28 września 2011

Chapter 38 "This is the life on Mars"

Chapter 38
"This is the life on Mars"


Siedziałam w niewielkiej salce restauracyjnej i wpatrywałam się w wazon z kwiatami. Jednak nie miałam pojęcia jak on wygląda. Nie wiedziałam nawet jakiego koloru są stojące przede mną rośliny w naczyniu. Nie pamiętam też żadnego innego szczegółu tego pomieszczenia. Pamiętam za to emocje, uczucia, które we mnie wrzały. Pamiętam łzy spływające mi po policzkach i wielki zawód w sercu. Mimo, że od jakiegoś czasu ich oto podejrzewałam, wciąż miałam tę ślepą nadzieję, że to tylko moje wymysły i próba innych ludzi do nastawienia mnie przeciwko nim. Jednak to wszystko okazało się prawdą. Jakże bolesną dla mnie, dziecka ślepo zapatrzonego w swoich idoli. Jednak plus jest taki, że w końcu to zrozumiałam. Może to brzmi dziecinnie, ale to mi pomogło ich zrozumieć. Uwierzyć w ich szczerość. Nigdy nie myślałam, że usłyszę takie słowa od kogokolwiek. Że gwiazda rocka opowie mi o swoim prawdziwym życiu, że ja też go w pewien sposób doświadczę. Z jednej strony nadal byłam wściekła na Jareda, za to jak potraktował tę dziewczynę, nadal trzęsło mnie na samą myśl co on jej zrobił. Jednak z drugiej... zaimponował mi tym, że starał się to ukryć dla mojego dobra. Nie dlatego, że bym go opuściła, bo i tak nie byłam dla niego nikim ważnym. Choć... Chyba jednak byłam, skoro próbował mnie uchronić przed realiami tego świata. Tego chorego świata. Czemu płakałam? Zbyt dużo nagromadzonych emocji i nie wytrzymałam. I tak jestem z siebie dumna, że udało mi się wytrzymać bez łez przez całą rozmowę z Shaniastym, do czasu aż nie odszedł. Brawo Claudia! Akurat wtedy zaczął dzwonić telefon, więc odruchowo go odebrałam.
-          Słucham?
-          Hej!- usłyszałam głos mojej Marsowej Mamy.- Jutro mam pociąg z samego rana, więc będę około 16 u was. Przyjedziesz po mnie?
-          No jasne! Co za głupie pytanie!- odpowiedziałam zapominając na chwilę o tym co przed chwilą usłyszałam.- Shann też by chciał przyjść, może?
-          Przecież nie zabraniam.- powiedziała, a w jej głosie można było odczytać nutkę radości.- Dobra, kończę, bo muszę iść spać, jeśli chcę nie zaspać na pociąg.
-          Idź, idź. Pozdrów Dave’a i pomiziaj Rusty ode mnie.
-          Nie ma sprawy. Dobranoc i uważaj na siebie córcia.
 Uśmiechnęłam się lekko i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Zamknęłam oczy i odłożyłam telefon na stolik. ‘Weź trzy głębokie oddechy, a potem idź do siebie.’- mruknęłam cichutko i to zrobiłam. Wstałam z krzesła i włożyłam telefon do kieszeni. Potem ścierając ostatnie mokre plamy z twarzy przeszłam przez praktycznie puste pomieszczenie i korytarz. Zatrzymałam się dopiero przy windach. Nie musiałam długo czekać na nie, więc już po chwili jechałam jedną z nich na górę. Nadal w głowie brzmiały mi słowa Shannona. Drzwi się otworzyły, a ja wyszłam na korytarz na 3 piętrze. Powolnym krokiem udałam się do pokoju, lecz przed drzwiami zatrzymałam się. Dręczyło mnie to co mówił Shann. Byłam wściekła i trzęsło mną na samą myśl o tym co zrobił jego brat, ale... to było jego życie.  Nie powinno to aż tak wpływać na naszą relację. Nie jestem na razie w stanie mu tego wybaczyć, bo to co zrobił było okropne, ale nie powinnam też tak się zachowywać. Odwróciłam się i podeszłam do jego drzwi. Podniosłam dłoń którą zawiesiłam w powietrzu przy samych drzwiach. Nie byłam pewna czy dobrze robię, ale w końcu moja dłoń opadła na drewno i zapukałam. Jednak nikt nie odpowiedział. Kompletna cisza. Powtórzyłam czynność jeszcze dwa razy, lecz z takim samym skutkiem. Odetchnęłam z ulgą, bo nawet nie do końca wiedziała co mogłabym mu powiedzieć. Wróciłam więc do siebie. Wciąż rozmyślając, umyłam się i przebrałam w piżamę. Starając się oczyścić umysł, przykryłam się po samą głowę kołdrą i zamknęłam oczy. Jednak sen nie chciał nadejść, a mi przed oczami pojawiały się wszystkie rzeczy o których opowiadał Shannon. Mógł sobie niektóre szczegóły darować. Przez niego teraz nie zasnę, a jak pewnie i tak już się to stanie, to będę mieć koszmary. Lecz jednak udało mi się to zrobić, bez żadnych dobrych czy złych snów. O 4:30 obudził mnie telefon przy łóżku. Odebrałam go na wpół przytomnie. Pobudka. Trzęsąc się z zimna, gdyż zapomniałam zamknąć okna, zaczęłam szukać ubrań w walizce. Szybki prysznic, nowe ciuchy i byłam gotowa. Zapięłam wieko walizki i włożyłam do torby telefon. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju, w celu sprawdzenia czy niczego nie zostawiłam, i wyszłam z niego. Przy windach spotkałam tak samo nieprzytomnych Tima i Tomo. Przy recepcji za to stała cała reszta. Gdy weszłam, pewne niebieskie oczy zaczęły mnie śledzić i przeszywać mnie na wylot, co było nieziemsko nie komfortowe. Starałam się to ignorować, lecz w końcu dałam za wygraną. Zerknęłam na dosłownie sekundę w te oczy, lecz on natychmiast odwrócił wzrok. Zdziwiłam się, bo to było do niego niepodobne. Brax wziął mi moją walizkę i załadował ją do tourbusa. Chwilę jeszcze załatwialiśmy formalności związane z hotelem, po czym ruszyliśmy do swoich czarnych autokarów.
-          Jedziesz z nami?- usłyszałam głos aktora za sobą.
 Zatrzymałam się i popatrzyłam zdziwiona na niego. Czemu niby miałam nie jechać? Chyba, że już mnie nie chcieli. Zaczęłam się bać, że mnie wyślą teraz do domu. A wszystko przez to, że...
-          Nie, po prostu nie wiem czy nadal chcesz ze mną przebywać.- powiedział, jakby czytając mi w myślach.
 Odetchnęłam z ulgą słysząc to wyjaśnienie. Naprawdę się przeraziłam, że wykluczą mnie z dalszej trasy koncertowej.
-          Chcę.- odpowiedziałam starając się, by to zabrzmiało w miarę łagodnie.
 Pokiwał głową i potem do czasu, aż pozostali nie zasnęli ponownie w swoich lóżkach, tym razem autokarowych, nie odzywał się. Oglądałam cicho telewizję patrząc jak to wszystkie loty są odwołane z powodu takiej niespotykanej w Anglii ilości śniegu, gdy Jay się do mnie przysiadł. Nic nie mówiąc, wręczył mi kubek z parującym napojem i sam ze swoich zaczął wpatrywać się w ekran telewizora. Właśnie pokazywali śnieżycę, która była identyczna jak ta, w którą my właśnie wjechaliśmy, gdy nagle obraz zaczął migać i zgasł. Odruchowo sięgnęłam po pilota, by sprawdzić inne programy, lecz natrafiłam na dłoń Jareda. Szybko zabrałam swoją patrząc jak przełącza kanały, lecz nic nie działało. Zrezygnowany wyłączył sprzęt i wlepił swój wzrok w pary unoszące się nad jego granatowym kubkiem. Nastała krępująca cisza. Uderzyłam kilka razy palcami w kubek, a potem w końcu go odstawiłam na stolik. Jared wciąż wpatrując się w ciecz, niepewnie zapytał.
-          Rozmawiałaś z Shannonem?
-          Tak.
-          Aha.- odpowiedział.
 Znów zapadła nieprzyjemna cisza, która była przerywana tylko odgłosami na drodze. Przykryłam się szczelniej kocem i oparłam brodę na kolanach nie wiedząc co robić.
-          Nienawidzisz mnie?
 Milczałam nie wiedząc co odpowiedzieć. Czemu zadawał te pytania w taki sposób, że... miałam ochotę wybaczyć mu dosłownie wszystko.
-          Nie.
-          Ja...  Przepraszam cię za to wszystko.
-          Mnie nie masz za co przepraszać.- odpowiedziałam nie patrząc na niego.
 Z jednej strony bardzo chciałam się do niego przytulić, potrzebowałam tego, bo czułam się samotna, lecz z drugiej gdy tylko moje myśli wracały do...  wiecie czego, to czułam niewyobrażalną odrazę. Nie ważne co on mówi, to było okropne i nic tego nie tłumaczy.
-          Przepraszam, że cię okłamałem. Powinienem ci powiedzieć o tym wcześniej... – zaczął cicho mówić nadal wlepiając swoje niebieskie oczy w ciemną ciecz w kubku.- Ale bałem się, że to cię przerazi. Że zanim mnie poznasz, że stwierdzisz, że jestem złym człowiekiem. Wiem, że jestem, ale mam też kilka zalet.- szybko dodał przeczuwając, że chcę się do tego przyczepić. Poza tym wydawałaś mi się wtedy taka, bezbronna i zagubiona. Nie chciałem cię jeszcze bardziej dołować, zresztą to nie są rzeczy, którymi chciałbym się chwalić.
-          Czemu taki jesteś?- zapytał w końcu, nie do końca wiedząc czy chcę znać odpowiedź.
 Znów ta cholerna cisza. Ale nie miałam mu tego za złe. Sam pewnie tego nie wiedział. Zresztą nie oczekiwałam odpowiedzi, dla mnie było to trochę jak pytanie retoryczne i żeby znów wzbudzić w nim poczucie winy.
