Chapter 46
"Wena na dachu"
ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA LETO
Zadowolony otworzyłem
drzwi naszego domu w Los Angeles. Od razu poczułem zaduch, który dotarł do
moich nozdrzy. Popatrzyłem na brata, który uroczo zmarszczył nos i zdecydowałem
się wejść do środka.
Mama co prawda czasem tu
zaglądała i pilnowała sprzątaczki, która utrzymywała w dobrym stanie nasze
mieszkanie, ale jednak długa nieobecność domowników dawała się odczuć aż za
bardzo.
Ułożyłem nasze rzeczy
wzdłuż ściany przedpokoju, po czym ruszyłem w głąb domu, by otworzyć wszystkie
okna. Miałem w wielkim poważeniu fakt, że zrobi się jeden gigantyczny przeciąg.
Shannon wszedł na piętro, by tam przewietrzyć, a ja pozostałem na dole. Co
prawda jesteśmy tu tylko na półtora dnia, że tak się wyrażę. Zostajemy na noc i
jutro w nocy wyjeżdżamy w dalszą drogę. Ale potem 2 tygodnie i wracamy. Tym
razem na dłużej. W końcu przyjeżdża Klaudia i jej koleżanki.
Mam nadzieję, że Młoda wysłała Emmie listę
gości. I oby nie przesadziła, bo może dom nie jest mały, ale to nie hotel.
Rozmyślałem nad wynajęciem klubu, ale po pierwsze nie miałem czasu by się tym
zająć, po drugie w klubach, gdzie mam znajomości terminy są dopiero na lato
najwcześniej. No i jeszcze to, że taniej wyjdzie impreza w domu. To młode
pokolenie bawi się o wiele bezpieczniej niż...no choćby to na naszych
imprezach. Jak ostatnio Shann zrobił imprezę, skończyło się wybitym oknem,
zepsutym basenem i zniszczonym ogródkiem. O naczyniach nie wspomnę. Dobrze, że
to była impreza na zewnątrz, bo tak to bym chyba nie miał domu. Mój brat
kompletnie się tym nie przejął i tylko dołożył się do napraw, które oczywiście
nadzorowałem ja, bo przecież mi się w życiu nudzi i nic nie robię. Ale nie
ważne. Było, minęło. Jak mi moja mama powiedziała, tydzień temu sprzątała w domu,
więc mam względnie czysto. Nawet kurzu tyle nie było na meblach. To dobrze, bo
zupełnie mi się nie chciało bawić w porządki. I tak mnie to czeka przed
przyjazdem córki. Ale tym razem nie odpuszczę Shannonowi. O nie!
Gdy w końcu powietrze w domu stało się o wiele
przyjemniejsze dla moich płuc i mojego nosa, zdecydowałem się zabrać kolejną
turę prezentów od fanów do naszego „Echelon-Room”. Tym razem skapitulowałem i
zostawiłem torby z prezentami na środku pomieszczenia, stwierdzając, że chyba
zrobię z The Hive muzeum. Dzieciaki będą się cieszyć widząc swoje rzeczy, jako
eksponaty w „Mars Museum”. Ładnie to brzmi, prawda?
W końcu, gdy ogarnęliśmy siebie i dom,
rozpoczął się relaks. Pierwszy raz od bardzo dawna napuściłem wody do wanny i
przeleżałem w niej 30 minut. Przebrany już w piżamę zszedłem do salonu, gdzie
mój brat leżał rozłożony na kanapie i oglądał jakiś program w telewizji.
Szczęśliwy, że mam chwilę odpoczynku, usiadłem w fotelu i dołączyłem do niego.
Tak czas zaczął mijać, aż nastała 1 w nocy i Shannon zwiewając oznajmił, że
idzie spać. W końcu kiedyś musi się wyspać.
-
Tylko
błagam... nie budź mnie przed pierwszą po południu.
-
Nie ma
sprawy.- odpowiedziałem wiedząc, że naprawdę przyda mu się długi sen.
Ostatnimi dniami był tak zmęczony, że już nawet
gra na garach stała się łagodniejsza. To nie był ten sam zwierzak, co choćby w
sylwestra.
Wyłączyłem telewizor i chwilę siedziałem
samotnie w salonie, po czym ruszyłem do siebie na górę. Nie wiedziałem co
robić, już od bardzo dawna nie miałem aż tyle czasu wolnego. Co prawda w każdej
chwili mogłem wziąć laptopa i zacząć pracować, ale... Nie miałem weny, a bez
weny nie ma genialnych dzieł. Wiadomo.
