18 czerwca 2017

Chapter 94 „Sky”

Chapter 94
„Sky”

ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA LETO

Ziewnąłem zmęczony siedzeniem do późna nad papierami. Jutro czekała mnie niezbyt przyjemna rozmowa z prawnikami, by w końcu zakończyć już ostatecznie sprawy z EMI. Z jednej strony byłem lekko zestresowany tym, jak się to wszystko potoczy, a z drugiej szczęśliwy, że w końcu ma to swój koniec. Potarłem zmęczone oczy, które zaczęły mnie piec. Zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.
Zerknąłem w prawo patrząc na leżącą obok mnie dziewczynę. Światło zupełnie nie przeszkadzało jej spać. Uśmiechnąłem się głaszcząc ją po głowie. Ten dzieciak jest tak zwariowany, że ja nie wiem jak ona poradzi sobie w tym nudnym świecie. Ale w końcu i takich tu potrzeba.
 Poukładałem kartki w odpowiedniej kolejności i odłożyłem je na stolik. Nie rozumiałem jak można być takim człowiekiem jak Shannon, który bierze i rzuca rzeczy gdzie popadnie. U mnie musiało wszystko być na miejscu. Gdy w końcu udało mi się wszystko ogarnąć, położyłem się na łóżku znów wpatrując się w tę młodą osobę. Było mi jej tak bardzo szkoda. Nie wyobrażałem sobie rozstania tej dwójki, tym bardziej że naprawdę lubiłem Mata. Wydawał się być taki dojrzały na swój wiek. A ta sytuacja… Wiedziałem, że to wina Młodej, ale gdy tak siedziała przybita w swoim pokoju, a potem przyszła do mnie pytając czy może u mnie posiedzieć. Serce łamało mi się gdy na nią patrzyłem. Nie zasługiwała na takie cierpienie. Chciałem nawet jechać do niego i opierniczyć go za to, ale… nie mogłem. Klaudia by mnie zabiła, zresztą takie wtrącanie się w jej życie, to coś czego by mi nie wybaczyła. Zresztą sam byłbym wściekły jeśli ktoś by mi taką akcję odwalił. Szatynka przewróciła się na drugi bok, a ja w końcu zgasiłem lampkę. Trzeba się wyspać przed jutrzejszym dniem.
 Gdy się obudziłem okazało się, że jestem sam w łóżku. Zerknąłem na zegarek, ale wskazywał 7 rano. Przeciągając się, ziewnąłem i wstałem. Jeszcze w piżamie zszedłem do kuchni, gdzie o dziwo siedział już mój brat.
- Co jest?- zapytałem zdenerwowany niecodziennym zachowaniem rodziny.
- Spać nie mogłem. Denerwuję się Sky’em. Znów mu się pogorszyło…
- Gdzie Sky?
- Na spacerze z Klaudią.- powiedział bawiąc się kubkiem z kawą.- Chcesz?- zapytał wskazując na parującą ciecz.
- Poproszę. Shann… Wiem, że to ciężko, ale damy radę. We dwóch.- szepnąłem podchodząc do niego i obejmując go.
- Dziękuję Kucyku.- powiedział mi do ucha odwzajemniając uścisk.- Dobra, puszczaj, bo złośnik jeszcze wpadnie i nas tak zastanie i będzie tłumaczenia.
Uśmiechnąłem się słysząc to i czym prędzej wdrapałem się na górę by przebrać się na spotkanie, które miałem za jakieś 2,5 godziny.  Brat przyniósł mi kawę z kanapkami do pokoju, więc gdy wyszedłem z łazienki mogłem od razu zabrać się do pracy na laptopie. Tak też spędziłem ten pozostały czas. Gdy siedziałem zaczytany w dokumentach dotyczących mojej, a w sumie naszej sprawy z wytwórnią, do pokoju weszła Klaudia.
- Mam do ciebie prośbę.
- No słucham.- odpowiedziałem zerkając na nią szybko znad laptopa.
- Podrzucisz mnie na Rodeo?- poprosiła.
- Klaudia… To chyba nie jest dobry pomysł.
- Proszę… I tak masz po drodze do EMI.- jęknęła błagalnie.
