11 maja 2011

Chapter 29 "Rodeo Drive"

Chapter 29 
"Rodeo Drive"


-          Wstawaj, wstawaj młoda! No c’mon!
 Machnęłam ręką jakbym chciała odgonić od siebie natrętnego owada i przykryłam głowę poduszką. Niestety to nie pomogło. Ten osobnik nadal mnie tak wkurzająco dźgał i gadał nad uchem.
-          Bo użyję ciężkie artylerii.
-          Odwal się.- mruknęłam.- Chcę spać, mam wakacje.
-          Wakacje masz, gdy jesteś w Polsce. Ruszaj się, zabieram cię do sklepu, a potem na rowery!
-          Kimkolwiek jesteś daj mi jeszcze godzinkę.- jęknęłam.
-          Za godzinę to się ciemno zrobi! Wstawaj i nie marudź!
 W końcu przeniosłam się do pozycji siedzącej lecz wciąż miałam zamknięte oczy. Chwilę później znów leżałam na łóżku.
-          Nie wstaję!
-          Wstajesz. Otwieraj oczy, bo się zdenerwuje!
 W końcu otworzyłam oczy i wstałam. Przetarłam je dłońmi i podeszłam do Shannona, który czekał na mnie w drzwiach z miną „rusz się lepiej, bo inaczej skopię ci tyłek”. Zatrzymałam się przed nim i przytuliłam się do niego. Od razu się rozluźnił zaskoczony tym gestem.
-          Cholera!- wykrzyknęłam i szybko obciągnęłam sukienkę w dół.
 Zupełnie zapomniałam, że poszłam spać w ubraniach z klubu. Nie dość, że były całe pogniecione to jeszcze sukienka mi się podwinęła tak, że Shannon mógł podziwiać moją bieliznę. Cudownie. Szybko odwróciłam się od Shannona i pobiegłam do walizki. Zaczęłam w niej szukać jakichś normalnych i wygodnych ciuchów.
-          Jeszcze się nie wypakowałaś? Masz niezły burdel w walizce.- zaśmiał się Szynek patrząc na to jak po kolei wywalam ubrania na podłogę. – Dziś jest starsznie gorąco. Załóż krótkie spodenki i jakąś koszulkę na ramiączka.
-          Nie mam.- odpowiedziałam wywracając bagaż do góry nogami.- Mam tylko rybaczki i zwykły t-shirt.
-          Ech... wkładaj to i jedziemy do sklepu.
-          Ale...- jęknęłam.
-          Nie ma ale.- zakończył i wyszedł z mojej sypialni.
 Wzięłam wszystkie rzeczy i przebrałam się. 15 minut później jadłam z nim późne śniadanie, bo była już 11 i wyszliśmy na zewnątrz. Podeszłam ostrożnie do jeepa Shannona i czekałam, aż go otworzy. On najnormalniej w świecie szarpnął za drzwi, otworzył je i wsiadł do niego trzaskając nimi. Ja za to starałam się delikatnie do wszystkiego podchodzić.
-          Jezu... Musisz tak się guzdrać?- zapytał mnie.
-          Co?
-          No, skoro to jest jeep to trzeba trzasnąć drzwiami.
-          Ale Jared mówił, że...
-          Olać go!- zaśmiał się starszy Leto.- Tylko on musi uważać na moje cudeńko.
Wzruszyłam ramionami i zapięłam się. Shanimal wyjął ze schowka okulary i je założył. O mało co się parsknęłam tam śmiechem. Wyglądał w nich jak jakiś kujon. Brakowało mu tylko krawatu. Ukryłam śmiech tak, by on go nie zauważył i ruszyliśmy. Szynek w przeciwieństwie do Jay’a prowadził swój samochód poprawnie. Trzymał obydwie ręce na kierownicy i patrzył się na drogę. Po 30 minutach jazdy znaleźliśmy się na dużym parkingu. Shannon zaparkował na miejscu przy samym szlabanie i wyszliśmy. Od razu uderzyło we mnie ciężkie gorące powietrze. W sekundę zrobiło się nieprzyjemnie gorąco. Po przejściu 100 metrów miałam dość. Mój strój był zdecydowanie nie adekwatny do tej pogody. Shannon widząc, że ledwo co dycham idąc obok niego pokiwał ze zmartwieniem głową i oznajmił, że znajdujemy się na Rodeo Drive. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego jak na kosmitę.
-          Chyba nie zamierzamy tu robić zakupów...- powiedziałam.
-          No oczywiście, że tutaj.
 Zamilkłam. Cóż... trzeba się w końcu przyzwyczaić z kim się zadaję. Z wielką wdzięcznością przywitałam pierwszy klimatyzowany sklep. W porównaniu z powietrzem na zewnątrz w sklepie było wręcz zimno. Od razu podeszła do nas młoda ekspedientka ubrana w długą ciemną spódnicę i zieloną koszulę, która podkreślała jej zielone oczy. Shannon od razu wyszczerzył zęby, a ja miałam ochotę zrobić facepalm i wyjść. Leczy gdy pomyślałam o tym jak tam jest gorąco, stwierdziłam, że lepiej będzie tu pozostać.
-          W czym mogę pomóc?- zapytała.
-          Szukamy jakiś ładnych rzeczy dla niej.- powiedział Shanimal wskazując na mnie.
-          Coś z jesiennej kolekcji?
-          Niech pani pokazuje.
 Kobieta ruszyła w głąb przestronnego sklepu, a ja schowałam się za Shannonem. Przy żadnym z ubrań nie było metki z ceną. Może to i lepiej dla mnie. Te nazwy coś mi mówiły, ale nie miałam pojęcia co. No może prócz tego, że to naprawdę dobre i znane na całym świecie firmy. Kobieta zatrzymała się przy wieszakach z ubraniami w kolorach bieli, żółci, pomarańczy i brązu. Czyli kolorach, których nienawidzę. Zaczęła pokazywać różne ubrania, od jakichś garsonek do sukienek. Boże... przecież ja tego w życiu nie założę.
-          A coś bardziej młodzieżowego?- zapytałam nieśmiało.
 Blondynka uśmiechnęła się lekko i zaprowadziła mnie na drugi koniec sklepu gdzie wisiały różnego rodzaju topy, t-shirty, bluzki na ramiączka, krótkie spodenki. Wszystko czego potrzebowałam. Po kilku minutach wybrałam kilka z nich i weszłam z nimi do przymierzalni. Ostatecznie wyszliśmy z tego sklepu z dwoma torbami. W jednej miałam swoje stare ciuchy, a w drugiej dwie koszulki na ramiączka, t-shirt i krótkie czerwone spodenki. Na sobie natomiast miałam jeansowe szorty i niebieską koszulkę na ramiączka z napisem „FUCK YOU”. Strasznie mi się spodobała. Gdy tym razem wyszłam na zewnątrz było o wiele przyjemniej. Już nie gotowałam się w ubraniach. Uśmiechnięta ruszyłam z Shannonem dalej tą ulicą. Wchodziliśmy do każdego sklepu, ale rzadko kiedy wynosiliśmy z nich jakieś torby. W połowie ulicy napotkaliśmy na Starbucks’a. Nie musiałam nawet prosić mojego „opiekuna”, żebyśmy tam weszli.
-          Dwa frappe na sojowym poproszę. Jedno karmelowe i jedno truskawkowe.
-          Z kawą?
-          Oczywiście. Podwójne espresso.
 Gdy Leto zajmował się zamawianiem ja przyglądałam się bariście, który robił nam kawy. Nie powiem, przystojny koleś. Mimo, że miał krótkie włosy wyglądał naprawdę ciekawie. Do tego gdy podawał mi kawę uroczo się uśmiechnął. Gdy się odwróciłam do Shannona ten mierzył mnie spojrzeniem, które na pewno nie wyrażało radości.