Położyłem się w łóżku i nagle wyskoczyłem z
niego jak z procy. Cholera! Zapomniałem zmienić pościel. Przeklinając samego
siebie, zdjąłem poszwy z poduszek i kołdry, po czym szybko zacząłem zakładać
czyste. Okno w pokoju cały czas miałem otwarte i chłodne powietrze delikatnie
drażniło mi bose stopy. Ale lubiłem to uczucie. Mimo iż to była zima, było
całkiem ciepło. Około 15 stopni w dzień, w nocy o kilka zimniej.
Gdy wszystko było już gotowe, wszedłem pod
przyjemnie chłodną pościel. Odłożyłem blackberry na szafkę nocną i położyłem
głowę na poduszce. Zamknąłem oczy i starałem się zasnąć, lecz zamiast snów do mojej
głowy napływały wspomnienia. Dotknąłem miejsca obok, jednak okazało się puste.
Od tak dawna nikt w nim nie spał prócz mnie. Minęło prawie dziesięć lat...a
może nawet więcej odkąd spała w nim jakakolwiek kobieta. Zresztą poza Cameron,
żadna nie zasłużyła. Było ich wiele w moim życiu, lecz żadna nie doznała tego
zaszczytu. A teraz chciałem, by leżała obok mnie jedna... którą poznałem nie
tak dawno, bo dwa miesiące temu. Szczerze przyznam, że Fancy pociąga mnie z
taką siłą jak kiedyś Cameron, czy... Evelyn. Jeśli chodzi o ciało to nie mam na
co narzekać. Natura stworzyła ją prawie tak idealną jak mnie. Dobrze byśmy
razem wyglądali. Pięknie i młodo. Do tego mogłem z nią porozmawiać na wiele
różnych tematów. Była oczytana i często nie zgadzała się ze mną, co nie powiem,
momentami było irytujące. Co prawda nie znam jej dobrze, ale nawiązała się
między nami jakaś taka więź, która sprawia, że czuję się dobrze w jej
towarzystwie. Na pewno to nie jest zakochanie, tego jestem pewien. Ale
zauroczenie tą kobietą, jest chyba dobrym określeniem. Ciekaw jestem czy,
zgodziłaby się iść ze mną do łóżka, czy od razu dostałbym w pysk. Pewnie to
drugie patrząc na to, jak wcześniej się zachowywała. Cóż.
Przekręcałem się z boku na bok, ale nawet
liczenie owiec nie pomagało. To jakaś kpina żebym we własnym domu, w moim
prywatnym łóżku, nie mógł zasnąć. By odgonić wspomnienia, postanowiłem pomyśleć
o pracy. W końcu to zawsze pomaga. Powinienem w końcu ułożyć tekst do tej
melodii co chodzi mi po głowie od tygodnia. Umiem ją już zagrać na gitarze, a
słów jak nie było, tak nie ma. Wiem, że instrumentalne kawałki też są dobre,
ale ten musiał mieć tekst. Czułem to i gdzieś w głębi on siedział we mnie.
Musiałem tylko znaleźć ten... sposób, by go wydobyć i urzeczywistnić. I gdy
tylko zacząłem o tym myśleć powróciły wspomnienia. To jak moje dwie muzy
sprawiały, że teksty wypływały na powierzchnię, od tak. Chociaż... już od dawna
nie napisałem takiego utworu, który by był... no nie wiem. Żeby pokazał jak się
czuję. Jak przytłoczony jestem tym co się dzieje na co dzień. I wtedy wpadłem
na pomysł. Skoro jestem w swoim własnym domu, muszę to wykorzystać.
