Chapter 66
"Futrzasty Rou"
Zmęczona ciężkim dniem na uczelni wróciłam do domu. Sky
powitał mnie długim wyciem, które miało oznaczać karcenie mnie za zostawienie
go na tak długo samego. Gdy w końcu przestał i dał się pogłaskać, mogłam wejść
do domu jak normalny człowiek. Zdjęłam skórzaną kurtkę i buty po czym nie
zważając na nic uwaliłam się na kanapę. Pies widząc to od razu przybiegł ze
swoim różowym pluszowym słonikiem, którego uwielbiał, i rzucił mi go pod nogi.
- Nie ma mowy. Jestem wykończona.- powiedziałam do psa,
jednak on usiadł i tymi swoimi niebieskimi oczętami zaczął mnie błagać, bym się
z nim pobawiła.
Westchnęłam ciężko i zsunęłam się na dywan. Złapałam
zabawkę, a pies od razu uniósł swój tył i tak wygięty, merdając ogonem czekał
aż mu ją rzucę. Najpierw jednak musiałam poinformować go, że jeśli zrobi coś,
to wyrzucę go na zewnątrz i będzie tam spał aż do powrotu pana. Pies na te
wieści szczeknął dwa razy i z uwagą obserwował różowego pluszaka. Lekko
wyrzuciłam go do góry, a pies od razu podskoczył i warknął niezadowolony, że
się z nim drażnię. Tym razem rzuciłam mu w poprzek salonu, a on popędził za nim
jak wariat. Rozbawiona zachowaniem Sky’a, który cieszył się z chłodniejszych
temperatur, pobawiłam się z nim prawie 30 minut, po czym zabrał słonika za
kanapę i z uwielbieniem zaczął go żuć.
Ja po tej czynności
wstałam i udałam się do kuchni, by zaparzyć sobie herbatę. Czekając na to aż
woda zacznie wrzeć, włączyłam radio. Zaskoczona odwróciłam się do odbiornika,
gdy usłyszałam w nim piosenkę „Battle for the sun” mojego ukochanego Placebo. Od razu przypomniała mi się ta
chwila ponad rok temu w tym saloniku przy Rodeo Drive, gdy po raz pierwszy
zobaczyłam Mata. Ten uśmiech, tak podobny do jaredowego, niebieskie śliczne
oczy… Czemu wszystko tak bardzo się popsuło? Czy ja nigdy nie dostanę tej
możliwości bycia z kimś kto mi się podoba? Czemu wszystko musi być przeciwko
mnie?
Z zamyślenia wyrwał
mnie odgłos zagotowanej wody w czajniku elektrycznym. Nalałam ją do białego
kubka z niebieskim logiem Kill Hannah i zabierając kubek, wyłączyłam radio, by
dłużej się nie dołować. Wchodząc na górę zerknęłam jeszcze na psa, który wciąż
tarmosił różową zabawkę i udałam się do swojego pokoju. Pierwsze co zrobiłam to
oczywiście włączyłam komputer. Na szczęście ten działał wyjątkowo szybko, więc
po minucie mogłam już surfować po sieci. Sprawdziłam najpierw co się dzieje na
forum uczelni, by później wejść na facebooka. Pełno spamu i tysiące zaproszeń
do grona znajomych od ludzi których nigdy na oczy nie widziałam, a to wszystko
dlatego, że mam bliski kontakt z Leto. Czasami było to bardzo uciążliwe.
Zaczęłam zjeżdżać w
dół kursorem i szukać czegoś ciekawego. No i znalazłam! Od razu poderwałam się
do pionu i z zaciekawieniem kliknęłam na czarny prostokąt z wypisanymi białymi
nazwami oraz czerwonymi datami. Trasa koncertowa. Gdy tylko zdjęcie otworzyło
się w większym formacie, przeleciałam po nim palcem i zatrzymałam się na białej
nazwie „Los Angeles”. Widząc datę obok otworzyłam szerzej oczy nie mogąc
uwierzyć, że nie dowiedziałam się wcześniej o tym występie. Zerknęłam na
zegarek ,który wskazywał za punkt 16. Gosia powinna przyjść za jakieś 15 minut,
więc muszę wymyślić plan. Szybko sprawdziłam lokalizację klubu, który okazał
się być nie tak daleko. 100% pewna, że uda mi się namówić Gosię na koncert,
weszłam na stronę z biletami i… okazało się, że są wszystkie wyprzedane i to od
2 tygodni! Jakim cudem?! Przecież ja muszę być na tym koncercie. To prawie
sprawa życia i śmierci.
Z dołu doszło mnie
szczekanie Sky’a, więc czym prędzej zeszłam na parter. Gosia właśnie z
obrzydzeniem trzymała różowego obślinionego pluszaka za kawałek ucha i drugą
ręką gładziła psa dziękując mu za ten cudowny prezent. Gdy zobaczyła mnie,
wykrzywiła twarz w jeszcze większym obrzydzeniu i rzuciła psiakowi zabawkę,
którą on dorwał w locie i ponownie schował się za kanapą, by nadal ją
obśliniać. Gdy tylko dziewczyna pojawiła się przede mną wyszczerzyłam zęby, a
ona tylko przewróciła oczami.
- Co się stało?- zapytała wpatrując się we mnie.
- Nic.- odpowiedziałam jeszcze szerzej rozciągając usta w
uśmiechu.
- Jasne. Nie uśmiechałabyś się jak głupi do sera. Mów o co
chodzi.
- Idziemy na koncert!- wypaliłam.- Masz dziś wolny wieczór,
a dawno nie byłyśmy na żadnym koncercie! Musisz po prostu.
Blondynka śmiejąc się z mojego podniecenia koncertem,
ominęła mnie by wejść do kuchni i zrobić sobie kawę.
- Musimy się pośpieszyć. Koncert zaczyna się o 19! I jest
pewien problem…
- Jaki?- zapytała.
- Nie ma na niego biletów! Ale nie ważne! Jakoś je załatwię!
- Klaudia! Zaczekaj!- krzyknęła na mnie, gdy już chciałam
biec na górę i dzwonić do Jareda, by mi pomógł.- Co to za zespół? I… ja raczej
nie pójdę.
- Jak to nie pójdziesz?- zapytałam wybita z przeogromnej
radości.- Enter Shikari, a co?
- Nie pójdę, bo muszę się uczyć. Jutro mam kolosa z mikrobiologii
i… nawet ich nie znam.
- Ale ja znam! Pokażę ci ich! Są świetni! A na żywo
miażdżą!- wykrzyknęłam i pociągnęłam blondynkę na górę do swojego pokoju.
Usadziłam ją na moim fotelu i zaczęłam szukać w folderach
ich teledysków. W końcu poddałam się, jako że miałam tam bałagan i weszłam na
youtube, by włączyć teledysk do „No sleep tonight”. Moja ukochana piosenka z
albumu ‘Common Dreads’, więc na pewno Gosia będzie musiała ją też pokochać. Z
takim przekonaniem puściłam jej teledysk i czekałam do samego końca na jej
reakcję.
Gdy tylko tłum
zniknął, popatrzyłam na nią z szerokim uśmiechem. Jednak Gosia nie miała za
wesołej miny i odwracając się do mnie popatrzyła smutnym wzrokiem.
