Chapter 11
"Nocne Birmingham"
Weszliśmy do mojego
autokary (nadal nie wiem, jak reszta rozpoznaje czyj autokar jest czyj, bo są
identyczne!) i od razu zauważyliśmy Jareda siedzącego przed laptopem ze
zmęczonym wzrokiem coś czytającego. Usiadłam obok niego i spojrzałam na ekran
laptopa. Jakiś plik z milionami różnych przypisków i cytatów. Leto przetarł
zmęczone oczy i w końcu spojrzał na mnie. Wręczyłam mu kanapkę, a on o dziwo ją
przyjął. Rozpakował z papieru, lecz znów powrócił do czytania tekstu.
-
Co to jest?-
zapytałam.
-
Wybacz, ale
nie mogę ci powiedzieć.- powiedział ponownie odrywając oczy od literek i
zamykając je.
-
Czemu?
-
Bo się
wygadasz. Powiem tylko tyle, że to skrypt nowego teledysku.- powiedział
odchylając do tyłu głowę i rozkładając ramiona na sofie.
-
No wiesz
co... Ciekawe komu miałabym powiedzieć skoro nadal nie mam z nikim kontaktu.
Leto wyprostował się i ponownie zabrał się za
zimną już kanapkę. Przez chwilę unikał mojego wzroku, jednak w końcu spojrzał
na mnie i zaczął mówić.
-
Jak może
słyszałaś plotki, chcemy by kolejnym singlem była piosenka zwana Hurricane. To
w komputerze to jest skrypt do teledysku do właśnie tej piosenki, chociaż
szczerze mówiąc będzie to raczej film niż pospolity klip. Na razie więcej ci
nie powiem, no może prócz tego, że chcemy zrobić z niego koszmar senny
połączony erotycznymi elementami.
Gwizdnęłam z podziwem i szeroko się
uśmiechnęłam. Ale cudownie! Raz w życiu jedna z moich ulubionych piosenek
doczeka się singlowego wydania i wiecznej sławy, a do tego wszystkiego będzie
miała swój własny filmo- teledysk! Dla mnie bajka. Chciałam zobaczyć co jest
tam zapisane, ale Jared wyłączył laptopa po czym go zamknął. Skończywszy
kanapkę podszedł do lodówki i wyjął z niej jakiś napój. Wziął dwa porządne
łyki, po czym odłożył butelkę z powrotem do schładzającego urządzenia i
spojrzał na mnie.
-
Chcesz
zobaczyć soundcheck?
-
No jasne!-
ucieszyłam się.
-
Chodź to dam
ci specjalną plakietkę. Emma gdzieś ją tu zostawiła.- powiedział szukając w
papierach na półce mojego wstępu na halę.
Po chwili wyjął smyczkę z kartą wstępu w
dosłownie każde miejsce i mi ją podał. Szybko założyłam ją na szyję i obydwoje
wyszliśmy z autokaru. Powolnym krokiem udaliśmy się na halę. Jednak w szarym
korytarzu musieliśmy się rozdzielić. Jared powiedział, że mam iść tym
korytarzem do samego końca i wejść na halę, a on musi jeszcze przywitać się z
fanami co zakupili golden tickety, policzyć ich czy wszystko się zgadza, a
następnie poprowadzić ich na soundcheck. Idąc tak zaczęłam obracać w dłoniach
moją wejściówkę. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek dostanę coś takiego i to
jeszcze nie musząc za to płacić. Tak naprawdę to nawet nie marzyłam o tym, bo
wydawało mi się bez sensu wydawać tyle pieniędzy i nic nie dostawać w zamian.
Szczerze mówiąc dla mnie samej więcej oferowali w zwykłych biletach niż
goldenach. Ale cóż... Ja co innego uważam za wartościowe. Dla mnie liczy się
bycie w tłumie pośród ludzi, których znam i z którymi się dobrze bawię, sama
zabawa no i przede wszystkim muzyka. Dla goldenów liczyło się głównie to żeby
dotknąć Jareda, by przez sekundę na nich spojrzał czy podpisał się im na ciele.
Dla mnie to debilizm wtórny, ale cóż zrobić. Taki jest już świat. W końcu
weszłam przez duże białe drzwi na wielką halę. Wolnym krokiem zmierzałam w
kierunku sceny, którą rozstawiono na końcu dużej hali. Sprzęt chłopaków już
stał, a oni sami chodzili po scenie poprawiając niektóre rzeczy. Hala w
porównaniu ze stadionem w Londynie była mała, ale i tak większa niż mój
warszawski Torwar. W końcu stanęłam przy barierkach i pokazałam ochroniarzowi
przepustkę. Przepuścił mnie bez słowa, a ja wspięłam się na podest, gdzie Tomo
wymieniał uwagi na temat gitar z Timem,
a Shannon siedział za garami i głaszcząc je, mówił do nich. Zdecydowałam się podejść
do Shaniastego, który nawet nie zauważył, że stoję nad nim i przyglądam się
jego dziwnym zabiegom.
