Chapter 79
„Cyrk na kiju”
Przeciągnęłam się i otworzyłam oczy. Mat już nie spał, tylko
patrzył na mnie.
- Czemu mnie nie obudziłeś?- zapytałam ziewając.
- Lubię patrzeć na ciebie jak śpisz.- zaśmiał się.- Zresztą
wygodnie mi tak było.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Wczoraj
wieczorem po wyścigu byliśmy tak boskich humorach, że zapomnieliśmy o kluczach
do mieszkania Delorda, a do jego mamy nie chcieliśmy iść. Zaproponowałam, więc
mój dom, tym bardziej, że furtka jak zawsze, gdy ktoś wychodził na imprezę była
otwarta. Zawsze przy sobie nosiłam kluczyk do drzwi, więc bez problemu
weszliśmy do środka. A że skoro w domu nikogo nie było, postanowiliśmy z tego
skorzystać.
Odrzuciłam pościel na
bok i wstałam z łóżka. Nie wiem czemu przy Macie byłam w stanie pokonać wszelką
wstydliwość i tak jak na przykład teraz, dojść do łazienki całkowicie naga. Z drugiej
strony on i tak już mnie taką widział, tak jak i ja jego. Prysznic z poranna
toaleta zajął mi niecałe 10 minut. Nie wiem czemu się tak śpieszyłam, ale po
prostu tak jakoś wyszło. Gdy z kolei Mat się mył, postanowiłam zebrać myśli. Całe
życie odwróciło mi się do góry nogami, ale to tak pozytywnie, że już lepiej być
chyba nie mogło. W końcu, gdy w pełni ubrany już Delord stanął przede mną,
wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni.
- Boże! Jared! Co ty tu robisz?- zapytałam zaskoczona widząc
zaspanego Leto przygotowującego sobie kawę.
- Hymm… wydaje mi się , że tu mieszkam.- odpowiedział
uśmiechając się do nas.
- Ale… ale… Kiedy wróciłeś?
- Skąd? Nigdzie nie wychodziłem.- odpowiedział z uśmiechem,
a ja zamarłam.
Nie no… to chyba jakiś żart. O boże, Jared wszystko słyszał.
Leto chyba widząc moją przerażoną minę powiedział, że spał tak mocno, że nie
słyszał naszego przyjścia. No tak… dobrze wiem, że wcale mu nie chodzi o
przyjście.
- Kawki?- zapytał będąc w zadziwiająco dobrym humorze.
- Fancy przyjeżdża? – zapytałam biorąc od niego mój ulubiony
kubek.
- Nie, jeszcze nie, a co?
- Masz dobry humor.
- Dobrego humoru nie można mieć? Mat, nie spisałeś się
chyba.- zaśmiał się.
Wytrzeszczyłam na niego oczy i popatrzyłam na swojego
chłopaka, który próbował powstrzymać śmiech. No pięknie, nie wiem co tu się
dzieje, ale nie chce chyba tego wiedzieć. Po śniadaniu pożegnałam się z
Delordem, a potem z Leto i pojechałam na uczelnię. Potem jeszcze zajechałam do
konia i zaczęłam go lonżować. Tym razem przejawiał więcej chęci do współpracy,
więc zadowolona wróciłam do domu. Dni zaczęły mijać na jeżdżeniu do stajni,
oglądaniu wyścigów Delorda i czasem też na nauce, ale to rzadziej. Przez nawał
roboty zaniedbałam zarówno Gosię, jak i całą Letową rodzinkę. Jednak chyba się nie
skarżyli, skoro nic nie mówili.
- Klaudia, czuję się zazdrosny! Spędzasz z tym wyścigowcem
więcej czasu niż ze mną!- prychnął któregoś dnia starszy Leto.
- Masz Ciastko, nie marudź. Ja mam, Jay nie…- zasugerował mi
to Shanny.
- I? To niech sobie znajdzie.
- Klaudia… Nie chcesz jechać z nami w małą tygodniową trasę?
4 koncerty, przydałaby się pomoc.
- Aaa! No jasne! Co to za pytanie?! Nie mogłeś tak od razu?-
zaśmiałam się ucieszona tą wiadomością, bo szczerze mówiąc bardzo mi tego
brakowało.- To kiedy wyjeżdżamy?
- Za miesiąc. Czyli mam powiedzieć Emmie, by dopisała cię do
listy?- upewnił się jeszcze raz starszy Leto.
- Tak! Ale mi tego brakuje!
- Dobra, dobra. Ale Mata nie bierzesz, wiesz o tym.-
zaznaczył Shann.- Chcę by to był rodzinny wyjazd.
