Chapter 94
„Sky”
ROZDZIAŁ OCZAMI
JAREDA LETO
Ziewnąłem zmęczony siedzeniem do późna nad papierami. Jutro czekała
mnie niezbyt przyjemna rozmowa z prawnikami, by w końcu zakończyć już
ostatecznie sprawy z EMI. Z jednej strony byłem lekko zestresowany tym, jak się
to wszystko potoczy, a z drugiej szczęśliwy, że w końcu ma to swój koniec. Potarłem
zmęczone oczy, które zaczęły mnie piec. Zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.
Zerknąłem w prawo patrząc na leżącą obok mnie dziewczynę. Światło
zupełnie nie przeszkadzało jej spać. Uśmiechnąłem się głaszcząc ją po głowie. Ten
dzieciak jest tak zwariowany, że ja nie wiem jak ona poradzi sobie w tym nudnym
świecie. Ale w końcu i takich tu potrzeba.
Poukładałem kartki w
odpowiedniej kolejności i odłożyłem je na stolik. Nie rozumiałem jak można być
takim człowiekiem jak Shannon, który bierze i rzuca rzeczy gdzie popadnie. U mnie
musiało wszystko być na miejscu. Gdy w końcu udało mi się wszystko ogarnąć,
położyłem się na łóżku znów wpatrując się w tę młodą osobę. Było mi jej tak
bardzo szkoda. Nie wyobrażałem sobie rozstania tej dwójki, tym bardziej że
naprawdę lubiłem Mata. Wydawał się być taki dojrzały na swój wiek. A ta
sytuacja… Wiedziałem, że to wina Młodej, ale gdy tak siedziała przybita w swoim
pokoju, a potem przyszła do mnie pytając czy może u mnie posiedzieć. Serce łamało
mi się gdy na nią patrzyłem. Nie zasługiwała na takie cierpienie. Chciałem nawet
jechać do niego i opierniczyć go za to, ale… nie mogłem. Klaudia by mnie
zabiła, zresztą takie wtrącanie się w jej życie, to coś czego by mi nie
wybaczyła. Zresztą sam byłbym wściekły jeśli ktoś by mi taką akcję odwalił. Szatynka
przewróciła się na drugi bok, a ja w końcu zgasiłem lampkę. Trzeba się wyspać
przed jutrzejszym dniem.
Gdy się obudziłem
okazało się, że jestem sam w łóżku. Zerknąłem na zegarek, ale wskazywał 7 rano.
Przeciągając się, ziewnąłem i wstałem. Jeszcze w piżamie zszedłem do kuchni,
gdzie o dziwo siedział już mój brat.
- Co jest?- zapytałem zdenerwowany niecodziennym zachowaniem
rodziny.
- Spać nie mogłem. Denerwuję się Sky’em. Znów mu się
pogorszyło…
- Gdzie Sky?
- Na spacerze z Klaudią.- powiedział bawiąc się kubkiem z
kawą.- Chcesz?- zapytał wskazując na parującą ciecz.
- Poproszę. Shann… Wiem, że to ciężko, ale damy radę. We dwóch.-
szepnąłem podchodząc do niego i obejmując go.
- Dziękuję Kucyku.- powiedział mi do ucha odwzajemniając
uścisk.- Dobra, puszczaj, bo złośnik jeszcze wpadnie i nas tak zastanie i
będzie tłumaczenia.
Uśmiechnąłem się słysząc to i czym prędzej wdrapałem się na
górę by przebrać się na spotkanie, które miałem za jakieś 2,5 godziny. Brat przyniósł mi kawę z kanapkami do pokoju,
więc gdy wyszedłem z łazienki mogłem od razu zabrać się do pracy na laptopie.
Tak też spędziłem ten pozostały czas. Gdy siedziałem zaczytany w dokumentach
dotyczących mojej, a w sumie naszej sprawy z wytwórnią, do pokoju weszła
Klaudia.
- Mam do ciebie prośbę.
- No słucham.- odpowiedziałem zerkając na nią szybko znad
laptopa.
- Podrzucisz mnie na Rodeo?- poprosiła.
- Klaudia… To chyba nie jest dobry pomysł.
- Proszę… I tak masz po drodze do EMI.- jęknęła błagalnie.
