Chapter 57
"Artifact"
projekcie, do którego robił krótki filmik promocyjny. Tomo za to wrócił do swojej żony, by właśnie z nią spędzić te kilka dni wolnego.
Zatrzymaliśmy się dwie przecznice od Jefferson Boulvard, które przeszliśmy na piechotę, a potem prosto na uniwersytet. Byłam zarazem podniecona, zniecierpliwiona i trochę przerażona. W końcu to nie byle jaka szkoła, a ja nie mówię biegle po angielsku. Choć… może jednak mówię? Wysoka wieża wznosiła się wysoko nad piaszczystą ścieżką i zielonymi trawnikami przed nią. Popatrzyłam na Shannona, który uśmiechnął się do mnie dodając mi tym otuchy. Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się w stronę ogromnych drewnianych drzwi ze zdobionymi, mosiężnymi zawiasami. Przechodząc przez nie poczułam się jakbym trafiła do innego świata. Biuro było urządzone nowocześnie, osoby które w nim znajdowały się miały na sobie ciemne garsonki i sprawiały wrażenie nie za przyjaznych. Zawahałam się, co nie uszło uwadze mojego wujka, ale położył mi dłoń na ramieniu uspokajając mnie tym gestem.
Całe załatwianie spraw zajęło nam niecałe 15 minut, a sekretarki okazały się być miłymi i przyjacielskimi kobietami. Zrelaksowana wróciłam z Shaniastym do domu, przy okazji odbierając białego haskiego od jego mamy. Constance trochę zdziwiła się na mój widok, ale przyjęła mnie jak rodzinę. Naprawdę zaczynałam się czuć jakbym była Leto. Dostaliśmy od niej, prócz psa oczywiście, jakieś domowe wypieki i ponoć najlepszą na świecie szarlotkę. Sky na widok Shannona o mało, co nie wyskoczył z siebie z radości. Przez całą drogę szczekał i merdał ogonem, co chwila liżąc Leto po policzku.
- Zrobiłabyś prawo jazdy.- mruknął odganiając psa ręką.- Albo wzięłabyś go jakoś uspokoiła!- wydarł się nagle.
Złapałam psa za obrożę i ledwo, co zaciągnęłam na tyły samochodu. Sky przestał się wiercić, ale za to zaczął przeraźliwie wyć. Na szczęście dojechaliśmy do domu, więc gdy tylko perkusista zatrzymał samochód, wyskoczyłam z niego szczęśliwa, że już nie słyszę tych jęków. Pies wyskoczył za swoim panem i zupełnie zapomniał o witaniu go biegając w kółko posesji. Chyba naprawdę stęsknił się za tym miejscem. Shannon zabrał z bagażnika siatki z zakupami, które zrobiliśmy po drodze i weszliśmy do domu. Pomogłam mu rozpakować jedzenie i powkładać rzeczy do lodówki.
- Co powiesz na przejażdżkę rowerową?- zapytał uśmiechnięty Leto.
- A pamiętasz co było ostatnio? W jakim stanie wróciłeś z niej? – zaśmiałam się przypominając sobie glebę Shanna ze schodów.
- Oj… było ciemno i… no ale dobrze się bawiłaś. Chodź.
- Nie mam roweru. – odpowiedziałam.
- Weźmiemy Jareda. Nie ma go w domu to nawet nie zauważy, że go pożyczyliśmy.
- Dobra.- zgodziłam się.- Ale jak coś się stanie, to ty za to odpowiadasz, jasne?
Shann pokiwał głową i poszliśmy się przebrać w jakieś wygodniejsze ubrania. Już w pełni gotowi zostawiliśmy psa na zewnątrz i udaliśmy się do garażu. Chwilę zajęło nam przetarcie z kurzu pojazdów oraz
napompowanie ich opon, ale w końcu udało nam się odjechać.
Dzień był pogodny, ciepły, ale nie za gorący, co było rzadkością o tej porze roku. Niebieskie niebo było gdzieniegdzie zakryte białymi obłoczkami, a my spokojnie jechaliśmy drogą przed siebie. Zrobiliśmy
niemałe koło wokół miejsca w którym mieszkaliśmy. Zatrzymałam się na szczycie górki pod którą wjeżdżaliśmy. Pot spływał po moim karku, a ja ciężko dyszałam. Niby nie było tak ciepło, ale jak się wjeżdża rowerem pod coś takiego to… człowiek z zerową kondycją jak ja, odpada. Nie obyło się też bez nabijania się ze mnie. Ale nie ma co, odgryzłam się Shannonowi, że może kondycję mam zerową, ale za to nie jestem cała czerwona na twarzy tak jak on. Z górki oczywiście jechało się łatwiej. No i ja, jak to ja, musiałam coś wykombinować. Mianowicie dostałam mms’a od Dagi ze zdjęciem Steviego i jego coraz dłuższymi blond włosami. Zamiast patrzeć przed siebie to ja gapiłam się w wyświetlacz mojej blackberry, co spowodowało mały wypadek. Mianowicie nagle wyrósł przede mną jakiś starszy pan, a ja przerażona, że w niego wjadę dałam po hamulcach. Po przednich hamulcach. Jak wyleciałam do przodu to myślałam przez chwilę, że nauczę się latać. Spotkanie z ziemią nie było zbyt przyjemne, ale upadłam tak, że nie dotknęłam jej głową. Za to na nieszczęście spadłam na bark, który miałam wcześniej uszkodzony po wypadku. Zawyłam z bólu jak najszybciej łapiąc się za ramię. Przestraszony staruszek uciekł, nawet nie zapytał czy jestem cała. Za to Shannon pokładał się ze śmiechu, podczas gdy ja umierałam z bólu.
- Żyjesz?- zapytał podchodząc do mnie.
