14 grudnia 2011

Chapter 48 "You are the reason I can't control myself"

Chapter 48
"You are the reason I can't control myself"

Z samego rana obudził mnie huk. Od razu skoczyłam na równe nogi myśląc, że dom się wali. W końcu to Los Angeles, Kalifornia, a tutaj trzęsienia ziemi to norma. Oczywiście, jak to bywa w takich przypadkach zakręciło mi się w głowie, więc przysiadłam na sekundę na łóżku. Gdy wszystko się unormowało zdałam sobie sprawę, że ten „huk” cały czas trwa i jest to muzyka. Nie do końca przytomna, założyłam na stopy kapcie i wywlokłam się z pokoju. Oczywiście, jak to ja na schodach zapomniałam o schodach i wyrżnęłam się na podłogę. Tak jakbym mało już ucierpiała po przedwczorajszej sesji.
-          Kuuuurwa mać!- warknęłam sama do siebie i nagle muzyka ustała.
Podniosłam się na kolana i nagle przy mnie znalazł się Jared.
-          Co się stało?- zapytał patrząc na mnie przestraszony.
-          Ślepy jesteś? Zwaliłam się ze schodów, bo COŚ mnie obudziło!- wykrzyknęłam na niego wściekła.- Aua, noga mnie boli.- jęknęłam próbując na niej stanąć.
 Pięknie! Jak sobie skręciła kostkę przez tych debili z marsa, co postanowili sobie zrobić próbę z samego rana i to jeszcze w salonie, to zamorduję ich, przyrzekam.
 Z pomocą Jareda na jednej nodze doskoczyłam do kanapy i na niej usiadłam.
-          Nie jest jeszcze spuchnięta.- stwierdził Leto oglądając moją kostkę.
 Nagle do pokoju weszły dziewczyny. Chyba zapomniałam powiedzieć, ale Ania i Ciacho zawitały do nas poprzedniego dnia w nocy. Shannon był tak szczęśliwy z wizyty Renaty, że przechodził sam siebie. Nikt go nie poznawał, gdy otwierał przed nami drzwi, nie przeklinał i nawet zadecydował, że zrobi kolację. Ciastko co prawda noc spędziła u mnie, ale dostała jakże kuszącą propozycję by zasnąć przy boku Shanimala. Od razu uprzedził, że nie będzie się narzucał i chciał jej wykorzystać. Jednak moja mama wolała spędzić tę noc ze mną. Ania i Gosia spały na górze w gościnnym pokoju, a Jessy dawnym pokoju Shanimala, pełnym różnych zdjęć jego autorstwa.
 Cała czwórka, która zeszła na dół także była w piżamach i z totalnie roztrzepanymi włosami, zresztą tak jak ja. Popatrzyły na wszystkich nieprzytomnym wzrokiem i nagle oprzytomniały. Zerknęły na siebie i już chciały wrócić i się przebrać, gdy Shannon podszedł do nich i zaprowadził je na kanapę.
-          Mamy dla was niespodziankę.- powiedział Tomo, który odłożył gitarę i stanął przy Shannonie.- No usiądźcie.
 Dziewczyny posłusznie klapnęły na sofę wpatrując się w chłopców. W tym momencie Jared ścisnął mi kostkę, a ja pisnęłam.
-          Czyś ty zwariował?- zapytałam uciekając od niego.
-          Ledwo co cię dotknąłem.
-          Chciałeś mi nogę zmiażdżyć!- wykrzyknęłam starając się oddalić w najdalszy kat kanapy.
-          No oczywiście.- warknął wznosząc oczu ku sufitowi, jakby modląc się o cierpliwość do mnie.- Pokaż czy ci spuchła.
-          Troszeczkę.- stwierdziłam nadal bojąc się, że znów mnie tak schwyci.
 Wstał z klęczków i poszedł do kuchni. Chwilę później wrócił z czymś niebieskim i szmatką.
-          Co to?- zapytałam.
-          Specjalny płyn, który zmniejszy opuchliznę. Ładnie się załatwiłaś. Jak można spaść ze schodów?- zapytał już nieco łagodniej, a Tomo zrobił wielkie oczy.
-          To ty się ze schodów zwaliłaś?- zapytał.
-          No...- odpowiedziałam, a w tym momencie Milicevic dostał ataku śmiechu.
-          Wyy... bacz, ale to... to jest ba... bardzo śmie...szne!- wyjąkał starając się uspokoić.
 Chwilę później dołączył do niego Shannon, a jak Shanimal zaczął się śmiać to już nie było ratunku i po chwili wszyscy się śmiali. Po jakichś 10 minutach daliśmy radę się uspokoić. Usiadłam obok moich przyjaciółek, a Leto podstawił mi pod nogę pufę i to zimne dziwne niebieskie coś przyłożył do nogi, po czym przywiązał to bandażem. Co prawda kostka mniej bolała, ale było mi cholernie zimno!
 Marsiaki wróciły na swoje miejsca i Jay, jak zawsze zaczął gadać.
-          No to tak, zacznijmy od tego, że niesamowicie podobał się nam wasz album ze zdjęciami, który dostaliśmy na Boże Narodzenie.- tu zwrócił się w stronę moją i Jessy.- I w związku z tym chcieliśmy zrobić wam niespodziankę i rozpocząć ten piękny dzień małym koncertem. Co prawda będzie on raczej skromny, bo nie mamy basisty, ale przeżyjecie, nie?
 Pokiwałyśmy głowami nie wierząc w to co mówi.
-          Każda z was opisała swoją ulubioną piosenkę, co prawda o Gosi i Annie dowiedzieliśmy się z ust Klaudii, ale... oby nas nie okłamała. Zaczniemy może od tej najbardziej niespodziewanej, czyli... a same zobaczycie. Klaudia, to jest część naszego prezentu urodzinowego dla ciebie.
 I po chwili... moje serce chyba stanęło. Zapomniałam jak się oddycha. Jak można by było mnie opisać z boku? Szczęka na brzuchu, oczy jak 5 złotych, ręce opadnięte. Ja pierdole! Zaczęli grać Valhalle, swoją wyjebaną w kosmos piosenkę. Najwspanialszy utwór jaki powstał w całym wszechświecie. To niesamowite jakie ciary miałam słysząc tę piosenkę. Nie widziałam dosłownie niczego prócz Marsów, a raczej samego Jareda śpiewającego ten utwór. Nie robił nic, prócz trzymania mikrofonu i tego, że co chwila zamykał oczy przenosząc się do swojego świata. Nie było rzucania rękoma, dzikich tańców, nie było gry aktorskiej. Był Jared uwieszony na mikrofonie i z gitarą w łapach. Do końca życia nie zapomnę tego jednego momentu. Takich właśnie Marsów pokochałam te kilka lat temu. To brzmienie, ten głos. Jared oddawał się tej piosence całym sobą. Każde słowo było przepełnione takim ogromem uczuć, że brzmiało o wiele ostrzej niż w wersji studyjnej. Gdy otwierał te niebieskie oczy widać w nich było ból, niedowierzanie i pewien rodzaj strachu. Poza tym każde słowo wypowiadał ze złością. Szczególnie gdy dochodziło do refrenu. Gdy na sekundę zamilkł, ja popatrzyłam na jego brata, który także wczuł się w tę piosenkę i z zamkniętymi oczami wybijał perfekcyjnie rytm. Zerknięcie chwilowe na Tomo i moja ukochana część tego utworu. Nie wiem, jak Jared to zrobił, ale do jego głosu powróciła ta dawna chrypka, ten bród, który sprawiał że cała pierwsza płyta była taka ostra, taka doskonała. Gdy Jay zaczął śpiewać „It’s the world on its knees...” delikatnie zsunął się na ziemie, a muzyka jak z archiwum X tworzyła niesamowity efekt. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, żaden fragment nie został pominięty, żaden szczegół. Desperacja w głosie Leto była tak mocna, że ciary, które miałam na karku z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej odczuwalne. Ostatnie przeciągane „you’re the reason I can’t control myself” zostało wyśpiewane mi prosto w oczy. Wiedziałam, że nie jest skierowane do mnie, tylko do Evelyn, ale... Nigdy nie zapomnę, że zagrał tę piosenkę dla mnie. I wszystko się skończyło. Chociaż nie do końca. Jared i gitary może zamilkły, ale... Tomo i syntezatory.
-          Aaa! Capricorn!- wykrzyknęła Gosia przyciągając do piersi kolana.
 Gitary poszły w ruch i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Marsi nie są w zwykłych strojach. Jared stał przed nami w białym dresie, który był nie najnowszy, ale miał naszytego na ramieniu czerwonego feniksa. Biały pitagoras wdzięcznie prezentował się w dłoniach młodszego Leto, a obdarty lakier na krawędziach pokazywał ile ta gitara przeszła. Tomo także ubrał się w ciemne spodnie z poszarpanymi nogawkami na których widniały strzałki, a na plecach glify. Ogolił się i związał włosy tak, że wizualnie bardzo przypominał tego Tomo z czasów jego pierwszych koncertów. Shannimal miał na sobie czapeczkę i poszarpaną koszulkę z napisem „Pervy Rock Star”. Jedynie do pełnego składu brakowało Matta. Ale i tak zaimponowali mi tym co zrobili. No jedynym minusem były włosy Jareda, które ni jak się miały do starego stylu tej grupy, ale przymknęłam na to oko. No i Jared znów znalazł się przy mikrofonie i zaczął mówić.
-          Gosiu, Klaudia mówiła mi, że też masz ulubioną piosenkę, której raczej nie usłyszysz na koncercie, więc... To dla ciebie.
Wiedziałam co grają, lecz do czasu aż nie usłyszałam pierwszych słów nie mogłam w to uwierzyć. Od razu popatrzyłam na moją blondwłosą przyjaciółkę, która otworzyła szeroko usta, które szybko zakryła dłońmi. Wzrok miała utkwiony w wokaliście, który naprawdę się postarał i zaczął wczuwać w tę piosenkę. On tym razem już patrzył na całą naszą piątkę siedzącą na kanapie oraz fotelach i z półuśmiechem śpiewał swój pierwszy singiel z Self Tilted. Z szerokim uśmiechem obserwowałam, jak Tomo popisuje się swoją grą na gitarze i dzikimi skokami w tym niewielkim pomieszczeniu. Tak jak w teledysku, na raz wyskoczyli z Jaredem z gitarami w górę i zamilkli. Jay oblizał usta i wykrzyknął „So I run... Start again...”. Tak pięknie to wyciągał, że nawet Ciacho otworzyła usta ze zdumienia. Popatrzyłam na Renatę z niemym pytaniem, lecz ona wpatrywała się w zespół z szeroko otwartymi oczami. Ostatnie „I will disappear” wyszeptałyśmy wszystkie razem z nim.
 Nie dali nam odpocząć, czy ochłonąć po tych dwóch zdecydowanie niespodziewanych piosenkach. Jared przeczesał swoje brązowe włosy, które bardziej przypominały czuprynę z czasów A Beautiful Lie niż z ST, ale i tak. Pokazał kciuk do góry w stronę swojego brata i Shanimal zaczął wybijać jakże znany nam wszystkim rytm Battle Of One. Chwilę patrzył na niego, by potem szybko podbiec do mikrofonu o mało co nie wywijając orła o kable i wydarł się do mikrofonu „for you Anna”, tym drapieżnym głosem. Co prawda tę piosenkę bardziej wywył niż wykrzyczał, ale... byłam pełna podziwu, że mu jeszcze głos nie wysiadł. W momentach gdy nie śpiewał, a Tomo dawał popisówę na gitarze, rzucał łbem tak jakby miał długie włosy ze starych czasów. Co prawda ta piosenka była bardziej pokazem umiejętności Shannona i Milicevica niż darcia japy Jareda, ale powiem szczerze, że tylko raz w życiu słyszałam Battle Of One w tak dobrej formie, a było to dobre kilka lat temu na moim pierwszym koncercie. I tym razem zaczął Shanimal. Nasz pisk tylko potwierdził wyjątkowość kolejnego utworu.
-          Tę piosenkę chciałbym zadedykować Ciacho.- powiedział bezbłędnie wymawiając ksywę mojej przyjaciółki.- Ta piosenka jest ode mnie i mojego brata. Dziękuję, że sprawiasz, że on się uśmiecha jak nigdy do tej pory.
Żadna z nas nie była w stanie już siedzieć. Wszystkie zerwałyśmy się na równe nogi, ja także. Co prawda podpierałam się na Jessy, ale... Gdy tylko Jared zaczął wyrzucać z siebie swoje pierwsze słowa, my od razu do niego dołączyłyśmy. Śpiewałyśmy z nim tak jakbyśmy były pośród tysięcy ludzi na koncercie, a oni stali za barierkami na scenie i dawali czadu. Aktor z szerokim uśmiechem śpiewał patrząc na nas. Dla niego też musiało to być coś niesamowitego, pewnie nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Pokój był tak skonstruowany, że akustyka była na najwyższym poziomie, więc nie miałyśmy do czego się przyczepić. Pomimo kontuzji nogi skakałam jak głupia, do czasu aż z tej radości nie skoczyłam na tę nogę i od razu znalazłam się na kanapie przeklinając pod nosem z bólu. Jared widząc to nie przerwał piosenki, ale pomylił się w tekście i zamilkł. Jednak dziewczyny czuwały nad tym i zaśpiewały ten fragmencik za niego. Wszystkie 5 nie mogłyśmy uwierzyć, że słyszymy kolejną piosenkę z ich pierwszego albumu. W połowie tego utworu rozległo się łomotanie do drzwi. Wszyscy umilkli, a ja poszłam, a raczej podskoczyłam otworzyć. Przed drzwiami stała jakaś staruszka i patrzyła na mnie nieufnym wzrokiem.
