Chapter 53
"Idziemy na Justina Bibera"
ROZDZIAŁ OCZAMI FANCY WRIGHT
Zmęczona przetarłam oczy
i ponownie zaczęłam się wpatrywać w białą kartkę papieru z czarnymi zbiorami
znaków, które my ludzie, nazwaliśmy zdaniami. Jeden jedyny podpis miał
zadecydować o życiu pięknego kasztanowatego wałacha z gwiazdką na pysku. Prawa
dłoń zadrżała mi nieznacznie, ale w końcu opuściłam ją na papier i złożyłam na
nim swój podpis.
-
Tak będzie
lepiej.- szepnęłam do samej siebie.
Do gabinetu wpadła niska blondynka, której króciutkie
włosy były roztrzepane na wszystkie strony świata. Ubrana w sprane, ciut za
duże na nią jeansy i wyciągniętą, szarą koszulkę AC/DC, podbiegła do mojego
biurka. Jej wzrok zatrzymał się na moich błękitnych oczach dając mi do
zrozumienia, że muszę jej oddać dokument. Podałam papier, który wcześniej
zatwierdziłam, do pokrytej niewielkimi zadrapaniami dłoni dziewczyny, a ona w
mig popatrzyła w lewy dolny róg.
-
Jesteś
pewna?- zapytała.
-
Tak.-
odpowiedziałam pewnie, choć wcale się tak nie czułam.
-
Idę zanieść
właścicielce. Kto ma to zrobić?- spytała świdrując mnie swoimi przenikliwymi
małymi oczkami.
-
James. Ja...
muszę zdążyć jeszcze na samolot, wiesz że wyjeżdżam...
Nie mówiąc nic, blondynka pokiwała głową i
wybiegła z mojego gabinetu. Obydwie wiedziałyśmy, że po prostu wykorzystałam
wyjazd jako ucieczkę od najgorszego obowiązku jaki wiązał się z moją pracą.
Kocham to co robię, ten kontakt ze zwierzętami, ratowanie im życia i leczenie.
Lecz nie zawsze się udaje. Czasami, jak w tym przypadku, po prostu nic nie
działało i musieliśmy się z tym pogodzić. Jestem osobą która walczy do samego
końca, lecz doświadczenie pokazało mi, że czasem lepiej odpuścić i po prostu
ulżyć zwierzęciu oraz portfelowi klienta niż walczyć do momentu, aż zwierzę
wykończone samo padnie. Lepiej skrócić mu cierpienia. Jednak tę metodę
stosowałam rzadko i naprawdę tylko w momencie, gdy nie było wyjścia. Tak bardzo
pragnęłam uratować je wszystkie, lecz nie byłam w stanie.
Moja klinika znajdowała się na zachód od
Londynu, w malowniczej wiosce Dennever. Na początku był to malutki gabinecik, a
ja pracowałam całkowicie sama, lecz po kilku latach rozbudowałam to w mały
szpital dla najpiękniejszych czterokopytnych na świecie. Stajnia na 10 boksów,
mały szpital, dwa gabinety oraz poczekalnia. Prócz mnie, pracowała tutaj moja
uczennica oraz asystentka Anna Wolly, która podczas moich nieobecności
zastępowała mnie w biurze. Jako, że nie radziłam sobie ze zbyt dużą ilością
klientów, zatrudniłam jednego z najlepszych weterynarzy w kraju, James’a McRowena.
Mężczyzna, mimo że już podchodził pod 50tkę miał świetne wyczucie i kontakt ze
zwierzętami oraz nieograniczone pokłady wiedzy. Do tego wyglądał na o wiele
młodszego i miał wspaniałe poczucie humoru. Taki angielski humor, który
opowiadał w taki sposób, że nie było osoby która by się nie śmiała. Facet
ideał, jeśli chodzi o pracę. No, ale jak to każdy, miał swoje wady. Był
cholernie gadatliwy, co po pewnym czasie stawało się uciążliwe. Jednak mi i
Annie udało się do tego przyzwyczaić. Zresztą nie miałyśmy wyboru chcąc go mieć
w swojej drużynie.
Poukładałam wszystkie papierzyska tak, by Anna
mogła bez problemu się do nich dostać i wstałam zza biurka. Nie za bardzo lubię
za nim siedzieć, bo po to zostałam weterynarzem, by pracować w terenie, jednak
prowadzenie kliniki tego wymagało.
Zdjęłam z wieszaka moją brązową kurtkę od
Louis Vuitton, a wygodne zniszczone trampki, zmieniłam na buty o 10 cm obcasie.
Cóż, bycie córką modelki i promotora pokazów mody do czegoś zobowiązuje.
Wychodząc jeszcze zerknęłam w lustro, ale
fryzurę miałam w porządku. Przed wyjściem do samolotu sobie jeszcze zrobię
makijaż i założę na siebie sukienkę. Zamknęłam szare drzwi ze złotą plakietką,
na której widniało moje nazwisko, po czym przekręciłam w nich srebrny kluczyk,
który był przyczepiony do marsowej smyczy z dyndającym konikiem na jej końcu.
Włożyłam przedmiot do torebki, którą miałam na ramieniu i ruszyłam przed
siebie. Poczekalnia była pusta, lecz to nic dziwnego, skoro była dopiero 7
rano. Przeszłam przez korytarz wychodząc w końcu na podwórko.
Niebo było pokryte malutkimi szarawymi
obłoczkami, które jednak nie wyciskały z siebie łez, co było rzadkością tutaj w
Anglii. Już miałam udać się do samochodu, jednak nogi poniosły mnie w zupełnie
inne miejsce. Zatrzymałam się przed pokrytym białą farbą budynkiem naszej
stajni. Otworzyłam drzwi do niej i weszłam do środka. 4 na 10 boksów było
zajętych. Byłam niesamowicie szczęśliwa, że tylko tyle koni u nas stało. Pewnie
pomyślicie, że upadłam na głowę, bo to oznacza mniej zarobków, ale ja nigdy nie
podążałam za sławą i pieniędzmi. Kierowałam się w życiu prawdziwymi
wartościami. Im mniej koni widziałam u nas, tym miałam szerszy uśmiech na
twarzy. Poza tym tutaj trafiały tylko zwierzęta w naprawdę poważnym stanie,
które musieliśmy mieć pod nadzorem 24 godziny na dobę. A tak to kontrole,
jakieś nieliczne przypadki okulenia czy ranek po walkach pastwiskowych. Czasem
też zdarzała się kolka lub ochwat, ale rzadko kiedy kończyło się to staniem w
naszej klinice.
Przeszłam obok srokatego kucyka, który miał
duże problemy z astmą oraz siwego wałacha, który został wykupiony przez jakąś
fundację z transportu i tutaj dochodził do siebie. Co prawda nie było ich stać
na całkowite pokrycie kosztów leczenia, dlatego też po zebraniu z moimi
współpracownikami stwierdziliśmy, że klinika wspomoże finansowo to biedne
zwierzę.
Widząc mnie siwusek wyciągnął głowę i tracił
przyjaźnie pyskiem. Nie mogę zrozumieć, jak tak wspaniałe, odważne i wdzięczne
zwierzę można oddać na rzeź. Gdy go zobaczyłam 2 miesiące temu ledwo oddychał i
bał się ludzi. A teraz? Wchodzę tylko do stajni, a on jest pierwszym, który
czeka by go pogładzić. Na pewno znajdzie dobrych właścicieli, którzy sprawią że
do końca swoich dni będzie czuł się szczęśliwy.
Odeszłam od niego, by stanąć boks dalej i z
ciężkim sercem otworzyć drewniane drzwi z przyczepioną do nich kartką z
imieniem wałacha. Brudny kasztan leżał w rogu boksu i słysząc moje kroki
podniósł głowę patrząc się na to jak wchodzę do środka. W pracy zawsze miałam
serce z kamienia, wiedziałam, że nie mogę płakać, tym bardziej jak ludzie wokół
mnie to robią. Musiałam zachować opanowanie i spokój, jednak gdy tylko wracałam
do domu wszystko powracało ze zdwojoną siłą. Kocham tę pracę, ale moment gdy
musze zadecydować o życiu lub śmierci zwierzęcia... Najgorszy jaki istnieje.
Niektórzy weterynarze mówią, że czują się wtedy jak Bóg. Ja jednak się z tym
nie zgadzam. Brzydzę się zabijaniem, lecz czasem po prostu nie mam wyboru. Ja
tylko ukrócam męczarnie stworzenia. Tak też jest i w tym przypadku.
Uklęknęłam przy ogromnym zwierzęciu o
niesamowitych długich i mocnych nogach. Jestem jego weterynarzem od 2 lat i w
życiu nie widziałam tak wspaniale zbudowanego zwierzęcia o takim charakterze.
Zawsze skoczny, ciągle w ruchu i psocący. Lecz, gdy tylko podchodziła do niego
właścicielka, Amelia, czy któreś z jej dzieci stawał się aniołem. Mimo że
ogromny, bo 176 cm folblut, to Amelia mogła mu zaufać i ze spokojnym sercem
sadzała na jego grzbiet swoje dzieci. Triumf, bo tak się nazywał, od kiedy
pamiętam był okazem zdrowia. Nigdy nie chorował, raz jedynie porządnie rozciął
sobie ganasz walcząc dla zabawy z innym koniem. Bezproblemowy i niezmiernie
inteligentny zwierzak. Kochał swoją rodzinę myślę, że z taką samą mocą z jaką
oni kochali jego. A dzisiaj leżał w kącie bez ruchu, z pełnym bólu spojrzeniem.
Przyjechał do kliniki kilka dni temu, z porażeniem tylnych nóg. Z dnia na dzień
tracił coraz więcej władzy w nich, aż w końcu zupełnie przestał nimi ruszać.
Nie odczuwał bólu fizycznego, on cierpiał, bo nie mógł już się podnieść i
pogalopować przed siebie ze źrebięcą figlarnością. Widziałam w jego oczach
smutek i strach. Nie wiedzieliśmy jak go uratować, próbowaliśmy wszystkiego,
kontaktowałam się z najlepszymi weterynarzami w kraju i we Francji, by tylko
jakoś sprawić, że znów zacznie chodzić. Bez skutku... Teraz gdy położył swój
kształtny łeb na moich kolanach wiedziałam, że dobrze zrobiłam składając podpis
na tych kartkach. On był nieszczęśliwy, ogromnie nieszczęśliwy. I wiedział. Od
jego brązowych oczu biło zrozumienie. Chciał umrzeć i się z tym pogodził.
Pogładziłam go po umięśnionej szyi i pocałowałam jego chrapy. Uwielbiał to,
dzieci Amelii zawsze tak robiły, a on wtedy podnosił wysoko ogon i parskał
zadowolony. Byłam przywiązana do tego konia i go podziwiałam. Za tę
bezgraniczną miłość do rodziny i niesamowitą cierpliwość do dzieci. A teraz
musieli się z nim pożegnać. Sama też to postanowiłam zrobić, więc objęłam
rękoma szyję zwierzęcia i przytuliłam policzek do aksamitnej sierści.
-
Będę za tobą
tęsknić, mój ulubiony pacjencie, ale wiem że na wiecznie zielonych pastwiskach
będzie ci lepiej.
Po tej chwili słabości, wstałam i wyszłam z
boksu. Nie umiałam odwrócić się. I tak byłam zła na siebie, że aż tak się tym
przejmuję. Nie mój koń, jestem tylko weterynarzem.
Gdy miałam już wyjść ze stajni, przez drzwi
wbiegł do środka 10 letni rudy chłopczyk. Gdy zobaczył mnie zatrzymał się i
drżącym głosem zapytał.
-
Mogę wejść do
Trufcia?
-
Oczywiście,
ale spokojnie i nie męcz go za bardzo, dobrze?
Chłopczyk pokiwał głową i podbiegł do boksu
swojego konia, jednak gdy wchodził do środka, robił to powoli i z wyczuciem.
Naprawdę kochał tego konia i ciężko mu będzie się z nim pożegnać.
Kolejną
osobą, którą napotkałam na swojej drodze była Amelia. Miała
zaczerwienione oczy, lecz nie płakała. Nie przy dzieciach. Stała i wołała swoją
5 letnią córeczkę, która chowała się za kamieniem.
-
Adrianna,
chodź się pożegnać z Triumfem.- prosiła kobieta, jednak dziecko nadal siedziało
za kamieniem i nie zamierzało się ruszyć.- Cześć!- przywitała się widząc mnie.
-
Porozmawiam z
nią.- powiedziałam w odpowiedz na jej zasmucone spojrzenie i poszłam w stronę
dziewczynki.
Ukucnęłam przed nią i zobaczyłam, że płacze.
Ada widząc mnie otarła łzy i zaczęła się wpatrywać w swoje buciki.
-
Cześć Aduś!-
przywitałam się.- Czemu nie chcesz iść do Triumfa?
-
Trufcio
umiera.- wybełkotała pod nosem.- Nie chce by umierał. Ja go kocham. Bardzo
bardzo bardzo!- powiedziała nieco wyraźniej i znów zaczęła płakać.
-
Wiem o tym.
On ciebie także bardzo kocha. Myślę, że by chciał cię zobaczyć.
-
Tak?-
zapytała niepewnie w końcu patrząc mi w oczy.
-
Na pewno.
Chciałby byś była blisko niego, chciałby się pożegnać.
-
To ja muszę
do niego iść.- odpowiedziała wstając na równe nogi.- Trufcio mnie potrzebuje.
Uśmiechnęłam się smutno i patrzyłam jak to
rude maleństwo biegnie w stronę stajni. Amelia dyskretnie otarła brzegiem dłoni
łzę i pomachała mi na do widzenia.
Odmachałam jej i wsiadłam do mojego wysłużonego terenowa. Chciałam już
zamknąć drzwi, gdy usłyszałam donośne rżenie. Ada właśnie wpadła do boksu
kasztana, a on przywitał ją w ten sposób. Oczy mi się zaszkliły, gdy
pomyślałam, że już nigdy nie będzie dane mi to usłyszeć. W końcu gdy wrócę,
jego już nie będzie. Zamrugałam, by nie dopuścić do wylewu łez i odpaliłam
silnik. wrzuciłam pierwszy bieg, a potem kolejny wlokąc się przez polną drogę,
która była skrótem do autostrady, która miała zaprowadzić mnie prosto na
lotnisko. Szybko włączyłam radio i już 15 minut później pędziłam w stronę
Luton. Akurat stamtąd miałam najbliższy samolot do Paryża. Spojrzałam
przelotnie na zegarek. 8:10. samolot odlatywał o 10:30, więc czas miałam
idealny. 20 minut później zaparkowałam na parkingu przy samym lotnisku, gdzie
zostawiłam samochód i z niewielką walizeczką ruszyłam do odprawy paszportowej.
