Chapter 38
"This is the life on Mars"
Siedziałam w niewielkiej
salce restauracyjnej i wpatrywałam się w wazon z kwiatami. Jednak nie miałam
pojęcia jak on wygląda. Nie wiedziałam nawet jakiego koloru są stojące przede
mną rośliny w naczyniu. Nie pamiętam też żadnego innego szczegółu tego
pomieszczenia. Pamiętam za to emocje, uczucia, które we mnie wrzały. Pamiętam
łzy spływające mi po policzkach i wielki zawód w sercu. Mimo, że od jakiegoś
czasu ich oto podejrzewałam, wciąż miałam tę ślepą nadzieję, że to tylko moje
wymysły i próba innych ludzi do nastawienia mnie przeciwko nim. Jednak to
wszystko okazało się prawdą. Jakże bolesną dla mnie, dziecka ślepo zapatrzonego
w swoich idoli. Jednak plus jest taki, że w końcu to zrozumiałam. Może to brzmi
dziecinnie, ale to mi pomogło ich zrozumieć. Uwierzyć w ich szczerość. Nigdy
nie myślałam, że usłyszę takie słowa od kogokolwiek. Że gwiazda rocka opowie mi
o swoim prawdziwym życiu, że ja też go w pewien sposób doświadczę. Z jednej
strony nadal byłam wściekła na Jareda, za to jak potraktował tę dziewczynę,
nadal trzęsło mnie na samą myśl co on jej zrobił. Jednak z drugiej...
zaimponował mi tym, że starał się to ukryć dla mojego dobra. Nie dlatego, że
bym go opuściła, bo i tak nie byłam dla niego nikim ważnym. Choć... Chyba
jednak byłam, skoro próbował mnie uchronić przed realiami tego świata. Tego
chorego świata. Czemu płakałam? Zbyt dużo nagromadzonych emocji i nie
wytrzymałam. I tak jestem z siebie dumna, że udało mi się wytrzymać bez łez
przez całą rozmowę z Shaniastym, do czasu aż nie odszedł. Brawo Claudia! Akurat
wtedy zaczął dzwonić telefon, więc odruchowo go odebrałam.
-
Słucham?
-
Hej!-
usłyszałam głos mojej Marsowej Mamy.- Jutro mam pociąg z samego rana, więc będę
około 16 u was. Przyjedziesz po mnie?
-
No jasne! Co
za głupie pytanie!- odpowiedziałam zapominając na chwilę o tym co przed chwilą
usłyszałam.- Shann też by chciał przyjść, może?
-
Przecież nie
zabraniam.- powiedziała, a w jej głosie można było odczytać nutkę radości.-
Dobra, kończę, bo muszę iść spać, jeśli chcę nie zaspać na pociąg.
-
Idź, idź.
Pozdrów Dave’a i pomiziaj Rusty ode mnie.
-
Nie ma
sprawy. Dobranoc i uważaj na siebie córcia.
Uśmiechnęłam się lekko i nacisnęłam czerwoną
słuchawkę. Zamknęłam oczy i odłożyłam telefon na stolik. ‘Weź trzy głębokie oddechy,
a potem idź do siebie.’- mruknęłam cichutko i to zrobiłam. Wstałam z krzesła i
włożyłam telefon do kieszeni. Potem ścierając ostatnie mokre plamy z twarzy
przeszłam przez praktycznie puste pomieszczenie i korytarz. Zatrzymałam się
dopiero przy windach. Nie musiałam długo czekać na nie, więc już po chwili
jechałam jedną z nich na górę. Nadal w głowie brzmiały mi słowa Shannona. Drzwi
się otworzyły, a ja wyszłam na korytarz na 3 piętrze. Powolnym krokiem udałam
się do pokoju, lecz przed drzwiami zatrzymałam się. Dręczyło mnie to co mówił
Shann. Byłam wściekła i trzęsło mną na samą myśl o tym co zrobił jego brat,
ale... to było jego życie. Nie powinno
to aż tak wpływać na naszą relację. Nie jestem na razie w stanie mu tego
wybaczyć, bo to co zrobił było okropne, ale nie powinnam też tak się
zachowywać. Odwróciłam się i podeszłam do jego drzwi. Podniosłam dłoń którą
zawiesiłam w powietrzu przy samych drzwiach. Nie byłam pewna czy dobrze robię,
ale w końcu moja dłoń opadła na drewno i zapukałam. Jednak nikt nie
odpowiedział. Kompletna cisza. Powtórzyłam czynność jeszcze dwa razy, lecz z
takim samym skutkiem. Odetchnęłam z ulgą, bo nawet nie do końca wiedziała co
mogłabym mu powiedzieć. Wróciłam więc do siebie. Wciąż rozmyślając, umyłam się
i przebrałam w piżamę. Starając się oczyścić umysł, przykryłam się po samą
głowę kołdrą i zamknęłam oczy. Jednak sen nie chciał nadejść, a mi przed oczami
pojawiały się wszystkie rzeczy o których opowiadał Shannon. Mógł sobie niektóre
szczegóły darować. Przez niego teraz nie zasnę, a jak pewnie i tak już się to
stanie, to będę mieć koszmary. Lecz jednak udało mi się to zrobić, bez żadnych
dobrych czy złych snów. O 4:30 obudził mnie telefon przy łóżku. Odebrałam go na
wpół przytomnie. Pobudka. Trzęsąc się z zimna, gdyż zapomniałam zamknąć okna,
zaczęłam szukać ubrań w walizce. Szybki prysznic, nowe ciuchy i byłam gotowa.
Zapięłam wieko walizki i włożyłam do torby telefon. Rozejrzałam się jeszcze raz
po pokoju, w celu sprawdzenia czy niczego nie zostawiłam, i wyszłam z niego.
Przy windach spotkałam tak samo nieprzytomnych Tima i Tomo. Przy recepcji za to
stała cała reszta. Gdy weszłam, pewne niebieskie oczy zaczęły mnie śledzić i
przeszywać mnie na wylot, co było nieziemsko nie komfortowe. Starałam się to
ignorować, lecz w końcu dałam za wygraną. Zerknęłam na dosłownie sekundę w te
oczy, lecz on natychmiast odwrócił wzrok. Zdziwiłam się, bo to było do niego
niepodobne. Brax wziął mi moją walizkę i załadował ją do tourbusa. Chwilę
jeszcze załatwialiśmy formalności związane z hotelem, po czym ruszyliśmy do
swoich czarnych autokarów.
-
Jedziesz z
nami?- usłyszałam głos aktora za sobą.
Zatrzymałam się i popatrzyłam zdziwiona na
niego. Czemu niby miałam nie jechać? Chyba, że już mnie nie chcieli. Zaczęłam
się bać, że mnie wyślą teraz do domu. A wszystko przez to, że...
-
Nie, po
prostu nie wiem czy nadal chcesz ze mną przebywać.- powiedział, jakby czytając
mi w myślach.
Odetchnęłam z ulgą słysząc to wyjaśnienie.
Naprawdę się przeraziłam, że wykluczą mnie z dalszej trasy koncertowej.
-
Chcę.-
odpowiedziałam starając się, by to zabrzmiało w miarę łagodnie.
Pokiwał głową i potem do czasu, aż pozostali
nie zasnęli ponownie w swoich lóżkach, tym razem autokarowych, nie odzywał się.
Oglądałam cicho telewizję patrząc jak to wszystkie loty są odwołane z powodu
takiej niespotykanej w Anglii ilości śniegu, gdy Jay się do mnie przysiadł. Nic
nie mówiąc, wręczył mi kubek z parującym napojem i sam ze swoich zaczął
wpatrywać się w ekran telewizora. Właśnie pokazywali śnieżycę, która była
identyczna jak ta, w którą my właśnie wjechaliśmy, gdy nagle obraz zaczął migać
i zgasł. Odruchowo sięgnęłam po pilota, by sprawdzić inne programy, lecz
natrafiłam na dłoń Jareda. Szybko zabrałam swoją patrząc jak przełącza kanały,
lecz nic nie działało. Zrezygnowany wyłączył sprzęt i wlepił swój wzrok w pary
unoszące się nad jego granatowym kubkiem. Nastała krępująca cisza. Uderzyłam
kilka razy palcami w kubek, a potem w końcu go odstawiłam na stolik. Jared
wciąż wpatrując się w ciecz, niepewnie zapytał.
-
Rozmawiałaś z
Shannonem?
-
Tak.
-
Aha.-
odpowiedział.
Znów zapadła nieprzyjemna cisza, która była
przerywana tylko odgłosami na drodze. Przykryłam się szczelniej kocem i oparłam
brodę na kolanach nie wiedząc co robić.
-
Nienawidzisz
mnie?
Milczałam nie wiedząc co odpowiedzieć. Czemu
zadawał te pytania w taki sposób, że... miałam ochotę wybaczyć mu dosłownie
wszystko.
-
Nie.
-
Ja... Przepraszam cię za to wszystko.
-
Mnie nie masz
za co przepraszać.- odpowiedziałam nie patrząc na niego.