-          Nie mogę ci powiedzieć...- zaczął urywając w tym miejscu, lecz po chwili dodał.- Na razie. Jak będę... gotowy to obiecuję, że się o wszystkim dowiesz.
 Zdziwiona odwróciłam głowę w jego stronę. Zabrzmiało to prócz tego, że tajemniczo, to jeszcze i złowieszczo. Coś ukrywał, jakieś zdarzenie czy sytuację, która spowodowała to, że się tak teraz zachowuje. I przeczuwałam, że to nie będzie nic miłego i sielankowego. Samo jego zachowanie już o tym świadczyło. Ale nie pytałam, na tyle już zdążyłam go poznać, by wiedzieć, że to nic nie da. Zostało mi tylko czekać i mieć nadzieję, że się ze mną podzieli tym ciemnym sekretem. Z nudów, Jay wyjął swojego laptopa i zaczął czegoś w nim szukać.
-          Chcesz zobaczyć jak kręciliśmy Hurr...- zaczął, ale przerwał.- Filmiki z koncertów do Closer To The Edge?
-          Może być to Hurricane.- odpowiedziałam przysuwając się bliżej by lepiej widzieć.
 I tak spędziliśmy na oglądaniu „making of Hurricane” dobre 5 godzin. Przeszkodziła nam bateria w jego laptopie, gdyż zaczęła migać oznajmiając nam, że koniec jej sił i mac padł. Ten teledysk, a raczej to jak go kręcili trochę mi polepszyły humor. Tomo ciągnący Shannona po ulicy, Shann który biegnie w stronę kamery i zalicza glebę o nierówny chodnik, Jared, którego chłopcy pokryjomu przypinają w kostce kajdankami do balustrady schodów i który później chce pobiec za jedną z aktorek by pokazać jej w jaki sposób ma się poruszać i biegnąc nie zauważa lampy w którą przywala swoją pusta makówką. Naprawdę kręcenie z nimi teledysków musi być zarówno ciężką pracą, jak i niesamowitą zabawą. I tak najbardziej śmieszyła mnie scena, gdy Shannon z Tomo mieli po prostu wejść w kadr z różnych stron i stanąć przed sobą. Jay wymagał od nich obydwu pełnej powagi, lecz ani jeden, ani drugi jej nie zachowali. Zawsze któryś z nich nawalał. Scena ta miała najwięcej powtórek i ostatecznie została wywalona z teledysku, gdyż na żadnym ujęciu chłopcy nie pokazali 100% profesjonalizmu, tylko śmiechy, potykanie się o własne nogi i lądowanie na swoim koledze, bądź nawet raz Shann prawie zdarł z Milicevica spodnie próbując zachować równowagę i chwytając się spodni przyjaciela.
-          Ile jeszcze?- zapytał Jared kierowcy.
-          Nie mam pojęcia. Jedziemy w taką śnieżycę, że nie da rady jechać szybciej niż 40 km/h.
-          Bylebyś nas bezpiecznie dowiózł, Frank.- westchnął Leto i powrócił na miejsce obok mnie.
-          Zdrętwiały mi nogi.- jęknęłam próbując je wyprostować.- Tyłek też...
-          Skoro siedzisz w jednym miejscu w tej samej pozie już od... 2 godzin to co się dziwisz?
 Machnęłam ręką i próbowałam je jakoś rozmasować, by nie czuć tego okropnego mrowienia. W końcu obydwoje stwierdziliśmy, że czas trochę pospać, bo jeszcze dziś czeka nas wszystkich koncert. Tak więc on poszedł do swojego łóżka, a ja na położyłam się na kanapie przykrywając kocem. Tym razem zasnęłam bardzo szybko. Zresztą, gdy mnie budzili myślałam, że jest dopiero z 10 minut po moim zaśnięciu. Jednak okazało się, że jest już 15, a my za jakąś godzinę będziemy w Aberdeen. Dopiero! Popatrzyłam na telefon i zobaczyłam, że mam 4 połączeń nieodebranych i jedną wiadomość od Ciastka. „Przez ten durny śnieg, mam opóźnienie dwugodzinne! Nienawidzę zimy w takich krajach jak ten”. Resztę czasu spędziłam z Braxtonem, który prezentował mi na żywca „brand new special amazing fuckin’ awesome” piosenkę, którą napisał w ostatnich dniach. Jak się okazało miał tylko pierwszą zwrotkę i kawałek refrenu, który zaprezentował mi już tyle razy, że zdążyłam go znienawidzić. Ale oczywiście nie powiem mu żeby przestał, nie jestem aż tak wredna. Z ulgą przywitałam Emmę, która oznajmiała nam, że zaraz zajeżdżamy pod halę i mamy być w gotowości. Zeszłam więc z piętra i zaczęłam się ubierać. No i tak rozpoczęła się praca. Jako, że wszyscy mieli gigantyczne opóźnienie, pomagałam wnosić sprzęt, rozstawiać go na właściwe miejsca. Nawet sami Marsi pomagali chcąc jak najszybciej się z tym uwinąć. Mieli 20 minut do soundchecku z goldenami, a nic nie było gotowe. Na szczęście dzięki mobilizacji i wrzaskom Jareda, który załamywał się naszą głupotą, instrumenty stanęły na swoich miejscach, a reszta sprzętu dopełniła scenę. Wtedy zaczęła mi dzwonić blackberry. Odeszłam więc na bok i odebrałam. Okazało się, że Renata też zdążyła dojechać i czeka na mnie na dworcu. Na szczęście hala była tylko 10 minut od dworca. Powiedziałam Emmie, że jadę po przyjaciółkę i wyszłam na mróz, wpadając jeszcze do tourbusa, żeby zabrać portfel. W końcu znalazłam się na lodowatym dworcu. Podbiegłam do Ciacho i wyściskałam ją najmocniej jak mogłam. Jak możecie się domyślić od razu powędrowałyśmy do Costy, która akurat była obok dworca. Zamówiłyśmy dwie duże latte na sojowym i wsiadłyśmy do taksówki, która podwiozła nas pod główne wejście do hali. Jednak obeszłyśmy gigantyczną kolejkę i skierowałyśmy się w stronę parkingu z autokarami zespołów. Kilka osób poszło za nami, lecz tym się nie za bardzo przejmowałyśmy. Przy bramie pokazałam ochroniarzom przepustki i brama się otworzyła. Osoby, które szły za nami zatrzymały się przyglądając jak wchodzimy na parking, a potem idziemy w stronę tourbusów. Stwierdziłam, że włożymy rzeczy do mojego autokaru i wciąż mając w dłoniach kawy, wyszłyśmy z powrotem na dwór. Szybko przeszłyśmy odcinek prowadzący od autobusów do budynku i akurat zdążyłyśmy na koniec próby. Przeszłyśmy bokiem i stanęłyśmy z boku sceny, czekając na chłopców. Pierwszy zszedł Shannon, który gdy tylko zobaczył Renatę ożywił się i zaczął radośnie uśmiechać. Podszedł do blondynki i pocałował ją w policzek.
-          Cześć! Przytuliłbym cię, ale jestem cały spocony.- wytłumaczył, na co mało co nie zadławiłam się swoją kawą ze śmiechu.
-          Wybaczam.- odpowiedziała Ciacho próbując zachować powagę.
 Shannuś uśmiechnął się jeszcze szerzej i zabrał jej kubek z kawą.
-          Oh! Kawa!- powiedział i zaczął biec z kubkiem w stronę garderoby zespołu.
 Ja z Ciastko stałyśmy oniemiałe patrząc w ślad za perkusistą. Kobieta opuściła w końcu rękę i zerknęła na mnie. Chciałam coś jej powiedzieć, ale sama nie znajdowałam słów na tę sytuację. No i po chwili pojawił się przy nas Jared, który przywitał się z Renatą i wyjął mi z ręki kubek z kawą.
-          Przepraszam bardzo, ale co tu się dzieje?!- zapytałam patrząc w ślad za drugim Leto, który też zabrał kubek z kawą.
-          Co tu się dzieje?- zapytała mnie Ciacho.
-          This is the life on Mars.- powiedział Tomo, który zjawił się nagle obok nas.- Nie bójcie się, ja was nie okradnę z kawy.
-          No tak, bo już żadnej nie mamy.- odpowiedziała na to Ciacho.
-          No właśnie, więc nic wam nie zabiorę.- zaśmiał się Milicevic i ruszył za braćmi w stronę dressing room’u.
 Jak się okazało, Braxton i Tim wcześniej zeszli ze sceny. Stwierdziłyśmy, że bez sensu tu tak stać, więc ruszyłyśmy za Marsami. Po drodze ponarzekałyśmy na pogodę i samych Batonów.
-          Co ty im dałaś, że się tak zachowują.- zapytała mnie moja przyjaciółka.
-          Nic... po prostu zaakceptowali cię jako członka tej marsowej rodziny.- odpowiedziałam.- Nie pytaj. I tak jeszcze nie zaczęli świrować.
-          Okey, nie pytam dalej.- stwierdziła Ciastko.- Myślałam, że już do nie dojadę tutaj. Wielkie zadupie.
-          No z tym się zgodzę. My przez pewien czas jechaliśmy jakieś 40 km/h. I tak cud, że tu wszyscy jesteśmy. Żebyś ty widziała co za urwanie głowy było, gdy tylko tutaj przyjechaliśmy. Ale jutro już do Manchesteru, więc kierunek południowo-zachodni!
-          Oby nie było problemów, bo coś czuję, że jutro może być gorzej.
-          My się nie musimy martwić. Koncertu nie zaczną przecież bez siebie.- zaśmiałam się i otworzyłam drzwi do pokoju, w którym powinni się znajdować Marsi.
 Shannon właśnie założył na siebie czystą koszulkę i podszedł do nas. Tym razem już przytulił Ciacho, która chcąc nie chcąc, została zmuszona by usiąść z nim na kanapie. Stwierdziłam, że zostawię ich samych, niech Shannuś sobie pogada ze swoją nową miłością. Ja za to, wyszłam znów na korytarz by poszukać chłopaków z Enterów. I akurat, gdy straciłam nadzieję, że ich znajdę z łazienki wyszedł Chris. Zaczęłam się uśmiechać na sam jego widok. On jest takim ślicznym mężczyzną. I ma cudowny uśmiech.
