Chapter 48
"You are the reason I can't control myself"
Z samego rana obudził
mnie huk. Od razu skoczyłam na równe nogi myśląc, że dom się wali. W końcu to
Los Angeles, Kalifornia, a tutaj trzęsienia ziemi to norma. Oczywiście, jak to
bywa w takich przypadkach zakręciło mi się w głowie, więc przysiadłam na
sekundę na łóżku. Gdy wszystko się unormowało zdałam sobie sprawę, że ten „huk”
cały czas trwa i jest to muzyka. Nie do końca przytomna, założyłam na stopy
kapcie i wywlokłam się z pokoju. Oczywiście, jak to ja na schodach zapomniałam
o schodach i wyrżnęłam się na podłogę. Tak jakbym mało już ucierpiała po
przedwczorajszej sesji.
-
Kuuuurwa
mać!- warknęłam sama do siebie i nagle muzyka ustała.
Podniosłam się na kolana
i nagle przy mnie znalazł się Jared.
-
Co się
stało?- zapytał patrząc na mnie przestraszony.
-
Ślepy jesteś?
Zwaliłam się ze schodów, bo COŚ mnie obudziło!- wykrzyknęłam na niego
wściekła.- Aua, noga mnie boli.- jęknęłam próbując na niej stanąć.
Pięknie! Jak sobie skręciła kostkę przez tych
debili z marsa, co postanowili sobie zrobić próbę z samego rana i to jeszcze w
salonie, to zamorduję ich, przyrzekam.
Z pomocą Jareda na jednej nodze doskoczyłam do
kanapy i na niej usiadłam.
-
Nie jest
jeszcze spuchnięta.- stwierdził Leto oglądając moją kostkę.
Nagle do pokoju weszły dziewczyny. Chyba
zapomniałam powiedzieć, ale Ania i Ciacho zawitały do nas poprzedniego dnia w
nocy. Shannon był tak szczęśliwy z wizyty Renaty, że przechodził sam siebie.
Nikt go nie poznawał, gdy otwierał przed nami drzwi, nie przeklinał i nawet
zadecydował, że zrobi kolację. Ciastko co prawda noc spędziła u mnie, ale
dostała jakże kuszącą propozycję by zasnąć przy boku Shanimala. Od razu
uprzedził, że nie będzie się narzucał i chciał jej wykorzystać. Jednak moja
mama wolała spędzić tę noc ze mną. Ania i Gosia spały na górze w gościnnym
pokoju, a Jessy dawnym pokoju Shanimala, pełnym różnych zdjęć jego autorstwa.
Cała czwórka, która zeszła na dół także była w
piżamach i z totalnie roztrzepanymi włosami, zresztą tak jak ja. Popatrzyły na
wszystkich nieprzytomnym wzrokiem i nagle oprzytomniały. Zerknęły na siebie i
już chciały wrócić i się przebrać, gdy Shannon podszedł do nich i zaprowadził
je na kanapę.
-
Mamy dla was
niespodziankę.- powiedział Tomo, który odłożył gitarę i stanął przy Shannonie.-
No usiądźcie.
Dziewczyny posłusznie klapnęły na sofę
wpatrując się w chłopców. W tym momencie Jared ścisnął mi kostkę, a ja
pisnęłam.
-
Czyś ty
zwariował?- zapytałam uciekając od niego.
-
Ledwo co cię
dotknąłem.
-
Chciałeś mi
nogę zmiażdżyć!- wykrzyknęłam starając się oddalić w najdalszy kat kanapy.
-
No
oczywiście.- warknął wznosząc oczu ku sufitowi, jakby modląc się o cierpliwość
do mnie.- Pokaż czy ci spuchła.
-
Troszeczkę.-
stwierdziłam nadal bojąc się, że znów mnie tak schwyci.
Wstał z klęczków i poszedł do kuchni. Chwilę
później wrócił z czymś niebieskim i szmatką.
-
Co to?-
zapytałam.
-
Specjalny
płyn, który zmniejszy opuchliznę. Ładnie się załatwiłaś. Jak można spaść ze
schodów?- zapytał już nieco łagodniej, a Tomo zrobił wielkie oczy.
-
To ty się ze schodów
zwaliłaś?- zapytał.
-
No...-
odpowiedziałam, a w tym momencie Milicevic dostał ataku śmiechu.
-
Wyy... bacz,
ale to... to jest ba... bardzo śmie...szne!- wyjąkał starając się uspokoić.
Chwilę później dołączył do niego Shannon, a
jak Shanimal zaczął się śmiać to już nie było ratunku i po chwili wszyscy się
śmiali. Po jakichś 10 minutach daliśmy radę się uspokoić. Usiadłam obok moich
przyjaciółek, a Leto podstawił mi pod nogę pufę i to zimne dziwne niebieskie
coś przyłożył do nogi, po czym przywiązał to bandażem. Co prawda kostka mniej
bolała, ale było mi cholernie zimno!
Marsiaki wróciły na swoje miejsca i Jay, jak
zawsze zaczął gadać.
-
No to tak,
zacznijmy od tego, że niesamowicie podobał się nam wasz album ze zdjęciami,
który dostaliśmy na Boże Narodzenie.- tu zwrócił się w stronę moją i Jessy.- I
w związku z tym chcieliśmy zrobić wam niespodziankę i rozpocząć ten piękny
dzień małym koncertem. Co prawda będzie on raczej skromny, bo nie mamy basisty,
ale przeżyjecie, nie?
Pokiwałyśmy głowami nie wierząc w to co mówi.
-
Każda z was
opisała swoją ulubioną piosenkę, co prawda o Gosi i Annie dowiedzieliśmy się z
ust Klaudii, ale... oby nas nie okłamała. Zaczniemy może od tej najbardziej
niespodziewanej, czyli... a same zobaczycie. Klaudia, to jest część naszego
prezentu urodzinowego dla ciebie.
I po chwili... moje serce chyba stanęło.
Zapomniałam jak się oddycha. Jak można by było mnie opisać z boku? Szczęka na
brzuchu, oczy jak 5 złotych, ręce opadnięte. Ja pierdole! Zaczęli grać
Valhalle, swoją wyjebaną w kosmos piosenkę. Najwspanialszy utwór jaki powstał w
całym wszechświecie. To niesamowite jakie ciary miałam słysząc tę piosenkę. Nie
widziałam dosłownie niczego prócz Marsów, a raczej samego Jareda śpiewającego
ten utwór. Nie robił nic, prócz trzymania mikrofonu i tego, że co chwila
zamykał oczy przenosząc się do swojego świata. Nie było rzucania rękoma,
dzikich tańców, nie było gry aktorskiej. Był Jared uwieszony na mikrofonie i z
gitarą w łapach. Do końca życia nie zapomnę tego jednego momentu. Takich właśnie
Marsów pokochałam te kilka lat temu. To brzmienie, ten głos. Jared oddawał się
tej piosence całym sobą. Każde słowo było przepełnione takim ogromem uczuć, że
brzmiało o wiele ostrzej niż w wersji studyjnej. Gdy otwierał te niebieskie
oczy widać w nich było ból, niedowierzanie i pewien rodzaj strachu. Poza tym
każde słowo wypowiadał ze złością. Szczególnie gdy dochodziło do refrenu. Gdy
na sekundę zamilkł, ja popatrzyłam na jego brata, który także wczuł się w tę
piosenkę i z zamkniętymi oczami wybijał perfekcyjnie rytm. Zerknięcie chwilowe
na Tomo i moja ukochana część tego utworu. Nie wiem, jak Jared to zrobił, ale
do jego głosu powróciła ta dawna chrypka, ten bród, który sprawiał że cała
pierwsza płyta była taka ostra, taka doskonała. Gdy Jay zaczął śpiewać „It’s
the world on its knees...” delikatnie zsunął się na ziemie, a muzyka jak z
archiwum X tworzyła niesamowity efekt. Wszystko było dopięte na ostatni guzik,
żaden fragment nie został pominięty, żaden szczegół. Desperacja w głosie Leto
była tak mocna, że ciary, które miałam na karku z chwili na chwilę stawały się
coraz bardziej odczuwalne. Ostatnie przeciągane „you’re the reason I can’t
control myself” zostało wyśpiewane mi prosto w oczy. Wiedziałam, że nie jest
skierowane do mnie, tylko do Evelyn, ale... Nigdy nie zapomnę, że zagrał tę
piosenkę dla mnie. I wszystko się skończyło. Chociaż nie do końca. Jared i
gitary może zamilkły, ale... Tomo i syntezatory.
-
Aaa!
Capricorn!- wykrzyknęła Gosia przyciągając do piersi kolana.
Gitary poszły w ruch i dopiero wtedy zdałam
sobie sprawę, że Marsi nie są w zwykłych strojach. Jared stał przed nami w
białym dresie, który był nie najnowszy, ale miał naszytego na ramieniu
czerwonego feniksa. Biały pitagoras wdzięcznie prezentował się w dłoniach
młodszego Leto, a obdarty lakier na krawędziach pokazywał ile ta gitara
przeszła. Tomo także ubrał się w ciemne spodnie z poszarpanymi nogawkami na
których widniały strzałki, a na plecach glify. Ogolił się i związał włosy tak,
że wizualnie bardzo przypominał tego Tomo z czasów jego pierwszych koncertów.
Shannimal miał na sobie czapeczkę i poszarpaną koszulkę z napisem „Pervy Rock
Star”. Jedynie do pełnego składu brakowało Matta. Ale i tak zaimponowali mi tym
co zrobili. No jedynym minusem były włosy Jareda, które ni jak się miały do
starego stylu tej grupy, ale przymknęłam na to oko. No i Jared znów znalazł się
przy mikrofonie i zaczął mówić.
-
Gosiu,
Klaudia mówiła mi, że też masz ulubioną piosenkę, której raczej nie usłyszysz
na koncercie, więc... To dla ciebie.
Wiedziałam co grają, lecz
do czasu aż nie usłyszałam pierwszych słów nie mogłam w to uwierzyć. Od razu
popatrzyłam na moją blondwłosą przyjaciółkę, która otworzyła szeroko usta,
które szybko zakryła dłońmi. Wzrok miała utkwiony w wokaliście, który naprawdę
się postarał i zaczął wczuwać w tę piosenkę. On tym razem już patrzył na całą
naszą piątkę siedzącą na kanapie oraz fotelach i z półuśmiechem śpiewał swój
pierwszy singiel z Self Tilted. Z szerokim uśmiechem obserwowałam, jak Tomo
popisuje się swoją grą na gitarze i dzikimi skokami w tym niewielkim
pomieszczeniu. Tak jak w teledysku, na raz wyskoczyli z Jaredem z gitarami w
górę i zamilkli. Jay oblizał usta i wykrzyknął „So I run... Start again...”.
Tak pięknie to wyciągał, że nawet Ciacho otworzyła usta ze zdumienia. Popatrzyłam
na Renatę z niemym pytaniem, lecz ona wpatrywała się w zespół z szeroko
otwartymi oczami. Ostatnie „I will disappear” wyszeptałyśmy wszystkie razem z
nim.
Nie dali nam odpocząć, czy ochłonąć po tych
dwóch zdecydowanie niespodziewanych piosenkach. Jared przeczesał swoje brązowe
włosy, które bardziej przypominały czuprynę z czasów A Beautiful Lie niż z ST,
ale i tak. Pokazał kciuk do góry w stronę swojego brata i Shanimal zaczął
wybijać jakże znany nam wszystkim rytm Battle Of One. Chwilę patrzył na niego,
by potem szybko podbiec do mikrofonu o mało co nie wywijając orła o kable i
wydarł się do mikrofonu „for you Anna”, tym drapieżnym głosem. Co prawda tę
piosenkę bardziej wywył niż wykrzyczał, ale... byłam pełna podziwu, że mu
jeszcze głos nie wysiadł. W momentach gdy nie śpiewał, a Tomo dawał popisówę na
gitarze, rzucał łbem tak jakby miał długie włosy ze starych czasów. Co prawda
ta piosenka była bardziej pokazem umiejętności Shannona i Milicevica niż darcia
japy Jareda, ale powiem szczerze, że tylko raz w życiu słyszałam Battle Of One
w tak dobrej formie, a było to dobre kilka lat temu na moim pierwszym
koncercie. I tym razem zaczął Shanimal. Nasz pisk tylko potwierdził wyjątkowość
kolejnego utworu.