- Klaudia, wybacz ale oni mi się nie podobają. To nie moje
klimaty…
- Co?!- zapytałam nie wierząc w to co słyszę.
- Nie pójdę na ten koncert. Zresztą mam sporo nauki, a jutro
kolos. Wiesz, że muszę go dobrze zdać.- powiedziała patrząc na mnie
przepraszającym wzrokiem.- Innym razem pójdziemy… i na inny koncert.
Tym zdaniem po prostu złamała mi serce. Jak można nie lubić
Enterów? Oni są przecież genialni. Wiem, że to trochę mocna muzyka, ale… Gdyby
tylko poszła na koncert od razu by ich pokochała. Do tego Chris… przecież, no…
Blondynka wstała z krzesła i poklepała mnie po ramieniu. No
świetnie. Cały genialny plan poszedł się… Zerknęłam na godzinę w telefonie. I tak
zostały tylko 3 godziny, nie da rady. Usiadłam zła i zawiedziona na łóżku i
wzięłam do ręki książkę. Jednak po przeczytaniu strony odłożyłam ją. To było
bez sensu. I tak ciągle czytałam jedno i to samo zdanie nic z niego nie
rozumiejąc. Wstałam z łóżka i szybko podeszłam do szafy. Otworzyłam drzwi i
zajrzałam do środka. Koniec listopada, nie szaleć. Wyciągnęłam z wnętrza parę
ciemnych spodni, które przypominały skórzane. Potem szafirowa koszulkę, która
sięgała mi aż do tyłka zasłaniając wszystkie niedoskonałości. Nie ma bata! Nie
poddam się! Szybko wskoczyłam do łazienki by się przebrać w te ubrania, ułożyć
włosy i zrobić makijaż. Nie mam się dla kogo ubierać? Oczywiście, że mam! Jest
przecież Chris.
Gdy gotowa wyszłam do
pokoju, zerknęłam na komputer na którym miałam plan dojazdu do klubu.
Zapamiętałam nazwę i ulicę przy której się znajdował, po czym zabierając
jedynie telefon komórkowy i portfel, wyszłam z pokoju. Zbiegłam po schodach i
będąc już na dole zamówiłam taksówkę. Podczas gdy ona miała przyjechać, ja
założyłam buty obite ćwiekami na płaskim obcasie oraz gruby sweter, na który
zarzuciłam skórzaną kurtkę. Muszę sobie kupić taką jak ma Shannon, bo nie dość,
że świetnie wygląda to i cieplutka jest.
Gotowa sprawdziłam
czy wszystko co potrzebne mam przy sobie i już miałam wyjść, gdy nagle z pokoju
wyjrzała Gosia.
- Gdzie idziesz?- zapytała zaskoczona podchodząc.
- Na koncert.- odpowiedziałam nadal trochę zawiedzona tym,
że idę sama.- Wyjdź jeszcze ze Sky’em na noc, bo nie byłam.
- Koncert? Wymalowana? Od kiedy…?- zaczęła.
- Od kiedy jest to koncert Enterów. Idę znaleźć sobie
faceta.- zaśmiałam się myśląc o Chrisie.- Jeśli nie zaliczysz tego kolosa to ci
w dupę nakopię i nigdy więcej nie
pozwolę zostać samej w domu, gdy taki genialny zespół jest w mieście.-
powiedziałam i wyszłam z domu zostawiając zaskoczoną blondynkę.
Taksówka przyjechała bardzo szybko, więc praktycznie w ogóle
nie czekałam na dworze. Podałam nazwę klubu, w którym miał się odbyć występ i
ruszyliśmy. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że pierwszy raz w całym
swoim życiu idę na koncert sama. Nienawidziłam takich momentów, gdy wszyscy
mnie olewali i pozostawiali sobie, a ja chcąc spełniać swoje marzenia, musiałam
robić coś samotnie. Jednak zdarzało się to coraz częściej, przez co nie miałam
wyjścia. Tym razem stawka była zbyt wysoka by z niej zrezygnować. Musiałam
zaryzykować i pójść tam. Nawet jeśli nie wejdę do klubu… ja mam nie wejść do
klubu?! Kto jak kto, ale ja na pewno się tam dostanę.
Nagle taksówkarz
zatrzymał się, a ja popatrzyłam za okno. Było już ciemno, lecz światła od
latarni oraz szyldów różnych barów rozjaśniały okolicę tak bardzo, jakby to był
dzień.
- 32 dolary i 50 centów.- powiedział taksówkarz.
Wyjęłam z torebki portfel i zapłaciłam mu należność, po czym
wyszłam na dość tłoczną ulicę. Stanęłam przed niewysokim kwadratowym budynkiem
z wielkimi żółto-czerwonymi napisami „Roxy”. Niezbyt długa kolejka już była
ustawiona pod drzwiami klubu, więc postanowiłam się przejść w tamtą stronę.
Popatrzyłam na ludzi, którzy tam stali i cała odwaga odpłynęła. Za nic mi nie
oddadzą biletu. Nawet jak bym im zaproponowała tysiąc dolców i noc z Jaredem.
Odeszłam kawałek i oparłam
się o mur tego klubu czekając na jakichś ludzi, którzy zlitują się nade mną. Ku
mojemu zdziwieniu mimo, że zaczęto wpuszczać już do klubu ludzi, nie spotkałam
ani jednego tak zwanego „konika”. W końcu gdy usłyszałam pierwszy support
zaczęłam być naprawdę zdesperowana. Podchodziłam do każdego i wręcz błagałam go
o ten bilet. Jednak nikt mi nie chciał go sprzedać. Próbowałam nawet ubłagać
ochroniarza by mnie wpuścił, jednak bez skutku. Pierwszy raz w życiu miałam
taką sytuację, że nie mogłam być na koncercie, bo nie miałam jak kupić biletu.
Przecież w Kopenhadze miałam tę samą sytuację i nie poddałam się! Dlatego też
kucnęłam przy pustych barierkach i cicho szeptałam do siebie słowa piosenki,
które pomogły mi wtedy uwierzyć, że jednak uda mi się dostać na koncert
Placebo. „Don’t give up on a
dream, don’t give up on a wanting…”. Zerknęłam na wyświetlacz
blackberry, który pokazywał 21. Moje marzenia legły w gruzach. Ja już prawie
zamarznięta czekałam na zbawienie tyle godzin i nic.
Gdy już miałam się poddać zjawił się jakiś mężczyzna. Szedł
wolnym krokiem w stronę wejścia, więc mówiąc sobie, że to ostatnia szansa
zaczepiłam go. Miał mniej więcej 40 na karku, spod czapki wychodziły
szaro-czarne włosy.
- Przepraszam, pan idzie na koncert Enter Shikari?- zapytałam
starając się ukryć łzy desperacji.
- Tak. – odpowiedział krótko.
- Odsprzedałby pan mi bilet. Błagam pana!- jęknęłam.
- Nie, chciałem ich zobaczyć.- znów krótka i treściwa
odpowiedź.
- Błagam, to mój ukochany zespół, a nie mogłam wcześniej
kupić biletu. Bardzo pana proszę!- wyjąkałam, gdy pierwsze łzy spłynęły mi po
twarzy.