- A ty Ciacho bierzesz?- prychnęłam oburzona, mimo że nie
miałam zamiaru ciągnąć Delorda ze sobą.
- Nie. Ktoś musi się zająć psiakami, poza tym rozmawiałam
już z nią o tym i nie chce spędzać czasu z Jaredem.- zaśmiał się.- Ach ta ich
wzajemna miłość.
Popatrzyłam na wujka wzrokiem mówiącym, by dalej tego nie
ciągnął, bo jak któreś z nich wejdzie teraz do pokoju, to pewnie mu mocno
przywali. A w końcu wszyscy chcieliby, by Shanimal był w całości i to w całej
swojej sprawności. Może nie intelektualnej, ale przynajmniej fizycznej. Pożegnałam
się z Shannonem i ruszyłam do samochodu, by pojechać do konia. W końcu
przysłali mi moje prawo jazdy, więc bez problemu mogłam teraz jeździć wszędzie
samochodem. Gosia akurat tego dnia miała roboty ponad głowę, więc wykorzystałam
to zabierając mustanga. Gdy już miałam ruszyć spod domu, rozdzwoniło się moje
blackberry.
- Mat? Jesteś teraz wolny?- zapytałam, gdy tylko się
przywitał.
- Tak…- odpowiedział nie pewnie.
- Super. Zaraz po ciebie podjadę, okey? Pomożesz mi w czymś!
Z nieba mi spadłeś!
- No dobra.- odpowiedział nadal niepewnie i się rozłączył.
Włączyłam silnik i ruszyłam pod wieżowiec, w którym mieszkał
Amerykanin. Na szczęście nie musiałam na niego czekać, bo wyszedł akurat, gdy
podjechałam pod wejście do tego budynku. Jeszcze nie zapiął pasów, a ja zdążyłam
się włączyć do ruchu. Nie lubił ze mną jeździć, bo twierdził, że jestem zbyt
nerwowa. Cóż, takie życie. Nie miał wyjścia. W końcu dojechałam do stajni. Całkiem
ładna pogoda, sucho i ciepło na tyle, że mogłam zabrać się za Fallen w bluzie,
a nie kurtce. Mat został na zewnątrz, a ja poszłam przygotować konia do pracy. Po
wyczyszczeniu jej, ułożyłam podkładkę pod siodłem, na to błękitny czaprak,
podkładkę z miśkiem oraz lekki siodło ujeżdżeniowe. Fallen uważnie strzygła
uszami czując chyba, że dziś będzie specjalny dzień. Poprawiłam całość na jej
grzbiecie i zapięłam popręg. Klacz ani razu nie skuliła uszu ani nie napięła
się przy tej czynności co mnie zaskoczyło. Była cholernie inteligentnym koniem,
co wcale nie oznaczało, że miałam z nią łatwo. Wręcz przeciwnie. Kombinowała na
każdym kroku, potrafiła otworzyć praktycznie każdy zamek. Miesiąc temu po
prostu otworzyła sobie drzwi boksu i zadowolona zwiedziła cały ośrodek. 2
tygodnie temu natomiast wyskoczyła z padoku stwierdzając, że na tym obok z kucykami
jest lepsza trawa. I się pasła ze sportowymi kucami, które przerażone jej
gabarytami zbiły się w małe stadko i stały w kącie padoku, a ona przywłaszczyła
sobie całą resztę pastwiska. Z tego co już zdołałam zauważyć, była numerem
jeden w stajni. Bardzo szybko wspięła się na szczyt hierarchii stada, zostając
praktycznie koniem przywódcą. A miała zaledwie 4 lata. Opuściłam strzemiona i
popatrzyłam na siebie. Mat stał przy bramce na ring, przyglądając mi się z
uwagą.
- Nadal uważam, że nie jestem najlepszą osobą do tego typu
zadania.
- Ufam ci, a to najważniejsze.- odpowiedziałam z uśmiechem i
poprowadziłam konia na okrągły plac.
Delord zamknął bramkę,
a ja sprawdziłam czy wszystkie elementy są dobrze przypięte i nie
uwierają konia. Do ogłowia przypięłam lonżę, którą podałam mojemu chłopakowi, a
sama najpierw uwiesiłam się na strzemieniu siodła patrząc uważnie na konia, a
także przemawiając do niego jak najłagodniej.