-
Tę piosenkę
chciałbym zadedykować Ciacho.- powiedział bezbłędnie wymawiając ksywę mojej
przyjaciółki.- Ta piosenka jest ode mnie i mojego brata. Dziękuję, że
sprawiasz, że on się uśmiecha jak nigdy do tej pory.
Żadna z nas nie była w
stanie już siedzieć. Wszystkie zerwałyśmy się na równe nogi, ja także. Co
prawda podpierałam się na Jessy, ale... Gdy tylko Jared zaczął wyrzucać z
siebie swoje pierwsze słowa, my od razu do niego dołączyłyśmy. Śpiewałyśmy z
nim tak jakbyśmy były pośród tysięcy ludzi na koncercie, a oni stali za
barierkami na scenie i dawali czadu. Aktor z szerokim uśmiechem śpiewał patrząc
na nas. Dla niego też musiało to być coś niesamowitego, pewnie nigdy wcześniej
nie przeżył czegoś takiego. Pokój był tak skonstruowany, że akustyka była na
najwyższym poziomie, więc nie miałyśmy do czego się przyczepić. Pomimo kontuzji
nogi skakałam jak głupia, do czasu aż z tej radości nie skoczyłam na tę nogę i
od razu znalazłam się na kanapie przeklinając pod nosem z bólu. Jared widząc to
nie przerwał piosenki, ale pomylił się w tekście i zamilkł. Jednak dziewczyny
czuwały nad tym i zaśpiewały ten fragmencik za niego. Wszystkie 5 nie mogłyśmy
uwierzyć, że słyszymy kolejną piosenkę z ich pierwszego albumu. W połowie tego
utworu rozległo się łomotanie do drzwi. Wszyscy umilkli, a ja poszłam, a raczej
podskoczyłam otworzyć. Przed drzwiami stała jakaś staruszka i patrzyła na mnie
nieufnym wzrokiem.
-
Kim pani
jest?- zapytała.
-
Córką Jareda.
-
On ma córkę?
No mniejsza. Weź mi tu przyprowadź ojca.
-
Przepraszam,
ale o co chodzi?- zapytałam siląc się na miły ton.
-
Muszę
porozmawiać z Jaredem.
-
O! Witam
panią Winchester!- usłyszałam nad uchem głos Jareda.- W czym mogę pomóc?
-
Czyś ty
zwariował?!- zaczęła z grubej rury.- Jest 6 rano, a ty koncert odwalasz! Ja
rozumie, że jesteś muzykiem, ale od czego masz studio nagraniowe?!
-
Bardzo
przepraszamy panią, ale tak się złożyło, że przyjechały przyjaciółki Klaudii aż
z Polski i one są naszymi fankami, więc postanowiliśmy sprawić im niespodziankę
i...
-
Panie Leto!
Nie życzę sobie hałasu o 6 rano, ani o żadnej innej porze! Jeśli jeszcze coś
usłyszę dzwonię po policję.- mówiąc to odwróciła się i poszła w swoją stronę.
-
Pani
Winchester, a może herbatki?- krzyknął za nią Jared śmiejąc się, a ja
trzasnęłam drzwiami.
-
A to suka!-
warknęłam i zaczęłam kuśtykać do kanapy.
-
Czyli koniec
koncertu?- jęknęły dziewczyny.
-
Nie będzie
już dalej Fallen?- zapytała zasmucona Ania.
-
No chyba
żartujecie!- powiedział Shannon siadając pomiędzy nimi, co oznaczało, że
zajmuje moje miejsce.
-
Ej no!
-
Znajdź sobie
inne miejsce.- powiedział obejmując dziewczyny, które nie wiedziały co zrobić.
Prychnęłam i usiadłam na dywanie. Popatrzyłam
na Tomo i Jareda, którzy usiedli z gitarami akustycznymi przed nami. Aktor
zniżył maksymalnie mikrofon i powiedział.
-
No to możecie
domyślić się co będzie naszym ostatnim dzisiejszym utworem. To dla ciebie
Jessico.
-
Revenge...- szepnęła cicho.
I tak. Tomo z Jaredem zaczęli grać tę piękną
akustyczną piosenkę. Głos mojego ojca rozniósł się po całym salonie. Może nie
był to najlepszy utwór na zakończenie, ale i tak głos Jay’a robił wrażenie. A
ja niesamowicie kochałam tę piosenkę, kochałam gitary. Była idealna. W połowie
piosenki popatrzyłam na Jessy. Oczy miała zaszklone i wpatrzone w obydwu
mężczyzn. Shann widząc, że się na nich patrzę puścił mi oczko i przyciągnął do
siebie dziewczynę, która nadal patrząc na Jaya i Tomcia wtuliła się w Shannona.
Ciacho tylko delikatnie wtuliła się w drugi bok starszego z braci i słuchała
końcówki tego niesamowitego koncertu. Leto w popisowy sposób zakończył tego
akustyka wyjąc tak, że wydawało się to aż niemożliwe.
-
O kurczę...-
usłyszałam szept Gosi i Leto skończył.
Obydwie zaczęłyśmy bić
brawa, a po chwili dołączyła do nas Jessy z całą resztą. Wszyscy wstaliśmy na
równe nogi, Jessica podeszła do Jay’a i przytuliła się do niego mówiąc
„dziękuję”. Leto był zaskoczony, ale po chwili też ją objął i się uśmiechnął.
-
W zamian chcę
najlepszą sesję zdjęciową na ziemi!
-
Aleś ty
interesowny.- stwierdziłam patrząc na niego z udawaną pogardą.
-
Oj nie patrz
tak na mnie.- powiedział robiąc smutną minę.- Proszę...
Ech i co mogłam zrobić? Od razu się
uśmiechnęłam i do niego pokuśtykałam. Jessy z Renatą popatrzyły na siebie, a ja
objęłam ramionami jego szyję i pocałowałam go w policzek, a potem w drugi i
jeszcze raz w ten poprzedni i po raz kolejny w następny.
-
To za
Valhallę.- powiedziałam tuląc się do niego.- I za ten cały koncert. A teraz...
wiesz... w związku z tym, że mam chorą nogę powinieneś mnie zanieść na górę,
ale jesteś tak chudy, że pewnie byś się połamał przy tym. Shannon tobie za to
nie ufam, ty byś się zabił razem ze mną na schodach.- mruknęłam widząc, jak
Shannon chce już zabrać głos.
-
Ej no!-
powiedział oburzony.
-
Też cię
kocham. Tomooo! Pomożesz mi?- zapytałam robiąc słodkie oczka do gitarzysty.
-
Jasne!-
odpowiedział z szerokim uśmiechem i wziął mnie na plecy.
Wystawiłam język do dziewczyn, a Gosia
powiedziała.
-
Ej, a jak ja
skręcę kostkę to też mnie będziecie tak nosić?
-
Jak
zasłużysz.- dostała odpowiedź od Shannona.
-
Czym?!-
zapytała przestraszona.
Zaczęłam się śmiać, a Tomo na mnie krzyczeć
żebym przestała, bo cały się trzęsie i nie może przez to iść, bo sam się
śmieje. W końcu dotarłam do pokoju i podziękowałam Tomowi za podrzucenie mnie
na górę. Oczywiście, jak chciałam się już położyć na łóżku, to Jared zaczął się
drzeć, że za godzinę chce nas widzieć na dole, bo musimy jechać do studia,
które zarezerwował Shannon. I oczywiście kazał mi i Gosi ładnie się ubrać, ale
nie malować, bo to zrobi jakaś wizażystka. Okeeeej.
Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze rzeczy i
udałam się do łazienki. Byłam pierwsza. Wskoczyłam pod prysznic i dobrze, że
napotkałam ścianę, bo inaczej załatwiłabym sobie drugą nogę. Ale ja miałam tego
dnia szczęście. Pewnie w studiu spadnie na mnie lampa, a wizażystka włoży mi
kredkę do oka albo potknę się o kabelek i zabiję. Znając mnie, wszystko jest możliwe.
Nie za bardzo się śpieszyłam, więc po 20
minutach rozległo się pukanie, a raczej walenie w drzwi. Od razu rozpoznałam,
że to Jared.
-
Dziewczyny
czekają!
-
Jaaaasne.
Zaraz wychodzę.- mruknęłam i nadal stałam pod ciepłym, wręcz gorącym
strumieniem wody.
Uwielbiałam tak stać. W końcu wyszłam spod
prysznica i owinięta szarym ręcznikiem zaczęłam wpatrywać się w swoje odbicie w
lustrze, a raczej w oczy. Mam piękne niebieskie oczy i cholernie mi się one
podobają. Mogłabym się w nie wpatrywać godzinami. No i znów pukanie.
-
Klaaaudiaaa!
-
Sooooon!-
odkrzyknęłam i zabrałam się do ubierania.
Wszyscy mieszkańcy i nie mieszkańcy tego domu
stracili jakąkolwiek nadzieję, że wyjdę, gdy właśnie po 40 minutach to
zrobiłam.
-
A myślałem,
że utopiłaś się w klozecie.
-
Nie... to
tylko ty potrafisz topić się miejscach prawie niemożliwych do utopienia.-
odpowiedziałam patrząc na Shannona z uśmiechem.
-
Że co?!
-
A to jak mi
kiedyś opowiadałeś, ze o mało co nie zabiłeś się pod prysznicem, bo się
poślizgnąłeś?- przypomniałam mu.
-
Ale żyję.
-
No niestety
potwierdzam.- zaśmiałam się, a on popatrzył na mnie z miną „oj nie przeginaj
młoda”.
Przesłałam mu buziaka i omijając go zeszłam, a
raczej zkuśtykałam na dół do kuchni, w której już urzędował Jared. Rozejrzałam
się po niej, lecz nie znalazłam żadnego kubka z gorącą kawą. Shannon dziś
zrobił mi na złość i olał moją potrzebę wypicia kawy. Zasmucona popatrzyłam na
młodszego Leto.
-
Co? Shann nie
zrobił kawy?- zapytał patrząc na mnie ze swoim wrednym uśmieszkiem, który
wcześniej tyle razy widziałam na koncertach.
-
No nie...
Tato czy mógłbyś...- zaczęłam, a wtedy Leto odsłonił kubek i mi go podał.
-
Zrobił ci
kawę, taką jaką lubisz.- zaśmiał się.
-
Wiesz co!
Świnia z ciebie!- powiedziałam zabierając mu kubek i odwracając się plecami.
-
Ja ci kubek
podałem, a ty jeszcze fochy stroisz!- mruknął oburzony, ale jego oczy zdradzały
że ma z tego ubaw.
-
Bo go
najpierw schowałeś i wystawiłeś swoje dziecko na stres!- dodałam, odwracając
się do niego.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami,
lecz udało mi się to wytrwać. Co z tego, że Jareda miałam praktycznie na co
dzień od jakichś 7 miesięcy, ale jego wzrok nadal był tak samo przerażający,
jak wtedy gdy go znałam tylko i wyłącznie jako fan.
Odsunęłam się od niego stwierdzając, że chcę
zobaczyć jak się ubrał na sesję. On także odszedł zrobić kanapki, byśmy nie
jechali do studia z pustymi żołądkami. Stał przy blacie i kroił chleb, a ja
gapiłam się na niego jak jakiś fangirls. Był ubrany w czarne dopasowane do jego
ciała jeansy, a klatkę piersiową zakrywała mu szafirowa koszulka z napisem
„Every you every me”. Napis niesamowicie kojarzył mi się z piosenką Placebo o
tym samym tytule.
-
Co się tak na
mnie patrzysz?- zapytał odwracając głowę w moją stronę.
-
Przystojny
jesteś to się patrzę.- odpowiedziałam mu szczerze.
-
Wiadomo.-
mruknął uśmiechając się narcystycznie.
-
Wiesz co...
przynajmniej przy mnie mógłbyś zrzucić tę maskę.- szepnęłam zasmucona, lecz on
tego nie usłyszał.
Gdy zjedliśmy wszyscy razem kanapki
przygotowane przez Jay’a i wypiliśmy kawy zrobione przez Shanna stwierdziliśmy,
że czas się zbierać.
-
A ty chcesz
jak taki wieśniak wyglądać?- zapytał mnie Jay.
-
Słucham?-
odpowiedziała patrząc na niego totalnie zdezorientowana.
-
Weź idź
ubierz się w coś fajnego, a nie jakieś śmieci na siebie założyłaś.