Korzystając z tego, że mężczyzna się zatrzymał i mnie
słuchał, wyjęłam z kieszeni wszystkie pieniądze jakie miałam czyli 200 dolców i
pokazałam mu je.
- Błagam pana. To dla mnie bardzo ważne. Ja muszę być na tym
koncercie.
Pieniądze i moje łzy przesądziły o sprawie. Odsprzedał mi
bilet, a ja tym razem ze łzami szczęścia pobiegłam do wejścia. Pokazałam
ochroniarzowi ten głupi kartonik i gdy tylko oderwał jego część weszłam do
środka. Szybko opanowałam emocje i wytarłam oczy. Jestem! Jestem w środku! Zdjęłam
kurtkę i spojrzałam w szybę obok. Makijaż pomimo tych kilku łez miałam w
porządku, więc powoli zaczęłam się przedzierać przez tłum w stronę sceny.
Byłam zaskoczona
ilością ludzi, którzy na nich przyszli. Nie spodziewałam się ich aż tylu, ale w
końcu koncert był wyprzedany. Przecisnęłam się pomiędzy dwoma dziewczynami,
które ubrane w obcisłe sukienki plotkowały o czymś. Po kilku minutach byłam już
w 2 rzędzie pod sceną. Przede mną stała tylko ściana fanów w koszulkach z ich
logiem, które przedstawiało lwa stojącego na dwóch łapach. Coś w stylu konia
ferrari, tylko że tutaj był to dziki kociak. Światła i muzyka zniknęły, a nas
otuliła elektryzująca ciemność. Czuć było wokół to napięcie, wyczekiwanie na
pojawienie się 4 muzyków.
Nagle poczułam
szarpnięcie w bok i tylko dzięki swojemu koncertowemu doświadczeniu utrzymałam
się na nogach, idąc jednocześnie w przód. Wyciągnęłam rękę i po chwili
zaciskałam ją na chłodnym metalu barierki. Jeszcze jedno pchnięcie tłumu i
znalazłam się naprzeciwko miejsca, w którym zazwyczaj stał Chris. Idealnie.
Ludzie pomiędzy których zostałam wepchnięta patrzyli na mnie wzrokiem jakbym
zabiła im kota patelnią. Przecież nie moja wina, że tłum tak faluje.
Koncert rozpoczął się
intro „Common Dreads”. Gdy tylko pierwsze dźwięki dotarły do moich uszu
zapomniałam, że jestem tu sama, że tak musiałam się namęczyć by dostać ten
bilet i że pewnie będę musiała wrócić sama do domu busem i to na gapę, bo
wydałam całą kasę na ten skrawek papieru, dzięki któremu tutaj weszłam.
Przypomniały mi się te chwile, gdy w zimie stałam razem z Ciacho pod barierkami
i czekałam z zaciekawieniem na ten zespół. Nie minęło przecież dużo czasu,
niecały rok, a jednak tak wiele się zmieniło.
W ciemnościach
zauważyłam poruszające się kształty i nagle jasne światło idące z lamp
umieszczonych z samego tyłu sceny oblało swoim zimnym blaskiem 4 postacie. Za
perkusją siedział, cały naładowany energią Rob Rolfe, co chwila podrzucając do
góry pałeczki. Po jego prawej stronie, w kącie stał z gitarą Rory, który
wykorzystując ostatnie sekundy intra, poprawiał pasek przy swojej ciemnej
gitarze. Za to po lewej stronie perkusisty stanął Chris, który trzymając w
dłoniach czarną gitarę basową przytupywał sobie rytm z zamkniętymi oczami. Na
ten widok czekałam od dawna. Od razu na moją twarz wkradł się szeroki uśmiech,
jednak szybko oczy przeniosły się na wokalistę, Rou Reynoldsa, który wyskoczył
wysoko w górę i tak też zaczęli grać piosenkę Sorry You’re Not A Winner.
Ludzie, którzy wcześniej patrzyli na mnie wściekłym spojrzeniem, na tej
piosence zupełnie zapomnieli o moim istnieniu i zaczęli skakać wraz ze mną.
Potrójne klaśnięcie wyszło niemrawo, bo szczerze mówiąc tylko kilka osób z
pierwszego rzędu wiedziało co robić. Rozanielona wpatrywałam się w Chrisa,
który stał przede mną z gitarą i śpiewał swoje chórki w tej piosence. Ciemne,
dłuższe włosy już po kilku minutach zaczęły mu sterczeć w różne strony świata,
przez co wyglądał jakby nigdy się nie czesał. Jak zwykle twarz miał idealnie
gładką, co dodawało mu tylko młodzieńczego uroku. W końcu był ode mnie starszy
tylko o 6 lat. Tym razem miał na sobie biały t-shirt z czarnym nadrukiem, który
opinał się na jego ciele. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam wraz z nimi śpiewać
Havoc B, a potem Hectic, na którym patrzyłam się tylko na Chrisa, który dawał
krótkie solowe popisy wokalne. Widząc jak ci Anglicy skaczą po scenie, biegają
jak szaleni i się nie zderzają, sama też skakałam jakbym miała sprężyny w
butach. W połowie koncertu Rou, wokalista, przełożył przez ramię akustyczną
gitarę, co oznaczało chwilowy odpoczynek od szaleństwa. Stanął przy mikrofonie
i zerknął na chłopców, którzy też zmienili gitary na akustyki, by potem z
szerokim uśmiechem zacząć śpiewać Gap In The Fenece.
Mimo że moim ulubionym muzykiem z tego zespołu był Chris
Batten, to przez praktycznie całą piosenkę wpatrywałam się w Rou. Z każdym jego
wypowiadanym słowem, mimika twarzy zmieniała się. Swoim przenikliwym
spojrzeniem przebiegł po szalejącej publice i z uśmiechem zaczął wariować na
gitarze, podczas gdy fani śpiewali „Oooo-o-o”. Powoli moje gardło zaczęło
siadać, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Ale nie byłam w stanie przestać skakać
i tym razem nie było to spowodowane faktem, że byłam tak ściśnięta, że tłum
mnie zmuszał do tego. Powodowała to sama muzyka oraz widok skaczących jak małpy
w zoo muzyków. Gdy tylko skończyli to grać, oddali gitary akustyczne w ręce
techników i schwycili swoje normalne, Chris taką o kolorze młodej trawy. Tym
sposobem rozległy się dźwięki Mothership, które od razu porwało całą publikę.
Nie było chyba ani jednej osoby, która by nie bawiła się przy tym. Wykrzykując
ostatnią linijkę była już pewna, że kolejny dzień na uczelni przemilczę. Chris
wyszedł z pół obrotu, wskoczył na wzmacniacz i potem wyrzucając gitarę wysoko w
górę zeskoczył z niego w ostatniej chwili łapiąc sprzęt. Odetchnęłam z ulgą, że
nic gitarce się nie stało, ale żeby odetchnąć fizycznie… cóż. Pewnie dopiero po
koncercie była taka szansa.