-          Kim pani jest?- zapytała.
-          Córką Jareda.
-          On ma córkę? No mniejsza. Weź mi tu przyprowadź ojca.
-          Przepraszam, ale o co chodzi?- zapytałam siląc się na miły ton.
-          Muszę porozmawiać z Jaredem.
-          O! Witam panią Winchester!- usłyszałam nad uchem głos Jareda.- W czym mogę pomóc?
-          Czyś ty zwariował?!- zaczęła z grubej rury.- Jest 6 rano, a ty koncert odwalasz! Ja rozumie, że jesteś muzykiem, ale od czego masz studio nagraniowe?!
-          Bardzo przepraszamy panią, ale tak się złożyło, że przyjechały przyjaciółki Klaudii aż z Polski i one są naszymi fankami, więc postanowiliśmy sprawić im niespodziankę i...
-          Panie Leto! Nie życzę sobie hałasu o 6 rano, ani o żadnej innej porze! Jeśli jeszcze coś usłyszę dzwonię po policję.- mówiąc to odwróciła się i poszła w swoją stronę.
-          Pani Winchester, a może herbatki?- krzyknął za nią Jared śmiejąc się, a ja trzasnęłam drzwiami.
-          A to suka!- warknęłam i zaczęłam kuśtykać do kanapy.
-          Czyli koniec koncertu?- jęknęły dziewczyny.
-          Nie będzie już dalej Fallen?- zapytała zasmucona Ania.
-          No chyba żartujecie!- powiedział Shannon siadając pomiędzy nimi, co oznaczało, że zajmuje moje miejsce.
-          Ej no!
-          Znajdź sobie inne miejsce.- powiedział obejmując dziewczyny, które nie wiedziały co zrobić.
 Prychnęłam i usiadłam na dywanie. Popatrzyłam na Tomo i Jareda, którzy usiedli z gitarami akustycznymi przed nami. Aktor zniżył maksymalnie mikrofon i powiedział.
-          No to możecie domyślić się co będzie naszym ostatnim dzisiejszym utworem. To dla ciebie Jessico.
-          Revenge...- szepnęła cicho.
 I tak. Tomo z Jaredem zaczęli grać tę piękną akustyczną piosenkę. Głos mojego ojca rozniósł się po całym salonie. Może nie był to najlepszy utwór na zakończenie, ale i tak głos Jay’a robił wrażenie. A ja niesamowicie kochałam tę piosenkę, kochałam gitary. Była idealna. W połowie piosenki popatrzyłam na Jessy. Oczy miała zaszklone i wpatrzone w obydwu mężczyzn. Shann widząc, że się na nich patrzę puścił mi oczko i przyciągnął do siebie dziewczynę, która nadal patrząc na Jaya i Tomcia wtuliła się w Shannona. Ciacho tylko delikatnie wtuliła się w drugi bok starszego z braci i słuchała końcówki tego niesamowitego koncertu. Leto w popisowy sposób zakończył tego akustyka wyjąc tak, że wydawało się to aż niemożliwe.
-          O kurczę...- usłyszałam szept Gosi i Leto skończył.
Obydwie zaczęłyśmy bić brawa, a po chwili dołączyła do nas Jessy z całą resztą. Wszyscy wstaliśmy na równe nogi, Jessica podeszła do Jay’a i przytuliła się do niego mówiąc „dziękuję”. Leto był zaskoczony, ale po chwili też ją objął i się uśmiechnął.
-          W zamian chcę najlepszą sesję zdjęciową na ziemi!
-          Aleś ty interesowny.- stwierdziłam patrząc na niego z udawaną pogardą.
-          Oj nie patrz tak na mnie.- powiedział robiąc smutną minę.- Proszę...
 Ech i co mogłam zrobić? Od razu się uśmiechnęłam i do niego pokuśtykałam. Jessy z Renatą popatrzyły na siebie, a ja objęłam ramionami jego szyję i pocałowałam go w policzek, a potem w drugi i jeszcze raz w ten poprzedni i po raz kolejny w następny.
-          To za Valhallę.- powiedziałam tuląc się do niego.- I za ten cały koncert. A teraz... wiesz... w związku z tym, że mam chorą nogę powinieneś mnie zanieść na górę, ale jesteś tak chudy, że pewnie byś się połamał przy tym. Shannon tobie za to nie ufam, ty byś się zabił razem ze mną na schodach.- mruknęłam widząc, jak Shannon chce już zabrać głos.
-          Ej no!- powiedział oburzony.
-          Też cię kocham. Tomooo! Pomożesz mi?- zapytałam robiąc słodkie oczka do gitarzysty.
-          Jasne!- odpowiedział z szerokim uśmiechem i wziął mnie na plecy.
 Wystawiłam język do dziewczyn, a Gosia powiedziała.
-          Ej, a jak ja skręcę kostkę to też mnie będziecie tak nosić?
-          Jak zasłużysz.- dostała odpowiedź od Shannona.
-          Czym?!- zapytała przestraszona.
 Zaczęłam się śmiać, a Tomo na mnie krzyczeć żebym przestała, bo cały się trzęsie i nie może przez to iść, bo sam się śmieje. W końcu dotarłam do pokoju i podziękowałam Tomowi za podrzucenie mnie na górę. Oczywiście, jak chciałam się już położyć na łóżku, to Jared zaczął się drzeć, że za godzinę chce nas widzieć na dole, bo musimy jechać do studia, które zarezerwował Shannon. I oczywiście kazał mi i Gosi ładnie się ubrać, ale nie malować, bo to zrobi jakaś wizażystka. Okeeeej.
 Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze rzeczy i udałam się do łazienki. Byłam pierwsza. Wskoczyłam pod prysznic i dobrze, że napotkałam ścianę, bo inaczej załatwiłabym sobie drugą nogę. Ale ja miałam tego dnia szczęście. Pewnie w studiu spadnie na mnie lampa, a wizażystka włoży mi kredkę do oka albo potknę się o kabelek i zabiję. Znając mnie, wszystko jest możliwe.
 Nie za bardzo się śpieszyłam, więc po 20 minutach rozległo się pukanie, a raczej walenie w drzwi. Od razu rozpoznałam, że to Jared.
-          Dziewczyny czekają!
-          Jaaaasne. Zaraz wychodzę.- mruknęłam i nadal stałam pod ciepłym, wręcz gorącym strumieniem wody.
 Uwielbiałam tak stać. W końcu wyszłam spod prysznica i owinięta szarym ręcznikiem zaczęłam wpatrywać się w swoje odbicie w lustrze, a raczej w oczy. Mam piękne niebieskie oczy i cholernie mi się one podobają. Mogłabym się w nie wpatrywać godzinami. No i znów pukanie.
-          Klaaaudiaaa!
-          Sooooon!- odkrzyknęłam i zabrałam się do ubierania.
 Wszyscy mieszkańcy i nie mieszkańcy tego domu stracili jakąkolwiek nadzieję, że wyjdę, gdy właśnie po 40 minutach to zrobiłam.
-          A myślałem, że utopiłaś się w klozecie.
-          Nie... to tylko ty potrafisz topić się miejscach prawie niemożliwych do utopienia.- odpowiedziałam patrząc na Shannona z uśmiechem.
-          Że co?!
-          A to jak mi kiedyś opowiadałeś, ze o mało co nie zabiłeś się pod prysznicem, bo się poślizgnąłeś?- przypomniałam mu.
-          Ale żyję.
-          No niestety potwierdzam.- zaśmiałam się, a on popatrzył na mnie z miną „oj nie przeginaj młoda”.
 Przesłałam mu buziaka i omijając go zeszłam, a raczej zkuśtykałam na dół do kuchni, w której już urzędował Jared. Rozejrzałam się po niej, lecz nie znalazłam żadnego kubka z gorącą kawą. Shannon dziś zrobił mi na złość i olał moją potrzebę wypicia kawy. Zasmucona popatrzyłam na młodszego Leto.
-          Co? Shann nie zrobił kawy?- zapytał patrząc na mnie ze swoim wrednym uśmieszkiem, który wcześniej tyle razy widziałam na koncertach.
-          No nie... Tato czy mógłbyś...- zaczęłam, a wtedy Leto odsłonił kubek i mi go podał.
-          Zrobił ci kawę, taką jaką lubisz.- zaśmiał się.
-          Wiesz co! Świnia z ciebie!- powiedziałam zabierając mu kubek i odwracając się plecami.
-          Ja ci kubek podałem, a ty jeszcze fochy stroisz!- mruknął oburzony, ale jego oczy zdradzały że ma z tego ubaw.
-          Bo go najpierw schowałeś i wystawiłeś swoje dziecko na stres!- dodałam, odwracając się do niego.
 Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, lecz udało mi się to wytrwać. Co z tego, że Jareda miałam praktycznie na co dzień od jakichś 7 miesięcy, ale jego wzrok nadal był tak samo przerażający, jak wtedy gdy go znałam tylko i wyłącznie jako fan.
 Odsunęłam się od niego stwierdzając, że chcę zobaczyć jak się ubrał na sesję. On także odszedł zrobić kanapki, byśmy nie jechali do studia z pustymi żołądkami. Stał przy blacie i kroił chleb, a ja gapiłam się na niego jak jakiś fangirls. Był ubrany w czarne dopasowane do jego ciała jeansy, a klatkę piersiową zakrywała mu szafirowa koszulka z napisem „Every you every me”. Napis niesamowicie kojarzył mi się z piosenką Placebo o tym samym tytule.
-          Co się tak na mnie patrzysz?- zapytał odwracając głowę w moją stronę.
-          Przystojny jesteś to się patrzę.- odpowiedziałam mu szczerze.
-          Wiadomo.- mruknął uśmiechając się narcystycznie.
-          Wiesz co... przynajmniej przy mnie mógłbyś zrzucić tę maskę.- szepnęłam zasmucona, lecz on tego nie usłyszał.
 Gdy zjedliśmy wszyscy razem kanapki przygotowane przez Jay’a i wypiliśmy kawy zrobione przez Shanna stwierdziliśmy, że czas się zbierać.
-          A ty chcesz jak taki wieśniak wyglądać?- zapytał mnie Jay.
-          Słucham?- odpowiedziała patrząc na niego totalnie zdezorientowana.
-          Weź idź ubierz się w coś fajnego, a nie jakieś śmieci na siebie założyłaś.
 Odwróciłam się do niego plecami pokazując mu fucka i kulejąc wbiegłam na górę do pokoju. Popatrzyłam w lustro i stwierdziłam, że miał rację. Wytarte czarne jeansy, rozciągnięta koszulka Redhotów. Nic fajnego na zdjęcia. I co ja mam teraz założyć na siebie?! Otworzyłam szafę i zaczęłam przyglądać się rzeczom znajdującym się w jej wnętrzu. Nie miałam zielonego pojęcia co założyć na siebie. Grzebiąc w szafie nagle usłyszałam zamykane drzwi i wyprostowałam się. Nagle poczułam nad uchem oddech Jay’a i aż podskoczyłam.
-          Ty idioto! Prawie zawału dostałam!- wykrzyknęłam mu to w twarz trzymając się miejsca, w którym jest serce.
-          Widzę, że jednak mnie posłuchałaś.- powiedział zupełnie niezrażony tym, że na niego się wydarłam.
-          Tak, tylko nie wiem co włożyć. O! Mam pomysł! Ty mi wybierz strój w jakim chciałbyś mnie widzieć obok siebie.
 Jared szeroko się uśmiechnął i przepchnął do szafy, a ja ulotniłam się z pokoju. Chciałam jeszcze zobaczyć w co ubrała się Gosia. Gdy zeszłam na dół okazało się, że dziewczyna ubrała się w delikatną sukienkę coś ala styl rockowy z dużym dekoltem. Popatrzyłam na nią z uśmiechem, a ta jęknęła.
-          Shann powiedział, że będzie to idealne na sesję...
-          Wiadomo, Shann zawsze takie stroje wybiera.- zaśmiałam się.
-          Nie prawda. Zazwyczaj proponuję bardziej skąpe stroje.- powiedział perkusista wchodząc do salonu i uśmiechając się.- Ale to twoja koleżanka, więc wolę nie przeginać.
-          No i bardzo dobrze. Tak trzymaj Shanusiasty. Idę zobaczyć co ojciec mi wybrał za stój.
-          Jego powinnaś się bać!- ostrzegł mnie ze śmiechem Shanimal.
-          Spoko Shaniasty!
 Wróciłam szybko na górę, a raczej tak szybko jak tylko pozwalała mi moja noga która niesamowicie mnie bolała. Otwierając drzwi modliłam się żeby strój był normalny. I co? Patrzę na łóżko, siedzi na nim Jared, a obok niego szafirowa tunika i krótkie spodenki.
-          No chyba sobie jaja robisz ze mnie.- powiedziałam.- Chcesz żebym zamarzła?
-          Przecież jedziemy samochodem.