Z jednej strony bardzo chciałam się do niego przytulić,
potrzebowałam tego, bo czułam się samotna, lecz z drugiej gdy tylko moje myśli
wracały do... wiecie czego, to czułam
niewyobrażalną odrazę. Nie ważne co on mówi, to było okropne i nic tego nie
tłumaczy.
-
Przepraszam,
że cię okłamałem. Powinienem ci powiedzieć o tym wcześniej... – zaczął cicho
mówić nadal wlepiając swoje niebieskie oczy w ciemną ciecz w kubku.- Ale bałem
się, że to cię przerazi. Że zanim mnie poznasz, że stwierdzisz, że jestem złym
człowiekiem. Wiem, że jestem, ale mam też kilka zalet.- szybko dodał
przeczuwając, że chcę się do tego przyczepić. Poza tym wydawałaś mi się wtedy
taka, bezbronna i zagubiona. Nie chciałem cię jeszcze bardziej dołować, zresztą
to nie są rzeczy, którymi chciałbym się chwalić.
-
Czemu taki
jesteś?- zapytał w końcu, nie do końca wiedząc czy chcę znać odpowiedź.
Znów ta cholerna cisza. Ale nie miałam mu tego
za złe. Sam pewnie tego nie wiedział. Zresztą nie oczekiwałam odpowiedzi, dla
mnie było to trochę jak pytanie retoryczne i żeby znów wzbudzić w nim poczucie
winy.
-
Nie mogę ci
powiedzieć...- zaczął urywając w tym miejscu, lecz po chwili dodał.- Na razie.
Jak będę... gotowy to obiecuję, że się o wszystkim dowiesz.
Zdziwiona odwróciłam głowę w jego stronę.
Zabrzmiało to prócz tego, że tajemniczo, to jeszcze i złowieszczo. Coś ukrywał,
jakieś zdarzenie czy sytuację, która spowodowała to, że się tak teraz
zachowuje. I przeczuwałam, że to nie będzie nic miłego i sielankowego. Samo
jego zachowanie już o tym świadczyło. Ale nie pytałam, na tyle już zdążyłam go poznać,
by wiedzieć, że to nic nie da. Zostało mi tylko czekać i mieć nadzieję, że się
ze mną podzieli tym ciemnym sekretem. Z nudów, Jay wyjął swojego laptopa i
zaczął czegoś w nim szukać.
-
Chcesz
zobaczyć jak kręciliśmy Hurr...- zaczął, ale przerwał.- Filmiki z koncertów do
Closer To The Edge?
-
Może być to
Hurricane.- odpowiedziałam przysuwając się bliżej by lepiej widzieć.
I tak spędziliśmy na oglądaniu „making of
Hurricane” dobre 5 godzin. Przeszkodziła nam bateria w jego laptopie, gdyż
zaczęła migać oznajmiając nam, że koniec jej sił i mac padł. Ten teledysk, a
raczej to jak go kręcili trochę mi polepszyły humor. Tomo ciągnący Shannona po
ulicy, Shann który biegnie w stronę kamery i zalicza glebę o nierówny chodnik,
Jared, którego chłopcy pokryjomu przypinają w kostce kajdankami do balustrady
schodów i który później chce pobiec za jedną z aktorek by pokazać jej w jaki
sposób ma się poruszać i biegnąc nie zauważa lampy w którą przywala swoją pusta
makówką. Naprawdę kręcenie z nimi teledysków musi być zarówno ciężką pracą, jak
i niesamowitą zabawą. I tak najbardziej śmieszyła mnie scena, gdy Shannon z
Tomo mieli po prostu wejść w kadr z różnych stron i stanąć przed sobą. Jay
wymagał od nich obydwu pełnej powagi, lecz ani jeden, ani drugi jej nie
zachowali. Zawsze któryś z nich nawalał. Scena ta miała najwięcej powtórek i
ostatecznie została wywalona z teledysku, gdyż na żadnym ujęciu chłopcy nie
pokazali 100% profesjonalizmu, tylko śmiechy, potykanie się o własne nogi i
lądowanie na swoim koledze, bądź nawet raz Shann prawie zdarł z Milicevica
spodnie próbując zachować równowagę i chwytając się spodni przyjaciela.
-
Ile jeszcze?-
zapytał Jared kierowcy.
-
Nie mam
pojęcia. Jedziemy w taką śnieżycę, że nie da rady jechać szybciej niż 40 km/h.
-
Bylebyś nas
bezpiecznie dowiózł, Frank.- westchnął Leto i powrócił na miejsce obok mnie.
-
Zdrętwiały mi
nogi.- jęknęłam próbując je wyprostować.- Tyłek też...
-
Skoro
siedzisz w jednym miejscu w tej samej pozie już od... 2 godzin to co się
dziwisz?
Machnęłam ręką i próbowałam je jakoś
rozmasować, by nie czuć tego okropnego mrowienia. W końcu obydwoje
stwierdziliśmy, że czas trochę pospać, bo jeszcze dziś czeka nas wszystkich
koncert. Tak więc on poszedł do swojego łóżka, a ja na położyłam się na kanapie
przykrywając kocem. Tym razem zasnęłam bardzo szybko. Zresztą, gdy mnie budzili
myślałam, że jest dopiero z 10 minut po moim zaśnięciu. Jednak okazało się, że
jest już 15, a my za jakąś godzinę będziemy w Aberdeen. Dopiero! Popatrzyłam na
telefon i zobaczyłam, że mam 4 połączeń nieodebranych i jedną wiadomość od
Ciastka. „Przez ten durny śnieg, mam opóźnienie dwugodzinne! Nienawidzę zimy w
takich krajach jak ten”. Resztę czasu spędziłam z Braxtonem, który prezentował
mi na żywca „brand new special amazing fuckin’ awesome” piosenkę, którą napisał
w ostatnich dniach. Jak się okazało miał tylko pierwszą zwrotkę i kawałek
refrenu, który zaprezentował mi już tyle razy, że zdążyłam go znienawidzić. Ale
oczywiście nie powiem mu żeby przestał, nie jestem aż tak wredna. Z ulgą
przywitałam Emmę, która oznajmiała nam, że zaraz zajeżdżamy pod halę i mamy być
w gotowości. Zeszłam więc z piętra i zaczęłam się ubierać. No i tak rozpoczęła
się praca. Jako, że wszyscy mieli gigantyczne opóźnienie, pomagałam wnosić
sprzęt, rozstawiać go na właściwe miejsca. Nawet sami Marsi pomagali chcąc jak
najszybciej się z tym uwinąć. Mieli 20 minut do soundchecku z goldenami, a nic
nie było gotowe. Na szczęście dzięki mobilizacji i wrzaskom Jareda, który
załamywał się naszą głupotą, instrumenty stanęły na swoich miejscach, a reszta
sprzętu dopełniła scenę. Wtedy zaczęła mi dzwonić blackberry. Odeszłam więc na
bok i odebrałam. Okazało się, że Renata też zdążyła dojechać i czeka na mnie na
dworcu. Na szczęście hala była tylko 10 minut od dworca. Powiedziałam Emmie, że
jadę po przyjaciółkę i wyszłam na mróz, wpadając jeszcze do tourbusa, żeby
zabrać portfel. W końcu znalazłam się na lodowatym dworcu. Podbiegłam do Ciacho
i wyściskałam ją najmocniej jak mogłam. Jak możecie się domyślić od razu
powędrowałyśmy do Costy, która akurat była obok dworca. Zamówiłyśmy dwie duże
latte na sojowym i wsiadłyśmy do taksówki, która podwiozła nas pod główne
wejście do hali. Jednak obeszłyśmy gigantyczną kolejkę i skierowałyśmy się w
stronę parkingu z autokarami zespołów. Kilka osób poszło za nami, lecz tym się
nie za bardzo przejmowałyśmy. Przy bramie pokazałam ochroniarzom przepustki i
brama się otworzyła. Osoby, które szły za nami zatrzymały się przyglądając jak
wchodzimy na parking, a potem idziemy w stronę tourbusów. Stwierdziłam, że
włożymy rzeczy do mojego autokaru i wciąż mając w dłoniach kawy, wyszłyśmy z
powrotem na dwór. Szybko przeszłyśmy odcinek prowadzący od autobusów do budynku
i akurat zdążyłyśmy na koniec próby. Przeszłyśmy bokiem i stanęłyśmy z boku
sceny, czekając na chłopców. Pierwszy zszedł Shannon, który gdy tylko zobaczył
Renatę ożywił się i zaczął radośnie uśmiechać. Podszedł do blondynki i
pocałował ją w policzek.
-
Cześć!
Przytuliłbym cię, ale jestem cały spocony.- wytłumaczył, na co mało co nie
zadławiłam się swoją kawą ze śmiechu.
-
Wybaczam.-
odpowiedziała Ciacho próbując zachować powagę.
Shannuś uśmiechnął się jeszcze szerzej i
zabrał jej kubek z kawą.
-
Oh! Kawa!-
powiedział i zaczął biec z kubkiem w stronę garderoby zespołu.