Zaczęli grać The
Jester. Wiedziałam, że jak dojdzie do elektronicznego fragmentu, zacznie się
takie pogo, że obejmie wszystkie rzędy. No i się zaczęło, Rou tańczył swój
dziwny taniec polegający na luźnym wyrzucaniu kończyn, które wyglądały jakby
były zupełnie wiotkie, wręcz z gumy, Rory za to dosłownie turlał się po
podłodze wciąż grając na gitarze, a Rob straszył swoimi minami mikrofon, co
spowodowało, że szybko odwróciłam wzrok na Chrisa, który położył się na 2
głośnikach i grając wciąż na basie podnosił i opuszczał biodra. Przyłożyłam
dłoń do czoła, robiąc znanego wszystkim facepalm’a i szybko odwróciłam głowę w
stronę wokalisty, który szalał przy klawiszach, jednak wciąż kątem oka
obserwując Battena, który w końcu wstał i przebierając szybko nogami skakał po
całej długości sceny. Piosenka z numerem 12 na płycie „Common Dreads” nagle
przeszła w singiel We Can Breath In Space, którego nie byłam wielką fanką, ale
na żywo wszystko przecież brzmi inaczej. I tak także było w tym przypadku.
Zresztą na żywo człowiekowi udziela się ta atmosfera i wtedy nie jest ważne co
grają, tylko sama zabawa. A na Enterach po prostu nie da się nie bawić.
Wymęczona do granic
możliwości oparłam się o barierkę i słuchałam mini przemowy Rou.
- A teraz mamy dla was niespodziankę. Pierwszy raz
zagraliśmy ten utwór w Polsce, ale postanowiliśmy powtórzyć tę premierę tutaj.
Oto piosenka z nowego albumu, a nazywa się…
Tutaj zamilkł patrząc na nas z uśmiechem, gdy nagle przy
jego mikrofonie zjawił się Rory, który wydarł się Arguing With Thermometers!
- Rory!- skarcił go Reynolds.
Gitarzysta tylko puścił nam oczko i wrócił na swoje miejsce,
za to Chris podparł się ręką o biodro i powiedział:
- Jak mogłeś zdradzić tytuł naszej mega tajnej piosenki?!
- Jakoś tak wyszło.
- Jakoś wyszło?! Wykrzyczałeś przed nimi wszystkimi to!-
dalej drążył Chris udając wściekłego na Liama.
- Chłopcy! Koniec!- zakończył to Rou, a Rory i Chris śmiejąc
się mruknęli „dobrze mamusiu”.- Dobra, kto chce usłyszeć nowy kawałek?
No i tym oto sposobem poczułam ból w gardle, ale i tak
krzyczałam razem z publiką. Zaczęli grać Arguing, a ja od razu pokochałam ten
utwór na żywo. Miał w sobie tę niesamowitą energię, która rozpierała mnie od
środka dzięki czemu jeszcze nie zemdlałam ze zmęczenia. Może i brzmi to
śmiesznie w ustach takiej weteranki, ale nigdy wcześniej tak nie szalałam na
koncercie skacząc praktycznie przez calutki występ. A pragnę przypomnieć, że
moja kondycja była naprawdę kiepska.
Niestety jak to bywa,
występ zbliżał się ku końcowi, a ostatnia piosenka po kochanym Solidarity
zostało Zzzonked. Tym razem z braku sił zajęłam się głównie obserwowaniem
sceny. Chłopcy pomimo, że grali dobre 1,5 godziny nadal skakali jakby mieli
sprężyny. Rou z Rorym wskoczyli na dwie wielkie skrzynie i skakali po nich, za
to Chris wziął rozbieg i padł na kolana przejeżdżając tak pół sceny, po czym
upadł na plecy i popatrzył w górę. W tym
momencie Rou postanowił zeskoczyć prosto na swojego basistę, którego pewnie nie
zauważył zważając na pozę Battena. Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami na sytuację,
która działa się zbyt szybko, by ją zarejestrować tak jak trzeba. Wokalista
widząc swojego przyjaciela próbował w locie skręcić, zrobić coś by tylko na nim
nie wylądować i udało mu się. Co prawda zahaczył nogą o gitarę, która porządnie
rąbnęła Chrisa w głowę, ale upadł obok Battena i przetoczył się na bok. Nie
wiedziałam już na kogo patrzeć, na leżącego Chrisa czy powoli wstającego Rou.
Obaj jednak podnieśli się na nogi i dokończyli piosenkę. Gdy basista ustawił
się przede mną, zauważyłam że na policzku i szyi ma dziwny ciemny ślad. Jednak
w ciemnościach nie zdołałam dojrzeć co to, a muzycy pożegnawszy się, zeszli ze
sceny. No przynajmniej się nie pozabijali!
Ludzie powoli zaczęli
się rozchodzić, a ja usiadłam pod barierkami, bo nogi zaczęły mi drżeć z
wysiłku. Schowałam głowę między kolana i zaczęłam głęboko oddychać. Jestem tak
niesamowicie zadowolona z koncertu, że bardziej już nie można. Dokładnie tak
samo, jak wtedy po Placebo. Oni byli warci tych 200 dolarów. Co prawda teraz
nie mam jak wrócić, ale… nie ważne. Nic nie jest już ważne! Byłam, słyszałam,
widziałam.
Nagle poczułam czyjąś
dłoń na ramieniu, więc podniosłam głowę.
- Wszystko w porządku?- zapytał jeden z ochroniarzy.
- Tak, tak!- szybko odpowiedziałam.- Łapię oddech po
koncercie.
- Dobrze. Jak pani chwilkę odpocznie to proszę się kierować
już do wyjścia. Niestety zamykamy.
Uśmiechnęłam się do tego przemiłego ochroniarza i zaczęłam
zbierać swoje rzeczy. Ostatni raz popatrzyłam na scenę i wstałam. Nogi wciąż mi
lekko drżały, ale odpoczęły przez te 20 minut na tyle bym mogła wolnym chodem
udać się do wyjścia. Przytuliłam do piersi skrawek papieru i z uśmiechem na
ustach wyszłam z klubu. Jak zawsze rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam
grupkę ludzi, którzy znikali za rogiem. Podążyłam ich śladem i tym sposobem
dostałam się na tyły klubu. Jakieś 15 osób czekało pod bocznym wyjściem z klubu
przy którym stał tourbus chłopaków. Usiadłam trochę bardziej z boku i
popatrzyłam na zegarek. 23:15. Zamknęłam oczy wciąż słysząc The Jester w głowie
i w takiej pozie zastygłam czekając na muzyków.
Równo o północy
wyszedł Rory z Robem. Wszyscy jak na komendę poderwali się do pionu i zaczęli
witać z nimi. Z tego co słyszałam gratulowali im dobrego koncertu, dziękowali
za przyjazd do LA i pytali się o nowy album. Nagle zauważyłam, że wypadł mii
telefon, więc szybko odwróciłam się błagając by było to miejsce gdzie
siedziałam czekając na Enterów. Na szczęście go tam zauważyłam, więc czym
prędzej wróciłam tam i podniosłam moje piękne blackberry. Ze zdziwieniem
zauważyłam, że mam tylko jedną kreskę baterii, a przecież przed koncertem była
prawie cała. Cóż… Tym razem schowałam telefon do zapinanej kieszeni w kurtce i
podeszłam do muzyków, którzy już w czwórkę stali i rozdawali autografy.
Większość oblegała ku mojemu zawiedzeniu Chrisa i Rou, więc byłam zmuszona
podejść do Roba, bo Rory z całą pewnością mnie nie pamiętał.