-          Cześć!- przywitał się.
-          Hej! Myślałam, że już nikogo od was nie spotkam.
-          No i spotkałaś mnie.- uśmiechnął się tak, że od razu serducho zaczęło mi mocniej bić.- U 30 batoników nudy?
 Słysząc tę nazwę zaczęłam się śmiać, zresztą on ze mną. Chwilę tak rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, gdy on nagle zapytał.
-          Naprawdę uważasz, że jestem przystojny?
-          C...co?- wydukałam zaskoczona tym pytaniem.
-          No, Shannon powiedział, że uważasz, że jestem przystojny.
-          No kurwa, zabiję go.- warknęłam.- No tak... moim zdaniem jesteś przystojniejszy nawet od Jareda.- powiedziałam już normalnym głosem uśmiechając się do niego, jednak wewnątrz cała płonęłam z wściekłości na starszego Leto.
-          Muszę już iść, zaraz wchodzimy. Mam nadzieję, że przyjdziesz nas pooglądać.- powiedział puszczając mi oczko, a ja się zarumieniłam.
-          Dzięki, będziemy.- bąknęłam i ruszyłam w stronę pokoju Marsów.
 Gdy tylko otworzyłam wykrzyknęłam ile sił w płucach imię perkusisty. On widząc, że jestem wściekła od razu wstał i stanął za kanapą. Jaki on cholera odważny. Przestraszony wpatrywał się we mnie nie wiedząc co się dzieje. Zresztą reszta też wpatrywała się we mnie, tylko, że oni raczej z zaciekawieniem.
-          Shannonie Leto, czy mógłbyś mi wyjaśnić, czemu powiedziałeś Chrisowi, że uważam go za przystojnego faceta?!- wydarłam się idąc w stronę perkusisty, który zaczął się cofać.
-          Ja... ja... ten...no...- zaczął się jąkać.
-          Ha! Mówiłem ci, żebyś nie mówił mu tego.- zaśmiał się Jay.
-          A ty go przed tym nie powstrzymałeś?- zwróciłam się zła w stronę ojca.- Obydwaj mi obiecaliście do jasnej cholery, że nie powiecie tego nikomu!
-          Ale...- wyjąkali obydwaj.
 Nagle Shann podniósł z kanapy Renatę i zaczął się nią osłaniać. Ten gest totalnie wybił mnie z mojej złości i zaczęłam się śmiać. Ciacho stanęła wyprostowana przede mną i wzniosła oczy ku sufitowi. No tak, to są właśnie faceci mający 40-stkę.
-          Shannon... nie grzeszysz odwagą.- powiedziała, na co perkusista od razu wyszedł zza niej prostując się, jednak i tak był od niej niższy.
-          Ona jest zdolna do wszystkiego.- odpowiedział wskazując na mnie.- Trzeba jeszcze odróżnić odwagę od głupoty.
 Ciastko nie wytrzymała i zaczęła się śmiać, mówiąc, że jestem postrachem Leto. Cóż zrobić, jakoś trzeba umieć zapanować nad wyrośniętymi dziećmi. Pogroziłam palcem tylko braciom i zabrałam Renatę na koncert Enterów. Niestety weszłyśmy w połowie, więc dane nam było usłyszeć tylko kilka piosenek, jednak i to pokazało, jaki ten band jest genialny na żywo. Oczywiście Chris nas zauważył co zaowocowało szerokim uśmiechem. Boże jak ten facet się rusza na scenie. To jak tańczy do własnej muzyki! Mistrzostwo świata! Też tak chcę! No i ten głos. Niestety wszystko co dobre musiało się skończyć. Chłopcy zeszli ze sceny i zaraz mieli wejść Marsi. Stwierdziłyśmy, że zostaniemy z boku i popatrzymy na publikę. Na ekranach z boku sceny zaczęto pokazywać teledysk do Hurricane. Publika zaczęła piszczeć i śpiewać wraz z głosem Jareda w klipie, a ja pokładałam się ze śmiechu, bo przed oczami pojawiał mi się Shannon z Tomo i ich wspaniała scena. Renata nie wiedząc czemu się śmieje, zaczęła się obawiać, że potrzebuję wizyty u psychiatry, ale gdy jej opowiedziałam o tej, a raczej tych scenach to sama zaczęła się śmiać. W końcu zgasły światła i rozpoczął się koncert. Nie był on jakiś szczególny. Ot, to co zawsze. Ale publika dobrze się bawiła, sami Marsi mieli w miarę dobre humory, więc koncert zaliczam na plus. Jedynie setlista... Skrócona o 2 akustyki wydawała się naprawdę marna, ale Batony nadrabiali zabawą. Gdy w końcu koncert się skończył, wszyscy wymęczeni zwlekli się ze sceny i ruszyli do garderoby. Po meet and greet, wyglądali jakby wstali z grobu. Zresztą nie dziwne, w końcu po pobudce o 4 rano i ciężkiej podróży, zagrali koncert i potem jeszcze się spotkali z fanami.
-          Musimy wyjechać teraz jeśli chcecie mieć chwilę wolnego w Manchesterze.- zarządziła Ludbrook.
 Tak też zrobili. Leto jeszcze na chwilę wyszli do czekających na zewnątrz w fanów, lecz postali tam nie dłużej niż 10 minut. Równo o 1 w nocy wyjechaliśmy z Aberdeen. I zrobiłam to tak, że Jared przeniósł się na tę jedną noc do drugiego autokaru, więc mogłam być razem z Ciacho w jednym. Podróż podróżą. Dużo gadałyśmy, trochę spałyśmy, obejrzałyśmy nawet jakiś film, bo naprawili nam antenę w telewizorze podczas, gdy chłopcy dawali koncert. Na miejsce, czyli Manchester City, dojechałam jeszcze bardziej wymęczona niż byłam wcześniej. Ale z o wiele lepszym humorem i praktycznie nie pamiętając o Jaredzie i jego niechlubnej sytuacji z tamtą dziewczyną. O 15 Ciastko wybyła z Shannonem na obiecaną kawę. Ja za to zaczęłam przeglądać facebooka oraz twittera na komputerze. Nie czułam się najlepiej i czułam, że znów zaczyna mnie coś brać. Ale cóż zrobić, takie życie. Renata wróciła z „randki” z uśmiechem, ale obydwie stwierdziłyśmy, że nie mamy siły iść na razie na koncert. Uzgodniłyśmy, że pójdziemy dopiero na samych Marsów. Szczerze mówiąc, w ogóle nam się nie chciało tam iść, ale Jared powiedział, że skoro to będzie ostatni koncert w UK to on ma niespodziankę i miło by było, gdybyśmy tam były wtedy. O 20:30 wyszłyśmy z autokaru w bluzkach Placebo i stwierdziłyśmy, że skoro to nasz ostatni wspólny koncert w tym roku to wbijamy pod samą scenę. Niemożliwe, skoro ¾ hali było już zapełnione? Nie dla nas. Zaczęłyśmy, więc iść w stronę naszego miejsca „pod Shannonem”, jak to je nazywałyśmy. Koncert zaczął się, gdy byłyśmy już w jakimś 20 rzędzie. Dzięki nagłemu poruszeniu tłumu znalazłyśmy się nagle w 10 rzędzie, a będąc trochę uciążliwymi, skaczącymi jak piłeczki dziewczętami, wbiłyśmy się do 3 rzędu, dokładnie tam gdzie chciałyśmy stać.
-          Jesteśmy zajebiste!
-          Nie mam pojęcia jak to robimy, ale... podoba mi się!- wykrzyknęła do mnie Ciacho.
 Od razu po Escape nastąpiło Night Of The Hunter. Nie byłyśmy w stanie nie skakać, tak duży był ścisk i radość tłumu. Zresztą, Jared ubrany w białe spodnie i niebieską skórzaną kurtkę wyglądał naprawdę przyzwoicie. I nie tak przeraźliwie chudo. Gdy tylko Tim podszedł z gitarą do brzegu sceny zaczęłyśmy krzyczeć jak rasowe fangirlsy, lecz on chyba nas nie dosłyszał, bo tylko z uśmiechem wpatrywał się w publikę i jeździł palcami po progach. Po tej piosence, od razu zaczęło się Attack. Jay jak zawsze wyrzucił kostkę w publikę i śpiewał robiąc miny, które mnie rozśmieszały. Następnie było A Beautiful Lie i Search and Destroy. Byłam mocno zdziwiona, że Jared jeszcze nie zaczął gadać, ale no właśnie. Wypaplałam, bo Jared przed Vox Populi walnął mowę, że jesteśmy świetną publiką i prawdopodobnie najlepszą z jaką miał kiedykolwiek do czynienia. Norma, zawsze ta sama gadka. Chyba po koncercie wezmę i napiszę mu jakieś nowe teksty, bo dziewczyna obok mnie wyrecytowała dokładnie, słowo w słowo, to co mówił Jay. Standardowo na This Is War, ludzie wleźli innym na ramiona i zostali obrzuceni wielkimi czerwonymi kulami. Gdy jedna z nich trafiła Jareda w tyłek, bo akurat się odwrócił, dostałam ataku śmiechu. Wyglądało to przekomicznie, bo z wrażenia aż wypadł mu z dłoni mikrofon. Gdy skończył się ten utwór, Jared popatrzył na publikę i zapytał ze śmiechem, kto miał takiego dobrego cela i trafił go w 4 litery. Śmiech publiki i o dziwo brak dalszej gadki, a śpiew Vox Populi. Klaskanie i tupanie, jak zwykle nie wychodziło, ze względu na zbyt duży ścisk i „jump jump jump”. Uwierzcie mi, że ciężko jest skakać, tupać i klaskać w jednym momencie. Shannon wyzywał się na swoich bębnach z wielką pasją wymalowaną na twarzy. Tim za to cały czas skakał zarażając swoim radosnym uśmiechem. Tomo niestety nie widziałam, ale i tak wiedziałam, że skacze jak szalony z gitarą i oczywiście nie widać mu twarzy. Na szczęście skończyły się te energetyczne kawałki i zaczęło się L490.
-          Miska Shannon! Miska!- krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam po polsku, a Renata zaczęła się śmiać!- Miss.... AAAAAAA!!!!!- wydarłam się na widok szklanego instrumentu.
-          No proszę, jak on się ciebie słucha.- zaśmiała się Ciacho.
