Chapter 2
"Koncert w Londynie"
Przed koncertem wybrałam
się razem z moimi rodzicami chrzestnymi na spacer. Z jednej strony chciałam już
być przed stadionem i czekać... no może nie do końca, ale to pomińmy, na
wpuszczanie do środka. Ale z drugiej strony wiedziałam, że może na mieście spotkam
któregoś z Batonów, choć szanse były naprawdę bardzo nikłe. W końcu zgodziłam
się na spacer po ulicach Londynu. Byłam już ubrana jak na koncert, bo od razu
po spacerze mieliśmy się udać pod stadion. Wiedziałam, że koleżanki będą mi
trzymać miejsce w kolejce, a raczej poza nią, więc nie martwiłam się oto. Idąc
tak rozglądałam się po sklepach i kawiarniach marząc o tym, by zobaczyć gdzieś
Marsów. Dość dziwne zachowanie, ale spowodowane jedynie chęcią rozmowy z nimi o
muzyce. Może i mają już tego dość, ale ja muszę się dowiedzieć czemu nie grają
Valhalli czy innych jej podobnych piosenek. Gdy już szliśmy w stronę miejsca
koncertu, a ja straciłam jakąkolwiek nadzieję, że ich zobaczę, bo w końcu za
godzinę zaczynali wpuszczać, zobaczyłam siedzącego na ławce Jareda. Był ubrany
w brązową skórzaną kurtkę, a na oczach miał te swoje ray-bany. Uśmiechnęłam się
widząc, że jego kapelusz leży obok, bo od razu przypomniało mi się moje
opowiadanie. Kurczę, on w życiu nie wrzuciłby do kapelusza kasy, ale ja mogę to
teraz zrobić jemu. Z szerokim uśmiechem zaczęłam błagać Mirande, by dała mi
jakąś kasę i po chwili dostałam do łapy jednego funta. Puściłam jej oczko i
podeszłam do Jareda, który nagle zdał sobie sprawę, że nadchodzi fanka.
Śmiesznie to wyglądało. Starałam się być jak najbardziej poważna, więc
powiedziałam oczywiście po polsku.
-
Wiesz co?
Wyglądasz tak biednie, że daję ci tu jednego funta i idź do sklepu kupić sobie
bułkę, bo mi jeszcze zemdlejesz podczas występu i będzie!
Leto nic nie rozumiejąc chciał już otwierać
usta, ale ja szybko wrzuciłam mu do kapelusza monetę i uciekłam. Gdy dobiegłam
do mojej matki chrzestnej o mało co nie umarłam ze śmiechu. Jared nadal
siedział jak zaczarowany i patrzył zaskoczony na kapelusz. O boże! Ludzie
żebyście widzieli jego minę! Byłam prawie pewna, że umrę ze śmiechu jeśli
jeszcze chwilę tam zostanę.
-
Z czego się
tak śmiejesz? Kto to był?
-
Jared.-
odpowiedziałam starając się złapać oddech.- O boże! Umieram! Mój brzuch!
-
Co ty mu tam
powiedziałaś?
-
Że ma iść
bułkę sobie kupić, bo nie chcę by zemdlał na koncercie. Och, żebyś widziała tę
jego zdezorientowaną minę! No dziś będzie niezły koncert, mówię ci to!
-
A nie miałaś
go prosić o Valhallę?- zapytała oglądając się za siebie.
-
Miałam, ale
już tego nie zrobię. Gdybym się wróciła to bym chyba tam przed nim ze śmiechu
padła! Jaka piękna akcja! Musze ją opowiedzieć dziewczynom!
-
To co? Teraz
kierunek stadion?
-
Zgadza się. O
ja! Znów wywalę jakąś akcję na koncercie i jak będzie cisza to ja będę rechotać
w najlepsze.
-
No to może
cię rozpozna...
-
Mir... no
proszę cię. On rozpoznaje tylko swojego brata choć i to jest pewnie
rzadkością.- zaśmiałam się idąc w kierunku stadionu, który był niedaleko.
Gdy doszliśmy do stadionu
pożegnałam się z opiekunami, bo oni mieli miejsca siedzące a ja oczywiście stojące
i każdy poszedł do swojej bramki. Okazało się, że mam jeden z najlepszych
biletów, bo wejście na obiekt było przy samej scenie. Poszłam w tamtą stronę i
od razu zauważyłam moich znajomych. Uśmiechnęłam się na ich widok i szybko
stanęłam obok, a muszę zaznaczyć, że stali praktycznie przy samym wejściu.