- Cześć!- przywitałam się, a on od razu wyciągnął markera i
podpisał mi się na bilecie.
- Cześć! Koncert się podobał?- zapytał.
- Idealny. – odpowiedziałam uśmiechając się.- Nie pamiętasz
mnie co?
Perkusista zmarszczył brwi i nagle szeroko się uśmiechnął.
- Zaraz! Ty byłaś z Jaredem! Jesteś jego córką, nie?-
zapytał uśmiechając się jak do starego znajomego.
- Tak.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Ale bardzo mi miło, że
przyszłaś na koncert.
- Nie mogłam was odpuścić.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Jared jest tutaj?
- Nie. Jest jeszcze w trasie, ale za kilka dni wraca.-
powiedziałam trochę ciszej, bo niektórzy ludzie zaczęli się nam ciekawiej
przyglądać.- Długo tu zostajecie?
- Nie… jutro wyjeżdżamy. Wracamy już do domu, do Anglii.
Chwilę jeszcze z nim rozmawiałam, po czym nawet nie wiem
jak, ale uciekł mi. Ludzie też się rozeszli, a ja zostałam praktycznie sama, bo
reszta zespołu także zniknęła. Super. Nawet nie zamieniłam zdania z Chrisem. Zawiedziona
westchnęłam i popatrzyłam na telefon. Trzeba zadzwonić do Gosi, może ona po
mnie przyjedzie. Wybrałam jej numer i przyłożyłam telefon do ucha. Jednak
dopiero po chwili zorientowałam się, że nie ma żadnego sygnału. Spojrzałam na
wyświetlacz i okazało się, że padła mi bateria. Pięknie! W takiej chwili! Niech
go szlag! Najchętniej rzuciłabym telefonem o chodnik, ale za bardzo szanowałam
ten przedmiot, więc tylko schowałam go do kieszeni.
Nagle usłyszałam
podniesione głosy, więc podniosłam głowę kierując wzrok w stronę z której
dochodziły. Drzwi od klubu otworzyły się i wyszła z nich postać w kapturze,
okutana szalikiem. Noc była wyjątkowo chłodna, ale bez przesady. Gdy tylko
zdałam sobie sprawę, że jest sama, postanowiłam podejść. Może jakoś pomoże mi i
zadzwoni po taksówkę, czy coś.
- Hej, przepraszam…- zaczęłam dotykając ramienia postaci
odwróconej do mnie tyłem.
Osobnik od razu podskoczył przestraszony moją obecnością i
odsunął się kilka kroków w tył. W prawej dłoni dzierżył zapalonego papierosa, a
w drugiej telefon komórkowy. Jestem uratowana! Gdy tylko nikłe światło telefonu
oświetliło jego twarz, zdałam sobie sprawę, że to Chris. Czyżby w końcu
szczęście się do mnie uśmiechnęło. Po zobaczeniu jego twarzy wewnątrz mnie coś
jakby rozbłysło ogromną radością. Nie umiałam powstrzymać cisnącego się na moją
twarz uśmiechu.
- Nie wierzę, w końcu coś dobrego mnie spotkało.-
powiedziałam cicho do siebie.- Mogę się przytulić?- zapytałam jak głupia.
- Eee… jasne.- odpowiedział, a ja objęłam go przez co spadł
mu kaptur odsłaniając coś białego co miał na włosach.
- Co ci się stało?- zapytałam cofając się o krok do tyłu.
- A mały wypadek przy pracy.- odpowiedział przyglądając mi
się uważniej.- Zaraz! Klaudia? – ja w tym momencie pokiwałam twierdząco głową.-
Właśnie Rob mówił, że byłaś. Ale myśleliśmy, że żartuje.
- Czemu?- zapytałam zaskoczona.
- No… nie wiedziałem, że lubisz nasz zespół. Chyba, że… -
nagle jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech, którego za nic nie mogłam
zrozumieć.
- Chyba, że…?- zapytałam starając się go zmusić do
kontynuowania myśli.
- Shannon mi kiedyś powiedział, że uważasz mnie za całkiem
przystojnego.
To zdanie zbiło mnie w ziemię. Nie wiedziałam czy się
zapaść, czy co. Ale cała ta sytuacja, sposób w jaki to powiedział Batten…
Zaczęłam się śmiać. A po chwili i on dołączył do mnie, jednak od razu skrzywił
się i złapał za głowę.
- Wiem, że… zabiję go za to, że ci powiedział.- wyjąkałam
speszona.
- Ale to było miłe. Niezbyt często to słyszę.
- Żartujesz teraz, prawda?- zapytałam nie wierząc w to co
mówi.
- Fanki raczej wolą Rou.- zaśmiał się.
- Bo się nie znają.- dopowiedziałam, a potem przyłożyłam
rękę do czoła.
Boże co ja gadam i o czym ja gadam z Chrisem. Przecież to
woła o pomstę do nieba.
- W ogóle może wejdziesz do środka? Tutaj jest nieprzyjemnie
zimno. Ja tylko skończę palić.
- Poczekam z tobą. Swoją drogą koncert był niesamowity.
Jesteście świetni na żywo. Znacznie lepsi niż mój ojciec, tylko błagam to
zostaje między nami.- szepnęłam konspiracyjnie.
- Jasne.- odpowiedział z uśmiechem, po czym skrzywił się.
- Co się dzieje?- zapytałam i dopiero gdy podszedł pod
drzwi z małym światełkiem zauważyłam, że
to coś na głowie to bandaż.- Boże, co ci się stało?
Chris tylko prychnął z uśmiechem i otworzył drzwi. Przeszłam
przez nie, a on najgłośniej jak umiał powiedział:
- Cóż, Rou chciał się pozbyć wieloletniego przyjaciela i
basisty. Nie wiem kogo miał na oku, ale cóż… mnie nie tak łatwo się pozbyć.
Nagle obok mnie pojawił się wokalista Enterów, który
przewrócił oczami i prychnął.
- Ależ dramatyzujesz.
- Pierwszy raz w życiu zobaczyłem tyle gwiazd!- kontynuował
Chris.
- Cóż, w końcu jesteś w Los Angeles, a to nie dziwne.-
dopowiedział Rory.- W ogóle to cześć! Miło cię znów widzieć! Napijesz się z
nami zanim pojedziemy do hotelu?
- O tak! Muszę załagodzić ten ból.- jęknął Batten i wziął do
ręki 2 butelki piwa.- Proszę.- podał mi jedną, a sam zaczął pić z drugiej.-
Uhhh jak dobrze!- mruknął rozsiadając się na sofie.
Popatrzyłam na nich nie mogąc uwierzyć, że tutaj jestem. Rob
zniknął w łazience i słychać było tylko szum wody, za to Chris z Rorym
rozsiedli się na kanapie, a Reynolds szukał czegoś w walizce. A ja tak stałam
patrząc na nich z butelką piwa w łapie.
- Ale z ciebie dżentelmen Chris.- prychnął Rou i schwycił
mnie za dłoń.- Usiądź sobie tutaj, chyba że te dwa pawiany zrobią ci miejsce
między sobą. Nie krępuj się, oni nie gryzą.