W łazience przebrałam się w świeże ciuchy, by nie pachnieć końmi w samolocie,
poprawiłam fryzurę i zrobiłam sobie lekki makijaż. Całkowicie odmieniona i
gotowa ruszyłam do bramki przez którą wpuszczali do samolotu. Podałam paszport
z biletem do kontroli, a potem zostałam zaproszona na pokład samolotu.
Nie za bardzo lubię latać, ale to był
najszybszy sposób, by się przenieść z jednego miejsca na drugie. Wchodząc do
wnętrza tej puszki od razu poczułam spojrzenia mężczyzn na moim tyłku. Z jednej
strony jestem przyzwyczajona, ale akurat tego dnia strasznie mnie to irytowało.
Nie moja wina, że urodziłam się nieprzeciętnie ładna i umiem o siebie zadbać.
Chciałam już usiąść obok starszej kobiety, gdy
jakiś mężczyzna wstał i wskazał na miejsce obok siebie. Niestety fotel obok
starszej pani w mig został zajęty, więc musiałam usiąść obok tego mężczyzny. I
tak też przez ¾ podróży słuchałam jego komplementów i nieśmiałych propozycji. W
końcu nie wytrzymałam i zaczęłam udawać, że śpię. Jednak, gdy tylko mężczyzna
wziął w ręce gazetę, zauważyłam spod przymkniętych powiek jedno zdjęcie, które
przesądziło o mojej grze aktorskiej.
-
Przepraszam
Mark, czy mogę zobaczyć tę gazetę?- zapytałam uśmiechając się do niego
czarująco.
Oczywiście już chwilę później trzymałam ten
kolorowy magazyn w dłoniach. Powoli wertowałam jego strony, aż znalazłam to
czego szukałam. Zdjęcie było na połowę strony A4, poziome przedstawiające
kolorową publikę oraz scenę, na której widniał śnieżnobiały triad. Trochę niżej
było zdjęcie tym razem pionowe przedstawiające Jareda. Miał postawione do góry
brązowe włosy, na nosie czarne okulary i minę „jestem bogiem seksu”.
Westchnęłam rozbawiona tym i zaczęłam czytać krótki artykuł na temat
tegorocznego Reading and Leeds Festival.
Ech, fajnie było go poznać. Pomimo wielu wad,
wydaje się być naprawdę godnym zainteresowania człowiekiem. Przed oczami stanął
mi obraz z urodzin Klaudii. Te jego błękitne roześmiane oczy, równiutkie zęby.
Tak dobrze się bawiliśmy i co? Po tym nawet nie zadzwonił. Nie powiem, było mi
przykro z tego powodu, bo poczułam się znów jak dziewczyna na jedną chwilę.
Przynajmniej się z nim nie przespałam. Punkt dla mnie. Choć z drugiej strony
marzyłam, by mnie pocałował. Żeby po prostu poczuć dotyk jego dłoni na sowich
ramionach i jego zapach. Musze przyznać przed samą sobą, że poznanie go
zmieniło moje zdanie o nim. Stał się w moich wyobrażeniach piękniejszy i
inteligentniejszy. A swoją troską o moją koleżankę sprawił, że i we mnie
obudził się instynkt macierzyński. Kiedyś bym chciała mieć dziecko. Najlepiej
dwójkę. Tylko do tego potrzeba mężczyzny. Odpowiedzialnego, który by mnie
wspomagał i kochał. Czyli to marzenie mogę skreślić z mojej listy. Nigdy kogoś
takiego nie znajdę.
Z tym rozmyślań wyrwał mnie głos stewardessy,
która oznajmiła nam, że zbliżamy się do lotniska i wszyscy mają wrócić na swoje
miejsca. Oddałam gazetę sąsiadowi i znów powróciłam do rozmyślań. Chciałabym
znów zobaczyć Jay’a. Jego radosny uśmiech, te iskrzące się niebieskie oczy.
Jeśli będą gdzieś niedaleko w Anglii grać to pojadę na nich. Pomacham im z
tłumu. Mimo, że mam numer telefonu Jared, nie użyję go. To nie mi powinno
zależeć. Zawsze gdy to mi zależało mój związek kończył się bardzo szybko, gdyż
jestem głupia i naiwna. Mimo tylu związków nadal jestem sama. Już naprawdę
tracę nadzieję na prawdziwa miłość.
-
Podać pani
rzeczy?- usłyszałam głos Marka.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że wylądowaliśmy i
już większość ludzi wyszła z samolotu. Uśmiechnęłam się do niego i odebrałam
walizkę oraz płaszcz. Przytrzymał go, a ja włożyłam ręce w rękawy. Byliśmy
jednymi z ostatnich, którzy opuścili pokład tej latającej puszki. Na szczęście
kontrola paszportowa przebiegła szybko, mężczyzna musiał poczekać na odbiór
bagażu, więc prawie biegnąc uciekłam do wyjścia.
Po przekroczeniu linii oddzielającej teren
lotniska od poczekalni, poczułam czyjeś dłonie na moich biodrach. Odwróciłam
się chcąc już się zamachnąć na jakiegoś napaleńca, gdy okazał się być nim mój
brat. Szybko zarzuciłam mu ręce na szyję pocałowałam w lekko zarośnięty
policzek.
-
Witaj siostrzyczko!
-
Caleb! Ze 100
lat cię nie widziałam!- powiedziałam wtulając się w brata.
-
Nie
wiedziałem, że jesteś aż taka stara.- zaśmiał się.- Wyglądasz na... no...
powiedzmy 50.
-
Świnia.-
odpowiedziałam także się śmiejąc.- Masz dziś wolne, że po mnie przyjechałeś?
-
Mam urlop do
czwartku. Specjalnie dla ciebie go wziąłem.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam za bratem w
kierunku samochodu. Caleb co prawda miał samochód, ale rzadko nim jeździł.
Głównie zimą. W pozostałe pory roku pomykał przez Paryż na motorze.
Wsiedliśmy do srebrnego Land Rovera i
ruszyliśmy do centrum stolicy, gdzie mieszkali moi rodzice. Korki jak zawsze
utrudniały szybkie dotarcie do miejsca w którym mieszkałam odkąd skończyłam 3
lata, aż do czasu studiów, które kończyłam w Anglii.
-
Wiesz... mam
dla ciebie małą niespodziankę siostro.
-
Hymmm?-
mruknęłam zaciekawiona.- Co tym razem?
-
Choć... to
raczej prezent dla ciebie.
-
To ty masz
urodziny, nie ja.- odpowiedziałam wystawiając mu język.
-
No tak,
ale...
-
Mów co to za
niespodzianka.
-
Jaka
niecierpliwa.- zaśmiał się.- Nie powiem, bo wtedy nie będzie niespodzianką.
-
Nie mogę
zrozumieć jakim cudem jak cię tak kocham...- odpowiedziałam teatralnie
wzdychając.
Wyjawienie jego tajemnicy to tylko kwestia
czasu. Długo nie potrafi trzymać języka za zębami jeśli chodzi o niespodzianki.
Z drugiej strony jeśli mu się powiedziało jakąś tajemnicę, a on przyrzekł jej
nie zdradzić nikomu, tak się działo. Był niesamowity pod tym względem.
-
No Caleb,
proszę!
-
Jak w pracy
pracoholiczko?
Westchnęłam ciężko przypominając sobie poranek
i sytuację z Triumfem. No i się zaczęło. Opowiedziałam mu całą historię tego
konia oraz opisałam ze szczegółami dzisiejszy poranek. Caleb słysząc to
posmutniał, lecz pomimo tego starał się mnie pocieszyć. Jak zawsze wiedział co
powiedzieć miał do tego niesamowity dar, bo naprawdę jego słowa podnosiły na
duchu.
W końcu dojechaliśmy do kamienicy przy małej,
dość ciasnej uliczce. Braciszek zaparkował samochód na swoim stałym miejscu i
biorąc moją walizkę, ruszyliśmy do środka. Zabytkowa winda wciąż działała, więc
nie musieliśmy wchodzić na 6 piętro po schodach.
Gdy tylko usłyszałam szczeknięcie, rozsunęłam
metalowe kraty, a potem otworzyłam drzwi i znalazłam się na korytarzu
prowadzącym do jedynego mieszkania na tym piętrze. Mimo że budynek miał już
swoje lata i wyglądał naprawdę staro, to gdy wchodziło się do mieszkania moich
rodziców trafiało się do innego świata. Wszystko w jasnych barwach, o
nowoczesnych liniach i łagodnych kształtach.
Oczywiście od razu przywitała mnie Lady, biała
kotka perska oraz Morris, dostojny stary już york. Lady poocierała się chwilę o
moje nogi, a potem jak zwykle nie dała się pogłaskać i uciekła do salonu.
Podniosłam Morrisa, a on zapominając o tym, że jest dystyngowanym psem, zaczął
merdać jak szalony ogonem i lizać mnie po twarzy. Uwielbiam go.
-
No cześć, mój
kochaniutki! Ależ ja cię dawno nie widziałam!- mówiłam do psa, który zdawał się
to wszystko rozumieć.
-
Fancy!-
rozległ się delikatny, acz bardzo głośny głos mojej mamy.
Zza kuchni wyszła wysoka blondynka, o włosach
sięgających jej prawie pośladków, ubrana w śmieszny kolorowy fartuszek założony
na ciemne jeansy i kremowy sweterek Armaniego.
-
Mamusiu!-
wykrzyknęłam i wpadłam w ramiona tej kobiety.
Bardzo mi tego brakowało w Anglii. Kompletnie
nie miałam się jak do kogokolwiek przytulić, a tym bardziej do tak bliskiej mi
osoby. Zaciągnęłam się jej charakterystycznym zapachem róży i mango. Nie za
bardzo lubię ten owoc, ale jego zapach idealnie pasuje do mamy.
-
Gdzie tata?
-
Jeszcze w
pracy, ale niedługo już będzie. Obiecał wcześniej się wyrwać.- odpowiedziała mi
po francusku.- Idź do swojego pokoju, zostaw rzeczy i przychodź do kuchni, bo
mam dla ciebie niespodziankę.
-
Same
niespodzianki dziś mnie spotykają. – zaśmiałam się i zrobiłam tak jak mama
kazała.
Gdy weszłam do pokoju Lady już wdrapała się na
moją ulubioną poduszkę i zwinięta w kłębek spała. Och, coś czuję że to będzie
dla mnie trudna noc, jak znam te zwierzęta. Zostawiłam rzeczy, wskoczyłam
jeszcze do łazienki, by umyć ręce i przydreptałam do kuchni.
-
Umyłaś ręce?-
usłyszałam odwieczne pytanie mamy.
-
Oczywiście.
Przecież wiesz, że w moim zawodzie higiena to podstawa.
-
Spróbuj.
Podetknęła mi pod usta drewnianą łyżkę z
czerwoną mazią. Zebrałam wargami niewielką ilość tej masy i o mało co nie
krzyknęłam z radości.
-
Mus
truskawkowy! Robisz tort śmietankowy!
Mama uśmiechnęła się do mnie i dalej bawiła
się składnikami do jej dzieła sztuki. Vivienne Wright była mistrzynią w
robieniu tortu śmietankowego z polewą z musu truskawkowego własnej roboty. W
całym swoim życiu nie jadłam nic tak smacznego, jak jej tort. Rzadko kiedy go
robiła, ale skoro to urodziny Caleba, to nie wyobrażam sobie, że by mogło go
zabraknąć. Mój braciszek zresztą też go uwielbiał mimo, że za słodkościami nie
przepadał.
-
Idź do
salonu, córeczko. Specjalnie dla ciebie zostawiłam dekorowanie stołu.
Słysząc to od razu na mojej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Od kiedy tylko pamiętam dekorowałam stół przy którym jedliśmy.
Najpierw z pomocą mamy, a potem już zupełnie sama według mojej własnej
koncepcji. Gdy miał być to obiad bożonarodzeniowy, kupowałam srebrne świecie,
podkładki w kształcie płatków śniegu czy jodłowe gałązki. Jesienią, gdy tata z
mamą obchodzili swoje urodziny na stole znajdowały się kasztany i wazon z
kolorowymi liśćmi z parku, które zbierałam z Morrisem.
Tym razem wszystko już było kupione, więc nie
miałam za dużego pola do popisu. Pozostało tylko ułożenie tego. Wyjęłam z
szafki długi żółty obrus i położyłam go na szklanym, pustym stole. Poprawiłam
jego robi i wygładziłam go. Nalałam wody do dwóch długich i czarnych wazonów, w
które włożyłam po ślicznym słoneczniku. Z dna górnej szafki w komodzie wyjęłam
4 czarne podkładki. Położyłam je w równych odległościach od siebie, po dwie na
najdłuższy bok stołu i na nie najpierw duże białe porcelanowe talerze wykończone
złotym wzorem. Na nie położyłam talerze do zupy, rzadko kiedy jadaliśmy
przystawki, stąd taka kolejność. Srebrne sztućce ustawiłam w takiej odległości
i ustawieniu, jak w naszej ulubionej restauracji. Z kuchni zabrałam jeszcze po
dwa kieliszki, jeden do wody, a drugi do czerwonego wina znad Loary, które mój ojciec wręcz uwielbiał. Wszystko
było już gotowe, wiec jeszcze tylko ułożyłam serwetki, które uformowałam w
kwiaty techniką origami i usiadłam na kanapie podziwiając swoje dzieło. Nawet
nieźle mi wyszło, choć gdybym miała więcej materiałów wyglądałoby to pełniej.
-
No no
siostra! – powiedział z podziwem Caleb wchodząc do salonu.- To jak? Chcesz
wiedzieć co za niespodziankę mam?