Ja z Ciastko stałyśmy oniemiałe patrząc w ślad
za perkusistą. Kobieta opuściła w końcu rękę i zerknęła na mnie. Chciałam coś
jej powiedzieć, ale sama nie znajdowałam słów na tę sytuację. No i po chwili
pojawił się przy nas Jared, który przywitał się z Renatą i wyjął mi z ręki
kubek z kawą.
-
Przepraszam
bardzo, ale co tu się dzieje?!- zapytałam patrząc w ślad za drugim Leto, który
też zabrał kubek z kawą.
-
Co tu się
dzieje?- zapytała mnie Ciacho.
-
This is the
life on Mars.- powiedział Tomo, który zjawił się nagle obok nas.- Nie bójcie
się, ja was nie okradnę z kawy.
-
No tak, bo
już żadnej nie mamy.- odpowiedziała na to Ciacho.
-
No właśnie,
więc nic wam nie zabiorę.- zaśmiał się Milicevic i ruszył za braćmi w stronę
dressing room’u.
Jak się okazało, Braxton i Tim wcześniej
zeszli ze sceny. Stwierdziłyśmy, że bez sensu tu tak stać, więc ruszyłyśmy za
Marsami. Po drodze ponarzekałyśmy na pogodę i samych Batonów.
-
Co ty im
dałaś, że się tak zachowują.- zapytała mnie moja przyjaciółka.
-
Nic... po
prostu zaakceptowali cię jako członka tej marsowej rodziny.- odpowiedziałam.-
Nie pytaj. I tak jeszcze nie zaczęli świrować.
-
Okey, nie
pytam dalej.- stwierdziła Ciastko.- Myślałam, że już do nie dojadę tutaj.
Wielkie zadupie.
-
No z tym się
zgodzę. My przez pewien czas jechaliśmy jakieś 40 km/h. I tak cud, że tu wszyscy
jesteśmy. Żebyś ty widziała co za urwanie głowy było, gdy tylko tutaj
przyjechaliśmy. Ale jutro już do Manchesteru, więc kierunek
południowo-zachodni!
-
Oby nie było
problemów, bo coś czuję, że jutro może być gorzej.
-
My się nie
musimy martwić. Koncertu nie zaczną przecież bez siebie.- zaśmiałam się i
otworzyłam drzwi do pokoju, w którym powinni się znajdować Marsi.
Shannon właśnie założył na siebie czystą
koszulkę i podszedł do nas. Tym razem już przytulił Ciacho, która chcąc nie
chcąc, została zmuszona by usiąść z nim na kanapie. Stwierdziłam, że zostawię
ich samych, niech Shannuś sobie pogada ze swoją nową miłością. Ja za to,
wyszłam znów na korytarz by poszukać chłopaków z Enterów. I akurat, gdy
straciłam nadzieję, że ich znajdę z łazienki wyszedł Chris. Zaczęłam się
uśmiechać na sam jego widok. On jest takim ślicznym mężczyzną. I ma cudowny
uśmiech.
-
Cześć!-
przywitał się.
-
Hej!
Myślałam, że już nikogo od was nie spotkam.
-
No i
spotkałaś mnie.- uśmiechnął się tak, że od razu serducho zaczęło mi mocniej
bić.- U 30 batoników nudy?
Słysząc tę nazwę zaczęłam się śmiać, zresztą
on ze mną. Chwilę tak rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, gdy on nagle
zapytał.
-
Naprawdę
uważasz, że jestem przystojny?
-
C...co?-
wydukałam zaskoczona tym pytaniem.
-
No, Shannon powiedział,
że uważasz, że jestem przystojny.
-
No kurwa,
zabiję go.- warknęłam.- No tak... moim zdaniem jesteś przystojniejszy nawet od
Jareda.- powiedziałam już normalnym głosem uśmiechając się do niego, jednak
wewnątrz cała płonęłam z wściekłości na starszego Leto.
-
Muszę już
iść, zaraz wchodzimy. Mam nadzieję, że przyjdziesz nas pooglądać.- powiedział
puszczając mi oczko, a ja się zarumieniłam.
-
Dzięki,
będziemy.- bąknęłam i ruszyłam w stronę pokoju Marsów.
Gdy tylko otworzyłam wykrzyknęłam ile sił w
płucach imię perkusisty. On widząc, że jestem wściekła od razu wstał i stanął
za kanapą. Jaki on cholera odważny. Przestraszony wpatrywał się we mnie nie
wiedząc co się dzieje. Zresztą reszta też wpatrywała się we mnie, tylko, że oni
raczej z zaciekawieniem.
-
Shannonie
Leto, czy mógłbyś mi wyjaśnić, czemu powiedziałeś Chrisowi, że uważam go za
przystojnego faceta?!- wydarłam się idąc w stronę perkusisty, który zaczął się
cofać.
-
Ja... ja...
ten...no...- zaczął się jąkać.
-
Ha! Mówiłem
ci, żebyś nie mówił mu tego.- zaśmiał się Jay.
-
A ty go przed
tym nie powstrzymałeś?- zwróciłam się zła w stronę ojca.- Obydwaj mi
obiecaliście do jasnej cholery, że nie powiecie tego nikomu!
-
Ale...-
wyjąkali obydwaj.
Nagle Shann podniósł z kanapy Renatę i zaczął
się nią osłaniać. Ten gest totalnie wybił mnie z mojej złości i zaczęłam się
śmiać. Ciacho stanęła wyprostowana przede mną i wzniosła oczy ku sufitowi. No
tak, to są właśnie faceci mający 40-stkę.
-
Shannon...
nie grzeszysz odwagą.- powiedziała, na co perkusista od razu wyszedł zza niej
prostując się, jednak i tak był od niej niższy.
-
Ona jest
zdolna do wszystkiego.- odpowiedział wskazując na mnie.- Trzeba jeszcze
odróżnić odwagę od głupoty.
Ciastko nie wytrzymała i zaczęła się śmiać,
mówiąc, że jestem postrachem Leto. Cóż zrobić, jakoś trzeba umieć zapanować nad
wyrośniętymi dziećmi. Pogroziłam palcem tylko braciom i zabrałam Renatę na
koncert Enterów. Niestety weszłyśmy w połowie, więc dane nam było usłyszeć
tylko kilka piosenek, jednak i to pokazało, jaki ten band jest genialny na
żywo. Oczywiście Chris nas zauważył co zaowocowało szerokim uśmiechem. Boże jak
ten facet się rusza na scenie. To jak tańczy do własnej muzyki! Mistrzostwo
świata! Też tak chcę! No i ten głos. Niestety wszystko co dobre musiało się
skończyć. Chłopcy zeszli ze sceny i zaraz mieli wejść Marsi. Stwierdziłyśmy, że
zostaniemy z boku i popatrzymy na publikę. Na ekranach z boku sceny zaczęto
pokazywać teledysk do Hurricane. Publika zaczęła piszczeć i śpiewać wraz z
głosem Jareda w klipie, a ja pokładałam się ze śmiechu, bo przed oczami
pojawiał mi się Shannon z Tomo i ich wspaniała scena. Renata nie wiedząc czemu
się śmieje, zaczęła się obawiać, że potrzebuję wizyty u psychiatry, ale gdy jej
opowiedziałam o tej, a raczej tych scenach to sama zaczęła się śmiać. W końcu
zgasły światła i rozpoczął się koncert. Nie był on jakiś szczególny. Ot, to co
zawsze. Ale publika dobrze się bawiła, sami Marsi mieli w miarę dobre humory,
więc koncert zaliczam na plus. Jedynie setlista... Skrócona o 2 akustyki
wydawała się naprawdę marna, ale Batony nadrabiali zabawą. Gdy w końcu koncert
się skończył, wszyscy wymęczeni zwlekli się ze sceny i ruszyli do garderoby. Po
meet and greet, wyglądali jakby wstali z grobu. Zresztą nie dziwne, w końcu po
pobudce o 4 rano i ciężkiej podróży, zagrali koncert i potem jeszcze się
spotkali z fanami.
-
Musimy
wyjechać teraz jeśli chcecie mieć chwilę wolnego w Manchesterze.- zarządziła
Ludbrook.
Tak też zrobili. Leto jeszcze na chwilę wyszli
do czekających na zewnątrz w fanów, lecz postali tam nie dłużej niż 10 minut.
