Chapter 29
"Rodeo Drive"
-
Wstawaj,
wstawaj młoda! No c’mon!
Machnęłam ręką jakbym chciała odgonić od
siebie natrętnego owada i przykryłam głowę poduszką. Niestety to nie pomogło.
Ten osobnik nadal mnie tak wkurzająco dźgał i gadał nad uchem.
-
Bo użyję ciężkie
artylerii.
-
Odwal się.-
mruknęłam.- Chcę spać, mam wakacje.
-
Wakacje masz,
gdy jesteś w Polsce. Ruszaj się, zabieram cię do sklepu, a potem na rowery!
-
Kimkolwiek
jesteś daj mi jeszcze godzinkę.- jęknęłam.
-
Za godzinę to
się ciemno zrobi! Wstawaj i nie marudź!
W końcu przeniosłam się do pozycji siedzącej
lecz wciąż miałam zamknięte oczy. Chwilę później znów leżałam na łóżku.
-
Nie wstaję!
-
Wstajesz.
Otwieraj oczy, bo się zdenerwuje!
W końcu otworzyłam oczy i wstałam. Przetarłam
je dłońmi i podeszłam do Shannona, który czekał na mnie w drzwiach z miną „rusz
się lepiej, bo inaczej skopię ci tyłek”. Zatrzymałam się przed nim i
przytuliłam się do niego. Od razu się rozluźnił zaskoczony tym gestem.
-
Cholera!-
wykrzyknęłam i szybko obciągnęłam sukienkę w dół.
Zupełnie zapomniałam, że poszłam spać w
ubraniach z klubu. Nie dość, że były całe pogniecione to jeszcze sukienka mi
się podwinęła tak, że Shannon mógł podziwiać moją bieliznę. Cudownie. Szybko
odwróciłam się od Shannona i pobiegłam do walizki. Zaczęłam w niej szukać
jakichś normalnych i wygodnych ciuchów.
-
Jeszcze się
nie wypakowałaś? Masz niezły burdel w walizce.- zaśmiał się Szynek patrząc na
to jak po kolei wywalam ubrania na podłogę. – Dziś jest starsznie gorąco. Załóż
krótkie spodenki i jakąś koszulkę na ramiączka.
-
Nie mam.-
odpowiedziałam wywracając bagaż do góry nogami.- Mam tylko rybaczki i zwykły
t-shirt.
-
Ech...
wkładaj to i jedziemy do sklepu.
-
Ale...-
jęknęłam.
-
Nie ma ale.-
zakończył i wyszedł z mojej sypialni.
Wzięłam wszystkie rzeczy i przebrałam się. 15
minut później jadłam z nim późne śniadanie, bo była już 11 i wyszliśmy na
zewnątrz. Podeszłam ostrożnie do jeepa Shannona i czekałam, aż go otworzy. On
najnormalniej w świecie szarpnął za drzwi, otworzył je i wsiadł do niego
trzaskając nimi. Ja za to starałam się delikatnie do wszystkiego podchodzić.
-
Jezu...
Musisz tak się guzdrać?- zapytał mnie.
-
Co?
-
No, skoro to
jest jeep to trzeba trzasnąć drzwiami.
-
Ale Jared
mówił, że...
-
Olać go!-
zaśmiał się starszy Leto.- Tylko on musi uważać na moje cudeńko.
Wzruszyłam ramionami i
zapięłam się. Shanimal wyjął ze schowka okulary i je założył. O mało co się
parsknęłam tam śmiechem. Wyglądał w nich jak jakiś kujon. Brakowało mu tylko
krawatu. Ukryłam śmiech tak, by on go nie zauważył i ruszyliśmy. Szynek w
przeciwieństwie do Jay’a prowadził swój samochód poprawnie. Trzymał obydwie
ręce na kierownicy i patrzył się na drogę. Po 30 minutach jazdy znaleźliśmy się
na dużym parkingu. Shannon zaparkował na miejscu przy samym szlabanie i
wyszliśmy. Od razu uderzyło we mnie ciężkie gorące powietrze. W sekundę zrobiło
się nieprzyjemnie gorąco. Po przejściu 100 metrów miałam dość. Mój strój był
zdecydowanie nie adekwatny do tej pogody. Shannon widząc, że ledwo co dycham
idąc obok niego pokiwał ze zmartwieniem głową i oznajmił, że znajdujemy się na
Rodeo Drive. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego jak na kosmitę.
-
Chyba nie
zamierzamy tu robić zakupów...- powiedziałam.
-
No
oczywiście, że tutaj.
Zamilkłam. Cóż... trzeba się w końcu
przyzwyczaić z kim się zadaję. Z wielką wdzięcznością przywitałam pierwszy
klimatyzowany sklep. W porównaniu z powietrzem na zewnątrz w sklepie było wręcz
zimno. Od razu podeszła do nas młoda ekspedientka ubrana w długą ciemną
spódnicę i zieloną koszulę, która podkreślała jej zielone oczy. Shannon od razu
wyszczerzył zęby, a ja miałam ochotę zrobić facepalm i wyjść. Leczy gdy
pomyślałam o tym jak tam jest gorąco, stwierdziłam, że lepiej będzie tu
pozostać.
-
W czym mogę
pomóc?- zapytała.
-
Szukamy jakiś
ładnych rzeczy dla niej.- powiedział Shanimal wskazując na mnie.
-
Coś z
jesiennej kolekcji?
-
Niech pani
pokazuje.
Kobieta ruszyła w głąb przestronnego sklepu, a
ja schowałam się za Shannonem. Przy żadnym z ubrań nie było metki z ceną. Może
to i lepiej dla mnie. Te nazwy coś mi mówiły, ale nie miałam pojęcia co. No
może prócz tego, że to naprawdę dobre i znane na całym świecie firmy. Kobieta
zatrzymała się przy wieszakach z ubraniami w kolorach bieli, żółci, pomarańczy
i brązu. Czyli kolorach, których nienawidzę. Zaczęła pokazywać różne ubrania,
od jakichś garsonek do sukienek. Boże... przecież ja tego w życiu nie założę.
-
A coś
bardziej młodzieżowego?- zapytałam nieśmiało.
Blondynka uśmiechnęła się lekko i zaprowadziła
mnie na drugi koniec sklepu gdzie wisiały różnego rodzaju topy, t-shirty,
bluzki na ramiączka, krótkie spodenki. Wszystko czego potrzebowałam. Po kilku
minutach wybrałam kilka z nich i weszłam z nimi do przymierzalni. Ostatecznie
wyszliśmy z tego sklepu z dwoma torbami. W jednej miałam swoje stare ciuchy, a
w drugiej dwie koszulki na ramiączka, t-shirt i krótkie czerwone spodenki. Na
sobie natomiast miałam jeansowe szorty i niebieską koszulkę na ramiączka z
napisem „FUCK YOU”. Strasznie mi się spodobała. Gdy tym razem wyszłam na
zewnątrz było o wiele przyjemniej. Już nie gotowałam się w ubraniach. Uśmiechnięta
ruszyłam z Shannonem dalej tą ulicą. Wchodziliśmy do każdego sklepu, ale rzadko
kiedy wynosiliśmy z nich jakieś torby. W połowie ulicy napotkaliśmy na
Starbucks’a. Nie musiałam nawet prosić mojego „opiekuna”, żebyśmy tam weszli.