-          Ej no, o co chodzi?- zapytałam wkładając rurkę do napoju.
-          O nic. Chodźmy dalej, bo musisz jeszcze kupić stój na galę.
 Pokiwałam głową i złapałam go za dłoń. Zdziwił się trochę, lecz nie protestował. Idąc ulicą przyglądałam się temu miastu. Z jednej strony nic ciekawego w nim nie było, a z drugiej miało w sobie coś pociągającego. A ja się czułam już jak mieszkanka tej metropolii. Idąc tak tą najbardziej ekskluzywną ulicą, trzymając w ręce wielki kubek z mrożoną kawą a w drugiej jakieś 4 torby z markami najlepszych sklepów czułam się jak gwiazda. No i jeszcze te ciemne ray-bany na nosie. Hehe, moja siostra w końcu by powiedziała, że wyglądam jak człowiek. Ona interesuje się modą od 5 roku życia, ale na szczęście nie chce już zostać modelką. Chce iść w ślady rodziców i dostać się na prawo. Ja oczywiście musze być tym gorszym dzieckiem, więc idę na lewo. A tak serio to zawsze marzyłam o tym by kręcić teledyski dla rockowych kapel. No dobra nie tylko dla rockowych, ale ogólnie teledyski. Takie z przesłaniem, mające jakąś wartość a nie nagie dupy. Jak skończę szkołę w Polsce to będę tu studiować. Nie ma bata. Nagle zauważyłam wielki muzyczny sklep mający 4 piętra. O mamuniu! Musze tam wejść.
-          Shannooooooonnnnn!!!! – pisnęłam.
-          Co? Kogoś zobaczyłaś?- zapytał rozglądając się po ulicy.
-          Ja chcę do tego sklepu!- powiedziałam.
-          No to chodźmy.
 Przeszliśmy przez ulicę i znaleźliśmy się wewnątrz tego nowoczesnego budynku. Podeszłam do tablicy z rozpisanymi piętrami i tym co się na każdym znajduje. Piętro 3 „ROCK”. Wjechaliśmy ruchomymi schodami na nie i rozdzieliliśmy się. Mieli dosłownie wszystkie płyty, nawet te o których istnieniu nie wiedziałam. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy. Placebo. Gdy w końcu odnalazłam literę „P” rozpoczęło się szukanie mojego i Dagi ulubionego bandu. W końcu znalazłam tabliczkę i zaczęłam przeglądać płyty. Mieli dosłownie wszystko, i studyjne albumy i single i składanki. Wszystko. Nawet dvd tu było. Mając tyle rzeczy starałam się wybrać dwie płyty, które są trudne do kupienia. Gdy zabrałam dwa single z pierwszych lat działalności Placuszków ruszyłam do litery „K”. Musiałam znaleźć płyty Kill Hannah. Jakie było moje zdziwienie, gdy były tylko dwie ostatnie. Zawiedziona przeszukałam jeszcze zespoły obok, lecz nigdzie wcześniejsze albumy tej grupy z Chicago się nie zawieruszyły. Wielka szkoda. Pochodziłam jeszcze chwilę wokół półek z płytami i ruszyłam do Shannona, którego zauważyłam na początku działu.
-          Masz coś?- zapytał.
-          No jasne! Jak bym mogła nie mieć?- zapytałam ze śmiechem.
-          To zjeżdżamy na dół, bo już 14, a jeszcze mieliśmy iść na rowery... a i jeszcze nie masz w co się ubrać na galę. Z Emmą lub Vicky powinnaś iść, a nie ze mną.- powiedział robią kwaśną minę.- Ale cóż. Nie masz wyjścia.- tym razem wyszczerzył zęby.
 Zjechaliśmy na sam dół, gdzie były kasy i stanęliśmy w kolejce. gdy zostały jakieś 4 osoby przed nami zauważyłam, że za kasjerami widnieje wielki plakat z logiem płyty This Is War i na nim biała kartka, że bilety na koncert „30 Seconds To Mors”, który ma się dobyć za niecały miesiąc są już wyprzedane.
-          Patrz, 30 Seconds to Mors. Hahaha!- zaczęłam się śmiać widząc błąd.
-          Haha dobre!- zaśmiał się Szynek.
 Jakieś dwie dziewczyny, które właśnie płaciły zaczęły się kłócić z kasjerem. Obydwoje z Shannem nadstawiliśmy ucha.
-          Przepraszam, ale macie tam błąd. To jest 30 Seconds To Mars, nie Mors!- powiedziała niższa z nich.
-          Yhym... 30 dolarów.- powiedział niewzruszony sprzedawca.
-          Mógłby pan to poprawić?- zapytała tym razem druga.
-          Nie.- odpowiedział jej.- Nie mam jak.
-          To daj pan markera sama poprawie.- warknęła już zdenerwowana mniejsza.
-          Proszę się uspokoić.
-          To proszę poprawnie napisać nazwę tego zespołu!
-          Jezu, jedna literka. Jaka różnica!- parsknął sprzedawca, który zdążył zirytować nie tylko te dziewczyny, ale i mnie.
-          Bardzo duża różnica. – powiedział Shannon podchodząc.
 Dziewczyny się odwróciły i zamarły na widok Shanimala. Dosłownie mowę im odjęło. Wpatrywały się w niego jak krowa w malowane wrota.
-          Proszę zmienić tę kartkę.- znów powiedział Shannon.
-          Proszę, niech pan wróci do kolejki i da spokój. Kartki nie zmienię.- warknął, a po cichu dodał.- Kolejny pieprznięty fan.
-          Wypraszam sobie coś takiego. Po pierwsze ma pan zawołać kierownika, a po drugie ma pan nie obrażać MOICH fanów i poprawić nazwę MOJEGO zespołu. I być milszym dla klientów. W końcu klient nasz pan.
 Tą mową sprawił, że pracownik stanął jak na baczność i zaczął mu się z uwagą przyglądać. A po chwili parsknął mówiąc „pieprzone gwiazdy” i zniknął po to by zawołać kierownika. Gdy sprawa się wyjaśniła, a kierownik, a raczej pani kierownik przeprosiła Shannona i te dwie dziewczyny, szybko kazała zmienić kartkę. Wyszliśmy ze sklepu z bonem rabatowym na 50% w ramach przeprosin i 5 srebrnymi krążkami.
-          Poczekaj... zadzwonię do Emmy i się spytam, gdzie najlepiej będzie kupić rzeczy na EMA.
 Pokiwałam głową i przyglądałam się temu, jak rozmawia z asystentką Jareda. Po chwili rozłączył się i oznajmił, że wie gdzie mamy iść. Wzruszyłam ramionami, bo i tak nie miałam pojęcia o jaki sklep chodzi i gdzie on się znajduje. Po przejściu jakichś 300 metrów Shaniasty zatrzymał się przed niewielkim, trochę obskurnym (w porównaniu do reszty oczywiście) sklepem. Popatrzył na szyld i wszedł do środka. Tym razem podszedł do nas młody, cholernie przystojny mężczyzna. Wyglądał jak młody Jay, choć miał trochę mniejszy wytrzeszcz niż Leto. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana, a gdy się uśmiechnął o mało co nie padłam na zawał. Identyczne uzębienie jak u Jay’a. Akurat wtedy w sklepie rozległy się dźwięki „Battle For The Sun” Placebo. Wzięłam głęboki oddech starając się uspokoić. Nie dość, że ukochana piosenka to jeszcze taki przystojny facet. Chyba się rozmarzyłam...
-          W czym mogę pomóc?- zapytał.
-          Szukamy jakiegoś stroju na galę muzyczną. Moja koleżanka Emma poleciła mi ten sklep.