 Przewróciłem oczami, ale zgodziłem się. Co innego mogłem zrobić? Jeśli to ma pomóc tej  dziewczynie uporać się z ostatnimi wydarzeniami… Wątpiłem żeby mat chciał ją teraz widzieć. Obydwoje potrzebowali czasu by zrozumieć brak tej drugiej osoby. Muszą docenić to co ich łączyło przez brak tego. A nie sądzę by im się udało w ciągu jednego dnia zobaczyć co stracili. Może Klaudia owszem, w końcu to jej decyzje były powodem zerwania, ale Delord. Nie było szans by w jeden dzień się opamiętał.
 15 minut później czekałem na dole na córkę, by ją podwieźć na chyba najbardziej znaną ulicę w tym mieście. Nie powiem, spieszyło mi się, nie mogłem się spóźnić na to spotkanie. Tyle w końcu od niego zależało. Zniecierpliwiony popatrzyłem na zegar, który nieubłaganie tykał przesuwając wskazówki o kolejne minuty. Zabiję ją jak nic… Gdy już chciałem się wydrzeć, że jadę bez niej, pojawiła się na schodach. Nie powiem, odebrało mi na chwilę mowę, gdy ją taką zobaczyłem. Założyła na siebie chabrową delikatnie rozkloszowaną sukienkę, z mocno podkreślającym jej biust dekoltem. Do tego czerwone szpilki na niewielkim obcasie, torebka w kolorze butów i srebrne kolczyki zwisające z uszu. Oczy podkreśliła na niebiesko, a usta wysmarowała krwistoczerwoną szminką. Wyglądała niesamowicie, a patrząc na to że jeszcze przed godziną chodziła w wtartym t-shircie i dresowych spodniach… To niesamowite jak kobieta może się zmienić w zaledwie kilkanaście minut. Byłem pod wrażeniem czasu, w którym się wyrobiła. I nawet nie miałem jej za złe tego małego spóźnienia. Jednak kobieta która chce czegoś dopiąć potrafi sięgnąć po trochę „niedozwolone” środki. Przecież żaden facet nie oprze się takim wyeksponowanym wdziękom. Jak nic Mat był na spalonej pozycji i to już od momentu, gdy ta mała stanęła na szczycie schodów.
- Ładnie wyglądasz.- powiedziałem.
- I tak ma być.- odpowiedziała.
- Ale musisz się uśmiechać, by to działało.- zasugerowałem, za co zostałem zmiażdżony lodowatym spojrzeniem.
 Nie mówiąc nic więcej wsiedliśmy do samochodu. W sumie nawet cieszyłem się , że jedzie ze mną, bo moje myśli krążyły wokół niej, a nie EMI. Niestety gdy znalazłem się na Rodeo Drive, znów powrócił stres. A gdy drzwi od strony pasażera zamknęły się, a Polka zniknęła w butiku, w którym pracował Mat, poczułem się okropnie samotny. Zdenerwowanie wkradło się do mojej głowy i zaczęło w niej przedstawiać różne złe sceny. Próbując te scenariusze wybić z głowy, ruszyłem przed siebie w kierunku niewysokiego biurowca EMI. Siedziba znajdowała się jakieś 5 minut drogi samochodem od ulicy z najdroższymi sklepami w mieście, ale miałem wrażenie jakbym jechał tam godzinę. W holu budynku spotkałem mojego prawnika, któremu kiwnąłem głową na przywitanie i ruszyliśmy do Sali, w której miało się odbyć spotkanie. Jacob już nauczył się, że nie podaję ręki ludziom na przywitanie, więc nawet nie zareagował na ten brak gestu. Wiedział, że mam awersję do takiego kontaktu, nawet jeśli to jest na takim podłożu częściowo biznesowym. Sekretarka głównego szefa EMI przyniosła nam napoje, po czym wyszła, a my z tym siwiejącym dupkiem zaczęliśmy toczyć naszą ostatnią potyczkę. Nie była to miła rozmowa, choć utrzymana w granicach kultury. Nikt nie chciał ustąpić, ale po tych miesiącach pertraktacji w końcu coś się ruszyło. Pieniądze które zgodziłem się zapłacić jako zadość uczynienie nie były małe, wręcz zabójcze dla większości zespołów, nawet tych znanych , ale przynajmniej gwarantowały mi spokój. Choć wpierw myślałem o sądzie to potem stwierdziłem, że nie mam tyle czasu, a nie chcę by Shannon po moim odejściu musiał się męczyć z tymi dupkami. Co prawda będę musiał wziąć znów więcej roboty, jakichś klipów i filmów, ale dla tych ludzi warto było się poświęcać. Zresztą musiałem jakoś zadbać o przyszłość Klaudii i mojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Zabezpieczyć ich. W sumie to po raz pierwszy o tym pomyślałem właśnie tam w biurze EMI. Z jednej strony wiedziałem, że Shannon z Klaudią będą się wspierać i ta młoda dziewczyna zadba o siebie. Tak samo zresztą jak Fancy. Rodzina jej pomoże z małym. Ale od tego był ojciec, by dbać o dobrobyt swoich dzieci. Dlatego musiałem po prostu wziąć się w garść i zacząć zarabiać na nich. A te wszystkie pieniądze, które trzymałem w ramach zabezpieczenia… Teraz znalazły swój sens.