Równo o 1 w nocy wyjechaliśmy z Aberdeen. I zrobiłam to tak, że Jared przeniósł
się na tę jedną noc do drugiego autokaru, więc mogłam być razem z Ciacho w
jednym. Podróż podróżą. Dużo gadałyśmy, trochę spałyśmy, obejrzałyśmy nawet jakiś
film, bo naprawili nam antenę w telewizorze podczas, gdy chłopcy dawali
koncert. Na miejsce, czyli Manchester City, dojechałam jeszcze bardziej
wymęczona niż byłam wcześniej. Ale z o wiele lepszym humorem i praktycznie nie
pamiętając o Jaredzie i jego niechlubnej sytuacji z tamtą dziewczyną. O 15
Ciastko wybyła z Shannonem na obiecaną kawę. Ja za to zaczęłam przeglądać
facebooka oraz twittera na komputerze. Nie czułam się najlepiej i czułam, że
znów zaczyna mnie coś brać. Ale cóż zrobić, takie życie. Renata wróciła z
„randki” z uśmiechem, ale obydwie stwierdziłyśmy, że nie mamy siły iść na razie
na koncert. Uzgodniłyśmy, że pójdziemy dopiero na samych Marsów. Szczerze
mówiąc, w ogóle nam się nie chciało tam iść, ale Jared powiedział, że skoro to
będzie ostatni koncert w UK to on ma niespodziankę i miło by było, gdybyśmy tam
były wtedy. O 20:30 wyszłyśmy z autokaru w bluzkach Placebo i stwierdziłyśmy,
że skoro to nasz ostatni wspólny koncert w tym roku to wbijamy pod samą scenę.
Niemożliwe, skoro ¾ hali było już zapełnione? Nie dla nas. Zaczęłyśmy, więc iść
w stronę naszego miejsca „pod Shannonem”, jak to je nazywałyśmy. Koncert zaczął
się, gdy byłyśmy już w jakimś 20 rzędzie. Dzięki nagłemu poruszeniu tłumu
znalazłyśmy się nagle w 10 rzędzie, a będąc trochę uciążliwymi, skaczącymi jak
piłeczki dziewczętami, wbiłyśmy się do 3 rzędu, dokładnie tam gdzie chciałyśmy
stać.
-
Jesteśmy
zajebiste!
-
Nie mam
pojęcia jak to robimy, ale... podoba mi się!- wykrzyknęła do mnie Ciacho.
Od razu po Escape nastąpiło Night Of The
Hunter. Nie byłyśmy w stanie nie skakać, tak duży był ścisk i radość tłumu.
Zresztą, Jared ubrany w białe spodnie i niebieską skórzaną kurtkę wyglądał
naprawdę przyzwoicie. I nie tak przeraźliwie chudo. Gdy tylko Tim podszedł z
gitarą do brzegu sceny zaczęłyśmy krzyczeć jak rasowe fangirlsy, lecz on chyba
nas nie dosłyszał, bo tylko z uśmiechem wpatrywał się w publikę i jeździł
palcami po progach. Po tej piosence, od razu zaczęło się Attack. Jay jak zawsze
wyrzucił kostkę w publikę i śpiewał robiąc miny, które mnie rozśmieszały. Następnie było A Beautiful Lie i Search and Destroy. Byłam mocno zdziwiona, że Jared jeszcze nie zaczął
gadać, ale no właśnie. Wypaplałam, bo Jared przed Vox Populi walnął mowę, że
jesteśmy świetną publiką i prawdopodobnie najlepszą z jaką miał kiedykolwiek do
czynienia. Norma, zawsze ta sama gadka. Chyba po koncercie wezmę i napiszę mu
jakieś nowe teksty, bo dziewczyna obok mnie wyrecytowała dokładnie, słowo w
słowo, to co mówił Jay. Standardowo na This Is War, ludzie wleźli innym na
ramiona i zostali obrzuceni wielkimi czerwonymi kulami. Gdy jedna z nich
trafiła Jareda w tyłek, bo akurat się odwrócił, dostałam ataku śmiechu.
Wyglądało to przekomicznie, bo z wrażenia aż wypadł mu z dłoni mikrofon. Gdy
skończył się ten utwór, Jared popatrzył na publikę i zapytał ze śmiechem, kto
miał takiego dobrego cela i trafił go w 4 litery. Śmiech publiki i o dziwo brak
dalszej gadki, a śpiew Vox Populi. Klaskanie i tupanie, jak zwykle nie
wychodziło, ze względu na zbyt duży ścisk i „jump jump jump”. Uwierzcie mi, że
ciężko jest skakać, tupać i klaskać w jednym momencie. Shannon wyzywał się na
swoich bębnach z wielką pasją wymalowaną na twarzy. Tim za to cały czas skakał
zarażając swoim radosnym uśmiechem. Tomo niestety nie widziałam, ale i tak wiedziałam,
że skacze jak szalony z gitarą i oczywiście nie widać mu twarzy. Na szczęście
skończyły się te energetyczne kawałki i zaczęło się L490.
-
Miska
Shannon! Miska!- krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam po polsku, a Renata
zaczęła się śmiać!- Miss.... AAAAAAA!!!!!- wydarłam się na widok szklanego
instrumentu.
-
No proszę,
jak on się ciebie słucha.- zaśmiała się Ciacho.
-
Trzeba umieć
wytresować sobie wujka, nie?- powiedziałam puszczając jej oczko.
Gdy tylko Shann skończył się bawić miską,
odebrał od jednego z technicznych gitarę i... usiadł przed nami. Moja mama
powinna się czuć wyróżniona. Po jego, można by rzec, solowym występie, zaczęły
się akustyki. Jared nigdzie nie uciekał, stanął na środku sceny i popatrzył na
publikę z miną „no co jest?”.
-
To co chcecie?-
zapytał.
-
Echeeeelooon! Capriiiicoooorn!
Buddddhaaaaa! Battleee Of Oneeee! Fantaaasy! Theee Killl! Misssioooon!- zaczęli się drzeć ludzie otaczający
mnie.
Stwierdziłam, że nie będę
przecież milczeć i zaczęłyśmy z Ciacho skandować Starngera. Leto chwilę
wsłuchiwał się w nasze wrzaski, po czym powiedział, że nie rozumie ani jednego
słowa z naszych krzyków.
-
Dobra...
poproszę teraz was wszystkich o ciszę.- oznajmił kładąc palec na ustach.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
publika umilkła, a Jared zaczął śpiewać. Co prawda było to Alibi, które
słyszałam już milion razy, ale pod koniec wyciągnął tak, że z zaskoczeniem
popatrzyłam na Ciacho, która pokiwała głową z uznaniem. Po alibi zaczął grac
From Yesterday, ale z marnym skutkiem, bo publika jak zwykle weszła ze wcześnie
z refrenem psując całą harmonię utworu. Po tym akustyku, Jay przerwał grę i
oddał gitarę technicznemu, biorąc za to od niego wielką tubę. Popatrzyłyśmy na
siebie z mamą nie wiedząc co się dzieje. Chwilę później przy nim zjawił się Szynek,
z trochę większą tubą, w której jak się okazało były koszulki, które mieli
wyrzucić w publikę. Gdy Jared wystrzeliwał swoje trzy, Shann poszedł na naszą
stronę i próbował wystrzelić jedną z dwóch koszulek w stronę Ciacho. Pierwszy
strzał okazał się zbyt daleki, więc gdy po raz kolejny, a zarazem ostatni
strzelał, skierował lufę o wiele bliżej i jak się niestety okazało za blisko,
więc moja przyjaciółka nie miała nawet szansy dostać tej koszulki. Z
przepraszającym uśmiechem Shannon oddał swoją broń i wrócił za gary. Jared za
to schwycił mikrofon i tak tez oto zaczęło się The Kill. Jak można się
spodziewać, Jared wylądował dokładnie w tym miejscu w którym stałyśmy. Jak na
komendę, przeklinając pod nosem, starałyśmy się kucnąć i wycofać, lecz tłum
który na nas napierał nam to uniemożliwiał. Leto zbliżył się do nas jeszcze
bardziej i wtedy pochylił się nade mną śpiewając „come break me down bury me
bury me”, tak że zaczął mi muskać swoją szmatą twarz. A to sprawiło, że
kichnęłam mu prosto w twarz. Ups... on tylko wytarł się dłonią i śpiewał dalej.
Na chwilę odwrócił się w drugą stronę, i potem znów pochylił się nade mną. Nie
było jak uciec, ale... gdy zobaczyłam jego radosny i szczery uśmiech, zmiękły
mi kolana. Wstyd, wiem, ale... to było coś tak rzadkiego w jego przypadku i tak
pięknego, że nawet przestałam przed nim uciekać. Złapał mnie za rękę i w
popisowy sposób wyciągając tak, że wszystkim, szczęki poopadały na ziemię
zakończył swoją najsłynniejszą piosenkę. Ochrona wyciągnęła go z tłumu i
pomogła mu wskoczyć na scenę.
-
To było
niesamowite! Kocham was!- wykrzyknął uradowany i podbiegł do brata.
Chwilę wpatrywali się w
siebie, po czym Jay powiedział kilka słów do tak zwanego „głuchego mikrofonu” i
stanął przed stojakiem na prawidłowy mikrofon. W na jego ramieniu zawisł biały
Pitagoras, a Leto uśmiechając się do publiki westchnął.
-
Mój brat chce
zadedykować ten utwór naszym starym fanom.
Otworzyłam szerzej oczy czekając na dalszy
ciąg, gdy... sama nawet nie wiem jak zaczęłam piszczeć i skakać jak głupia. Nie
mogłam w to uwierzyć, ale Shannon zaczął wybijać Fallen. Poczułam ręce na
ramionach i po chwili głos Ciacho.