Uśmiechnęłam się do niego i przycupnęłam na brzegu kanapy
patrząc na nich. Nie trwało to długo, jakieś 30 sekund później Rory pociągnął
mnie za rękę, tak że zsunęłam się na Chrisa, który objął mnie ramionami w pasie
i wziął łyka piwa, które miał w ręku.
- Puść ją. Ma siedzieć obok nas.- powiedział Liam i tylko
dzięki niemu znalazłam się pomiędzy dwoma, na szczęście już umytymi muzykami.
I tak to się zaczęło. Opowiedziałam im o tym jak się
dowiedziałam o koncercie, o Gosi, która nie chciała ze mną iść i kłopotach z
wejściem. Oczywiście Rou mruknął, że trzeba było podejść do nich to weszłabym
bez problemu. No tak, ale przecież nie miałam jak do nich podejść przed
koncertem.
- Ile?! 200 dolców za
bilet?- zapytał zaszokowany Rob.
- Cóż… uwielbiam was i chcę powiedzieć, że było warto. I to
jak nie wiem! Tylko raz w życiu bawiłam się tak dobrze, a było to na Placebo.
- Ale komplement.- uśmiechnął się rozradowany Rory.- Ale 200
dolców?! Nawet ja bym nie wydał tyle na bilet na swój koncert.- zaśmiał się.
- Ty to byś złamanego gorsza na to nie wydał.- odparł Rou.-
Dobra, ja padam. Jadę do hotelu. Ahh moje łóżeczko… Kto ze mną?
- Z tobą do łóżka w życiu!- odpowiedział z odrazą Rob
podnosząc swoje rzeczy z ziemi.- Jesteś zbyt futrzasty.
Po tym komentarzu Roba, wszyscy po prostu leżeliśmy ze
śmiechu. Chłopcy zaczęli się zbierać, tylko Chris się nie zamierzał ruszyć.
Pożegnałam się z resztą i popatrzyłam na lekko podchmielonego basistę.
- Jak ci się to stało w głowę.- zapytałam.
- Rou zahaczył nogą o gitarę i rozciął mi nią skroń. Aż
ciemno mi się zrobiło przed oczami. Ale wiesz co w tym wszystkim jest
najśmieszniejsze? Że zorientowałem się dopiero po koncercie. Wracamy tutaj, i
zaczęła mnie boleć głowa. Dotykam się a tu cała ręka we krwi. Dobrze, że to
była ostatnia piosenka i nikt nic nie zauważył.
- Dobrze, że nic poważnego ci się nie stało. Oglądał to
lekarz?
- Tak. Powiedział, że jeśli chcę to mogę jechać do szpitala
by założyli mi szwy, ale nie muszę, bo nie jest to aż tak poważne i samo się
zagoi. A co z twoim powrotem, bo jak dobrze zrozumiałem to wszystko wydałaś na
bilet.
- Eee… jakoś sobie poradzę. Pożyczysz mi telefon, nie?
- Eee.. padł mi godzinkę temu, a ładowarkę mam w hotelu.
Myślałem, że ty masz telefon.
Popatrzyliśmy na siebie, a potem wybuchliśmy śmiechem. Chris
otworzył nowe butelki i zaczęliśmy wolno sączyć alkohol rozmawiając o coraz
bardziej prywatnych tematach. W pewnym momencie przypomniało mi się, że
straciłam Mata i to chyba przez alkohol postanowiłam mu o tym opowiedzieć.
Wręcz wypłakiwać się w jego rękaw. Tym sposobem on opowiedział mi, że niedawno
zerwał ze swoją dziewczyną. Sama już nie wiedziałam co robię. Wlazłam mu na
kolana i przytuliłam się do niego. Obydwoje zaczęliśmy jęczeć o tym jakie
związki są beznadziejne i chyba wypiliśmy kolejną butelkę piwa. W życiu tyle
nie piłam, więc zaczęłam bardzo szybko robić się senna. Czułam jak głowa mi
leci, ale ostatkami silnej woli powstrzymywałam się przed zaśnięciem.
- A może złapiemy taksówkę na drodze?- zaproponował Batten.
- Hym.. to jedna z główniejszych ulic. Dobry plan.-
mruknęłam i odstawiłam butelkę na stół.
- Ona jest prawie pełna.- mruknął Chris i wypił ją.
Jakimś cudem udało nam się wstać z kanapy, a mi od razu
kręcić w głowie. Chris który był bardziej wprawiony (mimo, że wypił 2x więcej
piwa niż ja), całkiem nieźle utrzymywał pion, więc schwyciłam się jego ramienia
i powoli zaczęliśmy iść w kierunku wyjścia na ulicę. Było mi nawet całkiem
dobrze. Byłam wtulona w moją muzyczną miłość, co prawda czasami traciłam
orientację, ale nie było tak źle. Moje pierwsze bycie pijaną zaliczam do
udanych. Jeśli oczywiście tak można powiedzieć o byciu pijanym.
Gdy znaleźliśmy się
na dworze zatrzęsłam się z zimna i mocniej wtuliłam w Chrisa przez co
straciliśmy równowagę i klapnęlismy na tyłki na środku chodnika. Nie obyła się
z tym bez śmiechu. W końcu jednak, chyba tylko cudem i trochę dzięki latarni
wstaliśmy na nogi. Oparłam głowę o Chrisa, który miał jeszcze ze sobą niewielki
plecak sportowy i czekaliśmy na
taksówkę. Znów zaczęłam przysypiać. I nagle otworzyłam oczy i zapytałam go
gdzie Rou.
- Ojdshaka ktyykknjjj mówiiokjii3o2jsz?- wybełkotał patrząc
na mnie.
- Taksówkaaa.- jęknęłam widząc samochód.
- Stokodkoodkdodoppppp.- próbował wykrzyknąć Chris, ale
język mu się tak plątał że wyszedł z tego sam bełkot.
Nagle poczułam szarpnięcie i zostałam pociągnięta w tył.
Sama nawet nie wiem jakim cudem zrobiłam krok do przodu. Basista Enterów
popatrzył na mnie przytomniej i tym razem trochę bardziej zrozumiale próbował
nakrzyczeć na mnie, bym chyba nie wpadła pod samochód. Ale przecież on był tak
daleko… Znów zaczęłam przysypiać i tylko przez mgłę pamiętam jak wsiedliśmy do
jakiegoś samochodu.
__________________________________
Wiem, że nie tego się spodziewaliście po tym rozdziale, ale wierzcie mi, że to było zaplanowane :D O akcji Gosia- Stella jeszcze będzie, ale na razie musiałam wprowadzić tutaj Enterów, głównie Rou i Chrisa ;) Mam do nich bardzo ważne plany. Liczę na to, że przyjmiecie ich ciepło^^ i mojego kochanego pijaka <3 Co do Fency to chciałabym wiedzieć co w niej takiego pustego, bo sama tego nie widzę, a nie chcę by była tak postrzegana. Dobra, padam na pysk. Nie mam siły nic więcej pisać.
Rozdział dedykuję mojej ekipie z Coke <3 kocham Was wszystkich. byliście świetni!