-          To nie jest lato, Leto!
-          Co z tego? Fajnie w tym będziesz wyglądać, uwierz mi.
Westchnęłam zrezygnowana i zabrałam rzeczy z łóżka. Chciałam wejść do łazienki, ale okazało się, że jest zajęta. Westchnęłam i zaczęłam się rozbierać w pokoju. Starałam się ignorować wzrok Jareda, ale wszystko ma swoje granice.
-          Jay, idź na dół i sprawdź czy cię tam nie ma.- mruknęłam zdejmując koszulkę.
-          Pójdę, ale z tobą.- odpowiedział uśmiechając się chytrze w moją stronę.
-          To przynajmniej pooglądaj sobie widoki za oknem. Albo załóż okulary, bym nie miała tego wrażenia, że ciągle się na mnie patrzysz.
-          Okulary nic nie dadzą.- odpowiedział, ale odwrócił głowę w bok.- Lepiej?
 Prychnęłam i założyłam tunikę. Leto nadal patrzył się w ścianę, gdy skończyłam się już przebierać, więc cmoknęłam go w policzek i wyszłam z pokoju. Dogonił mnie na schodach i przy każdym stopniu mówił „uważaj”, czym zirytował mnie do granic możliwości, ale starałam się tego nie pokazywać.
 W końcu jakimś cudem wszyscy dotarliśmy do samochodów. Z Shannonem zabrała się Ciacho i Gosia, a z Jaredem ja, Jessy i Ania. Studio znajdowało się w jednej z bogatszych dzielnic Los Angeles, zresztą niedaleko ładnego, zielonego parku przy którym się zatrzymaliśmy. Wyszliśmy z aut i całą grupą udaliśmy się w stronę, którą wskazywał nam Shannon. Po wejściu do budynku, zostaliśmy obskoczeni przez różnych ludzi, którzy mieli się nami zająć. Ania i Renata poszły od razu na salę, w której miały być robione zdjęcia, a mnie, Gosię i Jareda porwały wizażystki. Shannon z Jessy za to poszli przygotować swój sprzęt do działania. Pierwsza runda konkursu właśnie się zaczęła.
 Obejrzałam w lustrze co ta drobniutka ruda dziewczyna zrobiła z moją twarzą i muszę przyznać, że spodobał mi się ten make up. Sesja, jak sesja. Dużo zdjęć, dużo śmiechu i wygłupów. Nawet ekipa studia nie umiała powstrzymać uśmiechów widząc ten pojedynek i docinki każdego z fotografów. Shannon poprosił brata żeby przyklęknął na jedno kolano i patrzył mu się w obiektyw. Gdy już miał zrobić zdjęcie, wbiegłam na „plan” i wskoczyłam na plecy Jareda tak że razem wylądowaliśmy na podłodze głośno się śmiejąc.
-          Czyś ty zwariowała?!- próbował krzyczeć, ale śmiech mu na to nie pozwalał.
-          Już dawno!- odpowiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha.
 Gosia podeszła do nad i postawiła na naszych plecach nogę i uśmiechnęła się do Shannona. No tak... poza „zdobyłam byka, cóż to był za byk”?  nagle Jared złapał ją za kostkę i runęła na nas, a raczej na mnie, bo ja leżałam na Jaredzie. Dostaliśmy takiego ataku śmiechu, że nie byliśmy w stanie się podnieść. Leżeliśmy na tym białym materiale i się śmialiśmy z naszej głupoty i dziecinności. W końcu Jessy z Shannem stracili cierpliwość i zepchnęli nas z kadru, a weszła Ciacho z Anią. Shannon poprosił Jessicę o zdjęcia i tak oto pojedynek zamienił się we wspólną sesję pamiątkową. W dobrych humorach, wsiedliśmy do samochodów i udaliśmy się do jednego z tutejszych bardzo znanych muzeów. Ostatecznie skończyło się to tak, że ja wróciłam z Ciacho i Shannonem do domu, bo nie byłam w stanie chodzić, a Jared bawił się w przewodnika z moimi koleżankami.
 Gdy Zwierzak już nie mógł znieść mojego jęczenia, że boli mnie noga, zarządził, że jedziemy do lekarza. Od razu zamilkłam i stwierdziłam, że wolę milczeć i cierpieć niż tam jechać. Połknęłam dwa proszki przeciwbólowe i starałam się nie myśleć o opuchniętej nodze. Jednak taka dawka leków wcale nie złagodziła mi bólu.
 Usiadłam na fotelu, przy którym usiadł od razu Sky i wpatrywałam się w ekran telewizora oglądając wspólnie z Renatą i Shannonem koncert U2. Po godzinie siedzenia i wpatrywania się w Bono i resztę, noga odezwała się do mnie, dając znać, że jeszcze ją mam. Zacisnęłam mocno zęby i z zaszklonymi oczami wpatrywałam się w ucho Sky’a, który co chwila nim ruszał nasłuchując. Gdy ból stał się nie do zniesienia, popatrzyłam na parę siedzącą na kanapie, ale gdy ich zobaczyłam zapomniałam na chwilę o nodze. Ciacho położyła głowę na kolanach perkusisty, który z uśmiechem patrzył na moją mamę i głaskał ją po włosach. Ona jednak wpatrywała się w ekran, oglądając swój ulubiony zespół. Znów odwróciłam się w stronę telewizora i starałam się nie słuchać Bono. U2 samo w sobie bardzo lubię i szanuję, ale głosu Bono nie cierpię. W końcu, stwierdziłam, że nie wytrzymam bez kolejnej dawki przeciwbólowych i gdy popatrzyłam na Shannona z Ciacho, oni spali. Shannon obejmował Renatę i wtulał głowę w zgięcie pomiędzy ramieniem a głową. Wyglądali razem uroczo. Ale to wcale nie poprawiło mi nastroju, bo noga nadal mnie bolała.
 W końcu Jared z resztą wrócili. Byli tak głośni, plus jeszcze szczekający Sky, że obudzili śpiącą parę. Ciacho z Shannonem uśmiechnęli się do siebie i wtedy pierwszy raz zobaczyłam, jak Shann delikatnie pocałował moją przyjaciółkę, tym razem już nie w policzek, a ona powtórzyła tę czynność. Szybko odwróciłam głowę czując się jakbym wchodziła w ich prywatność i popatrzyłam na nogę. Ja tu kiedyś się zabiję, jak nic. I to będzie wina Marsów.
 Gdy reszta jakoś się rozlokowała po domu braci Leto, Jared szepnął mi do ucha, że musi wyjść ze Sky’em na spacer i chciałby to zrobić ze mną. Popatrzyłam na nogę, a potem w spokojne oczy Jareda i pokiwałam głową. A co tam. Za taki piękny koncert jestem w stanie pójść za nim na koniec świata, w ramach wdzięczności.
 Przebrałam się w normalne ubranie, które było adekwatne do tej pory roku i wyszłam z Litoskiem oraz Sky’em na dwór. Udawałam, że noga wcale mnie nie boli i starałam się normalnie iść, co wychodziło mi całkiem zgrabnie, bo Leto się niczego nie domyślił. Sky szedł tym razem grzecznie przy nas, nie szalał jak to miał w zwyczaju. Pewnie był wymęczony taką ilością ludzi, którzy go głaskali i drapali za uszami, co wręcz uwielbiał. Mimo, że milczeliśmy czułam się dobrze w jego towarzystwie. Nie przeszkadzało to któremukolwiek z nas. Powoli zaczynaliśmy łapać wspólny język i czuć się swobodnie idąc obok siebie. Myślę, że mogę nazwać to zaufaniem. I to takim prawdziwym. Jared w końcu przekonał się, że nie zamierzam wysyłać w świat jego prywatnych rzeczy, że nie chcę wykorzystać jego i jego sławy do swoich celów. A ja z kolei uwierzyłam, że nie zostawi mnie samej, że mogę znaleźć w nim oparcie i mogę na niego liczyć pomimo tego, że ma wiele innych zajęć na głowie. Co prawda obydwoje wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze daleka droga do pełnego zaufania, ale i tak te 7 miesięcy naszej znajomości to był krok milowy. Nasza relacja zmieniała się z relacji gwiazda-fan, w relację rodzinną. Poznaliśmy swoje prawdziwe zachowania, niektóre tajemnice i nawet koszmary senne drugiej osoby. Nie wiem czy Jared, ale sądzę że tak, ale ja już nie umiałam sobie wyobrazić powrotu do poprzedniego „szarego” życia bez tych wariatów. Co prawda za każdym razem musiałam wracać do rzeczywistości, gdy pojawiałam się w Polsce, ale zawsze wiedziałam, że wrócę do mojej krainy marzeń. Że to się tak nie skończy, a nawet jeśli to zyskałam przyjaciół, którzy mnie będą wspierać i w końcu uwolnią z monotonii.
-          Cieszysz się, że tu jesteś?- nagle zapytał.
 Popatrzyłam na niego, jak stał trzymając białego psa na smyczy, w tych niebieskich dresowych spodniach i szarej kurtce oraz szaliku Shannona okręconym wokół szyi. Sky nagle stanął w pozie z jedną łapą uniesioną jak pies myśliwski i zaczął wywąchiwać jakiś zapach w powietrzu. Ponownie popatrzyłam na ojca, który stał oczekując odpowiedzi.
-          Bardzo się cieszę. Sama możliwość bycia z tobą i Shannonem jest dla mnie naprawdę cennym prezentem.
-          Cieszę się. Dobrze, że ciągle coś się dzieje w domu. To mi pomaga się zrelaksować.- powiedział puszczając do mnie oczko.
-          Jared...? – zapytałam cicho patrząc jak poprawia rękaw kurtki.
-          Słucham?- odpowiedział pierwszy raz w ten sposób, bo zazwyczaj było „czego?”.
-          Dziękuję za Valhallę. Ogólnie za cały koncert, ale szczególnie za tę piosenkę. Wiem ile cię to kosztowało, by ją zagrać.
 Jared westchnął i przytulił mnie.
-          Wiesz, długo myślałem co mogę ci dać w prezencie. Wiem, że ty też jak ja, wolisz prezenty, które są czymś niematerialnym, czymś co pomimo braku ciała pozostaje w tobie na zawsze. Chciałem więc ci coś takiego podarować. I przypomniałem sobie jak bardzo kochasz tę piosenkę. A ja już chyba zdążyłem się pogodzić z przeszłością na tyle, że ten jeden raz ją zagrałem. Chcę byś wiedziała, że jesteś wyjątkową osobą. Zarówno jako człowiek, ale też jako bliska mi osoba.
 Milczałam wpatrując się w jego błękitne oczy, gdy wypowiadał te słowa. Z sekundy na sekundę zaskakiwał mnie coraz bardziej. Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć, więc przygryzłam tylko wargę i słuchałam tych pięknych słów.
-          Wiem, że to będzie trudne przestać patrzeć się w moje piękne niebieskie oczy, ale spójrz za siebie.- powiedział nagle uśmiechając się.
 Jak na komendę Sky zaczął skakać, a ja odwróciłam głowę. Na końcu ulicy pojawiła się postać w długim płaszczu i kapeluszu. W życiu bym nie rozpoznała w niej Mata, ale jego border collie była aż nadto charakterystyczna. Sky rzucał się na smyczy szczekając i próbując biec w stronę suki, ale tym razem Jay mocno go trzymał. Crystal położyła się na ziemi i czekała na przyjście Sky’a, a my z Jaredem dość żwawym krokiem doszliśmy do nich. Stanęłam oczarowana wyglądem tego chłopaka.
 Miał na sobie ciemne oficerki, albo przynajmniej buty wyglądające jak oficerki, coś ala Gerard Way, długi czarny płaszcz i kapelusz w tym samym kolorze, który sprawiał, że w sekundę zrobiło mi się gorąco. Pod szyją miał szarą chustę, a na dłoniach cienkie także szare rękawiczki, identyczne jak te które miał właśnie na sobie Jared, tylko że jego były niebieskie.
-          Cześć Mat!- przywitał się mój ojciec.
-          Witam panie Leto!- odpowiedział chłopak puszczając suczkę ze smyczy.
 Odkaszlnęłam starając się powstrzymać śmiech, który cisnął mi się na usta. Jared skrzywił się słysząc, że znów został nazwany „panem Leto”, lecz chłopak tego nie mógł zauważyć, bo był pochylony nad swoim psem.
-          Ślicznie dziś wyglądasz.- powiedział zwracając się do mnie, a ja poczułam jak moje policzki w sekundę robią się czerwone.
-          Dziękuję. To jak? Przyjdziesz na moją imprezę?- zapytałam zaciekawiona, bo nie dostałam jeszcze od niego maila z odpowiedzią.
-          A, tak! Wybacz, zapomniałem ci odpisać. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?- zapytał robiąc smutną minę.
 Boże! Jak ja się mogę gniewać na takie boskie stworzenie? Czemu tu cholera jasna nie ma śniegu?! Przynajmniej by mnie jakoś ochłodził!
-          Liczę na to, że będziesz na niej w sukience.- zaśmiał się.
-          O, w to bym wątpił.- odezwał się do tej pory milczący Jared.- Jej się nie da namówić na sukienkę.
-          To ja spróbuję.- uśmiechnął się chłopak.