Przewróciłam oczami i pokiwałam głową. Jeszcze
chwilę się ze mną drażnił, gdy w końcu zza pleców wyjął dwa błyszczące
prostokąciki. Od razu zorientowałam się, że to bilety, tylko na co?
-
Domyślasz się
co to?- zapytał.
-
Bilety.
-
A wiesz na
co?- dalej drążył.
-
Pewnie na
koncert. No pokaż je!- jęknęłam, gdy nadal trzymał je poza moim zasięgiem.
-
No brawo!
Zgaduj na kogo. Podpowiem ci, że to nie są zwykłe bilety.
-
Nie mam
pojęcia. Mów żesz no!
-
30 Seconds to Mars!
Otworzyłam usta
zaskoczona I zamarłam w bezruchu. To niemożliwe. Przecież Caleb nienawidził
tego zespołu i jak tylko mógł to mi dokuczał z jego powodu, obrażając ich
muzykę i samych członków zespołu. Tak często to robił, że nawet już przestałam
na to zwracać uwagę. A dziś on mi mówi, że ma bilety na ich koncert. Świat
chyba stanął na głowie.
-
Skąd je
masz?- zapytałam niepewnie.
-
Kolega
załatwił. Golden tickets, czy jakoś tak. Jutro idziemy.
-
Żartujesz,
nie?
-
Tak. Idziemy
na Justina Bibera.- prychnął puszczając mi oczko.
-
Bardziej
prawdopodobne w twoim wypadku.- zaśmiałam się.- Nie uwierzę do czasu aż nie
pójdę tam.
-
Caleb! Chodź
do kuchni!- rozległ się krzyk mamy.
Braciszek podniósł się i ruszył w stronę
kuchni, wcześniej rzucając we mnie dwoma biletami. Wzięłam je do ręki i
spojrzałam na nie. No to spotkam się z Jaredem szybciej niż przypuszczałam.
Odłożyłam kartoniki na szafkę i wstałam
słysząc, że ktoś przyszedł do domu. Wyjrzałam do holu i zobaczyłam wysokiego,
siwowłosego mężczyznę z nienagannie przystrzyżonym wąsem. Gdy tylko mnie
zobaczył, zaprzestał zdejmowania butów, a ja rzuciłam mu się w ramiona. Od
zawsze byłam jego oczkiem w głowie, rozpieszczał mnie jak nikt inny, lecz także
wymagał o wiele więcej niż od innych. To dzięki niemu skończyłam te trudne
studia, bo wciąż motywował mnie do pracy i to właśnie dzięki temu człowiekowi
byłam w stanie prowadzić teraz klinikę weterynaryjną. Uwielbiałam u niego ten
zapach papierosów pomieszany z nowym zapachem John’a Varvatosa.
W końcu go puściłam i dałam się rozebrać. Tata
przywitał się jeszcze z resztą rodziny, po czym usiadł ze mną w salonie chcąc
się dowiedzieć, jak mi idzie w życiu i czy jestem szczęśliwa. Naszą rozmowę
przerwała mama, która kazała nam siadać do stołu. Chwilę później wniosła wazę z
kremem ze szparagów i tym właśnie zaczął się obiad.
Po deserze, ledwo co się ruszając usiedliśmy
wszyscy na kanapie, a mój brat włączył karaoke. Od wielu lat było naszą
tradycją tak właśnie spędzać wspólne chwile.
-
No Fancy,
chodź tu!
-
Caleb! Przed
chwilą zjadłam dwa ogromne kawałki twojego tortu! Ledwo się ruszam!- jęknęłam.
Jednak mojemu bratu to
nie przeszkadzało i rzucił we mnie mikrofonem. Z trudem podniosłam się i
ruszyłam do niego. Chwilę wybieraliśmy utwór, który chcemy zaśpiewać, ale w
końcu padło na Bon Joviego i jego hit „It’s my life”.
-
Ty
zaczynasz.- przypomniał mi, bo jakoś nigdy nie umiał wejść z piosenką, co mi
nie sprawiało żadnych problemów.
Ustawiłam się przed telewizorem i złapałam w
prawą dłoń mikrofon. Uśmiechnęłam się widząc pojawiający się tekst i mrugnęłam
porozumiewawczo do brata. Och tak, uwielbiam śpiewać.
-
„This ain’t a song for the
broken-harted. No silent prayer for the faith- departed. I ain’t gonna be just
a face in the crowd. You’re gonna hear my voice when I shout it out.
Jak na komendę z Calebem wydarliśmy się “It’s
my life”. Bon Jovi to moja miłość z młodości. Uwielbiam śpiewać jego piosenki,
przy okazji wygłupiając się z bratem. Caleb oczywiście w przerwie
instrumentalnej, udawał że gra na gitarze, a ja przygotowałam się do
zaśpiewania solówki.
-
Don’t bend, don’t break baby! Don’t back down.- wyśpiewałam patrząc na brata,
który chwilę później zaczął śpiewać refren.
Zaśpiewaliśmy tak razem
jeszcze Madonne „Like a virgin”, a potem oddałam mikrofon mojemu tacie. Tym
razem wybrali z Calebem „Smoke on the water” Deep Purple. I jak to zawsze się
działo, dokończyłyśmy je z mamą. Na koniec dostałam do zaśpiewania jeden z
moich ulubionych zespołów, dzięki
któremu zresztą poznałam „30 Seconds To Mars”. Zamknęłam oczy, gdyż tekst
znałam bardzo dobrze. Wiedziałam w którym momencie wejść ze śpiewem i jak
przeciągnąć słowa, by tworzyły zgraną całość.
-
Tonight we drink to youth and
holding fast to truth. My heart still has a beat but love is now a feat as
common as cold day in LA.
Kochałam tę piosenkę całym sercem, ona dawała
mi siłę by iść przed siebie i wierzyć, wierzyć, że ktoś mnie jeszcze kiedyś
pokocha. Ciężko mi było pogodzić się z tym, że Lenny mnie zdradza. Widziałam w
nim ideał mężczyzny. Był opiekuńczy, przynosił mi kwiaty, zabierał na różne
wycieczki. Ale jak widać byłam mu potrzebna tylko do tego by się ładnie
prezentować na tych jego wyjazdach służbowych. Wolał pieprzyć inną laskę. Przez
długi czas nie mogłam zrozumieć czemu, bo poprzedni moi faceci mówili, że
jestem nieziemska w łóżku. Jak widać nie byłam dla niego. Zresztą... pewnie tak
jest. Ja prócz seksu pragnę miłości, myślenia o mnie a nie tylko zaspokajania
siebie. A to nie lada wyczyn dla mężczyzny.
-
Love hurts, but sometimes it’s
a good hurt and it feels like I’m alive.
Ta piosenka trzymała mnie
przy życiu, gdy byłam w największym dołku mojego życia. Chyba nawet większym
niż gdy Robert popełnił samobójstwo. Wybieram sobie samym złych mężczyzn. Jeden
przestępca, który gdy go złapali strzelił sobie w głowę. Drugi wielki
biznesmen, który zdradzał mnie na boku z jakąś blond lafiryndą i jeszcze Henry,
który potrafił tylko się na mnie wyżywać. Czemu trafiam na takich ludzi?! No
czemu?! W czym ja zawiniłam?
-
Without love I won’t
survive...- wyszeptałam.
W salonie rozległy się brawa. Mój tata
podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. Kochał słuchać moich małych
koncertów. Zawsze mówił mi, że zrobiłabym karierę jako wokalistka, jednak ja
nigdy nie byłam tym zainteresowana. To było tylko hobby.
Obejrzeliśmy jeszcze jakąś komedię i poszliśmy
spać. Tak jak myślałam, Lady zaczęła fukać gdy chciałam ją zrzucić z łóżka. Do
tego wskoczył na nie jeszcze Morris, więc gdy tylko się umyłam, przecisnęłam
się obok zwierzaków i położyłam przy ścianie. Te dwa małe stworzenia zajmowały
70% mojego łóżka, a ja nie umiałam się im postawić. I tak też zasnęłam w
oczekiwaniu na kolejny dzień, a za tym spotkanie z Jaredem.
-
Boże! Fancy!
To koncert!!! Wychodź już!
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze
z akceptacją tego co widzę. Założyłam na siebie granatowe jeansy,
bladoniebieski top i skórzaną kurtkę. Na ręce skórzane czarne rękawiczki bez
palcy i szara apaszka na szyję. Włosy zupełnie rozpuściłam, dając im ułożyć się
w łagodne fale, a na twarz nałożyłam delikatny makijaż, no może prócz oczu,
które zrobiła na smokey-eyes. Popsikałam się perfumami DKNY i wyszłam z
łazienki.
-
No w końcu!-
burknął mój braciszek przyglądając mi się.- Wyglądasz jakbyś szła na randkę, a
nie na koncert. Kiedyś to ubierałaś się w 20 minut, a nie w godzinę!
-
Przepraszam
braciszku.- powiedziałam stając na palcach i całując go w policzek.- Mógłbyś
trochę się skurczyć!
-
Wolę patrzeć
na ciebie z góry.- zaśmiał się.- Dobra, chodź już szybko.
Zabrałam jeszcze torebkę, którą przewiesiłam
przez ramię i założyłam niewysokie kozaki. Dopiero, gdy znaleźliśmy się przy
jego motorze, przypomniałam sobie o kasku. A trudno, bezpieczeństwo jest
ważniejsze niż moja fryzura. Delikatnie, by jak najmniej zepsuć moją fryzurę,
założyłam kask na głowę i usiadłam za bratem. Ledwo co usiadłam, a on już
ruszył. Schwyciłam się go w pasie i zamknęłam oczy. Nienawidzę jeździć motorem!
Cholernie się boję tej prędkości na tym dwukołowcu. W samochodzie czuję się
bezpiecznie, a na tym czymś... mam wrażenie, że zaraz się przewrócimy i ten
pojazd runie na mnie z całą swoją siłą. Ale miał też swoje zalety, jak nie
stanie w korkach o tej porze, więc dotarcie do Olympia zajęło nam tylko 30 minut.
Szczęśliwa, zeszłam z motoru i oddałam kask
bratu. Od razu skierowaliśmy się do bramki dla vipów, lecz nawet przy niej była
kolejka.
-
No ciekaw
jestem czy on cię rozpozna.
-
O czym ty
mówisz?- zapytałam go, bo nie mówiłam mojej rodzinie o, powiedzmy znajomości z
Leto.
-
No byłaś na
tylu koncertach, że chyba musi cię rozpoznawać.
-
Nie wiem,
może.- odpowiedziałam tajemniczo. – Czemu w ogóle poszedłeś ze mną na ten
koncert?
-
Chcę zobaczyć
czy ten twój zespół naprawdę jest taki fantastyczny i czy jest się czym zachwycać.
Swoją drogą ciekawi mnie ten Leto.
-
Który?
-
To jest ich
dwóch?- zapytał z udawanym przerażeniem.- Chodziło mi o tego ładniejszego.
-
Jareda?
-
Oui. Pewnie
to kawał tępego chu...
-
Caleb!-
warknęłam zakrywając mu dłonią usta.- Bo dostaniesz ode mnie w jaja.
-
No już
dobrze, ale znasz moje zdanie o tym pseudo muzyku i...ok milczę.- powiedział
widząc mój morderczy wzrok.
Byłam na niego zła, bo w ogóle się nimi nie
interesował, nie znał ich, a oceniał. Nienawidziłam takiego zachowania.
Odwróciłam się plecami do niego i wpatrywałam w kolejkę obok. Ludzie stali
skupieni w różnych grupach, wszyscy na biało. Cholera! No tak! Zapomniałam, że
to white night. Jeszcze bardziej zła, skrzyżowałam ręce na piersiach i zaczęłam
się wsłuchiwać w rozmowę dwóch Francuzek przede mną.
-
No ponoć tak
było. I teraz grają skrócone setlisty.
-
Z powodu tych
dwóch?
-
Na to
wygląda.
-
Trzeba być
idiotą by wrzucić Emmę pod samochód. Wcale im się nie dziwie, że się wkurzyli.
-
Ja także. No,
ale to nie nasza wina, więc powinien nie karać za to wszystkich.
-
Wiesz, raczej
chodzi o tę brunetkę, tę jego „córkę”. Ciekawe kto to naprawdę jest.
-
A no właśnie.
Oto jest pytanie.
-
Przepraszam,
usłyszałam kawałek waszej rozmowy i możecie mi powiedzieć czemu grają skrócone
setlisty?- zapytałam włączając się do rozmowy.
Dziewczyny popatrzyły na mnie, a potem jedna
zaczęła mi opowiadać, jak to jakieś dwie fanki wrzuciły Emmę i Klaudię pod
samochód.
-
Boże
święty... ale nic im nie jest?- zapytałam z przestrachem.
-
Nie wiemy. Na
pewno nie było ich wczoraj na koncercie, ani też nie przyleciały z resztą
zespołu.
-
Ja i tak nie
lubiłam Emmy, więc mi tam bajka co się z nią dzieje.
-
Oj wiesz co!
Nie mów tak nawet.
Gdy one zaczęły się kłócić o Ludbrook, ja
zauważyłam że zaczęto nas wpuszczać. Pociągnęłam brata za rękaw kurtki, gdyż
pisał maila na sowim blackberry. Swoją drogą to tak nie cierpi Jareda, ale gdy
usłyszał, że on też używa blackberry zaczął być dla niego trochę milszy.
Niesamowite.
Oddaliśmy ochronie bilety, za które dostaliśmy
badge i weszliśmy do środka. Byłam zdziwiona nie widząc żadnej znajomej twarzy
wśród tych ludzi z ekipy. W końcu znaleźliśmy się w małej salce, w której mieli
nas przeliczyć i dać te gadżety, które były w cenie biletu. Znużona tym, jak
jakiś facet nas liczy, wtuliłam się w bok brata zamykając oczy. Ale nudy, a ci
wszyscy ludzie wokół mnie prawie sikają w gacie z przejęcia. W końcu
poprowadzono nas na halę. Ja z Calebem zostałam trochę z tyłu i przyglądałam
się temu zbiegowisku.
-
Szalone
dzieciaki. Myślą, że jeśli ubiorą się w kuse spódniczki muzycy się z nimi
ożenią.- zaśmiał się z pogardą jeden z ochroniarzy.