- Rusz stępem.- powiedziałam Matowi, a on zacmokał na
Fallen, która ruszyła stępem zachowując się tak jakby ciężar na grzbiecie był
czymś normalnym. Do tej pory jeszcze nie robiłam tego w ruchu, więc byłam
pozytywnie zaskoczona. Poprosiłam, by chłopak ją zatrzymał i stwierdziłam, że
skoro tak dobrze idzie, to pójdziemy o krok do przodu. Nie spuszczając wzroku z
klaczy, szybko przerzuciłam nogę za tylni łęk i usiadłam głęboko w siodle. Klacz
napięła się, ale chwilę później znowu rozluźniła. Poprosiłam Delorda, by
pogłaskał ją po czole, co uwielbiała, a ja poklepałam ją po szyi nagradzając
głównie głosem. Klacz wydawała się być zadowolona, że ją głaszczę za nic. Złapałam
za wodze i dałam delikatny sygnał łydką by ruszyła do przodu. Od razu uszy
skierowała na mnie, ale zrobiła krok w przód. Poklepałam ją, wciąż mówiąc do
niej łagodnym i zachęcającym głosem. Nagle usłyszałam klakson, kobyłka w mig
się spięła, skuliła a ja wiedziałam, że skończę niezbyt dobrze. Kara schowała
ogon pod zad, położyła po sobie uszy i wybiła się z 4 nóg w górę robiąc koci
grzbiet. To jest bryknięcie konia, przy którym jeździec nie ma żadnych szans,
by się utrzymać. Nawet jeśli jest to
ujeżdżeniówka i nawet jeśli jestem ja tym jeźdźcem, a znana jestem z tego, że
naprawdę rzadko spadam. Poczułam jak lecę w powietrzu, a potem zobaczyłam
barierkę i poczułam okropny ból z prawej strony. Chwilę później zobaczyłam
kopyta nad sobą, ale o dziwo jakoś mnie ominęły. Mat coś krzyczał, Fallen nagle
pojawiła się znowu obok mnie, ponownie mnie przeskakując. W końcu Delord jakoś
złapał klacz, a ja odczekując chwilę zaczęłam się podnosić. Nie do końca wiedziałam
co się działo po tym jak znalazłam się w powietrzu. Prawy bok bolał mnie
okropnie, ale na szczęście tylko tyle. To wszystko mogło się skończyć o wiele
gorzej. Trzymając się ogrodzenia w końcu wstałam i popatrzyłam na drżącą klacz,
która nerwowo trącała chrapami Mata, który patrzył na mnie jak sparaliżowany. Jedyny
plus to taki, że nie podbiegł mnie ratować.
- Żyjesz?- zapytał, a w jego głosie wyczułam zdenerwowanie.-
Mówiłem ci, że to beznadziejny pomysł bym…
- To nie twoja wina. Jakiś dureń zatrąbił, a to głupie się
wystraszyło. Swoją drogą to nie wiem czemu, skoro jest przyzwyczajona do ruchu
samochodowego! Brałam ją na spacery po drogach i jak widać głupota wygrywa.-
prychnąłem zła podchodząc do konia, który przez cały mój wywód uważnie mnie słuchał.-
Spróbujemy jeszcze raz.
- Może powinienem cię zawieźć na pogotowie? Albo wezwać
kartkę.
- Po co? Jak widać wszystko jest okey.
- Tak gruchnęłaś o barierkę, że myślałem…
- Nic mi nie jest. – przerwałam jego wypowiedź.- Pomóż mi
wsiąść w siodło.