-
Zaklinasz
swoje garnki?- zapytałam w końcu.
Shannon drgnął zaskoczony moją obecnością i z
uśmiechem odpowiedział.
-
Ostrzegam
moje cacuszko przed ultradźwiękami jakie zaraz nadejdą.
Słysząc to od razu wybuchnęłam śmiechem. Tomo
i Tim zamilkli patrząc w naszą stronę, ale w tym momencie drzwi, którymi
wchodziłam, otworzyły się i wszedł przez nie Jared z dwoma ochroniarzami, a za
nim stadko dziewczynek, które były ubrane zdecydowanie nie koncertowo. Bluzki
odsłaniające ich biusty, obcisłe krótkie spódniczki czy wysokie szpilki
występowały u 90% tego fanbase’u. Do tego większość z nich wodziła wzrokiem za
Jaredem jakby były zahipnotyzowane. Kilka z nich na widok Shannona i Tomo
zaczęło piszczeć, widać, że były to ich fangirlsy.
-
A nie
mówiłem?- zaśmiał się Shaniasty, a ja życząc im powodzenia, udałam się w
zacienione miejsce, by potem po cichu dołączyć do fanek.
Leto coś im powiedział, po czym zostawił je
same (nie było wśród nich ani jednego chłopaka, co było dla mnie wielkim
zaskoczeniem), a sam wspiął się na scenę i po chwili rozmów z chłopakami stanął
przed mikrofonem. Początkowo każdy z nich grał swoją melodię zupełnie nie
mającą związku z muzyką graną przez pozostałych członków zespołu. Nagle moją
uwagę przykuła gitara Tomo do której po chwili dołączył Shannon z bębnami.
Przez dobre kilka sekund próbowałam przypomnieć sobie co to jest, a gdy to się
stało... Totalnie zwariowałam. Zaczęłam skakać i krzyczeć, zwracając na siebie
uwagę dosłownie wszystkich. Dziewczyny odwróciły się w moją stronę patrząc na
mnie jak na skończonego debila, Tomo nawet odrzucił włosy do tyłu uważnie mi
się przyglądając, natomiast Shannon z szerokim rogalem na ustach wybijał rytm
piosenki, którą zawsze chciałam usłyszeć na żywo. Gdy zakończył, wyszczerzył
swoje ząbki w jeszcze szerszym uśmiechu widząc, że umieram ze szczęścia. Jared
pokiwał z lekki uśmiechem głową i zespół zaczął razem ćwiczyć Attack. Ale ja
nadal nie mogłam wyjść z podziwu, że Tomo z Shannonem zrobili mi taką
niespodziankę i zagrali razem aż 30 sekund Revolution. Kolejne piosenki jakoś
mi minęły, nawet nie wiem jak. Ja wciąż słyszałam ten urywek Revolution. W
końcu po udanym soundchecku laski zostały wygonione z sali, a ja cofnęłam się i
znowu znalazłam na scenie. Szybko podbiegłam do Shannona, który właśnie
wycierał się ręcznikiem i przytuliłam do jego mokrego t-shirtu. Chwilę później
byłam już przy Tomo i zrobiłam to samo co z Shannonem.
-
Dziękuję,
dziękuję, dziękuję.- zaczęłam w kółko powtarzać.
-
Nie ma sprawy.-
odpowiedział trochę zmieszany i pierwszy raz on mnie przytulił.
Lecz od razu, gdy go puściłam odszedł.