-
Cóż... może
mają rację.- mruknęłam.
-
Tacy rockmeni
to tylko na jedną noc.
-
Coś w tym
jest.- westchnęłam smutno.
Bardzo bym chciała żeby Jared był inny, ale za
dobrze wiem, że on jest taki jak wszyscy. A nawet gorszy. Cóż poradzić,
marzenia czasem mijając się z naszymi wyobrażeniami oraz rzeczywistością.
Jako, że była już 18:15 zaczęto wpuszczać
publikę pod scenę. Ludzie biegli, niektórzy nawet przewracali się tylko po to
by stanąć przy barierkach. I tak połowa z nich zemdleje jeszcze przed występem
Marsów. Około 18:45 zaczął grać pierwszy support, który mnie uśpił. Ja wcale
nie żartuję. Po prostu oparłam głowę o brata i zasnęłam. Obudził mnie dopiero
pisk publiczności. Skoczyłam na równe nogi rozglądając się, ale to był tylko
techniczny Marsów.
Kolejny support wszedł na scenę tym razem
rozbudzając publikę, ale bez jakiegoś wielkiego szaleństwa. Przez cały ich
występ odpisywałam na maile, które dostałam od Anny w związku z kliniką. Cóż,
nawet na wyjeździe muszę się zajmować kliniką. Włożyłam telefon do kieszeni i
zaczęłam wpatrywać się jak technicy sprawdzają czy wszystko jest dobrze
przymocowane na scenie. Nagle ci ludzie zbiegli ze sceny, a ja od razu się
ożywiłam.
Gdy tylko zgasły światła do moich uszu dotarł
pisk, a ja wyszczerzyłam swoje zęby. Kto by pomyślał, że jadąc na urodziny
mojego brata przy okazji zaliczę koncert Marsów. Za perkusją nagle pojawił się
techniczny, co mnie zaskoczyło. Gdzie jest Shannon? Przede mną przebiegł Tomo z
gitarą w łapach i zbliżył się do krawędzi sceny. Wróciłam wzrokiem do perkusji,
lecz ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu siedział za nią już starszy z
braci. Tim stał w cieniu z basem, tak samo jak Braxton za klawiszami, a publika
czekała na najważniejszą gwiazdę. No i w końcu się zjawiła przy akompaniamencie
pisku tych wszystkich dziewczyn. Faceci porządnie darli się, ale nie piszczeli
tak jak choćby dziewczynka obok mnie, która była bliska omdlenia. Zaczęło się standardowo Escape i Night Of The Hunter. Nogi same mi się uginały, bym po chwili zawisała w
powietrzu i znów opadała na ziemię. Pomimo tylu lat nadal kocham być na
koncertach, skakać do piosenek i śpiewać. Jared przebiegł z jednej strony
podestu na drugą, tę przy nas i zeskoczył z niego podbiegając do goldenów.
Serce w mig zaczęło mi bić szybciej. Oto moment, gdy Jared mnie rozpozna i
zaprosi na tyły sceny. Wiem to, bo przecież tak powinno być. Jednak on chwilę
poskakał przy nas nie zaszczycając kogokolwiek spojrzeniem, a potem uciekł na
środek. Zawód w moim sercu osłabił moją chęć zabawy. Akurat piosenka zmieniła
się w A Beautiful Lie, a ja posmutniałam. Albo nie zauważył mnie, albo nie
pamięta. Tomo stanął przy klawiszach i jedną ręką grał na nich, drugą trzymając
gitarę. Piosenki zaczęły mijać, a cały mój zapał i radość ulatywały z każdą z
nich. Jared kilka razy podbiegał do nas i coś krzyczał albo uśmiechał się, lecz
na tym się kończyło. Raz nawet spojrzał mi w oczy i nic. Miałam ochotę
rozpłakać się jak małe dziecko. Co ja sobie myślałam? Przecież jestem nikim dla
niego. Zapraszał mnie tylko dla Klaudii... A teraz jej tu nie ma, więc... Mnie
też nie ma. Okłamała mnie mówiąc, że mu się podobam.
Gdy zaczęło się wybieranie ludzi na scenę,
wypuszczono nas z platformy, ale ja schwyciłam Caleba za rękę i poprosiłam by
został ze mną tu gdzie stałam. Przyglądałam się temu całemu przedstawieniu z
boku, skupiając swój wzrok na młodszym Leto. W większości oddawał mikrofon
publice, nie był w najlepszej kondycji wokalnej z tego co zdążyłam usłyszeć.
Powoli, o wiele wolniej niż ja tego chciałam, koncert się skończył, a ludzi
zgoniono ze sceny. Marsi zeszli z prawej strony, a my lewą. Wszyscy byli
uśmiechnięci, skakali i śpiewali wokół mnie. Nawet mój brat podśpiewywał sobie
pod nosem The Kill. Dziewczyno! Weź się w garść, to tylko pieprzony muzyk.
Przykleiłam na twarz uśmiech i popatrzyłam na brata.
-
Co ja słyszę!
Mój braciszek który tak nienawidzi Marsów śpiewa ich piosenkę.
Blondyn zmieszał się i odparł nie patrząc mi w
oczy, że musiałam się przesłyszeć.
-
Oj daj
spokój. Spodobali ci się, co?
-
Mają
chwytliwe kawałki. No i ten Tomo to istna bestia z gitarą! Chyba zapuszczę
włosy i brodę jak on!
-
Broń cię
boże!- odpowiedziałam przerażona wiedząc, że jest do tego zdolny.
-
Zastanowię
się. A ten Jared to jak pedał się zachowuje.- szepnął mi do ucha.
Powiedział to w tak zabawny sposób, że sama
zaczęłam się śmiać. Ochrona w końcu zebrała nas do kupy ponownie licząc. Gdy
wszyscy względnie opanowali swoje hormony, ruszyliśmy do niewielkiej salki, w
której miał się odbyć meet and greet. Koniec świata bym rzekła, bo było mało
osób i wszystkie spokojne. Nawet jak zespół wszedł do środka. Pierwszy szedł
Jay co było mi na rękę.
-
Wiesz co? Ten
Jared to idiota.
-
Czemu?-
zapytałam zła, że znów go obraża.
-
Patrzył się
na ciebie tak, że...
-
Serio? Na
koncercie?- zapytałam czując jak wraca mi nadzieja.
-
Żartowałem
głuptasku.- zaśmiał się uderzając mnie łokciem w ramię.- Oj ktoś się tu chyba w
nim zakochał.
-
A idź ty
kretynie.- odwarknęłam i odeszłam na sam koniec kolejki, którą utworzyli fani.
Caleb przesadził i to bardzo. Mam serdecznie
dość jego docinków, durnych fantazji i wymysłów. Byłam tak zła i pochłonięta
swoimi myślami, że ocknął mnie dopiero głos wokalisty obok mnie.
-
Dziękuję,
miło to słyszeć.- odpowiedział mojej sąsiadce i odwrócił się do mnie.
Zastygł w bezruchu, a
jego oczy były wlepione w moją osobę. Powoli opuścił rękę z pisakiem, a na jego
twarz wkradł się szeroki uśmiech, za to niebieskie oczy zaczęły się iskrzyć jak
tafla górskiego jeziora w słoneczny dzień. Staliśmy tak wpatrując się w siebie,
obydwoje zaskoczeni. On moją obecnością, ja tym że mnie poznaje. Czułam się tak
jakby czas się zatrzymał, a ta chwila odbywała się w zwolnionym tempie. I
nagle, z sekundy na sekundę wszystko przyspieszyło. Jego ramiona oplotły moją
talię, a jego usta dotknęły niby przypadkowo kącika moich warg. Nigdy wcześniej
nie czułam się tak szczęśliwa, jak w tym momencie. Moje serce biło ze zdwojoną
siłą, a mózg zdecydowanie przestał odbierać bodźce z otoczenia wokół nas.
-
Nie
spodziewałem się tu ciebie.- powiedział odsuwając się na bok.
-
Dostałam ten
bilet w prezencie.- odpowiedziałam szczęśliwa, że tak zareagował.
-
Jesteś tu z
kimś?
-
Tak. Jest ze
mną.- odpowiedział chłodno Caleb, który nagle wyrósł zza moich pleców.
-
To Caleb, mój
brat.- przedstawiłam go.
-
Hej, Jared.-
odpowiedział nieco zmieszany Leto.- Jak zawsze pięknie wyglądasz.- zwrócił się
tym razem do mnie.
Poczułam jak moje policzki pokrywają się
szkarłatem. Czemu ja tak reaguje, skoro wcześniej takiego jego teksty zupełnie
mnie nie ruszały? Czuję się jak głupia nastolatka, do której idol powiedział
jakieś słowo.
-
Jakim prawem
pocałowałeś moją siostrę?- nagle ni z tego ni z owego warknął do niego mój
brat.
Otworzyłam szerzej oczy i nadepnęłam na stopę
blondyna. Jak on śmie zadawać takie pytania i co go w ogóle to obchodzi?!
-
Przestań.-
warknęłam do brata wiedząc co się zaraz
będzie dziać.
-
Znasz go
zaledwie parę minut i już całujesz? Może jeszcze pójdziesz z nim do łóżka, co
siostro?- zapytał złośliwie patrząc na Jareda z niesmakiem.
-
Dla twojej
informacji znamy się już ponad pół roku, poza tym spałam już z Jaredem, ale nie
tak jak myślisz.- odpowiedziała wściekła mówiąc to najciszej jak umiałam, by
reszta fanów nie słyszała.- I nie chcę już nigdy więcej słyszeć takich pytań,
zrozumiałeś?
-
Idziemy?- zapytał
oschle łapiąc mnie za rękę.
-
Zwariowałeś
chyba.- odpowiedziałam wyrywając się z jego uścisku i podchodząc do Jay’a. –
Zostaję z nim. On przynajmniej nie robi z siebie i ze mnie pośmiewiska przy
tylu ludziach.
-
Do czasu.-
prychnął brat.
Caleb dosłownie mordował mnie wzrokiem,
choć... Może to bardziej było w stronę muzyka. Kto wie. A potem odwrócił się i
ruszył do wyjścia. Było mi cholernie wstyd za niego, ale też i przykro. Wiem,
że robi to z miłości, ale ja mam już swoje lata i wiem co robię. Zresztą jestem
starsza od niego, powinnam zachowywać się doroślej, a nie jak rozkapryszona
nastolatka.
Westchnęłam zasmucona i popatrzyłam po
ludziach wokół. Wszyscy stali i patrzyli na mnie i Jareda razem z Shannem i
Tomo. Odruchowo spuściłam wzrok i już chciałam pójść w ślady brata, gdy
poczułam na ramieniu rękę muzyka. Podniosłam głowę patrząc na niego smutnym
wzrokiem.
-
Przepraszam...
Nie powinnam tu w ogóle przychodzić.
-
Zostań,
proszę.- powiedział delikatnym acz stanowczym głosem.
Pokiwałam głową i usunęłam się w kąt, by
przeczekać zdjęcia z fanami i moment aż ich wyrzucą z sali. Gdy i to się stało,
Jared stanął przede mną wyciągając przed siebie swoją dłoń. Popatrzyłam na
niego zaskoczona, ale podałam mu swoją podnosząc się spod ściany.
-
Idziemy z
chłopakami opić przyjazd Klaudii, który musieliśmy przełożyć z powodu małego
wypadku o którym pewnie słyszałaś.
-
Tym, że twoje
fanki wrzuciły Emmę z Klaudią pod samochód? Jak one się czują?
-
Na szczęście
nic im nie jest poważnego.- odpowiedział z widoczną ulgą.- Emma ma tylko
złamane żebro, a Klaudia zwichnięty bark... albo coś takiego. No mniejsza. To
jak? Pójdziesz z nami?
-
Wyboru
wielkiego nie mam.- westchnęłam.- Dopiero jutro mogę wrócić do domu.
-
Ah ta twoja
duma. Kiedyś cię zgubi.- zaśmiał się muskając ustami mój policzek.
Jak ja lubię dotyk jego warg na moim policzku.
Czuję się wtedy jakby jakiś motyl przysiadał na mojej skórze i potem odlatywał
daleko w dal, ale ja wciąż czuję jego lekki ciężar na twarzy.
Przeszliśmy do ich garderoby i tam dopiero
przywitałam się z resztą. Naprawdę ciepło na sercu się robi człowiekowi, gdy
Shannon obejmuje cię i całuje jak dobrego przyjaciela. Z Tomo przybiliśmy sobie
żółwiki, Braxton jak zawsze objął mnie, a z Timem stuknęliśmy się biodrami.
Poczułam się jakbym wróciła do domu. No i w końcu wszyscy się zebrali i
ruszyliśmy samochodem do hotelu.
-
Wypijemy w
tutejszym barze, by było blisko do łóżka.- oznajmił mi Shannon.
-
Pamiętaj, że
jutro gramy koncert.- mruknął Jay patrząc ostrzegawczo na brata.
-
Nie martw
się, tylko jedno piwko.
-
Jeśli
wypijesz więcej to...
-
Będziesz
musiał pocałować Jareda w zadek!- zaśmiał się Milicevic idąc w stronę baru.
-
Słucham?! A
ja za co niby mam dostawać karę?- oburzył się Jared.
-
Poświęcisz
się dla dobra ludzkości.- mruknął Tim, co wywołało salwę śmiechu.
W końcu usiedliśmy przy stoliku i po kilku
chwilach, pojawiła się przy nas kelnerka pytając co podać.
-
Dla każdego
po pół litra najlepszego piwa!
-
A dla mnie
wodę mineralną.
-
Gazowaną?-
spytała kobieta unikając wzroku młodszego Leto.
-
Niech będzie.
-
Hym... a ja
poproszę małe piwo.- powiedziałam uśmiechając się do kelnerki.
-
Weź duże! To
czego nie wypijesz wypiję ja!- mruknął Shann.
-
A co z
zakładem?
-
Jared i tak
nie da pocałować się w kościste 4 litery.- stwierdził starszy Leto uśmiechając
się złośliwie.
-
No dobrze, to
jednak niech będzie duże.
Kelnerka odeszła, a oni jak na komendę zaczęli
się we mnie wpatrywać pytającym wzrokiem.