-          Panna Ludbrook? Jasne, już szukam czegoś odpowiedniego.
Usiadłam na pufie i gapiłam się na tego chłopaka jak biega pomiędzy wieszakami. Miał na sobie jasne rurki, które idealnie przylegały do jego nóg, na stopach ciemne nike’i, a przez białą koszulkę polo można było dostrzec dobrze zarysowane mięśnie klatki piersiowej. Do tego dłuższe czarne włosy i zniewalający uśmiech. Kocham ten sklep.
-          Mam nadzieję, że nie przeszkadza państwu ta muzyka.
-          Jasne, że nie. To nasze klimaty.- odpowiedział Leto i usiadł na kanapie w rogu.
 Drgnęłam gdy usłyszałam charakterystyczny początek The Kill. Od razu odwróciłam się do Shaniastego, który rozparł się na meblu i z zamkniętymi oczami udawał że wybija rytm do tej piosenki. Chłopak stanął przede mną i podał mi trzy wieszaki z ubraniami na nich. Chyba musiałam wyglądać dziwnie, bo się szczerzyłam jak głupi do sera. Wzięłam od niego ubrania i poszłam za nim do przebieralni. Dopiero, gdy zasunęłam za sobą kurtynę zdałam sobie sprawę, że są to trzy sukienki. Dobra, dla tego chłopaka założę. Pierwsza była to zielona i obcisła kiecka do połowy ud. Od razu z niej zrezygnowałam, bo znam swoją figurę i wiem, że to nie mój fason. Druga sukienka, była o wiele luźniejsza lecz w kolorze pomarańczowym. Nie ma opcji bym pokazała się w tym ludziom. Nawet jeśli dobrze wyglądam. Ale założyłam ją i wyszłam by pokazać się Shaniastemu. Muszę jeszcze dodać, że chłopak nawet mnie nie zapytał o rozmiar. Gdy wyszłam akurat kończyło się The Kill.
-          Shannon!- krzyknęłam do perkusisty, który chyba nadal był w transie.
-          Tak?- zapytał otwierając oczy.- Nieźle, nieźle. Choć w tej czerwonej Vicky wyglądałaś lepiej.
 Okręciłam się i ponownie weszłam do przymierzalni. Zdjęłam sukienkę i powiesiłam ją na wieszaku. Została ostatnia. Niebieska, wręcz szafirowa. Sięgała mi trochę przed kolana, wiec była idealnej długości. Do tego miała cudowny tył. Plecy były odsłonięte, a sukienkę wiązało się na szyi, albo raczej wyglądało to tak, bo była zapinana. Boże chyba się zakochałam w kiecce. Szybko ją założyłam na siebie i gapiłam się w lustro. Cud! Leżała na mnie idealnie. Sukienka, która mi się podoba leży na mnie idealnie. Pierwszy raz w życiu. Kocham ten sklep! Tylko, że nie mogłam zapiąć jej z tyłu.
-          Shannon!- krzyknęłam.
 Jednak odpowiedziała mi cisza, więc krzyknęłam raz jeszcze.
-          Pomóc w czymś?- usłyszałam głos tego chłopaka.
 Aaa... Oddychaj głupia idiotko. Opanowałam się w miarę szybko i powiedziałam.
-          Hym... no pomoc by się przydała.
-          Mogę wejść?- ponownie zapytał.
-          Tak, proszę.
 Chłopak wszedł do środka i widząc, że nie mogę zapiąć góry odgarnął mi włosy z karku i zaczął zapinać.
-          A na jaką galę się pani wybiera?
-          Mtv Europe Music Awards.
-          Śpiewa pani?- zapytał zapinając ostatnie zapięcie.
-          Nie. Jadę tam z moim ojcem no i z jego bratem, Shannonem.- odpowiedziałam patrząc w lustro, lecz nie na siebie, a na niego.
-          Ten mężczyzna siedzący na kanapie przypomina mi kogoś, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. – powiedział raczej do siebie niż do mnie.
-          Znasz 30 Seconds To Mars?- zapytałam.
-          Trochę. Słyszałem kilka ich piosenek, nawet fajni. Przed chwilą leciało...
-          The Kill. No to właśnie ten koleś siedzący na kanapie to Shannon Leto, perkusista Marsów. A jego brat to Jared, wokalista.
-          A no wiedziałem, że skąd go znam.- zaśmiał się.
Jaki on miał uroczy śmiech. Taki naturalny i niewymuszony. Czy ja już mówiłam, że ten koleś niesamowicie mi się podoba?
-          Gotowe. Myślę, że w tej będzie ci... znaczy pani najlepiej.
-          Klaudia jestem.- powiedziałam wyciągając do niego dłoń.
-          Matthew.
Jego uścisk był pewny i mocny. Nienawidziłam gdy ludzie podawali ci dłonie jak jacyś arystokraci. Wkurzało mnie to niesamowicie, więc jeszcze bardziej spodobał mi się ten chłopak. W końcu wyszliśmy z przebieralni i pokazałam się w tej sukience Shaniastemu. Od razu pokazał obydwa kciuki skierowane ku górze. Super! Mam strój na galę! Yeah!
-          Proponowałbym buty na obcasie w tym samym kolorze i srebrne dodatki. Jakieś kolczyki i naszyjnik, bransoletki. I torebkę też srebrną, ewentualnie czarne buty i torebkę.
-          To już kupimy w Madrycie.- stwierdził Leto.- Jak na dziś mam dość zakupów.
-          Wierz mi, że nie tylko ty jeden.- odpowiedziałam chowając się w przebieralni.
 Zmieniłam ciuchy na normalne i podałam Matowi sukienkę. Złożył ją ładnie i włożył do wielkiej torby. Shannon po zapłaceniu pożegnał się i czym prędzej wyszedł. Pomachałam Matowi i poszłam za nim. Droga powrotna była niesamowicie krótka, mimo, że ulica wcale taka nie była. Tym razem szliśmy prosto przed siebie, na parking.
-          Coś czuję, że portfel mi się skurczył o połowę.- zażartował Shannon.
-          Ej, jestem wymagającą kobietą.- zaśmiałam się.- Co teraz? Do domu i spać?- spytałam z nadzieją.
-          No chyba żartujesz! Na rowery! Muszę ci pokazać to miasto!
-          Muszę?- zapytałam niechętnie.
-          Owszem, musisz.
 W końcu władowaliśmy wszystkie torby na tylne siedzenia i ruszyliśmy w drogę do domu. Ledwo co zdążyłam usiąść na kanapie, a Shann już mnie wołał z garażu. W końcu ruszyłam się z niej i wyszłam na zewnątrz. Była 15:30 i upał troszeczkę zelżał. Ale niewiele. Nadal było jakieś 28 stopni. Zauważyłam kamienną ścieżkę idącą wzdłuż ściany domu i nią udałam się do miejsca, w którym przebywał perkusista. Stanęłam przed garażem i popatrzyłam jak wyprowadza z niego rowery. Najpierw swój czarny, a potem biały Jareda.
-          Em... ja nie mam roweru.- powiedziałam.
-          Pojedziesz na Jareda.
-          On mnie zabije jak wsiądę na jego rower.- próbowałam się bronić.
-          E tam. Nie zabije. Umiesz jeździć, nie?- spytał wygrzebując z jednego z pudeł pompkę.
-          No... ale Shannon...- jęknęłam.- Przecież jak się wywalę, albo wpadnę na słup, albo wjadę w błoto...
-          Ja nie wiem, gdzie ty chcesz znaleźć błoto. Nie bój się. Jared powiedział, że możesz wziąć jego rower. Tylko muszę mu koła napompować.
-          Na pewno pozwolił?
