imieniem. Coraz bliżej do pojawienia się go na świecie.
- Ech… to najtrudniejsze. Nie mam pojęcia, muszę pomyśleć. Ostatnio moja inwencja twórcza jest stłumianą w zarodku.- westchnąłem.
- Jak to?
- Mam psa.
- Frostego, wiem.
- No… moja wersja imienia była trochę inna.- mruknąłem.- Aitken, ale nie podobało się reszcie. Stwierdzili że trudno się je wymawia i w ogóle jest beznadziejne. Może mają trochę racji, bo to nie spotykane, ale kurczę! Jakie wyjątkowe.
- O boże!- zaczęła się śmiać Wright.- Zaczynam się obawiać co wymyślisz dla naszego syna. Chociaż mi się Aitken podoba, jako imię dla psa. Ma coś w sobie. Może bym tak nazwała kiedyś własnego konia… pomyślę nad tym.- powiedziała puszczając mi oczko.
Reszta kolacji upłynęła pod znakiem przyjemnej rozmowy na temat Paryża i innych wyjątkowych miast na świecie. Wracając do jej mieszkania, kupiłem jej bukiet kwiatów od faceta, który chodził po ulicy rozświetlonej restauracjami, trzy przecznice od naszej knajpki, na którego widok bardzo się ucieszyła. Powinienem od razu z lotniska przywieźć jej kwiaty, ale z tej całej radości, że ja widzę, zapomniałem.
 Kolejny dzień minął na relaksacyjnych spacerach, na leżeniu dość długo w łóżku i cieszeniu się ze swojej obecności. No i oczywiście z siedzenia z komputerem i szukania imienia dla naszego dziecka.
- A co powiesz na Robert?- zapytałem.- Oznacza po starogermańsku „Sławny”. Robert jest pewny siebie, czuły i moralny…
- Boże skąd ty bierzesz takie głupoty?- zapytała się Fancy, siadając obok mnie na łóżku.
- Z internetu.- odpowiedziałem przeglądając kolejną stronę ze znaczeniami imion.
- A nie możemy dać mu jakiegoś bardziej… normalnego imienia?
- A Robert to nie normalne?- zapytałem zaskoczony.
- Serio chcesz mieć dziecko o imieniu Rob?- zapytała zaskoczona.
- No nie… Ale cholera jasna, kompletnie nie wiem jakie wybrać. To wybitnie trudne zadanie! Przecież to imię będzie z nim do końca jego dni, no chyba że postanowi je sobie zmienić jak dorośnie, ale no…A jak mu się potem nie spodoba?- jęknąłem.
- Spodoba. Na pewno spodoba.- powiedziała całując mnie w policzek.- A teraz chodź, muszę jakoś wykorzystać twoją obecność i ktoś mi musi zrobić masaż stóp. No nie patrz się tak na mnie, zasłużyłam sobie.- zaśmiała się znów całując mnie.
Tak jak poprosiła, tak zrobiłem jej masaż stóp i nie tylko. Z całą pewnością była zadowolona, zresztą odwdzięczyła się też całkiem przyjemnym masażem. Bardzo się zawiodłem, gdy położyła się obok mnie wieczorem w nocnej koszuli, ale zdawałem sobie sprawę, że ten dość spory już brzuch jest zdecydowanie mało poręczny w seksie. Do tego te jej hormony… Zasnąłem obejmując ją opierającą się o moja klatkę piersiową.
Usiadłem na ławce w parku przypatrując się rozbłyskom na niebie. Nie wiem czemu byłem owinięty jakąś świecącą kołdrą, ale wydawało mi się to całkowicie normalne. Nagle usłyszałem z prawej strony syrenę, więc szybko odwróciłem w tamtą stronę głowę. Przede mną pojawił się wysoki, trzypiętrowy pociąg, którego ciągnęły ośmionogie woły. Zdziwiony przetarłem oczy, gdy z lokomotywy wyskoczyła wiewiórka i zapytała czy mam bilet. Nie wiedzieć czemu pokazałem jej papierek po gumie, który znalazłem w fałdach folii i dzięki temu mogłem wejść do środka tego przedziwnego pojazdu. Kręcone schody zaprowadziły mnie do wagonu, który wyglądał jak ta francuska knajpka, w której dopiero co byłem z Fancy. Ale wszystkie stoliki były zajęte. Już chciałem iść dalej, gdy zobaczyłem, że ktoś do mnie macha. Jakieś dziwne zwierzę, ni to kot, ni to pies siedziało przy stoliku próbując mnie przywołać do niego. Zaciekawiony podszedłem do niego, zdając sobie sprawę, że to Aitken ubrany w kamizelkę i muszkę. Przetarłem oczy i już chciałem zapytać co to ma znaczyć, gdy osoba, która siedziała przede mną ubrana w białą koronkę wstała. Okazał się to być mały chłopiec, o tak podobnych do Shannona oczach. A może to był młody Shannon? Nie wiedziałem tego.
- Dzień dobry panie Jaredzie.
- Dzień dobry.
Nagle rozległ się czyjś krzyk, a ja się odwróciłem. Aitken zerwał się, ale ja zacząłem spadać. Wagon się właśnie przełamał na pół, a ja próbowałem nie spaść trzymając się podłogi.
- Podaj mi rękę.- powiedział chłopiec.
- Nie.- warknął Aitken.- Shane nie pozwalam!
Moje palce przestały dłużej dotykać podłogi i zacząłem spadać. Krzyczałem i spadałem tak chyba cała wieczność, aż nagle otworzyłem oczy. Fancy siedziała nade mną, potrząsając mną.
- Obudź się!- jęknęła.
- Co?- zapytałem zdezorientowany.- Shann… nie…- jęknąłem.