Byłam na niego wściekła. Gdyby nie ramię, to bym zamachnęła się i strzeliła go równo po głowie, może coś by mu się poprzestawiało. A tak, jedynie mogłam popatrzyć na niego z wyrzutem i z trudem powstrzymując łzy, próbowałam wstać.
- Daj, to ci pomogę.
Prychnęłam i odtrąciłam jego rękę. Wstałam na równe nogi bez jego pomocy i zaczęłam kuśtykać do przewróconego i obtartego roweru. Cudownie, Jay mnie zabije. Shannon coś tam zaczął mówić do mnie, ale kompletnie go zignorowałam. I nagle poczułam, że lecę. W ostatniej chwili wyprostowałam ręce przed sobą i po raz kolejny spotkałam się z ziemią. Tym razem moja głowa nie miała tyle szczęścia i spotkała się z ramą roweru. Przeklnęłam pod nosem i nagle czyjeś ręce podniosły mnie do pionu. Czując swędzenie na policzku przetarłam go dłonią. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że rękę mam we krwi. Czyż nie mówiłam, że wycieczki rowerowe z Shannonem kończą się kontuzjami?
- Boże święty! Czy ty mi chciałaś się zabić?! Przecież krzyczałem „sznurówka”!- powiedział przerażony Leto.
- Co z tego. – bąknęłam dopiero zaczynając czuć ból w nogach.
- Czy ty w ogóle nie myślisz?! Chciałaś znów wylądować w szpitalu?! Mało ci tego było?!- dalej krzyczał perkusista.
- To twoja wina, że się teraz przewróciłam.- odpowiedziałam patrząc na zdarte spodnie i pokiereszowane pod nimi kolana.
- Moja?! – wydarł się na mnie.
- Nie krzycz mi do ucha. Twoja, bo gdybyś się nie śmiał to bym ciebie słuchała.
Leto złapał się za głowę powstrzymując emocje, które widniały na jego twarzy. Poirytowanie mieszało się ze strachem tworząc mieszankę wybuchową. No, ale czyż nie mam racji? W końcu to jego wina. Nie mówiąc już ani jednego słowa, odszedł do swojego roweru. Na szczęście byliśmy niedaleko domu, więc stwierdziłam, że lepszym rozwiązaniem będzie prowadzenie pojazdu niż poruszanie się na nim. Zresztą moje kolana, gdy tylko bardziej je zginałam, odzywały się poprzez silny prąd bólu. Dobrze, że pobyt na uczelni mam z głowy, bo gdybym miała iść w takim stanie, to nie wiem czy by mnie przypadkiem nie wyrzucili już na samym początku. Muszę zapamiętać, by już nigdy nie dać się namówić na te wyprawy z Shaniastym. Jak wtedy źle się skończyło dla niego, to tym razem dla mnie. Cóż, równowaga musi być. Po kilku minutach marszu, złość opadła z mojego wujka i w końcu się do mnie odezwał.
- Pomóc ci jakoś?
Popatrzyłam na niego bez słowa przyśpieszając. Nie dam się tak traktować. On jednak nie dawał za wygraną. Szedł cały czas obok i próbował jakoś zagadać.
- Chcesz chusteczkę?
- Nie, dziękuję.- odwarknęłam.
- Przepraszam no… weź się na mnie nie złość. Przestraszyłem się, że coś poważnego ci się stało.
- A skąd wiesz, że nic mi nie jest?- odpowiedziałam.
- Bo idziesz żwawym krokiem przed siebie i nie płaczesz.
Prychnęłam słysząc tę odpowiedź. Shannon za nic mnie nie znał. Czemu to takie trudne do zrozumienia, że ja nie płaczę z fizycznego bólu? Oduczyłam się tego, opanowałam tę umiejętność i praktykuję ją na co dzień. A co do drugiego argumentu… To czy nikt nigdy nie słyszał o tym, że złość jest silniejsza od bólu? Że w przypływie tak silnych emocji zapomina się o tych bardziej przyziemnych sprawach? Zresztą okazywanie bólu było dla mnie okazywaniem słabości. Tak nauczyło mnie środowisko w którym żyłam.
Usłyszałam szczekanie psa, więc popatrzyłam w tamtą stronę. O nie! Na końcu ulicy stał Mat Delord ze
swoim psem. Przeklnęłam w myślach i już kompletnie ignorując Shannona próbowałam iść tak by nie zauważył, że to ja. Co prawda było to trudne, bo nikogo prócz nas nie było na ulicy, ale…
- Mat! Cześć!- wykrzyknął Shannon.
O mało co nie upuściłam i tak już podniszczonego roweru mojego ojca. Zabiję! Obiecuje, że go ukatrupię! Wyglądam jakby mnie coś potrąciło, a Shannon woła chłopaka moich marzeń. Nie no, ręce i piersi opadają.
Mat po chwili zjawił się przy nas i widząc to jak wyglądam, aż się zatrzymał kilka kroków przed nami.
- O boże święty! Co ci się stało?- zapytał zaskoczony.
- Nic takiego…- odpowiedziałam siląc się na spokój.- Może …- zaczęłam z myślą by go jak najprędzej zbyć.
- Może pomożesz jej prowadzić rower i wpadniesz do nas?- zaproponował Shannon.
Tym razem puściłam rower. I tylko dzięki temu obudziłam się z tego odrętwienia, które zapanowało nade mną po jego słowach. Jared właśnie powinien odwołać trasę i pożegnać się z bratem. Delord od razu się zerwał i pomógł mi go podnieść.
- Weź zostaw, pomogę ci.- powiedział uśmiechając się do mnie.
- Dam sobie radę…- szepnęłam tak cicho, że chyba nawet tego nie usłyszał.