-          Trzeba umieć wytresować sobie wujka, nie?- powiedziałam puszczając jej oczko.
 Gdy tylko Shann skończył się bawić miską, odebrał od jednego z technicznych gitarę i... usiadł przed nami. Moja mama powinna się czuć wyróżniona. Po jego, można by rzec, solowym występie, zaczęły się akustyki. Jared nigdzie nie uciekał, stanął na środku sceny i popatrzył na publikę z miną „no co jest?”.
-          To co chcecie?- zapytał.
-          Echeeeelooon! Capriiiicoooorn! Buddddhaaaaa! Battleee Of Oneeee! Fantaaasy! Theee Killl! Misssioooon!- zaczęli się drzeć ludzie otaczający mnie.
Stwierdziłam, że nie będę przecież milczeć i zaczęłyśmy z Ciacho skandować Starngera. Leto chwilę wsłuchiwał się w nasze wrzaski, po czym powiedział, że nie rozumie ani jednego słowa z naszych krzyków.
-          Dobra... poproszę teraz was wszystkich o ciszę.- oznajmił kładąc palec na ustach.
 Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, publika umilkła, a Jared zaczął śpiewać. Co prawda było to Alibi, które słyszałam już milion razy, ale pod koniec wyciągnął tak, że z zaskoczeniem popatrzyłam na Ciacho, która pokiwała głową z uznaniem. Po alibi zaczął grac From Yesterday, ale z marnym skutkiem, bo publika jak zwykle weszła ze wcześnie z refrenem psując całą harmonię utworu. Po tym akustyku, Jay przerwał grę i oddał gitarę technicznemu, biorąc za to od niego wielką tubę. Popatrzyłyśmy na siebie z mamą nie wiedząc co się dzieje. Chwilę później przy nim zjawił się Szynek, z trochę większą tubą, w której jak się okazało były koszulki, które mieli wyrzucić w publikę. Gdy Jared wystrzeliwał swoje trzy, Shann poszedł na naszą stronę i próbował wystrzelić jedną z dwóch koszulek w stronę Ciacho. Pierwszy strzał okazał się zbyt daleki, więc gdy po raz kolejny, a zarazem ostatni strzelał, skierował lufę o wiele bliżej i jak się niestety okazało za blisko, więc moja przyjaciółka nie miała nawet szansy dostać tej koszulki. Z przepraszającym uśmiechem Shannon oddał swoją broń i wrócił za gary. Jared za to schwycił mikrofon i tak tez oto zaczęło się The Kill. Jak można się spodziewać, Jared wylądował dokładnie w tym miejscu w którym stałyśmy. Jak na komendę, przeklinając pod nosem, starałyśmy się kucnąć i wycofać, lecz tłum który na nas napierał nam to uniemożliwiał. Leto zbliżył się do nas jeszcze bardziej i wtedy pochylił się nade mną śpiewając „come break me down bury me bury me”, tak że zaczął mi muskać swoją szmatą twarz. A to sprawiło, że kichnęłam mu prosto w twarz. Ups... on tylko wytarł się dłonią i śpiewał dalej. Na chwilę odwrócił się w drugą stronę, i potem znów pochylił się nade mną. Nie było jak uciec, ale... gdy zobaczyłam jego radosny i szczery uśmiech, zmiękły mi kolana. Wstyd, wiem, ale... to było coś tak rzadkiego w jego przypadku i tak pięknego, że nawet przestałam przed nim uciekać. Złapał mnie za rękę i w popisowy sposób wyciągając tak, że wszystkim, szczęki poopadały na ziemię zakończył swoją najsłynniejszą piosenkę. Ochrona wyciągnęła go z tłumu i pomogła mu wskoczyć na scenę.
-          To było niesamowite! Kocham was!- wykrzyknął uradowany i podbiegł do brata.
Chwilę wpatrywali się w siebie, po czym Jay powiedział kilka słów do tak zwanego „głuchego mikrofonu” i stanął przed stojakiem na prawidłowy mikrofon. W na jego ramieniu zawisł biały Pitagoras, a Leto uśmiechając się do publiki westchnął.
-          Mój brat chce zadedykować ten utwór naszym starym fanom.
 Otworzyłam szerzej oczy czekając na dalszy ciąg, gdy... sama nawet nie wiem jak zaczęłam piszczeć i skakać jak głupia. Nie mogłam w to uwierzyć, ale Shannon zaczął wybijać Fallen. Poczułam ręce na ramionach i po chwili głos Ciacho.
-          Córciu... czy ja śnię?
 Chciałam jej odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego mądrego słowa. Po całej hali jak na komendę potoczyły się pierwsze słowa „yeah, I’ve been to Jupiter”. W tę piosenkę wkładałam całą swoją miłość do tego zespołu, każde słowo było przepełnione radością i wdzięcznością, że słyszę, że w końcu słyszę jedną z ukochanych piosenek. Publika może i trochę nawalała, bo nie było słychać jej śpiewu, ale... to było nie ważne. Ja śpiewałam z Ciacho za cały ten pseudo Echelon, który nawet nie znał tego utworu. Jednak czekał nas ogromny zawód, bo w połowie Jared przerwał i oznajmił, że czas teraz na Hurricane. Muszę powiedzieć, że wykonanie Hurricane było naprawdę zapierające dech w piersi, ale nie miało szans równać się z Fallen sprzed chwili. Już do samego końca koncertu nie byłyśmy w stanie się pozbierać po tych niecałych 2 minutach. Gdy w wszyscy zaczęli się rozchodzić, my z Renatą stałyśmy przy barierce i patrzyłyśmy na siebie nie wiedząc co robić. A potem po prostu padłyśmy sobie w ramiona ciesząc się z tego co przeżyłyśmy. Gdy tylko trochę ochłonęłyśmy, stwierdziłyśmy, że najkrótszą drogą będzie przejście przez barierki. Pokazałyśmy ochronie przepustki i próbowałyśmy przeskoczyć przez nie. Ciacho pierwszej się to udało, a ja... cóż. Zahaczyłam nogą i bym się zabiła, gdyby nie jeden z ochroniarzy. Złapał mnie i zdjął z barierki. Boże, jaka ze mnie pierdoła. Podziękowałam mu za uratowanie życie, co go rozśmieszyło i pognałyśmy do garderoby, by zdarzyć przed ich wyprawą do goldenów. Gdy tylko znalazłyśmy się w pomieszczeniu, Ciacho podeszła do Shannona i mocno go przytuliła.
-          Dziękuję!- powiedziała i pocałowała go w policzek.
-          No nie!- powiedziałam ze śmiechem.- To jest nie fair! Jak ja chcę Fallen to nie grają, a dla Ciebie Shannon to nawet by Valhallę zagrał!- powiedziałam udając oburzenie.
-          Że niby dla ciebie nic nie gramy?- zapytał mnie Jared, stając przede mną i lustrując mnie spojrzeniem.
-          Może nie nic, ale...
-          Tak? To od teraz już nic nie usłyszysz ze swoich ulubionych utworów.- oświadczył Jared i z beznamiętnym wyrazem twarzy odszedł.
 Patrzyłam zaszokowana na jego oddalającą się postać. Nie rozumiałam tego co się zdarzyło. Odwróciłam się do Shannona i reszty, lecz ci tylko wzruszyli ramionami i powiedzieli, bym go olała. Musiałam to zrobić, bo w końcu nie miałam innego wyjścia, lecz. No zaraz. Przecież, ja to powiedziałam w żarcie, a on nagle mi tu z fochem wyjeżdża. Jako że od razu po spotkaniu z goldenami mieliśmy jechać na lotnisko, by udać się do Bratysławy, Ciacho musiała się już pożegnać z resztą zespołu. Najbardziej przeżywał to Shannon, który od razu posmutniał i zaczął ją zapraszać do siebie do LA. Tomo musiał mu przypomnieć, że dopiero na święta tam wraca, a i tak na nie za długi okres czasu. Szynek mocno przytulił do siebie Ciacho i pocałował ją w policzek na pożegnanie mówiąc by do niego czasem pisała. Boże, jaka to cudowna miłość. Szkoda, że tylko jednostronna, ale i tak. Shannon zakochany i koniec świata. Gdy chłopcy poszli na meet and greet, my ubrałyśmy się na mróz i wyszłyśmy z budynku. Od razu nałożyłyśmy na głowy kaptury i ruszyłyśmy na piechotę w stronę dworca.
-          On jest taki uroczo- pierdołowaty w miłości do ciebie.- powiedziałam przypominając sobie smutnego Shannona, który musiał się pożegnać z moją mamą.
-          Nic nie mów... zgadnij co dostałam prócz kawy.- powiedziała uśmiechnięta przyjaciółka.
-          Nie wiem, no mów!
-          No zgadnij!
-          Mów, że no!
-          Kwiatka.- zaśmiała się.
-          Co?! Shannon i kwiatek? Hahaha!- zaczęłam się śmiać wyobrażając to sobie.- I gdzie on jest?
-          Kto?
-          Kwiatek!
-          A no... nie ma.
-          Jak mogłaś!- powiedziałam kręcąc karcąco głową.- Facet się poświęca, przynosi ci kwiatka, a ty...
-          Hym... spotkaliśmy jakąś jego fankę, która dostała ataku histerii, gdy on jej powiedział, że to jego prywatny czas i nie ma czasu zrobić sobie z nią zdjęcia. No i dałam Shannonowi tego kwiatka, by podarował jej, by się odczepiła.
-          I to zrobiła?
-          No tak. Na szczęście. Inaczej by miała ze mną do czynienia.- zaśmiała się blondynka.