Szczerze mówiąc to bardzo intrygował mnie ten człowiek. Niby wszystko było
okej, śmiał się i żartował jak reszta, a jednak był zamknięty. Mogę rzec, że
nawet i nieufny w stosunku do mnie. Mam jednak wielką nadzieję, że gdy mnie
lepiej pozna zmieni swój stosunek do mojej skromnej osoby. Bardzo bym chciała,
bo lubię tego człowieka. Sama pamiętam, jak się śmiał razem z nami, gdy podczas
jednego z monologów Jareda cały Polish Echelon zrobił facepalm, a on pokazał
nam kciuki skierowane do góry, albo to jak się śmiał, gdy my po pytaniu Jareda
czy ma zdjąć koszulkę, zaczęliśmy skandować „no no no no”. Stare dobre czasy,
które tak naprawdę jakoś szczególnie dawno nie były. Ech... Ale od Coke’a Tomo
jest dziwny. Na początku źle zrozumiał moje krzyki „Tomo rox!”, a potem szybko spierdolił ze sceny ledwo co
rzucając fanom kostki. Nie wiem co się wtedy wydarzyło, ale... No było jakoś
tak dziwnie. Teraz zachowywał się w porządku, praktycznie każdą chwilę starał
się spędzić z Vicky. Z jednej strony go rozumiem, bo zakochany, ale... Jakoś
tak się odseparował przez to od reszty. Czasami mam wrażenie, że Vicky więcej
czasu spędza z nami niż sam Milicevic. O właśnie o wilku mowa. Na scenie
zjawiła się Vicky i widząc mnie uśmiechnęła się przyjaźnie. Podeszła do mnie i
objęła mnie ramieniem.
-
Słyszałam, że
jeszcze nie byłaś na obiedzie, bo oddałaś swoją kanapkę Jaredowi.
Pokiwałam lekko głową.
-
To może
pójdziesz ze mną coś zjeść? Nie za bardzo lubię jadać w samotności, a już
wszyscy jedli...
-
Jasne.-
odpowiedziałam i razem ruszyłyśmy w kierunku wyjścia.
Zanim jeszcze wyszłyśmy na miasto pobiegłam po
moją nowiutką bluzę i wróciłam do kobiety. Po bardzo krótkim spacerku usiadłyśmy
w knajpce z włoskim jedzeniem i od razu zamówiłyśmy drugie danie, gdyż ja
jeszcze bardzo chciałam zdążyć na sam koncert batonów. Dziewczyna wzięła sobie makarony z
ośmiornicą, a ja pizzę wegetariańską. Niezbyt wyszukane danie, ale nie miałam
ochoty oglądając karty dań. Miałam wielką nadzieję, że tiramisu jednak w niej
było.
-
Tomo mówił,
że jesteś Polką. Nigdy nie byłam w Polsce.- zaczęła rozmowę.- Z jakiego miasta
jesteś?
-
Z Warszawy,
stolicy. Polska to piękny kraj. Może nie mamy bardzo rozwiniętej
infrastruktury, ale za to nadal mamy cudowne, można by rzec, że jeszcze dzikie
rejony. Puszcze, które są od tysięcy lat, wielkie łąki czy jeziora. Jest to
przepiękny kraj i trzeba naprawdę niewiele by go odkryć.
-
Chciałabym
tam pojechać, ale jakoś nie było okazji. Gdy oni byli na tym festiwalu w...
hym...
-
Krakowie?-
zapytałam.
-
Tak! To ja
wtedy musiałam wrócić do Stanów. Mam nadzieję, ze tym razem zimą uda mi się
przyjechać.
-
Zimą Warszawa
jest równie piękna jak i latem, ale musisz natrafić na śnieg. Mam nadzieję, że
będzie i nie zastaniecie wielkiej pluchy.
-
Też mam taką
nadzieję.- powiedziała patrząc na mnie przyjaźnie i chwilę później kelnerka
przyniosła nasze zamówienia.
Przez pewien czas jadłyśmy w ciszy, ale dla
nad obydwu było to dość nienaturalne.
-
wiem, że może
to być dla ciebie drażliwy temat, więc jak nie chcesz to nie odpowiadaj, ale
naprawdę nie masz już żadnej rodziny?- zapytała grzebiąc widelcem w talerzu.
-
Nie do końca.
Mam rodzinę, ale oni się do mnie nie przyznają...
-
W tym wypadku
zginęli twoi rodzice, tak?
-
Nie. Moi
rodzice umarli o wiele wcześniej. Przez bardzo długi czas zajmowała się mną
siostra mojej mamy, Miranda, która była także moją matką chrzestną. To właśnie
ona i Greg, jej narzeczony jechali ze mną w tym felernym samochodzie.
-
A dziadkowie?
-
Od strony
mamy nie żyją, jedynie została mi babcia ze strony taty i wujek Adam, ale oni
się do mnie nie przyznają.- powiedziałam odkładając kawałek pizzy na talerz i
popijając go wodą.- Odpowiadając na twoje nie zadane pytanie... Po prostu im
się bardzo nie podobało to, że mój tata ożenił się z moją mamą i uważali, że to
przez nią zginął, mimo iż zginęli obydwoje tego samego dnia... Mój tata był
znanym w całej Polsce prawnikiem, a moja mama zwykłą księgową. On z wyższych
sfer, mama z tych biedniejszych. Historia taka jak wszystkie inne...