Wziął ode mnie rower i zaczęliśmy iść w stronę domu. Nie patrzyłam na niego. Nie mogłam. Czułam się mega głupio i miałam ochotę zamordować perkusistę. Jak on mógł mi coś takiego zrobić. No, ale w końcu doszliśmy do środka. Shannon odebrał od chłopaka rower, a ja zaprowadziłam go i Crystal do domu. Sky gdy tylko spostrzegł koleżankę zaczął biegać wokół nóg Mata i jeszcze chwila, a sam Delord by wylądował na ziemi. Odczepił smycz od swojej suczki pozwalając jej pobawić się z białym olbrzymem, a sam zdjął buty i kurtkę wieszając je w przedpokoju.
- Idź do kuchni i weź sobie co chcesz do picia, a ja muszę odwiedzić łazienkę.- powiedziałam do niego i nie czekając na odpowiedź, wspięłam się po schodach na górę do pokoju.
Starając się jak najszybciej uwinąć, umyłam siebie pod prysznicem, rany zdezynfekowałam i gotowa już zeszłam na dół. Bark bolał mnie niemiłosiernie, ale trzeba robić dobrą minę do złej gry, jak to się mówi. Chłopak siedział na kanapie i głaskał obydwa psy po głowach. Zajęłam miejsce obok niego, a Crystal od razu położyła mi głowę na kolanach.
- Jak się trzymasz?- zapytał patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczami.- Dawno się nie widzieliśmy…
- Ale teraz będziemy częściej, bo dostałam się tutaj na studia.
- O! A co i gdzie będziesz studiować?- zaciekawił się.
- Reżyserię na uniwersytecie południowej Kalifornii.
- Wow! Naprawdę musisz być utalentowana. To zaszczyt znać taką gwiazdę.- zaśmiał się.
- Oj przestań.- odpowiedziałam z uśmiechem.- Dopiero zaczynam się tam uczyć i… a zresztą.
- Nie mów tak. Musisz być naprawdę dobra, skoro cię tam przyjęli. To szkoła tylko dla najlepszych. Ale wcale ci się nie dziwię. Pewnie chcesz iść w ślady swojego ojca, nie?
- Tak trochę. Chcę być lepsza od niego.- zaśmiałam się.
W towarzystwie Mata czułam się coraz swobodniej. Shannon widząc nas stwierdził, że idzie poćwiczyć grę na gitarze i umknął na górę. A my tak się zagadaliśmy, że nawet nie wiem kiedy, ale zrobiła się 22. Mat
przeprosił mnie, że musi już iść i wstał wołając swojego psa. Czarne włosy fajnie mu się układały okalając jego ładnie zarysowaną twarz. Gdy w końcu border collie przybiegła, popatrzył na mnie, a ja poczułam jak w środku się roztapiam. Miał takie intensywne i ciepłe spojrzenie.
- Może jutro pójdziemy do kina? Kończę pracę o 18, więc… byłbym tu o 19. Co ty na to?
- Z wielką chęcią.- odpowiedziałam uradowana.
- To jesteśmy umówieni.
Zaprowadziłam go do furtki. Chwilę jeszcze staliśmy w milczeniu, gdy on przepraszająco się uśmiechnął i pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Pożegnałam go krótkim „dobrej nocy” i wróciłam cała rozpromieniona do środka domu. Perkusista siedział już w salonie i szeroko się uśmiechnął widząc moją rozanieloną twarz.
- Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz.- powiedział. – A teraz powiedz… boli cię bark?
- Tak.- odpowiedziałam szczerze.- Masz coś przeciwbólowego?
- Zaraz poszukam.- odpowiedział wstając z kanapy.
Poszłam za nim do kuchni. Gdy tak szukał w szafkach jakichś leków, przyszło mi do głowy pewne pytanie.
- Jak się czujesz mieszkając sam w tym domu? Wtedy, gdy nie ma Jareda?
- W końcu mam trochę spokoju.- zaśmiał się Leto, ale po chwili śmiech ucichł, a Leto zapatrzył się w szafkę.
Dotknęłam dłonią jego pleców, a on odwrócił się do mnie. Od jego brązowych oczu emanował spokój, który miał w sobie nutkę smutku. Mężczyzna westchnął i uśmiechnął się do mnie smutno.
- Teraz tu jesteś, więc tego nie czuję, ale nie lubię być samotny w tak wielkim domu. Zazwyczaj wtedy wychodzę na różne imprezy z kumplami i wracam bardzo późno. Czasami jadę do mamy… Ale nie lubię tu
przebywać. Brakuje mi kogoś w tym budynku.
- Czyli tęsknisz za nim?
- Chodzi mi raczej oto, że nie lubię być samotny. To Jared jest typem człowieka, który lubi odosobnienie. Mnie nachodzą wtedy czarne myśli i… po prostu wolę być z kimś. A za Jaredem tęsknię, to jasne, ale bez przesady. Trochę odpoczynku nam się przydaje. Ile można patrzeć na tę samą twarz?- powiedział już radośniej.- Dobra, masz tu jakiś proszek.
Wzięłam tabletkę i oznajmiłam perkusiście, że idę się położyć. Kolejny dzień zaczął się bardzo przyjemnie. Wstałam około 10, poszłam na spacer ze Sky’em po południu, bark już mnie nie bolał tak bardzo, w
przeciwieństwie do kolan. A wieczorem udałam się na umówione spotkanie z Matem. Wieczór był uroczy, ale szczegóły zostawię dla siebie. Po tych kilku dniach w Los Angeles, niestety trzeba było wracać w trasę. Sama nie wierzę, że mówię ‘niestety’, ale tak było. Spędziłam kilka świetnych dni w towarzystwie Mata, poznałam kilku jego znajomych i nasza znajomość… mogę uczciwie powiedzieć, że zaczęła się rozwijać. A tu nagle trzeba wracać w trasę. Ale cóż zrobić. Do czasu aż nie zacznę studiów, to będę jeździć na każdy koncert Litosów.