Gdy podsadzał mnie na jej grzbiet o mało co się nie
rozpłakałam z bólu, ale zastosowałam metodę, że nie ważne jak cię boli, to nie
ryczysz, zaraz przejdzie. Gdy usadowiłam się „wygodnie” w siodle, zebrałam
wodze i kazałam klaczy znów ruszyć stępem. Tym razem obyło się bez bryknięć i
zbędnych fochów karej. Choć raz po mocniejszej łydce zakłusowała, co nie było
moim pomysłem i dopiero wtedy poczułam jak bardzo boli mnie ten bok na który
spadłam. Jednak, gdy tylko popatrzyłam na Mata uśmiechnęłam się i udawałam, że
jestem skupiona na koniu, a nie na bolącej mnie części ciała. W końcu zeszłam z
niej i zabrałam ją do stajni. Mat pomimo mojego udawania widział, że mnie boli,
więc postanowił nauczyć się oporządzać konia. Usiadłam na skrzyni przy boksie,
a on słuchał moich poleceń. Fallen była zaskoczona tym, że to robi jakaś inna
osoba, ale chyba nie miała mi tego za złe. Gdy Mat wpuścił ją do boksu, klacz
od razu się wytarzała. Podałam mu jabłko i poprosiłam by wrzucił jej do żłobu. Delord
przełamał je na pół i pierwszą część wrzucił do żłobu. Fallen od razu włożyła
do niego pysk, nie dając mu wrzucić drugiej części. Gdy tylko uniosła wyżej
pysk, Amerykanin chciał wrzucić drugą część, ale klacz myśląc że chce jej zabrać
jabłko ugryzła go w rękę. Od razu stanęłam na równe nogi i podeszłam do niej. Klacz
położyła po sobie uszy, ale odeszła w kąt obserwując mnie. A to wredna baba. Nie
dość, że Jareda dziabnęła to teraz mojego chłopaka. Pogroziłam jej palcem i gdy
tylko wyszłam z poszkodowanym z boksu od razu rzuciła się na jedzenie. Oj,
nauczę ją jeszcze jak powinno się jeść i że nie wolno atakować ludzi. Zerknęłam
na dłoń Delorda, na szczęście klacz tylko leciutko rozcięła mu wierzch dłoni. Nic
poważnego. Kolejny raz wyjęłam apteczkę i przemyłam dłoń wodą utlenioną. Ech,
niedługo będę musiała dokupić nową buteleczkę i ogólnie uzupełnić skrzynkę. Kto
by pomyślał, że Fallen ten kary miś będzie taką wredną, gryzącą kobyłą. Chociaż
z tego co zauważyłam ona jest taka głównie dla mężczyzn. Ani Gosi, ani mnie
nigdy nawet nie próbowała postraszyć zębami. Do domu zawiózł mnie Mat, mówiąc
że lepiej bym sobie odpoczęła i nie nadwyrężała boku. Odpuściłam mu tym razem
tylko ze względu na to, że naprawdę mnie bolał ten bok. Byłam trochę
zawiedziona, gdy brunet oznajmił mi, że musi jechać dziś na tor, by
uporządkować sprawy finansowe, ale cóż. Nie mogłam go mieć cały czas dla
siebie. Pożegnałam się z nim i weszłam do domu. Gosia siedziała właśnie na
skypie w salonie z Roughtonem, więc stwierdziłam, że nie będę jej przeszkadzać.
Ruszyłam więc do sypialni Jareda. Zapukałam i po chwili otworzył mi drzwi.
- O! Kogo moje oczy widzą. Co się stało?- od razu zmienił ton,
co mnie totalnie zaskoczyło.- Koń cię kopnął?
- Skąd wiesz, że coś się stało?- zapytałam zdziwiona.
- Po prostu widzę i czuję. Nie no, sprzedam tego konia na
mięso!
- Jared! To nie jej wina. Poza tym mnie nie kopnęła. Spadłam
z niej i… ONA PRZESKOCZYŁA MNEI BY NIC MI NIE ZROBIĆ.-dodałam głośniej widząc,
że znowu chce mi przerwać.
- Ale najpierw cię zrzuciła!
- To wina jakiegoś debila co trąbił. Ale nic mi nie jest,
chciałam tylko zapytać czy masz może jeszcze tę maść, co po wypadku…
- Mam. Zostawiłem na wszelki wypadek. Chodź do łazienki.
Po tych słowach pociągnął mnie za sobą na dół. Wyjął z
najwyższej szafki, w której trzymał leki białe pudełeczko i zapytał gdzie mnie
boli. Podniosłam koszulkę i pokazałam na cały bok, który zrobił się lekko
różowy. Mam nadzieję, że to skończy się tylko siniakiem. Na szczęście tym razem
Leto darował sobie teksty w stylu „powinnaś jechać do szpitala by to sprawdzić”
i po prostu zaczął mi smarować obolałe miejsce. Jestem pewna, że to z powodu
tego, że nie był u lekarza mimo, że powinien. Już chciałam go oto zapytać, gdy
nagle zrobił się praktycznie przezroczysty na twarzy. Raz to widziałam, więc
wiedziałam, że to ten atak. Zaczął się dusić, a białe pudełeczko upadło na
ziemię. Zakrył dłonią usta i uklęknął, a
ja czym prędzej krzyknęłam do Gosi.
- Gosia!
Popatrzyłam na Jay’a akurat wtedy położył się na podłodze i
przestał kaszleć. Serce dosłownie stanęło mi na ułamek sekundy, więc tylko
krzyknęłam do przyjaciółki by dzwoniła po kartkę, a sama szybko uklęknęłam przy
nim. Jaka to była ulga, gdy okazało się, że tylko stracił przytomność. Zdenerwowana
wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Shannona. Po pierwszych słowach
czułam, jak wujek ledwo co panuje nad zdenerwowaniem. Chwilę później zjawiła
się przy mnie Gosia patrząc ze strachem na leżącego nieprzytomnego Jareda. O
dziwo karetka przyjechała bardzo szybko, bo 15 minut później jechaliśmy już w
stronę szpitala. Leto otworzył oczy, ale nie do końca jeszcze kontaktował ze
światem. Blondynka za to wzięła samochód i pojechała po Shaniastego.