Niestety musiałyśmy skończyć te rozmowy, bo pociąg Ciacho przyjechał, a ona musiała do niego wsiąść. Wyściskałam ją tak mocno, że prawie jej połamałam żebra, na szczęście miała grubą warstwę ubrań na sobie i życzyłam jej bezpiecznej podróży. Już tęskniłam za nią. Stałam jeszcze na peronie i patrzyłam jak pociąg odjeżdża, a potem wróciłam w drogę powrotną do hali. Gdy wlazłam do autokaru, wszyscy już czekali. Okazało się, że spóźniłam się 20 minut. Jared podenerwowany burknął „no nareszcie zjawiła się królewna” i zniknął w łazience. Nie rozumiejąc jego zachowania, zdjęłam kurtkę i buty, po czym usiadłam na kanapie obok Braxia. Droga na lotnisko zajęła nam... no 4 godziny. Potem ten cały rozgardiasz związany z lotem i sam lot. Tym razem siedziałam obok Tima i Tomo, którzy opowiadali przeróżne kawały, które umiliły mi podróż. Mimo, że wszyscy byli nieziemsko zmęczeni, to nie opuszczał ich dobry humor. No jeśli nie liczyć braci Leto. Shannon przeżywał rozstanie, a Jared... a Jared to miał te swoje humory. Gorzej niż z babą w ciąży, wierzcie mi. Lądowanie odbyło się niestety bardzo spokojnie. Żadnych fajnych zatrzymań, uderzeń w ziemię, ani awarii. No chamstwo. Przed lotniskiem czekał na nas kolejny tourbus, jednak by się do niego dostać, trzeba było się przedrzeć przez fanów. Ja i Tim nie mieliśmy z tym problemu. Shannonowi też jakoś się udało obejść bez większych przeszkód. Lecz Tomo, Braxton i Jared zostali zatrzymani. No głównie Jared, co w mig wykorzystał Tomo i uciekł do swoich fanów. Po 15 minutach jednak już wszyscy, siedzieli w swoich tourbusach i mogliśmy ruszać w stronę hotelu. Powiem wam, że załatwianie wszystkich formalności w stanie głębokiego wyczerpania jest sztuką. Jednak się udało i każdy udał się do swojego pokoju hotelowego. Gdy tylko zobaczyłam łóżko, zdążyłam tylko ustawić budzik na 16 i padłam. Dosłownie, jak mucha. Obudziły mnie dopiero dźwięki „Time To Wake Up”. Podniosłam się do pozycji siedzącej próbując oprzytomnieć. Jednak na nic to się nie zdało. Weszłam, więc do łazienki i pochlapałam twarz wodą. Nadal nic. No to co innego mogłam zrobić? Otworzyłam okno i wychyliłam się przez nie z mokrą twarzą. Dopiero to mnie porządnie rozbudziło. Cholera, zimno! Szybko zamknęłam okno i zaczęłam grzebać w walizce w poszukiwaniu świeżych ubrań. Znalazłam jakiś czarny golf i do tego czarne jeansy. Na biodra skórzany pasek z ćwiekami i na szyję łańcuszek ze srebrnym koniem. No i jeszcze kolczyki. Uczesałam moje niesforne kłaki i byłam gotowa. Postanowiłam tego dnia, pójść przed halę, w której mieli Marsi grać koncert i popatrzeć na ludzi. Tak też zrobiłam. Założyłam na nogi moje ulubione kozaczki, ala Gerard Way i włożyłam do torby przepustkę. Rozejrzałam się po pokoju i wyszłam z niego. Zamówiłam w recepcji taksówkę i podałam adres hali. Shannon napisał, że już są na miejscu. Biedacy. Ja mogłam się wyspać, a oni już o 12 musieli stawić się przy recepcji. Mimo, że nie wyglądają na aż tak wykończonych, są i to bardzo. Hala koncertowa była trochę oddalona od naszego hotelu, ale nie na tyle, by nie było możliwości pójścia tam na piechotę. Zatrzymaliśmy się przy ogromnym kompleksie sportowym. Arena, w której miał się obyć koncert do małych nie należała, ale też nie była tak ogromna jak O2 z Londynu. Zapłaciłam kierowcy należną sumę i wysiadłam z samochodu. Kolejki pod tym kompleksem sportowym już były ogromne, a przecież jeszcze zostało 1,5 godziny do otwarcia bram. Tak jak to sobie postanowiłam, zaczęłam się przechadzać pomiędzy ludźmi. Jedni stali w kolejkach, inni stali w grupkach z boku, jeszcze inni chodzili od jednych grupek do drugich. Było bardzo zimno, ale to nie przeszkadzało tamtym ludziom w czekaniu na koncert ukochanego zespołu. Po przejściu w prawo i w lewo po kilka razy, stwierdziłam, że potrzebuję gorącej herbaty. Jednak zanim to zrobiłam, zobaczyłam, że jedna z dziewczyn stoi na uboczu i przypatruje się reszcie. Zaciekawiło mnie to, gdyż każdy tutaj był z kimś, a ona stała sama. Zdecydowałam się, więc do niej podejść.
-          Cześć!- przywitałam się z nią.
 Odwróciła się w moją stronę śliczna kobieta o ciemnych kosmykach pokrytych drobnymi płatkami śniegu i lustrującymi mnie niebieskimi oczami.
-          Cześć! Też na koncert?
-          No tak.- odpowiedziałam uśmiechając się.- Przyszłaś z kimś czy sama?
-          Sama... A ty?
-          Można powiedzieć, że też. Tak w ogóle to jestem Klaudia.
-          Miło mi, ja Fancy.- przedstawiła się.- Ale dziś zimno... napiłabym się jakiejś gorącej kawy.
-          O to super! Może wybierzemy się do pobliskiego Starbucks’a?
-          Z chęcią.
 I tak oto poznałam tę dziewczynę. Udałyśmy się najpierw do kawiarni i tam rozpoczęłyśmy rozmowę o Marsach. Dziewczyna zaimponowała mi tym, że kompletnie nie interesują ją bracia Leto, ani nawet Tomo. Przyszła głównie dla Tima.
-          Wiesz... Jared no... nie jestem za wielką jego fanką. Wolę spontanicznego Tima, który nie aktorzy tak jak Leto na scenie.
-          O no to mamy już wspólną opinię.- zaśmiałam się.
-          Naprawdę? To super! Zazwyczaj ludzie ślinią się na widok wokalisty, a ja nawet nie wiem z jakiego powodu. Może i jest trochę przystojny, ale wydaje się nieszczery przez tę swoją grę na scenie.
-          Popieram w 100%. Masz jakiś ich ulubiony utwór?
-          Nie. Choć bardziej podobają mi się ich wcześniejsze dzieła. Pierwszy i drugi album. Szczególnie uwielbiam Revolve. Mogę tej piosenki słuchać non stop.
-          Jest przepiękna. Byłaś już na kilku ich koncertach?
-          Tak. To będzie mój 5.- odparła z dumą.- A ty?
-          A no też byłam na kilku.- odpowiedziałam wymijająco.- Ojej! Chyba powinnyśmy się zbierać, bo już otworzyli bramy. Przepraszam...
-          Nic się nie stało. I tak mam na trybuny. Jestem trochę zmęczona po ostatnich dwóch koncertach w Anglii na których byłam, więc tutaj mam trybuny. Zresztą strasznie szybko wyprzedali płytę.
-          Byłaś w Manchesterze?
-          Tak. Zagrali kawałek Fallen. To było piękne.- odpowiedziała rozmarzona.
-          Zgadzam się.
 Ruszyłyśmy, więc w stronę areny. Poprosiłam ją by zaczekała na mnie przy wejściu na trybuny, bo ja muszę iść do innego wejścia. Ona tylko się uśmiechnęła i przeszła przez barierki. Ja natomiast chwilę odczekałam i pokazałam ochroniarzowi przepustkę. Nie chciałam zdradzać tej dziewczynie kim jestem i co tu robię. Brunetka czekała na mnie przed wejściem, więc gdy tylko do niej dołączyłam, weszłyśmy do środka. Usiadłyśmy po stronie Tima na trybunach i zdjęłyśmy ubrania. Dziewczyna była ubrana w czarną koszulkę Marsów ze strzałką z tyłu. Uśmiechnęłam się widząc to. Znów zaczęłyśmy rozmawiać, tym razem już na trochę inne tematy. W rozmowie przeszkodził nam support, który... w porównaniu z Enter Shikari był średni. Po prostu nic specjalnego. Jak się okazało, Fancy też nie za bardzo przypadł do gustu. W końcu oni zeszli i zaczęło się zbieranie ich sprzętu ze sceny i przygotowywanie marsowego. O 21w końcu weszła główna gwiazda. Wcześniej pisałam trochę z Shannem mówiąc mu, że będę na trybunach i żeby się nie martwił o mnie. Sam koncert był o wiele gorszy, niż ten wczorajszy z Manchesteru. Jared już nie miał takiego ładnego, czystego głosu, ale porażki jakiejś też nie było. Setlista była taka sama, z tą różnicą, że w Bratysławie nie zagrali Fallen. No i zespół już nie kipiał taką energią, jak wcześniej. Naprawdę to wszystko podkopywało porządnie ich siły. A pogoda tylko doprawiała wszystko. Gdy skończyło się Kings and Queens, dziewczyna wstała i powiedziała dokładnie to co sądzę o tym koncercie. No i się jeszcze okazało, że ma 34 lata. W życiu tyle bym jej nie dała. Dla mnie ta kobieta była naprawdę ciekawą i inteligentną osobą. Wysoka niebieskooka brunetka ze ślicznym uśmiechem. Po koncercie udałyśmy się razem do jednej z niewielu knajp, które były otwarte o tej godzinie. Okazało się, że Fancy jest wegetarianką tak samo jak ja. Jedyne jadalne coś to była pizza, więc zamówiłyśmy dużą wegetariańską na spółkę. Podczas tego posiłku zdążyłam poznać trochę lepiej tę dziewczynę. Była naprawdę cudowną osobą. W jednej sekundzie potrafiła mnie rozśmieszyć aż do łez, a w drugiej z uwagą słuchała tego co opowiadam. Jej śliczne niebieskie oczy ze zrozumieniem słuchały tego co mówiłam. Jeszcze bardziej ucieszyłam się, gdy powiedziała, że kocha konie i jeździ na nich od czasu do czasu. No i wtedy się zaczęło. Nie mogłyśmy się pożegnać, bo tak wciągnęła nas ta rozmowa. Normalnie tego nie robię, ale wymieniłyśmy się numerami telefonów i mailami. Około 3 w nocy zaczął dzwonić mi telefon. Popatrzyłam przepraszająco na Fancy i odebrałam.