-
To przykre.
Nie wyobrażam sobie żeby coś takiego mogło się zdarzyć w mojej rodzinie.-
powiedziała z wyraźnym współczuciem.
-
Masz
szczęście. Długo się znasz z Tomo?
-
Jakieś 10 lat
ze sobą chodzimy.- odpowiedziała z uśmiechem, a ja od razu zauważyłam, że ta
lekka zmiana tematu była dobrym pomysłem.
Rozmowa stała się przyjemniejsza i szybko
znalazłyśmy wspólny język. Nie zdążyłyśmy zjeść deseru, bo musiałyśmy wracać
jeśli chciałyśmy zobaczyć jeszcze występ Marsów. Obydwie wpadłyśmy na backstage
akurat, gdy chłopcy szykowali się do wyjścia. Byli już po swoim „przekazaniu
energii” i mieli właśnie wbiegać na scenę. Uśmiechnęłam się widząc, jak Tomo
podchodzi do Vicky i całuje ją a potem ku mojemu zdziwieniu pomachał mi ręką i
łapiąc za gitarę wyszedł na scenę zakrytą białą płachtą. Shannon mrugnął do
mnie, a Tim wyszczerzył swoje ząbki. Został tylko Jared, który biegnąc na scenę
potargał mi włosy mówiąc bym uważeni patrzyła, bo to show będzie wyjątkowe.
Braxton już stał za klawiszami, więc mogli już zaczynać Escape. Muszę przyznać,
że Jay dotrzymał obietnicy i koncert był niesamowity. Nawet setlista nie była
taka zła. Na A Beautiful Lie wokalista tak zaczął wyciągać niektóre fragmenty,
że zaczęłam się zastanawiać czy ktoś aby na pewno go nie pozbawił pewnych
części ciała. Sam Leto podczas koncertu zachowywał się fajnie. Żartował, mało
gadał, a gdy przyszedł czas na akustyki zagrał Echelon i Capricorn. Milicevic
miał wyśmienity humor, więc skakał jak szalony po scenie, zresztą identycznie
jak Kelleher. Olita odstawiał tańce za klawiszami świrując totalnie, a mi
przeszło przez głowę, że to może z powodu porannej głupawki i zabaw na
karuzeli. Szynek zupełnie nie oszczędzał swojego „cacuszka” waląc w nie z taką
siłą, że z całą pewnością nie chciałabym być tym instrumentem. W końcu zaczęli
grac Kings&Queens, a na scenę weszło z 30stu fanów. Pierwsze co zrobili to
rzucili się na mojego ojca. Ochroniarze od razu zareagowali i po chwili Jared
stał już o wiele dalej od fanów z możliwością swobodnego śpiewania. Biedny
człowiek, ale sobie na to zasłużył. Rozpuścił swoje fangirlsy zapominając o
prawdziwych fanach. Jak już trochę przyzwyczai się do mnie, to pogadam z nim o
tym. Na razie nie chcę żeby wywalił mnie na zbity pysk. A potem to już się
przyzwyczai do mojego marudzenia. A przynajmniej mam taką nadzieję. Chłopcy po
zakończonym występie szybko uciekli ze sceny. Jared był calutki spocony i
prawie, że niezauważalnie drżał. Z trudem łapał oddech, ale był zadowolony. Nie
za bardzo podobał mi się stan, w którym się znajdował, ale co mogłam zrobić?
Powiem tylko ogólnie, że nie wyglądał dobrze.
-
I jak ci się
koncert podobał?- zapytał wycierając kark ręcznikiem.- Och, muszę iść się
szybko umyć.
Puścił mi oczko i pobiegł jakimś korytarzem.
Do mnie za to podeszła Emma, która zapytała czy chcę zobaczyć meet and greet z
zespołem. Ja jednak nie miałam ochoty oglądać tych śliniących się na widok
podstarzałych facetów nastolatek. Może innym razem. Vicky tez nie chciała tam
iść, więc razem z nią i Timem (Braxton został by dać akustyczny koncert przed
halą) wróciliśmy do autokarów. Przed swoim zobaczyłam dwójkę mężczyzn, którzy
właśnie skończyli palić. Chcieli już ruszyć w stronę wyjścia, lecz basista ich
zawołał.
-
Kevin! Nick!
Zaczekajcie!