-
O co chodzi?
-
O ten penis
co nie staje.- zaśmiał się Shannon, który jeszcze nawet nie wypił kropli
alkoholu, a już gadał jakieś głupoty.
-
Jego
najnowsza parafraza „o ten zegar co nie chodzi”. Wymyślił po pijaku i chyba
gdzieś zapisał i mu się spodobało.- wyjaśnił szeptem Tomo.
-
Rozumiem.-
odpowiedziałam niepewnie.
-
Co tu robisz?
Skąd się wzięłaś? Kto to był?
-
Hym, moi
rodzice mieszkają tutaj. Przyjechałam w odwiedziny, a brat zabrał mnie na wasz
koncert.
-
Chyba cię nie
lubi braciszku.- stwierdził z udawanym smutkiem Shannon robiąc smutną minę do
brata, by potem wybuchnąć śmiechem.
-
On od zawsze
nie przepadał za waszym zespołem. Szczególnie za Jaredem, o ile dobrze pamiętam
to dlatego że Jay miał na jakimś pokazie płaszcz, którego on szukał od
miesięcy.
-
Dziwny
koleś...- mruknął Shann.
-
Po prostu
zwariowany na punkcie mody.- odpowiedziałam patrząc na kobietę, która niosła
tacę z napojami w naszą stronę.
Najpierw podała mi piwo, potem Jaredowi wodę,
a następnie reszcie ich kufle. Uśmiechnęła się nieśmiało do wokalisty i wróciła
za ladę.
-
No to zdrowie
Klaudii i Emmy!- wzniósł swoje naczynie Shannon.- By szybko nam wyzdrowiały.
Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy po łyku
złotego napoju. Zdecydowanie wolałabym lampkę wina, ale nie będę wybrzydzać.
-
I za główny
temat! Za przyjazd Młodej!
Znów stuknęliśmy się i wypiliśmy po łyku. No
dobra, ja tylko wzięłam łyka, bo reszta chyba z 10. Starszy Leto wzniósł chyba
jeszcze z 5 toastów. Jeden był nawet za jego tyłek, z tego co pamiętam. Jared
nie był zbyt zadowolony widząc Tomo, Tima i brata, jak prześcigają się w piciu.
Skorzystałam więc z okazji i zapytałam go czy mogę się zobaczyć z Klaudią.
Fajnie byłoby ją zobaczyć znów, bardzo polubiłam tę dziewczynę. Trzymała w
ryzach tych wariatów, z tego co zdążyłam zauważyć.
Jay mruknął do zespołu, że idziemy się
zobaczyć z jego córką i żeby nie przesadzali z alkoholem. Wstaliśmy od stolika,
ja zostawiając ¾ kufla pełnego. Shann już otworzył usta, by zapytać czy może
wypić, więc uprzedziłam go kiwając głową.
-
Shann!-
podniósł trochę głos Jay stając obok niego.
Perkusista odwrócił się w jego stronę, lecz
nie wiedział, że ten stoi tuż za nim i wylał na jego koszulkę połowę mojego
kufla. Jared odskoczył jak poparzony i zaczął się drzeć na Shannona, że nie
myśli. Obserwowałam to z boku starając się ukryć uśmiech cisnący mi się na
twarz.
W końcu wokalista odwrócił się od nich i
ruszył w moją stronę, a na jego białej koszulce widniała duża żółta plama.
Przełknęłam ślinę widząc zarysowane mięśni klatki piersiowej, do której
przykleiła się mokra koszulka. Złapał mnie za rękę i nadal mrucząc pod nosem
obelgi skierowane w stronę brata, ruszyliśmy przed siebie. Wjechaliśmy windą na
4 piętro i aktor skręcił w lewo, po czym stanęliśmy przed numerem 412. szatyn
lekko się uśmiechnął i zapukał do drzwi. Odpowiedziała nam zupełna cisza, więc
powtórzył czynność.
-
Chyba śpi.-
stwierdziłam, gdy się nikt nie odzywał.
-
Poczekaj,
tylko sprawdzę czy wszystko z nią w porządku. Teraz to taka mała łamaga.-
szepnął i przejechał kartą magnetyczną po czytniku.
Wszedł do środka znikając mi z oczu. Nie
musiałam długo na niego czekać. Chwilę później uśmiechając się zamknął drzwi od
pokoju Klaudii.
-
Śpi. – oznajmił.-
Jezu, jest już 1:30 w nocy!
-
Późno...
-
Chodźmy
spać.- powiedział patrząc mi w oczy.- Obiecuję być grzeczny.- dodał widząc moje
wahanie.
A raz kozie śmierć. Udałam się za nim do
pokoju o numerze 405. Leto otworzył drzwi i przepuścił mnie w nich. Wchodząc do
środka rozejrzałam się po wnętrzu. Było bardzo proste, jednak miało w sobie coś
wyciszającego. Duże łóżko stało pośrodku pomieszczenia i wręcz zapraszało by
się w nim położyć.
-
Jestem
potwornie zmęczony, a jutro jedziemy do Szwajcarii.- westchnął ściągając
koszulkę.- Czasem brakuje mi jeszcze jednego dnia w tygodniu. Albo żeby
przynajmniej doba była dłuższa.
-
Ale są też
osoby, które chciałby zupełną tego odwrotność.- zauważyłam obserwując jak rzuca
przesiąkniętą piwem koszulkę na podłogę.
-
Leniwi ludzie...
-
Może wcale
nie leniwi, a żyjący w koszmarze? Tego nie wiesz, nie znasz ich. Może mają
dobry powód na to by marzyć o skróconej dobie?
-
Może... Idźmy
spać, dobrze?- poprosił wycierając zmoczonym ręcznikiem swoją górną część
ciała.- Nie martw się, możemy spać w ubraniach.- odpowiedział widząc moje
spojrzenie na siebie.- Zapraszam, jest bardzo wygodne.
Leto zdjął buty i skoczył na pościel. Chyba
nie zamierzał wkładać koszulki, no cóż... Odsunął róg kołdry i poklepał
zachęcająco miejsce obok siebie. Zdjęłam buty ze zmęczonych stóp i wsunęłam się
pod materiał. Nie powiem, cała ta ekscytacja i emocje w związku z dzisiejszym
koncertem sprawiły, że byłam zmęczona i śpiąca.
- Dobranoc.- szepnęłam.
________________________________________
No to miała być niespodzianka i chyba była. Tak prosiliście o rozdział oczami kogoś innego niż bracia Leto czy Klaudia, więc macie. Teraz tylko powiedzcie, czy zdał on egzamin, czy mam już nie pisać oczami innych. Początek może się wydawać Wam trochę nudny, ale chciałam przestawić Wam jaką osobą jest Fancy, jak zmienia się w zależności od środowiska i jak na nią wypływają różne sytuacje w życiu. No i oczywiście jej rodzinę. Rozdział ma… 15 stron, więc nie należy do krótkich. Jeszcze wracając do poprzedniego. Wierzcie mi, że groza w tym opowiadaniu dopiero się zacznie i będziecie mieli jej dość. Na razie nie chcę nic naprawdę przerażającego tu umieszczać, bo na to przyjdzie pora. Wielu z Was pisało, że chciałoby by rozdział był pisany oczami Jareda, a nie Shannona. W przyszłości będzie taki rozdział i on będzie właśnie opisany jego oczami, dlatego tamten chciałam by był pokazany z perspektywy osoby „obok”. No to chyba tyle na ten temat…
A teraz jedna sprawa. Od kilku dni myślę nad zamknięciem tego bloga. Złożyło się na to pare rzeczy. Po pierwsze jest mi bardzo przykro, że nie doceniacie mojej pracy. Publikuję to opowiadanie dla Was, nie dla siebie. Siedzę po kilka godzin TYLKO przepisując to wszystko na komputer, mimo że jestem zmęczona, bolą mnie plecy robię to dla Was. Bo wiem, że lubicie to czytać i sprawia to Wam przyjemność. Ale widzę, że Wy jednak macie głęboko gdzieś moje potrzeby. To, że chciałabym przeczytać co sądzicie o rozdziale, jak komentujecie akcje, czego się spodziewacie i co oczekujecie po następnym odcinku. Nie liczycie się zupełnie z tym, że ja poświęcam dużą część mojego życia na samym opublikowaniu tego tekstu i że liczę na wasze komentarze. Stwierdzanie „nie chce mi się” czy „ja nie umiem” są po prostu śmieszne. Mi też się nie chce przepisywać tego, ale piszę dla Was. Nie ma też czegoś takiego jak „ja nie umiem”. Przykładem jest choćby Klaudiush, która na początku mówiła mi to samo, a teraz zobaczcie jakie komentarze pisze. Bo ją oto proszę i ona wie, że sprawia mi ogromną przyjemność ich czytanie. Oczywiście są osoby, które regularnie komentują i bardzo im dziękuję. Ale jest ich niestety niewiele. Przykro mi, że myślicie tylko o sobie… Drugi powód to nasilające się obrażanie mojego bloga, mnie i tego o czym piszę. Nie jest to nic budującego, choć właśnie dzięki tym osobom nie przestanę publikować. Nie poddam się w pisaniu, dla tych kilku osób, które mają przyjemność z czytania tego wszystkiego. I jeszcze jedno do tych Anonimowych ludzi obrażających moje pisanie i wyobraźnię: FUCK OFF ;-)
Ten rozdział dedykuję Klaudiush. Ze względu na treść i za to, że mnie wspiera. Dziękuję Ci, nawet nie wiesz ile taki Twój komentarz sprawia mi radości.
Na początku muszę to napisać: ludzie, którzy piszą rzeczy typu „do dupy ten odcinek” bez jakiegokolwiek uzasadnienia, do tego podpisując się lol, są po prostu żałośni i w żadnym wypadku nie powinnaś zaprzątać sobie takimi osobami głowy Kochana xoxo Takie wypowiedzi świadczą o ich kulturze i inteligencji, a raczej jej braku..
OdpowiedzUsuńA teraz do rzeczy:]
No, no… Rozdział po prostu wymiata moim skromnym zdaniem, co muszę uargumentować tym, że skrajne emocje występowały u mnie jedna po drugiej :P
Dawno się tak nie wzruszyłam, sytuacja w stajni po prostu doprowadziła mnie do łez ;( do tego zdrobnienie Trufcio i już nie wytrzymałam ;( Kochana tak to pięknie opisałaś, że czułam jakbym tam była z Fancy, widziała to wszystko na żywo, przeżywała razem z nią te wątpliwości związane z uśpieniem Trufcia:( piękne to było i jednocześnie smutne..
Muszę jeszcze przyznać, że jak się czytało fragment w klinice Fancy, to widać, że pisała to osoba, której pasją są konie :) Te wszystkie pojęcia.. (których znaczenia połowy nie znam tak btw:P )No ale jeździsz pewnie już ładnych parę lat, więc co tu się dziwić ;)
Po przeczytaniu kolejnych linijek humor diametralnie mi się zmienił :) akcja na lotnisku i słowa „by nie pachnieć końmi w samolocie” xD no i po wylądowaniu na lotnisku we Francji dialog z bratem też mnie rozśmieszył ^^ Nie wiem dlaczego, ale słowa Caleba „Nie wiedziałem, że jesteś aż taka stara.” rozłożyły mnie na łopatki i dokładnie tak samo podziałała sytuacja w domu, gdy brat dał Fancy bilety („golden tickets czy jakoś tak” ^^) na Marsów ^^ Aaa i jak napisałaś o tym torcie śmietankowym to tak mi się jeść zachciało, no normalnie Ty masz dar ^^ czytam opo i się wzruszam, śmieję i jestem głodna na raz^^ It is possible? o.O xD
Teraz sytuacja z koncertem – muszę Ci powiedzieć, że denerwowałam się przed spotkaniem Jaya i Fancy xD podczas koncertu jak J. nie zauważył F. to w pewnym momencie myślałam, że Fancy się wkurzy i wyjdzie, i nie pójdzie na meet&greet :P ale na szczęście poszła no i się działo xD wyobrażam sobie minę reszty zgromadzonych, gdy J. pocałował Fancy xD WTF o.O ale brat Fancy dał ciała xD szkoda że się nie pobili xD
Muszę też skomentować akcję w hotelowym barze, Twoje Shannonowe wypowiedzi po prostu wymiatają xD rże ze śmiechu przy nich jak przy niczym innym ^^ W tym rozdziale już przeszłaś samą siebie xD „O ten penis co nie staje ” to jest po prostu boskie zdanie, muszę je sobie gdzieś zapisać :P choć chyba nie muszę, bo tego nie da się zapomnieć :D:D:D Zakład i pocałowanie Jareda w zadek, aaaaa umarłam ^^
Hmmm sytuacja w pokoju Jaya, no nie powiem liczyłam na jakiś mały epizodzik erotyczny :P nie no żartuję ;) choćby jakiś pocałunek, albo tuli tuli :P dobra nie zapędzam się ;)
Kochana weź sobie do serca to co napisałam na początku :* dla takich ludzi szkoda słów, nerwów, a nawet jakichkolwiek komentarzy :* wiedz, że jestem z Tobą i na pewno nie tylko ja :* jestem wielką miłośniczką Twojego opowiadania, zawsze czekam niecierpliwie na nowy rozdział, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę ile pracy Cię to kosztuje :* przecież te rozdziały nie są wcale takie krótkie, więc tym bardziej jestem pełna podziwu dla Twojej pracy *hug* :* Uwielbiam Cię i Twoje opowiadanie i jak będzie Ci smutno to pamiętaj o tym :* *hug*
-AnnMars88
Po pierwsze: Rozdział oczami Fancy spoko, naprawde duzo mi o niej powiedział. Początkowo, niby wszystko o niej było, ale jednak była taką trochę niewiadomą. Teraz wszystko jest konkretnie okreslone i wszystko gra :-)
OdpowiedzUsuńCzy z tego zwiazku cos będzie? Czy Jay nie okarze sie idiotą? Mam nadzieje, ze bedzie dobrze, że oboje będą szczęśliwi razem.