Wstałem i zabrałem z brzegu łóżka gruby koc i
wziąłem do ręki blackberry. Gdy upewniłem się, że mój brat spokojnie śpi w
swojej sypialni, przerzuciłem przez ramię koc i poprawiłem spodenki od piżamy,
które zaczęły mi zjeżdżać z tyłka. Jeszcze raz zatrzymałem się starając
wstrzymać oddech, ale jedyny dźwięk to było chrapanie dochodzące z pokoju
Shannona. W końcu mógł spać do woli i z tego korzystał. Lekko uśmiechnąłem się
i udałem w stronę drzwi balkonowych. Starając się nie hałasować, otworzyłem je
i przecisnąłem się przez szparę w nich. Gdybym otworzył je szerzej, one by
zaskrzypiały, a tego nie chciałem. Zanotowałem w pamięci, by zająć się tym w
ciągu dnia, bo przecież nie można tak żyć ze skrzypiącymi drzwiami. Gdy tylko
znalazłem się na zewnątrz, uderzyła we mnie fala zimnego powietrza, ale tylko
zadrżałem. Nie powstrzymała mnie przed tym co chciałem zrobić. Odwróciłem się
tyłem do ciemnego nieba, oświetlonego tylko przez gwiazdy i wrzuciłem na dach
koc, a blackberry włożyłem do kieszeni piżamy. Wziąłem jeden głęboki wdech i
wdrapałem się na barierkę balkonową. Gdyby Shannon mnie teraz zobaczył,
dostałby zawału. Wiem to, bo okropnie się o mnie martwi, a każde takie moje
wspinanie się na wysokości przyprawia go o zatrzymanie akcji serca. Złapałem
się brzegu dachu i wykorzystałem moje silne ramiona, by podciągnąć się. Gdy już
byłem na górze, powoli wdrapałem się na sam szczyt dachu i dopiero tam usiadłem.
Narzuciłem na siebie gruby koc i podniosłem głowę tak, by obserwować czarne jak
smoła niebo, na którym świeciły niewielkie jasne punkciki.
Czasami mam takie chwile, że nachodzą mnie
wspomnienia, albo po prostu zaczynam rozmyślać o życiu. W większości nie mam
czasu na tę czynność, ale gdy nic nie robię, nachodzą mnie, jak mgły nad łąkami
i oplatają swoimi chłodnymi mackami. Pewnie dlatego zamiast odpoczywać, ja
uciekam do pracy. Zamiast się zrelaksować, ja wolę pracować. I to najlepiej
ciężko, by nie musieć pamiętać o przeszłości. Żeby nie myśleć o tym co się
dzieje. Jeszcze nigdy nie zdarzało mi się wdrapać tutaj i czuć w sercu spokój.
Zawsze moje myśli wędrowały w najciemniejsze zakątki mojego serca bądź umysłu.
Do tych miejsc, w których ukrywałem najmroczniejsze wiadomości, w których
czułem swój własny strach. Te które stanowiły wątpliwości i wyrzuty sumienia.
Ale pomimo strachu przed nimi zmuszałem się, by wdrapać się na dach czy po
prostu znaleźć odosobnione miejsce i zatracić się w nich. Gdybym tak nie zrobił
2 lata temu, to nikt by nie usłyszał Alibi. Zresztą Revenge też powstała na
szczycie mojego domu. Właśnie za to kocham mój dom w Los Angeles. W nocy, nawet
w zimę mogłem wyjść i patrzeć na czyste niebo. Brakowało mi tylko oceanu, ale
sam wybrałem akurat to miejsce, tak daleko od morza, by znaleźć spokój.
Zawiał lekki wietrzyk od strony oceanu, więc
mocniej okręciłem się nakryciem i cichutko westchnąłem. Czy to wszystko co się
dzieje teraz w moim życiu jest naprawdę tym o czym zawsze marzyłem? Jest
spełnieniem moim najbardziej niemożliwych marzeń, lecz czemu jestem
nieszczęśliwy? Co mi przeszkadza w byciu szczęśliwym? Mam wszystko. Tworzę
muzykę taką jaką chcę, miliony fanów na całym świecie, podróżuję do miejsc, o
których wcześniej nawet nie śniłem. Spotykam wiele sław, sam będąc jedną z
nich. Mam dom w Los Angeles, Londynie i Berlinie. Brata, który zawsze jest przy
mnie, gdy go potrzebuję. Tomo i Emmę, którym mogę ufać. Klaudię, która w jakiś
niewiadomy sposób pojawiła się w moim życiu i je rozbudowuje. Mamę, która mnie
wspiera w tym wszystkim i popycha do działania. Pieniądze, sławę, ale jednak to
wszystko nie sprawia, że jestem prawdziwie szczęśliwy. Mam wszystko, ale czegoś
mi brak. Czegoś co pozwoliłoby mi szczerze cieszyć się tym co mam. Na ogół
jestem zadowolony mogąc wychodzić przed ludzi i śpiewać im najskrytsze sekrety
mojego życia, gdy słyszę, że uratowałem ich poprzez muzykę, gdy idę ulicą
obcego miasta i widzę te wszystkie cuda. Ale to tylko chwilowe uczucie, które
znika wraz z promieniami słońca, a pustka nadchodzi równocześnie z nocą, która
wywołuje u mnie myśli takie jak te. Chciałbym poznać sekret bycia w pełni
zadowolonym z życia, bycia spokojnym. Ale nie mogę znaleźć klucza, który
otwiera wieko w którym to szczęście jest zamknięte. Często jest to przeszłość,
która powraca w najgorszych momentach mojego życia, uświadamiając mi co
przeszedłem i kim się stałem. A stałem się osobą, którą przyrzekłem sobie nigdy
nie być.