Przewróciłem oczami,
ale zgodziłem się. Co innego mogłem zrobić? Jeśli to ma pomóc tej dziewczynie uporać się z ostatnimi
wydarzeniami… Wątpiłem żeby mat chciał ją teraz widzieć. Obydwoje potrzebowali
czasu by zrozumieć brak tej drugiej osoby. Muszą docenić to co ich łączyło
przez brak tego. A nie sądzę by im się udało w ciągu jednego dnia zobaczyć co
stracili. Może Klaudia owszem, w końcu to jej decyzje były powodem zerwania,
ale Delord. Nie było szans by w jeden dzień się opamiętał.
15 minut później
czekałem na dole na córkę, by ją podwieźć na chyba najbardziej znaną ulicę w
tym mieście. Nie powiem, spieszyło mi się, nie mogłem się spóźnić na to
spotkanie. Tyle w końcu od niego zależało. Zniecierpliwiony popatrzyłem na
zegar, który nieubłaganie tykał przesuwając wskazówki o kolejne minuty. Zabiję ją
jak nic… Gdy już chciałem się wydrzeć, że jadę bez niej, pojawiła się na
schodach. Nie powiem, odebrało mi na chwilę mowę, gdy ją taką zobaczyłem. Założyła
na siebie chabrową delikatnie rozkloszowaną sukienkę, z mocno podkreślającym
jej biust dekoltem. Do tego czerwone szpilki na niewielkim obcasie, torebka w
kolorze butów i srebrne kolczyki zwisające z uszu. Oczy podkreśliła na
niebiesko, a usta wysmarowała krwistoczerwoną szminką. Wyglądała niesamowicie,
a patrząc na to że jeszcze przed godziną chodziła w wtartym t-shircie i dresowych
spodniach… To niesamowite jak kobieta może się zmienić w zaledwie kilkanaście
minut. Byłem pod wrażeniem czasu, w którym się wyrobiła. I nawet nie miałem jej
za złe tego małego spóźnienia. Jednak kobieta która chce czegoś dopiąć potrafi
sięgnąć po trochę „niedozwolone” środki. Przecież żaden facet nie oprze się
takim wyeksponowanym wdziękom. Jak nic Mat był na spalonej pozycji i to już od
momentu, gdy ta mała stanęła na szczycie schodów.
- Ładnie wyglądasz.- powiedziałem.
- I tak ma być.- odpowiedziała.
- Ale musisz się uśmiechać, by to działało.- zasugerowałem,
za co zostałem zmiażdżony lodowatym spojrzeniem.
Nie mówiąc nic więcej
wsiedliśmy do samochodu. W sumie nawet cieszyłem się , że jedzie ze mną, bo
moje myśli krążyły wokół niej, a nie EMI. Niestety gdy znalazłem się na Rodeo
Drive, znów powrócił stres. A gdy drzwi od strony pasażera zamknęły się, a
Polka zniknęła w butiku, w którym pracował Mat, poczułem się okropnie samotny. Zdenerwowanie
wkradło się do mojej głowy i zaczęło w niej przedstawiać różne złe sceny. Próbując
te scenariusze wybić z głowy, ruszyłem przed siebie w kierunku niewysokiego
biurowca EMI. Siedziba znajdowała się jakieś 5 minut drogi samochodem od ulicy
z najdroższymi sklepami w mieście, ale miałem wrażenie jakbym jechał tam
godzinę. W holu budynku spotkałem mojego prawnika, któremu kiwnąłem głową na
przywitanie i ruszyliśmy do Sali, w której miało się odbyć spotkanie. Jacob już
nauczył się, że nie podaję ręki ludziom na przywitanie, więc nawet nie
zareagował na ten brak gestu. Wiedział, że mam awersję do takiego kontaktu,
nawet jeśli to jest na takim podłożu częściowo biznesowym. Sekretarka głównego
szefa EMI przyniosła nam napoje, po czym wyszła, a my z tym siwiejącym dupkiem
zaczęliśmy toczyć naszą ostatnią potyczkę. Nie była to miła rozmowa, choć
utrzymana w granicach kultury. Nikt nie chciał ustąpić, ale po tych miesiącach
pertraktacji w końcu coś się ruszyło. Pieniądze które zgodziłem się zapłacić
jako zadość uczynienie nie były małe, wręcz zabójcze dla większości zespołów,
nawet tych znanych , ale przynajmniej gwarantowały mi spokój. Choć wpierw
myślałem o sądzie to potem stwierdziłem, że nie mam tyle czasu, a nie chcę by
Shannon po moim odejściu musiał się męczyć z tymi dupkami. Co prawda będę
musiał wziąć znów więcej roboty, jakichś klipów i filmów, ale dla tych ludzi
warto było się poświęcać. Zresztą musiałem jakoś zadbać o przyszłość Klaudii i
mojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Zabezpieczyć ich. W sumie to po raz
pierwszy o tym pomyślałem właśnie tam w biurze EMI. Z jednej strony wiedziałem,
że Shannon z Klaudią będą się wspierać i ta młoda dziewczyna zadba o siebie. Tak
samo zresztą jak Fancy. Rodzina jej pomoże z małym. Ale od tego był ojciec, by
dbać o dobrobyt swoich dzieci. Dlatego musiałem po prostu wziąć się w garść i
zacząć zarabiać na nich. A te wszystkie pieniądze, które trzymałem w ramach
zabezpieczenia… Teraz znalazły swój sens.