-
Dwa frappe na
sojowym poproszę. Jedno karmelowe i jedno truskawkowe.
-
Z kawą?
-
Oczywiście.
Podwójne espresso.
Gdy Leto zajmował się zamawianiem ja
przyglądałam się bariście, który robił nam kawy. Nie powiem, przystojny koleś.
Mimo, że miał krótkie włosy wyglądał naprawdę ciekawie. Do tego gdy podawał mi
kawę uroczo się uśmiechnął. Gdy się odwróciłam do Shannona ten mierzył mnie
spojrzeniem, które na pewno nie wyrażało radości.
-
Ej no, o co
chodzi?- zapytałam wkładając rurkę do napoju.
-
O nic.
Chodźmy dalej, bo musisz jeszcze kupić stój na galę.
Pokiwałam głową i złapałam go za dłoń. Zdziwił
się trochę, lecz nie protestował. Idąc ulicą przyglądałam się temu miastu. Z
jednej strony nic ciekawego w nim nie było, a z drugiej miało w sobie coś
pociągającego. A ja się czułam już jak mieszkanka tej metropolii. Idąc tak tą
najbardziej ekskluzywną ulicą, trzymając w ręce wielki kubek z mrożoną kawą a w
drugiej jakieś 4 torby z markami najlepszych sklepów czułam się jak gwiazda. No
i jeszcze te ciemne ray-bany na nosie. Hehe, moja siostra w końcu by
powiedziała, że wyglądam jak człowiek. Ona interesuje się modą od 5 roku życia,
ale na szczęście nie chce już zostać modelką. Chce iść w ślady rodziców i
dostać się na prawo. Ja oczywiście musze być tym gorszym dzieckiem, więc idę na
lewo. A tak serio to zawsze marzyłam o tym by kręcić teledyski dla rockowych
kapel. No dobra nie tylko dla rockowych, ale ogólnie teledyski. Takie z
przesłaniem, mające jakąś wartość a nie nagie dupy. Jak skończę szkołę w Polsce
to będę tu studiować. Nie ma bata. Nagle zauważyłam wielki muzyczny sklep
mający 4 piętra. O mamuniu! Musze tam wejść.
-
Shannooooooonnnnn!!!!
– pisnęłam.
-
Co? Kogoś
zobaczyłaś?- zapytał rozglądając się po ulicy.
-
Ja chcę do
tego sklepu!- powiedziałam.
-
No to
chodźmy.
Przeszliśmy przez ulicę i znaleźliśmy się
wewnątrz tego nowoczesnego budynku. Podeszłam do tablicy z rozpisanymi piętrami
i tym co się na każdym znajduje. Piętro 3 „ROCK”. Wjechaliśmy ruchomymi
schodami na nie i rozdzieliliśmy się. Mieli dosłownie wszystkie płyty, nawet te
o których istnieniu nie wiedziałam. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy.
Placebo. Gdy w końcu odnalazłam literę „P” rozpoczęło się szukanie mojego i
Dagi ulubionego bandu. W końcu znalazłam tabliczkę i zaczęłam przeglądać płyty.
Mieli dosłownie wszystko, i studyjne albumy i single i składanki. Wszystko.
Nawet dvd tu było. Mając tyle rzeczy starałam się wybrać dwie płyty, które są
trudne do kupienia. Gdy zabrałam dwa single z pierwszych lat działalności
Placuszków ruszyłam do litery „K”. Musiałam znaleźć płyty Kill Hannah. Jakie
było moje zdziwienie, gdy były tylko dwie ostatnie. Zawiedziona przeszukałam
jeszcze zespoły obok, lecz nigdzie wcześniejsze albumy tej grupy z Chicago się
nie zawieruszyły. Wielka szkoda. Pochodziłam jeszcze chwilę wokół półek z płytami
i ruszyłam do Shannona, którego zauważyłam na początku działu.
-
Masz coś?-
zapytał.
-
No jasne! Jak
bym mogła nie mieć?- zapytałam ze śmiechem.
-
To zjeżdżamy
na dół, bo już 14, a jeszcze mieliśmy iść na rowery... a i jeszcze nie masz w
co się ubrać na galę. Z Emmą lub Vicky powinnaś iść, a nie ze mną.- powiedział
robią kwaśną minę.- Ale cóż. Nie masz wyjścia.- tym razem wyszczerzył zęby.
Zjechaliśmy na sam dół, gdzie były kasy i
stanęliśmy w kolejce. gdy zostały jakieś 4 osoby przed nami zauważyłam, że za
kasjerami widnieje wielki plakat z logiem płyty This Is War i na nim biała
kartka, że bilety na koncert „30 Seconds To Mors”, który ma się dobyć za
niecały miesiąc są już wyprzedane.
-
Patrz, 30 Seconds to Mors. Hahaha!- zaczęłam się śmiać widząc błąd.
-
Haha dobre!-
zaśmiał się Szynek.
Jakieś dwie dziewczyny, które właśnie płaciły
zaczęły się kłócić z kasjerem. Obydwoje z Shannem nadstawiliśmy ucha.
-
Przepraszam,
ale macie tam błąd. To jest 30 Seconds To Mars, nie Mors!- powiedziała niższa z
nich.
-
Yhym... 30
dolarów.- powiedział niewzruszony sprzedawca.
-
Mógłby pan to
poprawić?- zapytała tym razem druga.
-
Nie.-
odpowiedział jej.- Nie mam jak.
-
To daj pan
markera sama poprawie.- warknęła już zdenerwowana mniejsza.
-
Proszę się
uspokoić.
-
To proszę
poprawnie napisać nazwę tego zespołu!
-
Jezu, jedna
literka. Jaka różnica!- parsknął sprzedawca, który zdążył zirytować nie tylko
te dziewczyny, ale i mnie.
-
Bardzo duża
różnica. – powiedział Shannon podchodząc.
Dziewczyny się odwróciły i zamarły na widok
Shanimala. Dosłownie mowę im odjęło. Wpatrywały się w niego jak krowa w
malowane wrota.
-
Proszę
zmienić tę kartkę.- znów powiedział Shannon.
-
Proszę, niech
pan wróci do kolejki i da spokój. Kartki nie zmienię.- warknął, a po cichu
dodał.- Kolejny pieprznięty fan.
-
Wypraszam
sobie coś takiego. Po pierwsze ma pan zawołać kierownika, a po drugie ma pan
nie obrażać MOICH fanów i poprawić nazwę MOJEGO zespołu. I być milszym dla
klientów. W końcu klient nasz pan.
Tą mową sprawił, że pracownik stanął jak na
baczność i zaczął mu się z uwagą przyglądać. A po chwili parsknął mówiąc
„pieprzone gwiazdy” i zniknął po to by zawołać kierownika. Gdy sprawa się
wyjaśniła, a kierownik, a raczej pani kierownik przeprosiła Shannona i te dwie
dziewczyny, szybko kazała zmienić kartkę. Wyszliśmy ze sklepu z bonem rabatowym
na 50% w ramach przeprosin i 5 srebrnymi krążkami.
