8 listopada 2010

Chapter 2 "Koncert w Londynie"

Chapter 2
"Koncert w Londynie"

Przed koncertem wybrałam się razem z moimi rodzicami chrzestnymi na spacer. Z jednej strony chciałam już być przed stadionem i czekać... no może nie do końca, ale to pomińmy, na wpuszczanie do środka. Ale z drugiej strony wiedziałam, że może na mieście spotkam któregoś z Batonów, choć szanse były naprawdę bardzo nikłe. W końcu zgodziłam się na spacer po ulicach Londynu. Byłam już ubrana jak na koncert, bo od razu po spacerze mieliśmy się udać pod stadion. Wiedziałam, że koleżanki będą mi trzymać miejsce w kolejce, a raczej poza nią, więc nie martwiłam się oto. Idąc tak rozglądałam się po sklepach i kawiarniach marząc o tym, by zobaczyć gdzieś Marsów. Dość dziwne zachowanie, ale spowodowane jedynie chęcią rozmowy z nimi o muzyce. Może i mają już tego dość, ale ja muszę się dowiedzieć czemu nie grają Valhalli czy innych jej podobnych piosenek. Gdy już szliśmy w stronę miejsca koncertu, a ja straciłam jakąkolwiek nadzieję, że ich zobaczę, bo w końcu za godzinę zaczynali wpuszczać, zobaczyłam siedzącego na ławce Jareda. Był ubrany w brązową skórzaną kurtkę, a na oczach miał te swoje ray-bany. Uśmiechnęłam się widząc, że jego kapelusz leży obok, bo od razu przypomniało mi się moje opowiadanie. Kurczę, on w życiu nie wrzuciłby do kapelusza kasy, ale ja mogę to teraz zrobić jemu. Z szerokim uśmiechem zaczęłam błagać Mirande, by dała mi jakąś kasę i po chwili dostałam do łapy jednego funta. Puściłam jej oczko i podeszłam do Jareda, który nagle zdał sobie sprawę, że nadchodzi fanka. Śmiesznie to wyglądało. Starałam się być jak najbardziej poważna, więc powiedziałam oczywiście po polsku.
-          Wiesz co? Wyglądasz tak biednie, że daję ci tu jednego funta i idź do sklepu kupić sobie bułkę, bo mi jeszcze zemdlejesz podczas występu i będzie!
 Leto nic nie rozumiejąc chciał już otwierać usta, ale ja szybko wrzuciłam mu do kapelusza monetę i uciekłam. Gdy dobiegłam do mojej matki chrzestnej o mało co nie umarłam ze śmiechu. Jared nadal siedział jak zaczarowany i patrzył zaskoczony na kapelusz. O boże! Ludzie żebyście widzieli jego minę! Byłam prawie pewna, że umrę ze śmiechu jeśli jeszcze chwilę tam zostanę.
-          Z czego się tak śmiejesz? Kto to był?
-          Jared.- odpowiedziałam starając się złapać oddech.- O boże! Umieram! Mój brzuch!
-          Co ty mu tam powiedziałaś?
-          Że ma iść bułkę sobie kupić, bo nie chcę by zemdlał na koncercie. Och, żebyś widziała tę jego zdezorientowaną minę! No dziś będzie niezły koncert, mówię ci to!
-          A nie miałaś go prosić o Valhallę?- zapytała oglądając się za siebie.
-          Miałam, ale już tego nie zrobię. Gdybym się wróciła to bym chyba tam przed nim ze śmiechu padła! Jaka piękna akcja! Musze ją opowiedzieć dziewczynom!
-          To co? Teraz kierunek stadion?
-          Zgadza się. O ja! Znów wywalę jakąś akcję na koncercie i jak będzie cisza to ja będę rechotać w najlepsze.
-          No to może cię rozpozna...
-          Mir... no proszę cię. On rozpoznaje tylko swojego brata choć i to jest pewnie rzadkością.- zaśmiałam się idąc w kierunku stadionu, który był niedaleko.
Gdy doszliśmy do stadionu pożegnałam się z opiekunami, bo oni mieli miejsca siedzące a ja oczywiście stojące i każdy poszedł do swojej bramki. Okazało się, że mam jeden z najlepszych biletów, bo wejście na obiekt było przy samej scenie. Poszłam w tamtą stronę i od razu zauważyłam moich znajomych. Uśmiechnęłam się na ich widok i szybko stanęłam obok, a muszę zaznaczyć, że stali praktycznie przy samym wejściu. Pozostali kolejkujący nie mieli nic przeciwko bym się do nich dołączyła, więc nie musiałam się z nikim kłócić, że zajęli mi miejsce. W końcu to była Anglia, a nie Niemcy. Popatrzyłam na moje trzy kompanki. Pierwsza z nich miała na imię Dorothy, ale wszyscy i tak mówiliśmy na nią Czarna. Ciemne długie loki opadały na jej ramiona i plecy podkreślając jej kobiecy urok. Miała na sobie czarne dopasowane jeansy i koszulkę z napisem „I.L.L.”. Gdy popatrzyłam na nią kręcąc głową spojrzała mi w oczy z wyrazem „no co?” i uśmiechnęła się wrednie.
-          Przecież nie będę iść na ich koncert w koszulce Marsów! Muszę wspierać Braxtona!