- Co się dzieje?- zapytał Jared patrząc na mnie.
- Zemdlałeś. Spokojnie, jedziemy już do szpitala.
- Szpitala?- zapytał spanikowany.
- Tak.- odpowiedziałam krótko i odwróciłam wzrok.
Nie mogłam patrzeć na tę wychudzoną, nadal potwornie bladą
twarz. Te jego wielkie niebieskie oczy zamiast dodawać uroku, sprawiały że
wyglądał jak jakieś zombie. Od dawna tak się nie bałam jak wtedy gdy jechałam
tą kartką. A co jeśli to oznaka, że mu się bardzo pogorszyło? A jeśli to
oznacza, że niedługo… Potrząsnęłam głową starając się wyzbyć tych okropnych
myśli. Poczułam, jak łapie mnie za rękę, tymże zmuszając do popatrzenia na siebie.
Zrobiłam to. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco i pomimo tego, że
odpowiedziałam uśmiechem, wewnątrz miałam ochotę się rozpłakać. Nie chciałam by
odchodził, nie teraz. W końcu dojechaliśmy do szpitala i wtedy mi go zabrali. Pielęgniarka
pokazała mi gdzie mam zaczekać i tam też usiadłam na jednym z krzeseł w
poczekalni. Po 20 minutach przyjechała Meg z totalnie roztrzęsionym Shannym.
Zjawili się akurat wtedy, gdy lekarz powiedział, że Jaredowi nic już nie jest,
jednak robią mu właśnie dodatkowe badania.
- Powieszę go za jaja.- warknął w pewnym momencie Shannon.
- Swojego brata?- zapytałam czując jak w końcu stres mnie
opuszcza.
- Tak! On chce mnie wprowadzić do grobu!
- Prędzej siebie wprowadzi.- prychnęła Gosia.
- Zauważyliśmy.- powiedzieliśmy równocześnie z Shannym, na
co zareagowaliśmy nerwowym śmiechem.
W końcu po 30 minutach dostaliśmy pozwolenie by wejść do salki
w której leżał Leto. Gdy nas, a raczej Shanna zobaczył, aż się skulił w środku.
Wiedział, że go czeka porządna bura od starszego brata. I bardzo dobrze,
zasłużył na nią w 100%.
- To co? Odwołujemy te 4 koncerty.- powiedział chłodno
Shannon.
- Przestań!- zaprotestował Jay krzywiąc się w naszą stronę.-
Nie ma mowy.
- Nie ma mowy żebyś jeszcze raz tu wylądował! Bierzesz leki?-
zapytała tym razem Gosia.
- Nie…- wyszeptał prawie bezgłośnie Jared.
- Słucham?!- warknął Shannon naprężając mięśnie jakby
szykował się do zadania ciosu.- Trzymajcie mnie lepiej, bo go własnymi rękoma
zabiję. No nie wytrzymam!
Nikt więcej się już nie odzywał. Głupota Jareda po prostu
sprawiła, że ode chciało nam się wszystkiego. Shannon najpierw wzburzony
wyszedł z pokoju, potem wrócił mówiąc, że go nienawidzi i znów wyszedł. My z
Gosią za to dostałyśmy nakaz powrotu do domu by poinformować Ciacho o tym co
się stało, bo Shann zapomniał telefonu.
- Shann, Klaudia powinna iść na rentgen. Spadła z konia na
bok i…
Czym prędzej ruszyłam do wyjścia słysząc te słowa. O nie,
teraz Jared przegiął. Zanim Shann nas dogonił z Gosią byłyśmy już na dole. Pomachałam
Szynce na pożegnanie i wsiadłam z blondynką do mustanga. Dobrze, że
przynajmniej ona nie słyszała słów tego zdradliwego durnia. Powrót do domu
zajął nam 30 minut. Zaproponowałam, że to ja wyjdę z psem, a Meg powie Renacie
co się stało. Miałam już dość tego dnia, więc wolałam się wyciszyć w obecności
psiaka. I tym sposobem poszłam na długi spacer dzięki któremu w końcu się
zrelaksowałam. Gdy wróciłam do domu okazało się, że Jareda już wypisali ze szpitala
i zaraz będzie. Usiadłam na kanapie obok Gosi i patrzyłam zamyślona w ekran jej
komputera. Nagle poczułam szturchnięcie więc skupiłam wzrok na mojej
przyjaciółce, która brodą wskazała mi na ekran laptopa. Uśmiechnęłam się widząc
machającego do mnie Roughtona. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że jego widok
może aż tak poprawić mi humor.