Co do twojej pracy:
Nie wyobrazam sobie teraz życia bez tej historii!! Nie zamykaj bloga! Olej tych wszystkich debili, ktorzy piszą pierdoły. Oni się poprostu nie znają. Wiem, ze jest ciężko, ale pamiętaj, że masz tych kilku lojalnych fanów, którzy komentują i którym na tym wszystkim zależy:-)
-Mad
Dobra po pierwsze przyznaje się śledzę to opowiadanie od długie czasu i skomentowałam hmm…chyba raz ;/ Wiem jak bardzo oczekujesz i jak bardzo przydatne są komentarze, ale zwykle szybko zajrzę i przeczytam nowość i nie mam czasu skomentować, a potem zapominam. Wiem moja wina i się poprawię xD Powiem tak, że jest to moje ulubione opowiadanie w tej tematyce i ani tutaj nie słodzę ani nie przesadzam. Na prawdę najbardziej mi się podoba i jest pisane dobrym ( dla mnie, tak na prawdę to się nie znam) stylem i przede wszystkim nie ma big love między Jay’em a 16-latką. Zwykle nie mam weny na pisanie coś sensowego, może dlatego mało komentuje :) Bardzo mi się podobał rozdział pisany z perspektywy Fancy i w pewnych momentach miałam łzy w oczach, ale chyba jednak wole jak jest z perspektywy Klaudii lub braci Leto. Tak na prawdę nie wiem dlaczego, rozdział mi się bardzo podobał i jest on jak najbardziej potrzebny bo trochę rozjaśnił co do stosunku Fancy do Jay’a. Co do koncertu to myślałam, że Fancy w połowie wyjdzie, a na Meet&Greet to na bank nie pójdzie. I oczywiście tak jak w realu Shannon mnie rozwala! Już widzę tego kaca „jutro”, bo na paru piwach się nie skończy!
OdpowiedzUsuńTak? dobrze? Ten komentarz piszę już 7 minut xD Wiem, że nie rozumiesz niektórych argumentów do pisania komentarzy ” nie umiem”, bo pisząc takie opowiadanie to się nie dziwie, ale niektórym na prawdę ciężko(nie w sensie, że nie chce mi się) coś napisać np. mi :) Mam nadzieje, że nie będziesz się przejmowała tymi głupimi komentarzami, bo to zwykła żenada. Nawet nie przychodzi mi do głowy po co ktoś to robi. Nie przejmuj się!
-Via
Dobry wieczór! :D Z niecierpliwością czekałam na rozdział 53, ponieważ miała być tutaj śmierć, nie? Czy ja coś poknociłam? Idziemy na Justina Bibera! Pierwsza moja myśl? To będzie ta śmierć, zabiją Bibera! XD Jak zwykle, po przeczytaniu kawałka skapnęłam się, że rozdział jest oczami Fancy, bo Klaudia nie ma własnego gabinetu, nie? Szybko mrugałam bo byłam bliska płaczu… Nienawidzę tego momentu kiedy, zwierzę ma zakończyć swój żywot. Nienawidzę. To jest okrutne, ludzie i zwierzęta powinny żyć wiecznie, ale tak to byłoby nudno. „Kurtka od Louis Vuitton.” To po to potrzebne były ci, te nazwiska projektantów? :D Buty na 10 cm obcasie O.o Tragedia, najwygodniejsze są trampki i każdy o tym dobrze wie! Chociaż podobno istnieją wygodne buty na obcasie. PODOBNO. Sukienkę do samolotu? Nie za wygodnie według mnie. Marsowa smycz z dyndającym konikiem na samym końcu. Też chcę taką, ktoś chce może mi takową kupić? :D Moim zdaniem Fancy wcale nie upadła na głowę. To dobrze, że tylko 4/10 boksów jest zajętych. A wiesz jakby było lepiej? Gdyby niebyło wcale koni w boksach *.* Byłyby szczęśliwe, biegające po łące, pasające się… Rozmarzyłam się. To mini szpital, a nie łąka. A co to jest ochwat, hmm? Weź, ty jeździsz konno i za to cię podziwiam. Sama chciałam, ale po prostu nie mam możliwości. Wspomogli finansowo konia? To chyba najcudowniejsza klinika na świecie. Nie wiem jak ty, ale ja ryczę. Nie potrafię czytać jak zwierzętom dzieje się krzywda lub umierają. Mój słaby punkt. Szczerze, to jestem brutalna bo bardziej mnie obchodzi śmierć zwierząt niż ludzi. Może z wiekiem mi to przejdzie? Zresztą Fancy nie zabija. Fancy im pomaga i dobrze robi. Lepiej, żeby zwierzę odeszło, niż żeby męczyło się na tym brutalnym świecie. Słowo „rzeź” mnie przeraża. Samo w sobie jest okrutne i brutalne. Dzieci na grzbiecie konia? Najcudowniejszy widok na całym świecie. A teraz ten najcudowniejszy, umiera, a oni muszą się z tym pogodzić. Za bardzo się wczułam, to tylko fikcja literacka, Klaudia, opanuj się xD Jakim cudem, ten koń dostał porażenia tylnych nóg? No jak do cholery?! Co to są chrapy? :o
OdpowiedzUsuń10 letni rudy chłopczyk i malutka ruda dziewczynka, awww :3 Dlaczego? Dlaczego?! Dlaczego oni muszą się z nim żegnać…? Tell me, why?
„Oczy mi się zaszkliły,” gdy pomyślałam, że już nigdy nie będzie dane mi to usłyszeć.” – Jakbyś opisywała mnie w tym momencie. ;)
Spojrzenia mężczyzn na moim tyłku. Jak była odwrócona do nich plecami, no to gdzie miel się gapić? XD Ale przecież Fancy, to taka ładna kobieta, jest już przyzwyczajona :P
„Nie moja wina, że urodziłam się nieprzeciętnie ładna i umiem o siebie zadbać.” Nie twoja wina, wiń rodziców! :D Od razu mi się humor poprawił :DD Współczuję tej kobicie, ¾ lotu, słuchać jak jakaś sierota cię komplementuje itd. X.x porażka z tych ludzi, ale cóż XD Ty siedziałaś w samolocie z jakąś grubą, starą babą, nie? Macie pecha, co do miejsc w samolocie. „Śnieżnobiały Triad”. To tego się nie odmienia na „śnieżnobiała triada”? W końcu to język polski, nie?
Musisz mi wytłumaczyć co to jest „Reading and Leeds Festival”. Koniecznie, bo ja po prostu nie wiem O.o
„Te jego błękitne roześmiane oczy, równiutkie zęby.” Muhahaha :D Czuję zainteresowanie ze strony Fancy do Jareda, na które tak długo czekałam! :D
„Choć z drugiej strony marzyłam, by mnie pocałował. Żeby po prostu poczuć dotyk jego dłoni na sowich ramionach i jego zapach” Powinnam zrobić zdjęcie, jak szczerzę się do ekranu, gdy to czytam! :D Duży plus po śmierci tego konia.
„Kiedyś bym chciała mieć dziecko.” Przeczytałam jako „Kiedyż bym chciała mieć Z NIM dziecko.” I teraz mam taki inteligentny pomysł. Jakby wzięła ślub z Jaredem, to miała by za dziecko Klaudię, czyli ciebie. I co? Wszystko się zgadza? Zgadza! Jestem genialna, czyż nie? :D
Ech… mężczyzna odpowiedzialny i taki, który kochałby kobietę to już gatunek wyginięty. Do tego, żeby codziennie robił śniadanie, zanosił do łóżka, całował, dbał o swoją kobietę. Marzenia, oj marzenia.
-klaudiush
„Po przekroczeniu linii oddzielającej teren lotniska od poczekalni, poczułam czyjeś dłonie na moich biodrach.” Wiesz o kim pomyślałam? Pomyślałam, że Jared przyszedł przywitać, się ze swoją wkrótce żoną, według mnie. I okazało się, że to… brat?! Are you Fucking kidding me?! No chyba tak. Chociaż plan z Jayem, był z lekka bardzo nierealny, bo on nie wiedział, że Fancy przyjeżdża. Głupia ja, robię sobie nadzieje XD
OdpowiedzUsuńNiespodzianka bo ja wielbię niespodzianki! :D A debil, nie powiedział co to za niespodzianka! Foch Forever! Ej, jeszcze ten cały Caleb ma urodziny, no proszę. Wiesz, że na początku, ciężko mi było zapamiętam imię „Fancy”? A co dopiero „Caleb” O.o Zresztą, dam radę :P
„…rozsunęłam metalowe kraty…” że wtf? Jakie metalowe klaty w domu?! Wytłumacz mi to :o
Lady i Morris! Fajne imiona :D Przypomina mi się król Julian i słynne „Morris!” :D I po raz setny, okazuje się, że nie tylko ja gadam do zwierząt, a zwłaszcza do mojego psa – miło ;)
„Zaciągnęłam się…” trzeba było dopisać bez skojarzeń! XD Niespodzianki i niespodzianki, oj fajnie, fajnie :D „Umyłaś ręce?!” Haha :D Mus truskawkowy i tort śmietankowy! Yay! Specjalnie dla ciebie zostawiłam dekorowania stołu. Dla mnie to brzmiało dziwnie, nie wiedziałam, że aż tak Fancy to lubi. Ja sama też zawsze dekoruję stół, ale to całe origami to nie dla mnie :P Nie należę do osób cierpliwych, a składanie takie gówna denerwuje mnie na maksa. Niespodzianka to bilety, a ja automatycznie przypominam sobie fragment, który wkleiłaś na twittera. 30 Seconds To Mars!
Jak ja bym chciała, iść z kimś na Marsów, ale tak jak Caleb *zapamiętałam imię bądź dumna* wszyscy ich nie lubią ;x Albo Metallica, albo jakiś Universe O.o Jezu… Może ty pójdziesz ze mną na Marsów? W końcu jesteś pełnoletnia! :D Golden Tickets czy jakoś tak. Moje serce bije coraz szybciej i będzie tak biło, aż do dwóch momentów, które wzruszyły moim sercem. To do tego był potrzebny ci Biber. Weź, chociaż w swoim opowiadaniu go zabij i na stos go! Spotkanie z Jaredem, na na na <3
Nienagannie przystrzyżony wąs. Czy tylko mnie to bawi? XD Weterynaria dla koni, to trudne studia?
Zapach papierosów? Błagam cię, litości, tylko nie to. Nienawidzę tego świństwa, to wyniszcza człowieka, do granic możliwości, a palacz tego nie zauważa.
Zrobiłam się głodna, gdy oni zaczęli jeść :D Dziwne xD Karaoke? Pani weterynarz śpiewa konikom na dobranoc? Awww :3 Potem beztroskie śpiewanie po obiadku. Taka rodzinna scena, które uwielbiam, zaraz po scenach romantycznych :D W końcu jestem kobietą, nie?
Fancy miała 3 chłopaków, a jeden z nich popełnił samobójstwo? :| Dlaczego tak piękną, mądrą i ładną dziewczynę, zawsze kara los i nie daje jej równie pięknego i mądrego mężczyzny? Ja wiem dlaczego. Bo tacy mężczyźni nie istnieją. Po to wymyślono fikcję literacką, by móc zapisać swe marzenia.
„Kiedyś to ubierałaś się w 20 minut, a nie w godzinę!” Czego on wymaga od kobiety? Na mózg upadł?! Ja się boję motorów. Przecież to w każdej chwili może się przewrócić i będzie po tobie. Dobra, koniec czarnych myśli.
Myślałam, że Caleb, wie, że Jared się podoba Fancy, a Fancy się podoba Jaredowi. Przecież to takie oczywiste i odkąd doszła Fancy, marzyłam o tym, co będzie za chwilę.
To jest ich dwóch? Hahaha :D Skąd ja znam to, że ktoś kogoś nie zna a ocenia? A no tak, od kolegi -.-
No tak! White Night było we Francji! Patrz jaki zbieg okoliczności, albo zamierzony efekt :D
Nie lubiła Emmy?! To taka fajna kobita i to jej poświęcenia. Asystentka idealna. Upsss… Idealnie ludzie nie istnieją. A może? :D No, ludzie sikają w gacie, bo ochroniarz ich liczy i zaraz zobaczą bożyszcza nastolatek. A ty sobie śpisz? No what the fuck?!
A może Jared jest inny? Co ja się oszukuję… To pieprzona gwiazda Rocka. I kolejny powód, dlaczego wymyślono fikcję literacką XD Potem Fancy sobie słodko śpi, gdy budzą ją krzyki i piski nastolatek.
Wstrzymałaś mi serce po raz 9238t52385 pisząc, że za perkusją pojawił się techniczny :o Dobrze, że potem przylazł Shannon, bo się nieźle wystraszyłam :D
Ta gnida nie zaprosiła Fancy na scenę?! Zresztą nie dziwię się tej gnidzie, ja też bym jej nie zauważyła w tłumie GT :P No jakoś muszę usprawiedliwić twojego ojca, żeby nie wyszedł na totalną szuję.
OdpowiedzUsuń„Okłamała mnie mówiąc, że mu się podobam.” Wyciągasz za pochopne wnioski, kochanie. On cię kocha! Caleb podśpiewywał „The Kill”?! Jestem dumna :D Nie zapuszczaj brody! Ale Tomuś, nieźle wymiata na gitarze, hmm? „Jared zachowuję się jak pedał”. Skąd ja to znam? Od jego kochającej córki. *joke* :D Jeszcze ten idiota biedną Fancy nabiera, że Jared się na nią gapił :c Co za świnia.
„Powoli opuścił rękę z pisakiem, a na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech, za to niebieskie oczy zaczęły się iskrzyć jak tafla górskiego jeziora w słoneczny dzień.” Jezu, jaki piękny tekst. Jak tafla górskiego jeziora w słoneczny dzień. Masz fajne porównania :D
Jestem z ciebie dumna! I z Jareda i Fancy też, ale to tylko i wyłącznie twoja zasługa:
„Jego ramiona oplotły moją talię, a jego usta dotknęły niby przypadkowo kącika moich warg.”
Czekałam na to tak długo, tak długo. Czekajcie a będzie wam dane! XD To było chyba jakoś inaczej, ale jestem przeszczęśliwa, że wreszcie się to wydarzyło. NARESZCIE! :D A ta szuja, wszystko popsuła. No dobra, nie szuja a troskliwy brat, bo też bym się wnerwiła jak jakaś „pedalska gwiazda rocka” całowałaby moją siostrę. Co to znaczy „do czasu”?! Zazdrościsz im i tyle Caleb. Przyznaj się, no przyznaj! Przyznaj się tak jak ja, że ryczałam przy tym rozdziale!