Powrót do tej koncertowej rutyny nie był trudny, od razu odnalazłam swoje miejsce i z wielką uciechą poznawałam co rusz nowe zespoły supportujące zespół mojego ojca. Ostatnim występem przed kolejną krótką przerwą był koncert na festiwalu w San Francisco. Jako, że było to niedaleko Los Angeles, zdecydowałam się zaprosić na niego moje dwie przyjaciółki. Dzień przed występem, przyleciały do słonecznej Kalifornii i miałyśmy pojechać samochodem Shannona na festiwal. Nie mogłam uwierzyć, że
perkusista zgodził się na to, ale tak się stało. Gośka, jako że jedyna miała prawo jazdy i już jeździła jego białym cacuszkiem, dostała kluczyki i o 10 rano wyruszyłyśmy w stronę kolejnego wspaniałego miasta tego stanu. Wcześniej ustaliłyśmy, że jeszcze zajedziemy do samego miasta, by je choć trochę zwiedzić, więc gdy tylko przyjechałyśmy na festiwal była 18:50. Mimo, że wszystkie trzy miałyśmy wejściówki ekipy Marsów, postanowiłyśmy przedostać się pod samą scenę. Dla mnie to był powrót do przeszłości, gdy właśnie tak musiałam dostawać się do barierki. Jakimś cudem, wszystkie trzy przedarłyśmy się aż do pierwszego rzędu i mimo okropnego ścisku, dorwałyśmy się do barierki.
Popatrzyłam na wyświetlacz blackberry, które z trudem wyjęłam. Stanie w pierwszym rzędzie na festiwalu wymagało ogromnej silnej woli, by tam być. Nie tylko fizycznie, ale też i psychicznie. Lea i Gośka stały obok mnie i także dzielnie się broniły przed nacierającymi na nas ludźmi, którzy chcieli zająć nasze miejsca.
Festiwal w San Francisco był jednym z większych festiwali na których byłam. Tysiące, a raczej dziesiątki tysięcy ludzi tłoczyło się na ogromnym terenie na przedmieściach San Francisco po to by usłyszeć swoich ulubionych artystów. Był to ostatni dzień tego festiwalu, a zarazem ostatnia odsłona. Gwiazdą główną byli Marsi, ale ze względu na stan zdrowia Jareda i jego przymus brania leków o danej porze, występowali około 21, a nie o północy.
Gdy biała kurtyna zasłoniła niewielką część sceny, ludzie wydali z siebie przeciągły pisk. Pokiwałam z zażenowaniem głową patrząc na dziewczyny, a ich miny tylko potwierdziły to co myślałam. Ech… Ludzie to tylko kurtyna. W końcu po 30 minutach przygotowywań rozległy się pierwsze dźwięki Escape. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że poprzedni pisk był zaledwie szeptem publiczności, a gdy rozległ się głos Jareda w sekundę został zagłuszony przez fanów. Uśmiechnęłam się lekko do przyjaciółek i odpisałam na sms’a Shannona. Może w przerwie przeczyta. Martwiłam się , bo perkusista napisał, że Jared źle się czuje, lecz uparł się zagrać ten koncert. Jak zawsze nie myślał o sobie, tylko o zgarnięciu jak największej kasy. W końcu niezłą sumkę im zaproponowali za występ na tym festiwalu. Kurtyna opadła, a ja zaczęłam wpatrywać się w ojca, który stał na środku sceny z wysoko podniesioną pięścią. Nawet z tej odległości widziałam, że jest blady jak ściana, a niebieski mundur tylko to podkreślał. Coś było nie tak i to naprawdę poważnego. Rozległy się pierwsze dźwięki Night Of The Hunter, lecz ani ja, ani dziewczyny nie włączyłyśmy się do ogólnej euforii. Głos miał słaby i ledwo co przedzierał się przez te tysiące rozwrzeszczanych nastolatek. Widać było, że ma poważne problemy z łapaniem oddechu, lecz starał się mimo tego wyciągać tak jak na albumie. Radość publiczności była tak silna, że nie dałyśmy rady nie skakać i nie śpiewać wraz z nim. Przejście do Attack nastąpiło bez problemów. Jay przytruchtał w naszą stronę i blado się uśmiechnął. Wzrok miał nieobecny, a pod oczami szare wory. Set lista była skrócona, ale i tak moim zdaniem, zbyt długa dla stanu w jakim znajdował się Jared. Lecz on dzielnie dawał sobie radę. Zaskoczeniem wszystkich było wykonanie akustycznego Artifact. Słysząc tę melodię przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, bo coś mi to przypominało, ale nie wiedziałam jeszcze co. Po Closer To The Edge nastała krótka przerwa i zaczęło się The Kill. Wszystkie trzy rozluźniłyśmy się widząc, że Jared daje sobie radę i nawet się uśmiecha. Gdy podbiegł do nas, zaczęłam do niego krzyczeć żeby tu tylko nie skakał, lecz on już to robił. Ochroniarz nawet
nie zdążył zareagować, gdy Leto znalazł się wśród fanów. Gdy znalazł się przede mną zaniepokoiłam się. Nagle pobladł jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, a po chwili stracił równowagę i spadł prosto na Gośkę, która w ostatniej chwili złapała go tak, by nie uderzył głową o ziemię. Serce zamarło mi, a ja sama
wstrzymałam oddech. Ludzie zamiast napierać na nas, utworzyli okrąg dzięki czemu zyskaliśmy trochę powietrza. Ukucnęłam przy Gosi, która trzymała jego głowę na kolanach, a po jej policzkach spływały łzy. Lea stała wpatrując się zaszokowanym wyrazem twarzy w nieprzytomnego frontmana. Już wiedziałam co mi to przypomina. Moje opowiadanie. Lecz to nie mogło się spełnić. Jared nie mógł tak odejść. Nie… to tylko opowiadanie.