- Zaspałaś, czy co?- zapytał.
- Od kiedy wy gadacie ze sobą na skypie?- zapytałam czując,
że moje zamyślenie nie trwało 30 sekund.
- No tak od dobrych 10 minut widzę, że nad czymś głęboko
myślisz. – powiedział szczerząc do mnie zęby.
- Naprawdę? Co robicie? Jak Chris?- zapytałam stwierdzając,
że lepiej zejść na taki temat.
- Wiedziałem, że o niego zapyta! Ha! Jesteś mi winna jakąś
nagrodę!- zaśmiał się do Gosi.
- Co? Żartujesz chyba, ja się o nic nie zakładałam!
- I tak…
Przestałam ich znowu słuchać. Co z tymi 4 koncertami? Jared
będzie pewnie obstawiał przy swoim i suma summarum wszyscy dostosują się do
jego . Akurat na te wątpliwości dostałam odpowiedź jak tylko Leto weszli do
domu. Nie obyło się to bez postawienia całej reszty domowników, włączając psa,
na nogi.
- Odwołuję wszystkie koncerty!- wykrzyknął już nieźle
wkurzony Shannon.
- Nie masz prawa! Jeśli odwołasz obiecuję ci, że szybciej
mnie spotkasz w kostnicy niż w szpitalu!- zaprotestował Jay.
- Nie rozmawiam z tobą! Nie dbasz o siebie, a o mnie to już
w ogóle!
- Obiecuję brać regularnie leki. Tylko jedźmy w tę trasę.-
powiedział o wiele spokojniej młodszy z braci.
Shannon słysząc te słowa odwrócił się i zmierzył brata
spojrzeniem. Nic nie mówiąc kiwnął głową i wszedł na górę. Jared spojrzał na
nas, machnął ręką i także udał się na górę.
- Ale u was cyrk na kiju.- skwitował wszystko Rou, który
przysłuchiwał się temu wszystkiemu.
Nie tylko Klaudiush jest wierną czytelniczką :P
OdpowiedzUsuńCzy ten atak to już ten jeden z ostatnich ataków? Tj. czy zbliża się koniec opowiadania? :<
Ale ten Jared jest głupi. Wszystko robi nie tak. Jak można nie brać leków (death is coming) i do tego wszystkiego planować koncerty? O__o
Shannon powinien je odwołać NATYCHMIAST! Biedaczek tyle się musi denerwować przez Laczka. Ech...
"Myślę, że kolejny rozdział będzie szybciej." bardzo mnie to cieszy! :D
Rozdział fajny, ale że czytałam go wczoraj na telefonie dzisiaj już nie pamiętam co chciałam napisać. :v
Wiem, przepraszam :))
Usuńnie... jeszcze trochę pożyje :D tak powiedzmy...z co najmniej 2 lata ;)
hym... Jared kieruje się swoją własną "wiedzą" i trochę ma gdzieś leki :)
Fajny fajny fajny ! ! ! ! !
OdpowiedzUsuńJak zawsze świetny rozdział ;) Bardzo szybko się czyta ;p
OdpowiedzUsuńJa się dziwię, że Klaudia ma jeszcze cierpliwość do tego konia po takich wyczynach :D
A Jareda to tylko zabić -,- Czy jego naprawdę nie obchodzi własne zdrowie? I jeszcze chce na koncerty jeździć. Prędzej się tam wykończy, ale dobra :/ Fancy powinna przemówić mu do rozumu! :D
Pleaaase.. Więcej Enterów, a mniej Mata xD
Mary.
Oj ten koń to nic jeszcze zlego nie robi :D poznałabyś mojego prawdziwego... to dopiero masakra ;)
UsuńFancy na razie... nazwijmy to nie będzie w opo ;)
Czemu mniej Mata? :)
Jako, że nie lubię koni to dla mnie nie musiałby wcale robić zbyt wiele żebym go gdzieś odesłała :D
UsuńOjej, a czemu jej nie będzie? :(
Nie lubię Mata odkąd tylko się pojawił. Nie wiem czemu ale zawsze mnie strasznie denerwuje xD
M.