 Zerknąłem na telefon, który mi zawibrował. Sms był od Klaudii. „Będziesz wracać tędy? Zabierzesz mnie z Rodeo?”. Popatrzyłem na prawnika, który kończył swoją rozmowę z tym siwym kut*sem. Chwilę zastanawiałem się ile to jeszcze potrwa, ale w sumie. Po to zatrudniłem tego człowieka, by to on za mnie załatwił. Wstałem mówiąc, że mam nagłą i wyjątkowo pilną sprawę do załatwienia i wyszedłem. Jacob nie był tym w sumie zaskoczony, z godnością przyjął do wiadomości, że wychodzę, za to szef EMI wydawał się być wybitnie oburzony moim zachowaniem. Wychodząc miałem ogromną ochotę pokazać mu środkowy palec, ale powstrzymałem się. Nie będę dawać temu gnojowi satysfakcji.
 Odpisałem na sms’a, że już jadę i wsiadłem do auta. Chwilę później Klaudia siedziała obok mnie. Milczała, więc pewnie jej się nie powiodło. Chyba jednak Delord jest silniejszy niż myślałem. Oprzeć się Klaudii to graniczy z cudem. Ale ten chłopak jakoś tego dokonał.
- Nie udało się?- zapytałem zaciekawiony.
- Nie było go.- powiedziała patrząc przed siebie.
- Poczekaj trochę. Przejdzie mu.- powiedziałem starając się by to zabrzmiało jak najbardziej prawdziwie.
- A jak nie przejdzie?- zapytała łamiącym się głosem, a jej oczy zaczęły się szklić.
- Przejdzie. – powiedziałem pewnie.- A dziś idziesz ze mną i Shannym na imprezę.
- Nie mam ochoty.
- Masz.- odpowiedziałem rozkazującym tonem.- Nie masz wyjścia. Zakończyłem sprawę z EMI i musimy to opić.
 Mówiąc to wpadł mi do głowy genialny pomysł. Jak nic trzeba wywołać w tym Delordzie zazdrość. Mam nadzieję, że moja znajomość męskiej natury sprawdzi się w tym przypadku, bo inaczej może być nie za fajnie.
 Gdy tylko dojechaliśmy do domu, napisałem Shannonowi jego zadanie. Miałem nadzieję, że ruszy go to z tego marazmu, w który wpadł z powodu choroby Sky’a. I tak jak postanowiłem, około 20 wyszliśmy do jednego z najfajniejszych klubów w całym LA. Klaudia szła obok mnie ze spuszczoną głową i z taką radością życia, że przy niej osoby z ostrą depresją wydawały się tryskać szczęściem. Shann miał dojechać chwilę później z Gosią, która w ostatniej chwili zdecydowała się iść z nami. Złapałem córkę za rękę, gdy znaleźliśmy się w środku i drugą objąłem ją w pasie. Popatrzyła na mnie tym przeraźliwie smutnym spojrzeniem, ale dała się poprowadzić w tańcu. Po kilku utworach na parkiecie, trochę poprawił jej się humor i nawet raz się uśmiechnęła.
- Jesteś najlepszym tatą pod słońcem.- powiedziała przytulając się.