Odwróciłam się do niego plecami pokazując mu
fucka i kulejąc wbiegłam na górę do pokoju. Popatrzyłam w lustro i
stwierdziłam, że miał rację. Wytarte czarne jeansy, rozciągnięta koszulka
Redhotów. Nic fajnego na zdjęcia. I co ja mam teraz założyć na siebie?!
Otworzyłam szafę i zaczęłam przyglądać się rzeczom znajdującym się w jej
wnętrzu. Nie miałam zielonego pojęcia co założyć na siebie. Grzebiąc w szafie
nagle usłyszałam zamykane drzwi i wyprostowałam się. Nagle poczułam nad uchem
oddech Jay’a i aż podskoczyłam.
-
Ty idioto! Prawie
zawału dostałam!- wykrzyknęłam mu to w twarz trzymając się miejsca, w którym
jest serce.
-
Widzę, że
jednak mnie posłuchałaś.- powiedział zupełnie niezrażony tym, że na niego się
wydarłam.
-
Tak, tylko
nie wiem co włożyć. O! Mam pomysł! Ty mi wybierz strój w jakim chciałbyś mnie
widzieć obok siebie.
Jared szeroko się uśmiechnął i przepchnął do
szafy, a ja ulotniłam się z pokoju. Chciałam jeszcze zobaczyć w co ubrała się
Gosia. Gdy zeszłam na dół okazało się, że dziewczyna ubrała się w delikatną
sukienkę coś ala styl rockowy z dużym dekoltem. Popatrzyłam na nią z uśmiechem,
a ta jęknęła.
-
Shann
powiedział, że będzie to idealne na sesję...
-
Wiadomo,
Shann zawsze takie stroje wybiera.- zaśmiałam się.
-
Nie prawda.
Zazwyczaj proponuję bardziej skąpe stroje.- powiedział perkusista wchodząc do
salonu i uśmiechając się.- Ale to twoja koleżanka, więc wolę nie przeginać.
-
No i bardzo
dobrze. Tak trzymaj Shanusiasty. Idę zobaczyć co ojciec mi wybrał za stój.
-
Jego powinnaś
się bać!- ostrzegł mnie ze śmiechem Shanimal.
-
Spoko
Shaniasty!
Wróciłam szybko na górę, a raczej tak szybko
jak tylko pozwalała mi moja noga która niesamowicie mnie bolała. Otwierając
drzwi modliłam się żeby strój był normalny. I co? Patrzę na łóżko, siedzi na
nim Jared, a obok niego szafirowa tunika i krótkie spodenki.
-
No chyba
sobie jaja robisz ze mnie.- powiedziałam.- Chcesz żebym zamarzła?
-
Przecież
jedziemy samochodem.
-
To nie jest
lato, Leto!
-
Co z tego?
Fajnie w tym będziesz wyglądać, uwierz mi.
Westchnęłam zrezygnowana
i zabrałam rzeczy z łóżka. Chciałam wejść do łazienki, ale okazało się, że jest
zajęta. Westchnęłam i zaczęłam się rozbierać w pokoju. Starałam się ignorować
wzrok Jareda, ale wszystko ma swoje granice.
-
Jay, idź na
dół i sprawdź czy cię tam nie ma.- mruknęłam zdejmując koszulkę.
-
Pójdę, ale z
tobą.- odpowiedział uśmiechając się chytrze w moją stronę.
-
To
przynajmniej pooglądaj sobie widoki za oknem. Albo załóż okulary, bym nie miała
tego wrażenia, że ciągle się na mnie patrzysz.
-
Okulary nic
nie dadzą.- odpowiedział, ale odwrócił głowę w bok.- Lepiej?
Prychnęłam i założyłam tunikę. Leto nadal
patrzył się w ścianę, gdy skończyłam się już przebierać, więc cmoknęłam go w
policzek i wyszłam z pokoju. Dogonił mnie na schodach i przy każdym stopniu
mówił „uważaj”, czym zirytował mnie do granic możliwości, ale starałam się tego
nie pokazywać.
W końcu jakimś cudem wszyscy dotarliśmy do
samochodów. Z Shannonem zabrała się Ciacho i Gosia, a z Jaredem ja, Jessy i
Ania. Studio znajdowało się w jednej z bogatszych dzielnic Los Angeles, zresztą
niedaleko ładnego, zielonego parku przy którym się zatrzymaliśmy. Wyszliśmy z
aut i całą grupą udaliśmy się w stronę, którą wskazywał nam Shannon. Po wejściu
do budynku, zostaliśmy obskoczeni przez różnych ludzi, którzy mieli się nami
zająć. Ania i Renata poszły od razu na salę, w której miały być robione
zdjęcia, a mnie, Gosię i Jareda porwały wizażystki. Shannon z Jessy za to
poszli przygotować swój sprzęt do działania. Pierwsza runda konkursu właśnie
się zaczęła.
Obejrzałam w lustrze co ta drobniutka ruda
dziewczyna zrobiła z moją twarzą i muszę przyznać, że spodobał mi się ten make
up. Sesja, jak sesja. Dużo zdjęć, dużo śmiechu i wygłupów. Nawet ekipa studia
nie umiała powstrzymać uśmiechów widząc ten pojedynek i docinki każdego z
fotografów. Shannon poprosił brata żeby przyklęknął na jedno kolano i patrzył
mu się w obiektyw. Gdy już miał zrobić zdjęcie, wbiegłam na „plan” i wskoczyłam
na plecy Jareda tak że razem wylądowaliśmy na podłodze głośno się śmiejąc.
-
Czyś ty
zwariowała?!- próbował krzyczeć, ale śmiech mu na to nie pozwalał.
-
Już dawno!-
odpowiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha.
Gosia podeszła do nad i postawiła na naszych
plecach nogę i uśmiechnęła się do Shannona. No tak... poza „zdobyłam byka, cóż
to był za byk”? nagle Jared złapał ją za
kostkę i runęła na nas, a raczej na mnie, bo ja leżałam na Jaredzie. Dostaliśmy
takiego ataku śmiechu, że nie byliśmy w stanie się podnieść. Leżeliśmy na tym
białym materiale i się śmialiśmy z naszej głupoty i dziecinności. W końcu Jessy
z Shannem stracili cierpliwość i zepchnęli nas z kadru, a weszła Ciacho z Anią.
Shannon poprosił Jessicę o zdjęcia i tak oto pojedynek zamienił się we wspólną
sesję pamiątkową. W dobrych humorach, wsiedliśmy do samochodów i udaliśmy się
do jednego z tutejszych bardzo znanych muzeów. Ostatecznie skończyło się to
tak, że ja wróciłam z Ciacho i Shannonem do domu, bo nie byłam w stanie
chodzić, a Jared bawił się w przewodnika z moimi koleżankami.
Gdy Zwierzak już nie mógł znieść mojego
jęczenia, że boli mnie noga, zarządził, że jedziemy do lekarza. Od razu
zamilkłam i stwierdziłam, że wolę milczeć i cierpieć niż tam jechać. Połknęłam
dwa proszki przeciwbólowe i starałam się nie myśleć o opuchniętej nodze. Jednak
taka dawka leków wcale nie złagodziła mi bólu.
Usiadłam na fotelu, przy którym usiadł od razu
Sky i wpatrywałam się w ekran telewizora oglądając wspólnie z Renatą i
Shannonem koncert U2. Po godzinie siedzenia i wpatrywania się w Bono i resztę,
noga odezwała się do mnie, dając znać, że jeszcze ją mam. Zacisnęłam mocno zęby
i z zaszklonymi oczami wpatrywałam się w ucho Sky’a, który co chwila nim ruszał
nasłuchując. Gdy ból stał się nie do zniesienia, popatrzyłam na parę siedzącą
na kanapie, ale gdy ich zobaczyłam zapomniałam na chwilę o nodze. Ciacho
położyła głowę na kolanach perkusisty, który z uśmiechem patrzył na moją mamę i
głaskał ją po włosach. Ona jednak wpatrywała się w ekran, oglądając swój
ulubiony zespół. Znów odwróciłam się w stronę telewizora i starałam się nie
słuchać Bono. U2 samo w sobie bardzo lubię i szanuję, ale głosu Bono nie
cierpię. W końcu, stwierdziłam, że nie wytrzymam bez kolejnej dawki
przeciwbólowych i gdy popatrzyłam na Shannona z Ciacho, oni spali. Shannon
obejmował Renatę i wtulał głowę w zgięcie pomiędzy ramieniem a głową. Wyglądali
razem uroczo. Ale to wcale nie poprawiło mi nastroju, bo noga nadal mnie
bolała.
W końcu Jared z resztą wrócili. Byli tak
głośni, plus jeszcze szczekający Sky, że obudzili śpiącą parę. Ciacho z
Shannonem uśmiechnęli się do siebie i wtedy pierwszy raz zobaczyłam, jak Shann delikatnie
pocałował moją przyjaciółkę, tym razem już nie w policzek, a ona powtórzyła tę
czynność. Szybko odwróciłam głowę czując się jakbym wchodziła w ich prywatność
i popatrzyłam na nogę. Ja tu kiedyś się zabiję, jak nic. I to będzie wina
Marsów.
Gdy reszta jakoś się rozlokowała po domu braci
Leto, Jared szepnął mi do ucha, że musi wyjść ze Sky’em na spacer i chciałby to
zrobić ze mną. Popatrzyłam na nogę, a potem w spokojne oczy Jareda i pokiwałam
głową. A co tam. Za taki piękny koncert jestem w stanie pójść za nim na koniec
świata, w ramach wdzięczności.
Przebrałam się w normalne ubranie, które było
adekwatne do tej pory roku i wyszłam z Litoskiem oraz Sky’em na dwór. Udawałam,
że noga wcale mnie nie boli i starałam się normalnie iść, co wychodziło mi
całkiem zgrabnie, bo Leto się niczego nie domyślił. Sky szedł tym razem
grzecznie przy nas, nie szalał jak to miał w zwyczaju. Pewnie był wymęczony
taką ilością ludzi, którzy go głaskali i drapali za uszami, co wręcz uwielbiał.
Mimo, że milczeliśmy czułam się dobrze w jego towarzystwie. Nie przeszkadzało
to któremukolwiek z nas. Powoli zaczynaliśmy łapać wspólny język i czuć się
swobodnie idąc obok siebie. Myślę, że mogę nazwać to zaufaniem. I to takim
prawdziwym. Jared w końcu przekonał się, że nie zamierzam wysyłać w świat jego
prywatnych rzeczy, że nie chcę wykorzystać jego i jego sławy do swoich celów. A
ja z kolei uwierzyłam, że nie zostawi mnie samej, że mogę znaleźć w nim oparcie
i mogę na niego liczyć pomimo tego, że ma wiele innych zajęć na głowie. Co
prawda obydwoje wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze daleka droga do pełnego
zaufania, ale i tak te 7 miesięcy naszej znajomości to był krok milowy. Nasza
relacja zmieniała się z relacji gwiazda-fan, w relację rodzinną. Poznaliśmy
swoje prawdziwe zachowania, niektóre tajemnice i nawet koszmary senne drugiej
osoby. Nie wiem czy Jared, ale sądzę że tak, ale ja już nie umiałam sobie
wyobrazić powrotu do poprzedniego „szarego” życia bez tych wariatów. Co prawda
za każdym razem musiałam wracać do rzeczywistości, gdy pojawiałam się w Polsce,
ale zawsze wiedziałam, że wrócę do mojej krainy marzeń. Że to się tak nie
skończy, a nawet jeśli to zyskałam przyjaciół, którzy mnie będą wspierać i w
końcu uwolnią z monotonii.
-
Cieszysz się,
że tu jesteś?- nagle zapytał.
Popatrzyłam na niego, jak stał trzymając
białego psa na smyczy, w tych niebieskich dresowych spodniach i szarej kurtce
oraz szaliku Shannona okręconym wokół szyi. Sky nagle stanął w pozie z jedną
łapą uniesioną jak pies myśliwski i zaczął wywąchiwać jakiś zapach w powietrzu.
Ponownie popatrzyłam na ojca, który stał oczekując odpowiedzi.
-
Bardzo się
cieszę. Sama możliwość bycia z tobą i Shannonem jest dla mnie naprawdę cennym
prezentem.
-
Cieszę się.
Dobrze, że ciągle coś się dzieje w domu. To mi pomaga się zrelaksować.-
powiedział puszczając do mnie oczko.
-
Jared...? –
zapytałam cicho patrząc jak poprawia rękaw kurtki.