-          Klaudia! Gdzie ty jesteś?!- usłyszałam podniesiony głos Jareda.
-          Ej spokojnie, jestem w knajpie.
-          Gdzie?!
-          Weź się uspokój.- powiedziałam chłodno starając się nie wymówić jego imienia.- Siedzę w knajpie i jem kolację.
-          O tej porze? Sama?
-          Mam 18 lat, wiem, że u Ciebie jest się „pełnoletnim” dopiero po 21 roku życia, ale jesteśmy na razie w Europie.
-          Klaudia, jesteś z kimś?
-          Tak, jest ze mną moja koleżanka, którą poznałam na koncercie.- odpowiedziałam patrząc na brunetkę, która z uśmiechem patrzyła jak się wściekam przez telefon.
-          Jak się nazywa? Kim ona jest?
-          Sodów uderzyła ci do głowy. Nie będę ci mówić kim jest...
-          Za 30 minut chcę cię widzieć w hotelu.- powiedział władczo.
-          Ale mnie tam nie zastaniesz.
-          Klaudia, lepiej zrób to o co cię proszę, bo inaczej dostaniesz szlaban.
-          Szlaban? Chyba sobie ze mnie kpisz!
-          Nie. Masz 30 minut od teraz. I nie chcę byś wracała sama. Niech cię odprowadzą.
-          Umiem trafić do hot...
 Ale przerwałam słysząc głuchy sygnał. Wściekła rzuciłam telefon na stolik.
-          Rodzice?- zapytała mnie niebieskooka.
-          Można tak powiedzieć.- odpowiedziałam.- Po prostu padło mu na głowę.- mruknęłam raczej do siebie.
-          Odprowadzę cię, co ty na to?- zapytała z uśmiechem.- W ten sposób spędzimy ze sobą jeszcze chwilę.
-          No dobrze.- zgodziłam się, po czym wstałyśmy i udałyśmy się do kasy.
 Zapłaciłyśmy wspólnie za jedzenie i ruszyłyśmy w stronę mojego hotelu.
-          Gdzie mieszkasz?
-          W „Royal Hotel”.
-          O jak śmiesznie, słyszałam, że Marsi tam nocują.
-          Może ich spotkam na korytarzu.- zaśmiałam się sztucznie.- Masz chłopaka?- zapytałam starając się zmienić temat.
-          Nie... Miałam narzeczonego, ale popełnił samobójstwo...
-          Przykro mi.- szepnęłam patrząc, jak jej oczy zaczynają się szklić.
 Gdy się uspokoiła uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała.
-          Wiesz... ja mam pecha do mężczyzn. Jeden się zabił, drugi mnie zdradzał, a trzeci chciał tylko wykorzystać... Ale ja nadal wierzę, że znajdzie się taki, który mi ich wszystkich wynagrodzi.
 Gdy to mówiła w jej oczach zauważyłam przebłysk nadziei. Fancy jeszcze bardziej mi tym zaimponowała, bo świadczyło to o tym, że jest odważną i dzielną kobietą. W końcu doszłyśmy do hotelu. Odwróciłam się od niej i chciałam już coś powiedzieć, gdy zza moich pleców rozległ się wściekły głos Jareda. Skrzywiłam się lekko, a Fancy spojrzała na mnie zaskoczona.
-          Klaudia! Miałaś być za pół godziny, a już jest praktycznie 4 w nocy!
 Odwróciłam się do niego i odpowiedziałam spokojnie.
-          Śpieszyłam się, naprawdę.
-          Masz natychmiast iść do pokoju, chcę ci przypomnieć, że o 6 jest pobudka i ciebie też ona dotyczy!
-          Weź się tak nie bulwersuj, bo ci jeszcze serducho wyskoczy i żyłka ci pęknie...
-          Klaudia, proszę cię. Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Jutro porozmawiamy na temat twoich nocnych przechadzek.
-          Ty możesz, a ja nie?! Nie będzie tak Jared!
 Leto złapał mnie za ramię i popchnął w kierunku drzwi.
-          Natychmiast do pokoju!
-          Muszę się pożegnać...
-          Jeszcze pyskujesz?!
-          Jared, ja naprawdę muszę się pożegnać...- jęknęłam starając się odwrócić w stronę Evelyn, ale on skutecznie mi to uniemożliwiał.- Zostaw mnie do jasnej cholery!- znów się zbuntowałam.- Przez to ojcostwo zupełnie poprzewracało ci się w głowie!
-          Idź, chcesz obudzić cały hotel?
-          Kurwa, tak!
 Poczułam jak jego dłoń ląduje mi na ustach nie dając się odezwać. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, żeby go ugryźć, ale stwierdziłam, że nie będę się zachowywać jak małe dziecko. Spokojnie dałam się poprowadzić do środka budynku i dopiero tam Leto mnie puścił. Odsunęłam się od niego i obrażona poszłam w kierunku swojego pokoju. Już dawno nikt mnie tak nie zdenerwował jak on. Miałam ochotę po prostu rozszarpać go na kawałki. Zatrzasnęłam drzwi od swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Wyjęłam telefon i zaczęłam pisać przepraszającego sms’a do Fancy. Schowałam twarz w poduszce i zaczęłam płakać. Nawet nie zauważyłam, jak Leto wszedł do pokoju. Dopiero, gdy położył dłoń na moich plecach zorientowałam się, że tu jest. Szybko zerwałam się z łóżka i popatrzyłam na niego. Chciałam żeby widział jak płaczę, chciałam żeby wiedział co zrobił.
-          Wyjdź stąd! Kto ci pozwolił tu wchodzić?!
-          Klaudia, przepraszam.- powiedział skruszonym głosem.
-          Wiesz co, teraz te przeprosiny możesz sobie wsadzić głęboko w dupę! Nienawidzę cię!
-          Klaudia...
-          Spadaj stąd Jared! Nie jesteś moim prawdziwym ojcem!
 Te słowa wyraźnie zabolały mężczyznę, ale starał się zignorować to co powiedziałam. Po chwili milczenia wstał i wyszedł z pokoju. Dopiero wtedy zrobiło mi się niewyobrażalnie głupio i przykro, że powiedziałam mu coś takiego. Wybiegłam za nim z pokoju i zobaczyłam, że siedzi skupiony na fotelu przy windach. Podeszłam bliżej i ukucnęłam przy nim.
-          Przepraszam...- szepnęłam patrząc na niego, ale on zupełnie nie reagował.- Jared, ja naprawdę przepraszam... poniosło mnie i palnęłam głupotę.
-          Wiesz co, masz rację. Nie jestem twoim ojcem, rób co chcesz. Już dziś możesz opuścić to miejsce.
 Słysząc te słowa coś ścisnęło mnie wewnątrz, a w oczach pojawiły się łzy. Leto właśnie dał mi do zrozumienia, że to koniec mojej przygody z nimi, że mnie już nie chce. Wstałam i tym razem starając się ukryć łzy wróciłam do pokoju. Miałam nadzieję, że do rana przejdzie zły humor Jaredowi, ale coś mi mówiło, że wcale tak się nie stanie. Oczywiście moje odczucia, jak zwykle się sprawdziły. Gdy zeszłam na śniadanie usłyszałam od niego „ty jeszcze tutaj?”, które sprawiło, ze od razu wróciłam do pokoju i zaczęłam się pakować. Zamknęłam walizkę, a ostatnia kropla spadła mi na materiał bagażu robiąc na nim mokrą plamę. Rozejrzałam się po pokoju sprawdzając czy wszystko mam i wyszłam z niego. Na nieszczęście  wpadłam na Shannona.
-          Co ty robisz?- zapytał nieprzytomnie.- Wyjeżdżamy? Ja się nawet jeszcze nie spakowałem!
-          Nie, Shannon. Zostajecie. Wiesz co, nawet fajny z ciebie facet. Będę za tobą tęsknić.- szepnęłam patrząc, jak Shannon próbuje wyłowić sens z tych słów.
Odwróciłam się i ze łzami w oczach podbiegłam do windy. Na moje szczęście od razu drzwi się otworzyły i wsiadłam do środka. Nacisnęłam „0” i zjechałam na sam dół. Recepcjonistki akurat nie było, więc położyłam kartę na blacie i wyszłam na zewnątrz. Zamknęłam oczy i odczekałam kilka sekund. Nikt jednak nie wybiegł z hotelu z prośbą bym została. Zresztą czego ja oczekiwałam? Nikt naprawdę mnie tam nie chciał. No może prócz Shannona, ale on miał zbyt dużego kaca, by zrozumieć co się dzieje. Nie wiedziałam w którą stronę iść, znów czułam się jak w dniu, gdy dowiedziałam się, że zostałam sama na tym świecie.
_________________________________
No to może zacznę od tego, że to ostatni rozdział we wrześniu ;) Dużo ich wyszło w tym miesiącu. Jest trochę taki na siłe, wiem, że to widać bardzo dobrze. Ale to dlatego, że chcę już pisać kolejny, który mam nadzieję będzie lepszy ;) Ten za to… długi jak cholera. Możliwe, że najdłuższy, ale zarazem najnudniejszy. Jedynie podoba mi się „Fallen” oraz końcówka. Tak to porażka. No i nie sprawdzałam go. Daję, bo mijają prawie 2 tyg od poprzedniego i trochę mi głupio… Co do Evelyn, jej historia jest już napisana. Jestem z niej dumna i gdybym tlyko mogła, chciałabym dać ją już, teraz. Ale niestety nie mogę. Jeszcze trochę musicie się pomęczyć z niewiedzą. Ciastko… na Twoje życzenie drama będzie :P I pewnie nawet już wiesz jakie drama, ale ciii ;) Echelonya, dziękuję Ci za te miłe słowa :) Reszcie też bardzo dziękuję za takie komentarze. Dla Was to piszę :) dla siebie obecnie w mniejszym stopniu, ale sprawia mi większą przyjemność pisanie dla ludzi, nie siebie :) A i jeszcze zrobiłam „POLECAM”, czyli linki do opowiadań które czytam. Jeśli ktoś chce mi polecić swoje lub czyjeś opowiadanie to niech to zrobi w Księdze Gości,ok? :)