-          Tak.- odpowiedział pochodząc do swojego roweru.
 Wzięłam próbowałam wsiąść na rower Jareda, ale był strasznie duży. Musiałam stać na czubkach palców by w ogóle stać. Super. Zabije się jak nic. W końcu Shann skończył sprawdzać stan rowerów i kazał wsiadać. Zamknął garaż i sam wskoczył na swój rower. Wyjechaliśmy na ulicę i zaczęliśmy jechać pod górę.
-          Shannon! Ja nie jeździłam prawie rok na rowerze! –krzyknęłam za nim jadąc zygzakiem.
-          To sobie przypomnisz.- rzucił przez ramię i zniknął mi z widoku.
 Kurwa! Jak się zgubię to go zabiję. I do tego zostawiłam blackberry w salonie. Tylko nie panikuj. Będzie dobrze. Gdy znalazłam się na szczycie pagórka zobaczyłam, że Shann czeka na mnie. Ufff... to może jednak się nie zgubię. Po kilku kilometrach już jechałam normalnie i oglądałam Los Angeles z perspektywy roweru. Czasami miałam ochotę zmówić pacierz, szczególnie jak mijały nas rozpędzone lamborgini, bm’ki czy inne drogie i szybkie samochody. Nie powiem... nawet mi się podobał taki sposób zwiedzania miasta. Co prawda do centrum nie wjechaliśmy, bo Leto stwierdził, że o tej porze wjazd tam na rowerze równa się z samobójstwem, ale pojeździliśmy po obrzeżach. Stanęliśmy dla odpoczynku na szczycie jednego z wzniesień i staliśmy tak wpatrując się w niebo. Żar powoli ustępował i wieczór przynosił upragniony chłód. Ciemności powoli zaczęły okrywać miasto, a była przecież dopiero 16:30. Ale cóż, to był już listopad. Bardzo się cieszyłam, że jadę na białym rowerze, bo gdy samochód kierował na niego swoje światła było widać mnie już na kilometr. Jay wybierając ten kolor pokazał, że potrafi myśleć. Gdy było już zupełnie ciemno Shann stwierdził, że czas wracać. Droga powrotna była o tyle ciekawsza, że się zgubiliśmy. Wyjechaliśmy na jakieś totalne zadupie i Shaniasty zszedł z roweru by spytać się kogoś w przydrożnym sklepie gdzie się znajdujemy i jak stąd dojechać od naszej dzielnicy. Ja zostałam pilnować rowerów. W końcu to były jakieś na specjalne zamówienie. Wolę nie wnikać, nie znam się. Pewnie moja mama, Ciacho by wiedziała. W końcu Shann wyszedł z butelką wody, którą mi podał. Jak miło, że pomyślał. Wypiłam prawie połowę tej cieczy i oddałam resztę mojemu kompanowi. Gdy i on wypił swoją część, wyrzucił butelkę do pobliskiego kosza i ruszyliśmy w drogę powrotną.
-          Wiesz... Mamy problem.- powiedział w pewnym momencie.
-          Jaki?
-          Nie mam pojęcia jak dojechać stąd do domu. Ale zdam się na mój instynkt.
-          Eee...może zadzwonisz po Jareda?
-          Nie. On jest zapracowany, a poza tym...
-          Co?- zapytałam patrząc na niego.
-          On nie wie, że wzięliśmy jego rower.
-          Słucham?! Przecież powiedziałeś, że się zgodził!- krzyknęłam do niego.
-          Powiedziałem tak, bo inaczej byś nie wsiadła na ten rower!
-          Świetnie! Jak coś się stanie to będzie moja wina!- warknęłam zła.
 Shann chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przyśpieszyłam i starałam się jechać tak, by go nie wiedzieć. I tak już zgubić by się nie dało bardziej, więc jechałam tak jak podpowiadał mi mój mózg. Znaczy moja „blue hole”, bo mózgu nie posiadam. No mniejsza.
-          Czekaj!
-          Jedź za mną i się do mnie nie odzywaj.- warknęłam.
 Kolejne kilka kilometrów przejechaliśmy w ciszy, a moja złość przez ten czas wyparowała. Teraz tylko bałam się tego, że nie dojedziemy do domu przed Jaredem i on zauważy brak swojego białego rumaka.
-          Poczekaj! To nasza okolica!- wykrzyknął nagle Shannon, a ja gwałtownie zatrzymałam rower o mało się nie wywalając.
 Shanimal podjechał swoim rowerem do krawędzi i stwierdził, że tędy musimy zjechać. Było tutaj naprawdę ciemno i nie uśmiechało mi się wjeżdżanie w nieznane ciemności. Ja zeszłam z roweru, ale Leto stwierdził, że zna okolicę, więc zjedzie. No i zjechał. Po chwili usłyszałam jego krzyk „A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A-A” i po chwili huk. No pięknie, jak mi się zabił to ja nie wiem co zrobię. Szybko złapałam rower i uważnie postawiłam nogę w ciemnościach. Po chwili zdałam sobie sprawę, że tu są schody. No to mam wyjaśnienie tego „A-A-A-A-A-A-A” Shanna. Zbiegłam dość szybko po tych schodach i zatrzymałam się przy leżącej masie na ziemi.
-          Żyjesz?- zapytałam ze strachem.
-          Tak. Wącham beton jakbyś nie zauważyła.- powiedział Shann.
-          I jak? Ładnie pachnie?- zapytałam uspokojona trochę.
-          No... spalonymi oponami. Perfumy.
-          Nic ci się nie stało?- spytałam widząc jak się podnosi.- Pomóc ci?
-          Chyba niczego sobie nie połamałem. Miałaś rację... lepiej było zejść. Skąd tu się wzięły schody?- zaczął się zastanawiać.
-          Wygląda, że są tu od dawna. – stwierdziłam oceniając stan schodów.
 Shannon skomentował to milczeniem, a ja zaczęłam się cichutko śmiać. Ruszyliśmy dalej. Może ze schodami się pomylił, ale okolice nawet ja już zaczęłam rozpoznawać. W końcu dojechaliśmy do domu. Było w nim ciemno, a i stał tylko jeep Shanna, więc Jareda jeszcze nie było. Schowaliśmy rowery do garażu i weszliśmy do domu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy było rzucenie się na kanapę. Byłam bardziej niż wykończona. Popatrzyłam na Shannona, a on zaczął podwijać nogawkę. Uuu... naszym oczom ukazała się zdarta skóra na kolanie i połowie łydki i lejąca się z niej krew. Niezbyt ładnie wyglądała ta rana.
-          Gdzie masz apteczkę, czy cokolwiek czym mogłabym przemyć ci nogę?
-          W łazience, tej na dole. Środkowa szafka. Tam szukaj.- powiedział krzywiąc się.
 Zupełnie mi się nie chciało wstawać, ale musiałam. Na szczęście instrukcje Shannona zgadzały się z rzeczywistością i znalazłam tam wodę utlenioną, waciki, gazę i bandaż. Gdy wróciłam do pierdoły co spadła ze schodów, on się spiął. Wiedział co go czeka. Z wrednym uśmiechem wylałam mu resztę wody utlenionej, którą dwa dni wcześniej zużyłam na Jareda, który ślizgał się po podłodze. Potem przetarłam to wacikami i przyłożyłam do ran gazę i obwiązałam bandażem. Czasami zajęcia w szkole wcale nie są bezsensowne. Powinnam za to dostać 6 z PO. Gdy skończyłam się bawić w pierwszą pomoc, oznajmiłam Shaniastemu, że idę wziąć prysznic, bo kleję się do wszystkiego, a strasznie nienawidzę tego stanu.