-
Poczekaj...
zadzwonię do Emmy i się spytam, gdzie najlepiej będzie kupić rzeczy na EMA.
Pokiwałam głową i przyglądałam się temu, jak
rozmawia z asystentką Jareda. Po chwili rozłączył się i oznajmił, że wie gdzie
mamy iść. Wzruszyłam ramionami, bo i tak nie miałam pojęcia o jaki sklep chodzi
i gdzie on się znajduje. Po przejściu jakichś 300 metrów Shaniasty zatrzymał
się przed niewielkim, trochę obskurnym (w porównaniu do reszty oczywiście)
sklepem. Popatrzył na szyld i wszedł do środka. Tym razem podszedł do nas
młody, cholernie przystojny mężczyzna. Wyglądał jak młody Jay, choć miał trochę
mniejszy wytrzeszcz niż Leto. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana, a gdy
się uśmiechnął o mało co nie padłam na zawał. Identyczne uzębienie jak u Jay’a.
Akurat wtedy w sklepie rozległy się dźwięki „Battle For The Sun” Placebo.
Wzięłam głęboki oddech starając się uspokoić. Nie dość, że ukochana piosenka to
jeszcze taki przystojny facet. Chyba się rozmarzyłam...
-
W czym mogę
pomóc?- zapytał.
-
Szukamy
jakiegoś stroju na galę muzyczną. Moja koleżanka Emma poleciła mi ten sklep.
-
Panna
Ludbrook? Jasne, już szukam czegoś odpowiedniego.
Usiadłam na pufie i
gapiłam się na tego chłopaka jak biega pomiędzy wieszakami. Miał na sobie jasne
rurki, które idealnie przylegały do jego nóg, na stopach ciemne nike’i, a przez
białą koszulkę polo można było dostrzec dobrze zarysowane mięśnie klatki
piersiowej. Do tego dłuższe czarne włosy i zniewalający uśmiech. Kocham ten sklep.
-
Mam nadzieję,
że nie przeszkadza państwu ta muzyka.
-
Jasne, że
nie. To nasze klimaty.- odpowiedział Leto i usiadł na kanapie w rogu.
Drgnęłam gdy usłyszałam charakterystyczny
początek The Kill. Od razu odwróciłam się do Shaniastego, który rozparł się na
meblu i z zamkniętymi oczami udawał że wybija rytm do tej piosenki. Chłopak
stanął przede mną i podał mi trzy wieszaki z ubraniami na nich. Chyba musiałam
wyglądać dziwnie, bo się szczerzyłam jak głupi do sera. Wzięłam od niego
ubrania i poszłam za nim do przebieralni. Dopiero, gdy zasunęłam za sobą
kurtynę zdałam sobie sprawę, że są to trzy sukienki. Dobra, dla tego chłopaka
założę. Pierwsza była to zielona i obcisła kiecka do połowy ud. Od razu z niej
zrezygnowałam, bo znam swoją figurę i wiem, że to nie mój fason. Druga
sukienka, była o wiele luźniejsza lecz w kolorze pomarańczowym. Nie ma opcji
bym pokazała się w tym ludziom. Nawet jeśli dobrze wyglądam. Ale założyłam ją i
wyszłam by pokazać się Shaniastemu. Muszę jeszcze dodać, że chłopak nawet mnie
nie zapytał o rozmiar. Gdy wyszłam akurat kończyło się The Kill.
-
Shannon!-
krzyknęłam do perkusisty, który chyba nadal był w transie.
-
Tak?- zapytał
otwierając oczy.- Nieźle, nieźle. Choć w tej czerwonej Vicky wyglądałaś lepiej.
Okręciłam się i ponownie weszłam do
przymierzalni. Zdjęłam sukienkę i powiesiłam ją na wieszaku. Została ostatnia.
Niebieska, wręcz szafirowa. Sięgała mi trochę przed kolana, wiec była idealnej
długości. Do tego miała cudowny tył. Plecy były odsłonięte, a sukienkę wiązało
się na szyi, albo raczej wyglądało to tak, bo była zapinana. Boże chyba się
zakochałam w kiecce. Szybko ją założyłam na siebie i gapiłam się w lustro. Cud!
Leżała na mnie idealnie. Sukienka, która mi się podoba leży na mnie idealnie.
Pierwszy raz w życiu. Kocham ten sklep! Tylko, że nie mogłam zapiąć jej z tyłu.
-
Shannon!-
krzyknęłam.
Jednak odpowiedziała mi cisza, więc krzyknęłam
raz jeszcze.
-
Pomóc w
czymś?- usłyszałam głos tego chłopaka.
Aaa... Oddychaj głupia idiotko. Opanowałam się
w miarę szybko i powiedziałam.
-
Hym... no
pomoc by się przydała.
-
Mogę wejść?-
ponownie zapytał.
-
Tak, proszę.
Chłopak wszedł do środka i widząc, że nie mogę
zapiąć góry odgarnął mi włosy z karku i zaczął zapinać.
-
A na jaką
galę się pani wybiera?
-
Mtv Europe Music Awards.
-
Śpiewa pani?-
zapytał zapinając ostatnie zapięcie.
-
Nie. Jadę tam
z moim ojcem no i z jego bratem, Shannonem.- odpowiedziałam patrząc w lustro,
lecz nie na siebie, a na niego.
-
Ten mężczyzna
siedzący na kanapie przypomina mi kogoś, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. –
powiedział raczej do siebie niż do mnie.
-
Znasz 30
Seconds To Mars?- zapytałam.
-
Trochę.
Słyszałem kilka ich piosenek, nawet fajni. Przed chwilą leciało...
-
The Kill. No
to właśnie ten koleś siedzący na kanapie to Shannon Leto, perkusista Marsów. A
jego brat to Jared, wokalista.
-
A no
wiedziałem, że skąd go znam.- zaśmiał się.
Jaki on miał uroczy
śmiech. Taki naturalny i niewymuszony. Czy ja już mówiłam, że ten koleś
niesamowicie mi się podoba?
-
Gotowe.
Myślę, że w tej będzie ci... znaczy pani najlepiej.
-
Klaudia
jestem.- powiedziałam wyciągając do niego dłoń.
-
Matthew.
Jego uścisk był pewny i
mocny. Nienawidziłam gdy ludzie podawali ci dłonie jak jacyś arystokraci.
Wkurzało mnie to niesamowicie, więc jeszcze bardziej spodobał mi się ten
chłopak. W końcu wyszliśmy z przebieralni i pokazałam się w tej sukience
Shaniastemu. Od razu pokazał obydwa kciuki skierowane ku górze. Super! Mam
strój na galę! Yeah!
-
Proponowałbym
buty na obcasie w tym samym kolorze i srebrne dodatki. Jakieś kolczyki i
naszyjnik, bransoletki. I torebkę też srebrną, ewentualnie czarne buty i
torebkę.
-
To już kupimy
w Madrycie.- stwierdził Leto.- Jak na dziś mam dość zakupów.