Obydwaj mężczyźni odwrócili się w naszą stronę
i zaczekali. Koleś stojący po mojej lewej stronie był naprawdę wysokim i
zarośniętym mężczyzną. Wydawało mi się, że masz z 2 metry i szczerze mówiąc
bardzo się nie pomyliłam, bo miał 193cm wzrostu. Olbrzym, prawie jak Stefan Olsdal
z Placebo. Ciemne brązowe włosy miał luźno porozrzucane na głowie, coś ala
włosy mangowe Jay’a z czasów wydania „This Is War”, tyle że jego były o wiele
krótsze i bez tony żalu na nich. Dodatkowo ciemne, brązowe oczy, prawie że
czarne i lekko zadarty nos. Na twarzy miał „lekki” zarost co tylko sprawiało,
że wyglądał zawadiacko. Jego kolega natomiast był już normalniejszego wzrostu,
ciemny blond z zielonymi oczętami. Mogę rzec, że nawet bardzo przystojny. Gdy
się uśmiechnął do Tima zobaczyłam szereg idealnie równych lekko pożółkłych
zębów. Pewnie od palenia.
-
Cześć! Jestem
Kevin!- powiedział ten wielkolud wyciągając do mnie rękę.
-
Ja Nick!
Jeszcze nie mieliśmy się szansy spotkać pomimo tego, że mieszkamy w tym samym
tourbusie.- powiedział przyjaźnie blondyn.
Na oko dostał u mnie z 33 lata maksimum. Ten
drugi był zdecydowanie koło 40-stki.
-
Cześć,
Klaudia!- przywitałam się z nimi ściskając ich dłonie.
-
Chodźcie na
imprezę do nas!- zaproponował Tim.
-
Wybacz, ale
musimy wracać na halę i pomóc tym patałachom załadować sprzęt. Pewnie się już
nie zobaczymy, więc bezpiecznej drogi.- stwierdził Kevin i poklepał Kellehera
po plecach.
Po chwili Nick zrobił to samo i ruszyli w
kierunku z którego przyszłam. Ja za to popatrzyłam na basistę, który na mnie
czekał.
-
Wiesz co...
Jestem strasznie zmęczona dzisiejszym dniem i chyba sobie odpuszczę imprezę.-
stwierdziłam.
Tim pokiwał głową ze zrozumieniem i życzył mi
dobrej nocy. Na szczęście autokar był otwarty, więc weszłam do środka. Od razu
złapałam za blackberry, lecz zdałam sobie sprawę, że bateria musi się ładować
całe 12 godzin, a jeszcze tylko nie minęło. Oczywiście na początku, bo potem i
tak nie zamierzałam czekać tyle czasu. Coś około północy do autokaru weszła
Emma przeklinając pod nosem, a za nią Jared z Braxtonem. Olita nawet na mnie
nie zerknął, tylko wziął zabrał ze stołu komputer i ziewając powiedział, że
idzie spać. Emma o dziwo zrobiła to samo. Widać było, że jest nie w sosie.
Tylko Jared zachowywał się w miarę normalnie. Usiadł obok mnie na sofie i
otworzył paczkę fistaszków. Widząc je nie mogłam się powstrzymać od popatrzenia
na jego krocze i wybuchnięcia śmiechem. Od razu przypomniały mi się moje
rozmowy z Kamą i Jessy. Fistaszki, orzechy nerkowca i anakondy. Dżizas, jaką ja
mam zjechaną psychikę. Trzeba mieć totalnie zrypaną banię, by wymyślać takie
rzeczy, na szczęście nie byłam w tym sama. Leto spojrzał na mnie zaciekawiony
moim cichym chichotem, a ja od razu odwróciłam od niego wzrok i starałam się
uspokoić. Ale to było niemożliwe.
-
Co cię tak
rozśmieszyło?- zapytał odchylając się.
-
Nic...-
wyjąkałam.
-
Oj powiedz to
może i ja się pośmieję.
-
Naprawdę...
Lepiej będzie dla ciebie jeśli się nie dowiesz.
-
Czemu?- dalej
drążył temat.
Jezu, Leto ty czasem jesteś takim upierdliwym
wrzodem na dupie.
-
Bo nie ma
dżemu.- odpowiedziałam i w końcu jakoś się uspokoiłam.
-
Przejdziemy
się?- zapytał po chwili milczenia.
-
A nie
powinieneś iść spać?- zapytałam.
-
Zgłodniałem.
Może coś znajdziemy na mieście.
Od razu odwróciłem się do niego i przetarłam
uszy, bo może się przesłyszałam. Nigdy nic nie wiadomo.
-
Możesz
powtórzyć?
-
Chodź na
miasto coś zjeść.- powiedział lustrując mnie swoim niebieskim spojrzeniem.
-
Ale najpierw
zlikwidujesz to coś stojące na twojej głowie.- odpowiedziałam patrząc na jego
marnego mohawka.