-          No spociłaś się prawie tak jak ja na koncercie.
-          Spadaj!- odpowiedziałam pokazując mu środkowy palec.
-          Już spadłem raz dziś.- zaśmiał się.
 Machnęłam na niego ręką i weszłam na górę. Wykończona dowlokłam się do łazienki i szybko zrzuciłam z siebie ciuchy. Weszłam do wanny pełnej wody (którą wcześniej sobie tam napuściłam) i zanurzyłam się cała. Po wynurzeniu, usadowiłam się wygodnie w niej i prawie zasnęłam. 30 minut później zrobiło mi się zimno, więc w końcu ruszyłam się. Wtedy zdałam sobie sprawę, że rzeczy mam w pokoju. Normalnie zawsze ze sobą brałam ubrania, ale tym razem tak nie było. Owinęłam się ręcznikiem i otworzyłam drzwi. Huknęły one o coś aż odskoczyłam. Chwilę później wyszedł zza nich Shanimal.
-          To bolało!
-          Przepraszam...- powiedziałam widząc, jak rozmasowuje sobie ramię.- Ale... czy wy Leto macie jakąś manię nawiedzania ludzi jak są nadzy albo mają na sobie tylko bieliznę lub ręcznik?
-          Yhhh... Sorry. Szukałem książki, którą ponoć Jared tu zostawił.- powiedział zakłopotany wskazując na regał z książkami.
 Westchnęłam starając się zignorować złość na braci, po czym wygoniłam starszego z nich z mojej sypialni. Zabrałam szybko rzeczy do łazienki i przebrałam się w niej. Wygodne ciemne jeansy i koszulka z niebieskim koniem. Na stopy założyłam jaredki (zwane przez innych crocks’ami) w kolorze bieli i wyszłam z łazienki. Pozostawiłam blackberry na łóżku, by się naładowało i zeszłam na dół do kuchni, w której buszował Shanimal.
-          Przepraszam, że...- zaczął, lecz przerwałam mu machnięciem ręki.
-          Spoko, nic się nie stało.
 Usiadłam na wysokim stołku przy blacie i patrzyłam na to jak krząta się po kuchni szukając czegoś w szafkach. Że jeszcze miał siłę po  tak wyczerpującym dniu. Położyłam głowę na blacie i obserwowałam go z tej właśnie perspektywy. Nagle przede mną postawił duży czarny kubek z parującą cieczą i zapytał co chcę zjeść na kolację. Podniosłam się i powąchałam zawartość naczynia. Herbata malinowa. Oderwałam twarz od kubka i zerknęłam na Shanimala, który stał z marchewką w prawej dłoni i patrzył na mnie z wyczekiwaniem.
-          Hym... wystarczy kanapka z serem.
 Leto odwrócił się ode mnie i zajrzał do lodówki. Po chwili wyjął z niej jakieś opakowanie.
-          Może być pasztet sojowy?- zapytał.- Jared ma tylko to... Chyba zapomnieliśmy o zakupach.
-          Spoko.- odpowiedziałam uśmiechając się.
 Szynek zaczął wyjmować talerze i jakieś wędliny dla siebie, a ja zeskoczyłam ze stołka i  zabrałam się za pieczywo. Ukroiłam sześć kromek ciemnego chleba wieloziarnistego i posmarowałam wszystkie cienką warstwą masła. Shannon zrobił resztę. Położyliśmy swoje kanapki na talerzach i obydwoje zgodnie stwierdziliśmy, że skoro jest tak ciepło to trzeba korzystać z pogody i usiedliśmy na tarasie.
-          Wiesz kiedy wróci Jared?- zapytałam popijając cieplutki napój.- Już 23...
-          Nie mam pojęcia. Kay potrafi długo siedzieć u Emmy. To dwa pracoholiki.
-          A nad czym oni tak pracują?
-          Obecnie próbują ogarnąć całe to EMA. Sprawdzają czy hotele są zarezerwowane, samoloty zabukowane itd. Potem jeszcze sprawy organizacyjne w związku z samą imprezą. Może wrócić nawet bardzo późno w nocy.- powiedział Shanimal.
 Akurat, gdy skończył zdanie usłyszeliśmy głos Jareda, oznajmiający nam, że już jest w domu. Chwilę później zjawił się na tarasie.
-          Hej! Myślałem, że już śpicie.- powiedział i przywitał się z bratem robiąc żółwika a potem tak jakoś dziwnie machając rękoma.
 Lol... może kiedyś się nauczę takiego przywitania. Mnie tylko objął akurat jak trzymałam kanapkę, tak że prawie wysmarowałam mu pasztetem koszulkę. On to wykorzystał i zabrał mi kanapkę. Że się nie brzydzi jeść po kimś.
-          My...aszt...et.- wydukał z pełną buzią.
-          Świnia.- skomentowałam.
 On tylko się uśmiechnął i powiedział, że idzie się przebrać, a potem zrobić kolację, bo nic nie jadł od rana. No i ludzie, powiedzcie mi. Jak on ma choć trochę przytyć skoro zapomina o żarciu ?! Coś trzeba będzie z tym zrobić. Po kolacji udaliśmy się z Shaniastym do wnętrza domu, bo zrobiło się naprawdę chłodno. Obydwoje byliśmy tak padnięci, że stwierdziliśmy „idziemy spać”. Weszłam z nim na górę i życzyłam mu dobrej nocy. Jared gdzieś wsiąkł, więc weszłam do pokoju i dorwałam się do blackberry. Szybko napisałam sms’a Jessy o tym chłopaku ze sklepu opisując dokładnie jaki był czarujący. Potem oczywiście musiałam się  tym pochwalić na twitterze. Wybrałam numer Dagi i zadzwoniłam.
-          Tak?- usłyszałam jej głos w telefonie.
-          Hej, tu Kunik. Możesz gadać?
-          Jasne. Jak tam pobyt w LA?- zapytała.
-          Jest super! Wczoraj byłam nawet w jakimś tam klubie z tymi kretynami, a i w ogóle Tomo wrzucił do basenu Jareda!
-          Dobrze zrobił.- zaśmiała się.
-          No, ale potem Szynek wrzucił Tomo do basenu, jako zemstę na Geju. A dziś chodziłam po sklepach i mam dla ciebie prezent. Haha!
-          Jaki?- zainteresowała się.
-          A niespodzianka. Spodoba ci się. I byłam z Shannonem na wycieczce rowerowej. Jezu, jaki tu upał! Ponad 30 stopni było!- gadałam jak najęta.
-          A u nas deszcz padał cały czas, dopiero teraz przestał, ale chyba zaraz znów zacznie.
-          W ogóle to dzwonię, bo chcę się o coś zapytać.
-          Hymm?
-          Pojedziesz ze mną na EMA? Jared powiedział, że mogę zabrać jedną osobę i chciałabym żebyś to była ty. Tęsknię za tobą...
-          EMA? Kiedy?
-          Pojutrze byś wylatywała. Powiedz tylko czy się zgadzasz, a Emma wszystko załatwi.
-          No... nie wiem. I tak już mam przerąbane na uczelni.
-          Ej ale to piątek! W piątek nic nie masz!- powiedziałam błagający ją w myślach, by się zgodziła.
-          Okej. Z chęcią! Po to żeby z tobą pobyć. I zwiedzić Madryt.
-          Taaaaaaaaak!- wydarłam się.- Znaczy super.- dodałam ciszej zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie Shannon już śpi.- Jutro jeszcze wszystko ustalimy.
-          No dobra, sorry muszę kończyć, bo zaraz zaczynają mi się zajęcia.- powiedziała.