Zerknąłem na telefon,
który mi zawibrował. Sms był od Klaudii. „Będziesz wracać tędy? Zabierzesz mnie
z Rodeo?”. Popatrzyłem na prawnika, który kończył swoją rozmowę z tym siwym
kut*sem. Chwilę zastanawiałem się ile to jeszcze potrwa, ale w sumie. Po to
zatrudniłem tego człowieka, by to on za mnie załatwił. Wstałem mówiąc, że mam
nagłą i wyjątkowo pilną sprawę do załatwienia i wyszedłem. Jacob nie był tym w
sumie zaskoczony, z godnością przyjął do wiadomości, że wychodzę, za to szef
EMI wydawał się być wybitnie oburzony moim zachowaniem. Wychodząc miałem
ogromną ochotę pokazać mu środkowy palec, ale powstrzymałem się. Nie będę dawać
temu gnojowi satysfakcji.
Odpisałem na sms’a,
że już jadę i wsiadłem do auta. Chwilę później Klaudia siedziała obok mnie. Milczała,
więc pewnie jej się nie powiodło. Chyba jednak Delord jest silniejszy niż
myślałem. Oprzeć się Klaudii to graniczy z cudem. Ale ten chłopak jakoś tego
dokonał.
- Nie udało się?- zapytałem zaciekawiony.
- Nie było go.- powiedziała patrząc przed siebie.
- Poczekaj trochę. Przejdzie mu.- powiedziałem starając się
by to zabrzmiało jak najbardziej prawdziwie.
- A jak nie przejdzie?- zapytała łamiącym się głosem, a jej
oczy zaczęły się szklić.
- Przejdzie. – powiedziałem pewnie.- A dziś idziesz ze mną i
Shannym na imprezę.
- Nie mam ochoty.
- Masz.- odpowiedziałem rozkazującym tonem.- Nie masz
wyjścia. Zakończyłem sprawę z EMI i musimy to opić.
Mówiąc to wpadł mi do
głowy genialny pomysł. Jak nic trzeba wywołać w tym Delordzie zazdrość. Mam nadzieję,
że moja znajomość męskiej natury sprawdzi się w tym przypadku, bo inaczej może
być nie za fajnie.
Gdy tylko
dojechaliśmy do domu, napisałem Shannonowi jego zadanie. Miałem nadzieję, że
ruszy go to z tego marazmu, w który wpadł z powodu choroby Sky’a. I tak jak postanowiłem,
około 20 wyszliśmy do jednego z najfajniejszych klubów w całym LA. Klaudia szła
obok mnie ze spuszczoną głową i z taką radością życia, że przy niej osoby z
ostrą depresją wydawały się tryskać szczęściem. Shann miał dojechać chwilę
później z Gosią, która w ostatniej chwili zdecydowała się iść z nami. Złapałem córkę
za rękę, gdy znaleźliśmy się w środku i drugą objąłem ją w pasie. Popatrzyła na
mnie tym przeraźliwie smutnym spojrzeniem, ale dała się poprowadzić w tańcu. Po
kilku utworach na parkiecie, trochę poprawił jej się humor i nawet raz się
uśmiechnęła.