Leto uśmiechnął się i po chwili już z włosami
zaczesanymi na lewą stronę czekał przed wyjściem. Założyłam na siebie bluzę, bo
wieczór był naprawdę chłodny i obydwoje zakładając kaptury na głowy wyszliśmy z
autokaru. Na szczęście Shannon stał przy bramie i rozdawał autografy, więc
większość uwagi szła na niego. Co prawda rozległy się piski i krzyki, ale my od
razu schowaliśmy się w cieniu. Idąc tak w końcu natrafiliśmy na boczne wyjście
przy którym nikt nie stał. Otworzyliśmy bramę i szybko uciekliśmy z tego
miejsca. Szliśmy obok siebie, jednak każdy osobno. Zatrzymaliśmy się dopiero
przed jakimś całodobowym sklepem i weszliśmy do niego. Jay kupił mi
czekoladowego batona, a sobie jakiegoś owsianego z dodatkiem żurawiny. Boże, on
to nazywa jedzeniem... Przy okazji jeszcze zabrał z koszyka przy ladzie dwa
duże jabłka i tak oto zaopatrzeni wyszliśmy ze sklepu. Miasto pomimo późnej
pory tętniło życiem i wyglądało bardzo przyjaźnie. Skręciliśmy nad rzekę
dokładnie w tym samym miejscu co kilka godzin wcześniej Tomo z Vicky i
znaleźliśmy się przy brzegu rzeczki przepływającej przez miasto. Zamiast usiąść
jak normalni ludzie na ławeczce, to my usiedliśmy na jej oparciu i z wysoka
przypatrywaliśmy się sąsiedniemu brzegowi na którym spały kaczki. Cudowne
trochę stłumione odgłosy nocnego miasta przerwał głos Jareda.
-
Zastanawia
mnie jedna rzecz. Obserwuję cię już od jakiegoś czasu i... nie widzę jakiejś
większej depresji czy smutku po utracie bliskich ci osób.
Zamarłam w bezruchu zaszokowana jego pytaniem.
Tego się nie spodziewałam zupełnie. Cisza... Leto wziął oddech i znów zaczął
mówić.
-
Zazwyczaj jak
odchodzą te najbliższe nam osoby załamujemy się, płaczemy, bardzo to
przeżywamy. Są jednak ludzie, którzy przeżywają to bardzo wewnętrznie i mam
wrażenie, że jesteś jedną z nich...
Kolejny szok. Dlaczego właśnie dziś wszyscy
zebrali się na poruszanie tego tematu. Tematu, który dla mnie był na razie
tematem tabu.
-
Masz trochę racji.- w końcu wyszeptałam.-
Wiem, że wygląda to jakbym w ogóle się
nie przejmowała...
Znów zamilkłam. Nie byłam pewna czy chcę o tym
z kimkolwiek rozmawiać. Jedyna osoba, która by mnie zrozumiała była te
pieprzone kilka tysięcy kilometrów stąd i nawet nie wiedziała czy wciąż żyję.
-
Wiesz... Jak
coś to mi możesz powiedzieć wszystko co czujesz.
-
Tobie?-
zapytała z lekką pretensją.- Przecież w ogóle mnie nie znasz.
-
Ale chciałbym
cię poznać skoro dołączyłaś do mojej rodziny. Ma razie nieformalnie, ale
postaram się o papiery.- odpowiedział spokojnie jakby nie zauważając mojego
pretensjonalnego tonu.
-
Okej, ale od
razu ostrzegam, że nie jest ze mną tak kolorowo.- powiedziałam.- Szczerze
mówiąc nie wiem od czego zacząć. Hym... wiem, że wygląda to wszystko jakbym po
prostu olała to, że straciłam rodziców chrzestnych, ale los się do mnie
uśmiechnął i spotkałam Ciebie, faceta który mnie zaadoptował. Do tego który
jest aktorem, muzykiem i Bóg wie kim jeszcze. Lecz nie do końca tak jest.
Swoich rodziców straciłam w wieku 8 lat. W tym samym dniu, ale w różnych
wypadkach. Kiedyś może ci to opowiem, dziś wolałabym tego nie robić.
Mężczyzna niezauważalnie pokiwał głową i
wręczył mi jabłko. Wzięłam je do ręki i mówiąc zaczęłam przerzucać z jednej
dłoni do drugiej.
-
To była
pierwsza śmierć bliskiej mi osoby jaką przeżyłam i to... najbliższych mi osób.