Pozostali kolejkujący nie mieli nic przeciwko bym się do nich dołączyła, więc
nie musiałam się z nikim kłócić, że zajęli mi miejsce. W końcu to była Anglia,
a nie Niemcy. Popatrzyłam na moje trzy kompanki. Pierwsza z nich miała na imię
Dorothy, ale wszyscy i tak mówiliśmy na nią Czarna. Ciemne długie loki opadały
na jej ramiona i plecy podkreślając jej kobiecy urok. Miała na sobie czarne
dopasowane jeansy i koszulkę z napisem „I.L.L.”. Gdy popatrzyłam na nią kręcąc
głową spojrzała mi w oczy z wyrazem „no co?” i uśmiechnęła się wrednie.
-
Przecież nie
będę iść na ich koncert w koszulce Marsów! Muszę wspierać Braxtona!
Pokręciłam znów głową i zaczęłam się śmiać.
Czarna była wielką fanką Braxtona, chłopaka, który pomagał 30 Seconds To Mars w
trasie koncertowej. Miał swój własny projekt muzyczny, który nazywał się
właśnie I.L.L. i Dorothy z wielką chęcią starała się go wszędzie promować. Obok
niej stała wyższa od niej blondynka z miną „co ja do jasnej cholery robię w
kolejce?”. Była to Nina zwana przez nas Cheescake. Nie pytajcie mnie skąd
wzięła się ta ksywa, po prostu taka była. Ciasto była starsza ode mnie o dobre
kilkanaście lat, ale jakoś świetnie umiałyśmy się dogadać, a rozmawiałyśmy ze
sobą jakbyśmy były rówieśnicami. Ubrana w koszulkę Marsów starała się za bardzo
nie przyznawać do tego zespołu. Otóż nie była za wielką fanką Jareda i
wszystkie wiedziałyśmy jak go nie lubi. Cheescake jak możecie się domyślić
miała innego ulubieńca, mianowicie Shannona. Ale jak mówiła „on jest moim
bogiem tylko i wyłącznie na scenie za garami”. Ostatnią z nich była jasnowłosa
blondynka, która opierała się o Ciacho. Była najwyższa z naszej czwórki i
spokojnie mogła obserwować czy ochroniarze już zaczynają wpuszczać czy też nie.
Miała pogodny wyraz twarzy, ale każda z nas wiedziała jak bardzo denerwuje się,
w końcu to był jej ukochany zespół i w końcu to był Jared. Justine, bo tak
miała na imię była wielką fanką Jareda, ale muszę zaznaczyć, że nie miało to
nic wspólnego z fangirlsmem, choć nie każdy by się ze mną zgodził. Justine
uwielbiała jak się na nią mówi Greeys, więc raczej będę tak pisać. Zaczęłam
opowiadać dziewczynom moją małą przygodę związaną z Jaredem. Gdy skończyłam
Czarna z Ciacho prawie leżały na podłodze śmiejąc się z tej akcji, a Greeys
patrzyła na mnie wzrokiem, który wyrażał naganę.
-
No co?-
zapytałam też się śmiejąc.
-
Okropna dla
niego jesteś!
-
Ojej,
zasłużył sobie.- powiedziałam uśmiechając się.
W tym momencie poczułam, że tłum gęścieje, a
ludzie idą do przodu. Szybko złapałyśmy się razem, tak by się nie zgubić w
tłumie i ruszyłyśmy do wejścia. Szybko wytłumaczyłam ochroniarzowi, że mój
aparat nie jest lustrzanką i weszłam do środka. Pobiegłyśmy jak głupie od razu
pod barierki i tak zajęłyśmy sobie najlepsze miejsca jakie mogłyśmy sobie
wyobrazić. Koncert zaczął się dopiero po występie dwóch supportów i bardzo
długiej przerwie, ale warto było. Zagrali naprawdę dużo jak na nich piosenek, a
w tym dwie z pierwszej płyty. Jedną full bandem, a drugą akustycznie. Tak się cieszyłam
z tego małego giftu, że nawet nie zauważyłam braku „A Beautiful Lie”. Gdy się
później o tym dowiedziałam byłam w wielkim szoku, ale w końcu... coś za coś, a
zdecydowanie wolę Buddhe For Mary niż A Beautiful Lie. Jared o dziwo dużo nie
gadał, no nie licząc oczywiście mowy, jak on to kocha Londyn i Anglię, Shannon
walił w bębny z niesamowitą siłą, a Tomo z Timem skakali jak szaleni z
gitarami. No i oczywiście Braxton, który ucieszył się niesamowicie widząc co
Czarna ma na sobie. Był to jeden z lepszych koncertów, z jedną z lepszych
publiczności. Bawiłam się naprawdę świetnie. Gdy się skończyło udałyśmy się do
barku po picie i spragnione wychlałyśmy, bo piciem tego nazwać nie można, wodę,
którą sobie zakupiłyśmy. Chwilę jeszcze rozmawiałyśmy, a potem wszystkie
zgodnie stwierdziłyśmy, że tym razem nie czekamy na Marsów. W końcu Czarna i
Greeys miały niedługo samolot do Polski, a Nina musiała iść następnego dnia do
pracy. Pożegnałam się z nimi i zaczęłam szukać moich rodziców chrzestnych.