- Jesteś najlepszym tatą pod słońcem.- powiedziała przytulając
się.
Wyszczerzyłem zęby ciesząc się, że choć trochę udało mi się
poprawić jej samopoczucie. Zaproponowałem że pójdę po coś do picia dla nas i
zostawiłem ją tak na parkiecie. Wyjąłem telefon i z zadowoleniem odczytałem ze
Shann wszystko załatwił. Trochę posmutniałem jak napisał, że Gosia jednak
została, ale w sumie w tej akcji nie była potrzebna.
Przy barze spotkałem
się z bratem i obserwowaliśmy okolicę, a w tym Klaudię, która stanęła z boku
przy ścianie z telefonem. Tak jak myślałem, chwilę później podszedł do niej
jakiś koleś, którego szybko zmyła machnięciem ręki. Jednak po chwili wrócił
trzymając drinka dla niej. Nie wiem co mówiła, ale po jej ruchach mogłem
wnioskować, że ma gościa zdecydowanie gdzieś. Jednak, gdy odmówiła mu po raz
nty, chłopak się zdenerwował i złapał ją za rękę, siłą ciągnąć na parkiet. Tego
było za wiele! Ruszyłem wściekły w jej stronę, lecz nagle zatrzymał mnie Shann.
I wtedy zrozumiałem czemu. W zasięgu wzroku pojawił się Mat, który widząc jak
tamten szarpie się z Klaudią od razu ruszył jej na pomoc. Shann spisał się na
medal przyprowadzając go do tego klubu. Z zadowoleniem oglądałem, jak Delord
staje przed Klaudią i zasłania ją swoim ciałem i mierzy się z tym namolnym
chłopakiem.
- Czas tam iść. Nie chcemy chyba bójki.- zasugerował
perkusista, a ja tylko poparłem tę myśl.
Gdy znalazłem się przy nich, w ostatniej chwili udało nam się
ich rozdzielić. Ochrona klubu też już podążała w tę stronę. Dobrze, że jestem
tu dość częstym gościem to po wyjaśnieniu sytuacji wywalono tego chłopaka z
tego budynku, a ja popatrzyłem na córkę i jej w sumie chyba wciąż aktualnego
faceta.
- Hym… chyba cię w takim razie zostawimy. Widzę, że masz
dobrą opiekę. Dobra Shann, idziemy, trzeba świętować!- powiedziałem uśmiechając
się do brata i tak zostawiliśmy zupełnie zaszokowaną dziewczynę stojącą przy
Delordzie.
- Dobra akcja.- przyznał brat.
- Myślisz, że wrócą do siebie?- zapytałem spoglądając przez
ramię na tę dwójkę.
- Widziałeś jak się rzucił na tego gościa? Ona nie jest mu
obojętna i myślę, że jeszcze dziś się pogodzą. To co chcesz do picia?
- Nic.- odpowiedziałem czując jak znika ze mnie cała energia
tego dnia.- Znów źle się czuję.- przyznałem.
- Do domu?
Kiwnąłem głową widząc przestraszony wzrok Shannona. Gdy
dojechaliśmy na miejsce, od razu wziąłem leki, które sprawiły, że poczułem się
lepiej. W sumie to wcale nie taki zły pomysł, żeby świętować w domu. Shannon otworzył
piwo, a ja usiadłem ze szklanką soku z jabłek i ogórka, który sam sobie
przyrządziłem i stuknęliśmy się. Shann zaproponował żebyśmy pograli na konsoli,
a ja o dziwo się zgodziłem. Nie robiłem tego całe wieki, więc w sumie taki
powrót do bycia dzieckiem, fajna sprawa. Nie powiem, denerwowało mnie to, jak
ten mój starszy brat widząc, że nie daje sobie rady zaczął dawać mi fory. Nienawidziłem
takiego zachowania, ale co ja mogłem zrobić? Starałem się wtedy z całych sił,
żeby zaczął mnie uważać za godnego siebie przeciwnika. Z drugiej strony co ja
mogłem zrobić, skoro ja grałem raz na kilka lat, a on co kilka dni siedział na
konsoli i zażynał to urządzenie do granic możliwości. W sumie właśnie wpadłem
na pomysł, by kupić mu na gwiazdkę nowy sprzęt, bo ten wyglądał na mocno
zużyty.