Długo dochodziłam do siebie, z 2 lata by normalnie funkcjonować. Szczerze
mówiąc była to pierwsza i ostatnia śmierć którą tak przeżywałam. Jak umierali
moi dziadkowie ze strony mamy po prostu popłakałam chwilę i było mi smutno. Tak
samo jest teraz. Ale ze mną jest jeszcze jeden duży problem...- powiedziałam
wskazując mu ręką, że jeszcze nie skończyłam, bo widziałam jak już chce coś
powiedzieć.- Mianowicie ludzie nie obchodzą mnie jakoś szczególnie. No dobra
jest kilku ludzi, których śmierć wywołałaby u mnie to samo co w związku z moimi
rodzicami. Jest to moja siostra Natalia i moja przyjaciółka Daga. Wiem, że
jesteś zdziwiony tym, że mam siostrę, choć... Tak naprawdę jej nie mam. Po
śmierci rodziców opiekuje się nią mój wujek Adam, który nienawidzi mnie jak i
cała rodzina od strony taty. Nie wiem czemu Natalię akceptują, a mnie nie, ale
już tak jest. Mimo, że widuję ją maksymalnie raz na miesiąc to niesamowicie ją
kocham i jest dal mnie wszystkim. Zresztą jak i Daga. To tylko dwie osoby na
całym tym świecie, które sprawiają, że czuję się wartościowa i kochana. No
dobrze, ale nie o tym chciałam ci mówić. Mianowicie ja bardzo przeżywam
odejścia zwierząt, w szczególności koni. Bardziej niż ludzi... Nawet tych
bliskich. Wiem, że to co mówię wydaje się okrutne i nie zasługuję, by żyć wśród
ludzi, ale gdybym tylko miała okazję żyłabym cały czas z końmi i nie pokazywała
się mieszkańcom tej planety powszechnie znanym jako ludzie. To jednak równie
niemożliwe jak to byśmy właśnie teraz znaleźli się na Marsie i to w 30 sekund.
Powiedziałam ci wszystko, a nawet więcej niż chciałam. Zostawisz mnie?-
zapytałam patrząc na niego przeszklonymi oczami.
-
Oczywiście,
że nie.- wyszeptał obejmując mnie jednym z ramion.
Moje paznokcie zatopiły się w jabłku, a ja
zacisnęłam mocno powieki. Leto zareagował przyzwoicie, można powiedzieć, że
idealnie, a jednak byłam na siebie wściekła, że mu to powiedziałam. Tak
naprawdę go nie znałam, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Po chwili
zapytał mnie o dzisiejszy koncert, a ja odetchnęłam z ulgą, że zszedł z tego
nieprzyjemnego tematu. Zegar ratuszowy rozdzwonił się po całym mieście dając
nam do zrozumienia, że jest już 2 w nocy. Obydwoje wiedzieliśmy, że czas
wracać, lecz nie chciało nam się. Tu było tak przyjemnie. Siedzieć i rozmawiać,
bądź po prostu milczeć. Gdy znaleźliśmy się przy naszej tajnej bramie nagle
usłyszeliśmy piski. Jakaś dziewczyna stojąca niedaleko rzuciła się biegiem w
naszą stronę i gdy tylko znalazła się przy nas popchnęła na mnie na Jareda,
któremu spadł kaptur z głowy, a on sam zatrzymał się na kratach odgradzających
bezpieczny dla nas teren. Chwilę później zbiegła się reszta. Nie wiedziałam co
robić więc próbowałam jakoś przedostać się do wnętrza naszego terenu, lecz te
cholerne fangirlsy mi to uniemożliwiały. W momencie, gdy jedna z nich
przywaliła mi swoim tłustym ramieniem w głowę wkurzyłam się. Odepchnęłam
pulchną dziewczynę z całej siły od siebie i już praktycznie byłam w środku, gdy
nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułam rozchodzący się po mojej
twarzy ból.
Chciałam podziękować za te wszystkie komentarze. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaka to przyjemność dla autorki (; Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem też znajdę choćby króciutkie wiadomości, że przeczytaliście!
I LOVE IT and nothing else. Wciąga jak każde Twoje opo,
OdpowiedzUsuńczekam na następny z niecierpliwością!
-J.
Mam nadzieję, że następny rozdział będzie już… jutro! :D Jeju jak ja kocham to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Jared nie dołączył do Shanna i Tomo podczas Revolution…
Iiii… głupie Fangilsy! Jak ja ich szczerze nienawidzę. ;/ Ale załatwiły Klaudię.. uuu. :(
-Ellie
Nie jestem zbyt dobra w pisaniu komentarzy, ale spróbuję tu coś naskrobać. Shannon gadający do perkusji to musi być boski widok :D Zwykle perkusiści są bardzo przewrażliwieni na punkcie swojego instrumentu i traktują go niemal jak małe dziecko. Tata do dziś wypomina mi, że mając roczek zwymiotowałam na jego talerze :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że Klaudia i Jared sobie tak od serca pogadali to na pewno ich do siebie zbliży :)
-marion
niezłe. szkoda, że tak mało o koncercie.