Wyszczerzyłem zęby ciesząc się, że choć trochę udało mi się poprawić jej samopoczucie. Zaproponowałem że pójdę po coś do picia dla nas i zostawiłem ją tak na parkiecie. Wyjąłem telefon i z zadowoleniem odczytałem ze Shann wszystko załatwił. Trochę posmutniałem jak napisał, że Gosia jednak została, ale w sumie w tej akcji nie była potrzebna.
 Przy barze spotkałem się z bratem i obserwowaliśmy okolicę, a w tym Klaudię, która stanęła z boku przy ścianie z telefonem. Tak jak myślałem, chwilę później podszedł do niej jakiś koleś, którego szybko zmyła machnięciem ręki. Jednak po chwili wrócił trzymając drinka dla niej. Nie wiem co mówiła, ale po jej ruchach mogłem wnioskować, że ma gościa zdecydowanie gdzieś. Jednak, gdy odmówiła mu po raz nty, chłopak się zdenerwował i złapał ją za rękę, siłą ciągnąć na parkiet. Tego było za wiele! Ruszyłem wściekły w jej stronę, lecz nagle zatrzymał mnie Shann. I wtedy zrozumiałem czemu. W zasięgu wzroku pojawił się Mat, który widząc jak tamten szarpie się z Klaudią od razu ruszył jej na pomoc. Shann spisał się na medal przyprowadzając go do tego klubu. Z zadowoleniem oglądałem, jak Delord staje przed Klaudią i zasłania ją swoim ciałem i mierzy się z tym namolnym chłopakiem.
- Czas tam iść. Nie chcemy chyba bójki.- zasugerował perkusista, a ja tylko poparłem tę myśl.
Gdy znalazłem się przy nich, w ostatniej chwili udało nam się ich rozdzielić. Ochrona klubu też już podążała w tę stronę. Dobrze, że jestem tu dość częstym gościem to po wyjaśnieniu sytuacji wywalono tego chłopaka z tego budynku, a ja popatrzyłem na córkę i jej w sumie chyba wciąż aktualnego faceta.
- Hym… chyba cię w takim razie zostawimy. Widzę, że masz dobrą opiekę. Dobra Shann, idziemy, trzeba świętować!- powiedziałem uśmiechając się do brata i tak zostawiliśmy zupełnie zaszokowaną dziewczynę stojącą przy Delordzie.
- Dobra akcja.- przyznał brat.
- Myślisz, że wrócą do siebie?- zapytałem spoglądając przez ramię na tę dwójkę.
- Widziałeś jak się rzucił na tego gościa? Ona nie jest mu obojętna i myślę, że jeszcze dziś się pogodzą. To co chcesz do picia?
- Nic.- odpowiedziałem czując jak znika ze mnie cała energia tego dnia.- Znów źle się czuję.- przyznałem.
 - Do domu?
Kiwnąłem głową widząc przestraszony wzrok Shannona. Gdy dojechaliśmy na miejsce, od razu wziąłem leki, które sprawiły, że poczułem się lepiej. W sumie to wcale nie taki zły pomysł, żeby świętować w domu. Shannon otworzył piwo, a ja usiadłem ze szklanką soku z jabłek i ogórka, który sam sobie przyrządziłem i stuknęliśmy się. Shann zaproponował żebyśmy pograli na konsoli, a ja o dziwo się zgodziłem. Nie robiłem tego całe wieki, więc w sumie taki powrót do bycia dzieckiem, fajna sprawa. Nie powiem, denerwowało mnie to, jak ten mój starszy brat widząc, że nie daje sobie rady zaczął dawać mi fory. Nienawidziłem takiego zachowania, ale co ja mogłem zrobić? Starałem się wtedy z całych sił, żeby zaczął mnie uważać za godnego siebie przeciwnika. Z drugiej strony co ja mogłem zrobić, skoro ja grałem raz na kilka lat, a on co kilka dni siedział na konsoli i zażynał to urządzenie do granic możliwości. W sumie właśnie wpadłem na pomysł, by kupić mu na gwiazdkę nowy sprzęt, bo ten wyglądał na mocno zużyty.