Woow znów wracam do tendencji komentarz na dzień XD
OdpowiedzUsuńOgólnie obśliniam ten rozdział bo Enterzy :D Więc przygotuj się na rzeczy typu awwww, oooo i serduszka xD
„Zaskoczona odwróciłam się do odbiornika, gdy usłyszałam w nim piosenkę „Battle for the sun” mojego ukochanego Placebo.” Właśnie minęła 23, dokładnie tydzień temu bawiłyśmy się na ich koncercie, to minęło tak szybko :< Setlista, flaga, taśma <3333 Brian, Stefan, Steve :D
Fuuuj, nie ma to jak różowy obśliniony słoń na powitanie xD
„Innym razem pójdziemy… i na inny koncert.” Nieeeeee, na potrzeby opowiadania me serce zostało złamane T_____T ale doskonale pamiętam jak jeszcze 2 tygodnie temu bardzo sceptycznie podchodziłam do tego zespołu, teraz szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie mojego muzycznego świata bez tych angielskich pawianów :D
„- Koncert? Wymalowana? Od kiedy…?- zaczęła.” Hmmmm coś czuję że przed koncertem Enterów w Warszawie to trochę czasu spędzimy w łazience…. :P
„Nawet jak bym im zaproponowała tysiąc dolców i noc z Jaredem.” Bleeee jak byś im zaproponowała noc z Jaredem to myślę że tylko byś ich zniechęciła :D
„Błagam, to mój ukochany zespół, a nie mogłam wcześniej kupić biletu. Bardzo pana proszę!- wyjąkałam, gdy pierwsze łzy spłynęły mi po twarzy.” Muszę się nauczyć tej sztuczki z płakaniem, serio…. Może w końcu dostanę setlistę, albo kostkę xd
„Za perkusją siedział, cały naładowany energią Rob Rolfe” taaa naładowany energią i strojący przerażające miny :O
„jednak szybko oczy przeniosły się na wokalistę, Rou Reynoldsa,” Rou *~* <3 wybacz, musiałam ^^”
Twój opis koncertu cholernie sprawia że chcę ich zobaczyć….najlepiej natychmiast xP
„Większość oblegała ku mojemu zawiedzeniu Chrisa i Rou” nie ma im się co dziwić, oblegali przecież najlepsze partie :D <3
„- Nie wierzę, w końcu coś dobrego mnie spotkało.- powiedziałam cicho do siebie.- Mogę się przytulić?- zapytałam jak głupia.” Haaaa nie ma to jak walenie prosto z mostu XD
„- Cóż, Rou chciał się pozbyć wieloletniego przyjaciela i basisty. Nie wiem kogo miał na oku, ale cóż… mnie nie tak łatwo się pozbyć.” Ej mnie nie było w tłumie więc w kogo ten zarośnięty krasnal śmiał się wgapiać? :O loool XD
„o Gosi, która nie chciała ze mną iść” jak mogłaś, wbiłaś mi nóż w plecy T______T „Jesteś zbyt futrzasty.” Ahahahaahha, umarłam <3 choć to w sumie prawda :/
O losie, pijanego Chrisa to rozumiem, bo w sumie to norma, ale pijany Kunik? :D przypomina mi się „łovemba” z filmiku z Rosji XD
Strasznie ryjek mi się cieszył czytając ten rozdział, pod koniec moje policzki już nie wytrzymywały od ciągłego śmiania się :D <3
Haaaa a tak poza tym to mój komentarz po raz pierwszy będzie ierwszy XD
No i Rou <3333 i Chris <333 ech, niech Rory też ma serduszko <3 Rob nie dostanie bo robi straszne miny XD
To chyba tyle z tego mojego ślinienia się i zacieszania, czekam na kolejny rozdział, bo chce się koniecznie dowiedzieć co dalej z wami misiaki :*
-Megthehunter
Mówiłam, że będzie komentarz, to będzie! Klaudiush jak mówi, to tak będzie! :D Ja pieprzę, nie zdążyłam! Ale to wina burzy! Przeeepraszam! Wyyybacz mi! No więc… wiedziałam, że będzie coś z Enter Shikari, ale nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie, mi wcale nie chodzi o znalezienie Claudii chłopaka! *poker face* Ale powiedz, że wreszcie kogoś znajdzie, bo tak nie można! Zostaniesz jak ta stara panna z kotem i co? Różowy, pluszowy słonik? Wtf? Skąd go wytrzasnęłaś? xD Gadanie do zwierząt, mimo, iż Cię nie rozumieją *feeling like a boss* Wgl. to nie lepiej wyjustować ten tekst, niż go wyśrodkować? Dziwnie jakoś to wygląda , kiedy tak ostatni wyraz zostaje na środku :P „Ja po tej czynności…” Nie lepiej bez tego „ja”? Dobra, nie czepiam się, nie bij xD „ten uśmiech, tak podobny do jaredowego, niebieskie śliczne oczy…” Wtf, czemu do Jaya go porównujesz? Czym Ci zawinił? xD No i wszyscy mają niebieskie ślepia! Ale one są takie ładne *-* Skąd masz kubek? Też taki chcę, zamówisz mi, nie? :c „Wyjątkowo szybko, więc po minucie…” To nie jest szybko! Mój grat, zwany laptopem tyle się odpala, komputer normalnie 10 sekund. Włączyć, zalogować się i już możesz korzystać. Mówiłam już, że nienawidzę facebooka i nie mam tam konta? xD Ale te zaproszenia muszą być męczące, ludzie i bez tego skarżą się na to gówno D: „Trasa koncertowa…” A ja już wiem, jaki zespół będzie grał xD „Przecież ja muszę być na tym koncercie. To prawie sprawa życia i śmierci.” Ale bilet nie jest warty 200$ ! A może jest? Zabawki psów są zawsze takie obślinione :s Ale i tak psiaki są kochane! ^^ „Nie ma na niego biletów! Ale nie ważne! Jakoś je załatwię!” Mwahaha, padłam :D Ale po co dzwonić do Dziada? Myślałam, że wejdziesz normalnie jakimś tylnym wejściem i będziesz darmo na koncercie! Albo zadzwonisz do Jaya po numer tego… no jak on ta miał!? Chris, albo Rou, albo jeszcze inny… No któryś z nich, w każdym razie! Te kilka słów, a tak potrafią człowieka zszokować i odpędzić radość – „raczej nie”. Nienawidzę tego, a ciekawie byłoby z Gosią na tym koncercie :D tylko wtedy musiałybyście kupić dwa bilety, a to by się raczej nie udało :c Muszę posłuchać potem Enter Shikari i liczę, że podasz mi jakieś fajne piosenki :D I to rozczarowanie, kiedy przyjaciółka jest dla Ciebie prawie siostrą, ale nie podoba jej się Twoja muzyka – no po prostu, ku*wa no nie! To tak samo, jak pokazałam swojej siostrze ciotecznej Marsów i jej się spodobali, ale Kill Hannah już nie… Ani Green Day, Paramore i My Chemical Romance. A dzień później umarłam, bo okazało się, że jednak woli hip-hop. [*] Co to jest kolos? *głupiec* Tylko nie pytanie „jak można nie lubić…” bo to mnie denerwuje xD Jestem hejterem, ale to jest już w ogóle brak tolerancji :P *i kto to mówi?