-          Nie ma mowy. Zresztą żadnej nie mam.- zaczęłam się bronić.
-          To w takim razie jutro pójdziesz ze mną na Rodeo i coś znajdziemy.- zaproponował.
 Widziałam już po minach obydwu mężczyzn, że jestem na przegranej pozycji. Cóż więc mi zostało? Zgodziłam się. Obydwoje od razu pokazali swoje śnieżnobiałe ząbki, a mnie wcięło. Gdy stali obok siebie widziałam dwa wcielenia Jareda. To z czasów ABL, lecz bez makijażu i wymęczonego Leto z czasów TIW’a. Muszę przyznać, że może trochę przesadzam, bo z każdym kolejnym spotkaniem Mata, zauważałam szczegóły różniące go od Jareda coraz bardziej, ale to nie przeszkadzało mi to w patrzeniu na niego jak na wymarzonego faceta, którym kiedyś był Jay. Przynajmniej pod względem fizycznym.
-          Chodźmy już, muszę jeszcze zajechać po Fancy na lotnisko.- oznajmił Jared.- Mat, to o której wpadasz po moją córkę?
 To pytanie w ustach Jareda zabrzmiało jakby chłopak miał mnie zabrać co najmniej na randkę. Jezu, ja tego Leto kiedyś ukatrupię.
-          Myślę, że o 9 będzie ok. Niestety później nie mogę, bo pracuję od 11, a chciałbym jutro wcześniej wyjść z pracy, by przyszykować się na imprezę...
-          Jest w porządku. Mi pasuje.- szybko odpowiedziałam ucieszona tym wyjściem.
-          A i jeszcze jedno pytanie. Mogę zabrać moich dwóch kolegów? Wiem, że trochę głupio tak...
-          Jasne. Z chęcią ich ugościmy.- odpowiedział za mnie Jared i uśmiechnął się do chłopaka.- Mamy deficyt mężczyzn, bo ta tutaj zaprosiła tylko dziewczyny.
-          To do zobaczenia jutro!- odpowiedział i odwrócił się w drugą stronę, a Crystal poszła grzecznie za nim.
 My też ruszyliśmy w stronę domu. Zupełnie mi się nie podobał uśmieszek muzyka, który co chwila na mnie zerkał i robił dziwne miny. W końcu przed samym domem nie wytrzymałam i odwróciłam się do niego.
-          O co ci chodzi?- zapytałam zdenerwowana.
-          Mnie? O nic.- odpowiedział udając głupiego.
-          Dobra. Podoba mi się i co z tego?
-          Czy ja coś mówię?- zapytał znów tym samym głosem.
-          A spieprzaj Leto.- prychnęłam i ruszyłam zła do domu.
 Oczywiście jak to bywa w takich momentach, przypomniałam sobie o bolącej nodze i o mało co nie upadłam, gdy ból znów zaczął mi w niej pulsować. Wrr! Że ten Leto musiał mi przypomnieć o kostce! Znów kuśtykając, weszłam do domu i zdjęłam z siebie kurtkę. Obrażona na ojca, weszłam do salonu, gdzie dziewczyny oglądały jakiś film. Trzy michy popcornu, Shannon z Renatą wtuloną w jego bok na kanapie, Jessy przeglądająca zdjęcia na fotelu, a na drugim Gosia z Anią i pod ich nogami Sky. Przywlokłam się do kanapy i nic nie robiąc sobie z romantycznego wizerunku Ciastka z Shannem usiadłam na niej, spychając tę dwójkę na jej brzeg.
-          Nie pozwalasz sobie na za dużo?- mruknął wujek.
-          Odczep się.- warknęłam i zaczęłam wpatrywać się w ekran telewizora.
-          Wychodzisz rozpromieniona, a wracasz naburmuszona. Co ta menda ci zrobiła?- zapytała po polsku Ciacho.
-          Nic.- odburknęłam i zabrałam z ich ramion koc.
 Przykryłam się nim i zwinęłam w kłębek jak kot. Cała reszta zostawiła mnie w spokoju. Jay po 20 minutach pojawił się przy drzwiach i aż mnie zatkało. Włożył na siebie czarne obcisłe rurki, bladozieloną koszulę (!!!) i na to marynarkę. I koniec świata, bo miał normalne buty! Te czarne tigery, co miał w 2005 roku. Nie pytajcie skąd ja znam całą garderobę Leto, jeśli chodzi o lata. Wstyd się przyznać.
 Gdy podszedł do Shannona, by dostać od niego kluczyki od samochodu, który starszy Leto miał przestawić poczułam, że nieźle się wyperfumował.
-          Ty idziesz na randkę czy po Fancy?- zapytałam robiąc kwaśną minę.
-          Nie złość się już zazdrośnico mała.- odpowiedział i chciał mnie pocałować w głowę, ale go odepchnęłam.- Obrażam się na całe życie.- oświadczyłam i odwróciłam się do niego tyłkiem.
 Jay na to tylko się zaśmiał i sobie poszedł, bo po chwili usłyszałam zamykane drzwi. Ponownie odwróciłam się przodem do telewizora i popatrzyłam na resztę domowników. Tylko husky na mnie nie patrzył z miną mówiącą „boże, zachowują się jak dzieci”. Stwierdziłam, że zaczynam ignorować ich i wlepiłam wzrok w ekran telewizora. Chwilę później już spałam. Nagle coś zaczęło mną szarpać, więc zaczęłam jęczeć by dało mi spokój. Chciałam już użyć lewego sierpowego, gdy w końcu uzmysłowiłam sobie, że to nie sen. Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na Shannona, który trzymał mnie za ramiona.
-          Obudź się. Trzeba jechać po resztę twoich znajomych.
-          Noga mnie boli.- jęknęłam.
-          Klaudia, przecież ja sam ich nie znajdę na lotnisku.
-          Chcę spać i boli mnie noga.
-          Nie no! Ja ją zamorduję.- powiedział do kogoś wujek.
-          Klaudia, wstawaj. Dziewczyny na ciebie czekają.- powiedział tym razem damski głos i to po polsku.
-          Możesz jechać za mnie?- popatrzyłam błagalnie na blondynkę, która westchnęła kręcąc głową.- Macie tu moją blackberry. One będą dzwonić.
 Shannon zabrał mi z ręki telefon i powiedział że postara się to załatwić. Zamknęłam, więc oczy i znów przeniosłam się do krainy snów.
26 luty. Moje urodziny. Obudziłam się, jak na ten dzień dość wcześnie. 7 rano to prawie noc, ale nie tu w Los Angeles. Wstałam z łóżka i popatrzyłam przez okno. Słońce już mocno świeciło na niebie, a palmy kołysały się przy lekkim wietrze. Dzień zapowiadał się pogodnie, jednak zrobiło mi się chłodno, więc jeszcze na chwilę weszłam do łóżka. Po 5 minutach leżenia w ciepełku postanowiłam wstać i zejść do kuchni, bo zrobiłam się starsznie głodna. W końcu na kolacje niewiele zjadłam, a raczej w ogóle nic nie jadłam. Zeszłam po schodach na sam dół i weszłam do kuchni. Zdziwiona zatrzymałam się widząc Jareda przy kuchence i Sky’a siedzącego obok jego nóg i uważnie obserwującego jego poczynania. Pies słysząc, że weszłam zerwał się i przyszedł do mnie, by się przywitać. Pochyliłam się i zaczęłam go drapać za uszami, a on w odpowiedzi skoczył na mnie i zaczął mnie lizać swoim mokrym językiem.
-          Sky dosyć! Ej Sky!!!
 Próbowałam odsunąć psa od siebie, ale był za silny. Z pomocą przyszedł mi Jared,  który złapał go za obroże i odciągnął patrząc na niego karcąco. Jednak husky nic sobie nie robił z tego wzroku, w końcu jego panem był Shannon, nie Jay. Gdy tylko odsunął psa ode mnie, podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek.
-          Wszystkiego najlepszego!
Uśmiechnęłam się przytulając się do niego. Chwilę tak staliśmy, by po chwili poczuć, że coś się przypala.
-          O cholera! Naleśniki!
 Leto puścił mnie natychmiast i wrócił do kuchenki. Ja natomiast usiadłam na krześle przy stole i patrzyłam na niego. Stał w jednej ze swoich lepszych i NORMALNYCH (czytaj nie szmaciastych) koszulek, którą chronił różowy fartuszek w serduszka i z wielkim napisem „GOTUJ Z SERCEM”. Do tego jego postawione do góry brązowe włosy i japonki na stopach. Człowiek nie wie czy ma się śmiać czy płakać. Nie mniej, Leto wyglądał zabawnie. Sky podszedł do mnie i przytulił swój puchaty łeb do moich kolan. Odruchowo zaczęłam go gładzić po głowie co spotkało się z jego mruczeniem. Ten pies był prześmieszny. Nie dość, że czasem ocierał się o człowieka jak kot, to i potrafił mruczeć jak kot. Jay w tym czasie zaczął sobie nudzić „Love will tear us apart” Joy Division , ale i tak jak zawsze przeszło to w gwizdanie. Po 10 minutach postawił przede mną duży talerz z naleśnikami i miseczkę z sosem z owoców leśnych.  Do tego jeszcze zrobił herbatę i usiadł obok mnie.
-          Chciałem przynieść ci śniadanie do łóżka, ale zbyt szybko z niego uciekłaś.- oznajmił oplatając dłońmi duży kubek z herbatą.
-          A co ci się stało, że taki milutki jesteś?- zapytałam wkładając kolejnego naleśnika do ust.- No twój fartuszek mówi prawdę. Gotowałeś z sercem! Przepyszne są!
Jared uśmiechnął się szeroko słysząc ten komplement i upił trochę herbaty. Zapytałam się go co zamierza dziś robić, bo słyszałam, że ma jakiś wywiad. Wokalista po chwili milczenia oznajmił, że odwołał go.
-          Co?! Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
-          Dzisiaj są twoje urodziny. Chcę ten dzień spędzić z tobą.- oświadczył uroczystym tonem.
 Otworzyłam usta ze zdziwienia, lecz po chwili opamiętałam się i zamknęłam je. No to mnie Leto zaskoczył. Nie powiem, zrobiło mi się miło. A nawet bardzo miło.
 Gdy zjadłam pyszne śniadanie, Jared zaprowadził mnie do swojej sypialni mówiąc, że ma coś dla mnie. Zaciekawiona poszłam za nim. Podczas gdy on latał po pokoju szukając tej rzeczy, ja usiadłam na łóżku i patrzyłam się w zdjęcie jego, Shannona i ich mamy, które miał zawieszone na ścianie. Wszyscy w trójkę byli uśmiechnięci. Widać, że to kochająca się rodzina.
 Nagle coś upadło mi na kolana. Przeniosłam wzrok ze zdjęcia na ten przedmiot i go podniosłam. Prezerwatywa. Popatrzyłam się zdziwiona na Leto, lecz on stał do mnie tyłem co chwila wyrzucając jakieś rzeczy z szafki nocnej. Super! Nie miał czym we mnie rzucać. Ech ten Leto... W końcu wygrzebał to coś z szafki i odwrócił się do mnie z uśmiechem zwycięzcy.
-          Mam!- wykrzyknął dumnie.
-          No gratuluję.- powiedziałam starając się nie śmiać z niego.
-          To taki drobny prezent ode mnie.- powiedział podając mi niewielkie pudełeczko.
 Wzięłam je do ręki i chwilę zastanawiałam się czy je otworzyć przy nim, czy po prostu zabrać do siebie. Jak zwykle on mnie wyręczył.
-          Otwórz je.
 Otworzyłam bordowe pudełeczko i moim oczom ukazała się para srebrnych długich kolczyków. Zachwycona szybko je z wyjęłam i przystawiłam do uszu.
-          Są śliczne! Dziękuję.- odpowiedziałam przytulając się do niego.
 Szybko włożyłam je do dziurek w uszach i przejrzałam się w lustrze, które miał zawieszone na ścianie. Prezentowały się naprawdę dobrze. Były idealne. Nie dość, że srebrne to i jeszcze długie. Czyli takie jak lubię nosić. Jay posprzątał wszystkie rzeczy, które porozwalał, po czym razem zeszliśmy na dół do salonu gdzie zobaczyłam, że na kanapie śpią moje koleżanki, które wczoraj musieli przywieźć z lotniska. Nie chcąc ich budzić, zawróciliśmy do kuchni. Tam już siedziała Jessy z Shannonem. Gdy mnie zobaczyła od razu wstała i rzuciła się na mnie.
-          Wszystkiego najlepszego kochanie! Jaka stara z ciebie dupa!
-          Dzięki Jessy! Za 7 miesięcy i ty będziesz tą starą dupą!- odgryzłam się jej ze śmiechem.
-          Ale ty i tak będziesz starszą dupą!- odpowiedziała i już obydwie się śmiałyśmy.
-          Ej, a ja? Ja też chcę!- powiedział smutnym głosikiem Shannon.
-          Och, chodź tu Shanimalu!- powiedziałam rozkładając ramiona i czekając, aż starszy z braci też się do mnie przytuli i złoży mi życzenia.
 I tak też się stało. Po chwili gdy ode mnie się odsunął zapytał co my robiliśmy, że w całym domu śmierdzi spalenizną. Uśmiechnęłam się do Jay’a, który zaczął się tłumaczyć spaleniem naleśnika przez psa. Oczywiście! Najlepiej zwalić wszystko na biednego psiaka.
-          Ekhem... Za jakieś 30 minut przyjedzie Mat.- rzucił nagle Jay.