 Gdy zrobiła się północ i Klaudia jeszcze nie wróciła, zacząłem się denerwować. Z jednej strony nie chciałem jej przeszkadzać, skoro godzi się z tym Delordem, ale z drugiej? A co jeśli się nie pogodzili i ona teraz siedzi gdzieś zapłakana? Shannon zasnął na kanapie z 3 butelką piwa w ręku i pochrapywał gładząc się po brzuchu. Cały mój brat. Wstałem z kanapy wyłączając telewizor i wyjąłem telefon. Sms to dość dobre rozwiązanie, by sprawdzić czy wszystko z Młoda jest w porządku. Ze zdziwieniem zobaczyłem wiadomość od Klaudii, której się nie spodziewałem. „ Dziękuję. Do zobaczenia jutro.”. Aha… Ach ta młodzież. Nawet nie chcę myśleć w jaki sposób wygląda to godzenie się. Ważne, że się godzą.
 Kolejne dni mijały na coraz większym zdenerwowaniu związanym z pogarszającym się stanem Sky’a. Leki, które dostawał straciły swoją moc, a pies z dnia na dzień marniał w oczach. Już nawet nie chciał wychodzić na spacer, po prostu leżał popiskując cicho. Obydwoje z Shannonem wiedzieliśmy co to oznacza, jednak tak trudno było podjąć tę decyzję.
- Chcę by zobaczył ze mną swój ostatni zachód słońca, dobrze?- poprosił mnie mój brat.
Nie mogłem odmówić. A gdy tak patrzyłem, jak ta dwójka spędza swój ostatni dzień razem, przypomniało mi się jak tęsknię za Judasem i to jak go pierwszy raz spotkałem, a potem żegnałem.  Rzadko kiedy zdarzało mi się płakać, ale… wtedy nie potrafiłem i nie chciałem powstrzymywać  łez. Przyjechałem do Brenta, by odebrać psa. Przez telefon mi wspominał, że nie najlepiej z nim, ale widok jaki zastałem, uderzył we mnie jak fala tsunami. Ten niegdyś żywiołowy wariat leżał teraz na podłodze w salonie. Skóra z wyliniałą sierścią przykrywała wystające żebra, łopatki i kości biodrowe. Ogon zwisał bez życia na ziemi, nie był już zakręcony tak jak wcześniej. Najgorsze jednak z tego wszystkiego było jego spojrzenie.
 Pamiętam jak dziś ten moment, gdy mama powiedziała że ma dla nas prezent i potem wskazała nam duże pudło. Shannon pierwszy się zaciekawił i gdy tylko podszedł do niego stanął z otwartymi ustami, by po chwili się opanować i wyjąć z pudła małą białą kulkę.
- Czy to…? – zacząłem niepewnie nie do końca wiedząc co się znajduje w rękach mojego brata.
- Szczeniak!- wykrzyknął uradowany Shannon, tuląc do siebie puchate maleństwo.
- No Jared, weź swojego.- poprosiła mnie mama z uśmiechem, który zawsze mnie rozczulał.
 Nie do końca jeszcze rozumiejąc, zrobiłem kilka niepewnych kroków i spojrzałem na brata, lecz on już był zajęty swoim pieskiem.
- No śmiało!- zachęciła mnie moja rodzicielka, więc spojrzałem do tekturowego kartonu.
 To co zobaczyłem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Siedział w nim dużych rozmiarów szaro-biały szczeniak, który gryzł swój ogon. Gdy tylko przykucnąłem od razu zerwał się na cztery łapy i merdając zakręconym ogonkiem próbował wyskoczyć z pudełka. Wyciągnąłem dłonie w jego stronę, a on od razu zaczął je gryźć. Gdy podniosłem malucha na wysokość twarzy ten trochę się uspokoił i patrzył na mnie swoimi radosnymi błękitnymi oczami. Chwilę później poczułem jego mokry język na twarzy i jak jego zakręcony ogonek delikatnie uderza o moje dłonie. Był najwspanialszym prezentem jaki dostałem.