Tym razem rozdział dedykuję… standard, bo Ciastku :D a raczej jej romansik niechciany z Szynkiem i Fallen, które jeszcze nam te Mandy zagrają :P 

Druga dedykacja idzie do Madeleine <3 Dziękuję za Samu, SA, wspieranie i Twoje wspaniałe opowiadanie. PS. Jestem uzależniona, chcę nexty! :P

10 komentarzy:

  1. Przeczytałam nie było łatwo ale piszesz w taki sposób, ze mogłabym przeczytać więcej! Chyba powinnam napisać cos o wczesniejszym rozdziale jednak nie jestem w stanie nic sensownego napisać. Skupie sie raczej na tym. Cudowne sceny z hurricane i zaciesz do ekranu. Kocham to uczucie. Mam taką pustkę w głowie buu tragedia. Końcówka totalnie mnie rozwaliła. To chyba chwila kiedy po policzku spłynęła mi łza. Nie wiem dlaczego z powodu narastających emocji, konca przygody… Nie potrafię pozbyć sie teraz tego dziwnego uczucia, które spowodował fakt wyobrażenia sobie tego wszystkiego. Przypominając sobie wielką „miłość” Shannono oo cudowne. I ta scena chowającego sie Shannomala hahaha. Nie moge doczekać się kolejnej twórczosci.
    Pozdrawiam.
    -ana