 To zdanie od razu sprawiło, że stanęłam jak na baczność. Za jakieś pół godziny miał tu przyjechać Delord, a ja siedzę w kuchni w piżamie zupełnie niegotowa. Cholera! Zerwałam się z krzesła przy stole i pobiegłam na górę do pokoju. Tym razem u mnie spała Gosia, a nie Renata. Ciacho w końcu zgodziła się zasnąć w ramionach Shannona, więc ja miałam jedno wolne miejsce. Co prawda, zmieściłaby się jeszcze jedna osoba, ale jestem człowiekiem, który jeśli nie ma wystarczającej przestrzeni podczas snu potrafi znokautować osobę śpiącą z nim. Starając się nie obudzić koleżanki, otworzyłam szafę i zaczęłam szukać w niej jakichś ubrań, które bym mogła założyć na spotkanie z chłopakiem. Ostatecznie zdecydowałam się na zwykłe czarne jeansy, błękitną koszulkę polo i na to ciemną marynarkę. Jest dobrze, stwierdziłam przeglądając się w lustrze. Rozczesałam włosy i związałam je w niedbały koński ogon. Jeszcze tylko pokreślić oczy czarną kredką i jestem gotowa. Zdążyłam akurat w momencie, gdy po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Mimo ciągłego bólu w nodze, zbiegłam po schodach i zaczęłam zakładać moje oficerki, w których przyjechałam do Kalifornii. Drzwi otworzył mój ojciec, po którym widać było, że ma ogromny ubaw z tej sytuacji. Nie ma to jak wsparcie Jareda. Zamordowałam go wzrokiem, gdy puścił mi oczko i zaprosił chłopaka do środka.
-          Dzień dobry Panie Leto.- przywitał się patrząc na niego.- Klaudia jest już gotowa?- zapytał nie zdając sobie sprawy, że Jared zaraz dostanie drgawek na kolejne nazwanie go „panem Leto”.
-          Jestem już gotowa.- odpowiedziałam za ojca zakładając płaszcz na siebie.
-          Super! To jedziemy?
 Pokiwałam głową i ruszyłam za nim w stronę furtki. Jared patrzył na nas z naburmuszoną miną, bo wciąż nie mógł przeżyć nazywania go w ten sposób przez tego młodego mężczyznę. Ale ja już przestałam się tym przejmować. Szłam u boku Mata, który na razie nic nie mówił. Rozejrzałam się, więc po okolicy szukając jego samochodu i o mało co nie dostałam zawału widząc czerwone Ferrari do którego się kierowaliśmy.
-          Nie mów, że to twoje.- powiedziałam patrząc na samochód z szeroko otwartymi oczami.
-          N...nie.- zająkał się.- To samochód mojego wujka. Pożyczył mi go, bo... mój się zepsuł.
-          Ale... jak... Nie ważne.- westchnęłam i ze zdziwieniem zobaczyłam, jak otwiera mi drzwi, bym usiadła wewnątrz samochodu.
 No to trafił mi się dżentelmen. Chyba nie ma bardziej idealnego chłopaka, który mógłby się mną zainteresować. Zresztą... ciekawe co go we mnie interesowało. Bo jak do tej pory żaden nigdy nie chciał mieć ze mną do czynienia. No prawie żaden. Usiedliśmy razem we wnętrzu tego cuda i chłopak odpalił silnik. Nie wiem czy już wspominałam, ale kocham szybkie samochody, a Ferrari to moje takie małe marzenie. Płynnie ruszył uliczką w stronę centrum miasta, jak już zdążyłam się zorientować, po tych kilku razach, gdy jechałam samochodem z Jaredem.
-          Ładny dom macie.- powiedział patrząc na mnie.
-          A no brzydki nie jest. Choć powiem ci , że nadal trudno mi jest się do niego przyzwyczaić.
-          Czemu?- zapytał zaciekawiony zerkając na drogę.
-          W Polsce mamy trochę inną architekturę i ze względu na klimat wszystko inaczej wygląda.- odpowiedziałam patrząc, jak wskazówka na liczniku zbliża się do 100 km/h, a on w ogóle nie patrzy na ulicę.- Mógłbyś patrzeć na drogę?- poprosiłam.
W odpowiedzi uśmiechnął się, ale spełnił moją prośbę. Nie powiem, trochę się denerwowałam, gdy zwiększając prędkość nie patrzył na to co się dzieje przed nim. Jednak z drugiej strony miał w swojej jeździe coś takiego, co sprawiało, że strach znikał. Prowadził to cudo tak płynnie, a zarazem sprawnie, że miałam wrażenie jakby urodził się za kierownicą. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy o samym mieście, by w końcu dojechać na Rodeo Drive. Tam zaparkował przy swoim sklepie mówiąc, że tutaj nie mają prawa zabrać mu samochodu, za złe parkowanie, gdyż wzdłuż całej ulicy był zakaz parkowania. Wysiadłam z tego czerwonego samochodu czując się trochę jak gwiazda. Zresztą ludzie patrzyli na nas z zaciekawieniem, gdy odchodziliśmy od Ferrari.
-          To gdzie idziemy?- zapytałam.
-          A pójdziemy do tamtego sklepu, na rogu. – stwierdził prowadząc mnie w tamtą stronę.- Jest tam wiele sukienek na różne okazje, więc na pewno coś znajdziesz dla siebie.
-          Skoro tak twierdzisz.- odpowiedziałam z uśmiechem.
 Przeszliśmy przez ulicę i stanęliśmy przed dużym, bardzo przestrzennym salonem z różnymi sukniami. Nigdy w życiu sama bym nie weszła do takiego sklepu, ale skoro Mat mnie tam ciągnął, musiało w nim coś być dla mnie. Zresztą już zdążył zauważyć, że nie lubię pewnych wzorów, kolorów i dodatków. Dodatkowo był on asystentem w sklepie i pomagał różnym kobietom wybierać oraz dopasowywać stroje do danych okazji. Otworzył mi drzwi i weszliśmy do środka. Już od samego wejścia stwierdziłam, że powinnam już wyjść. To był sklep w stylu takich do których chodziła moja siostra lub Fancy, gdy miała iść na pokaz mody. Przestraszona stałam w wejściu i przyglądałam się przestrzeniom, które wydawały mi się ogromne. Niewiele wieszaków z ciuchami, większość sukienek wisiała na manekinach. Oczywiście metek przy nich nie było. Ja rozumiem, że Jared nie jest najbiedniejszy, ale bez przesady. Nie chciałam kupować sobie czegoś za tyle tysięcy dolarów. Bez sensu, skoro i tak założę to pewnie tylko raz, dwa razy w życiu. Z głębi sklepu wyszła drobna i zgrabna kobieta mająca około 40stki. Lecz, jak można się domyśleć botoks i operacje plastyczne odmłodziły ją o dobre kilka lat. Do tego śnieżnobiałe zęby. Chyba wszyscy w tym cholernym mieście mają białe jak śnieg i do tego nienaturalnie równe zęby. Była ubrana w jasnozieloną garsonkę, która ładnie się komponowała z jej długimi blond włosami. Uśmiechnęła się widząc moją przerażoną minę.
-          W czym pomóc?- zapytała uprzejmie.
-          Dzień dobry Angelico!- przywitał się Mat, który nagle wyszedł zza wieszaka.
 Blondynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wręcz podbiegła do nas. Od razu przytuliła chłopaka do siebie, a wyglądało to uroczo, bo sięgała mu do połowy klatki piersiowej. Roztrzepała jego włosy i popatrzyła z kolei na mnie.
-          Kogo przyprowadziłeś młodzieńcze?- zapytała z lekkim francuskim akcentem.
-          To moja przyjaciółka. Ma dziś urodziny, a jutro organizuje imprezę. Muszę ją zmusić do założenia na nią sukienki i pomyślałem, że ty mi w tym pomożesz.
-          I dobrze pomyślałeś. Chcesz długą czy krótką sukienkę?- zapytała mnie z kolei.
-          Myślę, że krótsza będzie lepsza.- odpowiedział pewnie.
-          Ale nie za krótka...- szepnęłam.
 Kobieta zaśmiała się delikatnie słysząc tę uwagę i zaczęła chodzić po sklepie w poszukiwaniu idealnej rzeczy dla mnie. Ja usiadłam na kanapie obitej w kremową skórę i patrzyłam jak oni dwoje chodzą od jednych wieszaków do drugich i przeglądają różne ciuchy. Kilka razy pokazywali mi jakieś sukienki a ja tylko kiwałam głową czy jest w porządku, czy nie. W końcu po ok. 15 minutach zostałam zaprowadzona do przymierzalni, a razem ze mną wjechał do jej środka wózek z wiszącymi na nim sukienkami.
-          Jaki masz rozmiar buta?- zapytała mnie kobieta.
-          Daj jej 38,5.- powiedział Mat.
-          Noszę 40.- odpowiedziałam trochę zła, że chłopak mówi wszystko za mnie.
-          No widzisz. Mówiłem, że 38,5.
 Chwilę później trzymałam w dłoni zwykłe czarne szpilki. Machnęłam ręką i zaczęłam się przebierać w pierwszą sukienkę. Szybko założyłam buty na nogi wiedząc, że będą za małe, ale ku mojemu zaskoczeniu były idealne. Skąd on wiedział, że będą one dobre? Wyszłam w niej do nich, lecz obydwoje pokiwali przecząco głowami. Westchnęłam i szybko wróciłam za kotarę, by zmienić strój. Zrobiłam tak chyba z 10 sukienkami i miałam już dość. Nienawidzę zakupów, a przebierać się to już w ogóle. Ale im nic nie pasowało. Zła wyszłam w 11 sukience do nich. Nieśmiałość mi minęła i teraz tylko było zirytowanie i frustracja. Obydwoje widzieli je u mnie, ale nie przestawali dodawać mi nowe sukienki. W końcu gdy przymierzyłam chyba wszystkie, Mat podszedł do mnie z czarną sukienką na jedno ramię.
-          Ta nie będzie pasować.- powiedziała Angelica, która widziała, jak Mat mi ją podaje.
-          Będzie idealna.- odpowiedział chłopak.
-          Może skoro Angelica mówi, że nie jest ona dla mnie, to nie muszę jej przymierzać?- jęknęłam robiąc błagalne oczy do chłopaka, jednak on był nieugięty.
 Zła, wzięłam sukienkę i ze złością zasunęłam kotarę o mały włos jej nie zrywając. Usłyszałam tylko, komentarz blondynki, że jestem złośnicą i potem śmiech Mata. Szybko włożyłam ten materiał na siebie i stanęłam przed lustrem. Na razie mi się nie podobała, ale wiedziałam, że gdy ją zapnę będzie inaczej wyglądać. No i tak też się stało. Gdy ją zapięłam, ona dopasowała się do mojego ciała i o dziwo wyglądałam w niej w końcu dobrze. Jedyna sukienka, w której sama sobie się podobałam. Już z uśmiechem wyszłam do nich, a oni w końcu zatwierdzili mi ten strój. Zadowolona, że mam to z głowy, szybko się przebrałam w normalne ciuchy i oddałam sukienkę w ręce Mata. Już w spodniach wyszłam do Angelici i Delorda, lecz zastałam tylko kobietę.
-          Mat czeka na ciebie przed sklepem.- powiedziała odczytując moje myśli.
-          A sukienka?
-          Mat ją ma.- odpowiedziała z uśmiechem.
 Pokiwałam tępo głową nic nie rozumiejąc i ruszyłam w stronę wyjścia. Pożegnałam się z kobietą i wyszłam przed sklep. Było już po 10, jak zerknęłam na zegarek.
-          Tutaj!- usłyszałam głos chłopaka i odwróciłam się do niego.
-          Ale sukienka...- zaczęłam pytająco wskazując na sklep i na papierową torbę z logo sklepu.
-          Nie martw się, była z kolekcji z zeszłego roku, więc dostałaś ją za darmo.
-          Co?- zapytałam patrząc na niego jakby spadł z księżyca.- Żartujesz, tak?
 Nie odpowiedział, chyba że śmiech można zaliczyć jako odpowiedź. Powiedział, że nie mamy za dużo czasu, a jeszcze musimy kupić buty i dodatki. Lecz ku mojemu zdziwieniu zamiast wejść do sklepu z obuwiem weszliśmy do sklepu z bielizną. Jasne...
-          Musisz mieć do tej sukienki specjalny biustonosz.- wytłumaczył mi.
 No i się zaczęło. Tym razem już bez chłopaka. Wyjątkowo szybko dostałam to co było mi potrzebne. Śliczny czarny zestaw bielizny. No cóż, jakoś przeżyję, że muszę to założyć. Jeszcze buty, które też o dziwo znaleźliśmy w zadziwiającym tempie. Trochę według mnie za wysokie, ale Mat stwierdził, że wyglądam w nich zabójczo. Skoro tak uważa to okey. Wierzę mu. Wykończona usiadłam na pufie w sklepie z dodatkami, a Mat sam wybrał do mojej sukienki dodatki. Schowałam twarz w dłoniach i zwiesiłam głowę. 2 godziny latania po sklepach, a ja nie mam siły by się ruszyć.
-          Hej! Wstajemy.- powiedział dotykając mojej ręki.
-          Co?- zapytałam.
-          Idziemy już.