 Potem gdy patrzyłem w te zmęczone niebieskie oczy, nie mogłem przywrócić do niech tego blasku, który towarzyszył mi przez całe życie. Judas był w 70% husky, a w 30% wilkiem. W większości przypadków zachowywał się jak normalny pies, lecz zdarzały się sytuacje, gdy pokazywała się jego wilcza natura. Choćby momenty jak polował na wiewiórki, czy bronił mojego domu. Byłem dla niego częścią rodziny, której nie można było w żaden sposób ruszyć. Nie raz obronił mnie przed wścibskimi paparazzy, czy złym związkiem. Jakoś miał dar wyczuwania czy kobieta, która akurat ze mną była, to ta właściwa. Większości nie lubił, warczał na nie i ostrzegał, gdy zbliżały się za bardzo. Gdyby tak pomyśleć, to brakuje mi okropnie jego alarmu. Dzięki temu wiedziałem czy dobrze wybieram. Zawsze miał rację, chyba podświadomie czuł to czego ja się dowiadywałem na przestrzeni tygodni czy miesięcy. Jestem też pewien, że od razu pokochałby Klaudię i Fancy.
Nie mogłem wtedy uwierzyć, że on odchodzi. Tamte dni to był koszmar. A potem gdy znalazłem go w naszym ulubionym miejscu w ogrodzie. Z dala od domu, schroniony pod krzakami. Gładziłem jego szarą sierść i płakałem. Odszedł nie żegnając się ze mną. Tak jak robią to schorowane zwierzęta. Odchodzą z dala od stada i umierają w samotności. Zakopałem go w ogrodzie mimo, że wiem że to nie dozwolone. Ale nie mogłem go tak zostawić. Chciałem by był ze mną, żeby zawsze był tutaj gdzie jego dom.
A teraz Sky… Choć minęło naprawdę sporo czasu od śmierci Judasa to przecież wydawało się niemożliwe, by ten żywy i energiczny pies żegnał się z nami. Pojechaliśmy z Shannonem do kliniki wieczorem. Ja prowadziłem samochód, a mój brat siedział z tyłu auta gładząc go po głowie. Jego ostatnia podróż. Obydwoje wiedzieliśmy, że już nic nie da się zrobić. Ból stawał się coraz mocniejszy, a ten blask w jego oczach znikał z każdą godziną. Nie mogliśmy pozwolić, by dalej się tak męczył. Shann bardzo chciał żeby umarł w domu, ale ja wiedziałem, że to zły pomysł. Dlatego jechaliśmy do kliniki, która już powinna być zamknięta, ale ulubiona pani weterynarz Sky’a czekała na niego. Była jedną z nielicznych osób, które potrafiły go przekonać do dania sobie zastrzyku. Gdy zatrzymałem się przed wejściem pies podniósł głowę. Wtedy spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami jakby wiedział. On wiedział, że to nasze ostatnie chwile razem. Pomogłem bratu otworzyć drzwi i weszliśmy do pustego korytarza. Niewysoka brunetka przywitała się z nami skinięciem głowy i wskazała salę. Na podłodze leżał materac przykryty kocem na którym Shannon położył swojego przyjaciela.
- Zostawię was jeszcze chwilę samych. Wiem, że to trudne pożegnać się z członkiem rodziny, ale… Przyjdę za 15 minut.
Wyszedłem za nią, chcąc dać bratu te kilka minut razem ze Sky’em.
- Nigdy go nie widziałam tak roztrzęsionego…- powiedziała Jane.
- Bo nigdy nie żegnał przyjaciela…- szepnąłem przypominając sobie co czułem, gdy odszedł mój pies.
- Ty też bardzo to przeżywasz. W sumie to ciebie zawsze widziałam z nim tutaj.
- Po tym jak umarł Judas… został mi tylko Sky. Wiem, że to pies Shannona, ale też go kocham. I dlatego musiałem dziś tu przyjechać, pożegnać się.
- To mądra decyzja. On cierpi…
- Wiem…- powiedziałem łamiącym się głosem.
- Idź do nich. Obydwoje ciebie potrzebują.
Wróciłem do tej małej salki i spojrzałem na materac. Shannon leżał przytulony do psa i go głaskał po głowie szepcząc jakieś słowa. Husky wyglądał na śpiącego, lecz delikatne drżenie ogona pokazywało, że jest szczęśliwy. Shann popatrzył na mnie zapuchniętymi oczami i usiadł opierając się o ścianę.
 Pies natychmiast podniósł głowę i ułożył ją na nogach swojego pana. Usiadłem obok nich zagryzając mocno zęby, by nie płakać. Sky przez te kilka tygodni zmienił się nie do poznania, tak jak wtedy Judas. Siedzieliśmy w ciszy głaszcząc psa i próbując zapanować nad emocjami, które nami targały.