- Kuniś, co się dzieje?- głos Lei docierał do mnie z oddali, gdy Gosia sprawdzała czy oddycha.
Ochroniarze rozmontowali barierki i po chwili pojawiła się przy nas karetka i sanitariusze. Sprawdzili czynności życiowe i przenieśli go na nosze. Nigdy nie zapomnę jego dłoni, która zwisała bezwładnie z nich, gdy go wkładali do karetki, która po chwili odjechała na sygnale. Nie będąc w stanie już dłużej stać, ukucnęłam i rozpłakałam się. Dopiero gdy go zabrali poczułam się jakby zabrano mi kawałek serca. Shannon zniknął ze sceny, a przy nas pojawił się Tomo. Na jego twarzy każdy mógł wyczytać strach i szok. Nikt się nie spodziewał takiego przebiegu wydarzeń. Złapał Gośkę i Lei’ę, po czym wyciągnął je z tłumu. To samo zrobił Tim ze mną. Nie do końca rozumiałam co się dzieje. Dopiero, gdy znalazłam się w samochodzie razem z resztą zespołu, przeniosłam wzrok na Milicevica, który ciągle wpatrywał się w swoje palce. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to się stało, przecież to niemożliwe. Shannon musiał na chwilę wrócić do fanów i przeprosić ich za to. Gdy tylko to zrobił, wsiadł do swojego samochodu i pojechał w tę samą stronę co karetka. A my czekaliśmy na nie wiadomo co. Nerwy puściły pierwszej Emmie.
- Czemu nie jedziemy?- zapytała siląc się na grzecznościowy ton.
- Czekamy na znak gdzie mamy jechać.- odpowiedział kierowca.
- Może zamiast bezsensownie czekać , zobaczymy czy ich nie ma w najbliższym szpitalu?!- wykrzyknął zdenerwowany do granic możliwości Tomo.
- Spokojnie.- wyszeptała trzęsącym się głosem Lea dotykając ramienia Chorwata.
Ten zmierzył ją groźnym spojrzeniem, ale trochę spuścił z tonu. Podciągnęłam nogi na fotel i objęłam je ramionami chowając głowę w nich. Po kilku minutach nerwowej ciszy, poczułam wibracje silnika i nagłe
szarpnięcie, gdy ruszyliśmy. Usiadłam normalnie i popatrzyłam na Gosię. Miała rozmazany cały makijaż na twarzy. Tusz do rzęs rozmazał się jej tak samo, jak ciemny cień do powiek. Za to pomadka pozostawiła
po sobie jasno czerwony ślad. Starając się rozładować sytuację, cicho wyszeptałam.
- Gosia, wyglądasz jak ta dziewczyna z Hurricane.
Lea, Tomo i Tim popatrzyli najpierw na Gośkę, a potem ich wzrok znalazł się na mojej osobie. Ich wzrok mówił sam za siebie, niepotrzebnie się odezwałam. Przyjaciółka za to starała się znaleźć w kieszeni jakąś
chusteczkę, jednak bezskutecznie. Uratowała ją dopiero Emma, która podała jej lusterko i mokre chusteczki. Oczywiście w połowie drogi Tomo z Emmą zaczęli się denerwować czemu tyle jedziemy i czy nie można szybciej. Już mieli się pobić, gdy znaleźliśmy się na parkingu szpitala. Wszyscy jak na komendę otworzyliśmy drzwi i ruszyliśmy biegiem do drzwi szpitala. Oczywiście najlepszą kondycję miał Tomo z Timem, więc wyprzedzili nas i nagle stanęli, a my kobiety na nich powpadałyśmy. Że akurat im się zachciało tak zrobić. Lecz zaraz okazało się, że nie bez powodu nagle tak stanęli. W naszą stronę szedł Jared wraz ze swoim bratem. Był cały blady, lecz na nasz widok uśmiechnął się głupkowato. Shannon za to był milczący i nadal w jakimś sensie przerażony.
- Jak to dobrze, że jesteś cały.- przerwała ciszę Lea i podeszła do niego przytulając się do wokalisty.
Chwilę później zrobiła to Gośka, a następnie Tomo. Emma za to stanęła przed swoim szefem i westchnęła, że on naprawdę doprowadzi ją kiedyś do śmierci. No i zostałam tylko ja. Patrzyłam na muzyka i dziękowałam w duchu Bogu, że on żyje. Że ta głupia historia, którą kiedyś napisałam jest tylko moim wymysłem. Że młodszy Leto stoi przede mną cały, może nie do końca zdrowy, ale żyje. Nie wytrzymałam i wtuliłam się w jego koszulkę. Łzy strachu zmoczyły ją doszczętnie, ale możliwość, że mogę go przytulić i on sam mnie też obejmuje była dla mnie czymś wspaniałym.
- Nigdy więcej nie występuj w takim stanie, proszę.- szepnęłam.- O mało co nie dostaliśmy przez ciebie zawału.
Aktor pokiwał głową, ale każdy z nas wiedział, że nie raz jeszcze zdarzy się taka sytuacja, gdzie Leto będzie występował tak chory. Już o wiele spokojniejsi wróciliśmy na teren festiwalu, po swoje samochody i
wróciliśmy do Los Angeles. Białego jeep’a Szynka prowadziła Gośka. Ten wypadek największą szkodę wyrządził chyba właśnie perkusiście. Siedział on z tyłu i przez całą podróż nie odezwał się słowem. Nie dziwię mu się… każdemu z nas wydawało się, że to koniec. A dla niego Jared to osoba szczególna. Wyraźnie było widać ten strach o niego. W końcu był jego starszym bratem, który powinien się nim opiekować. Zauważyłam też, że coś ukrywał. Nie wiedziałam co, ale dręczyło to go. Jednak za nic nie chciał nam pokazać, że tak się dzieje. A ja nie miałam jak zapytać.