- Jared! To był tylko sen. Jakiś zły sen.- mówiła do mnie moja ukochana, ale dopiero po chwili zaczęło to do mnie docierać.
- Już…-odpowiedziałem oddychając ciężko.
Nagle poczułem straszny zawrót głowy i nie zastanawiając się, popędziłem do łazienki. Znów się zaczęło. Nie miałem takiego ataku już od bardzo dawna. Tym dziwniejsze, że regularnie brałem leki. Widząc czerwone plamy na umywalce złapałem się mocniej jej i modliłem by tylko nie stracić przytomności. Na szczęście leki działały na tyle dobrze, że udało mi się nie zemdleć. Po chwili pojawiła się przy mnie Fancy. Podała mi chusteczkę i posadziła na klapie od sedesu patrząc przerażona na plamy krwi.
- Przepraszam.- w końcu wydukałem.
- Jared…- szepnęła przytulając się do mnie.- Tak się boję o ciebie.
- To normalne.- skłamałem.
- To nie jest normalne.- jęknęła.- To nie fair, że to ty musisz tak cierpieć. Czy mogę ci jakoś pomóc?- zapytała.
- Na razie trzymaj mnie tak, bo mogę stracić przytomność.- szepnąłem wykończony tym wszystkim.
Jednak gdy po 5 minutach nadal byłem przytomny, zdecydowałem się wstać i położyć się na łóżku. Chciałem umyć umywalkę, ale mi nie pozwoliła. Powiedziała, że sama to zrobi.
 Po godzinie leżenia i próby uspokojenia się, zadzwonił mi budzik, który był oznaką tego, że muszę się zacząć zbierać.
- Czy mówiłeś już komuś? Że zostaniesz tatą?- zapytała po tej ciszy, w której dochodziłem do siebie.
- Nie…
- Czemu?
- Nie chcę na razie nikomu o tym mówić.- powiedziałem.- A nie, Klaudia wie.- dodałem po chwili namysłu.
- No tak. Ona się dowie wszystkiego. Umie z ciebie czytać jak z kart.-uśmiechnęła się lekko.- Chciałabym żebyś powiedział to swojej rodzinie. Mamie i Shannonowi. Przede wszystkim jemu. Okropnie się męczysz z tą tajemnicą. Chyba nawet bardziej niż z tajemnicą o chorobie.
- To nie tak. Mama po prostu ostatnio się dowiedziała, że umieram. A mówienie jej o tym, że zostanie babcią… za dużo emocji.- powiedziałem nie do końca samemu wierząc w te słowa.
- Proszę cię… powiedz to przynajmniej swojemu bratu.
- Nie.- odpowiedziałem patrząc w jej niebieskie oczy, które mnie błagały oto.
- Ale czemu… Proszę cię, zrób to. Dla mnie i naszego dziecka.
- Czemu chcesz żebym to powiedział Shannonowi?- zapytałem nadal twardo stojąc przy swoim.
- Bo nie mogę patrzeć na to jak się męczysz. – powiedziała dotykając mojego policzka.- To cię wewnętrznie niszczy, czyż nie jest tak?- zapytała a jej głos drżał od emocji.
Milczałem. Nie mogłem jej przytaknąć, mimo że miała rację. Nie chcę po pierwsze obarczać brata tą wiadomością. Jeszcze nie teraz, gdy mu się nic nie układa w jego życiu prywatnym. Ma wystarczająco dużo swoich problemów, po co mu moje? Na pewno mu powiem. Kiedyś.
 W oczach Fancy zobaczyłem łzy, które raniły moje serce , lecz nie mogłem postąpić inaczej. Kobieta odwróciła się do mnie plecami i rękawem zaczęła ścierać łzy.
- A co jeśli sama mu powiem?- zapytała gwałtownie się do mnie odwracając.
- Proszę cię, nie rób tego.- powiedziałem łagodnie, łapiąc ją za dłonie.- Proszę cię, Shannon ma za dużo swoich problemów obecnie. Obiecuję ci, że mu powiem, ale jeszcze nie teraz.
 W odpowiedzi usłyszałem jej ciche łkanie, gdy wtuliła się w moją koszulkę. Jej łzy łamały mi serce. Tak bardzo nie chciałem żeby płakała. Tym bardziej teraz, gdy nosiła nasze dziecko. To przecież takie piękne wydarzenie, które zacząłem doceniać dopiero teraz. Po chwili zaczęła się wiercić w moich ramionach, więc puściłem ją. Odsunęła się i otwarła łzy. Chwilę stała z zamkniętymi oczami, by potem je otworzyć.
- Dobrze, już się uspokoiłam.- powiedziała swoim łagodnym głosem, którym przemawiała w pracy do swoich podopiecznych.- A ty lepiej się pospiesz, bo spóźnisz się na samolot.
- To trudno.- odpowiedziałem obojętnie.
- Wcale nie. Zarówno Shannon jak i Klaudia czekają na ciebie. Dobrze wiesz, jak cię kochają.
- Wiem… ja ich też.- odpowiedziałem spuszczając wzrok.
- W to nie wątpię. A teraz jedźmy na lotnisko. Ja sama też muszę wrócić dziś do rodziców, bo będą się denerwować. Ostatnimi czasy nie wiem czemu są tacy nerwowi. Mają większy rozstrój emocjonalny niż ja.- zaśmiała się, na co sam się uśmiechnąłem.
 __________________________________
A oto i kolejny rozdział. Sama nie wiem jakim cudem się zjawił, ale...
możecie podziękować mojemu choróbsku. Dawno już tak długo nie zwracałam pokarmu...
Ale dzięki temu pojawił się dzień wolny, który wykorzystałam na pisanie, bo niestety na nic innego nie miałam siły. 