 Pokręciłam znów głową i zaczęłam się śmiać. Czarna była wielką fanką Braxtona, chłopaka, który pomagał 30 Seconds To Mars w trasie koncertowej. Miał swój własny projekt muzyczny, który nazywał się właśnie I.L.L. i Dorothy z wielką chęcią starała się go wszędzie promować. Obok niej stała wyższa od niej blondynka z miną „co ja do jasnej cholery robię w kolejce?”. Była to Nina zwana przez nas Cheescake. Nie pytajcie mnie skąd wzięła się ta ksywa, po prostu taka była. Ciasto była starsza ode mnie o dobre kilkanaście lat, ale jakoś świetnie umiałyśmy się dogadać, a rozmawiałyśmy ze sobą jakbyśmy były rówieśnicami. Ubrana w koszulkę Marsów starała się za bardzo nie przyznawać do tego zespołu. Otóż nie była za wielką fanką Jareda i wszystkie wiedziałyśmy jak go nie lubi. Cheescake jak możecie się domyślić miała innego ulubieńca, mianowicie Shannona. Ale jak mówiła „on jest moim bogiem tylko i wyłącznie na scenie za garami”. Ostatnią z nich była jasnowłosa blondynka, która opierała się o Ciacho. Była najwyższa z naszej czwórki i spokojnie mogła obserwować czy ochroniarze już zaczynają wpuszczać czy też nie. Miała pogodny wyraz twarzy, ale każda z nas wiedziała jak bardzo denerwuje się, w końcu to był jej ukochany zespół i w końcu to był Jared. Justine, bo tak miała na imię była wielką fanką Jareda, ale muszę zaznaczyć, że nie miało to nic wspólnego z fangirlsmem, choć nie każdy by się ze mną zgodził. Justine uwielbiała jak się na nią mówi Greeys, więc raczej będę tak pisać. Zaczęłam opowiadać dziewczynom moją małą przygodę związaną z Jaredem. Gdy skończyłam Czarna z Ciacho prawie leżały na podłodze śmiejąc się z tej akcji, a Greeys patrzyła na mnie wzrokiem, który wyrażał naganę.
-          No co?- zapytałam też się śmiejąc.
-          Okropna dla niego jesteś!
-          Ojej, zasłużył sobie.- powiedziałam uśmiechając się.
 W tym momencie poczułam, że tłum gęścieje, a ludzie idą do przodu. Szybko złapałyśmy się razem, tak by się nie zgubić w tłumie i ruszyłyśmy do wejścia. Szybko wytłumaczyłam ochroniarzowi, że mój aparat nie jest lustrzanką i weszłam do środka. Pobiegłyśmy jak głupie od razu pod barierki i tak zajęłyśmy sobie najlepsze miejsca jakie mogłyśmy sobie wyobrazić. Koncert zaczął się dopiero po występie dwóch supportów i bardzo długiej przerwie, ale warto było. Zagrali naprawdę dużo jak na nich piosenek, a w tym dwie z pierwszej płyty. Jedną full bandem, a drugą akustycznie. Tak się cieszyłam z tego małego giftu, że nawet nie zauważyłam braku „A Beautiful Lie”. Gdy się później o tym dowiedziałam byłam w wielkim szoku, ale w końcu... coś za coś, a zdecydowanie wolę Buddhe For Mary niż A Beautiful Lie. Jared o dziwo dużo nie gadał, no nie licząc oczywiście mowy, jak on to kocha Londyn i Anglię, Shannon walił w bębny z niesamowitą siłą, a Tomo z Timem skakali jak szaleni z gitarami. No i oczywiście Braxton, który ucieszył się niesamowicie widząc co Czarna ma na sobie. Był to jeden z lepszych koncertów, z jedną z lepszych publiczności. Bawiłam się naprawdę świetnie. Gdy się skończyło udałyśmy się do barku po picie i spragnione wychlałyśmy, bo piciem tego nazwać nie można, wodę, którą sobie zakupiłyśmy. Chwilę jeszcze rozmawiałyśmy, a potem wszystkie zgodnie stwierdziłyśmy, że tym razem nie czekamy na Marsów. W końcu Czarna i Greeys miały niedługo samolot do Polski, a Nina musiała iść następnego dnia do pracy. Pożegnałam się z nimi i zaczęłam szukać moich rodziców chrzestnych. Dopiero przy jednym z wyjść wpadliśmy na siebie. Zmęczeni zaczęliśmy relacjonować sobie to co działo się na koncercie i powoli wracaliśmy do mieszkania znajomej Mirandy. Doszliśmy na miejsce około 1 w nocy, bo oczywiście musieliśmy się zgubić po drodze i na miejscu okazało się, że za 4 godziny mamy lot powrotny do Polski. Zaczęło się wielkie pakowanie, które zajęło nam 1,5 godziny! Gdy w końcu się zebraliśmy i wyjechaliśmy okazało się, że jest już 3 w nocy, a o 5 mieliśmy mieć samolot. Zmęczona ciągle nuciłam pod nosem „no no no no”, które przyczepiło się mnie po koncercie jak rzep psiego ogona. Wyjrzałam przez szybę, ale zobaczyłam tylko migające światła latarni. Było zupełnie pusto. Jak ja chciałam być w tej chwili znów przy samych barierkach i słyszeć głos Jareda. Ten koncert był niesamowity chociaż by przez to, że w końcu śpiewał czysto i to tak pięknym głosem, że... Nagłe szarpnięcie i niesamowity ból. Tak duży, że chyba zemdlałam...