________________________________
Na samym początku chciałam Was przeprosić za to zawieszanie bloga. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że byłam wtedy w okropnym dołku, przeglądałam stare rozdziały pod którymi było po ok.20 komentarzy, do tego nikt nie chciał mi pomóc… No wyszło jak wyszło. Ale nie umiem żyć bez tej historii. Gdzieś tam nadal ją sobie układałam, mimo że zupełnie już skończyłam z Marsami. W każdym razie chcę podziękować każdemu kto to czyta, a kto został oskarżony o brak tej czynności. Przepraszam Was.
Chciałam też napisać, że ten rozdział powstał głównie dzięki Wam i temu, że nadal wierzyliście, że coś napiszę. Ale także dzięki mojemu obecnie, ulubionemu muzykowi. On sprawia za każdym razem, że chce mi się żyć, gdy chwali moją pracę. Dzięki niemu się nie poddam. No i dzięki Wam.
Chciałabym byście uznali ten rozdział za przeprosiny. Jest średniej długości, ale jakoś nie mam weny, by pisać dłuższe. Do tego po głowie chodzi mi jedno króciutkie opowiadanie, zupełnie nie marsowe i nie chcę go zamienić w tę historię przez jakiś mały przypadek. Jest on dedykowany Wam wszystkim. Dziękuję, że jesteście i czytacie.
Jeszcze jedna wiadomość. Odeszłam ze spisu marsowych opowiadań. Dziękuję za głosy w ankiecie, ale… Nie nadaję się tam. Mam inne zdanie, marsi są dla mnie już kimś innym, a raczej traktuje ich w inny sposób, poza tym… jestem anty-echelon ten z nowych czasów. Wybaczcie. Oddzielnie bardzo Was wszystkich lubie, ale jako grupy nie znoszę. I nie bierzcie tego tak mocno do siebie. Po prostu… zmieniłam się.
Nie wiem kiedy będzie nowy. Nie mam kompletnie czasu, ale mam nadzieję, że jeszcze z jeden uda mi się napisać w tym miesiącu, ale niczego nie obiecuję. A w maju… to dopiero zobaczymy. Nie mniej, wracam na pokład!
Wiem, że jakoś nigdy szczególnie nie komentowałam tego, ale ostatnio zaczęłam. Nie wiem co tak bardzo zmieniło twoje nastawienie do Marsów, ale jest to twoja osobista sprawa więc mimo, że jestem ciekawa, nie wnikam w to. Piszesz na prawdę świetnie i jest to jedne z lepszych opowiadań pod względem stylu, a przede wszystkim pomysłów i na prawdę się cieszę, że nie zostawiasz go tak sobie. Co do zamieszania na pewno nikt nie ma Ci tego za złe, bo to w sumie twoja sprawa, a każdy ma swoje problemy i ma prawo mieć doła. Jedyne co to mam nadzieje, że teraz jest w miarę dobrze :) Co do rozdziału przez pewien moment myślałam, że szykujesz się do końcówki. Jay umiera, wszyscy w koło się załamują, Klaudia zaczyna studia, początkowo mieszka z Shannonem, potem z Matem i koniec. Także jeszcze raz cieszę się, że nie rzucasz tego opowiadania i że masz zespół, który jest ważny dla Ciebie jak kiedyś Marsi.
OdpowiedzUsuń-Via
Dobra. Napisze komentarz. Mam zjebane święta i zero humoru, ale coś wyskrobię. Chociaż może nie do rozdziału, lecz bardziej tego, co pod nim. Przeczytałam i wiesz co? Cholernie ci się nie dziwię. Nie wiem jak to ująć. Nie mogę napisać, że czuję to samo, albo że się nie zgadzam. Mogę tylko powiedzieć, że nie dziwię ci się, że widzisz pewne sprawy w taki a nie inny sposób.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału… W sumie nie ma za bardzo co komentować(bez obrazy). Wątki z tego rozdziału nie wymagają komentarza. Zaiście opisałaś je wybornie. I chyba pracowałaś nad poprawianiem błędów wszelakich, bo nie wyłapałam ani jednej literowki, latającego przecinka, czy też ciekawego przekręcenia. ;> Cóż jeszcze mogę napisać? Do następnego! Trzymaj się tam ciepło i nie daj się zjeść swoim demonom.
-Onisia
I w końcu dobrnęłam to ostatniego z zaległości w komentowaniu rozdziału. Wiem, poprzednie komentarze nie powalają, ten pewnie też taki nie będzie, wiem, że stać mnie na więcej i w tym momencie strasznie chciałabym, byś się ucieszyła, że w końcu znalazłam czas, ale ostatnio strasznie ciężko mi się skupić na czymś w 100%, także z góry przepraszam.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać, kiedy Klaudia będzie robiła prawo jazdy, przewiduję, że się przy tym bardzo uśmieję ;P Nawet wycieczka rowerowa to udowadnia xD Tak to jest jak się BB używa wszędzie ;P Ten wypadek to taka kara, a i tak jestem po stronie Shanna, jeśli chodzi o Mata, bo Klaudia powinna mu dziękować, mimo, że na początku też bym go zabiła xD
Jak czytałam o wypadku Jareda to chyba nie oddychałam, tak mi się wydaje. Łzy stanęły mi w oczach, przypomniałam sobie twoje opowiadanie, nie chciałam tego znowu przeżywać. I do tego zdruzgotany Shannon. Cieszę się, że to nie było nic poważnego i Jared nawet nie musiał być w szpitalu, ale kurczę, powinien zacząć myśleć, no!