-          Aha...- mruknęłam inteligentnie i wstałam z miękkiego mebelka.
 Doszliśmy do jego sklepu i włożyliśmy torby do samochodu. Mat powiedział, że zawiezie mnie do domu. Gdy się spytałam o pracę, stwierdził, że nic się nie stanie gdy troszeczkę się spóźni. Weszłam więc do czerwonego Ferrari i usiadłam wygodnie w fotelu pasażera. Nie miałam na nic siły. Mat szybko włączył silnik i wyjechał na zatłoczoną ulicę. Nie wiem czemu, ale jemu wszyscy schodzili z drogi. Po 20 minutach byłam już pod domem Leto. Chłopak wziął moje torby i uparł się, że mnie odprowadzi do drzwi. Podziękowałam mu za pomoc i ogólnie za wybranie tego wszystkiego wraz z podwózką.
-          To była dla mnie przyjemność. To do jutra!- uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
-          Do jutra!- odpowiedziałam rumieniąc się i szybko wchodząc do domu.
 Przy drzwiach od razu mnie napadły koleżanki zadając milion pytań. Gdy zobaczyłam Lea, rzuciłam się na nią jakbym jej sto lat nie widziała. Potem to samo zrobiłam z Kają, Madeleine, Becią. Wyściskałam je wszystkie tak mocno, jak tylko mogłam. Gdy już chciałam się przywitać z Czarną, która właśnie grała z Shannonem w wyścigi samochodowe na playstation, kątem oka zobaczyłam, jak Sky kradnie mi jedną z toreb.
-          Sky! Zostaw! Oddawaj!- krzyknęłam za psem, który szybko schwycił torbę z butami i uciekł na górę.
 Pomimo zmęczenia i opuchniętej kostki poleciałam za nim. Lecz pies zniknął. Musiałam wejść do każdego z pomieszczeń, by znaleźć tego kradzieja pod łóżkiem Jareda wciągającego moją torbę pod nie. Jared za to siedział na łóżku i czytał książkę.
-          Cholero! Oddawaj to!- warknęłam do psa.
-          Udały się zakupy?- zapytał Jay podnosząc wzrok znad książki i patrząc jak się schylam i ciągnę za torbę.
-          Tak.- odpowiedziałam krótko.- Ale jestem wykończona nimi.
-          Mama dzisiaj do nas przyjedzie. Wieczorem. Chce ci złożyć życzenia. Chyba już cię zaakceptowała.
-          Cieszy mnie to.- odpowiedziałam wyrywając w końcu torbę z pyska huskiego.- Idę się przebrać i położyć na chwilę, bo kostka mnie bardzo boli.
-          Zrobię ci okład na nią. Chyba naprawdę ją skręciłaś.
-          Dzięki.- odpowiedziałam, a w myślach dodałam „aleś ty szybko myślący”.
 Wyszłam z jego sypialni i wróciłam się na dół, po resztę toreb. Wtedy też przywitałam się z Czarną i wróciłam do siebie. Jared przyniósł mi okład i widząc moją opuchniętą kostkę złapał się za głowę i zarządził, że jedziemy do lekarza. No i tak oto spędziłam większą część moich urodzin. W klinice, czekając aż stwierdzą skręcenie kostki i dadzą mi usztywniacz na nią. Nie ma co. Na pewno założę szpilki i to coś na raz. Powodzenia. Gdy około 18 wróciliśmy do domu, zaskoczono mnie. Mianowicie w salonie czekali już wszyscy, razem z panią Constance i duży tort, który ponoć sama upiekła specjalnie dla mnie. Zaśpiewali mi „happy birthday” i każdy mnie wyściskał życząc dosłownie wszystkiego. Lecz zgodnie stwierdzili, że prezenty dostanę dopiero jutro na imprezie. Dzień ten skończył się najpierw meczykiem w bilarda, a potem oglądaniem wspólnego koncertu Placebo, który dostałam w prezencie od pani Leto. Shannon późną nocą zawiózł Constance do domu, a ja szybko zasnęłam razem z Leą i Gosią w swoim łóżku. Było nas tyle, że ledwo co się mieściłyśmy w sypialniach. Kolejny dzień to był dzień imprezy urodzinowej. Zostałam wyrzucona do ogrodu na większą część dnia razem z Anią. A reszta zgodziła się przygotować dom do imprezy. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak Shannon wiesza na rynnie domu wielką oponę, która miała chyba robić za huśtawkę. Pomagała mu w tym Czara co chwila go o coś zagadując w sprawach bębnów. Shanimal był w siódmym niebie, że jakaś kobieta pyta go o te sprawy. Około 14 przyjechał Tomo z Vicky, którzy przywieźli pizzę, którą mieliśmy się pożywić oraz zapasy alkoholu. Czas mijał, a ja przeglądałam stare albumy braci Leto wraz z Anią i przyglądałam się ich dzieciństwie. Co prawda, żaden z nich ich mi nie dał, ale... cóż. Ich wina, że umieścili je pod łóżkiem w moim pokoju. A ja jestem ciekawską osobą i od razu to wykorzystałam. Przeurocze chłopaki były z nich. Ale szczerze mówiąc to oni naprawdę są jak wino. Z wiekiem są coraz lepsi. A przynajmniej przystojniejsi. Gdy na zegarku pojawiła się czwarta po południu, zdecydowałam się iść zacząć szykować. Fancy miała mi zrobić makijaż, a Becia chciała mi ułożyć włosy. O 17:30byłam już w pełni gotowa. Zdjęłam z nogi usztywniacz i włożyłam stopy w szpilki. Pokazałam się Fancy i Beci, które stwierdziły, że jest świetnie. Zeszłam na dół i zaczęłam witać gości. Co chwila rozlegał się dzwonek do drzwi i pojawiali się ludzie z ekipy Marsów, z którymi się mocno zaprzyjaźniłam, ale też i inni ludzie, których zaprosiły same batony. Bo w końcu oni też się chcieli zabawić w trochę starszym towarzystwie. I tak oto pojawiła się Emma, Tim, a około 19 nawet i Braxton. Szczególnie ucieszyłam się na widok Mata, który przyszedł ze swoimi dwoma kolegami, którzy dali mi prezent i od razu uciekli w wir imprezy. Chłopak jednak wolał zostać ze mną i chwilę porozmawiać.
-          Przepraszam, muszę ją na chwilę porwać.- usłyszałam głos Jareda za sobą i się odwróciłam do niego.
-          Jasne, nie ma sprawy.- odpowiedział Delord i odszedł.
 Jared nic nie mówiąc, złapał mnie za dłoń i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Założył na mnie biały płaszczyk i poprowadził do swojego czarnego bmw. Zdziwiona przyglądałam się mu nie protestując, do czasu aż zamknęły się drzwi od strony kierowcy, a on włączył silnik.
-          Jared, co robisz?- zapytałam.
-          Ufasz mi?- odpowiedział pytaniem.
-          Ufam...- odpowiedziałam niepewnie, ale to wystarczyło żeby wyjechał z podjazdu i szybko ruszył w nieznanym mi kierunku.
 Pomimo moich wielu pytań dokąd mnie wiezie i po co, on nadal milczał rozkoszując się moją niewiedzą i późniejszym poirytowaniem. W końcu, gdy zrozumiałam, że nic, kompletnie nic nie uda mi się z niego wyciągnąć także przestałam wydawać z siebie dźwięki. Noc była spokojna, niebo bezchmurne i pokryte pewnie gwiazdami, lecz niestety przez światło bijące od tego miasta było trudne to do zauważenia. Jednak z każdą minutą świecące punkciki stawały się coraz bardziej wyraźne. Nie miałam pojęcia, gdzie on mnie wiezie, bo już dawno minęliśmy ten cudowny punkt widokowy, z którego widać było całe Los Angeles. Gdy minęło 40 minut od kiedy wyjechaliśmy spod domu zaczęłam się niecierpliwić. Omijała mnie właśnie moja własna impreza no i pewnie jakieś fajne akcje. W końcu Jay zjechał z autostrady, by wjechać na jakąś dziwną drogę, która wiodła w lesie. Zaczynam się bać, co ten człowiek wymyślił. W końcu zatrzymał się na niej i wyłączył silnik. otworzył drzwi i wyszedł. Nagle pojawiła się jego twarz przede mną.
-          Chodź.- powiedział podając mi rękę.
 Niepewnie wyszłam z samochodu i ruszyłam za nim po piaszczystej ścieżce. Szliśmy tak w ciemnościach dobre kilka minut, aż pożałowałam, że mam na sobie te szpile.
-          Zamknij oczy.- szepnął mi do ucha głosem, który znałam szczególnie z np.” Praying For a Riot”.
 Zrobiłam to stwierdzając, że mam już w wielkim poważaniu co teraz się stanie. Mógłby mnie zabić, zgwałcić, zrzucić ze skały, a ja bym nie miała nic przeciwko. Nie miałam już siły iść dalej. Zmęczona, wymusiłam na nim zatrzymanie się. Szybko zdjęłam ze stóp buty i już na bosaka szłam kierowana przez Leto. W pewnym momencie piasek zamienił się w zimną skałę, co dało się mocno odczuć. W końcu zatrzymaliśmy się, a Jared pozwolił mi otworzyć oczy. Rozejrzałam się wokół siebie i zamarłam pełna podziwu. Staliśmy na skale a przede mną roztaczał się widok na spokojny ocean. Biały księżyc, którego mogłam oglądać w całej okazałości świecił nad taflą wody, powodując że utworzyła się do niego ścieżka diamentowych punkcików, która prowadziła aż do samej skały. Cisza jaka mnie otaczała miała w sobie taką magię, jakiej rzadko kiedy mogłam zaznać. Do tego pohukiwania sów i ciszy szum fal rozbijających się o skały. Jared delikatnie skierował moją głowę w bok i zobaczyłam migoczącą plamę, którą było Los Angeles. Z drugiej strony za to świeciło San Francisco. Wpatrywałam się w ten zapierający dech w piersiach widok i nie mogłam uwierzyć, że tak piękne rzeczy są jeszcze na tym świecie. To było najpiękniejsze miejsce, jakie do tej pory widziałam. Chyba nigdy wcześniej nie byłam tak zauroczona jakimkolwiek widokiem. Czarny nietoperz przeleciał mi nad głową, a ja odruchowo się skuliłam znajdując ochronę w ramionach ojca. Poczułam jak wyjmuje coś z kieszeni i pojawiło się przede mną podłużne pudełeczko. Wzięłam je do rąk i tym razem od razu otworzyłam. Światło bijące od księżyca oświetliło srebrną mithrę na czarnym rzemyku. Delikatnie wyjęłam ją  i położyłam sobie na otwartej dłoni. Była piękna. Chwilę obracałam ją w palcach, gdy Jay poprosił mnie żebym ją odwróciła. Gdy to zrobiłam moim oczom ukazał się napis „forever” i „JL”. Było to przecudowne. Cała ta sytuacja odebrała mi zdolność mówienia, więc po prostu wpatrywałam się w nią i milczałam. Muzyk wyjął mi z ręki feniksa. Po chwili odgarnął mi włosy z szyi i zapiął ten prezent na niej.
-          Chciałbym żebyś nigdy o mnie nie zapomniała i nosiła to już zawsze przy sobie.- wyszeptał mi do ucha.- Mam nadzieję, że ci się podoba.
-          Dziękuję...- zdołałam wyszeptać po czym przytuliłam się do niego tak mocno jak tylko umiałam.
 Ten prezent był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Tym bardziej, że coś oznaczał. Nie był kolejnym po prostu przedmiotem, który i tak kiedyś przepadnie. On miał znaczenie i to dla nas ogromne. Można powiedzieć, że był dla nas pewnego rodzaju połączeniem. Jak mąż z żoną mieli obrączki, tak ja z Jaredem też mieliśmy swoje przedmioty mówiące, że jesteśmy w pewien sposób ze sobą związani. Ja miałam ten naszyjnik z mithrą, a on tę srebrną kostkę z wygrawerowym cytatem „You’re the reason I can’t control myself” i z rokiem w którym się poznaliśmy.
-          Dziękuję.- wyszeptałam ponownie, czując jak oczy mi się szklą ze wzruszenia i dotknęłam ustami jego gładkiego policzka.
____________________________________
To tak… tym rozdziałem pobiłam rekord. 18 pełnych stron w wordzie. Jeśli ktoś zacznie narzekać na długość… nie ręczę za siebie :P Jest dosyć długi i porusza wiele kwestii. Niestety musiałam niektóre rzeczy ominąć, ale… np. impreza będzie opisana w następnym rozdziale. Nie opisywałam jej dokładnie z perspektywy Klaudii, bo chciałam to zrobić z innej, Szynkowej :) Trochę przeleciałam niektóre względnie ważne fragmenty, ale to też z tego samego powodu co powyżej. Mam nadzieję, że się spodobało to co pisałam. Jakieś 70% to są fragmenty sprzed roku, więc… znów dziecinny styl. No i jeszcze muszę dodać, żebyście posłuchali sobie Valhalli :) Nessa F. wiesz, że prawdopodobnie się zobaczymy na RHCP? :) też się wybieram. Mam nadzieję, że z kolei prezentem od Jareda Was zaskoczyłam^^ No i to chyba tyle mojego paplania. 