-
Wierz mi, że
nie tylko ty jeden.- odpowiedziałam chowając się w przebieralni.
Zmieniłam ciuchy na normalne i podałam Matowi
sukienkę. Złożył ją ładnie i włożył do wielkiej torby. Shannon po zapłaceniu
pożegnał się i czym prędzej wyszedł. Pomachałam Matowi i poszłam za nim. Droga
powrotna była niesamowicie krótka, mimo, że ulica wcale taka nie była. Tym
razem szliśmy prosto przed siebie, na parking.
-
Coś czuję, że
portfel mi się skurczył o połowę.- zażartował Shannon.
-
Ej, jestem
wymagającą kobietą.- zaśmiałam się.- Co teraz? Do domu i spać?- spytałam z
nadzieją.
-
No chyba
żartujesz! Na rowery! Muszę ci pokazać to miasto!
-
Muszę?-
zapytałam niechętnie.
-
Owszem,
musisz.
W końcu władowaliśmy wszystkie torby na tylne
siedzenia i ruszyliśmy w drogę do domu. Ledwo co zdążyłam usiąść na kanapie, a
Shann już mnie wołał z garażu. W końcu ruszyłam się z niej i wyszłam na
zewnątrz. Była 15:30 i upał troszeczkę zelżał. Ale niewiele. Nadal było jakieś
28 stopni. Zauważyłam kamienną ścieżkę idącą wzdłuż ściany domu i nią udałam
się do miejsca, w którym przebywał perkusista. Stanęłam przed garażem i
popatrzyłam jak wyprowadza z niego rowery. Najpierw swój czarny, a potem biały
Jareda.
-
Em... ja nie
mam roweru.- powiedziałam.
-
Pojedziesz na
Jareda.
-
On mnie
zabije jak wsiądę na jego rower.- próbowałam się bronić.
-
E tam. Nie
zabije. Umiesz jeździć, nie?- spytał wygrzebując z jednego z pudeł pompkę.
-
No... ale
Shannon...- jęknęłam.- Przecież jak się wywalę, albo wpadnę na słup, albo wjadę
w błoto...
-
Ja nie wiem,
gdzie ty chcesz znaleźć błoto. Nie bój się. Jared powiedział, że możesz wziąć
jego rower. Tylko muszę mu koła napompować.
-
Na pewno
pozwolił?
-
Tak.-
odpowiedział pochodząc do swojego roweru.
Wzięłam próbowałam wsiąść na rower Jareda, ale
był strasznie duży. Musiałam stać na czubkach palców by w ogóle stać. Super.
Zabije się jak nic. W końcu Shann skończył sprawdzać stan rowerów i kazał
wsiadać. Zamknął garaż i sam wskoczył na swój rower. Wyjechaliśmy na ulicę i
zaczęliśmy jechać pod górę.
-
Shannon! Ja
nie jeździłam prawie rok na rowerze! –krzyknęłam za nim jadąc zygzakiem.
-
To sobie
przypomnisz.- rzucił przez ramię i zniknął mi z widoku.
Kurwa! Jak się zgubię to go zabiję. I do tego
zostawiłam blackberry w salonie. Tylko nie panikuj. Będzie dobrze. Gdy
znalazłam się na szczycie pagórka zobaczyłam, że Shann czeka na mnie. Ufff...
to może jednak się nie zgubię. Po kilku kilometrach już jechałam normalnie i
oglądałam Los Angeles z perspektywy roweru. Czasami miałam ochotę zmówić
pacierz, szczególnie jak mijały nas rozpędzone lamborgini, bm’ki czy inne
drogie i szybkie samochody. Nie powiem... nawet mi się podobał taki sposób
zwiedzania miasta. Co prawda do centrum nie wjechaliśmy, bo Leto stwierdził, że
o tej porze wjazd tam na rowerze równa się z samobójstwem, ale pojeździliśmy po
obrzeżach. Stanęliśmy dla odpoczynku na szczycie jednego z wzniesień i staliśmy
tak wpatrując się w niebo. Żar powoli ustępował i wieczór przynosił upragniony
chłód. Ciemności powoli zaczęły okrywać miasto, a była przecież dopiero 16:30.
Ale cóż, to był już listopad. Bardzo się cieszyłam, że jadę na białym rowerze,
bo gdy samochód kierował na niego swoje światła było widać mnie już na
kilometr. Jay wybierając ten kolor pokazał, że potrafi myśleć. Gdy było już
zupełnie ciemno Shann stwierdził, że czas wracać. Droga powrotna była o tyle
ciekawsza, że się zgubiliśmy. Wyjechaliśmy na jakieś totalne zadupie i
Shaniasty zszedł z roweru by spytać się kogoś w przydrożnym sklepie gdzie się
znajdujemy i jak stąd dojechać od naszej dzielnicy. Ja zostałam pilnować
rowerów. W końcu to były jakieś na specjalne zamówienie. Wolę nie wnikać, nie
znam się. Pewnie moja mama, Ciacho by wiedziała. W końcu Shann wyszedł z
butelką wody, którą mi podał. Jak miło, że pomyślał. Wypiłam prawie połowę tej
cieczy i oddałam resztę mojemu kompanowi. Gdy i on wypił swoją część, wyrzucił
butelkę do pobliskiego kosza i ruszyliśmy w drogę powrotną.
-
Wiesz... Mamy
problem.- powiedział w pewnym momencie.
-
Jaki?
-
Nie mam
pojęcia jak dojechać stąd do domu. Ale zdam się na mój instynkt.
-
Eee...może
zadzwonisz po Jareda?
-
Nie. On jest
zapracowany, a poza tym...
-
Co?-
zapytałam patrząc na niego.
-
On nie wie,
że wzięliśmy jego rower.
-
Słucham?!
Przecież powiedziałeś, że się zgodził!- krzyknęłam do niego.
-
Powiedziałem
tak, bo inaczej byś nie wsiadła na ten rower!
-
Świetnie! Jak
coś się stanie to będzie moja wina!- warknęłam zła.
Shann chciał coś jeszcze powiedzieć, ale
przyśpieszyłam i starałam się jechać tak, by go nie wiedzieć. I tak już zgubić
by się nie dało bardziej, więc jechałam tak jak podpowiadał mi mój mózg. Znaczy
moja „blue hole”, bo mózgu nie posiadam. No mniejsza.
-
Czekaj!
-
Jedź za mną i
się do mnie nie odzywaj.- warknęłam.
Kolejne kilka kilometrów przejechaliśmy w
ciszy, a moja złość przez ten czas wyparowała. Teraz tylko bałam się tego, że
nie dojedziemy do domu przed Jaredem i on zauważy brak swojego białego rumaka.
-
Poczekaj! To
nasza okolica!- wykrzyknął nagle Shannon, a ja gwałtownie zatrzymałam rower o
mało się nie wywalając.