Po prostu ma swoją robotę, a Jr jedzie w trasę i na tym się skupię :)
UsuńAle czemu, no co on takiego robi?:P
Trochę nudno się zrobiło ^^
OdpowiedzUsuńCzytam to opowiadanie od początku i mam nadzieję, że znów będzie tak ciekawie jak w pierwszych rozdziałach ;)
Powodzenia ;)
chodzi o ostatnie 2 rozdziały czy ogólnie ostatnie wydarzenia?
UsuńGenialny rozdział, zresztą jak każdy ;)
OdpowiedzUsuńBosz ale mi się ziewa, jeszcze połknę tek komentarz zanim go napiszę xD
OdpowiedzUsuńCzemu nie chcieliście iść do mamy? Niecne zamiary czy jak? :D
Ahahaha zaskok z tego że Jared jest w domu najlepszy, jego odpowiedź też mistrzowska XD Nawet jeśli J słyszał to co z tego? K widziała już gorsze rzeczy w jego wykonaniu :)
Właśnie, czemu on jest w tak dobrym humorze? :O
„Przez nawał roboty zaniedbałam zarówno Gosię, jak i całą Letową rodzinkę.” Smutek :( ja tam usycham, a ty mnie jeszcze zaniedbujesz :<
Koncerty? Zapowiada się źle :D
Moje maleństwo, mój malutki kochany samochodzik <3 szkoda mi go będzie zostawiać w LA :<
„Klacz ani razu nie skuliła uszu ani nie napięła się przy tej czynności co mnie zaskoczyło.” Taaa nie to co Sava xD
Czy Mat miał coś wcześniej doczynienia z końmi? Bo nie pamiętam :/
No i pierwszy raz nie był szczęśliwy :< jeeez od razu przypomina mi się upadek z Savy :x może nie był tak spektakularny, ale też myślałam że mnie zdepcze xD
Fallen nie jest wredna, po prostu nie lubi facetów :D wie bardzo dobrze kogo może dziabnąć a kogo nie xD solidarność jajników o! xD
Dlaczego siedziałam w salonie? To już swojego pokoju nie mam? xD
Nie rozumiem jak można być takim idiotą żeby nie brać leków przy tak poważnej chorobie. Myśli że dieta i zdrowy tryb życia go wyleczą? No tak, w końcu to Jared, to wszystko wyjaśnia…
Ale już nawet jeśli nie myśli o sobie to niech popatrzy na to co robi z resztą rodziny, jak tak dalej się będzie zachowywał to przeżyje nas wszystkich bo popadamy na zawał xD
Shannon to powinien mu porządnie nakopać a nie tak się z nim bawi :/
To nie wiem że spadłaś z konia? :O byś opieprz jeszcze ode mnie dostała xD
Jak już ci pisałam, zawiecha K jest pro XD i przez ciebie jestem mu winna jakąś nagrodę!!! xD
Jared zachowuje się jak dziecko, „pojedźmy w trasę to będę brał leki bo jak nie to foch i idę kopać se grób” no po prostu żal mi go :)
„Ale u was cyrk na kiju.” Najlepsze podsumowanie :D chociaż raz powiedział coś mądrego, jestem dumna xD
To teraz wracam do tańczenia The Paddington Frisk, dziękuje za uwagę, dobranoc XD
no nei przez ciebie zaczęłam ziewać!
Usuńno domyśl się głOpku xD
dobra, ona widziała,ale on w jej? poza tym ona jest nieśmiała w tych sprawach. to przy krystynie się rozkręci :D
a nei wiem...
oj tam usychasz w samotności nie chcesz K :P
oj nie będzie tak źle xD chyba xD
ej sava nie kuli uszu. ona tylko macha łbem :D
em... troche, zna podstawy zrseztą po takim czasi nauczył się ogarniać co nieco :P
oj tam, w ogóle nie był spektakularny. Tym na dobrą sprawę nie spadłaś a zsunęłaś się. nie jojcz mi :P
ja pierdziele co za pomysły xD ona jest wredna. tylko że to faceci napierw jej podpadli xD
em...bo było lepsze wifi w salonie xD
sama sobie odpowiadasz na pytania xD
hahahahah oto mu właśnei chodzi, egoista jeden :D zrseztą o tym będzie w next rozdizale xD
oj ale shannon do brata to cipa nahjgorsza. jak z jajkiem sie obchodzi.
nie wiesz xD
wcale nei xD chyba że bardzo chcesz xD
mi etż xd
no bo to rousia podsumowała xD o lol jakie wyznanie hahahahahaha xD
taa zaraz ja znów zacznę :x
Usuńłeee dopiero Krystyna tak na nią podziała? :P
nie chce K? ja nie chcę K?! ja ją zawszę chcę xD
jasne, trasa z marsami musi skończyć się źle xP
macha łbem tak żeby komuś przywalić xD
będę jęczeć bo to był mój pierwszy upadek z konia xD
i tak jestem zdania że solidarność jajników zwycięży xD niech tylko spróbuje mnie dziabnąć! :P
lepsze wifi w salonie pffff też wymyśliłaś xD
ahahaha widać jestem samowystarczalna xD
bosz, czasem mam wrażenie że ja o niczym nie wiem w tym domu xD
ale że co bardzo chcę?