-
Córciu... czy
ja śnię?
Chciałam jej odpowiedzieć, ale nie byłam w
stanie. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego mądrego słowa. Po całej hali
jak na komendę potoczyły się pierwsze słowa „yeah, I’ve been to Jupiter”. W tę
piosenkę wkładałam całą swoją miłość do tego zespołu, każde słowo było
przepełnione radością i wdzięcznością, że słyszę, że w końcu słyszę jedną z
ukochanych piosenek. Publika może i trochę nawalała, bo nie było słychać jej
śpiewu, ale... to było nie ważne. Ja śpiewałam z Ciacho za cały ten pseudo
Echelon, który nawet nie znał tego utworu. Jednak czekał nas ogromny zawód, bo
w połowie Jared przerwał i oznajmił, że czas teraz na Hurricane. Muszę
powiedzieć, że wykonanie Hurricane było naprawdę zapierające dech w piersi, ale
nie miało szans równać się z Fallen sprzed chwili. Już do samego końca koncertu
nie byłyśmy w stanie się pozbierać po tych niecałych 2 minutach. Gdy w wszyscy
zaczęli się rozchodzić, my z Renatą stałyśmy przy barierce i patrzyłyśmy na
siebie nie wiedząc co robić. A potem po prostu padłyśmy sobie w ramiona ciesząc
się z tego co przeżyłyśmy. Gdy tylko trochę ochłonęłyśmy, stwierdziłyśmy, że
najkrótszą drogą będzie przejście przez barierki. Pokazałyśmy ochronie
przepustki i próbowałyśmy przeskoczyć przez nie. Ciacho pierwszej się to udało,
a ja... cóż. Zahaczyłam nogą i bym się zabiła, gdyby nie jeden z ochroniarzy.
Złapał mnie i zdjął z barierki. Boże, jaka ze mnie pierdoła. Podziękowałam mu
za uratowanie życie, co go rozśmieszyło i pognałyśmy do garderoby, by zdarzyć
przed ich wyprawą do goldenów. Gdy tylko znalazłyśmy się w pomieszczeniu,
Ciacho podeszła do Shannona i mocno go przytuliła.
-
Dziękuję!-
powiedziała i pocałowała go w policzek.
-
No nie!-
powiedziałam ze śmiechem.- To jest nie fair! Jak ja chcę Fallen to nie grają, a
dla Ciebie Shannon to nawet by Valhallę zagrał!- powiedziałam udając oburzenie.
-
Że niby dla
ciebie nic nie gramy?- zapytał mnie Jared, stając przede mną i lustrując mnie
spojrzeniem.
-
Może nie nic,
ale...
-
Tak? To od
teraz już nic nie usłyszysz ze swoich ulubionych utworów.- oświadczył Jared i z
beznamiętnym wyrazem twarzy odszedł.
Patrzyłam zaszokowana na jego oddalającą się
postać. Nie rozumiałam tego co się zdarzyło. Odwróciłam się do Shannona i
reszty, lecz ci tylko wzruszyli ramionami i powiedzieli, bym go olała. Musiałam
to zrobić, bo w końcu nie miałam innego wyjścia, lecz. No zaraz. Przecież, ja
to powiedziałam w żarcie, a on nagle mi tu z fochem wyjeżdża. Jako że od razu
po spotkaniu z goldenami mieliśmy jechać na lotnisko, by udać się do
Bratysławy, Ciacho musiała się już pożegnać z resztą zespołu. Najbardziej
przeżywał to Shannon, który od razu posmutniał i zaczął ją zapraszać do siebie
do LA. Tomo musiał mu przypomnieć, że dopiero na święta tam wraca, a i tak na
nie za długi okres czasu. Szynek mocno przytulił do siebie Ciacho i pocałował
ją w policzek na pożegnanie mówiąc by do niego czasem pisała. Boże, jaka to
cudowna miłość. Szkoda, że tylko jednostronna, ale i tak. Shannon zakochany i
koniec świata. Gdy chłopcy poszli na meet and greet, my ubrałyśmy się na mróz i
wyszłyśmy z budynku. Od razu nałożyłyśmy na głowy kaptury i ruszyłyśmy na
piechotę w stronę dworca.
-
On jest taki
uroczo- pierdołowaty w miłości do ciebie.- powiedziałam przypominając sobie
smutnego Shannona, który musiał się pożegnać z moją mamą.
-
Nic nie
mów... zgadnij co dostałam prócz kawy.- powiedziała uśmiechnięta przyjaciółka.
-
Nie wiem, no
mów!
-
No zgadnij!
-
Mów, że no!
-
Kwiatka.-
zaśmiała się.
-
Co?! Shannon
i kwiatek? Hahaha!- zaczęłam się śmiać wyobrażając to sobie.- I gdzie on jest?
-
Kto?
-
Kwiatek!
-
A no... nie
ma.
-
Jak mogłaś!-
powiedziałam kręcąc karcąco głową.- Facet się poświęca, przynosi ci kwiatka, a
ty...
-
Hym... spotkaliśmy
jakąś jego fankę, która dostała ataku histerii, gdy on jej powiedział, że to
jego prywatny czas i nie ma czasu zrobić sobie z nią zdjęcia. No i dałam
Shannonowi tego kwiatka, by podarował jej, by się odczepiła.
-
I to zrobiła?
-
No tak. Na
szczęście. Inaczej by miała ze mną do czynienia.- zaśmiała się blondynka.
Niestety musiałyśmy
skończyć te rozmowy, bo pociąg Ciacho przyjechał, a ona musiała do niego
wsiąść. Wyściskałam ją tak mocno, że prawie jej połamałam żebra, na szczęście
miała grubą warstwę ubrań na sobie i życzyłam jej bezpiecznej podróży. Już
tęskniłam za nią. Stałam jeszcze na peronie i patrzyłam jak pociąg odjeżdża, a
potem wróciłam w drogę powrotną do hali. Gdy wlazłam do autokaru, wszyscy już
czekali. Okazało się, że spóźniłam się 20 minut. Jared podenerwowany burknął
„no nareszcie zjawiła się królewna” i zniknął w łazience. Nie rozumiejąc jego
zachowania, zdjęłam kurtkę i buty, po czym usiadłam na kanapie obok Braxia.
Droga na lotnisko zajęła nam... no 4 godziny. Potem ten cały rozgardiasz
związany z lotem i sam lot. Tym razem siedziałam obok Tima i Tomo, którzy
opowiadali przeróżne kawały, które umiliły mi podróż. Mimo, że wszyscy byli
nieziemsko zmęczeni, to nie opuszczał ich dobry humor. No jeśli nie liczyć
braci Leto. Shannon przeżywał rozstanie, a Jared... a Jared to miał te swoje
humory. Gorzej niż z babą w ciąży, wierzcie mi. Lądowanie odbyło się niestety
bardzo spokojnie. Żadnych fajnych zatrzymań, uderzeń w ziemię, ani awarii. No
chamstwo. Przed lotniskiem czekał na nas kolejny tourbus, jednak by się do
niego dostać, trzeba było się przedrzeć przez fanów. Ja i Tim nie mieliśmy z
tym problemu. Shannonowi też jakoś się udało obejść bez większych przeszkód.
Lecz Tomo, Braxton i Jared zostali zatrzymani. No głównie Jared, co w mig wykorzystał
Tomo i uciekł do swoich fanów. Po 15 minutach jednak już wszyscy, siedzieli w
swoich tourbusach i mogliśmy ruszać w stronę hotelu. Powiem wam, że załatwianie
wszystkich formalności w stanie głębokiego wyczerpania jest sztuką. Jednak się
udało i każdy udał się do swojego pokoju hotelowego. Gdy tylko zobaczyłam
łóżko, zdążyłam tylko ustawić budzik na 16 i padłam. Dosłownie, jak mucha.
Obudziły mnie dopiero dźwięki „Time To Wake Up”. Podniosłam się do pozycji
siedzącej próbując oprzytomnieć. Jednak na nic to się nie zdało. Weszłam, więc
do łazienki i pochlapałam twarz wodą. Nadal nic. No to co innego mogłam zrobić?
Otworzyłam okno i wychyliłam się przez nie z mokrą twarzą. Dopiero to mnie
porządnie rozbudziło. Cholera, zimno! Szybko zamknęłam okno i zaczęłam grzebać
w walizce w poszukiwaniu świeżych ubrań. Znalazłam jakiś czarny golf i do tego
czarne jeansy. Na biodra skórzany pasek z ćwiekami i na szyję łańcuszek ze
srebrnym koniem. No i jeszcze kolczyki. Uczesałam moje niesforne kłaki i byłam
gotowa. Postanowiłam tego dnia, pójść przed halę, w której mieli Marsi grać
koncert i popatrzeć na ludzi. Tak też zrobiłam. Założyłam na nogi moje ulubione
kozaczki, ala Gerard Way i włożyłam do torby przepustkę. Rozejrzałam się po
pokoju i wyszłam z niego. Zamówiłam w recepcji taksówkę i podałam adres hali.