- Jay… ja nie umiem. Nie chcę tego robić…- wyjąkał płaczliwie brat.
- To trudne Shanny, ale… tak trzeba. On się męczy. Leki już nie działają, wiesz to.
- Znam go 16 lat, zawsze był przy mnie. Wiesz przecież, jak ja go kocham.
- I dlatego wiesz, że to jedyne wyjście. Popatrz na niego, on jest gotowy. – szepnąłem wskazując brodą na psa, który otworzył oczy i wlepił w nas to swoje spojrzenie.- On wie, że to czas…
- To takie trudne. Ty nie musiałeś tego robić…
- Ty masz szansę się z nim pożegnać, ja nie miałem.- powiedziałem cicho.- Judas zostawił mnie… To… Ja wiem, on był w większości wilkiem i samotnikiem, ale.. Ty masz szansę pogłaskać go po raz ostatni, by wiedział ile dla ciebie znaczy. Mi też jest ciężko. Kocham go tak samo jak ty…
Shann otarł dłonią łzy i pociągnął nosem. Do salki weszła Jane ze strzykawką. Wiedzieliśmy co to oznacza. Nie mogliśmy przeciągać tego w nieskończoność, tym bardziej że i tak nadużywaliśmy jej dobrego serca. Podeszła do nas, a my równocześnie kiwnęliśmy głową.
- Byłeś cudownym pacjentem.- powiedziała zanurzając strzykawkę w białej sierści.- Do widzenia Sky.
 Pies nawet nie drgnął podczas zabiegu, za to ja z Shannem ryczeliśmy jak małe dzieci. Nagle Sky dźwignął się i polizał Shannona po twarzy. Wiedziałem, że chce go pocieszyć. Gdy znów położył się na nogach dałem mu buziaka w nos, a on ostatkiem sił zamerdał ogonem. Potem już tylko mogliśmy patrzeć jak to nikłe światełko w jego niebieskich oczach znika, a on odchodzi do świata bez bólu. Shannon nie wytrzymał i zaczął wyć tuląc się do jego sierści. Ja za to wpatrywałem się w te jego wyjątkowe oczy czując jak gdzieś w środku mnie coś się łamie i ucieka. Tak jak dusza tego psa. Nagle Shann opanował się biorąc głęboki oddech.
- Żegnaj przyjacielu.- powiedział całując go w głowę i przykrywając go kocykiem.
Pomogłem bratu podnieść się i przytuliłem go. Tak mocno, by wiedział, że z nim jestem.

 ____________________________
niecały tydzień minął a tu juz nowy rozdział.
Ten okres sesji na studiach to mega płodny okres. Sama nie wiem jakim cudem,
ten rozdział tu jest, bo nie mam ostatnio weny, ale chyba chęci go napisania były większe ;)
Sam moment śmierci Sky'a napisałam już dawno temu i jak ten prawdziwy umarł,
to zrobilo mi się niewyobrazalnie przykro. Mam nadzieję, że choć trochę oddałam to co czuje
osoba, której odchodzi ukcohane zwierze, a przede wszystkim wspaniały przyjaciel.
Jakieś pytania? :)))

Rozdział dedykuję mojemu kochanemu piesku Nerusiowi, który mimo swoich lat 
jest w topowej formie i mam nadzieję, że dużo lat jeszcze przed nami <3

4 komentarze:

  1. Boże dziewczyno....jak ja ryczę...
    Jezuuu...ja wiedizalam że kolejny rozdział bediz eo tylko ale no Jezu....kochany Shy.....ja.ja nie umiem teraz więcej napisać serio....jestem cała zaryczana

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa dopiero teraz się dopatrzyłam... Strasznie smutne... Mniej więcej wiedziałam co się stanie ale i tak... Nie potrafię tego do końca przeczytać. Smutno mi jak nigdy :(
    -Twoja W

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, mam nadzieję że nie będzie już taki smutny. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdziały w których zawarte jest cierpienie zwierząt zawsze mnie ruszają, a ten skończyłam czytać zapłakana. Wiem jak to jest żegnać ukochanego zwierzaka

    OdpowiedzUsuń