Gdy zrobiła się
północ i Klaudia jeszcze nie wróciła, zacząłem się denerwować. Z jednej strony
nie chciałem jej przeszkadzać, skoro godzi się z tym Delordem, ale z drugiej? A
co jeśli się nie pogodzili i ona teraz siedzi gdzieś zapłakana? Shannon zasnął
na kanapie z 3 butelką piwa w ręku i pochrapywał gładząc się po brzuchu. Cały mój
brat. Wstałem z kanapy wyłączając telewizor i wyjąłem telefon. Sms to dość
dobre rozwiązanie, by sprawdzić czy wszystko z Młoda jest w porządku. Ze zdziwieniem
zobaczyłem wiadomość od Klaudii, której się nie spodziewałem. „ Dziękuję. Do zobaczenia
jutro.”. Aha… Ach ta młodzież. Nawet nie chcę myśleć w jaki sposób wygląda to
godzenie się. Ważne, że się godzą.
Kolejne dni mijały na
coraz większym zdenerwowaniu związanym z pogarszającym się stanem Sky’a. Leki,
które dostawał straciły swoją moc, a pies z dnia na dzień marniał w oczach. Już
nawet nie chciał wychodzić na spacer, po prostu leżał popiskując cicho. Obydwoje
z Shannonem wiedzieliśmy co to oznacza, jednak tak trudno było podjąć tę
decyzję.
- Chcę by zobaczył ze mną swój ostatni zachód słońca,
dobrze?- poprosił mnie mój brat.
Nie mogłem odmówić. A gdy tak patrzyłem, jak ta dwójka
spędza swój ostatni dzień razem, przypomniało mi się jak tęsknię za Judasem i
to jak go pierwszy raz spotkałem, a potem żegnałem. Rzadko kiedy zdarzało mi się płakać, ale…
wtedy nie potrafiłem i nie chciałem powstrzymywać łez. Przyjechałem do Brenta, by odebrać psa.
Przez telefon mi wspominał, że nie najlepiej z nim, ale widok jaki zastałem,
uderzył we mnie jak fala tsunami. Ten niegdyś żywiołowy wariat leżał teraz na
podłodze w salonie. Skóra z wyliniałą sierścią przykrywała wystające żebra,
łopatki i kości biodrowe. Ogon zwisał bez życia na ziemi, nie był już zakręcony
tak jak wcześniej. Najgorsze jednak z tego wszystkiego było jego spojrzenie.
Pamiętam jak dziś ten
moment, gdy mama powiedziała że ma dla nas prezent i potem wskazała nam duże
pudło. Shannon pierwszy się zaciekawił i gdy tylko podszedł do niego stanął z otwartymi
ustami, by po chwili się opanować i wyjąć z pudła małą białą kulkę.
- Czy to…? – zacząłem niepewnie nie do końca wiedząc co się
znajduje w rękach mojego brata.
- Szczeniak!- wykrzyknął uradowany Shannon, tuląc do siebie
puchate maleństwo.
- No Jared, weź swojego.- poprosiła mnie mama z uśmiechem,
który zawsze mnie rozczulał.
Nie do końca jeszcze
rozumiejąc, zrobiłem kilka niepewnych kroków i spojrzałem na brata, lecz on już
był zajęty swoim pieskiem.
- No śmiało!- zachęciła mnie moja rodzicielka, więc
spojrzałem do tekturowego kartonu.
To co zobaczyłem
przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Siedział w nim dużych rozmiarów
szaro-biały szczeniak, który gryzł swój ogon. Gdy tylko przykucnąłem od razu
zerwał się na cztery łapy i merdając zakręconym ogonkiem próbował wyskoczyć z
pudełka. Wyciągnąłem dłonie w jego stronę, a on od razu zaczął je gryźć. Gdy
podniosłem malucha na wysokość twarzy ten trochę się uspokoił i patrzył na mnie
swoimi radosnymi błękitnymi oczami. Chwilę później poczułem jego mokry język na
twarzy i jak jego zakręcony ogonek delikatnie uderza o moje dłonie. Był
najwspanialszym prezentem jaki dostałem.