„Idziemy z chłopakami opić przyjazd Klaudii, który musieliśmy przełożyć z powodu małego wypadku o którym pewnie słyszałaś.” Opić. Nienawidzę tego słowa, wy pieprzone gwiazdy rocka. Macie nie pić, a jak już chcecie to nie do klubu, tylko z Fancy, późnym wieczorem. I nie. Nie piwo, tylko czerwone wino, przy muzyce klasycznej. Żeby było romantycznie. Boże, staczam się, musisz to przyznać Kunik.
„Jak ja lubię dotyk jego warg na moim policzku. Czuję się wtedy jakby jakiś motyl przysiadał na mojej skórze i potem odlatywał daleko w dal, ale ja wciąż czuję jego lekki ciężar na twarzy.” Wybaczyłam ci słowo „opić” przez ten cudowny fragment i kolejne cudowne porównanie. :D
„Naprawdę ciepło na sercu się robi człowiekowi, gdy Shannon obejmuje cię i całuje jak dobrego przyjaciela. Z Tomo przybiliśmy sobie żółwiki, Braxton jak zawsze objął mnie, a z Timem stuknęliśmy się biodrami. Poczułam się jakbym wróciła do domu.” Też bym tak chciała, żeby Shann mnie przytulił, Tomuś przybił ze mną żółwika, Brax objął mnie, a Tim stuknął biodrem. Em… Rozmarzyłam się, prawda? XD „Poświęcisz się dla dobra ludzkości” Hahaha :D Woda mineralna? WTF?! Unikając spojrzenia z młodszym Leto. Niech no zgadnę… Przespał się z kelnerką, hmm?
„Jego najnowsza parafraza „o ten zegar co nie chodzi”. Wymyślił po pijaku i chyba gdzieś zapisał i mu się spodobało.” Mistrzostwo! W każdym opowiadaniu Shannon zawsze wymyśli do czegoś podtekst seksualny O.o To już się dziwne robi xD Dziwny koleś z tego Caleba. Oj dziwny, dziwny.
-kaludish
Łuhu! Zdrowie Klaudii i Emmy! Yay! :D
OdpowiedzUsuńTeraz Fancy idzie do ciebie, jestem ciekawa twojej reakcji, tylko szkoda, że śpisz! Ale czego się spodziewać o godzinie 1:30 w nocy, w dodatku człowiek, który jest po wypadku…
Bo tak w ogóle, to ty jesteś już w hotelu, czy oni poszli do szpitala? W hotelu, nie?
I co Fancy ma do tego, żeby doba była krótsza? Przeżywa jakiś koszmar czy coś…?
DOBRANOC! I Leto bez koszulki obok. XD
Oczywiście, że rozdział zdał egzamin! Każdy twój rozdział jest świetny i każdy kocham z osobna. Podziwiam cię za pisanie 15stronowych rozdziałów, ale jest nagroda… MÓJ KOMENTARZ MA 4 STRONY! NIEPEŁNE, ALE ZACZYNAM 4 STRONĘ! :D Twoje marzenie, o moim komentarzu na 4 strony A4 zostało spełnione :D Jezu jak ja się cieszę, że wreszcie to wymęczyłam, ale ten rozdział był tego wart.
Będziemy mieli dość grozy? Ja już się boję xd
Ja wiem, że ty wiesz, że ja wiedziałam już o TEJ informacji wcześniej i o dedykacji, jednak na blogu… Ta informacja wygląda straszniej… MASZ NIE MYŚLEĆ O ZAMKNIĘCIU BLOGA, JASNE?! Ja doceniam twoją pracę, napisałam ci komentarz na cztery strony i uwierz, też mnie strasznie plecy bolą :/ Jeszcze do tego mi przerywano w pracy, bezczelność, pff!
„Przykładem jest choćby Klaudiush, która na początku mówiła mi to samo, a teraz zobaczcie jakie komentarze pisze. Bo ją oto proszę i ona wie, że sprawia mi ogromną przyjemność ich czytanie.”
Ryczę i ty dobrze o tym wiesz. Ja nie mam talentu do pisania, ale wiem, że ty uwielbiasz czytać czyjąś opinię o jakimś rozdziale, więc piszę. Mi też się nie chce tego pisać, ale piszę. Jeżeli każdy czytelnik napisałby chociaż komentarz na jedną stronę, chociaż na pół, ale ludzie, piszcie! Macie rozdział na 14 stron, a wy przeczytacie i macie w dupie. Zamknie bloga, to trudno i tak mi nie zależy. Ale wy nie liczycie się z tym, że niektórzy kochają tego bloga *w tym ja* i pisanie komentarzy, chociaż nie chce mi się, sprawi mi przyjemność.
DO ANONIMOWYCH – fuck off, wraz z Kunikiem ;) Tacy odważni jesteście? Podajcie imię, twittera email i zacznijcie pisać opowiadanie. Jeden rozdział minimum 14 stron. Zobaczymy, kto się będzie potem wymądrzył, kretyni. Nie zdajecie sobie sprawy ile Klaudia wkłada w to serca, ile poświęca czasu i, że ma problemy z plecami. Wy to do kurwy nędzy olewacie i macie gdzieś. I ja też będę olewać wasze anonimowe opinie i będę miała je gdzieś.
„Ten rozdział dedykuję Klaudiush. Ze względu na treść i za to, że mnie wspiera. Dziękuję Ci, nawet nie wiesz ile taki Twój komentarz sprawia mi radości.” Ja dziękuję Tobie. Ty też zapewne nie wiesz, ile radości sprawi mi twoje pisanie, czy ktoś chce kolejny rozdział. Ile radości sprawia mi czytanie twoich wesołych wymysłów. Kocham to i nie potrafię żyć bez tego. Nie możesz zamknąć bloga. Kocham to co piszesz i masz pisać dalej, jasne? ;*
TO JUŻ 4 i ½ strony! :D
-klaudish
Dzień dobry! Przepraszam, ze nie odezwalam sie pod poprzednim odcinkiem ale nie mogłam sie zebrać i dodać komentarza zawsze coś wypadało… Możesz być pewna ze mi sie podobał :)
OdpowiedzUsuńWracając do tego rozdziału to czekałam na niego niecierpliwie! I jestem mile zaskoczona, ze napisałeś go z punktu widzenia Fancy :) Zawsze jakaś odmiana jest dobra. Bardzo nie lubię scen z pozegnaniem, szczególnie takich jak ta… Mimo ze to dla niektórych TYLKO zwierzęta dla innych są nie odlaczna
-fela
Nosz kurde!!! Przepraszam Cię za te podwojne komentarze, ale to wina IPoda!! xD
OdpowiedzUsuńDzień dobry! Przepraszam, ze nie odezwalam sie pod poprzednim odcinkiem ale nie mogłam sie zebrać i dodać komentarza zawsze coś wypadało… Możesz być pewna ze mi sie podobał :)
Wracając do tego rozdziału to czekałam na niego niecierpliwie! I jestem mile zaskoczona, ze napisałeś go z punktu widzenia Fancy :) Zawsze jakaś odmiana jest dobra. Bardzo nie lubię scen z pozegnaniem, szczególnie takich jak ta… Mimo ze to dla niektórych TYLKO zwierzęta dla innych są nie odlaczna częścią zycia. Nie dziwie sie reakcji Fancy, sama pewnie tez bym sie tak zachowala… Najgorzej jest sie do kogos przywiazac, a potem go stracić…
No tak faceci gapiacy sie na tyłek, to nic przyjemnego :P nawet dla kogos kto jest przyzwyczajony i ma nie zwykła urodę xD Nie mówię, ze nie!
Ahhhhh!!! Francjia i Paris!!! xD pewnie jest pięknie, ja przekonam sie dopiero w maju.
Tez mam Yorka i zachowuje sie dokładnie tak samo jak Morris xD
Hasło, które zawsze rozwala „Umylas ręce?!”, „tak oczywiście!” xD
Tort smietankowy i mus truskawkowy!! Om nom nom nom!!!! ^^,
„Dekorowanie stołu zostawiłem tobie” Lubię to!! Tez to robię, ale z jednym wyjątkiem… Nie umiem origami :( xD
Karaoke, Fuck Yeah!!!! Nigdy nie spiewalam ale chciałabym spróbować :D
Tez tak chce!!! Przyjeżdżam na urodziny do brata, a to ja dostaje najlepszy prezent w życiu!!
Caleb ( Ha! Pamietam! xD) bardzo przypomina mojego brata!! Tez nie lubi Marsow i tez jeździ po Jay’u!! Czasami mam ochotę go udusić gołymi rękoma!!
Do końca koncertu byłam przekonana,ze Jared jej nie rozpoznał. Ale pózniej na M&G jak przytulil i pocalowal Fancy to tak milutko sie zrobiło! I wszystko zepsuł Caleb, nadopiekunczy braciszek -.-
Właściwie to nawet mi Go nie szkoda… Poszedł sobie, to poszedł :P
No i te przywitania z chłopakami, najlepsze z Tim’em! Stukniecie sie biodrami, jeblam! Ciekawe ja by to wyglądało w realu, a nie w mojej głowie xD
No i opijanie przyjazdu Klaudii i Emmy. Kto pierwszy w kolejce? Oczywiście, ze Shannon!! xD I te ostrzeżenia Jared’a xD
I jak by to blo jeżeli, bracia by sie nie poklucili ?? Było by nudno! xD
Piwo na Jay’u zapewne ciekawy widok :D
No i na koniec zastrzeżenia Jared’a ze będzie grzeczny, ale i tak poszedł spać bez koszulki! I gdzie to grzecznosc! xD
Ahhhh!!! Super rozdział!
Ja czekam, na rozwiał oczami Ciacho. Bardzo chciałabym poznać jej opinie na temat chłopaków. Jeżeli będziesz chciała to wykorzystaj to :D
Naprawdę PRZEPRASZAM, za te podwójne komentarz ale to nie chcący… wybacz!
Nie przestawaj pisać!!! Ja zawsz czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały, jeżeli zamknelabys blog, to nie wiem co bym robiła!!
Powodzenia w pisaniu!! :*
-fela
przeczytałam rozdział i zabieram się do komentowania xD chyba 2 raz po przeczytaniu (od razu) rozdziału ;D
OdpowiedzUsuńrozdział typu „oczami Fancy” ? w pierwszej chwili myślałam, że to będzie nudny rozdział z racji tego, że o Fancy że tak powiem.. długo nie było. ale głębiej i głębiej w chapter i stawało się ok ;D „poznałam” jej rodzinę i środowisko w jakim się wychowywała i myślę że inni po tym rozdziale się do niej przekonali (bo ja ją lubiłam ^^) nie sądziłam, że ten prezent to koncert ;D myślałam, że to coś w rodzaju imprezy, ale też tą myśl obaliłam z racji tego, że Fancy jest tak jakby.. „z dobrego domu” wiec uchlanie się nie wchodziło nawet w grę.
z czytaniem nie miałam jako tako problemów, tak jak to ktoś w poprzednim chapterze napisał że miał problemy z ogarnięciem, że to Shannon „opowiada” a nie Jared (przyznam że ja też miałam trochę takie uczucie), a ten rozdział nie sprowadzał mi problemów ;D na początku myślałam, że będzie mi źle w ogarnięciu czy to Klaudia, czy to Fancy, ale było ok ^^.
tak na ogół…. na początku było SMUTNO, konie, klinika, papiery… potem moje uczucia (w chwili tego lotu samolotem) były.. poczułam się trochę… ZAŻENOWANA? XD nie wiem dlaczego, takie miałam podejście do tej sytuacji, choć to Fancy było „źle”. dobra dalej… z tym Bieberem ahahahh xD tu sie zrobiło przez chwilę ŚMIESZNIE. czytając to prychnęłam ;D potem… już ten koncert i poczucie ODRZUCENIA. chyba nie trzeba tu nic dodawać ani wyjaśniać ;) no i wypad na browara. przecież nie obyło by się od tego xD PROSTO, ale jakże efektywnie ;D no i końcówka… miałam dziwne poczucie, że Fancy jednak nie będzie spać obok Jareda, ale wyszło jak zwykle inaczej niż ja myślę, no trudno ^^.
na temat chaptera to chyba tyle, a co do twojej wiadomości na końcu, to jeśli i ja coś źle zrobiłam to przepraszam, wiem, że raczej nigdy nie dojdę to takiego poziomu jak Klaudish ? tak? (chyba coś przekręciłam z nazwą, ale nie jestem pewna) ale to z racji tego, że jakby to powiedzieć… w trakcie czytania, wiem co chciałabym napisać w komentarzu, ale gdy skończę jest inaczej choć pamiętam wydarzenia. nie mam przekonania też do takiego pisania. przyznam się że kiedyś chciałam napisać mega długi komentarz ale gdy to zrobiłam i go przeczytałam, jedno wydarzenie było opisane 4 razy xD a drugie z 7 ;D gdy coś robię, to chcę by wyszło jak najlepiej, a jeśli czegoś nie umiem, nie potrafię, to tak, spróbuję, ale najczęściej nie wychodzi i nie wracam już do tego. taka jestem, trudno ale postaram sie od tej pory jak najlepiej ^^ a jakbyś zrezygnowała z pisania, to taką decyzję też bym uszanowała ;D z trudem, ale dałabym radę. mam nadzieję że takie myśli nie powrócą i czekam na te „gorsze” chaptery z grozą :) <3
-disgrracee
Jednak nie płakałam. A jestem wrażliwa. ;) Ale początek był smutny.
OdpowiedzUsuńJedna bohaterka była moją imienniczką. I pewnie zachowałabym się tak samo jak mała Adrianna. Nie chciałabym zobaczyć jak umiera ktoś do kogo jestem przywiązana. Też bym płakała. A później po czyjeś namowie poszłabym się pożegnać…
Nie wiem czy rozdział oczami kogoś innego zdał egzamin. Nie podobał mi się. Nie, nie było źle – po prostu nie uważam Fancy za osobę, która może coś wnieść do opowiadania. (sama treść rozdziału jest ok, ale wolę rozdziały widziane przez Klaudię/Jareda/Shanonna).