-
Słucham?-
odpowiedział pierwszy raz w ten sposób, bo zazwyczaj było „czego?”.
-
Dziękuję za
Valhallę. Ogólnie za cały koncert, ale szczególnie za tę piosenkę. Wiem ile cię
to kosztowało, by ją zagrać.
Jared westchnął i przytulił mnie.
-
Wiesz, długo
myślałem co mogę ci dać w prezencie. Wiem, że ty też jak ja, wolisz prezenty,
które są czymś niematerialnym, czymś co pomimo braku ciała pozostaje w tobie na
zawsze. Chciałem więc ci coś takiego podarować. I przypomniałem sobie jak
bardzo kochasz tę piosenkę. A ja już chyba zdążyłem się pogodzić z przeszłością
na tyle, że ten jeden raz ją zagrałem. Chcę byś wiedziała, że jesteś wyjątkową
osobą. Zarówno jako człowiek, ale też jako bliska mi osoba.
Milczałam wpatrując się w jego błękitne oczy,
gdy wypowiadał te słowa. Z sekundy na sekundę zaskakiwał mnie coraz bardziej.
Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć, więc przygryzłam tylko wargę i
słuchałam tych pięknych słów.
-
Wiem, że to
będzie trudne przestać patrzeć się w moje piękne niebieskie oczy, ale spójrz za
siebie.- powiedział nagle uśmiechając się.
Jak na komendę Sky zaczął skakać, a ja
odwróciłam głowę. Na końcu ulicy pojawiła się postać w długim płaszczu i
kapeluszu. W życiu bym nie rozpoznała w niej Mata, ale jego border collie była
aż nadto charakterystyczna. Sky rzucał się na smyczy szczekając i próbując biec
w stronę suki, ale tym razem Jay mocno go trzymał. Crystal położyła się na
ziemi i czekała na przyjście Sky’a, a my z Jaredem dość żwawym krokiem
doszliśmy do nich. Stanęłam oczarowana wyglądem tego chłopaka.
Miał na sobie ciemne oficerki, albo
przynajmniej buty wyglądające jak oficerki, coś ala Gerard Way, długi czarny
płaszcz i kapelusz w tym samym kolorze, który sprawiał, że w sekundę zrobiło mi
się gorąco. Pod szyją miał szarą chustę, a na dłoniach cienkie także szare
rękawiczki, identyczne jak te które miał właśnie na sobie Jared, tylko że jego
były niebieskie.
-
Cześć Mat!-
przywitał się mój ojciec.
-
Witam panie
Leto!- odpowiedział chłopak puszczając suczkę ze smyczy.
Odkaszlnęłam starając się powstrzymać śmiech,
który cisnął mi się na usta. Jared skrzywił się słysząc, że znów został nazwany
„panem Leto”, lecz chłopak tego nie mógł zauważyć, bo był pochylony nad swoim
psem.
-
Ślicznie dziś
wyglądasz.- powiedział zwracając się do mnie, a ja poczułam jak moje policzki w
sekundę robią się czerwone.
-
Dziękuję. To
jak? Przyjdziesz na moją imprezę?- zapytałam zaciekawiona, bo nie dostałam
jeszcze od niego maila z odpowiedzią.
-
A, tak!
Wybacz, zapomniałem ci odpisać. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?- zapytał
robiąc smutną minę.
Boże! Jak ja się mogę gniewać na takie boskie
stworzenie? Czemu tu cholera jasna nie ma śniegu?! Przynajmniej by mnie jakoś
ochłodził!
-
Liczę na to,
że będziesz na niej w sukience.- zaśmiał się.
-
O, w to bym
wątpił.- odezwał się do tej pory milczący Jared.- Jej się nie da namówić na
sukienkę.
-
To ja
spróbuję.- uśmiechnął się chłopak.
-
Nie ma mowy.
Zresztą żadnej nie mam.- zaczęłam się bronić.
-
To w takim
razie jutro pójdziesz ze mną na Rodeo i coś znajdziemy.- zaproponował.
Widziałam już po minach obydwu mężczyzn, że
jestem na przegranej pozycji. Cóż więc mi zostało? Zgodziłam się. Obydwoje od
razu pokazali swoje śnieżnobiałe ząbki, a mnie wcięło. Gdy stali obok siebie
widziałam dwa wcielenia Jareda. To z czasów ABL, lecz bez makijażu i
wymęczonego Leto z czasów TIW’a. Muszę przyznać, że może trochę przesadzam, bo
z każdym kolejnym spotkaniem Mata, zauważałam szczegóły różniące go od Jareda
coraz bardziej, ale to nie przeszkadzało mi to w patrzeniu na niego jak na
wymarzonego faceta, którym kiedyś był Jay. Przynajmniej pod względem fizycznym.
-
Chodźmy już,
muszę jeszcze zajechać po Fancy na lotnisko.- oznajmił Jared.- Mat, to o której
wpadasz po moją córkę?
To pytanie w ustach Jareda zabrzmiało jakby
chłopak miał mnie zabrać co najmniej na randkę. Jezu, ja tego Leto kiedyś
ukatrupię.
-
Myślę, że o 9
będzie ok. Niestety później nie mogę, bo pracuję od 11, a chciałbym jutro
wcześniej wyjść z pracy, by przyszykować się na imprezę...
-
Jest w
porządku. Mi pasuje.- szybko odpowiedziałam ucieszona tym wyjściem.
-
A i jeszcze
jedno pytanie. Mogę zabrać moich dwóch kolegów? Wiem, że trochę głupio tak...
-
Jasne. Z
chęcią ich ugościmy.- odpowiedział za mnie Jared i uśmiechnął się do chłopaka.-
Mamy deficyt mężczyzn, bo ta tutaj zaprosiła tylko dziewczyny.
-
To do
zobaczenia jutro!- odpowiedział i odwrócił się w drugą stronę, a Crystal poszła
grzecznie za nim.
My też ruszyliśmy w stronę domu. Zupełnie mi
się nie podobał uśmieszek muzyka, który co chwila na mnie zerkał i robił dziwne
miny. W końcu przed samym domem nie wytrzymałam i odwróciłam się do niego.
-
O co ci
chodzi?- zapytałam zdenerwowana.
-
Mnie? O nic.-
odpowiedział udając głupiego.
-
Dobra. Podoba
mi się i co z tego?
-
Czy ja coś
mówię?- zapytał znów tym samym głosem.
-
A spieprzaj
Leto.- prychnęłam i ruszyłam zła do domu.
Oczywiście jak to bywa w takich momentach,
przypomniałam sobie o bolącej nodze i o mało co nie upadłam, gdy ból znów
zaczął mi w niej pulsować. Wrr! Że ten Leto musiał mi przypomnieć o kostce!
Znów kuśtykając, weszłam do domu i zdjęłam z siebie kurtkę. Obrażona na ojca,
weszłam do salonu, gdzie dziewczyny oglądały jakiś film. Trzy michy popcornu,
Shannon z Renatą wtuloną w jego bok na kanapie, Jessy przeglądająca zdjęcia na
fotelu, a na drugim Gosia z Anią i pod ich nogami Sky. Przywlokłam się do
kanapy i nic nie robiąc sobie z romantycznego wizerunku Ciastka z Shannem
usiadłam na niej, spychając tę dwójkę na jej brzeg.
-
Nie pozwalasz
sobie na za dużo?- mruknął wujek.
-
Odczep się.-
warknęłam i zaczęłam wpatrywać się w ekran telewizora.
-
Wychodzisz
rozpromieniona, a wracasz naburmuszona. Co ta menda ci zrobiła?- zapytała po
polsku Ciacho.
-
Nic.-
odburknęłam i zabrałam z ich ramion koc.
Przykryłam się nim i zwinęłam w kłębek jak
kot. Cała reszta zostawiła mnie w spokoju. Jay po 20 minutach pojawił się przy
drzwiach i aż mnie zatkało. Włożył na siebie czarne obcisłe rurki, bladozieloną
koszulę (!!!) i na to marynarkę. I koniec świata, bo miał normalne buty! Te
czarne tigery, co miał w 2005 roku. Nie pytajcie skąd ja znam całą garderobę
Leto, jeśli chodzi o lata. Wstyd się przyznać.
Gdy podszedł do Shannona, by dostać od niego
kluczyki od samochodu, który starszy Leto miał przestawić poczułam, że nieźle
się wyperfumował.
-
Ty idziesz na
randkę czy po Fancy?- zapytałam robiąc kwaśną minę.
-
Nie złość się
już zazdrośnico mała.- odpowiedział i chciał mnie pocałować w głowę, ale go
odepchnęłam.- Obrażam się na całe życie.- oświadczyłam i odwróciłam się do
niego tyłkiem.
Jay na to tylko się zaśmiał i sobie poszedł,
bo po chwili usłyszałam zamykane drzwi. Ponownie odwróciłam się przodem do
telewizora i popatrzyłam na resztę domowników. Tylko husky na mnie nie patrzył
z miną mówiącą „boże, zachowują się jak dzieci”. Stwierdziłam, że zaczynam
ignorować ich i wlepiłam wzrok w ekran telewizora. Chwilę później już spałam.
Nagle coś zaczęło mną szarpać, więc zaczęłam jęczeć by dało mi spokój. Chciałam
już użyć lewego sierpowego, gdy w końcu uzmysłowiłam sobie, że to nie sen.
Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na Shannona, który trzymał mnie za ramiona.
-
Obudź się.
Trzeba jechać po resztę twoich znajomych.
-
Noga mnie
boli.- jęknęłam.
-
Klaudia,
przecież ja sam ich nie znajdę na lotnisku.
-
Chcę spać i
boli mnie noga.
-
Nie no! Ja ją
zamorduję.- powiedział do kogoś wujek.
-
Klaudia,
wstawaj. Dziewczyny na ciebie czekają.- powiedział tym razem damski głos i to
po polsku.
-
Możesz jechać
za mnie?- popatrzyłam błagalnie na blondynkę, która westchnęła kręcąc głową.-
Macie tu moją blackberry. One będą dzwonić.
Shannon zabrał mi z ręki telefon i powiedział
że postara się to załatwić. Zamknęłam, więc oczy i znów przeniosłam się do
krainy snów.
26 luty. Moje urodziny.
Obudziłam się, jak na ten dzień dość wcześnie. 7 rano to prawie noc, ale nie tu
w Los Angeles. Wstałam z łóżka i popatrzyłam przez okno. Słońce już mocno
świeciło na niebie, a palmy kołysały się przy lekkim wietrze. Dzień zapowiadał
się pogodnie, jednak zrobiło mi się chłodno, więc jeszcze na chwilę weszłam do
łóżka. Po 5 minutach leżenia w ciepełku postanowiłam wstać i zejść do kuchni,
bo zrobiłam się starsznie głodna. W końcu na kolacje niewiele zjadłam, a raczej
w ogóle nic nie jadłam. Zeszłam po schodach na sam dół i weszłam do kuchni.
Zdziwiona zatrzymałam się widząc Jareda przy kuchence i Sky’a siedzącego obok
jego nóg i uważnie obserwującego jego poczynania. Pies słysząc, że weszłam
zerwał się i przyszedł do mnie, by się przywitać. Pochyliłam się i zaczęłam go
drapać za uszami, a on w odpowiedzi skoczył na mnie i zaczął mnie lizać swoim
mokrym językiem.
-
Sky dosyć! Ej
Sky!!!
Próbowałam odsunąć psa od siebie, ale był za
silny. Z pomocą przyszedł mi Jared,
który złapał go za obroże i odciągnął patrząc na niego karcąco. Jednak
husky nic sobie nie robił z tego wzroku, w końcu jego panem był Shannon, nie
Jay. Gdy tylko odsunął psa ode mnie, podszedł do mnie i pocałował mnie w
policzek.
-
Wszystkiego
najlepszego!
Uśmiechnęłam się
przytulając się do niego. Chwilę tak staliśmy, by po chwili poczuć, że coś się
przypala.
-
O cholera!
Naleśniki!
Leto puścił mnie natychmiast i wrócił do
kuchenki. Ja natomiast usiadłam na krześle przy stole i patrzyłam na niego.
Stał w jednej ze swoich lepszych i NORMALNYCH (czytaj nie szmaciastych)
koszulek, którą chronił różowy fartuszek w serduszka i z wielkim napisem „GOTUJ
Z SERCEM”. Do tego jego postawione do góry brązowe włosy i japonki na stopach.