7 komentarzy:

  1. ms. nobody
    Sytuacja z Kleopatrą mnie zwaliła z krzesła. Ja ogółem jestem ciekawa jakby zareagował, gdyby serio ktoś mu tak wrzucił funciaka do kapelusza. :D To by było ciekawe. ^.^
    Czy na końcówce to jest to, o czym myślę? Że niby ten.. crush, crush? Bo jak tak.. to ja czuję emołszyns. *,* Krótko, ej! Ja proszę dłużej! :D ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. madzia ; )
    po drobnych problemach z zabraniem sie do czytania w koncu przeczytałam i stwierdzam że zdecydowanie za krótko !xd rozdział super .. kapelusz …hahahahah ! dawaj nexta ;d ; **

    OdpowiedzUsuń
  3. graphic
    swietne! po prostu nigdy nie czytałam jakiegoś opowiadania z takim zaciekawieniem! ;P aż się nie moge doczekać następnego rodziału! ;) /ja mieszkam niedaleko Kierzbunia ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ktulu
    Nie pamiętam czy to było w tym rozdziale czy nie ale Ja NIGDY nie założyłabym marsowego podkoszulka na marsowy koncert. NEVER!!!:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Bachor
    Kurnaaa. Szkoda,że nie zrobiło się takiej akcji live. Umarłabym chyba na miejscu ze śmiechu. Już wyobrażam sobie minę Jareda. Haha to byłoby coś. Buddha For Mary i Valhalla moje marzenie live. Braxton jest kochany, pomijając,że trochę wyje ale lubię go. No i na koniec buuum. Shannon jest pociągający za bębnami. Jeszcze jak jest spocony i tak napierdziela i wtedy te mięśnie się tak napinają. Tęsknie za nimi. Choć poszłabym na ich jakiś dobry koncert. Czyli czasy abl lub st. Ejj zróbmy wehikuł czasu!! Byłybyśmy mistrzami. No i fani w Niemczech są dziwni. Ale grunt to mieć wtyki i dobrze się ustawić na koncercie. Nie wierzę nadal,że piszę te komentarze.

    OdpowiedzUsuń
  6. nevi
    Hahaha, akcja z Jaredem-najlepsza! Trochę krótko w porównaniu z poprzednim. Ciekawie zakończone-tak, że chce się czytać next :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O Boszu!!! Akcja z kapeluszem genialna!!! Serio, wybuchłam śmiechem😂😂😂poza tym no to zazdro koncertu...no i fajnie że ma takich rodziców( w sensie matkę chrzestną i jej partnera) że też lubią taką muzykę i nie trzęsą się nad nią jak kura nad jajkiem ( jak moi) 😐😐😐,lece czytać dalej, no i gdyby nie było kolejnego rozdziału tylko miał by się pojawić za jakiś czas to byłabym zła za przerwanie w takim miejscu, ale tak jest wszędzie wszyscy tak robią xd

    OdpowiedzUsuń