KOMENTOWAĆ BO MI BĘDZIE PRZYKRO! :(

Dedykuję ten rozdział Gosi, Ani, Jessy i Ciastku, które zawsze marzyły o usłyszeniu tych piosenek, które umieściłam na początku. Obyście kiedyś mogły je usłyszeć live. Najlepiej żeby ten fragment tego opowiadania się spełnił i byśmy wszystkie razem usłyszały upragnione kawałki tego bandu. Dziękuję Wam za wsparcie :*

11 komentarzy:

  1. Claudia co ja mam napisac?
    Rozdział przerósł moje najskrytsze oczekiwania. Kocham Cię za to wszystko. Jak dla mnie rozdziały mogą być nawet 10x dłuższe. Prezent na pewno się tego nie spodziewałam. Nie pierwsze pozytywne zaskoczenie. Napisze dopóki pamiętam. Następny rozdział z perspektywy Shannona ? Już nie mogę się doczekać. Jay bardzo mnie zadziwił. Taki słodki. Najwyraźniej zdarza mu się czasami. Mat co tu dużo pisać na jego temat. Zawsze dążyłam go sympatią, więc jakoś bardzo mnie nie dziwi sposób w jaki go opisałaś. Ciacho i Shannon nareszcie. Hyhy to no jestem jeszcze bardzie ciekawa co tam napiszesz w nowym rozdziale ;> Bardzo ambitne są moje komy. Wiem. Po prostu nie umiem zebrać wszystkiego w całość i pisze to co mi się przypomni. Wybacz. Co do sesji to fajnie to opisałaś. Bo wyobraziłam sobie Jay’a który leży pod wami. Prawie jak jedne z tych zabaw w przedszkolu xd
    Urodziny będę czekać na resztę.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie. :*
    -ana

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to miło, że wchodzę tutaj coraz częściej ;)
    Ale zacznijmy od początku…podziwiam Klaudię, że rano, mimo, że zaspana, to zdążyła się zorientować, że jest w LA, a nie nigdzie indziej i pokojarzyła, że tutaj są trzęsienia ziemi^^ Tekst, że Shannon od razu uprzedził, że nie będzie się narzucał i próbował wykorzystać – genialny xD tak samo jak zdanie „Popatrzyły na wszystkich nieprzytomnym wzrokiem i nagle oprzytomniały.” xD chyba moje ulubione z całego ITW! Z resztą dławiący się śmiechem Tomo, który lał z Klaudii, bo ze schodów spadła był bardzo zaraźliwy, sama się trzęsłam ze śmiechu, przepraszam ;P A potem drugi raz przeżyłam szok jak zaczął grać Valhallę…ile to go kosztować musiało, tak się poświęcić, bo nie łatwo mu to przyszło, ale…on strasznie Klaudię musi kochać…chociaż byłam pewna, że mimo wszystko nigdy nie zagra Valhalli,a tu proszę! ;) I że udało mu się „tym” głosem to zaśpiewać i ta stylizacja…takie prezenty są najpiękniejsze, które dostarczane są do samego serca :) I ta przerwa w Capricornie…dedykacja dla Ciacho o uśmiechu Shannimala…normalnie czułam się jakbym tam była…a potem ta sąsiadka! hahaha xD no dobra nie pasowała mi trochę na sąsiadkę Litosów, ale co tam xD teraz wiem przynajmniej czemu Valhalla miała nie być akustyczna, a TF miało być ;P I jeszcze jej pytanie „To on ma córkę?!” haha xD uwielbiam takie reakcje^^ I na koniec Revenge…rozpływam się…Podsumowanie braci Leto przy wynoszeniu na górę – bezcenne! Gdy przyszedł moment, gdy Shannon powiedział o topieniu się w klozecie, to przed oczami miałam, jak topi w nim Karmelka, haha xD Ale na to chyba jeszcze poczekam ;P Dalej jakoś tak śmiesznie dla mnie brzmi jak Klaudia jest określana jako dziecko Jareda, Jared jako tatuś, a Shann jako wujek xD Sesja zdjęciowa, genialna, chociaż myślałam, że będzie jakoś bardziej opisana, ale skoro mówisz, że wszystko będzie opisywane innymi oczami, to się nie czepiam, chociaż, po głębszym namyśle, stwierdzam, że taka długość była chyba wystarczająca xD
    Strasznie współczuję Klaudii z tą nogą, zwłaszcza, że impreza urodzinowa przed nią (tak w sumie to w trakcie xD). Ale to poświęcenie i spacer z młodszym (miałam napisać młodym xD) Leto strasznie mi się podobał, a tekst, że ciężko będzie się przestać patrzeć w jego oczy mnie powalił xD i…MAT! wiedziałam, że się pojawi! On jest taki kochaniutki! <33 I za każdym razem jak tylko mówi „Panie Leto” ja leżę na ziemi! haha!
    Odpicowany Leto, który jakimś cudem miał te normalne rzeczy u siebie w szafie, szczerze gdybym go miała zobaczyć w takim stroju na ulicy, to długo bym się zastanawiała, czy to na pewno on^^ I ja już sobie wyobrażam, co się musiało dziać na lotnisku, kiedy to Klaudia postanowiła zostać i spać, a Shannon musiał zebrać wszystkich…nie wiem co tam się będzie działo, ale ja już leżę ze śmiechu na ziemi! xD A potem fartuszek „gotuj z sercem” mnie powalił! xD I taki kochaniutki tatuś, chciał zrobić córeczce śniadanie do łóżka (mi jeszcze nikt tak nigdy nie zrobił, nawet mama jak byłam chora ;() a córeczka za wcześnie wstała ;P ale liczą się chęci ;)
    -lea