Shannon napisał, że już są na miejscu. Biedacy. Ja mogłam się wyspać, a oni już
o 12 musieli stawić się przy recepcji. Mimo, że nie wyglądają na aż tak
wykończonych, są i to bardzo. Hala koncertowa była trochę oddalona od naszego
hotelu, ale nie na tyle, by nie było możliwości pójścia tam na piechotę.
Zatrzymaliśmy się przy ogromnym kompleksie sportowym. Arena, w której miał się
obyć koncert do małych nie należała, ale też nie była tak ogromna jak O2 z
Londynu. Zapłaciłam kierowcy należną sumę i wysiadłam z samochodu. Kolejki pod
tym kompleksem sportowym już były ogromne, a przecież jeszcze zostało 1,5
godziny do otwarcia bram. Tak jak to sobie postanowiłam, zaczęłam się
przechadzać pomiędzy ludźmi. Jedni stali w kolejkach, inni stali w grupkach z
boku, jeszcze inni chodzili od jednych grupek do drugich. Było bardzo zimno,
ale to nie przeszkadzało tamtym ludziom w czekaniu na koncert ukochanego
zespołu. Po przejściu w prawo i w lewo po kilka razy, stwierdziłam, że potrzebuję
gorącej herbaty. Jednak zanim to zrobiłam, zobaczyłam, że jedna z dziewczyn
stoi na uboczu i przypatruje się reszcie. Zaciekawiło mnie to, gdyż każdy tutaj
był z kimś, a ona stała sama. Zdecydowałam się, więc do niej podejść.
-
Cześć!-
przywitałam się z nią.
Odwróciła się w moją stronę śliczna kobieta o
ciemnych kosmykach pokrytych drobnymi płatkami śniegu i lustrującymi mnie
niebieskimi oczami.
-
Cześć! Też na
koncert?
-
No tak.-
odpowiedziałam uśmiechając się.- Przyszłaś z kimś czy sama?
-
Sama... A ty?
-
Można
powiedzieć, że też. Tak w ogóle to jestem Klaudia.
-
Miło mi, ja
Fancy.- przedstawiła się.- Ale dziś zimno... napiłabym się jakiejś gorącej
kawy.
-
O to super!
Może wybierzemy się do pobliskiego Starbucks’a?
-
Z chęcią.
I tak oto poznałam tę dziewczynę. Udałyśmy się
najpierw do kawiarni i tam rozpoczęłyśmy rozmowę o Marsach. Dziewczyna
zaimponowała mi tym, że kompletnie nie interesują ją bracia Leto, ani nawet
Tomo. Przyszła głównie dla Tima.
-
Wiesz...
Jared no... nie jestem za wielką jego fanką. Wolę spontanicznego Tima, który
nie aktorzy tak jak Leto na scenie.
-
O no to mamy
już wspólną opinię.- zaśmiałam się.
-
Naprawdę? To
super! Zazwyczaj ludzie ślinią się na widok wokalisty, a ja nawet nie wiem z
jakiego powodu. Może i jest trochę przystojny, ale wydaje się nieszczery przez
tę swoją grę na scenie.
-
Popieram w
100%. Masz jakiś ich ulubiony utwór?
-
Nie. Choć
bardziej podobają mi się ich wcześniejsze dzieła. Pierwszy i drugi album.
Szczególnie uwielbiam Revolve. Mogę tej piosenki słuchać non stop.
-
Jest przepiękna.
Byłaś już na kilku ich koncertach?
-
Tak. To
będzie mój 5.- odparła z dumą.- A ty?
-
A no też
byłam na kilku.- odpowiedziałam wymijająco.- Ojej! Chyba powinnyśmy się
zbierać, bo już otworzyli bramy. Przepraszam...
-
Nic się nie
stało. I tak mam na trybuny. Jestem trochę zmęczona po ostatnich dwóch
koncertach w Anglii na których byłam, więc tutaj mam trybuny. Zresztą strasznie
szybko wyprzedali płytę.
-
Byłaś w
Manchesterze?
-
Tak. Zagrali
kawałek Fallen. To było piękne.- odpowiedziała rozmarzona.
-
Zgadzam się.
Ruszyłyśmy, więc w stronę areny. Poprosiłam ją
by zaczekała na mnie przy wejściu na trybuny, bo ja muszę iść do innego
wejścia. Ona tylko się uśmiechnęła i przeszła przez barierki. Ja natomiast
chwilę odczekałam i pokazałam ochroniarzowi przepustkę. Nie chciałam zdradzać
tej dziewczynie kim jestem i co tu robię. Brunetka czekała na mnie przed
wejściem, więc gdy tylko do niej dołączyłam, weszłyśmy do środka. Usiadłyśmy po
stronie Tima na trybunach i zdjęłyśmy ubrania. Dziewczyna była ubrana w czarną
koszulkę Marsów ze strzałką z tyłu. Uśmiechnęłam się widząc to. Znów zaczęłyśmy
rozmawiać, tym razem już na trochę inne tematy. W rozmowie przeszkodził nam
support, który... w porównaniu z Enter Shikari był średni. Po prostu nic
specjalnego. Jak się okazało, Fancy też nie za bardzo przypadł do gustu. W
końcu oni zeszli i zaczęło się zbieranie ich sprzętu ze sceny i przygotowywanie
marsowego. O 21w końcu weszła główna gwiazda. Wcześniej pisałam trochę z
Shannem mówiąc mu, że będę na trybunach i żeby się nie martwił o mnie. Sam
koncert był o wiele gorszy, niż ten wczorajszy z Manchesteru. Jared już nie
miał takiego ładnego, czystego głosu, ale porażki jakiejś też nie było.
Setlista była taka sama, z tą różnicą, że w Bratysławie nie zagrali Fallen. No
i zespół już nie kipiał taką energią, jak wcześniej. Naprawdę to wszystko
podkopywało porządnie ich siły. A pogoda tylko doprawiała wszystko. Gdy
skończyło się Kings and Queens, dziewczyna wstała i powiedziała dokładnie to co
sądzę o tym koncercie. No i się jeszcze okazało, że ma 34 lata. W życiu tyle
bym jej nie dała. Dla mnie ta kobieta była naprawdę ciekawą i inteligentną
osobą. Wysoka niebieskooka brunetka ze ślicznym uśmiechem. Po koncercie
udałyśmy się razem do jednej z niewielu knajp, które były otwarte o tej godzinie.
Okazało się, że Fancy jest wegetarianką tak samo jak ja. Jedyne jadalne coś to
była pizza, więc zamówiłyśmy dużą wegetariańską na spółkę. Podczas tego posiłku
zdążyłam poznać trochę lepiej tę dziewczynę. Była naprawdę cudowną osobą. W
jednej sekundzie potrafiła mnie rozśmieszyć aż do łez, a w drugiej z uwagą
słuchała tego co opowiadam. Jej śliczne niebieskie oczy ze zrozumieniem
słuchały tego co mówiłam. Jeszcze bardziej ucieszyłam się, gdy powiedziała, że
kocha konie i jeździ na nich od czasu do czasu. No i wtedy się zaczęło. Nie
mogłyśmy się pożegnać, bo tak wciągnęła nas ta rozmowa. Normalnie tego nie
robię, ale wymieniłyśmy się numerami telefonów i mailami. Około 3 w nocy zaczął
dzwonić mi telefon. Popatrzyłam przepraszająco na Fancy i odebrałam.
-
Klaudia!
Gdzie ty jesteś?!- usłyszałam podniesiony głos Jareda.
-
Ej spokojnie,
jestem w knajpie.
-
Gdzie?!
-
Weź się
uspokój.- powiedziałam chłodno starając się nie wymówić jego imienia.- Siedzę w
knajpie i jem kolację.
-
O tej porze?
Sama?
-
Mam 18 lat,
wiem, że u Ciebie jest się „pełnoletnim” dopiero po 21 roku życia, ale jesteśmy
na razie w Europie.
-
Klaudia,
jesteś z kimś?
-
Tak, jest ze
mną moja koleżanka, którą poznałam na koncercie.- odpowiedziałam patrząc na
brunetkę, która z uśmiechem patrzyła jak się wściekam przez telefon.
-
Jak się
nazywa? Kim ona jest?
-
Sodów
uderzyła ci do głowy. Nie będę ci mówić kim jest...
-
Za 30 minut
chcę cię widzieć w hotelu.- powiedział władczo.
-
Ale mnie tam
nie zastaniesz.
-
Klaudia,
lepiej zrób to o co cię proszę, bo inaczej dostaniesz szlaban.
-
Szlaban?
Chyba sobie ze mnie kpisz!
-
Nie. Masz 30
minut od teraz. I nie chcę byś wracała sama. Niech cię odprowadzą.
-
Umiem trafić
do hot...
Ale przerwałam słysząc głuchy sygnał. Wściekła
rzuciłam telefon na stolik.
-
Rodzice?-
zapytała mnie niebieskooka.
-
Można tak
powiedzieć.- odpowiedziałam.- Po prostu padło mu na głowę.- mruknęłam raczej do
siebie.