Shanimal podjechał swoim rowerem do krawędzi i
stwierdził, że tędy musimy zjechać. Było tutaj naprawdę ciemno i nie uśmiechało
mi się wjeżdżanie w nieznane ciemności. Ja zeszłam z roweru, ale Leto
stwierdził, że zna okolicę, więc zjedzie. No i zjechał. Po chwili usłyszałam
jego krzyk „A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A” i po chwili huk. No pięknie, jak
mi się zabił to ja nie wiem co zrobię. Szybko złapałam rower i uważnie
postawiłam nogę w ciemnościach. Po chwili zdałam sobie sprawę, że tu są schody.
No to mam wyjaśnienie tego „A-A-A-A-A-A-A” Shanna. Zbiegłam dość szybko po tych
schodach i zatrzymałam się przy leżącej masie na ziemi.
-
Żyjesz?-
zapytałam ze strachem.
-
Tak. Wącham
beton jakbyś nie zauważyła.- powiedział Shann.
-
I jak? Ładnie
pachnie?- zapytałam uspokojona trochę.
-
No...
spalonymi oponami. Perfumy.
-
Nic ci się
nie stało?- spytałam widząc jak się podnosi.- Pomóc ci?
-
Chyba niczego
sobie nie połamałem. Miałaś rację... lepiej było zejść. Skąd tu się wzięły
schody?- zaczął się zastanawiać.
-
Wygląda, że
są tu od dawna. – stwierdziłam oceniając stan schodów.
Shannon skomentował to milczeniem, a ja
zaczęłam się cichutko śmiać. Ruszyliśmy dalej. Może ze schodami się pomylił,
ale okolice nawet ja już zaczęłam rozpoznawać. W końcu dojechaliśmy do domu.
Było w nim ciemno, a i stał tylko jeep Shanna, więc Jareda jeszcze nie było.
Schowaliśmy rowery do garażu i weszliśmy do domu. Pierwszą rzeczą jaką
zrobiliśmy było rzucenie się na kanapę. Byłam bardziej niż wykończona.
Popatrzyłam na Shannona, a on zaczął podwijać nogawkę. Uuu... naszym oczom
ukazała się zdarta skóra na kolanie i połowie łydki i lejąca się z niej krew.
Niezbyt ładnie wyglądała ta rana.
-
Gdzie masz
apteczkę, czy cokolwiek czym mogłabym przemyć ci nogę?
-
W łazience,
tej na dole. Środkowa szafka. Tam szukaj.- powiedział krzywiąc się.
Zupełnie mi się nie chciało wstawać, ale
musiałam. Na szczęście instrukcje Shannona zgadzały się z rzeczywistością i
znalazłam tam wodę utlenioną, waciki, gazę i bandaż. Gdy wróciłam do pierdoły
co spadła ze schodów, on się spiął. Wiedział co go czeka. Z wrednym uśmiechem
wylałam mu resztę wody utlenionej, którą dwa dni wcześniej zużyłam na Jareda,
który ślizgał się po podłodze. Potem przetarłam to wacikami i przyłożyłam do
ran gazę i obwiązałam bandażem. Czasami zajęcia w szkole wcale nie są
bezsensowne. Powinnam za to dostać 6 z PO. Gdy skończyłam się bawić w pierwszą
pomoc, oznajmiłam Shaniastemu, że idę wziąć prysznic, bo kleję się do
wszystkiego, a strasznie nienawidzę tego stanu.
-
No spociłaś
się prawie tak jak ja na koncercie.
-
Spadaj!-
odpowiedziałam pokazując mu środkowy palec.
-
Już spadłem
raz dziś.- zaśmiał się.
Machnęłam na niego ręką i weszłam na górę.
Wykończona dowlokłam się do łazienki i szybko zrzuciłam z siebie ciuchy.
Weszłam do wanny pełnej wody (którą wcześniej sobie tam napuściłam) i
zanurzyłam się cała. Po wynurzeniu, usadowiłam się wygodnie w niej i prawie
zasnęłam. 30 minut później zrobiło mi się zimno, więc w końcu ruszyłam się.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że rzeczy mam w pokoju. Normalnie zawsze ze sobą
brałam ubrania, ale tym razem tak nie było. Owinęłam się ręcznikiem i
otworzyłam drzwi. Huknęły one o coś aż odskoczyłam. Chwilę później wyszedł zza
nich Shanimal.
-
To bolało!
-
Przepraszam...-
powiedziałam widząc, jak rozmasowuje sobie ramię.- Ale... czy wy Leto macie
jakąś manię nawiedzania ludzi jak są nadzy albo mają na sobie tylko bieliznę
lub ręcznik?
-
Yhhh...
Sorry. Szukałem książki, którą ponoć Jared tu zostawił.- powiedział zakłopotany
wskazując na regał z książkami.
Westchnęłam starając się zignorować złość na
braci, po czym wygoniłam starszego z nich z mojej sypialni. Zabrałam szybko
rzeczy do łazienki i przebrałam się w niej. Wygodne ciemne jeansy i koszulka z
niebieskim koniem. Na stopy założyłam jaredki (zwane przez innych crocks’ami) w
kolorze bieli i wyszłam z łazienki. Pozostawiłam blackberry na łóżku, by się
naładowało i zeszłam na dół do kuchni, w której buszował Shanimal.
-
Przepraszam,
że...- zaczął, lecz przerwałam mu machnięciem ręki.
-
Spoko, nic
się nie stało.
Usiadłam na wysokim stołku przy blacie i
patrzyłam na to jak krząta się po kuchni szukając czegoś w szafkach. Że jeszcze
miał siłę po tak wyczerpującym dniu.
Położyłam głowę na blacie i obserwowałam go z tej właśnie perspektywy. Nagle
przede mną postawił duży czarny kubek z parującą cieczą i zapytał co chcę zjeść
na kolację. Podniosłam się i powąchałam zawartość naczynia. Herbata malinowa.
Oderwałam twarz od kubka i zerknęłam na Shanimala, który stał z marchewką w
prawej dłoni i patrzył na mnie z wyczekiwaniem.
-
Hym...
wystarczy kanapka z serem.
Leto odwrócił się ode mnie i zajrzał do
lodówki. Po chwili wyjął z niej jakieś opakowanie.
-
Może być
pasztet sojowy?- zapytał.- Jared ma tylko to... Chyba zapomnieliśmy o zakupach.
-
Spoko.-
odpowiedziałam uśmiechając się.
Szynek zaczął wyjmować talerze i jakieś
wędliny dla siebie, a ja zeskoczyłam ze stołka i zabrałam się za pieczywo. Ukroiłam sześć
kromek ciemnego chleba wieloziarnistego i posmarowałam wszystkie cienką warstwą
masła. Shannon zrobił resztę. Położyliśmy swoje kanapki na talerzach i obydwoje
zgodnie stwierdziliśmy, że skoro jest tak ciepło to trzeba korzystać z pogody i
usiedliśmy na tarasie.
-
Wiesz kiedy
wróci Jared?- zapytałam popijając cieplutki napój.- Już 23...
-
Nie mam
pojęcia. Kay potrafi długo siedzieć u Emmy. To dwa pracoholiki.
-
A nad czym
oni tak pracują?
-
Obecnie
próbują ogarnąć całe to EMA. Sprawdzają czy hotele są zarezerwowane, samoloty
zabukowane itd. Potem jeszcze sprawy organizacyjne w związku z samą imprezą.