-          A no tak. To miłego dnia i powodzenia.- powiedziałam.
-          A u ciebie która jest?
-          Po północy.- odpowiedziałam patrząc na zegarek.
-          To dobranoc. Śpij dobrze.
-          Pa!
 Rozłączyłam się i odłożyłam telefon, bo Jessy jeszcze nie odpisała. Zamknęłam oczy i opadłam na poduszki. Powinnam się przebrać w pidżamę. Ale mi się nie chciało. Myślałam, że gdy tylko dotknę poduszki zasnę, bo w końcu dzień był bardzo męczący, jednak tak się nie stało. Po kilkunastu minutach leżenia, wstałam i wyszłam z pokoju. W domu było cicho, więc zeszłam na palcach na dół i wyszłam na taras. Miałam na sobie tym razem sweterek, więc nie było mi tak zimo. Siedziałam na leżaku i wpatrywałam się w czarne niebo. Było tu tak spokojnie i pięknie. Pewnie dlatego Leto lubili wracać do tego miejsca. Było wyjątkowe. Słysząc otwierane drzwi spojrzałam w stronę domu i zobaczyłam Jareda, który niósł ze sobą dużą ciemną gitarę akustyczną. Zdziwiona usiadłam, a on przyklapnął naprzeciwko mnie.
-          Mam coś co rozgrzeszy mnie. Wiem, że powinienem spędzić ten dzień z tobą, ale musiałem omówić z Emmą kilka ważnych rzeczy.- zaczął się tłumaczyć.- Mówiłaś mi kiedyś, że chciałabyś usłyszeć kilka piosenek tylko dla siebie. Mam nadzieję, że ci się spodobają.
 Jared wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Jego dłonie poruszały się po strunach szukając odpowiedniego progu i w końcu zatrzymały się na kilku. Otworzył swoje niebieskie ślepia i popatrzył na mnie z zakłopotaniem.
-          Dawno tego nie grałem, więc wybacz jeśli się pomylę.
 Zaczął uderzać wolno w struny i od razu śpiewać. Uśmiechnęłam się słysząc pierwsze wersy „The Believer”. Uwielbiałam tę piosenkę, a on potrafił ją zaśpiewać tak, że byłam w stanie płakać z powodu tych kilku słów i melodii. Potem zgrabnie przeszedł do „Night Of The Hunter” czym mnie naprawdę zaskoczył. Jeszcze nigdy nie słyszałam tego utworu w ter wersji. I muszę mu przyznać jedno. Naprawdę dobra jest ta piosenka akustycznie. Śpiewając ją pomiędzy wiersze wplatał pytania do mnie. Zadziwiające, że tutaj się ani razu nie pomylił.
-          Słyszałem, że byłaś na zakupach. I jak? Kupiłaś sobie coś?
 Pokiwałam głową starając się rozkoszować nocą, jego głosem i magią chwili.
-          Masz już coś na galę?
-          Tak. Sukienkę.- szybko powiedziałam, gdy on śpiewał „one night of a hunter”.
-          No nie wierzę. Czyja to zasługa? Tego chłopaka, co tam pracuje?
-          Znasz go?- od razu się zainteresowałam.
-          Nie, ale Shannon mówił, że chyba ci się spodobał.
 Zamilkłam, stwierdzając, że skończę ten temat. On też zamilkł i wpatrywał się we mnie.
-          A Beautiful Lie poproszę. Tę wersję dla odważnych.- powiedziałam, by przerwać ciszę.
-          Co? Czyli jaką?- zapytał.
-          Tę z „lieeeeeeeeee”.- wyśpiewałam cienkim głosem.- Tę co udajesz kastrata... No chyba, że nim...- ale widząc jego wzrok zamilkłam.
 Może i było ciemno, ale to nie przeszkadzało, bym widziała jego miażdżący wzrok. Oj lepiej nie obrażać jego męskości. Hehe... Ale zaczął śpiewać. Wpatrywałam się raz w niego raz w niebo. Jego głos może nie był najwyższych lotów, ale nie było jakiejś masakry. Mimo ciemności grał nie myląc się i powiem nawet, że się starał. Bardziej niż na koncertach, co mnie zaskoczyło. Nawet gdy zaczął wyciągać „lie”, stwierdziłam, że pięknie to brzmi. Gdy skończył piosenkę podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek szepcząc „dziękuję”. Wróciłam na leżak i położyłam się na nim, a on zaczął grać  „Under Pressure”. Przewróciłam się na plecy i wpatrywałam w niebo. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w tekst piosenki. Pierwszy raz nie musiałam zasypiać słuchając mp3. miałam te piosenki z niej na żywo, prawie, że śpiewane mi do ucha. I dopiero wtedy zaczęłam odpływać. Świeże powietrze, noc, ukochany głos sprawiły, że zasnęłam. Zaczęło mi się śnić, że płynę na Pogorii po morzu i zbiera się na huragan. Czułam jak powoli morze zaczyna się burzyć, fale stają się mocniejsze, a statek coraz bardziej przechyla. Słyszałam, jak mój oficer każe nam zwijać żagle. Szybko rzuciłam się do masztu i zaczęłam się wspinać. Udało mi się wejść na dolnego marsla i w momencie, gdy przypięłam się linką zabezpieczającą przechyliło statek tak, że poślizgnęłam się i spadłam. Jednak lina mocno mnie trzymała. Wisząc tak poczułam jak krople wody rozpryskują mi się na twarzy. Nagle obudziłam się gwałtownie i wstałam do pozycji siedzącej. Woda była prawdziwa. Popatrzyłam w niebo i zobaczyłam, że pada. Zdziwiona spostrzegłam, że jestem przykryta kocem, tak samo jak Jared, który spał na leżaku obok przykryty po samą głowę. Gdy wstawałam przez drzwi wszedł Shannon.
-          Och, wstałaś... zaraz jak lunie to będziecie cali mokrzy. Pomóż mi obudzić Jareda.
 Szybko wstałam z leżaka, lecz Shannon dał sobie radę. Wziął na wpół przytomnego brata pod ramię i akurat wtedy lunęło na nas. Shannon poszedł z nim do środka, a ja zabrałam koce i gitarę, po czym znalazłam się w środku domu. Wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki, a przecież nawet minuty nie spędziliśmy na tym deszczu. Shannon ułożył brata, który nadal był chyba jeszcze w krainie snów na sofie i przykrył suchym kocem. Ja natomiast rzuciłam mokry materiał na ziemię i pobiegłam do łazienki się przebrać. Nie chciałam być chora. Już w pidżamie zeszłam na dół i spostrzegłam, że Jared śpi jak zabity na sofie, a Shannona nie ma. Wróciłam, więc na górę do pokoju i położyłam się na łóżku od razu zasypiając.
 _____________________________________________
Na początku przepraszam, że tak długo, ale trochę mnie nie było, a że miałam bardzo aktywny weekend majowy, wraz z rozszerzeniem to nie było czasu na pisanie. choć coś tam skrobnęłam ;) I tym razem rozdział mega długi i chyba najdłuższy bo niecałe 11 stron. Pewnie masa błędów, ale cóż… nie mam ochoty sprawdzać, mam dość :P a i interpunkcja u mnie leży, zawsze leżała, staram się coś robić, ale cóż. Nadal leży :P Dziękuję, że wciąż jesteście ze mną, że to czytacie. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy i każdy Wasz komentarz sprawia, że się uśmiecham. Nawet te z krytyką :) Dziękuję Wam!