Potem gdy patrzyłem w
te zmęczone niebieskie oczy, nie mogłem przywrócić do niech tego blasku, który
towarzyszył mi przez całe życie. Judas był w 70% husky, a w 30% wilkiem. W większości
przypadków zachowywał się jak normalny pies, lecz zdarzały się sytuacje, gdy pokazywała
się jego wilcza natura. Choćby momenty jak polował na wiewiórki, czy bronił
mojego domu. Byłem dla niego częścią rodziny, której nie można było w żaden
sposób ruszyć. Nie raz obronił mnie przed wścibskimi paparazzy, czy złym
związkiem. Jakoś miał dar wyczuwania czy kobieta, która akurat ze mną była, to
ta właściwa. Większości nie lubił, warczał na nie i ostrzegał, gdy zbliżały się
za bardzo. Gdyby tak pomyśleć, to brakuje mi okropnie jego alarmu. Dzięki temu
wiedziałem czy dobrze wybieram. Zawsze miał rację, chyba podświadomie czuł to
czego ja się dowiadywałem na przestrzeni tygodni czy miesięcy. Jestem też
pewien, że od razu pokochałby Klaudię i Fancy.
Nie mogłem wtedy uwierzyć, że on odchodzi. Tamte dni to był
koszmar. A potem gdy znalazłem go w naszym ulubionym miejscu w ogrodzie. Z dala
od domu, schroniony pod krzakami. Gładziłem jego szarą sierść i płakałem.
Odszedł nie żegnając się ze mną. Tak jak robią to schorowane zwierzęta.
Odchodzą z dala od stada i umierają w samotności. Zakopałem go w ogrodzie mimo,
że wiem że to nie dozwolone. Ale nie mogłem go tak zostawić. Chciałem by był ze
mną, żeby zawsze był tutaj gdzie jego dom.
A teraz Sky… Choć minęło naprawdę sporo czasu od śmierci
Judasa to przecież wydawało się niemożliwe, by ten żywy i energiczny pies
żegnał się z nami. Pojechaliśmy z Shannonem do kliniki wieczorem. Ja
prowadziłem samochód, a mój brat siedział z tyłu auta gładząc go po głowie.
Jego ostatnia podróż. Obydwoje wiedzieliśmy, że już nic nie da się zrobić. Ból
stawał się coraz mocniejszy, a ten blask w jego oczach znikał z każdą godziną.
Nie mogliśmy pozwolić, by dalej się tak męczył. Shann bardzo chciał żeby umarł
w domu, ale ja wiedziałem, że to zły pomysł. Dlatego jechaliśmy do kliniki,
która już powinna być zamknięta, ale ulubiona pani weterynarz Sky’a czekała na
niego. Była jedną z nielicznych osób, które potrafiły go przekonać do dania
sobie zastrzyku. Gdy zatrzymałem się przed wejściem pies podniósł głowę. Wtedy
spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami jakby wiedział. On wiedział, że
to nasze ostatnie chwile razem. Pomogłem bratu otworzyć drzwi i weszliśmy do
pustego korytarza. Niewysoka brunetka przywitała się z nami skinięciem głowy i
wskazała salę. Na podłodze leżał materac przykryty kocem na którym Shannon położył
swojego przyjaciela.
- Zostawię was jeszcze chwilę samych. Wiem, że to trudne
pożegnać się z członkiem rodziny, ale… Przyjdę za 15 minut.
Wyszedłem za nią, chcąc dać bratu te kilka minut razem ze
Sky’em.
- Nigdy go nie widziałam tak roztrzęsionego…- powiedziała
Jane.
- Bo nigdy nie żegnał przyjaciela…- szepnąłem przypominając
sobie co czułem, gdy odszedł mój pies.
- Ty też bardzo to przeżywasz. W sumie to ciebie zawsze
widziałam z nim tutaj.
- Po tym jak umarł Judas… został mi tylko Sky. Wiem, że to
pies Shannona, ale też go kocham. I dlatego musiałem dziś tu przyjechać,
pożegnać się.
- To mądra decyzja. On cierpi…
- Wiem…- powiedziałem łamiącym się głosem.