OdpowiedzUsuń„Ostrzegam moje cacuszko przed ultradźwiękami jakie zaraz nadejdą.” – hahhah, dobre :D
-J.
O boshee …. jak ja kocham twoje opowiadanie *_* Możesz napisac kiedy nastepny rozdział ? ; )
OdpowiedzUsuń-Mlooda
Jeeee na prawde swieny rozdzial!!!:) No i ta koncowka… teraz tym bardziej nie moge doczekac sie nastepnego chapteru!! :)
OdpowiedzUsuńPozdrówka:)
-karolka1208
Jak już wczoraj pisałam, łezki mi pociekły. Ehh. Ostatnio często się wzruszam, a okres mi się spóźnia i chyba coś w tym jest ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wyjdziecie w całości z wojny z FG.
Revolution < 3 Wczoraj musiałam aż zapuścić, bo nie mogłam wytrzymać.
Ah. I mimo, że pizda jest tu taka miła i wgl. i tak go nie lubię. Niech się goni.
-Cam.
co tu dużo mówić, po prostu kawał dobrej roboty ;)
OdpowiedzUsuń-lea
yeaaaah najlepszy moment jak shann gada do bebnow i ostrzega je przed ultradzwiekami xd
OdpowiedzUsuńnie moge sie doczekac kolejnego chaptera! :D
-tynnkaa
zaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaje ;)
OdpowiedzUsuń-macchiato
Napisalam wielgachny koment ktory zajal mi prawie cala droge od siebie do Miasta. Po czym zostalam poinformowana ze moj komentarz nie zostal dodany bo zle wpisalam kod. F*** wpisalam dobrze. Sprawdzalam dwa razy.
OdpowiedzUsuńJak wyjde od lekarza to napisze jeszcze raz.
Twoj najlepszy rozdzial jak do tej pory. Szyneczka I jego zaklinanie garow jest slodkieeeee. Prawie potrafie sobie wyobrazic jak to robi.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie, totalnie, calosciowo zgadzam sie z opinia o Golden Ticket.
Nie do konca rozumiem idea. Znaczy wiem, ze Jared and co chca zarobic wiecej kasy na glupocie innych. Ale co kieruje ludzmi ktorzy wydaja taka mase kasy na calkowicie bezuzyteczna rzecz tylko po to zeby dotknac Jareda albo zeby Szynek podpisal sie na bucie.
Jak ludzie chca miec bliskie spotkania Jaredem niech zaplaca nam corcia I soja blisko nas. My z reguly musimy sie cofac coby nie dostac spoconymi zebrami dzeja albo nie daj boze czyms gorszym:D
Poza tym po co placic za cos co mozna miec za darmo? W pociagu J stal przedemna pare centymetrow. Cale szczescie bylam totalnie pochlonieta tym kto stal za mna. Shannon… I to w cenie biletu pomiedzy Nottingham a Manchester.
Kto mial wliczone w cene biletu Szynka ktory zacieszal z nas kiedy darlysmy do Jareda NONONO. Juz nie wiem o co pytal ale z tego co pamietam to darlysmy NO na kazde jego pytanie:D
W wawie Jared zrobil nam focisze z Shannonem:<. I nic nas to nie kosztowalo. Ty bylas na scenie. W cenie normalnego biletu.
Wiec o co chodzi w Goldenach. Dla mnie to troche takie niefajne…i mam wrazenie ze chlopcy z zespolu tez nie mysla o najlepiej o nich. Nie wspominajac juz o tym ze Jared w Rzymie byl w takim okropnym stanie a musial powlec sie na goldeny I podpisywanie smieci bo by go zezarli jakby tego nie zrobil. Smutne. Kiedys moze skusze sie na goldena i zobacze jak to jest. Mialam dwa razy vipowskie bilety na dwa rozne 7espoly ktore kocham. Najgorsze koncerty jakie pamietam. Bez przyjaciol debili w kolo. Bez entuzjazmu i w otoczeniu lasek ktore bardziej martwily sie o makijaz I wlosy niz dobra zabawe. Do tego po koncercie zostalam potraktowana przez jednego z czlonkow bandu jak groupie. Do dzisiaj mam niesmak.
Okej, wiem okropnie zboczylam z tematu ale Twoj rozdzial przywolal takie mile wspomnienia:)
-mama