Dziękuję za dedykację i cieszę się, że przemyślałaś sprawę i odeszłaś od głupiego pomysłu, jakim było zawieszenie :)
Pamiętaj, że wierzę w Ciebie i ZAWSZE możesz na mnie liczyć :*
-lea
” O mój Boże ! AA! Jednak ! Och jak cudooownie!! ” – moja reakcja jak zobaczyłam, że jest kolejny rozdział. Moja mama miała co prawda dziwną minę, kiedy to słyszała, ale co tam. Nawet nie wiesz jak się cieszę, ze to nie jest koniec, że będzie trwać, ze nie muszę znów mieć żałoby po skończonym wspaniałym opowiadaniu. jedyne co chcę Ci powiedzieć to Dziękuję. Naprawde. Ta historia stała się dla mnie bardzo ważna, nie tylko ze wzgledu na Marsów, ale na bohaterów, którzy nie do końca są odzwierciedleniem prawdziwych osób. Ja ich wszystkich poprostu kocham i nie mogę sobie wyobrazić, że te wszystkie niedokończone sprawy sie nie rozwiążą, a ja nie przeczytam tego więcej. Dziękuję, że się nie poddałaś i że dalej to ciągniesz dla nas. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału niezły, ja również przestałam oddychać jak czytałam to o Jay’u. Pomyślałam, że to jednak koniec. Nie mogłam uwieżyć. Śmierć tego bohatera byłaby dla mnie czymś straszliwym… Nie obyłoby się bez łez… A tu taka ulga.. uff.. kamień spadł mi z serca. Naprawde:)Mam prośbę: nie zabijaj bohaterów. Możesz ich pokiereszować, ale nie zabijaj, prooszę:)
I jeszcze raz dzięki, za to, że wracasz :)
-mad
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA….AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
OdpowiedzUsuńWróciłaś!!!!!!!!! Z cudownym rozdziałem!
Jak to „szczegóły zachowam dla siebie”!? Czy Klaudia i Mat już się całują?! Hahaha
Czy ta choroba Jareda, to już początek tych Twoich „tortur”?
Bardzo mi się podoba Shannon w Twoich oczach, tzn. ten normalny (nie ten, który bzyka wszystko co się rusza). Weź Ty go w końcu wyswataj, bo żal mi się go robi…
No i mam nadzieję, że Klaudia da się jeszcze kiedyś namówić na przejażdżkę rowerem, bo wtedy zawsze jest śmiesznie.
-Adka
Wczoraj na noc, patrzę z mobilnego Twittera, a tam nowy rozdział. No to lecę do mamy pożyczyć telefon (muszę w końcu kupić BlackBerry, bo moje telefony nie mają wifi :c), no i łączymy się z Internetem i czytamy :D
OdpowiedzUsuńGdzie do cholery jest Lake Tahoe?! O.O Ach ta uczelnia.. :) Jedź do L.A. porozmawiaj z Jaredem, może w realu uda ci się tam dostać, hmm? :D Ty śnisz po angielsku, to nie ma się czego obawiać! :P Nie chcę nic mówić, ale nie wiem co to są garsonki xD A w papierach nie masz już zapisane Leto? W końcu się przygarnęli. Dlaczego to tak głupio brzmi? *przygarnęli, przygarnęli, przygarnęli* Właśnie, zrobiłabyś prawo jazdy, mogłabyś uciec z U.S.A. z tym wypasionym samochodem i sprzedać na allegro w Polsce! Ale samo przewiezienie samochodu, kosztuje więcej niż on sam.
„- Nie mam roweru. – odpowiedziałam.
– Weźmiemy Jareda. Nie ma go w domu to nawet nie zauważy, że go pożyczyliśmy.
– Dobra.- zgodziłam się.- Ale jak coś się stanie, to ty za to odpowiadasz, jasne?” – Czy to nie ten sam dialog, co na ostatniej przejażdżce rowerowej? Albo mam Déjà vu ;P Masz zerową kondycję? *piona* No i znów nieszczęsny bark? Dlaczego mam wrażenie, że coś sobie złamałaś? Może taka jest prawda, huh? Ej, za rower ma Cię zabić? Chyba, że ma do niego sentyment, ale tak to kupi sobie drugi. Dobra, nie przyznaję Ci racji, niestety xD Później chciał ci pomóc, co z tego, że najpierw się śmiał… :P Ale potem masz rację, nie zna Cię! Dobra, ja już nie wiem kto ma racje, sami to rozwiążcie, ja się w to mieszać nie będę. Chyba, że mi za to zapłacisz, ewentualnie zabierzesz na jakiś koncert xD Tak z ciekawości wpisuję do Google ‘Mat Delord’ a tam nagłówek i INTO THE WILD! Jesteś sławna, yay! Na na na, pójdziecie do kina! Boże, ta rozmowa między Tobą i Shannonem, to jak takie słowa… Jakby Go nie było. Jakby On stracił brata. Mnie zawsze nachodzą czarne myśli. Ja ci dam szczegóły zostawię dla siebie! Pewnie się całowałaś, a się przyznać nie chcesz! :D Gosia ma prawo jazdy? A no tak xd Ach te barierki *-* Ta kurtyna to musi być zajebista, skoro ludzie tak na nią piszczą. ‘Myślał tylko o zgarnięciu jak największej kasy.’ A może myślał o ludziach, którzy bardzo czekali na ten występ i chcieli go zobaczyć? Ma dużo kasy, więcej mu nie potrzeba… Blady, wory pod oczami. Przywiązać do łóżka i karmić warzywami :D Opowiadanie. Twoje opowiadania są oryginalne (zabiłaś Jareda, Dianę i TH : o ) , ale bardzo fajne :D Faktycznie, mogła przypominać dziewczynę z Hurricanu. Przypomniał mi się Twój awatar na Twitterze :D A ten idiota jeszcze się głupkowato uśmiecha. :D No i Szynka coś ukrywa, nosz fuck! Czekam na dalsze losy, co on ukrywa! Może Jared jest śmiertelnie chory? Hue, hue. No oby nie, bo to oznacza koniec opowiadania co doprowadzi mnie do depresji :c Pisz dalej :D
-kaludiush
Cieszę się, że jednak odwieszasz swoją działalność. Myślałam, że przy tej uczelni zacznie się coś dziać , w końcu Leto to gwiazda, a jednak nie. :P Już nie mogę sobie wyobrazić jak Klaudia będzie chodzić to tego prestiżowego college. Oby nie było więcej takich osłabnięć Jareda. ;)
OdpowiedzUsuń-Izuu
Powiem tak: Na bloga trafiłam przez przypadek, spodobał mi wygląd i wgl prolog, więc zaczęłam go czytać. TEN BLOG JEST ZAJ*BISTY ;D Uwielbiam go i chociaż trafiłam Tu jakieś 2 tyg temu przeczytałam go całego ;D Czekam na nowe rozdziały. Jeśli by ktoś był zainteresowany to sama prowadzę bloga, lecz na razie jest zawieszony ;(. Pozdrawiam Hurricane.