* A ten Chris to nie jest taki zły XD Tylko trzy godziny? No proszę Cię, zdążysz się ubrać, dojechać i wyżulić od kogoś bilet! Parę ciemnych spodni, które robiły za skórzane, tak to przeczytałam xD Masz buty z ćwiekami? *-* To ty nigdy się nie malujesz? Lol, aż mi się przypomniała taka trzynastolatka (nie ja!) co chodziła wymalowana xD Normalnie kilo tapety :P Zawsze chodzisz na koncert z kimś? O.O „Za nic mi nie oddadzą biletu. Nawet jak bym im zaproponowała tysiąc dolców i noc z Jaredem.” Ojciec nie byłby chyba z tego zadowolony xD Ale jak znajdziesz ładna blondyneczkę… ;P Btw. Oni chyba nie będą zainteresowani Jaredem, skoro taki zespół jest w mieście xD Czemu konika? Ach, te 200 dolców za bilet.. Dziadu nie byłby z Ciebie dumny, mogłaś zawsze do mnie zadzwonić, pogadałbym z chłopakami, bla, bla.. a znając życie, by nie odebrał telefonu xD Jak się liczy rzędy przy płycie? Lol xD to nieszczęsne logo, które wycinałaś pół godziny. Ale jakie dopracowane! A co chodzi z tym falującym tłumem? I ty bardzo lubisz mordować koty patelnią :D potem ten opis koncertu, z którego nie kojarzę żadnej piosenki. No musisz mi coś polecić! „Batty C is my hero :D” no tak, ulubiony muzyk w dodatku bohater xD Nie oszukujmy się, chłopcy mieli lepszą kondycję od Ciebie, ich było stać na skakanie jak wariaci ponad dwie godziny :P
OdpowiedzUsuń-klaudiush
Wrócisz na piechotę, albo odwiezie Cię Rou, czy ten… Chris, o. Od kiedy zaczęłaś dialog z Enter Shikari, wiedziałam, że będzie coś więcej! No i żeby się z nimi upić, wtf?! xD Skończyłaś wgl. w opowiadaniu 21 lat? Bo inaczej jesteś niepełnoletnia.. ;s Mwahaha, spotkać Chrisa :D Jeszcze błagaj go, żeby móc zadzwonić z jego telefonu, no proszę Cię! On Cię odwieźć powinien i dwie stówy oddać xD Co jak co, ale trochę przepłaciłaś :P Ty tak każdego pytasz „mogę się przytulić”? Po koncercie też? :D „- Shannon mi kiedyś powiedział, że uważasz mnie za całkiem przystojnego.” Umarłam tutaj, po prostu dead xD a zresztą, nie musiałaś mu sama tego mówić! xD Ale i tak musisz się na nim zemścić, co nie? :D „Znacznie lepsi niż mój ojciec, tylko błagam to zostaje między nami.” Kolejny zgon. Miałaś chyba wenę i niezły humor pisząc to :D ten dialog chłopaków… czy ty coś ćpałaś?! On naprawdę zerwał ze swoją dziewczyną, czy ty cos planujesz? Planujesz, oj, planujesz… zeswatasz ich! A gdzie Devine?! Dla niego też zrób miejsce! ;( ale bez trójkącików! XD „Ojdshaka ktyykknjjj mówiiokjii3o2jsz” przetłumacz mi to, bo ja nie potrafię. No po prostu nie rozumiem xD „Znów zaczęłam przysypiać i tylko przez mgłę pamiętam jak wsiedliśmy do jakiegoś samochodu.” Ja chcę kolejny rozdział, kończenie w takich momentach jest nie fair!! :c dawaj, pisz następny bo zwariuję :D No i sorry, że go nie dodałam wczoraj, ale ta cholerna burza mi przeszkodziła :c wybacz raz jeszcze!
OdpowiedzUsuń-klaudiush
Stwierdzam, że Enterzy, nie ma batonów i ich perypetii, tylko Klaudia i jej historia…no i na wejście większość osób nie skomentuje tego rozdziału :/ A szkoda, bo co prawda tego się nie spodziewałam, że już i w ten sposób, który osobiście mi się podoba, wprowadzisz do opowiadania chłopaków z Enter Shikari, ale wyszło to bardzo fajnie i przyjemnie. Nie wiem dlaczego, ale najbardziej z tego wszystkiego spodobały mi się nachalne i błagalne próby zdobycia biletu przez Klaudię :D Dobrze, że ten facet się nad nią zlitował, chociaż pewnie coś by wykombinowała to pewnie przy okazji narobiłaby sobie kłopotów, bo…hmmm…prześlizgnęłaby się w tłumie, a potem wszystko wyszło na jaw i goryle próbowały by ją złapać xD Takie moje drobne spekulacje…byłoby zabawnie.
OdpowiedzUsuńI teraz nie wiadomo czy Klaudia znalazła faceta czy jednak będzie z kimś innym, w każdym razie mam nadzieję, że nie będzie tu dużo miłości i romantyzmu, bo nie lubię takich historii.
Rozdział czytało się szybko i przyjemnie, no i oderwał on od dotychczasowego wątku, powiało świeżością. Czekam na ciąg dalszy ;)
-echelonya
Lol. Skleroza nie boli… Ale już biorę się za komentarz.
OdpowiedzUsuńPoczątek był ok. Nie rozumiem Klaudii, nie każdy musi lubić to co ona. ;)
Później robiło się coraz nudniej, mam na myśli opis koncertu, no ale to nie Twoja wina, ja po prostu nie lubię czytać takich rzeczy.
Końcówka była ok, ciekawe co będzie dalej po tej popijawie. xD
I doszłam do wniosku, że jak nie ma w Twoim opowiadaniu Marsów, to jakoś tak smętnie się robi.
-Adka
Czytam twoje opowiadanie od dłuższego czasu ale jakoś nie miałam nigdy czasu żeby skomentować.Ogólnie opowiadanie samo w sobie mi się bardzo podoba,widać że z biegiem pisania następnych rozdziałów twój styl pisania tak jakby ewoluował,oczywiście na lepsze.Historia momentami bardzo porusza jak i też doprowadza do śmiechu.Mam nadzieję że dalsze rozdziały będą tak dobre poprzednie.Życzę Ci ogromnej weny i dużo czasu na pisanie.Pozdrawiam xD
OdpowiedzUsuń-Ania
Nie bedzie jakis dlugi bo dwa razy mi sie nie dodal I nie wiem czy ten sie doda. Zaskoczenie ze caly rozdzial na marsowym ff o enterach.
OdpowiedzUsuńPoczatek troche smutny bo Letosi musieli uspic Sky I tak mi sie przypomnialo zdjecoe jareda jak z nim siedzial. Zal mi KAZDEGO kto traci zwierzaka. W tym Jareda tez.
Gdybym Cie nie znala to nie uwierzylabym ze moglas Klaudia z opowiadania mogla wydac 200 dolarow za bilet;) do tego udajac biedne, zaplakane dziecie.xD
Brawo dla Gosi, ze jako jedyna jest rozsadna I przeklada to co trzeba zrobic nad to co sie chce.
Troche sobie poziewalam na opisie koncertu ES. Lubie ich ale bez fajerwerkow. Chociaz kiedy supportowali dziada I spolke to wlasciwie ratowali caly ten cyrk bo byli jedynym zespolem ktory spiewal a nie gadal.
Pijany Chris jest okropnie smieszny.
-mama