Człowiek nie wie czy ma się śmiać czy płakać. Nie mniej, Leto wyglądał
zabawnie. Sky podszedł do mnie i przytulił swój puchaty łeb do moich kolan.
Odruchowo zaczęłam go gładzić po głowie co spotkało się z jego mruczeniem. Ten
pies był prześmieszny. Nie dość, że czasem ocierał się o człowieka jak kot, to
i potrafił mruczeć jak kot. Jay w tym czasie zaczął sobie nudzić „Love will
tear us apart” Joy Division , ale i tak jak zawsze przeszło to w gwizdanie. Po
10 minutach postawił przede mną duży talerz z naleśnikami i miseczkę z sosem z
owoców leśnych. Do tego jeszcze zrobił
herbatę i usiadł obok mnie.
-
Chciałem
przynieść ci śniadanie do łóżka, ale zbyt szybko z niego uciekłaś.- oznajmił
oplatając dłońmi duży kubek z herbatą.
-
A co ci się
stało, że taki milutki jesteś?- zapytałam wkładając kolejnego naleśnika do
ust.- No twój fartuszek mówi prawdę. Gotowałeś z sercem! Przepyszne są!
Jared uśmiechnął się szeroko
słysząc ten komplement i upił trochę herbaty. Zapytałam się go co zamierza dziś
robić, bo słyszałam, że ma jakiś wywiad. Wokalista po chwili milczenia
oznajmił, że odwołał go.
-
Co?!
Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
-
Dzisiaj są
twoje urodziny. Chcę ten dzień spędzić z tobą.- oświadczył uroczystym tonem.
Otworzyłam usta ze zdziwienia, lecz po chwili
opamiętałam się i zamknęłam je. No to mnie Leto zaskoczył. Nie powiem, zrobiło
mi się miło. A nawet bardzo miło.
Gdy zjadłam pyszne śniadanie, Jared zaprowadził
mnie do swojej sypialni mówiąc, że ma coś dla mnie. Zaciekawiona poszłam za
nim. Podczas gdy on latał po pokoju szukając tej rzeczy, ja usiadłam na łóżku i
patrzyłam się w zdjęcie jego, Shannona i ich mamy, które miał zawieszone na
ścianie. Wszyscy w trójkę byli uśmiechnięci. Widać, że to kochająca się
rodzina.
Nagle coś upadło mi na kolana. Przeniosłam
wzrok ze zdjęcia na ten przedmiot i go podniosłam. Prezerwatywa. Popatrzyłam
się zdziwiona na Leto, lecz on stał do mnie tyłem co chwila wyrzucając jakieś
rzeczy z szafki nocnej. Super! Nie miał czym we mnie rzucać. Ech ten Leto... W
końcu wygrzebał to coś z szafki i odwrócił się do mnie z uśmiechem zwycięzcy.
-
Mam!-
wykrzyknął dumnie.
-
No
gratuluję.- powiedziałam starając się nie śmiać z niego.
-
To taki drobny
prezent ode mnie.- powiedział podając mi niewielkie pudełeczko.
Wzięłam je do ręki i chwilę zastanawiałam się
czy je otworzyć przy nim, czy po prostu zabrać do siebie. Jak zwykle on mnie
wyręczył.
-
Otwórz je.
Otworzyłam bordowe pudełeczko i moim oczom
ukazała się para srebrnych długich kolczyków. Zachwycona szybko je z wyjęłam i
przystawiłam do uszu.
-
Są śliczne!
Dziękuję.- odpowiedziałam przytulając się do niego.
Szybko włożyłam je do dziurek w uszach i
przejrzałam się w lustrze, które miał zawieszone na ścianie. Prezentowały się
naprawdę dobrze. Były idealne. Nie dość, że srebrne to i jeszcze długie. Czyli
takie jak lubię nosić. Jay posprzątał wszystkie rzeczy, które porozwalał, po
czym razem zeszliśmy na dół do salonu gdzie zobaczyłam, że na kanapie śpią moje
koleżanki, które wczoraj musieli przywieźć z lotniska. Nie chcąc ich budzić,
zawróciliśmy do kuchni. Tam już siedziała Jessy z Shannonem. Gdy mnie zobaczyła
od razu wstała i rzuciła się na mnie.
-
Wszystkiego
najlepszego kochanie! Jaka stara z ciebie dupa!
-
Dzięki Jessy!
Za 7 miesięcy i ty będziesz tą starą dupą!- odgryzłam się jej ze śmiechem.
-
Ale ty i tak
będziesz starszą dupą!- odpowiedziała i już obydwie się śmiałyśmy.
-
Ej, a ja? Ja
też chcę!- powiedział smutnym głosikiem Shannon.
-
Och, chodź tu
Shanimalu!- powiedziałam rozkładając ramiona i czekając, aż starszy z braci też
się do mnie przytuli i złoży mi życzenia.
I tak też się stało. Po chwili gdy ode mnie
się odsunął zapytał co my robiliśmy, że w całym domu śmierdzi spalenizną.
Uśmiechnęłam się do Jay’a, który zaczął się tłumaczyć spaleniem naleśnika przez
psa. Oczywiście! Najlepiej zwalić wszystko na biednego psiaka.
-
Ekhem... Za
jakieś 30 minut przyjedzie Mat.- rzucił nagle Jay.
To zdanie od razu sprawiło, że stanęłam jak na
baczność. Za jakieś pół godziny miał tu przyjechać Delord, a ja siedzę w kuchni
w piżamie zupełnie niegotowa. Cholera! Zerwałam się z krzesła przy stole i
pobiegłam na górę do pokoju. Tym razem u mnie spała Gosia, a nie Renata. Ciacho
w końcu zgodziła się zasnąć w ramionach Shannona, więc ja miałam jedno wolne
miejsce. Co prawda, zmieściłaby się jeszcze jedna osoba, ale jestem
człowiekiem, który jeśli nie ma wystarczającej przestrzeni podczas snu potrafi
znokautować osobę śpiącą z nim. Starając się nie obudzić koleżanki, otworzyłam
szafę i zaczęłam szukać w niej jakichś ubrań, które bym mogła założyć na
spotkanie z chłopakiem. Ostatecznie zdecydowałam się na zwykłe czarne jeansy,
błękitną koszulkę polo i na to ciemną marynarkę. Jest dobrze, stwierdziłam
przeglądając się w lustrze. Rozczesałam włosy i związałam je w niedbały koński
ogon. Jeszcze tylko pokreślić oczy czarną kredką i jestem gotowa. Zdążyłam
akurat w momencie, gdy po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Mimo ciągłego bólu
w nodze, zbiegłam po schodach i zaczęłam zakładać moje oficerki, w których
przyjechałam do Kalifornii. Drzwi otworzył mój ojciec, po którym widać było, że
ma ogromny ubaw z tej sytuacji. Nie ma to jak wsparcie Jareda. Zamordowałam go
wzrokiem, gdy puścił mi oczko i zaprosił chłopaka do środka.
-
Dzień dobry
Panie Leto.- przywitał się patrząc na niego.- Klaudia jest już gotowa?- zapytał
nie zdając sobie sprawy, że Jared zaraz dostanie drgawek na kolejne nazwanie go
„panem Leto”.
-
Jestem już
gotowa.- odpowiedziałam za ojca zakładając płaszcz na siebie.
-
Super! To
jedziemy?
Pokiwałam głową i ruszyłam za nim w stronę
furtki. Jared patrzył na nas z naburmuszoną miną, bo wciąż nie mógł przeżyć
nazywania go w ten sposób przez tego młodego mężczyznę. Ale ja już przestałam
się tym przejmować. Szłam u boku Mata, który na razie nic nie mówił.
Rozejrzałam się, więc po okolicy szukając jego samochodu i o mało co nie
dostałam zawału widząc czerwone Ferrari do którego się kierowaliśmy.
-
Nie mów, że
to twoje.- powiedziałam patrząc na samochód z szeroko otwartymi oczami.
-
N...nie.-
zająkał się.- To samochód mojego wujka. Pożyczył mi go, bo... mój się zepsuł.
-
Ale... jak...
Nie ważne.- westchnęłam i ze zdziwieniem zobaczyłam, jak otwiera mi drzwi, bym
usiadła wewnątrz samochodu.
No to trafił mi się dżentelmen. Chyba nie ma
bardziej idealnego chłopaka, który mógłby się mną zainteresować. Zresztą...
ciekawe co go we mnie interesowało. Bo jak do tej pory żaden nigdy nie chciał
mieć ze mną do czynienia. No prawie żaden. Usiedliśmy razem we wnętrzu tego
cuda i chłopak odpalił silnik. Nie wiem czy już wspominałam, ale kocham szybkie
samochody, a Ferrari to moje takie małe marzenie. Płynnie ruszył uliczką w
stronę centrum miasta, jak już zdążyłam się zorientować, po tych kilku razach,
gdy jechałam samochodem z Jaredem.
-
Ładny dom macie.-
powiedział patrząc na mnie.
-
A no brzydki
nie jest. Choć powiem ci , że nadal trudno mi jest się do niego przyzwyczaić.
-
Czemu?-
zapytał zaciekawiony zerkając na drogę.
-
W Polsce mamy
trochę inną architekturę i ze względu na klimat wszystko inaczej wygląda.-
odpowiedziałam patrząc, jak wskazówka na liczniku zbliża się do 100 km/h, a on
w ogóle nie patrzy na ulicę.- Mógłbyś patrzeć na drogę?- poprosiłam.
W odpowiedzi uśmiechnął
się, ale spełnił moją prośbę. Nie powiem, trochę się denerwowałam, gdy zwiększając
prędkość nie patrzył na to co się dzieje przed nim. Jednak z drugiej strony
miał w swojej jeździe coś takiego, co sprawiało, że strach znikał. Prowadził to
cudo tak płynnie, a zarazem sprawnie, że miałam wrażenie jakby urodził się za
kierownicą. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy o samym mieście, by w końcu dojechać
na Rodeo Drive. Tam zaparkował przy swoim sklepie mówiąc, że tutaj nie mają
prawa zabrać mu samochodu, za złe parkowanie, gdyż wzdłuż całej ulicy był zakaz
parkowania. Wysiadłam z tego czerwonego samochodu czując się trochę jak
gwiazda. Zresztą ludzie patrzyli na nas z zaciekawieniem, gdy odchodziliśmy od
Ferrari.
-
To gdzie
idziemy?- zapytałam.
-
A pójdziemy
do tamtego sklepu, na rogu. – stwierdził prowadząc mnie w tamtą stronę.- Jest
tam wiele sukienek na różne okazje, więc na pewno coś znajdziesz dla siebie.
-
Skoro tak
twierdzisz.- odpowiedziałam z uśmiechem.
Przeszliśmy przez ulicę i stanęliśmy przed
dużym, bardzo przestrzennym salonem z różnymi sukniami. Nigdy w życiu sama bym
nie weszła do takiego sklepu, ale skoro Mat mnie tam ciągnął, musiało w nim coś
być dla mnie. Zresztą już zdążył zauważyć, że nie lubię pewnych wzorów, kolorów
i dodatków. Dodatkowo był on asystentem w sklepie i pomagał różnym kobietom
wybierać oraz dopasowywać stroje do danych okazji. Otworzył mi drzwi i
weszliśmy do środka. Już od samego wejścia stwierdziłam, że powinnam już wyjść.
To był sklep w stylu takich do których chodziła moja siostra lub Fancy, gdy
miała iść na pokaz mody. Przestraszona stałam w wejściu i przyglądałam się
przestrzeniom, które wydawały mi się ogromne. Niewiele wieszaków z ciuchami,
większość sukienek wisiała na manekinach. Oczywiście metek przy nich nie było.
Ja rozumiem, że Jared nie jest najbiedniejszy, ale bez przesady. Nie chciałam
kupować sobie czegoś za tyle tysięcy dolarów. Bez sensu, skoro i tak założę to
pewnie tylko raz, dwa razy w życiu. Z głębi sklepu wyszła drobna i zgrabna
kobieta mająca około 40stki. Lecz, jak można się domyśleć botoks i operacje
plastyczne odmłodziły ją o dobre kilka lat. Do tego śnieżnobiałe zęby. Chyba
wszyscy w tym cholernym mieście mają białe jak śnieg i do tego nienaturalnie
równe zęby. Była ubrana w jasnozieloną garsonkę, która ładnie się komponowała z
jej długimi blond włosami. Uśmiechnęła się widząc moją przerażoną minę.