Tym razem rozdział dedykuję Ehwaz i Natou. Tej drugiej dlatego, że… to ona mnie zainspirowała do Shannonowej gleby :P

PS. http://www.youtube.com/watch?v=ED1a3O6Nxfc powiedzcie co myślicie o moim pierwszym klipie? Reżyserowałam go z Madzikiem <3, a grała w nim Asia, Daga, Madzia i ja :) oraz zwierzaki. Jestem bardzo ciekawa waszej opini :)







10 komentarzy:

  1. Kocham ten chapter! ;D Brak mi słów! ;D A chłopak ze sklepu już mnie zauroczył ;p Dzień spędzony z Shaniastym na lataniu po sklepach i taki wieczór z Jaredem… Zajebiste! ;D

    PS OMG! ;D Teledysk mnie rozwalił ;D Domyślam się jaki ubaw miałyście kręcąc go (i co musiałyście jarać xd)… Jakby ci tak dać sprzęt, ekipę i programy, to strach, co byś stworzyła za arcydzieło ;D Czekam na następne teledyski, będę pilnować rozwoju twojej kariery ;) Swoją drogą chętnie sama zrobiłabym coś w tym kierunku… Być drugim reżyserem jakiegoś marsowego teledysku? Czemu nie ;p

    PS2 więcej napisałam o teledysku, niż o odcinku ;p Ale to dlatego, że serio brakuje mi słów! Liczę, że taka długość i taka jakość będzie jak najczęściej ;))))
    -agi

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha. Rozdział zajemadafakabisty! Wgl brak słów, żeby opisać. Cały czas miałam banana na twarzy xD

    Co do teledysku… Haha. Rozwalił mnie na łopatki! Nawet udostępniłam go na fb ^^
    -adka

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż.. Uczymy się na błędach, prawda? Kilka potknięć językowych, tu i tam zjadłaś przecinki.. Ogólnie wyszło to fajnie, tak składnie. ^^. Zresztą jak zwykle q-: Chociaż nie powiem, żeby mi się ten rozdział spodobał. Brak mi w nim takiej iskry, takiego CZEGOŚ. Może kilku śmiesznych tekstów, albo coś w tym rodzaju.. No nie wiem, nie podoba mi się i już. Ani razu nie zaśmiałam się, ani nie uśmiechnęłam nawet i tego właśnie mi brak. Bo zawsze jak czytałam to opowiadanie, to się z czegoś śmiałam, a tu lipa. Ale jestem pewna że to „uratujesz” w następnym rozdziale i szczerze na to liczę. Hmm, troszeczkę się rozpisałam, tak jak chciałaś. x D Chociaż i tak mnie pewnie opieprzysz, że to krótkie i że mogłabym dłużej. q-: Ale nie chcę Ci pisać masła maślanego, więc musi Ci wystarczyć to, co jest. <-:
    -ehwaz