Dinek <3
Przeczytałam i bardzo mi się podobało :D
OdpowiedzUsuńTy zawsze wymyślisz fajny pomysł na tytuł rozdziału… :D
OdpowiedzUsuńŁadnie sobie korzystacie z wolności, gdy ojca nie ma w pobliżu, no, no :D na pewno byłby dumny! :P Pomyśl, że nagle wszedłby Dziadu i ściągnął z Was pościel… o Jezu… mózgu, dlaczego….
Wkopałaś się :O dziwne, że się uśmiecha, bo ja mam cały czas wrażenie, że wyśle Cię do jakiejś szkoły dla zakonnic, czy coś w tym stylu, miliard kilometrów od niego. :D nie wiem, nie pytaj.
„- Masz dobry humor.
- Dobrego humoru nie można mieć? Mat, nie spisałeś się chyba. - zaśmiał się.”
Umarłam :D Jared sobie z Was żartuje, a Wy, zamiast się bronić jakoś, to się z tego śmiejecie, no nie no :D
Jeżeli Szynka ożeni się z Ciacho to Jared palnie sobie kulką w łeb, nie? Ale Ciacho jest fajna, czemu oni się w Twoim opowiadaniu nie lubią? :c
Mat Cię zdradza? Bo tak odpowiada niepewnie… zawsze mnie nachodzą myśli, że Cię zdradza, a potem, że ma jakąś niespodziankę i coś kombinuje… Masz fajnego konia bo tak w ogóle, charakterek ma na pewno po Tobie :D Jakiej rasy była Fallen? I czym ona różni się od tych sportowych koni? :o
Zawsze czarną magią było dla mnie to, że gadasz, a koń coś robi, że dajesz mu jakieś znaki, a koń wie o co chodzi… są jakieś takie ogólnie przyjęte znaki, że robisz to i tam to i to oznacza na przykład kłus?
Normalnie chwila grozy, myślałam, że cię zadepcze :O ale masz jeszcze trochę trasy do opisania, a bez Ciebie to nie byłoby to samo, także… :P Zdarzyło Ci się coś takiego, żeby tak koń nad Tobą skakał? Przecież jakby na Ciebie wpadł to już po Tobie… *just saying*
A ty jak zwykle swoje – nic mi nie jest, jeździmy dalej! A może masz połamane żebra, coo? :c
Wredną babę masz z tego konia, ktoś jej żarcie daje, a ta jeszcze gryzie… :P
„Sprzedam tego konia na mięso” Dziadu jest the best, gdy się wkurza na tego konia <3 :D
Wytłumacz mi czemu on tak bardzo unika tego szpitala i tych leków? Boi się, że mu włosy wypadną czy jak?
On zrobi wszystko, żeby odwrócić od siebie uwagę :D wrzucajcie mu te leki do kawy albo do kanapek, co?
Dialog pod koniec epicki :D „Jeśli odwołasz obiecuję ci, że szybciej mnie spotkasz w kostnicy niż w szpitalu!” cios poniżej pasa :D do własnego brata! Ale on pociągnie jeszcze trochę, nie? ;(
Cyrki na kiju :D Mówię Ci, siłą wepchnijcie w niego te tabletki, najwyżej wyłysieje i straci trochę fg, ale będzie zdrowy! No, powiedzmy… z tej jego choroby da się wyleczyć?
Dziwnie będzie czytać śmierć Jareda… przewiduję płacz :P
Omg, dedykacja dla mnie dzięęękujęęę<3
Kiedy następna notka? ;p
OdpowiedzUsuńChcemy nowy rozdział! :D
OdpowiedzUsuńKlaudia o nas zapomniała :<
UsuńNa to wygląda ;(
UsuńKlaaaaaaaudiaaaaaaaaaa, czy Ty jeszcze żyjeeeeesz? ;[
OdpowiedzUsuńtak, obiecuje że wrócę.
UsuńCzytam Cię od samego początku....proszę...wróć..
OdpowiedzUsuńwrócę, obiecuję.
Usuń