Nie wiem, czy przez ten rozdział chciałaś pokazać Fancy w dobrym świetle (kilka osób za nią nie przepada), ale ja nadal nie mogę się do niej przekonać. Połączenie Fancy-Jared też mi nie wchodzi. Ale nawet nie wiem czemu. O_O
Mam nadzieję, że nadal będziesz pisała dla naszej garstki. Doceniam Twój trud włożony w to opowiadanie. I walić hejterów. Widocznie nie mają życia.
Jestem pewna, że o czymś zapomniałam, ale opowiadanie czytałam wczoraj i mogłam coś pominąć. Aczkolwiek najważniejsze napisałam.
-adka
cóż za długi chapter! bardzo dobrze bo lubię czytać ten twój wytwór wyobraźni ;) nie usuwaj bloga i nie kończ pisać, bo robisz to genialnie :)co do 53- na początku było trochę sentymentalnie, ale nie nudno, później w samolocie hmm… nie trudno się domyślić jak Fancy musiała być zażenowana :D eh i te jej rozmyślania o Jay’u… aż przykro się zrobiło :/ pewnie na koncercie jej nie zauważył, bo był w zbytnim amoku zresztą nietrudno o taki stan na takich energicznych koncertach :D powiem ci że szkoda mi Fancy, zakochała się a tu taki zawód… ale mogę się domyślać, że ze strony Jareda uczucia są takie same. cieszę się że nie uśmierciłaś Emmy, bo chyba bym cię znienawidziła :D tak poza rozdziałem, to zapewniam cię, że ludzie doceniają twoją robotę po prostu są leniwi i nie chce im się komentować (np. ja). ale dla ciebie przełamię się i oto proszę bardzo- komentuję :) nie będzie to długie bo szczerze powiedziawszy nie wiem o czym by tu jeszcze… a no tak! z gigantyczną niecierpliwością czekam na te pełne grozy rozdziały! może jeszcze kogoś uśmiercisz… rozumiesz żeby było ciekawiej, nie myśl sobie że ja jakąś sadystką jestem! :D ale serio nie mogę się doczekać co też wymyślisz a na pewno coś ciekawego :D odbiegam od opowiadania, ale mam nadzieję, że na to też w komentarzach liczysz. czekam na kolejny chapter i broń cię panie boże od usuwania bloga! ;)
OdpowiedzUsuń-marcyanki
Ojej.. Kuniku, na początku prawie ryczałam, jak się okazało, że Fancy musi uśpić Tryumfa. :< Szkoda, że zwierzęta odchodzą. Że żyją krócej od nas.. Wiesz, kiedyś się tak zastanawiałam nawet, czemu takie dobre dusze, jak zwierzaki żyją krócej.. I wiesz co wymyśliłam? Że one żyją krócej, bo przychodzą na świat, umiejąc już kochać. A my żyjemy dłużej, ucząc się tego.. No ale nie ważne, nie o tym mam pisać. Pisanie składnych, długich i wyczerpujących wypowiedzi nie jest moją mocną stroną, jak to powiedziała moja powiedziała moja pani od polskiego. Kocham Twój styl pisania, Twoje zaangażowanie w to.. Nie możesz odchodzić. : < Jestem uzależniona od Twojego bloga i to będzie dla mnie cios w serce. Co do dalszego opowiadania.. Fancy .. wiesz, to taka kobieta idealna. Pierwsza kobieta, jaką „spotykam”, która sama siebie akceptuje. I nie narzeka. A tego Caleba, to chyba bym zamordowała momentami. Wrr. -.- Wiesz, tak patrze i czytam. Kilka błędów Ci się zdarza. Zwłaszcza rozdział wstecz, to chyba z 10 wyłapałam. Ale co tak, ja czytam, nie będę Ci jęczeć. O tak doceniam, że chce Ci się to wszystko przepisywać. :D Jejuniu, mam nadzieje, że doczekam się dedykacji, takiej od serca i miejsca w opowiadaniu. Czeekam niecierpliwie. ;> Na razie będę pracować, dając Ci komentarze, więc pisz daaalej, żebym miała co komentować. :D Późno już trochę, mózg mi się wyłącza. Ale nie ważne, powtarzam, kocham Twoją powieść. ^^. Co by tu jeszcze.. A i NIENAWIDZĘ, gdy zwierzę trzeba uśpić. Sama zamiaruje zostać weterynarzem.. Znaczy waham się między wetem a technikiem hodowcą koni. Się zobaczy jeszcze. W weterynarzu boję się właśnie tego, że będę musiała usypiać zwierzaki.. A tego się najbardziej boje, bo wole zwierzęta od ludzi. Ojej, o czym ja pisze, ciekawe czy będzie Ci się chciało ten mój pseudofilozoficzny wywód czytać. xD No cóż, dobra, kończę tę paplanine. A, no i PISZ! Nie przejmuj się cepami, którzy nie mają odwagi i piszą anonimowo. -.- Rodzice ich pewnie nie kochają, to muszą się wyżyć na czymś, lub kimś. Po za tym oni, to pewnie Ci za ACTA. xD No, dobra, tym razem finito. Buziaki, pisz dalej. :D
OdpowiedzUsuń-Ehwaz
Szkoda, że tak myślisz. Ja lubię czytać twoje książki i opowiadania. „Was it a dream” było świetne. Teraz zaczęłam czytać te książkę i się wciągnęłam. Ciekawe poznać inną rzeczywistość ;) Bardzo chciałabym, żebyś to kontynuowała.
OdpowiedzUsuń-koniara.spoko
Tym razem mój komentarz nie będzie długi ze względu na moje zdrowie, gdzie przy zapaleniu płuc potrafię czuć się lepiej, ale obiecałam, że będziesz miała dzisiaj i słowa pragnę dotrzymać :)
OdpowiedzUsuńOd samego początku nie byłam przekonana do rozdziału pisanego oczami Fancy, jak z resztą pewnie pamiętasz. Ogólnie teraz stwierdzam, że to było dobre posunięcie, chociaż wydaje mi się, że jak na razie to wystarczy, dopiero później możesz to zmienić (chodzi mi o plany jakie masz). Myślę, że teraz powinnaś się trzymać perspektywy Klaudii i braci Leto i od tego już nie odbiegać.
Co do samej postaci, to mimo, że poznałam jej życie i została naprawdę ciepło i miło przedstawiona, to ja dalej nie mogę się do niej przekonać. Nie wiedzieć czemu, jak słyszę Fancy to widzę dziwkę z Hurricane. Nie pytaj mnie nawet czemu, bo ja nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, naprawdę! ;(((
Smutna sprawa z koniem, ale udało mi się przewidzieć, że to koń, mimo, że twierdziłam, że to bardzo naciągana teoria xD Ale podziwiam Fancy, że w pracy potrafi wytrzymać i dotrwać do rozklejenia się dopiero w domu. Co do jej rodziny, to spodobał mi się jej brat, taki….fajny xD I oczywiście widać, że dba o siostrę, ale ten jego motor *_* Chciałabym się kiedyś tak przejechać. Także pragnę zauważyć, że to niesamowite z jego strony i bardzo bezinteresowne to, że na swoje urodziny poszedł z siostrą, na koncert zespołu, za którym nie przepada.
Na koncercie nie dziwię się, że nikt jej nie zauważył, bo kto zwraca uwagę na Goldeny? xD Ale po koncercie…podobała mi się reakcja Jareda, taki kochaniutki i przyjemny, Caleb może odrobinę przesadził, ale wcale mu się nie dziwię, nwet powiem, że go rozumiem i domyślam się co czuł i pewnie na jego miejscu zrobiłabym tak samo. Jednak miło, że cała reszta się z nią przywitała i zaprosiła na picie :)
I w sumie dobrze może, że Klaudia spała (jej też się nie dziwię, bo jej organizm musi porządnie dojść po wypadku), bo pewnie Fancy zostałaby u niej na noc, a tak to umiliła śnienie (tak to się mówi? bo jakoś dziwnie mi brzmi xD) Jaredowi i wszyscy szczęśliwi. Amen.
To tyle, na co mnie stać, naprawdę nie jestem w stanie nic mądrego napisać i tak w ogóle, że byłam na siłach sklecić więcej niż jedno zdanie. Jestem z siebie dumna, ale przepraszam, że nie dostaniesz eseju, ale serio czuję się źle i teraz wybieram się do łóżka. Mam nadzieję, że jakoś przebolejesz ;)
-lea
Ej noo! Mnie się podobał ten rozdział, dzięki początkowi można było właśnie spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i to jest bardzo dobre. Zazdroszczę Fancy takiej zgranej rodziny! A jej brat jest pewnie zazdrosny o Jareda (jak większość facetów :)). Nie spodziewałam się, że Fancy i Jared skończą we wspólnym łożu, ale byłam pewna, że Jay najnormalniej w świecie jej nie widział, to by było niemożliwe, żeby ją olał!
OdpowiedzUsuńCo do całego bloga, to nie możesz przestać pisać! Podziwiam cię za wytrwałość w pisaniu! Tylko dzięki temu, że wciąż powtarzasz jak bardzo zależy ci na komentarzach, ja komentuję, bo zawsze byłam raczej cichym obserwatorem, ale ty wprost mówisz o tym, że autor potrzebuje czuć się doceniony. I ja się staram jak mogę, przysięgam! :) Dlatego proszę – nie przejmuj się jakimiś chamskimi uwagami i nie przestawaj publikować, bo nie wytrzymam bez zakończenia tej historii, tym bardziej, gdy zapowiedziałaś takie emocje! :)
PS Oj tak, Klaudiush szaleje z komentarzami i to też podziwiam!
-agi
haha,boże dziewczyno zakończy już tego bloga,bo tego się już czytać nawet nie da, sory ale nie imponuje mi że napiszesz 14 stron GÓWNA, zamiast chociaż 4 czegoś porządnego, co da się przeczytać, i warto skomentować, bo to tutaj można tylko wyśmiać, ogólnie jeżeli opierasz główną bohaterkę na sobie samej, to boże broń, widać że jesteś jakąś obleśną, gówniarą, która nie może napisać czegoś bardziej realnego, a jak czytam komentarze reszty tej hołoty to również tyko śmiać się można – już widzę waszą zgraje,napalonych nastek wmawiających sobie że nie są fangirlsami a prawda jest taka że gdyby była okazja raz dwa rzuciłybyście się do majtek zespołowi, małe paszczurki. a tak teraz przynajmniej twoje koleżaneczki nabiją ci trochę komentarzyków :* bulwersując się moją wypowiedzią,i po wmawiają ci trochę że nie masz mnie słuchać bo przecież nie mówię prawdy, prawda dziewczynko ? :*
OdpowiedzUsuń-lol
Czy ja tym razem moge nie komentowac?
OdpowiedzUsuńPare fragmentow przelecialam szybciej niz Jared przelatuje ekielony.
Fragmenty gdzie Fancy mysli o tym zeby ja dotknal I pocalowal I takie tam….fujjjj… mam spora wyobraznie ale nie moge sobie w zaden sposob uzmyslowic jak mozna chciec byc dotykanym przez kogos tak okropnego.
Ale to moje preferencje wiec pewnie znalazly by sie osoby ktore by zaplacily zeby byc dodtniete. Jakby juz nie byly. Kretynizmem.
Nie wiem czemu jestem tak negatywnie nastawiona.
Fancy tez nie lubie. Jest jak dwie rozne osoby. Ktos komu sie nie ufa I z kim sie nie chodzi na piwo.
Jared I Fancy w jednym lozku moze sie skonczyc tylko w jeden sposob.
Fujjjj….
Technicznie rozdzial bardzo dobry.
Jak dla mnie z deka tylko za dlugi.
Tresciowo mnie odrobine znuzyl. Ale to chyba dlatego, ze bohaterowie nie ciesza sie moja sympatia
-mama
Teraz mamy lipiec, a ja komentuję rozdział z lutego, żal mi samej siebie XD
OdpowiedzUsuń„Idziemy na Justina Bibera” gdy zobaczyłam tytuł to się przeraziłam, a gdy dostrzegłam że jest oczami Fancy to wpadłam w jeszcze większy popłoch. Wciąż jej nie lubię, może i nie wzbudza tak negatywnych emocji jak kiedyś ale mimo wszystko trzymam ją na dystans, jakoś nie potrafię zaufać tej postaci :/
Dobra, napiszę to: strasznie zazdroszczę F. że ma własną klinikę, też bym chciała, no ale nie miałam aż tak dobrych wyników żeby dostać się na weterynarię :( Dziewczyna ma u mnie plus za to że potrafiła podąć dobrą decyzję, a minus za to że nie doprowadziła sprawy do końca, no ale wiadomo, samolot ważna rzecz.
„Miał postawione do góry brązowe włosy, na nosie czarne okulary i minę „jestem bogiem seksu”. „Taaaa standardowa mina Jareda XD
„Choć z drugiej strony marzyłam, by mnie pocałował.” O dziewczyno, szczerze nie rozumiem twych pragnień XD
Nie wiem czy tylko ja mam takie odczucia, ale strasznie denerwuje mnie to że jej rodzina jest taka idealna -.-
Ach uwielbiam Caleba, jego sposób bycia wywołuje u mnie uśmiech na twarzy :D Dobrze że nie jest tam jakimś lukrowanym blondynkiem, no i do tego jeździ na motorze <3
„ O co chodzi?
- O ten penis co nie staje.- zaśmiał się Shannon, który jeszcze nawet nie wypił kropli alkoholu, a już gadał jakieś głupoty” ahahhaha wtf??? Shannon to zawsze z czymś wyskoczy XD
Buuuuu wena ze mnie uszła, zaczęło mi się pisać całkiem fajnie, a później trach i się zacięłam :< A już myślałam że Jared będzie próbował jakichś swoich sztuczek na Fancy :P
Ale dość fajnie się czytało to jak ona widzi zespół, no i to jak Widzi samego pana ”jestem bogiem sexu” :D Dobrze jest znać jej punk widzenia, choć myślałam że będzie trochę mniej „napalona” :P
No na dzisiaj to chyba tyle, mam nadzieję że komentarz będzie się podobał :)
-megthehunter