Może by więcej komentarzy pod rozdziałami? No proszę :)))


3 komentarze:

  1. Ale się cieszę z tego rozdziału! Tak dawno nie było nic o fancy że prawie o niej zapomniałam, a wizja Jareda jako a ja małego brzdąca bardzo mi się podoba . Z jednej strony chciałabym żeby fancy sie wprowadziła do nich a z drugiej podoba mi się to że potrafi postawić na swoim i zadbać o siebie. Cały chumor psuje choroba Jareda no ale wiadomo, choroba to choroba . Eh. .bardzo mi go żal , że się tak męczy, taki jest zmarnowany przez te wszystkie c tajemnice, sekrety, stres itd.

    Aa no i cholera jasna, ja zgadzam się z Jaredem i nie przepadam za ciacho... Serio nwm czemu ale no nie trawię jej.. I wręcz żal mi Shannona ( błagam o więcej go w opowiadaniu , moje love xD) no i strasznie źle wyszło z tą ich kłutnią.. Nie wiem jak ona mogła powiedzieć coś takiego... Mordercze instynkty mi się odezwały. . Po tym rozdziale nie lubię jej jeszcze bardziej yh
    No to chyba tyle, w końcu znalazłam chwile huh

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety nie potrafię pisać jakiś wybitnych komentarzy, ale możesz być pewna, że książka jest cudowna. Sam pomysł na nią bardzo wyróżnia się od innych ff co jest bardzo fajne. Czytając tę książkę cały czas nasuwa mi się pytanie czy Klaudia spotka swoją siostrę i jak wyglądałoby ich spotkanie.
    Pozdrawiam cię, życzę dużo weny i mam nadzieję, że rodziały będą pojawiały się częściej i możesz być pewna, że pomimo tego, że nie komentuje to to czytam. ������

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne ff do tego bardzo oryginalne. Nie wiem czy wiesz, ale Tomo odszedł w poniedziałek z zespołu:(

    OdpowiedzUsuń