Może wrócić nawet bardzo późno w nocy.- powiedział Shanimal.
Akurat, gdy skończył zdanie usłyszeliśmy głos
Jareda, oznajmiający nam, że już jest w domu. Chwilę później zjawił się na
tarasie.
-
Hej!
Myślałem, że już śpicie.- powiedział i przywitał się z bratem robiąc żółwika a
potem tak jakoś dziwnie machając rękoma.
Lol... może kiedyś się nauczę takiego
przywitania. Mnie tylko objął akurat jak trzymałam kanapkę, tak że prawie
wysmarowałam mu pasztetem koszulkę. On to wykorzystał i zabrał mi kanapkę. Że się
nie brzydzi jeść po kimś.
-
My...aszt...et.-
wydukał z pełną buzią.
-
Świnia.-
skomentowałam.
On tylko się uśmiechnął i powiedział, że idzie
się przebrać, a potem zrobić kolację, bo nic nie jadł od rana. No i ludzie,
powiedzcie mi. Jak on ma choć trochę przytyć skoro zapomina o żarciu ?! Coś
trzeba będzie z tym zrobić. Po kolacji udaliśmy się z Shaniastym do wnętrza
domu, bo zrobiło się naprawdę chłodno. Obydwoje byliśmy tak padnięci, że
stwierdziliśmy „idziemy spać”. Weszłam z nim na górę i życzyłam mu dobrej nocy.
Jared gdzieś wsiąkł, więc weszłam do pokoju i dorwałam się do blackberry.
Szybko napisałam sms’a Jessy o tym chłopaku ze sklepu opisując dokładnie jaki
był czarujący. Potem oczywiście musiałam się
tym pochwalić na twitterze. Wybrałam numer Dagi i zadzwoniłam.
-
Tak?-
usłyszałam jej głos w telefonie.
-
Hej, tu
Kunik. Możesz gadać?
-
Jasne. Jak
tam pobyt w LA?- zapytała.
-
Jest super!
Wczoraj byłam nawet w jakimś tam klubie z tymi kretynami, a i w ogóle Tomo
wrzucił do basenu Jareda!
-
Dobrze
zrobił.- zaśmiała się.
-
No, ale potem
Szynek wrzucił Tomo do basenu, jako zemstę na Geju. A dziś chodziłam po
sklepach i mam dla ciebie prezent. Haha!
-
Jaki?-
zainteresowała się.
-
A
niespodzianka. Spodoba ci się. I byłam z Shannonem na wycieczce rowerowej.
Jezu, jaki tu upał! Ponad 30 stopni było!- gadałam jak najęta.
-
A u nas
deszcz padał cały czas, dopiero teraz przestał, ale chyba zaraz znów zacznie.
-
W ogóle to
dzwonię, bo chcę się o coś zapytać.
-
Hymm?
-
Pojedziesz ze
mną na EMA? Jared powiedział, że mogę zabrać jedną osobę i chciałabym żebyś to
była ty. Tęsknię za tobą...
-
EMA? Kiedy?
-
Pojutrze byś
wylatywała. Powiedz tylko czy się zgadzasz, a Emma wszystko załatwi.
-
No... nie
wiem. I tak już mam przerąbane na uczelni.
-
Ej ale to
piątek! W piątek nic nie masz!- powiedziałam błagający ją w myślach, by się
zgodziła.
-
Okej. Z
chęcią! Po to żeby z tobą pobyć. I zwiedzić Madryt.
-
Taaaaaaaaak!-
wydarłam się.- Znaczy super.- dodałam ciszej zdając sobie sprawę, że
prawdopodobnie Shannon już śpi.- Jutro jeszcze wszystko ustalimy.
-
No dobra,
sorry muszę kończyć, bo zaraz zaczynają mi się zajęcia.- powiedziała.
-
A no tak. To
miłego dnia i powodzenia.- powiedziałam.
-
A u ciebie
która jest?
-
Po północy.-
odpowiedziałam patrząc na zegarek.
-
To dobranoc.
Śpij dobrze.
-
Pa!
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon, bo Jessy
jeszcze nie odpisała. Zamknęłam oczy i opadłam na poduszki. Powinnam się
przebrać w pidżamę. Ale mi się nie chciało. Myślałam, że gdy tylko dotknę
poduszki zasnę, bo w końcu dzień był bardzo męczący, jednak tak się nie stało.
Po kilkunastu minutach leżenia, wstałam i wyszłam z pokoju. W domu było cicho,
więc zeszłam na palcach na dół i wyszłam na taras. Miałam na sobie tym razem
sweterek, więc nie było mi tak zimo. Siedziałam na leżaku i wpatrywałam się w
czarne niebo. Było tu tak spokojnie i pięknie. Pewnie dlatego Leto lubili
wracać do tego miejsca. Było wyjątkowe. Słysząc otwierane drzwi spojrzałam w
stronę domu i zobaczyłam Jareda, który niósł ze sobą dużą ciemną gitarę
akustyczną. Zdziwiona usiadłam, a on przyklapnął naprzeciwko mnie.
-
Mam coś co
rozgrzeszy mnie. Wiem, że powinienem spędzić ten dzień z tobą, ale musiałem
omówić z Emmą kilka ważnych rzeczy.- zaczął się tłumaczyć.- Mówiłaś mi kiedyś,
że chciałabyś usłyszeć kilka piosenek tylko dla siebie. Mam nadzieję, że ci się
spodobają.
Jared wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
Jego dłonie poruszały się po strunach szukając odpowiedniego progu i w końcu
zatrzymały się na kilku. Otworzył swoje niebieskie ślepia i popatrzył na mnie z
zakłopotaniem.
-
Dawno tego
nie grałem, więc wybacz jeśli się pomylę.
Zaczął uderzać wolno w struny i od razu
śpiewać. Uśmiechnęłam się słysząc pierwsze wersy „The Believer”. Uwielbiałam tę
piosenkę, a on potrafił ją zaśpiewać tak, że byłam w stanie płakać z powodu
tych kilku słów i melodii. Potem zgrabnie przeszedł do „Night Of The Hunter”
czym mnie naprawdę zaskoczył. Jeszcze nigdy nie słyszałam tego utworu w ter
wersji. I muszę mu przyznać jedno. Naprawdę dobra jest ta piosenka akustycznie.
Śpiewając ją pomiędzy wiersze wplatał pytania do mnie. Zadziwiające, że tutaj
się ani razu nie pomylił.
-
Słyszałem, że
byłaś na zakupach. I jak? Kupiłaś sobie coś?
Pokiwałam głową starając się rozkoszować nocą,
jego głosem i magią chwili.
-
Masz już coś
na galę?
-
Tak.
Sukienkę.- szybko powiedziałam, gdy on śpiewał „one night of a hunter”.
-
No nie
wierzę. Czyja to zasługa? Tego chłopaka, co tam pracuje?
-
Znasz go?- od
razu się zainteresowałam.
-
Nie, ale
Shannon mówił, że chyba ci się spodobał.