-
W czym
pomóc?- zapytała uprzejmie.
-
Dzień dobry
Angelico!- przywitał się Mat, który nagle wyszedł zza wieszaka.
Blondynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i
wręcz podbiegła do nas. Od razu przytuliła chłopaka do siebie, a wyglądało to
uroczo, bo sięgała mu do połowy klatki piersiowej. Roztrzepała jego włosy i
popatrzyła z kolei na mnie.
-
Kogo
przyprowadziłeś młodzieńcze?- zapytała z lekkim francuskim akcentem.
-
To moja
przyjaciółka. Ma dziś urodziny, a jutro organizuje imprezę. Muszę ją zmusić do
założenia na nią sukienki i pomyślałem, że ty mi w tym pomożesz.
-
I dobrze
pomyślałeś. Chcesz długą czy krótką sukienkę?- zapytała mnie z kolei.
-
Myślę, że
krótsza będzie lepsza.- odpowiedział pewnie.
-
Ale nie za
krótka...- szepnęłam.
Kobieta zaśmiała się delikatnie słysząc tę
uwagę i zaczęła chodzić po sklepie w poszukiwaniu idealnej rzeczy dla mnie. Ja
usiadłam na kanapie obitej w kremową skórę i patrzyłam jak oni dwoje chodzą od
jednych wieszaków do drugich i przeglądają różne ciuchy. Kilka razy pokazywali
mi jakieś sukienki a ja tylko kiwałam głową czy jest w porządku, czy nie. W
końcu po ok. 15 minutach zostałam zaprowadzona do przymierzalni, a razem ze mną
wjechał do jej środka wózek z wiszącymi na nim sukienkami.
-
Jaki masz
rozmiar buta?- zapytała mnie kobieta.
-
Daj jej
38,5.- powiedział Mat.
-
Noszę 40.-
odpowiedziałam trochę zła, że chłopak mówi wszystko za mnie.
-
No widzisz.
Mówiłem, że 38,5.
Chwilę później trzymałam w dłoni zwykłe czarne
szpilki. Machnęłam ręką i zaczęłam się przebierać w pierwszą sukienkę. Szybko
założyłam buty na nogi wiedząc, że będą za małe, ale ku mojemu zaskoczeniu były
idealne. Skąd on wiedział, że będą one dobre? Wyszłam w niej do nich, lecz
obydwoje pokiwali przecząco głowami. Westchnęłam i szybko wróciłam za kotarę,
by zmienić strój. Zrobiłam tak chyba z 10 sukienkami i miałam już dość.
Nienawidzę zakupów, a przebierać się to już w ogóle. Ale im nic nie pasowało.
Zła wyszłam w 11 sukience do nich. Nieśmiałość mi minęła i teraz tylko było
zirytowanie i frustracja. Obydwoje widzieli je u mnie, ale nie przestawali
dodawać mi nowe sukienki. W końcu gdy przymierzyłam chyba wszystkie, Mat
podszedł do mnie z czarną sukienką na jedno ramię.
-
Ta nie będzie
pasować.- powiedziała Angelica, która widziała, jak Mat mi ją podaje.
-
Będzie
idealna.- odpowiedział chłopak.
-
Może skoro
Angelica mówi, że nie jest ona dla mnie, to nie muszę jej przymierzać?-
jęknęłam robiąc błagalne oczy do chłopaka, jednak on był nieugięty.
Zła, wzięłam sukienkę i ze złością zasunęłam
kotarę o mały włos jej nie zrywając. Usłyszałam tylko, komentarz blondynki, że
jestem złośnicą i potem śmiech Mata. Szybko włożyłam ten materiał na siebie i
stanęłam przed lustrem. Na razie mi się nie podobała, ale wiedziałam, że gdy ją
zapnę będzie inaczej wyglądać. No i tak też się stało. Gdy ją zapięłam, ona
dopasowała się do mojego ciała i o dziwo wyglądałam w niej w końcu dobrze.
Jedyna sukienka, w której sama sobie się podobałam. Już z uśmiechem wyszłam do
nich, a oni w końcu zatwierdzili mi ten strój. Zadowolona, że mam to z głowy, szybko
się przebrałam w normalne ciuchy i oddałam sukienkę w ręce Mata. Już w
spodniach wyszłam do Angelici i Delorda, lecz zastałam tylko kobietę.
-
Mat czeka na
ciebie przed sklepem.- powiedziała odczytując moje myśli.
-
A sukienka?
-
Mat ją ma.-
odpowiedziała z uśmiechem.
Pokiwałam tępo głową nic nie rozumiejąc i
ruszyłam w stronę wyjścia. Pożegnałam się z kobietą i wyszłam przed sklep. Było
już po 10, jak zerknęłam na zegarek.
-
Tutaj!-
usłyszałam głos chłopaka i odwróciłam się do niego.
-
Ale
sukienka...- zaczęłam pytająco wskazując na sklep i na papierową torbę z logo
sklepu.
-
Nie martw
się, była z kolekcji z zeszłego roku, więc dostałaś ją za darmo.
-
Co?-
zapytałam patrząc na niego jakby spadł z księżyca.- Żartujesz, tak?
Nie odpowiedział, chyba że śmiech można
zaliczyć jako odpowiedź. Powiedział, że nie mamy za dużo czasu, a jeszcze
musimy kupić buty i dodatki. Lecz ku mojemu zdziwieniu zamiast wejść do sklepu
z obuwiem weszliśmy do sklepu z bielizną. Jasne...
-
Musisz mieć
do tej sukienki specjalny biustonosz.- wytłumaczył mi.
No i się zaczęło. Tym razem już bez chłopaka.
Wyjątkowo szybko dostałam to co było mi potrzebne. Śliczny czarny zestaw
bielizny. No cóż, jakoś przeżyję, że muszę to założyć. Jeszcze buty, które też
o dziwo znaleźliśmy w zadziwiającym tempie. Trochę według mnie za wysokie, ale
Mat stwierdził, że wyglądam w nich zabójczo. Skoro tak uważa to okey. Wierzę
mu. Wykończona usiadłam na pufie w sklepie z dodatkami, a Mat sam wybrał do
mojej sukienki dodatki. Schowałam twarz w dłoniach i zwiesiłam głowę. 2 godziny
latania po sklepach, a ja nie mam siły by się ruszyć.
-
Hej!
Wstajemy.- powiedział dotykając mojej ręki.
-
Co?-
zapytałam.
-
Idziemy już.
-
Aha...-
mruknęłam inteligentnie i wstałam z miękkiego mebelka.
Doszliśmy do jego sklepu i włożyliśmy torby do
samochodu. Mat powiedział, że zawiezie mnie do domu. Gdy się spytałam o pracę,
stwierdził, że nic się nie stanie gdy troszeczkę się spóźni. Weszłam więc do
czerwonego Ferrari i usiadłam wygodnie w fotelu pasażera. Nie miałam na nic
siły. Mat szybko włączył silnik i wyjechał na zatłoczoną ulicę. Nie wiem czemu,
ale jemu wszyscy schodzili z drogi. Po 20 minutach byłam już pod domem Leto.
Chłopak wziął moje torby i uparł się, że mnie odprowadzi do drzwi.
Podziękowałam mu za pomoc i ogólnie za wybranie tego wszystkiego wraz z
podwózką.
-
To była dla
mnie przyjemność. To do jutra!- uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
-
Do jutra!-
odpowiedziałam rumieniąc się i szybko wchodząc do domu.
Przy drzwiach od razu mnie napadły koleżanki
zadając milion pytań. Gdy zobaczyłam Lea, rzuciłam się na nią jakbym jej sto
lat nie widziała. Potem to samo zrobiłam z Kają, Madeleine, Becią. Wyściskałam
je wszystkie tak mocno, jak tylko mogłam. Gdy już chciałam się przywitać z
Czarną, która właśnie grała z Shannonem w wyścigi samochodowe na playstation,
kątem oka zobaczyłam, jak Sky kradnie mi jedną z toreb.
-
Sky! Zostaw!
Oddawaj!- krzyknęłam za psem, który szybko schwycił torbę z butami i uciekł na
górę.
Pomimo zmęczenia i opuchniętej kostki
poleciałam za nim. Lecz pies zniknął. Musiałam wejść do każdego z pomieszczeń,
by znaleźć tego kradzieja pod łóżkiem Jareda wciągającego moją torbę pod nie.
Jared za to siedział na łóżku i czytał książkę.
-
Cholero!
Oddawaj to!- warknęłam do psa.
-
Udały się
zakupy?- zapytał Jay podnosząc wzrok znad książki i patrząc jak się schylam i
ciągnę za torbę.
-
Tak.-
odpowiedziałam krótko.- Ale jestem wykończona nimi.
-
Mama dzisiaj
do nas przyjedzie. Wieczorem. Chce ci złożyć życzenia. Chyba już cię
zaakceptowała.
-
Cieszy mnie
to.- odpowiedziałam wyrywając w końcu torbę z pyska huskiego.- Idę się przebrać
i położyć na chwilę, bo kostka mnie bardzo boli.
-
Zrobię ci
okład na nią. Chyba naprawdę ją skręciłaś.
-
Dzięki.-
odpowiedziałam, a w myślach dodałam „aleś ty szybko myślący”.
Wyszłam z jego sypialni i wróciłam się na dół,
po resztę toreb. Wtedy też przywitałam się z Czarną i wróciłam do siebie. Jared
przyniósł mi okład i widząc moją opuchniętą kostkę złapał się za głowę i
zarządził, że jedziemy do lekarza. No i tak oto spędziłam większą część moich
urodzin. W klinice, czekając aż stwierdzą skręcenie kostki i dadzą mi
usztywniacz na nią. Nie ma co. Na pewno założę szpilki i to coś na raz.
Powodzenia. Gdy około 18 wróciliśmy do domu, zaskoczono mnie. Mianowicie w
salonie czekali już wszyscy, razem z panią Constance i duży tort, który ponoć
sama upiekła specjalnie dla mnie. Zaśpiewali mi „happy birthday” i każdy mnie
wyściskał życząc dosłownie wszystkiego. Lecz zgodnie stwierdzili, że prezenty
dostanę dopiero jutro na imprezie. Dzień ten skończył się najpierw meczykiem w
bilarda, a potem oglądaniem wspólnego koncertu Placebo, który dostałam w
prezencie od pani Leto. Shannon późną nocą zawiózł Constance do domu, a ja
szybko zasnęłam razem z Leą i Gosią w swoim łóżku. Było nas tyle, że ledwo co
się mieściłyśmy w sypialniach. Kolejny dzień to był dzień imprezy urodzinowej.
Zostałam wyrzucona do ogrodu na większą część dnia razem z Anią. A reszta
zgodziła się przygotować dom do imprezy. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak
Shannon wiesza na rynnie domu wielką oponę, która miała chyba robić za
huśtawkę. Pomagała mu w tym Czara co chwila go o coś zagadując w sprawach
bębnów. Shanimal był w siódmym niebie, że jakaś kobieta pyta go o te sprawy.
Około 14 przyjechał Tomo z Vicky, którzy przywieźli pizzę, którą mieliśmy się pożywić
oraz zapasy alkoholu. Czas mijał, a ja przeglądałam stare albumy braci Leto
wraz z Anią i przyglądałam się ich dzieciństwie. Co prawda, żaden z nich ich mi
nie dał, ale... cóż. Ich wina, że umieścili je pod łóżkiem w moim pokoju. A ja
jestem ciekawską osobą i od razu to wykorzystałam. Przeurocze chłopaki były z
nich. Ale szczerze mówiąc to oni naprawdę są jak wino. Z wiekiem są coraz
lepsi. A przynajmniej przystojniejsi. Gdy na zegarku pojawiła się czwarta po
południu, zdecydowałam się iść zacząć szykować. Fancy miała mi zrobić makijaż,
a Becia chciała mi ułożyć włosy. O 17:30byłam już w pełni gotowa. Zdjęłam z
nogi usztywniacz i włożyłam stopy w szpilki. Pokazałam się Fancy i Beci, które
stwierdziły, że jest świetnie. Zeszłam na dół i zaczęłam witać gości. Co chwila
rozlegał się dzwonek do drzwi i pojawiali się ludzie z ekipy Marsów, z którymi
się mocno zaprzyjaźniłam, ale też i inni ludzie, których zaprosiły same batony.