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcówka, piękna, popłakałam się… to było takie…zabolało. I oczywiście mi się idealnie dograł podkład (Devil In The Details i Battle For The Sun, może nie jakoś słowa, ale muzyka na pewno). No i bd ryczeć…ok, ale muszę się ogarnąć teraz.
    Ogólnie to wyłapałam parę literówek, ale zrozumiałam zamysł, więc chyba dobrze ;)Nie wiem czy to było specjalnie czy przypadkiem, ale Fancy raz nazwałaś Evelyn…. ale skoro już o niej mowa, to ona musi byc śliczna! I mi przypomina Klaudię i z wyglądu i z charakteru (pewnie tak ma być ;D) Za to biedny Szynuś, ukochana pojechała, a on został sam ;( A ten kwiatek mnie powalił, biorąc pod uwagę, że od dobrych 7min próbuję go sobie z nim wyobrazić i kurczę nie mogę! ;P
    Jak to dobrze, że się wrzesień kończy, bo od 1.10 możesz dodawać kolejne chaptery ;P
    -lea

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz skomentuję, bo przy ostatnim rozdziale jakoś nie miałam weny ;)

    Rozdział mi się podobał. Szczególnie końcówka. Smutne zakończenie rozdziału. Dopóki nie przeczytałam tekstu pod rozdziałem pomyślałam, że tak zakończysz opowiadanie. Kamień spadł mi z serca jak napisałaś o kolejnych rozdziałach.

    Zakochany Szynek, jejku jakie to słodkie *______*

    Także tego, czekam na kolejny rozdział!
    -adka

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy ten kwiatek był żółty? :)

    Jestem cholernie ciekawa historii Evelyn i tego, czy J przestanie serio być papierowym ojcem czy nie.

    Więcej.

    No i Fallen. Kurdę, mimo, że ja ciągle go kocham, bo mam powód, to i tak mam ochotę powiesić go za jaja :D
    -cam

    OdpowiedzUsuń
  5. mam tylko jedno pytanie …
    kiedy będzie następny rozdział ? to opowiadanie jest niesamowite, i cały czas się zastanawiam co będzie dalej. czytanie tego, przerodziło się w obsesję ^^. za pierwszym razem czytałam pierwszy rozdział (chyba do 26) przez 7 godzin i mi się nie znudziło. jasne że były takie momenty, kiedy powiało nudą, ale jakie opowiadanie nie ma trochę gorszych chwil ? ciekawi mnie historia Evelyn, Shanna i Ciacho haha. marzyłby mi się jakiś romansik u nich albo bliiiiiższe kontakty ^^ . za całe opowiadanie daje 6 . a, i jeśli nikt nie komentuje, to nie znaczy że tego nie czyta, jak wcześniej pisałam to chyba mój pierwszy komentarz. zdecydowałam się go napisać bo pod rozdziałami pisałaś że to dla cb ważne, a dla mnie nieważne bo jako czytelnik domagam się więcej i więcej rozdziałów . życzę natchnienia w pisaniu <3 oby tak dalej :]
    -disgrracee

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz,że kocham jak piszesz. I wiesz,że zawsze się jaram jak wychodzi nowy chapter. I że Shannon zakochany w Ciacho to Shannon rozkoszny? I aaa ja chcę następny. I macie jej komentować. Bo inaczej skopię tyłki wszystkim.
    -aniaaa

    OdpowiedzUsuń
  7. Wreszcie zaczęły się jakieś poważniejsze kłutnie! :D Luubie to :>

    Zatkało mnie po przeczytaniu końcówki. Aż mi się łza w oku zakręciła ;) Niesamowicie przekazujesz emocje bohaterów. Już nie pierwszy raz :D
    Fallen full bandem *___________* Jezzz ile bym dala za chociaż kawałek tej piosenki live :D Shannon i kwiatek? xD UMARŁAM!!! :D Stara się chłopak i słodko mu wychodzi ;)
    Fancy wydaje się bardzo miłą i ciekawą osobą. Znając Ciebie pewnie przerodzi się w jakiś czarny charakter czy cos :P

    Nie marudź, że rozdział porażka bo w łepetynę dostaniesz :P Były gorsze ;)
    -foxlater

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam dwie godziny na przeczytanie i skomentowanie dwóch rozdziałów. Mam nadzieję, że zdążę. Co prawda męczy mnie nieco ból głowy, ale nie chcę robić sobie większych zaległości. Dobra, koniec pitolenia, zabieram się za czytanie, bo czas ucieka. Jeezu ja chcę wiedzieć co dokładnie powiedział jej Shannon, no! I jeszcze te myśli, które przekazują, że to było coś mocnego. Jak Ty mnie torturujesz, nienawidzę Cię za to normalnie, no :P Podoba mi się ten dialog Klaudia-Jared. „Co ty im dałaś, że się tak zachowują.” tu o tu, powinien być znak zapytania. Ach to moje czepialstwo, wiem, wiem, że jestem okropna. Ja na miejscu Klaudii spaliłabym się wstydu przed tym całym Chrisem :D Dobrze, że Szef nie usłyszał tego jak powiedziała, że C jest przystojniejszy od niego. Chyba bym tam na zawał chłopak padł, choć bardziej prawdopodobne jest to, że po prostu by się śmiertelnie obraził na swoją kochaną córeczkę, która nie docenia jego urody :D Nie łapię Klaudii, po co ściskać się w tłumie, skoro można sobie spokojnie słuchać koncertu zza kulis? To chyba tylko ja tak bardzo nienawidzę tłumów, by odmawiać sobie ‘przyjemności’ duszenia się i bycia deptanym i pukanym łokciami przez masę ludzi. Słuchanie zza kulisów gdzie nie ma skaczących na ciebie dzikusów, jest zdecydowanie przyjemniejsze :D Faktycznie Letosiowi przydałby się nowy repertuar gadkowy, bo jego teksty stają się powoli nudne, więc jestem jak najbardziej za tym, by przynajmniej tu Klaudia napisała dla niego nowe przemówienie. Opis koncertu jak zwykle udany, brawo ;) No proszę, jaki ten nasz Szefuncio humorzasty, się obraził chłopina. Revolve. Wielbię i kocham. Jeden z ich najlepszych kawałków, zdecydowanie. Ale z Jareda się stanowczy tatusiek zrobił, no proszę. Evelyn? Myślałam, że Klaudia była z Fancy. Chyba drobna pomyłka Ci się tu wkradła. Ale z Jareda wredna menda! Jak on mógł ją tak wygonić? Dupek! Jestem ciekawa co będzie dalej. Coś czuję, że Jaredowi się oberwie od brata. Taką mam nadzieję!
    -marion

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie jest nudno.
    Mialam tyle do napisania ale wyobrazilam sobie Fallen na zywo z wejsciem Shannona i cudnym starym wokalem Jareda i tak totalnie sie na tym zafiksowalam ze uciello mi to co chcialam napisac.
    Napisze list do siebie ktory otworze za 20 lat. Pierwszy punkt bedzie brzmial;
    1. Pojechac do Szczura I przypomniec mu o tym ze chce Fallen na zywo.

    NIKOMU nie pozwolilabym odebrac nam kawy. Przynajmniej za darmo bym jej nie oddala
    Szynka musialaby za nia zaplacic;)

    Nie wiem dlaczego ale taki chowajacy sie S bardzo mi pasuje do orginalu.
    Szkoda ze mi przeszlo …wszystko. Szynka I caly ten #?6;*”#q band. Smieje sie sama do siebie jak sobie przypomne o naszym miejscu pod Shannonem. I o probie unikniecia zetkniecia sie cielesnego z potem I wlosami pachowymi Jared:D

    Dokoncz corcia to pisac cokolwiek by sie dzialo.
    Wyobrazaj sobie ich takich jakimi bys ich chciala.

    I hug dla Shana:<:< Boze… Nastepnym razem postaram sie byc dla niego troche milsza. Znaczy jak bedzie nastepny raz.
    -mama

    OdpowiedzUsuń