    OdpowiedzUsuń
  4. Ludzie komentować,bo nie zobaczymy następnego chaptera. Chcę widzieć co najmniej 8 komentarzy,bo autorka ma bunta,że są tylko 3. No dobra z moim cztery. No ale teraz napiszę,ze chapter jak zawsze super. Piszesz zwięźlę i w taki sposób,że chce się to czytać. No i masz pisać i dodawać chaptery!!!
    -intensivite

    OdpowiedzUsuń
  5. z każdą kolejną częścią nie wiem co powiedzieć, strasznie mi się podoba, każdykolejnychapter jest lepszy od poprzedniego(jeśli to w ogóle możliwe ;P) jedyne, co mi przeszkadza, to błędy, ale rozumiem, że nie masz siły sprawdzać takiego dłogiego tekstu ;) czekam na następną część ;)
    a co do Planetary Go! to leżałam na ziemi ;P hahaha
    -lea

    OdpowiedzUsuń
  6. Przede wszystki wybacz, że komentuję dopiero teraz, ale wcześniej nie pozwalała mi na tochoroba, a potem zwykłe roztargnienie. Tak właśnie czułam, że Jared nic nie wie o tym, żeKlaudia pożycza jego rower. w ogóle na samą myśl o wycieczkach rowerowych robi mi się słabo
    Upadek Shannon’a przypomniał mi moją glebę. Jazda z górki, a potem niewiadomo skąd na idealnie równej drodze pojawia się kamień. Lecę przez kierownice i ogólnie nie jest przyjem
    nie. Potem jeszcze bliskie spotkanie z pokrzywami… Nie! Nie wracajmy do tych bolesnych wspomnień. To granie na tarasie, o man, aż poczułam zazdrość. To takie urocze :)Witam w klubie opornych na zasady interpunkcji. Przecinki to mój największy koszmar.
    -marion

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie się zorientowałam, że nie dałam komentarza… i im dłużej myślę tym bardziej prawdopodobnym zdaje mi się, że parę innych rozdziałów też pominęłam w komentowaniu. PRZEPRASZAM!

    Rozdział czytałam dawno, więc musiałam go przebiec wzrokiem, żeby sobie przypomnieć, co się działo.
    Ogółem bardzo ciekawy. Motyw z koncertem w ogrodzie bardzo fajny. Czekałam na coś takiego. ;)
    Nie wiem, co jeszcze napisać, al następnym razem postaram się bardziej. Na razie jestem tumaniona kilkoma godzinami nauki fizyki… :/
    Pozdrawiam. :)
    -onisia

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jak zwykle świetny, nie mam nic do zarzucenia, zresztą nie mnie to oceniać…jeśli chodzi o akcje to jest to jeden z tych odcinków w którym chyba najmniej się działo, no ale może mi się wydawać. Przepraszam że dopiero teraz komentuje, ale niedawno natknęłam się na twojego bloga i nie miałam kiedy nadrobić zaległości. Co jeszcze mogę powiedzieć?? Aha, podoba mi się twój styl pisania, cokolwiek by to miało znaczyć i fabuła tego opowiadania, – jest taka „nieoklepana”. Życzę wytrwałości w prowadzeniu bloga, bo może mi się zdaje, ale chyba dopiero się rozkręcasz. Pozdrawiam!
    -elternity

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie się w tym rozdziale podobała tylko gleba Shanna :> A przez całą resztę się nudziłam.

    Idę następny przeczytać ;)
    -Daga

    OdpowiedzUsuń
  10. Co mi sie podoba? Okropnie podoba mi sie postac Shannona. Jest tak niesamowicie zywa i wielowymiarowa, ze az zal, ze prawdziwy Szynek w polowie nawet nie jest taki jak Twoj w calosci:D

    Jego opiekunczo – pierdolowata osobowosc jest czyms co sprawia, ze moglabym sie w nim zakochac. Nie moge sie jednak zakochac bo juz go kocham. A moze moge? Taka megamilosc – extra large?

    Zakupy z nim to fatalny pomysl. Facet nie ma grama gustu i podejrzewam, ze ubiera sie w supermarketach. Chociaz to I tak lepiej bo brat ubiera sie w lumpeksach.

    Matt:< Musisz corcia cos podzialac…

    Nie wiem czy wiesz, ale to ze kobieta ubiera sie w czerwien jest oznaka, ze chce byc zauwazona przez mezczyzn i swiadczy o jej lowczym charakterze oraz sporym libido.

    Zwiedzanie LA na rowerach, a szczegolnie „pozyczenie” sobie Szczurzego roweru bez pozwolenia wlasciciela – super. Jestem dumna z teamu corcia- hobbit.

    Duzo bardzo zabawnych sytuacji i humor slowny, ktory sprawia, ze rozdzial swietnie sie czyta.
    Chcialabym z Shannonem pojezdzic po LA.
    Co do rowerow chlopakow, nie wiem jaki model mial Gej ale Shannonowy nie byl jakas super bryka. Amerykanskiej produkcji, cenowo z nizszej polki. Sprawdzalam i dowiadywalam sie. Jak ktos jest ciekaw szczegolow to pogrzebie w moich tajnych dotyczacych Shannona archiwach i znajde jaki to byl model.
    Musia byc lepszy niz Gejowy, b o Gejowego nikt nie ukradl a Shannonowy tak. Ktokolwiek to zrobil, znajde go w nastepnym zyciu. Bastard.
    Rower Shannona zostal odnaleziony w Krakowie. W bardzo zlym stanie. Zostalo to udokumentowane na zdjeciach:)

    Jared jest w tym opowiadaniu taki jakis nijaki. Tak jak w prawdziwym zyciu. Nie przepadam za nim. Jest zimny i wycofany. Do tego ciagle nieobecny.
    Ma napady lepszego humoru i genialne pomysly, jak tem z prywatnym koncertem dla bohaterki ale to nie przekonuje mnie do niego. Moze jakby zapadl na jakas chorobe i troszke sie zmienil z robota w zywa istote, to bym go polubila?

    Nie lubie Jareda ale kocham podwojnie drugiego Leto. To chyba rownowazy wszechswiat i okolice?

    Shannon zjezdzajacy po schodach moze wydawac sie debilem. Ale on przynajmniej ma na swoje usprawiedliwienie, ze ich nie widzial. Ja w tamtym roku zjechalam po schodach ktore widzialam i tez wachalam beton. Plus rozwalilam kostke i uziemilam sie na 8 miesiecy.
    Mysle, ze jakby nam pozwolic razem z Shannonem wybrac sie na przejazdzke rowerowa to albo bysmy sie zabili albo wyladowali w Starbucksie a potem w …. nastepnym Starbucksie;)

    Znalazlam trzeci filar mojej religi: rower a raczej trojce przenajswietsza, czyli jedno w trzech osobach czy trzech w jednej czyli moj prywatny Bog I Bozek oraz Idol: SHANNON LETO NA ROWERZE Z KUBKIEM KAWY W LAPKACH.
    Czy ja moze pisze za duzo o Szynku? Jesli tak… to nie jest mi przykro:)
    -mama

    OdpowiedzUsuń