Bo w końcu oni też się chcieli zabawić w trochę starszym towarzystwie. I tak oto
pojawiła się Emma, Tim, a około 19 nawet i Braxton. Szczególnie ucieszyłam się
na widok Mata, który przyszedł ze swoimi dwoma kolegami, którzy dali mi prezent
i od razu uciekli w wir imprezy. Chłopak jednak wolał zostać ze mną i chwilę
porozmawiać.
-
Przepraszam,
muszę ją na chwilę porwać.- usłyszałam głos Jareda za sobą i się odwróciłam do
niego.
-
Jasne, nie ma
sprawy.- odpowiedział Delord i odszedł.
Jared nic nie mówiąc, złapał mnie za dłoń i
zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Założył na mnie biały płaszczyk i poprowadził
do swojego czarnego bmw. Zdziwiona przyglądałam się mu nie protestując, do
czasu aż zamknęły się drzwi od strony kierowcy, a on włączył silnik.
-
Jared, co
robisz?- zapytałam.
-
Ufasz mi?-
odpowiedział pytaniem.
-
Ufam...-
odpowiedziałam niepewnie, ale to wystarczyło żeby wyjechał z podjazdu i szybko
ruszył w nieznanym mi kierunku.
Pomimo moich wielu pytań dokąd mnie wiezie i
po co, on nadal milczał rozkoszując się moją niewiedzą i późniejszym
poirytowaniem. W końcu, gdy zrozumiałam, że nic, kompletnie nic nie uda mi się
z niego wyciągnąć także przestałam wydawać z siebie dźwięki. Noc była spokojna,
niebo bezchmurne i pokryte pewnie gwiazdami, lecz niestety przez światło bijące
od tego miasta było trudne to do zauważenia. Jednak z każdą minutą świecące
punkciki stawały się coraz bardziej wyraźne. Nie miałam pojęcia, gdzie on mnie
wiezie, bo już dawno minęliśmy ten cudowny punkt widokowy, z którego widać było
całe Los Angeles. Gdy minęło 40 minut od kiedy wyjechaliśmy spod domu zaczęłam
się niecierpliwić. Omijała mnie właśnie moja własna impreza no i pewnie jakieś
fajne akcje. W końcu Jay zjechał z autostrady, by wjechać na jakąś dziwną
drogę, która wiodła w lesie. Zaczynam się bać, co ten człowiek wymyślił. W
końcu zatrzymał się na niej i wyłączył silnik. otworzył drzwi i wyszedł. Nagle
pojawiła się jego twarz przede mną.
-
Chodź.-
powiedział podając mi rękę.
Niepewnie wyszłam z samochodu i ruszyłam za
nim po piaszczystej ścieżce. Szliśmy tak w ciemnościach dobre kilka minut, aż
pożałowałam, że mam na sobie te szpile.
-
Zamknij
oczy.- szepnął mi do ucha głosem, który znałam szczególnie z np.” Praying For a Riot”.
Zrobiłam to stwierdzając, że mam już w wielkim
poważaniu co teraz się stanie. Mógłby mnie zabić, zgwałcić, zrzucić ze skały, a
ja bym nie miała nic przeciwko. Nie miałam już siły iść dalej. Zmęczona,
wymusiłam na nim zatrzymanie się. Szybko zdjęłam ze stóp buty i już na bosaka
szłam kierowana przez Leto. W pewnym momencie piasek zamienił się w zimną
skałę, co dało się mocno odczuć. W końcu zatrzymaliśmy się, a Jared pozwolił mi
otworzyć oczy. Rozejrzałam się wokół siebie i zamarłam pełna podziwu. Staliśmy
na skale a przede mną roztaczał się widok na spokojny ocean. Biały księżyc,
którego mogłam oglądać w całej okazałości świecił nad taflą wody, powodując że
utworzyła się do niego ścieżka diamentowych punkcików, która prowadziła aż do
samej skały. Cisza jaka mnie otaczała miała w sobie taką magię, jakiej rzadko
kiedy mogłam zaznać. Do tego pohukiwania sów i ciszy szum fal rozbijających się
o skały. Jared delikatnie skierował moją głowę w bok i zobaczyłam migoczącą
plamę, którą było Los Angeles. Z drugiej strony za to świeciło San Francisco.
Wpatrywałam się w ten zapierający dech w piersiach widok i nie mogłam uwierzyć,
że tak piękne rzeczy są jeszcze na tym świecie. To było najpiękniejsze miejsce,
jakie do tej pory widziałam. Chyba nigdy wcześniej nie byłam tak zauroczona
jakimkolwiek widokiem. Czarny nietoperz przeleciał mi nad głową, a ja odruchowo
się skuliłam znajdując ochronę w ramionach ojca. Poczułam jak wyjmuje coś z
kieszeni i pojawiło się przede mną podłużne pudełeczko. Wzięłam je do rąk i tym
razem od razu otworzyłam. Światło bijące od księżyca oświetliło srebrną mithrę
na czarnym rzemyku. Delikatnie wyjęłam ją
i położyłam sobie na otwartej dłoni. Była piękna. Chwilę obracałam ją w
palcach, gdy Jay poprosił mnie żebym ją odwróciła. Gdy to zrobiłam moim oczom
ukazał się napis „forever” i „JL”. Było to przecudowne. Cała ta sytuacja
odebrała mi zdolność mówienia, więc po prostu wpatrywałam się w nią i
milczałam. Muzyk wyjął mi z ręki feniksa. Po chwili odgarnął mi włosy z szyi i
zapiął ten prezent na niej.
-
Chciałbym
żebyś nigdy o mnie nie zapomniała i nosiła to już zawsze przy sobie.- wyszeptał
mi do ucha.- Mam nadzieję, że ci się podoba.
-
Dziękuję...-
zdołałam wyszeptać po czym przytuliłam się do niego tak mocno jak tylko
umiałam.
Ten prezent był wyjątkowy, jedyny w swoim
rodzaju. Tym bardziej, że coś oznaczał. Nie był kolejnym po prostu przedmiotem,
który i tak kiedyś przepadnie. On miał znaczenie i to dla nas ogromne. Można
powiedzieć, że był dla nas pewnego rodzaju połączeniem. Jak mąż z żoną mieli
obrączki, tak ja z Jaredem też mieliśmy swoje przedmioty mówiące, że jesteśmy w
pewien sposób ze sobą związani. Ja miałam ten naszyjnik z mithrą, a on tę
srebrną kostkę z wygrawerowym cytatem „You’re the reason I can’t control
myself” i z rokiem w którym się poznaliśmy.
-
Dziękuję.-
wyszeptałam ponownie, czując jak oczy mi się szklą ze wzruszenia i dotknęłam
ustami jego gładkiego policzka.
____________________________________
To tak… tym rozdziałem pobiłam rekord. 18 pełnych stron w wordzie. Jeśli ktoś zacznie narzekać na długość… nie ręczę za siebie :P Jest dosyć długi i porusza wiele kwestii. Niestety musiałam niektóre rzeczy ominąć, ale… np. impreza będzie opisana w następnym rozdziale. Nie opisywałam jej dokładnie z perspektywy Klaudii, bo chciałam to zrobić z innej, Szynkowej :) Trochę przeleciałam niektóre względnie ważne fragmenty, ale to też z tego samego powodu co powyżej. Mam nadzieję, że się spodobało to co pisałam. Jakieś 70% to są fragmenty sprzed roku, więc… znów dziecinny styl. No i jeszcze muszę dodać, żebyście posłuchali sobie Valhalli :) Nessa F. wiesz, że prawdopodobnie się zobaczymy na RHCP? :) też się wybieram. Mam nadzieję, że z kolei prezentem od Jareda Was zaskoczyłam^^ No i to chyba tyle mojego paplania.
KOMENTOWAĆ BO MI BĘDZIE PRZYKRO! :(
Dedykuję ten rozdział Gosi, Ani, Jessy i Ciastku, które zawsze marzyły o usłyszeniu tych piosenek, które umieściłam na początku. Obyście kiedyś mogły je usłyszeć live. Najlepiej żeby ten fragment tego opowiadania się spełnił i byśmy wszystkie razem usłyszały upragnione kawałki tego bandu. Dziękuję Wam za wsparcie :*
Claudia co ja mam napisac?
OdpowiedzUsuńRozdział przerósł moje najskrytsze oczekiwania. Kocham Cię za to wszystko. Jak dla mnie rozdziały mogą być nawet 10x dłuższe. Prezent na pewno się tego nie spodziewałam. Nie pierwsze pozytywne zaskoczenie. Napisze dopóki pamiętam. Następny rozdział z perspektywy Shannona ? Już nie mogę się doczekać. Jay bardzo mnie zadziwił. Taki słodki. Najwyraźniej zdarza mu się czasami. Mat co tu dużo pisać na jego temat. Zawsze dążyłam go sympatią, więc jakoś bardzo mnie nie dziwi sposób w jaki go opisałaś. Ciacho i Shannon nareszcie. Hyhy to no jestem jeszcze bardzie ciekawa co tam napiszesz w nowym rozdziale ;> Bardzo ambitne są moje komy. Wiem. Po prostu nie umiem zebrać wszystkiego w całość i pisze to co mi się przypomni. Wybacz. Co do sesji to fajnie to opisałaś. Bo wyobraziłam sobie Jay’a który leży pod wami. Prawie jak jedne z tych zabaw w przedszkolu xd
Urodziny będę czekać na resztę.
Pozdrawiam bardzo serdecznie. :*
-ana
Jak to miło, że wchodzę tutaj coraz częściej ;)
OdpowiedzUsuńAle zacznijmy od początku…podziwiam Klaudię, że rano, mimo, że zaspana, to zdążyła się zorientować, że jest w LA, a nie nigdzie indziej i pokojarzyła, że tutaj są trzęsienia ziemi^^ Tekst, że Shannon od razu uprzedził, że nie będzie się narzucał i próbował wykorzystać – genialny xD tak samo jak zdanie „Popatrzyły na wszystkich nieprzytomnym wzrokiem i nagle oprzytomniały.” xD chyba moje ulubione z całego ITW! Z resztą dławiący się śmiechem Tomo, który lał z Klaudii, bo ze schodów spadła był bardzo zaraźliwy, sama się trzęsłam ze śmiechu, przepraszam ;P A potem drugi raz przeżyłam szok jak zaczął grać Valhallę…ile to go kosztować musiało, tak się poświęcić, bo nie łatwo mu to przyszło, ale…on strasznie Klaudię musi kochać…chociaż byłam pewna, że mimo wszystko nigdy nie zagra Valhalli,a tu proszę! ;) I że udało mu się „tym” głosem to zaśpiewać i ta stylizacja…takie prezenty są najpiękniejsze, które dostarczane są do samego serca :) I ta przerwa w Capricornie…dedykacja dla Ciacho o uśmiechu Shannimala…normalnie czułam się jakbym tam była…a potem ta sąsiadka! hahaha xD no dobra nie pasowała mi trochę na sąsiadkę Litosów, ale co tam xD teraz wiem przynajmniej czemu Valhalla miała nie być akustyczna, a TF miało być ;P I jeszcze jej pytanie „To on ma córkę?!” haha xD uwielbiam takie reakcje^^ I na koniec Revenge…rozpływam się…Podsumowanie braci Leto przy wynoszeniu na górę – bezcenne! Gdy przyszedł moment, gdy Shannon powiedział o topieniu się w klozecie, to przed oczami miałam, jak topi w nim Karmelka, haha xD Ale na to chyba jeszcze poczekam ;P Dalej jakoś tak śmiesznie dla mnie brzmi jak Klaudia jest określana jako dziecko Jareda, Jared jako tatuś, a Shann jako wujek xD Sesja zdjęciowa, genialna, chociaż myślałam, że będzie jakoś bardziej opisana, ale skoro mówisz, że wszystko będzie opisywane innymi oczami, to się nie czepiam, chociaż, po głębszym namyśle, stwierdzam, że taka długość była chyba wystarczająca xD
Strasznie współczuję Klaudii z tą nogą, zwłaszcza, że impreza urodzinowa przed nią (tak w sumie to w trakcie xD). Ale to poświęcenie i spacer z młodszym (miałam napisać młodym xD) Leto strasznie mi się podobał, a tekst, że ciężko będzie się przestać patrzeć w jego oczy mnie powalił xD i…MAT! wiedziałam, że się pojawi! On jest taki kochaniutki! <33 I za każdym razem jak tylko mówi „Panie Leto” ja leżę na ziemi! haha!