    OdpowiedzUsuń
  3. No i zakupy…opisując je, czułam się jakbym to była sama ja, bo mam generalnie takie samo podejście ;D ale dobrze, że miał się kto Klaudią zająć ;P Ale podziwiam ją za to, że dzielnie wytrwała i mimo tego, że padnięta była, to miała jeszcze siłę rzucić się na przyjaciółki, a potem latać za Sky’em ;P Ale tekst Jay’a o mamie „chyba Cię już zaakceptowała” brzmiał przynajmniej, jakby Klaudia była narzeczoną Jr^^ chociaż z drugiej strony jej się wcale nie dziwię, że nie mogła się przekonać, no bo wiadomo kim jest jej syn i nagle on jej wyjeżdża z tekstem, że to jego córka itd. Ale strasznie miło z jej strony, że przyjechała na jej urodziny i dała do tego w prezencie koncert Placków :) i AAAAAAAAA Braxton przyjechał na urodziny! Nie spodziewałam się go tam, ale normalnie aaaaa! dobra koniec ;P
    I ostatnia część….wczoraj szłam wieczorem i nagle zobaczyłam taki wieeeelki (prawie jak ze Shreka) księżyc, taki pożółkły trochę, ale był piękny, stałam na środku ulicy i się w niego gapiłam jak głupia, ale był piękny, więc przed oczami miałam ocean i ten księżyc wczorajszy…a potem ta Mithra…coś pięknego, bo brakuje mi słów, żeby to opisać…
    -lea

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podobał rozdział. Akcja z sąsiadką mnie rozwaliła, szczególnie, że znam podobne przypadki. ;P
    Trochę się wkurzałam, że nie opisywałaś dokładnie fragmentów, które mnie zaciekawiły, ale jak przeczytałam twoje wyjaśnienie… wybaczam ci i nie mogę się doczekać Szynkowej perspektywy. xD
    Mat bardzo mnie interesuje. Mam już milion scenariuszy historii jego życia i wątku z Klaudią. ;)
    Mam nadzieję, że impreza Klaudii, to będzie istne PARTY HARD. ^^
    Marshugs
    -onisia

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie było moje wczorajsze zaskoczenie gdy wróciłam wczoraj do domu i zobaczyłam, że jest nowy rozdział :)
    Ciekawe czemu mnie to nie dziwi, że zapomniałaś o schodach xD przykra sprawa z tą nogą :/
    A niespodzianka zajebista *.* Valhalla, coś przepięknego, jak ja bym chciała usłyszeć to na koncercie *.* mogę sobie wyobrazić ile Jareda musiało kosztować zaśpiewanie tej piosenki…
    A później mój ukochany Capricorn :) w tym momencie dosłownie się rozpłynęłam :D tak to sobie czytam i jakoś nie mogę sobie wyobrazić żeby Jared poprawnie wymówił moje imię, nie wiem czemu ale tak jest xD doskonale opisałaś moją reakcję na piosenkę :P reszta piosenek też bajka :)
    rozwaliła mnie akcja z sąsiadką xD głupie babsko xD
    „- Ej, a jak ja skręcę kostkę to też mnie będziecie tak nosić?
    -Jak zasłużysz.- dostała odpowiedź od Shannona.
    -Czym?!- zapytała przestraszona.” to mnie rozwaliło, w sumie bardzo realna reakcja, nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać po moim ojcu xD
    no i nadszedł czas na sesję :) fajna sprawa, chciała bym kiedyś coś takiego przeżyć :P „Gosia podeszła do nad i postawiła na naszych plecach nogę i uśmiechnęła się do Shannona.” już sobie to wyobraziłam xD mieć takie zdjęcie to skarb xD padłam na podłogę ze śmiechu xD
    Shannon i Ciacho są tacy słodcy, mogę o nich czytać bez końca :)
    później opis spaceru :) no i oczywiście spotkanie z Matem :P
    prezenty od Jareda świetne *.* masz rację, są chyba lepsze niż koń :) takie od serca :D
    oj coś czuję że będzie gruba impreza :D już się nie mogę doczekać żeby o niej przeczytać :P
    hmm no to chyba tyle co chciałam napisać :) pewnie gdy wcisnę „dodaj” to coś jeszcze mi się przypomni, no ale trudno :P
    no i oczywiście dziękuję za dedykację :*
    -megthehunter

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział cudny aż mi się smutno zrobiło jak skończyłam czytać. Nie mogę się doczekać kolejnego. Trzymaj tak dalej :)
    -eromara

    OdpowiedzUsuń
  7. Przy pierwszym spojrzeniu, na tytuł rozdziału „You are the reason I can’t control myself” automatycznie skojarzyło mi się z Valhalla. :D Dalej oczywiście jak to ja zapomniałam co było w poprzednim, przypominając sobie potem (cała Klaudia). Dlaczego ty ciągle spadasz z tych schodów? Mam nadzieję, że dalej nie rypniesz i się nie połamiesz xD To ten chudzielec ma tyle siły?? Haha…
    Ostatnio dużo się śmiejecie, zauważyłaś? Ale śmiech to zdrowie! Niespodzianka była cudowna, nie spodziewałam się koncertu i zrzędzącej baby o godzinie 6 nad ranem. Hue hue :D Letoś nauczył isę wymowy „Ciastko”, gratulacje Polish Manie! xD
    - Ej no!- powiedział oburzony.
    - Też cię kocham. Tomooo! Pomożesz mi?- zapytałam robiąc słodkie oczka do gitarzysty.
    Wszystkich bierzesz na słodkie oczka… Podejrzane, będę prowadzić nad tym śledztwo! :)
    Też uwielbiam stać pod prysznicem, pod gorącym strumieniem wody *.* A twoje niebieskie oczka widziałam na zdjęciu i myślałam, że jest ściągnięte z Internetu! Naprawdę masz cudowny kolor gałek ocznych, hah ;) Kolejny raz zabójcza broń… Nikt jej się nie spodziewał a mianowicie – słowo „soon”!!
    Czy wszyscy w tym kraju są uzależnieni od kawy? Ludzi pytam się was! :P A Jarek jest niedobry bo wystawia swoje dziecko na stres! Zły tatuś. Ale za to jak wali komplementami „Weź idź ubierz się w coś fajnego, a nie jakieś śmieci na siebie założyłaś.” Ten twój tata ma talent, nie ma co. Coś czuję, że w następnym rozdziale będziesz chora przez ten strój. A jak nie w następnym to w kolejnych, o! Czy wyniknie coś dalej ze spotkania z Matem? Nie uraź się, ale mnie bardziej interesuje piesio, Haha XD
    Z tą Fancy to będzie coś więcej, ja to czuję, ja to wiem! Nie wiem jak Szynka rozpoznała twoich znajomych, ja naprawdę nie wiem. A ty powinnaś mu chociaż pomóc a nie tak słodziutko spać!
    Ino zapomniałam! Skąd znasz garderobę Leto? JA SIĘ PYTAM! Stare dupy, dobre :D Ale nie takie stare przecież! Potem podjechał Delord no i sukienka i buty, mmm *.* Chociaż też nienawidzę przymierzać milion razy jakiś sukienek, tragedia normalnie. Ale skoro nic nie płacisz to się ciesz, może jeszcze kogoś namówisz na laptopa? Kto wie, kto wie :D Prezent na końcu przecudowny, aż coś się we mnie wzruszyło ;) Już nie mogłaś dwa razy mówić w tym rozdziale… Haha czepiam się szczegółów.

    A więc masz mój komentarz, za długi wyszedł, nie? xD Dlaczego dopiero za dwa tygodnie? I skąd znasz tą garderobę Leto? Mam nadzieję, że odpowiesz na moje pytania i otworzysz mi oczy :D Ogółem fajny rozdział ^^ Pisz daaaalej i daaaalej, hmm? Pozdrowienia! ;*
    - klaudisuh

    OdpowiedzUsuń
  8. Awwwwww…. Taki cudowny rozdział! :) Czytałam oczywiście z Marsami w głośnikach, szczególnie na początku – MAGIA :) Piękny prezent od Jareda. Śmieszna akcja z Matem na spacerze, a potem te zakupy… Mam bekę z zawstydzonej Klaudii i Jareda-tatuśka, który umawia córkę na randkę :D:D No i dłuuuugo wyczekiwani : Ciacho i Shann! (tu powinno być serduszko) To takie słodkie! Pewnie impreza z jego perspektywy będzie zawierała zwiększoną ilość tego motywu :)
    A tak wgl to ja bym nie miała pojęcia co chcę usłyszeć na takim minikoncercie ;p Może R-Evolve albo The Believer, Alibi albo Praying for a riot… Bo NOTH unplugged raczej odpada :) A sama Valhalla nigdy jakichś specjalnie wielkich uczuć we mnie nie budziła, jednak ostatnio coraz bardziej ją lubię – kto wie, czy nie przez ciebie? :)
    -agi

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem czemu , ale miałam przeczucie, że Klaudia spadnie z konia. Rozdział bardzo ciekawy i cieszę się, że J. zabrał K. nad ocean ;). Rozdział jak zwykle świetny.
    Czekam na kolejny. Życzę Ci dużo weny ;)
    -Izuu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Aaaa!!! Mistrzostwo Kochana, mistrzostwo:) czy muszę dodawać, że cały czas czytania opo poparty był moim chichraniem xD Mam nadzieję, że kiedyś napiszesz książkę, bo ja jestem pierwsza w kolejce do jej kupienia :)

    Co do opowiadania: to rozwaliła mnie akcja z Jayem w fartuszku i sąsiadką, która wparowała podczas koncertu tylko dla C. i reszty :) „Czyś ty zwariował? Jest 6 rano a ty koncert odwalasz?” padłam^^ Ogólnie mówiąc gdy nastał ten moment kiedy zaczęli grać ulubiony kawałek dla każdej z bohaterek.. ahh to ukłucie zazdrości ;) a moment, gdy pojechaliście do studia robić zdjęcia – brzuch bolał mnie ze śmiechu :D fajnie opisałaś te zakupy z Matem:) końcówka była już całkowitym mistrzostwem:) ten prezent od J.., speechless :*
    Oby tak dalej Słońce:*
    3mam kciuki za wenę:)i pzdr;)
    annMars88

    OdpowiedzUsuń
  11. Jest 4 rano. Nie moge spac to napisze komentarz:)

    Najlepszy koncert marsow na jakim bylam:)
    Szkoda, ze to fikcja. Szkoda, ze to JUZ fikcja. Bo przeciez tak jak napisalas, kiedys nie bylo aktorzenia, biegania i machania odwlokami czy debilnego powtarzania co drugie slowo „jump”, byla za to muzyka.
    Nienawidze sasiadow. Szczegolnie jak pukaja do czlowieka domu w srodku Fallen. Nie sluchalam tego od pol roku, wogle Marsow nie sluchalam od pol roku ale ta piosenke bede znala zawsze. To cos czego nigdy nie zapomne.
    Kolacze mi sie setka mysli po glowie ale wiesz co mysle I co czuje do tego zespolu a szczegolnie frontmana wiec oszczedze sobie pisania tego samego again. I chyba mi sie juz nie chce. Jestem zmeczona Jaredem Leto i czescia jego sekty.

    Jak mozna napisac 1OOO stron o ZAKUPACH? Najnudniejszej rzeczy jaka czlowiek musi robic. Ja bym nie potrafila sklecic o tym nawet trzech wyrazow. Nudniejsze od zakupow jest chyba tylko mycie lodowki.

    Mat I jego pies Krysztalek:D Slodcy.

    Ciasto okropnie Ciastowate.

    Kiedy Ty masz czas pisac taaaakie dlugie rozdzialy?

    Generalnie Twoi bohaterowie i fikcyjni Marsi sa fajnymi osobami.
    -mama

    OdpowiedzUsuń