Zamilkłam, stwierdzając, że skończę ten temat.
On też zamilkł i wpatrywał się we mnie.
-
A Beautiful Lie poproszę. Tę wersję dla odważnych.- powiedziałam, by
przerwać ciszę.
-
Co? Czyli
jaką?- zapytał.
-
Tę z
„lieeeeeeeeee”.- wyśpiewałam cienkim głosem.- Tę co udajesz kastrata... No
chyba, że nim...- ale widząc jego wzrok zamilkłam.
Może i było ciemno, ale to nie przeszkadzało,
bym widziała jego miażdżący wzrok. Oj lepiej nie obrażać jego męskości. Hehe...
Ale zaczął śpiewać. Wpatrywałam się raz w niego raz w niebo. Jego głos może nie
był najwyższych lotów, ale nie było jakiejś masakry. Mimo ciemności grał nie
myląc się i powiem nawet, że się starał. Bardziej niż na koncertach, co mnie
zaskoczyło. Nawet gdy zaczął wyciągać „lie”, stwierdziłam, że pięknie to brzmi.
Gdy skończył piosenkę podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek szepcząc „dziękuję”.
Wróciłam na leżak i położyłam się na nim, a on zaczął grać „Under Pressure”. Przewróciłam się na plecy i
wpatrywałam w niebo. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w tekst piosenki.
Pierwszy raz nie musiałam zasypiać słuchając mp3. miałam te piosenki z niej na
żywo, prawie, że śpiewane mi do ucha. I dopiero wtedy zaczęłam odpływać. Świeże
powietrze, noc, ukochany głos sprawiły, że zasnęłam. Zaczęło mi się śnić, że
płynę na Pogorii po morzu i zbiera się na huragan. Czułam jak powoli morze
zaczyna się burzyć, fale stają się mocniejsze, a statek coraz bardziej
przechyla. Słyszałam, jak mój oficer każe nam zwijać żagle. Szybko rzuciłam się
do masztu i zaczęłam się wspinać. Udało mi się wejść na dolnego marsla i w
momencie, gdy przypięłam się linką zabezpieczającą przechyliło statek tak, że
poślizgnęłam się i spadłam. Jednak lina mocno mnie trzymała. Wisząc tak
poczułam jak krople wody rozpryskują mi się na twarzy. Nagle obudziłam się
gwałtownie i wstałam do pozycji siedzącej. Woda była prawdziwa. Popatrzyłam w
niebo i zobaczyłam, że pada. Zdziwiona spostrzegłam, że jestem przykryta kocem,
tak samo jak Jared, który spał na leżaku obok przykryty po samą głowę. Gdy
wstawałam przez drzwi wszedł Shannon.
-
Och,
wstałaś... zaraz jak lunie to będziecie cali mokrzy. Pomóż mi obudzić Jareda.
Szybko wstałam z leżaka, lecz Shannon dał
sobie radę. Wziął na wpół przytomnego brata pod ramię i akurat wtedy lunęło na
nas. Shannon poszedł z nim do środka, a ja zabrałam koce i gitarę, po czym
znalazłam się w środku domu. Wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki, a
przecież nawet minuty nie spędziliśmy na tym deszczu. Shannon ułożył brata,
który nadal był chyba jeszcze w krainie snów na sofie i przykrył suchym kocem.
Ja natomiast rzuciłam mokry materiał na ziemię i pobiegłam do łazienki się
przebrać. Nie chciałam być chora. Już w pidżamie zeszłam na dół i spostrzegłam,
że Jared śpi jak zabity na sofie, a Shannona nie ma. Wróciłam, więc na górę do
pokoju i położyłam się na łóżku od razu zasypiając.
Na początku przepraszam, że tak długo, ale trochę mnie nie było, a że miałam bardzo aktywny weekend majowy, wraz z rozszerzeniem to nie było czasu na pisanie. choć coś tam skrobnęłam ;) I tym razem rozdział mega długi i chyba najdłuższy bo niecałe 11 stron. Pewnie masa błędów, ale cóż… nie mam ochoty sprawdzać, mam dość :P a i interpunkcja u mnie leży, zawsze leżała, staram się coś robić, ale cóż. Nadal leży :P Dziękuję, że wciąż jesteście ze mną, że to czytacie. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy i każdy Wasz komentarz sprawia, że się uśmiecham. Nawet te z krytyką :) Dziękuję Wam!
Tym razem rozdział dedykuję Ehwaz i Natou. Tej drugiej dlatego, że… to ona mnie zainspirowała do Shannonowej gleby :P
PS. http://www.youtube.com/watch?v=ED1a3O6Nxfc powiedzcie co myślicie o moim pierwszym klipie? Reżyserowałam go z Madzikiem <3, a grała w nim Asia, Daga, Madzia i ja :) oraz zwierzaki. Jestem bardzo ciekawa waszej opini :)
Kocham ten chapter! ;D Brak mi słów! ;D A chłopak ze sklepu już mnie zauroczył ;p Dzień spędzony z Shaniastym na lataniu po sklepach i taki wieczór z Jaredem… Zajebiste! ;D
OdpowiedzUsuńPS OMG! ;D Teledysk mnie rozwalił ;D Domyślam się jaki ubaw miałyście kręcąc go (i co musiałyście jarać xd)… Jakby ci tak dać sprzęt, ekipę i programy, to strach, co byś stworzyła za arcydzieło ;D Czekam na następne teledyski, będę pilnować rozwoju twojej kariery ;) Swoją drogą chętnie sama zrobiłabym coś w tym kierunku… Być drugim reżyserem jakiegoś marsowego teledysku? Czemu nie ;p
PS2 więcej napisałam o teledysku, niż o odcinku ;p Ale to dlatego, że serio brakuje mi słów! Liczę, że taka długość i taka jakość będzie jak najczęściej ;))))
-agi
Haha. Rozdział zajemadafakabisty! Wgl brak słów, żeby opisać. Cały czas miałam banana na twarzy xD
OdpowiedzUsuńCo do teledysku… Haha. Rozwalił mnie na łopatki! Nawet udostępniłam go na fb ^^
-adka
No cóż.. Uczymy się na błędach, prawda? Kilka potknięć językowych, tu i tam zjadłaś przecinki.. Ogólnie wyszło to fajnie, tak składnie. ^^. Zresztą jak zwykle q-: Chociaż nie powiem, żeby mi się ten rozdział spodobał. Brak mi w nim takiej iskry, takiego CZEGOŚ. Może kilku śmiesznych tekstów, albo coś w tym rodzaju.. No nie wiem, nie podoba mi się i już. Ani razu nie zaśmiałam się, ani nie uśmiechnęłam nawet i tego właśnie mi brak. Bo zawsze jak czytałam to opowiadanie, to się z czegoś śmiałam, a tu lipa. Ale jestem pewna że to „uratujesz” w następnym rozdziale i szczerze na to liczę. Hmm, troszeczkę się rozpisałam, tak jak chciałaś. x D Chociaż i tak mnie pewnie opieprzysz, że to krótkie i że mogłabym dłużej. q-: Ale nie chcę Ci pisać masła maślanego, więc musi Ci wystarczyć to, co jest. <-:
OdpowiedzUsuń-ehwaz
Ludzie komentować,bo nie zobaczymy następnego chaptera. Chcę widzieć co najmniej 8 komentarzy,bo autorka ma bunta,że są tylko 3. No dobra z moim cztery. No ale teraz napiszę,ze chapter jak zawsze super. Piszesz zwięźlę i w taki sposób,że chce się to czytać. No i masz pisać i dodawać chaptery!!!