-
Odprowadzę
cię, co ty na to?- zapytała z uśmiechem.- W ten sposób spędzimy ze sobą jeszcze
chwilę.
-
No dobrze.-
zgodziłam się, po czym wstałyśmy i udałyśmy się do kasy.
Zapłaciłyśmy wspólnie za jedzenie i ruszyłyśmy
w stronę mojego hotelu.
-
Gdzie
mieszkasz?
-
W „Royal
Hotel”.
-
O jak
śmiesznie, słyszałam, że Marsi tam nocują.
-
Może ich
spotkam na korytarzu.- zaśmiałam się sztucznie.- Masz chłopaka?- zapytałam starając
się zmienić temat.
-
Nie... Miałam
narzeczonego, ale popełnił samobójstwo...
-
Przykro mi.-
szepnęłam patrząc, jak jej oczy zaczynają się szklić.
Gdy się uspokoiła uśmiechnęła się delikatnie i
powiedziała.
-
Wiesz... ja
mam pecha do mężczyzn. Jeden się zabił, drugi mnie zdradzał, a trzeci chciał
tylko wykorzystać... Ale ja nadal wierzę, że znajdzie się taki, który mi ich
wszystkich wynagrodzi.
Gdy to mówiła w jej oczach zauważyłam
przebłysk nadziei. Fancy jeszcze bardziej mi tym zaimponowała, bo świadczyło to
o tym, że jest odważną i dzielną kobietą. W końcu doszłyśmy do hotelu.
Odwróciłam się od niej i chciałam już coś powiedzieć, gdy zza moich pleców
rozległ się wściekły głos Jareda. Skrzywiłam się lekko, a Fancy spojrzała na
mnie zaskoczona.
-
Klaudia! Miałaś
być za pół godziny, a już jest praktycznie 4 w nocy!
Odwróciłam się do niego i odpowiedziałam
spokojnie.
-
Śpieszyłam
się, naprawdę.
-
Masz
natychmiast iść do pokoju, chcę ci przypomnieć, że o 6 jest pobudka i ciebie
też ona dotyczy!
-
Weź się tak
nie bulwersuj, bo ci jeszcze serducho wyskoczy i żyłka ci pęknie...
-
Klaudia,
proszę cię. Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Jutro porozmawiamy na temat
twoich nocnych przechadzek.
-
Ty możesz, a
ja nie?! Nie będzie tak Jared!
Leto złapał mnie za ramię i popchnął w
kierunku drzwi.
-
Natychmiast
do pokoju!
-
Muszę się
pożegnać...
-
Jeszcze
pyskujesz?!
-
Jared, ja
naprawdę muszę się pożegnać...- jęknęłam starając się odwrócić w stronę Evelyn,
ale on skutecznie mi to uniemożliwiał.- Zostaw mnie do jasnej cholery!- znów
się zbuntowałam.- Przez to ojcostwo zupełnie poprzewracało ci się w głowie!
-
Idź, chcesz
obudzić cały hotel?
-
Kurwa, tak!
Poczułam jak jego dłoń ląduje mi na ustach nie
dając się odezwać. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, żeby go ugryźć, ale
stwierdziłam, że nie będę się zachowywać jak małe dziecko. Spokojnie dałam się
poprowadzić do środka budynku i dopiero tam Leto mnie puścił. Odsunęłam się od
niego i obrażona poszłam w kierunku swojego pokoju. Już dawno nikt mnie tak nie
zdenerwował jak on. Miałam ochotę po prostu rozszarpać go na kawałki.
Zatrzasnęłam drzwi od swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Wyjęłam telefon i
zaczęłam pisać przepraszającego sms’a do Fancy. Schowałam twarz w poduszce i
zaczęłam płakać. Nawet nie zauważyłam, jak Leto wszedł do pokoju. Dopiero, gdy
położył dłoń na moich plecach zorientowałam się, że tu jest. Szybko zerwałam
się z łóżka i popatrzyłam na niego. Chciałam żeby widział jak płaczę, chciałam
żeby wiedział co zrobił.
-
Wyjdź stąd!
Kto ci pozwolił tu wchodzić?!
-
Klaudia,
przepraszam.- powiedział skruszonym głosem.
-
Wiesz co,
teraz te przeprosiny możesz sobie wsadzić głęboko w dupę! Nienawidzę cię!
-
Klaudia...
-
Spadaj stąd
Jared! Nie jesteś moim prawdziwym ojcem!
Te słowa wyraźnie zabolały mężczyznę, ale
starał się zignorować to co powiedziałam. Po chwili milczenia wstał i wyszedł z
pokoju. Dopiero wtedy zrobiło mi się niewyobrażalnie głupio i przykro, że
powiedziałam mu coś takiego. Wybiegłam za nim z pokoju i zobaczyłam, że siedzi
skupiony na fotelu przy windach. Podeszłam bliżej i ukucnęłam przy nim.
-
Przepraszam...-
szepnęłam patrząc na niego, ale on zupełnie nie reagował.- Jared, ja naprawdę
przepraszam... poniosło mnie i palnęłam głupotę.
-
Wiesz co,
masz rację. Nie jestem twoim ojcem, rób co chcesz. Już dziś możesz opuścić to
miejsce.
Słysząc te słowa coś ścisnęło mnie wewnątrz, a
w oczach pojawiły się łzy. Leto właśnie dał mi do zrozumienia, że to koniec
mojej przygody z nimi, że mnie już nie chce. Wstałam i tym razem starając się
ukryć łzy wróciłam do pokoju. Miałam nadzieję, że do rana przejdzie zły humor
Jaredowi, ale coś mi mówiło, że wcale tak się nie stanie. Oczywiście moje
odczucia, jak zwykle się sprawdziły. Gdy zeszłam na śniadanie usłyszałam od
niego „ty jeszcze tutaj?”, które sprawiło, ze od razu wróciłam do pokoju i zaczęłam
się pakować. Zamknęłam walizkę, a ostatnia kropla spadła mi na materiał bagażu
robiąc na nim mokrą plamę. Rozejrzałam się po pokoju sprawdzając czy wszystko
mam i wyszłam z niego. Na nieszczęście
wpadłam na Shannona.
-
Co ty
robisz?- zapytał nieprzytomnie.- Wyjeżdżamy? Ja się nawet jeszcze nie
spakowałem!
-
Nie, Shannon.
Zostajecie. Wiesz co, nawet fajny z ciebie facet. Będę za tobą tęsknić.-
szepnęłam patrząc, jak Shannon próbuje wyłowić sens z tych słów.
Odwróciłam się i ze łzami
w oczach podbiegłam do windy. Na moje szczęście od razu drzwi się otworzyły i
wsiadłam do środka. Nacisnęłam „0” i zjechałam na sam dół. Recepcjonistki
akurat nie było, więc położyłam kartę na blacie i wyszłam na zewnątrz.
Zamknęłam oczy i odczekałam kilka sekund. Nikt jednak nie wybiegł z hotelu z
prośbą bym została. Zresztą czego ja oczekiwałam? Nikt naprawdę mnie tam nie
chciał. No może prócz Shannona, ale on miał zbyt dużego kaca, by zrozumieć co
się dzieje. Nie wiedziałam w którą stronę iść, znów czułam się jak w dniu, gdy
dowiedziałam się, że zostałam sama na tym świecie.
_________________________________
No to może zacznę od tego, że to ostatni rozdział we wrześniu ;) Dużo ich wyszło w tym miesiącu. Jest trochę taki na siłe, wiem, że to widać bardzo dobrze. Ale to dlatego, że chcę już pisać kolejny, który mam nadzieję będzie lepszy ;) Ten za to… długi jak cholera. Możliwe, że najdłuższy, ale zarazem najnudniejszy. Jedynie podoba mi się „Fallen” oraz końcówka. Tak to porażka. No i nie sprawdzałam go. Daję, bo mijają prawie 2 tyg od poprzedniego i trochę mi głupio… Co do Evelyn, jej historia jest już napisana. Jestem z niej dumna i gdybym tlyko mogła, chciałabym dać ją już, teraz. Ale niestety nie mogę. Jeszcze trochę musicie się pomęczyć z niewiedzą. Ciastko… na Twoje życzenie drama będzie :P I pewnie nawet już wiesz jakie drama, ale ciii ;) Echelonya, dziękuję Ci za te miłe słowa :) Reszcie też bardzo dziękuję za takie komentarze. Dla Was to piszę :) dla siebie obecnie w mniejszym stopniu, ale sprawia mi większą przyjemność pisanie dla ludzi, nie siebie :) A i jeszcze zrobiłam „POLECAM”, czyli linki do opowiadań które czytam. Jeśli ktoś chce mi polecić swoje lub czyjeś opowiadanie to niech to zrobi w Księdze Gości,ok? :)
Tym razem rozdział dedykuję… standard, bo Ciastku :D a raczej jej romansik niechciany z Szynkiem i Fallen, które jeszcze nam te Mandy zagrają :P
Druga dedykacja idzie do Madeleine <3 Dziękuję za Samu, SA, wspieranie i Twoje wspaniałe opowiadanie. PS. Jestem uzależniona, chcę nexty! :P
Przeczytałam nie było łatwo ale piszesz w taki sposób, ze mogłabym przeczytać więcej! Chyba powinnam napisać cos o wczesniejszym rozdziale jednak nie jestem w stanie nic sensownego napisać. Skupie sie raczej na tym. Cudowne sceny z hurricane i zaciesz do ekranu. Kocham to uczucie. Mam taką pustkę w głowie buu tragedia. Końcówka totalnie mnie rozwaliła. To chyba chwila kiedy po policzku spłynęła mi łza. Nie wiem dlaczego z powodu narastających emocji, konca przygody… Nie potrafię pozbyć sie teraz tego dziwnego uczucia, które spowodował fakt wyobrażenia sobie tego wszystkiego. Przypominając sobie wielką „miłość” Shannono oo cudowne. I ta scena chowającego sie Shannomala hahaha. Nie moge doczekać się kolejnej twórczosci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
-ana
Końcówka, piękna, popłakałam się… to było takie…zabolało. I oczywiście mi się idealnie dograł podkład (Devil In The Details i Battle For The Sun, może nie jakoś słowa, ale muzyka na pewno). No i bd ryczeć…ok, ale muszę się ogarnąć teraz.