- Idź do nich. Obydwoje ciebie potrzebują.
Wróciłem do tej małej salki i spojrzałem na materac. Shannon
leżał przytulony do psa i go głaskał po głowie szepcząc jakieś słowa. Husky
wyglądał na śpiącego, lecz delikatne drżenie ogona pokazywało, że jest
szczęśliwy. Shann popatrzył na mnie zapuchniętymi oczami i usiadł opierając się
o ścianę.
Pies natychmiast
podniósł głowę i ułożył ją na nogach swojego pana. Usiadłem obok nich
zagryzając mocno zęby, by nie płakać. Sky przez te kilka tygodni zmienił się
nie do poznania, tak jak wtedy Judas. Siedzieliśmy w ciszy głaszcząc psa i
próbując zapanować nad emocjami, które nami targały.
- Jay… ja nie umiem. Nie chcę tego robić…- wyjąkał
płaczliwie brat.
- To trudne Shanny, ale… tak trzeba. On się męczy. Leki już
nie działają, wiesz to.
- Znam go 16 lat, zawsze był przy mnie. Wiesz przecież, jak
ja go kocham.
- I dlatego wiesz, że to jedyne wyjście. Popatrz na niego,
on jest gotowy. – szepnąłem wskazując brodą na psa, który otworzył oczy i
wlepił w nas to swoje spojrzenie.- On wie, że to czas…
- To takie trudne. Ty nie musiałeś tego robić…
- Ty masz szansę się z nim pożegnać, ja nie miałem.-
powiedziałem cicho.- Judas zostawił mnie… To… Ja wiem, on był w większości
wilkiem i samotnikiem, ale.. Ty masz szansę pogłaskać go po raz ostatni, by
wiedział ile dla ciebie znaczy. Mi też jest ciężko. Kocham go tak samo jak ty…
Shann otarł dłonią łzy i pociągnął nosem. Do salki weszła
Jane ze strzykawką. Wiedzieliśmy co to oznacza. Nie mogliśmy przeciągać tego w
nieskończoność, tym bardziej że i tak nadużywaliśmy jej dobrego serca. Podeszła
do nas, a my równocześnie kiwnęliśmy głową.
- Byłeś cudownym pacjentem.- powiedziała zanurzając
strzykawkę w białej sierści.- Do widzenia Sky.
Pies nawet nie drgnął
podczas zabiegu, za to ja z Shannem ryczeliśmy jak małe dzieci. Nagle Sky
dźwignął się i polizał Shannona po twarzy. Wiedziałem, że chce go pocieszyć.
Gdy znów położył się na nogach dałem mu buziaka w nos, a on ostatkiem sił
zamerdał ogonem. Potem już tylko mogliśmy patrzeć jak to nikłe światełko w jego
niebieskich oczach znika, a on odchodzi do świata bez bólu. Shannon nie
wytrzymał i zaczął wyć tuląc się do jego sierści. Ja za to wpatrywałem się w te
jego wyjątkowe oczy czując jak gdzieś w środku mnie coś się łamie i ucieka. Tak
jak dusza tego psa. Nagle Shann opanował się biorąc głęboki oddech.
- Żegnaj przyjacielu.- powiedział całując go w głowę i
przykrywając go kocykiem.
Pomogłem bratu podnieść się i przytuliłem go. Tak mocno, by
wiedział, że z nim jestem.
Boże dziewczyno....jak ja ryczę...
OdpowiedzUsuńJezuuu...ja wiedizalam że kolejny rozdział bediz eo tylko ale no Jezu....kochany Shy.....ja.ja nie umiem teraz więcej napisać serio....jestem cała zaryczana
Taaa dopiero teraz się dopatrzyłam... Strasznie smutne... Mniej więcej wiedziałam co się stanie ale i tak... Nie potrafię tego do końca przeczytać. Smutno mi jak nigdy :(
OdpowiedzUsuń-Twoja W
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, mam nadzieję że nie będzie już taki smutny. Życzę weny :)
OdpowiedzUsuńRozdziały w których zawarte jest cierpienie zwierząt zawsze mnie ruszają, a ten skończyłam czytać zapłakana. Wiem jak to jest żegnać ukochanego zwierzaka
OdpowiedzUsuń