OdpowiedzUsuń+ dodaje do ulubionych ;D
http://thisiswar.blog.onet.pl/
-Hurricane
Muszę chyba zwiększyć ilość komentarzy pisanych na dzień, bo jeśli ty w takim tempie będziesz rozdziały pisała to w życiu nie będę na bieżąco :O
OdpowiedzUsuńJea, Klaudia złożyła papiery na studia w LA, zaczyna się szaleństwo :D Dobrze że Shannon tam był jako wsparcie :D
Przejażdżka rowerem zawsze spoko pomysł, tylko jeśli wybierasz się na przejażdżkę z Leto to wiadomo że coś musi pójść nie tak :D „Za to Shannon pokładał się ze śmiechu, podczas gdy ja umierałam z bólu.” A to cham, trza mu dać lekcję dobrych manier… Ałłłła, to potknięcie o sznurówkę, było chyba gorsze od upadku z roweru :/
„- Bo idziesz żwawym krokiem przed siebie i nie płaczesz.” No oczywiście, jak nie płaczesz to nic Ci nie jest, bosz jaki on jest niedorozwinięty, kompletnie się chyba na kobietach nie zna -.- szczerze współczuję Ciacho takiego faceta XD
No i na dodatek zawołał Mata, no co za ibecyl, mógł się domyślić przecież że nie chcę żeby Mat widział Klaudię w takim stanie -.-’’
Awww ale Mat jest słodki, taki dżentelmen :D mogę zostać jego fg??? Ale takim dobrym fg, który dopinguje związkowi z Klaudią, a nie takim który mu chce się do gaci dobrać XD
Bosz nie wierzę że Shannon po raz kolejny zgodził się prowadzić jego białe auto komuś innemu, szok :O XDDD
Głupi, głupiii Jared, czy on nie potrafi zadbać o siebie? Jak można w takim stanie wyjść na scenę -.-
„Gdy podbiegł do nas, zaczęłam do niego krzyczeć żeby tu tylko nie skakał, lecz on już to robił.” No tak, przecież on zawsze musi robić komuś na złość XD
No tak, złapanie go nie mogło być trudne, bo do najcięższych raczej nie należy…brrrrr kościste łapy….
Pamiętam że gdy pierwszy raz czytałam ten rozdział to byłam w niemałym szoku, wiedziałam że on nie umrze ale mimo wszystko zaczęłam się martwić o niego….tak, też jestem w szoku XD
„- Gosia, wyglądasz jak ta dziewczyna z Hurricane.” No brawo, tu niby nie wiesz czy Jared nie umiera, a walisz takim tekstem, mistrzostwo xD a tak szczerze mówiąc to mam nadzieję że nigdy nie będę tak wyglądała xP
Ech biedny Shannon, nieźle mu się oberwało w tym rozdziale :P najpierw opieprz od Ciebie ^^ a później wypadek Jareda :< No ale przynajmniej Shannon na coś się przydał bo w sumie dzięki niemu, Klaudia zbliżyła się do Mata :D
-Megthehunter
Shannon moze sie drzec na swojego brata a nie na psa. Niech sie cieszy, ze ktos go kocha I chce lizac I doceni to a nie jenczal.
OdpowiedzUsuńNa wycieczke rowerowa z Shannem I Sky’em chetnie bym pojechala. Kazalabym mu biec za rowerem, coby stracil troche sadla. Sky jechalby w przyczepce:D
Ale bym mu dala szkole<3.
Jak sie gwaltownie hamuje na rowerze to obydwa hamulce uzywa rownoczesnie albo chociaz najpierw tylni. NIGDY samego przedniego. Claudia jest okropna fajtlapa. Moze oa jednak jest rodzona corka Jareda?:D
Eh… Barierki na festiwalu:D Latwizna;)
Jared, zly stan zdrowia I byle jaki koncert. Jakie to prawdziwe I przywodzace na mysl mase niefajnych wspomnien.
Jakby mnie to jeszcze ruszalo to napisalabym niech sobie Jared pierdzielnie na tej scenie I troche odpocznie lezac. Nikt nie zauwazy roznicy a ludzie i tak beda kwiczec z zachwytu. Oszczedzone zostanie ludziom sluchanie jego skrzeku a kasa I tak wplynie na konto.
Zaluje, ze widzialam tyle zlych koncertow Marsow. Pozostaly mi po nich gorycz I zlosc ktore calkowicie zagluszyly wszystkie moje cieple uczucia ktore mialam kiedys do tego zespolu.
Co sie stalo Shannowi? Troszke mi go zal. Brat kretytn, siostrzenica zolza a obydwoje fajtapy:P
-mama