Dopiero przy jednym z wyjść wpadliśmy na siebie. Zmęczeni zaczęliśmy
relacjonować sobie to co działo się na koncercie i powoli wracaliśmy do
mieszkania znajomej Mirandy. Doszliśmy na miejsce około 1 w nocy, bo oczywiście
musieliśmy się zgubić po drodze i na miejscu okazało się, że za 4 godziny mamy
lot powrotny do Polski. Zaczęło się wielkie pakowanie, które zajęło nam 1,5
godziny! Gdy w końcu się zebraliśmy i wyjechaliśmy okazało się, że jest już 3 w
nocy, a o 5 mieliśmy mieć samolot. Zmęczona ciągle nuciłam pod nosem „no no no
no”, które przyczepiło się mnie po koncercie jak rzep psiego ogona. Wyjrzałam
przez szybę, ale zobaczyłam tylko migające światła latarni. Było zupełnie
pusto. Jak ja chciałam być w tej chwili znów przy samych barierkach i słyszeć
głos Jareda. Ten koncert był niesamowity chociaż by przez to, że w końcu
śpiewał czysto i to tak pięknym głosem, że... Nagłe szarpnięcie i niesamowity
ból. Tak duży, że chyba zemdlałam...
ms. nobody
OdpowiedzUsuńSytuacja z Kleopatrą mnie zwaliła z krzesła. Ja ogółem jestem ciekawa jakby zareagował, gdyby serio ktoś mu tak wrzucił funciaka do kapelusza. :D To by było ciekawe. ^.^
Czy na końcówce to jest to, o czym myślę? Że niby ten.. crush, crush? Bo jak tak.. to ja czuję emołszyns. *,* Krótko, ej! Ja proszę dłużej! :D ;*
madzia ; )
OdpowiedzUsuńpo drobnych problemach z zabraniem sie do czytania w koncu przeczytałam i stwierdzam że zdecydowanie za krótko !xd rozdział super .. kapelusz …hahahahah ! dawaj nexta ;d ; **
graphic
OdpowiedzUsuńswietne! po prostu nigdy nie czytałam jakiegoś opowiadania z takim zaciekawieniem! ;P aż się nie moge doczekać następnego rodziału! ;) /ja mieszkam niedaleko Kierzbunia ;))
Ktulu
OdpowiedzUsuńNie pamiętam czy to było w tym rozdziale czy nie ale Ja NIGDY nie założyłabym marsowego podkoszulka na marsowy koncert. NEVER!!!:D
Bachor
OdpowiedzUsuńKurnaaa. Szkoda,że nie zrobiło się takiej akcji live. Umarłabym chyba na miejscu ze śmiechu. Już wyobrażam sobie minę Jareda. Haha to byłoby coś. Buddha For Mary i Valhalla moje marzenie live. Braxton jest kochany, pomijając,że trochę wyje ale lubię go. No i na koniec buuum. Shannon jest pociągający za bębnami. Jeszcze jak jest spocony i tak napierdziela i wtedy te mięśnie się tak napinają. Tęsknie za nimi. Choć poszłabym na ich jakiś dobry koncert. Czyli czasy abl lub st. Ejj zróbmy wehikuł czasu!! Byłybyśmy mistrzami. No i fani w Niemczech są dziwni. Ale grunt to mieć wtyki i dobrze się ustawić na koncercie. Nie wierzę nadal,że piszę te komentarze.
nevi
OdpowiedzUsuńHahaha, akcja z Jaredem-najlepsza! Trochę krótko w porównaniu z poprzednim. Ciekawie zakończone-tak, że chce się czytać next :)
O Boszu!!! Akcja z kapeluszem genialna!!! Serio, wybuchłam śmiechem😂😂😂poza tym no to zazdro koncertu...no i fajnie że ma takich rodziców( w sensie matkę chrzestną i jej partnera) że też lubią taką muzykę i nie trzęsą się nad nią jak kura nad jajkiem ( jak moi) 😐😐😐,lece czytać dalej, no i gdyby nie było kolejnego rozdziału tylko miał by się pojawić za jakiś czas to byłabym zła za przerwanie w takim miejscu, ale tak jest wszędzie wszyscy tak robią xd
OdpowiedzUsuń