OdpowiedzUsuńOgólnie to wyłapałam parę literówek, ale zrozumiałam zamysł, więc chyba dobrze ;)Nie wiem czy to było specjalnie czy przypadkiem, ale Fancy raz nazwałaś Evelyn…. ale skoro już o niej mowa, to ona musi byc śliczna! I mi przypomina Klaudię i z wyglądu i z charakteru (pewnie tak ma być ;D) Za to biedny Szynuś, ukochana pojechała, a on został sam ;( A ten kwiatek mnie powalił, biorąc pod uwagę, że od dobrych 7min próbuję go sobie z nim wyobrazić i kurczę nie mogę! ;P
Jak to dobrze, że się wrzesień kończy, bo od 1.10 możesz dodawać kolejne chaptery ;P
-lea
Teraz skomentuję, bo przy ostatnim rozdziale jakoś nie miałam weny ;)
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał. Szczególnie końcówka. Smutne zakończenie rozdziału. Dopóki nie przeczytałam tekstu pod rozdziałem pomyślałam, że tak zakończysz opowiadanie. Kamień spadł mi z serca jak napisałaś o kolejnych rozdziałach.
Zakochany Szynek, jejku jakie to słodkie *______*
Także tego, czekam na kolejny rozdział!
-adka
Czy ten kwiatek był żółty? :)
OdpowiedzUsuńJestem cholernie ciekawa historii Evelyn i tego, czy J przestanie serio być papierowym ojcem czy nie.
Więcej.
No i Fallen. Kurdę, mimo, że ja ciągle go kocham, bo mam powód, to i tak mam ochotę powiesić go za jaja :D
-cam
mam tylko jedno pytanie …
OdpowiedzUsuńkiedy będzie następny rozdział ? to opowiadanie jest niesamowite, i cały czas się zastanawiam co będzie dalej. czytanie tego, przerodziło się w obsesję ^^. za pierwszym razem czytałam pierwszy rozdział (chyba do 26) przez 7 godzin i mi się nie znudziło. jasne że były takie momenty, kiedy powiało nudą, ale jakie opowiadanie nie ma trochę gorszych chwil ? ciekawi mnie historia Evelyn, Shanna i Ciacho haha. marzyłby mi się jakiś romansik u nich albo bliiiiiższe kontakty ^^ . za całe opowiadanie daje 6 . a, i jeśli nikt nie komentuje, to nie znaczy że tego nie czyta, jak wcześniej pisałam to chyba mój pierwszy komentarz. zdecydowałam się go napisać bo pod rozdziałami pisałaś że to dla cb ważne, a dla mnie nieważne bo jako czytelnik domagam się więcej i więcej rozdziałów . życzę natchnienia w pisaniu <3 oby tak dalej :]
-disgrracee
Wiesz,że kocham jak piszesz. I wiesz,że zawsze się jaram jak wychodzi nowy chapter. I że Shannon zakochany w Ciacho to Shannon rozkoszny? I aaa ja chcę następny. I macie jej komentować. Bo inaczej skopię tyłki wszystkim.
OdpowiedzUsuń-aniaaa
Wreszcie zaczęły się jakieś poważniejsze kłutnie! :D Luubie to :>
OdpowiedzUsuńZatkało mnie po przeczytaniu końcówki. Aż mi się łza w oku zakręciła ;) Niesamowicie przekazujesz emocje bohaterów. Już nie pierwszy raz :D
Fallen full bandem *___________* Jezzz ile bym dala za chociaż kawałek tej piosenki live :D Shannon i kwiatek? xD UMARŁAM!!! :D Stara się chłopak i słodko mu wychodzi ;)
Fancy wydaje się bardzo miłą i ciekawą osobą. Znając Ciebie pewnie przerodzi się w jakiś czarny charakter czy cos :P
Nie marudź, że rozdział porażka bo w łepetynę dostaniesz :P Były gorsze ;)
-foxlater
Mam dwie godziny na przeczytanie i skomentowanie dwóch rozdziałów. Mam nadzieję, że zdążę. Co prawda męczy mnie nieco ból głowy, ale nie chcę robić sobie większych zaległości. Dobra, koniec pitolenia, zabieram się za czytanie, bo czas ucieka. Jeezu ja chcę wiedzieć co dokładnie powiedział jej Shannon, no! I jeszcze te myśli, które przekazują, że to było coś mocnego. Jak Ty mnie torturujesz, nienawidzę Cię za to normalnie, no :P Podoba mi się ten dialog Klaudia-Jared. „Co ty im dałaś, że się tak zachowują.” tu o tu, powinien być znak zapytania. Ach to moje czepialstwo, wiem, wiem, że jestem okropna. Ja na miejscu Klaudii spaliłabym się wstydu przed tym całym Chrisem :D Dobrze, że Szef nie usłyszał tego jak powiedziała, że C jest przystojniejszy od niego. Chyba bym tam na zawał chłopak padł, choć bardziej prawdopodobne jest to, że po prostu by się śmiertelnie obraził na swoją kochaną córeczkę, która nie docenia jego urody :D Nie łapię Klaudii, po co ściskać się w tłumie, skoro można sobie spokojnie słuchać koncertu zza kulis? To chyba tylko ja tak bardzo nienawidzę tłumów, by odmawiać sobie ‘przyjemności’ duszenia się i bycia deptanym i pukanym łokciami przez masę ludzi. Słuchanie zza kulisów gdzie nie ma skaczących na ciebie dzikusów, jest zdecydowanie przyjemniejsze :D Faktycznie Letosiowi przydałby się nowy repertuar gadkowy, bo jego teksty stają się powoli nudne, więc jestem jak najbardziej za tym, by przynajmniej tu Klaudia napisała dla niego nowe przemówienie. Opis koncertu jak zwykle udany, brawo ;) No proszę, jaki ten nasz Szefuncio humorzasty, się obraził chłopina. Revolve. Wielbię i kocham. Jeden z ich najlepszych kawałków, zdecydowanie. Ale z Jareda się stanowczy tatusiek zrobił, no proszę. Evelyn? Myślałam, że Klaudia była z Fancy. Chyba drobna pomyłka Ci się tu wkradła. Ale z Jareda wredna menda! Jak on mógł ją tak wygonić? Dupek! Jestem ciekawa co będzie dalej. Coś czuję, że Jaredowi się oberwie od brata. Taką mam nadzieję!
OdpowiedzUsuń-marion
Nie jest nudno.
OdpowiedzUsuńMialam tyle do napisania ale wyobrazilam sobie Fallen na zywo z wejsciem Shannona i cudnym starym wokalem Jareda i tak totalnie sie na tym zafiksowalam ze uciello mi to co chcialam napisac.
Napisze list do siebie ktory otworze za 20 lat. Pierwszy punkt bedzie brzmial;
1. Pojechac do Szczura I przypomniec mu o tym ze chce Fallen na zywo.
NIKOMU nie pozwolilabym odebrac nam kawy. Przynajmniej za darmo bym jej nie oddala
Szynka musialaby za nia zaplacic;)
Nie wiem dlaczego ale taki chowajacy sie S bardzo mi pasuje do orginalu.
Szkoda ze mi przeszlo …wszystko. Szynka I caly ten #?6;*”#q band. Smieje sie sama do siebie jak sobie przypomne o naszym miejscu pod Shannonem. I o probie unikniecia zetkniecia sie cielesnego z potem I wlosami pachowymi Jared:D
Dokoncz corcia to pisac cokolwiek by sie dzialo.
Wyobrazaj sobie ich takich jakimi bys ich chciala.
I hug dla Shana:<:< Boze… Nastepnym razem postaram sie byc dla niego troche milsza. Znaczy jak bedzie nastepny raz.
-mama
Końcówka rozdziera serce
OdpowiedzUsuń