OdpowiedzUsuń-intensivite
z każdą kolejną częścią nie wiem co powiedzieć, strasznie mi się podoba, każdykolejnychapter jest lepszy od poprzedniego(jeśli to w ogóle możliwe ;P) jedyne, co mi przeszkadza, to błędy, ale rozumiem, że nie masz siły sprawdzać takiego dłogiego tekstu ;) czekam na następną część ;)
OdpowiedzUsuńa co do Planetary Go! to leżałam na ziemi ;P hahaha
-lea
Przede wszystki wybacz, że komentuję dopiero teraz, ale wcześniej nie pozwalała mi na tochoroba, a potem zwykłe roztargnienie. Tak właśnie czułam, że Jared nic nie wie o tym, żeKlaudia pożycza jego rower. w ogóle na samą myśl o wycieczkach rowerowych robi mi się słabo
OdpowiedzUsuńUpadek Shannon’a przypomniał mi moją glebę. Jazda z górki, a potem niewiadomo skąd na idealnie równej drodze pojawia się kamień. Lecę przez kierownice i ogólnie nie jest przyjem
nie. Potem jeszcze bliskie spotkanie z pokrzywami… Nie! Nie wracajmy do tych bolesnych wspomnień. To granie na tarasie, o man, aż poczułam zazdrość. To takie urocze :)Witam w klubie opornych na zasady interpunkcji. Przecinki to mój największy koszmar.
-marion
Właśnie się zorientowałam, że nie dałam komentarza… i im dłużej myślę tym bardziej prawdopodobnym zdaje mi się, że parę innych rozdziałów też pominęłam w komentowaniu. PRZEPRASZAM!
OdpowiedzUsuńRozdział czytałam dawno, więc musiałam go przebiec wzrokiem, żeby sobie przypomnieć, co się działo.
Ogółem bardzo ciekawy. Motyw z koncertem w ogrodzie bardzo fajny. Czekałam na coś takiego. ;)
Nie wiem, co jeszcze napisać, al następnym razem postaram się bardziej. Na razie jestem tumaniona kilkoma godzinami nauki fizyki… :/
Pozdrawiam. :)
-onisia
Rozdział jak zwykle świetny, nie mam nic do zarzucenia, zresztą nie mnie to oceniać…jeśli chodzi o akcje to jest to jeden z tych odcinków w którym chyba najmniej się działo, no ale może mi się wydawać. Przepraszam że dopiero teraz komentuje, ale niedawno natknęłam się na twojego bloga i nie miałam kiedy nadrobić zaległości. Co jeszcze mogę powiedzieć?? Aha, podoba mi się twój styl pisania, cokolwiek by to miało znaczyć i fabuła tego opowiadania, – jest taka „nieoklepana”. Życzę wytrwałości w prowadzeniu bloga, bo może mi się zdaje, ale chyba dopiero się rozkręcasz. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń-elternity
Mnie się w tym rozdziale podobała tylko gleba Shanna :> A przez całą resztę się nudziłam.
OdpowiedzUsuńIdę następny przeczytać ;)
-Daga
Co mi sie podoba? Okropnie podoba mi sie postac Shannona. Jest tak niesamowicie zywa i wielowymiarowa, ze az zal, ze prawdziwy Szynek w polowie nawet nie jest taki jak Twoj w calosci:D
OdpowiedzUsuńJego opiekunczo – pierdolowata osobowosc jest czyms co sprawia, ze moglabym sie w nim zakochac. Nie moge sie jednak zakochac bo juz go kocham. A moze moge? Taka megamilosc – extra large?
Zakupy z nim to fatalny pomysl. Facet nie ma grama gustu i podejrzewam, ze ubiera sie w supermarketach. Chociaz to I tak lepiej bo brat ubiera sie w lumpeksach.
Matt:< Musisz corcia cos podzialac…
Nie wiem czy wiesz, ale to ze kobieta ubiera sie w czerwien jest oznaka, ze chce byc zauwazona przez mezczyzn i swiadczy o jej lowczym charakterze oraz sporym libido.
Zwiedzanie LA na rowerach, a szczegolnie „pozyczenie” sobie Szczurzego roweru bez pozwolenia wlasciciela – super. Jestem dumna z teamu corcia- hobbit.
Duzo bardzo zabawnych sytuacji i humor slowny, ktory sprawia, ze rozdzial swietnie sie czyta.
Chcialabym z Shannonem pojezdzic po LA.
Co do rowerow chlopakow, nie wiem jaki model mial Gej ale Shannonowy nie byl jakas super bryka. Amerykanskiej produkcji, cenowo z nizszej polki. Sprawdzalam i dowiadywalam sie. Jak ktos jest ciekaw szczegolow to pogrzebie w moich tajnych dotyczacych Shannona archiwach i znajde jaki to byl model.
Musia byc lepszy niz Gejowy, b o Gejowego nikt nie ukradl a Shannonowy tak. Ktokolwiek to zrobil, znajde go w nastepnym zyciu. Bastard.
Rower Shannona zostal odnaleziony w Krakowie. W bardzo zlym stanie. Zostalo to udokumentowane na zdjeciach:)
Jared jest w tym opowiadaniu taki jakis nijaki. Tak jak w prawdziwym zyciu. Nie przepadam za nim. Jest zimny i wycofany. Do tego ciagle nieobecny.
Ma napady lepszego humoru i genialne pomysly, jak tem z prywatnym koncertem dla bohaterki ale to nie przekonuje mnie do niego. Moze jakby zapadl na jakas chorobe i troszke sie zmienil z robota w zywa istote, to bym go polubila?
Nie lubie Jareda ale kocham podwojnie drugiego Leto. To chyba rownowazy wszechswiat i okolice?
Shannon zjezdzajacy po schodach moze wydawac sie debilem. Ale on przynajmniej ma na swoje usprawiedliwienie, ze ich nie widzial. Ja w tamtym roku zjechalam po schodach ktore widzialam i tez wachalam beton. Plus rozwalilam kostke i uziemilam sie na 8 miesiecy.
Mysle, ze jakby nam pozwolic razem z Shannonem wybrac sie na przejazdzke rowerowa to albo bysmy sie zabili albo wyladowali w Starbucksie a potem w …. nastepnym Starbucksie;)
Znalazlam trzeci filar mojej religi: rower a raczej trojce przenajswietsza, czyli jedno w trzech osobach czy trzech w jednej czyli moj prywatny Bog I Bozek oraz Idol: SHANNON LETO NA ROWERZE Z KUBKIEM KAWY W LAPKACH.
Czy ja moze pisze za duzo o Szynku? Jesli tak… to nie jest mi przykro:)
-mama