Odpicowany Leto, który jakimś cudem miał te normalne rzeczy u siebie w szafie, szczerze gdybym go miała zobaczyć w takim stroju na ulicy, to długo bym się zastanawiała, czy to na pewno on^^ I ja już sobie wyobrażam, co się musiało dziać na lotnisku, kiedy to Klaudia postanowiła zostać i spać, a Shannon musiał zebrać wszystkich…nie wiem co tam się będzie działo, ale ja już leżę ze śmiechu na ziemi! xD A potem fartuszek „gotuj z sercem” mnie powalił! xD I taki kochaniutki tatuś, chciał zrobić córeczce śniadanie do łóżka (mi jeszcze nikt tak nigdy nie zrobił, nawet mama jak byłam chora ;() a córeczka za wcześnie wstała ;P ale liczą się chęci ;)
-lea
No i zakupy…opisując je, czułam się jakbym to była sama ja, bo mam generalnie takie samo podejście ;D ale dobrze, że miał się kto Klaudią zająć ;P Ale podziwiam ją za to, że dzielnie wytrwała i mimo tego, że padnięta była, to miała jeszcze siłę rzucić się na przyjaciółki, a potem latać za Sky’em ;P Ale tekst Jay’a o mamie „chyba Cię już zaakceptowała” brzmiał przynajmniej, jakby Klaudia była narzeczoną Jr^^ chociaż z drugiej strony jej się wcale nie dziwię, że nie mogła się przekonać, no bo wiadomo kim jest jej syn i nagle on jej wyjeżdża z tekstem, że to jego córka itd. Ale strasznie miło z jej strony, że przyjechała na jej urodziny i dała do tego w prezencie koncert Placków :) i AAAAAAAAA Braxton przyjechał na urodziny! Nie spodziewałam się go tam, ale normalnie aaaaa! dobra koniec ;P
OdpowiedzUsuńI ostatnia część….wczoraj szłam wieczorem i nagle zobaczyłam taki wieeeelki (prawie jak ze Shreka) księżyc, taki pożółkły trochę, ale był piękny, stałam na środku ulicy i się w niego gapiłam jak głupia, ale był piękny, więc przed oczami miałam ocean i ten księżyc wczorajszy…a potem ta Mithra…coś pięknego, bo brakuje mi słów, żeby to opisać…
-lea
Bardzo mi się podobał rozdział. Akcja z sąsiadką mnie rozwaliła, szczególnie, że znam podobne przypadki. ;P
OdpowiedzUsuńTrochę się wkurzałam, że nie opisywałaś dokładnie fragmentów, które mnie zaciekawiły, ale jak przeczytałam twoje wyjaśnienie… wybaczam ci i nie mogę się doczekać Szynkowej perspektywy. xD
Mat bardzo mnie interesuje. Mam już milion scenariuszy historii jego życia i wątku z Klaudią. ;)
Mam nadzieję, że impreza Klaudii, to będzie istne PARTY HARD. ^^
Marshugs
-onisia
Nawet sobie nie wyobrażasz jakie było moje wczorajsze zaskoczenie gdy wróciłam wczoraj do domu i zobaczyłam, że jest nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńCiekawe czemu mnie to nie dziwi, że zapomniałaś o schodach xD przykra sprawa z tą nogą :/
A niespodzianka zajebista *.* Valhalla, coś przepięknego, jak ja bym chciała usłyszeć to na koncercie *.* mogę sobie wyobrazić ile Jareda musiało kosztować zaśpiewanie tej piosenki…
A później mój ukochany Capricorn :) w tym momencie dosłownie się rozpłynęłam :D tak to sobie czytam i jakoś nie mogę sobie wyobrazić żeby Jared poprawnie wymówił moje imię, nie wiem czemu ale tak jest xD doskonale opisałaś moją reakcję na piosenkę :P reszta piosenek też bajka :)
rozwaliła mnie akcja z sąsiadką xD głupie babsko xD
„- Ej, a jak ja skręcę kostkę to też mnie będziecie tak nosić?
-Jak zasłużysz.- dostała odpowiedź od Shannona.
-Czym?!- zapytała przestraszona.” to mnie rozwaliło, w sumie bardzo realna reakcja, nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać po moim ojcu xD
no i nadszedł czas na sesję :) fajna sprawa, chciała bym kiedyś coś takiego przeżyć :P „Gosia podeszła do nad i postawiła na naszych plecach nogę i uśmiechnęła się do Shannona.” już sobie to wyobraziłam xD mieć takie zdjęcie to skarb xD padłam na podłogę ze śmiechu xD
Shannon i Ciacho są tacy słodcy, mogę o nich czytać bez końca :)
później opis spaceru :) no i oczywiście spotkanie z Matem :P
prezenty od Jareda świetne *.* masz rację, są chyba lepsze niż koń :) takie od serca :D
oj coś czuję że będzie gruba impreza :D już się nie mogę doczekać żeby o niej przeczytać :P
hmm no to chyba tyle co chciałam napisać :) pewnie gdy wcisnę „dodaj” to coś jeszcze mi się przypomni, no ale trudno :P
no i oczywiście dziękuję za dedykację :*
-megthehunter
Rozdział cudny aż mi się smutno zrobiło jak skończyłam czytać. Nie mogę się doczekać kolejnego. Trzymaj tak dalej :)
OdpowiedzUsuń-eromara
Przy pierwszym spojrzeniu, na tytuł rozdziału „You are the reason I can’t control myself” automatycznie skojarzyło mi się z Valhalla. :D Dalej oczywiście jak to ja zapomniałam co było w poprzednim, przypominając sobie potem (cała Klaudia). Dlaczego ty ciągle spadasz z tych schodów? Mam nadzieję, że dalej nie rypniesz i się nie połamiesz xD To ten chudzielec ma tyle siły?? Haha…
OdpowiedzUsuńOstatnio dużo się śmiejecie, zauważyłaś? Ale śmiech to zdrowie! Niespodzianka była cudowna, nie spodziewałam się koncertu i zrzędzącej baby o godzinie 6 nad ranem. Hue hue :D Letoś nauczył isę wymowy „Ciastko”, gratulacje Polish Manie! xD
- Ej no!- powiedział oburzony.
- Też cię kocham. Tomooo! Pomożesz mi?- zapytałam robiąc słodkie oczka do gitarzysty.
Wszystkich bierzesz na słodkie oczka… Podejrzane, będę prowadzić nad tym śledztwo! :)
Też uwielbiam stać pod prysznicem, pod gorącym strumieniem wody *.* A twoje niebieskie oczka widziałam na zdjęciu i myślałam, że jest ściągnięte z Internetu! Naprawdę masz cudowny kolor gałek ocznych, hah ;) Kolejny raz zabójcza broń… Nikt jej się nie spodziewał a mianowicie – słowo „soon”!!
Czy wszyscy w tym kraju są uzależnieni od kawy? Ludzi pytam się was! :P A Jarek jest niedobry bo wystawia swoje dziecko na stres! Zły tatuś. Ale za to jak wali komplementami „Weź idź ubierz się w coś fajnego, a nie jakieś śmieci na siebie założyłaś.” Ten twój tata ma talent, nie ma co. Coś czuję, że w następnym rozdziale będziesz chora przez ten strój. A jak nie w następnym to w kolejnych, o! Czy wyniknie coś dalej ze spotkania z Matem? Nie uraź się, ale mnie bardziej interesuje piesio, Haha XD
Z tą Fancy to będzie coś więcej, ja to czuję, ja to wiem! Nie wiem jak Szynka rozpoznała twoich znajomych, ja naprawdę nie wiem. A ty powinnaś mu chociaż pomóc a nie tak słodziutko spać!
Ino zapomniałam! Skąd znasz garderobę Leto? JA SIĘ PYTAM! Stare dupy, dobre :D Ale nie takie stare przecież! Potem podjechał Delord no i sukienka i buty, mmm *.* Chociaż też nienawidzę przymierzać milion razy jakiś sukienek, tragedia normalnie. Ale skoro nic nie płacisz to się ciesz, może jeszcze kogoś namówisz na laptopa? Kto wie, kto wie :D Prezent na końcu przecudowny, aż coś się we mnie wzruszyło ;) Już nie mogłaś dwa razy mówić w tym rozdziale… Haha czepiam się szczegółów.
A więc masz mój komentarz, za długi wyszedł, nie? xD Dlaczego dopiero za dwa tygodnie? I skąd znasz tą garderobę Leto? Mam nadzieję, że odpowiesz na moje pytania i otworzysz mi oczy :D Ogółem fajny rozdział ^^ Pisz daaaalej i daaaalej, hmm? Pozdrowienia! ;*
- klaudisuh
Awwwwww…. Taki cudowny rozdział! :) Czytałam oczywiście z Marsami w głośnikach, szczególnie na początku – MAGIA :) Piękny prezent od Jareda. Śmieszna akcja z Matem na spacerze, a potem te zakupy… Mam bekę z zawstydzonej Klaudii i Jareda-tatuśka, który umawia córkę na randkę :D:D No i dłuuuugo wyczekiwani : Ciacho i Shann! (tu powinno być serduszko) To takie słodkie! Pewnie impreza z jego perspektywy będzie zawierała zwiększoną ilość tego motywu :)
OdpowiedzUsuńA tak wgl to ja bym nie miała pojęcia co chcę usłyszeć na takim minikoncercie ;p Może R-Evolve albo The Believer, Alibi albo Praying for a riot… Bo NOTH unplugged raczej odpada :) A sama Valhalla nigdy jakichś specjalnie wielkich uczuć we mnie nie budziła, jednak ostatnio coraz bardziej ją lubię – kto wie, czy nie przez ciebie? :)
-agi
Nie wiem czemu , ale miałam przeczucie, że Klaudia spadnie z konia. Rozdział bardzo ciekawy i cieszę się, że J. zabrał K. nad ocean ;). Rozdział jak zwykle świetny.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny. Życzę Ci dużo weny ;)
-Izuu.
Aaaa!!! Mistrzostwo Kochana, mistrzostwo:) czy muszę dodawać, że cały czas czytania opo poparty był moim chichraniem xD Mam nadzieję, że kiedyś napiszesz książkę, bo ja jestem pierwsza w kolejce do jej kupienia :)
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania: to rozwaliła mnie akcja z Jayem w fartuszku i sąsiadką, która wparowała podczas koncertu tylko dla C. i reszty :) „Czyś ty zwariował? Jest 6 rano a ty koncert odwalasz?” padłam^^ Ogólnie mówiąc gdy nastał ten moment kiedy zaczęli grać ulubiony kawałek dla każdej z bohaterek.. ahh to ukłucie zazdrości ;) a moment, gdy pojechaliście do studia robić zdjęcia – brzuch bolał mnie ze śmiechu :D fajnie opisałaś te zakupy z Matem:) końcówka była już całkowitym mistrzostwem:) ten prezent od J.., speechless :*
Oby tak dalej Słońce:*
3mam kciuki za wenę:)i pzdr;)
annMars88
Jest 4 rano. Nie moge spac to napisze komentarz:)
OdpowiedzUsuńNajlepszy koncert marsow na jakim bylam:)
Szkoda, ze to fikcja. Szkoda, ze to JUZ fikcja. Bo przeciez tak jak napisalas, kiedys nie bylo aktorzenia, biegania i machania odwlokami czy debilnego powtarzania co drugie slowo „jump”, byla za to muzyka.
Nienawidze sasiadow. Szczegolnie jak pukaja do czlowieka domu w srodku Fallen. Nie sluchalam tego od pol roku, wogle Marsow nie sluchalam od pol roku ale ta piosenke bede znala zawsze. To cos czego nigdy nie zapomne.
Kolacze mi sie setka mysli po glowie ale wiesz co mysle I co czuje do tego zespolu a szczegolnie frontmana wiec oszczedze sobie pisania tego samego again. I chyba mi sie juz nie chce. Jestem zmeczona Jaredem Leto i czescia jego sekty.
Jak mozna napisac 1OOO stron o ZAKUPACH? Najnudniejszej rzeczy jaka czlowiek musi robic. Ja bym nie potrafila sklecic o tym nawet trzech wyrazow. Nudniejsze od zakupow jest chyba tylko mycie lodowki.
Mat I jego pies Krysztalek:D Slodcy.
Ciasto okropnie Ciastowate.
Kiedy Ty masz czas pisac taaaakie dlugie rozdzialy?
Generalnie Twoi bohaterowie i fikcyjni Marsi sa fajnymi osobami.
-mama