Wyjąłem telefon i zrobiłem zdjęcie chmarze
nietoperzy, które zataczały koła na tarczy księżyca. Oczywiście wyszły jak
rozmazana plama, ale i tak miały w sobie coś niezwykłego, wręcz tajemniczego.
Popatrzyłem na wyświetlacz i zobaczyłem na nim zdjęcie wieży Eiffla. Paryż to
jedno z moich ulubionych miast. Razem z Londynem i Nowym Yorkiem. Większość
ludzi miała w telefonach zdjęcia swojej rodziny umieszczone jako tapety, a ja miałem miasto. Oto mój odwieczny
problem. Nie dbam jakoś szczególnie o relacje międzyludzkie. Zresztą wystarczy
mi wiedzieć, jak dyrygować tymi dzieciakami. Ważniejsze dla mnie są inne
rzeczy, jak marzenia, emocje, wspomnienia. Rzeczy ulotne i niematerialne. Które
pojawiają się i znikają zanim zdążę mrugnąć okiem.
Trzymając urządzenie w rękach nagle
zapragnąłem z kimś porozmawiać. Poczuć, że ktoś jest ze mną, przyjmie na swoje
barki ciężar mojego bycia nieszczęśliwym. Otworzyłem listę kontaktów i zacząłem
przewijać w dół. Brent, mój najlepszy przyjaciel, właśnie spał. Wrócił przed
paroma godzinami do Miasta Aniołów i odpoczywał. Znałem go na tyle dobrze, że
wolałem teraz nie dzwonić. Bo po co? Tylko po to by się pożalić? Do mamy też
nie chciałem dzwonić, choć wiem, że by odebrała i jeszcze by się ucieszyła, że
z nią rozmawiam. Ale była 3 w nocy, to nie chciałem jej budzić. Emma, Tomo,
Mat... Wszyscy ci ludzie byli mi bliscy, ale nie miałem odwagi do nich dzwonić.
Ludbrook i Milicevic mieli mnie na co dzień, więc trochę odpoczynku ode mnie im
się przyda. Za to Mat... Sam przeżywał teraz bardzo depresyjny okres, więc
wystarczy mu zmartwień. A wiem, że bardzo by się przejął. Jak zawsze. Rzadko
kiedy się widywaliśmy, ale od czasu wspólnej trasy koncertowej ta przyjaźń się
zacisnęła.
Mój wzrok zatrzymał się na podświetlonym na
niebiesko imieniu córki. Przygryzłem dolną wargę i przeniosłem spojrzenie na księżyc,
który tego dnia był równą połową białej kuli. Kciuk zadrżał mi zanim
przycisnąłem zieloną słuchawkę. Dopiero wtedy pomyślałem o tym która godzina
może u niej być. Zanim jeszcze przyłożyłem telefon do ucha, rozłączyłem się.
Wszedłem najpierw na twittera i zadałem niezobowiązujące pytanie „która jest
godzina?”. Zamknąłem oczy i po doliczeniu do 10, otworzyłem je ponownie.
Wszedłem w „mentions” i zacząłem szukać ważnej dla mnie informacji. Padały
przeróżne pory dnia, lecz dopiero gdy natrafiłem na tweeta „in Poland is 2:34
pm” uśmiechnąłem się. Zretweetowałem go dodając uśmiech i wyszedłem z tej
aplikacji.
Najpierw C, potem L, następnie A. Od razu
wyświetlił mi się numer do Klaudii. Zdecydowany przycisnąłem zielony klawisz i
włączyłem na głośnomówiący. Ustawiłem blackberry prostopadle do siebie i
wsłuchiwałem się w „English Summer Rain” Placebo. Uwielbiałem ten zespół, więc
czekanie na to aż odbierze było przyjemnością. Po chwili jednak muzyka
zamieniła się w jakiś okropny hałas, z którego wyłowiłem głos Polki.
-
Haloo??-
krzyknęła do słuchawki tak, że się skrzywiłem.
-
Dzwonię nie w
porę?- zapytałem spokojnie.
-
Nie, mów co
tam u ciebie, a ja znajdę jakieś cichsze miejsce.- odpowiedziała.
Wpatrzony w niebo westchnąłem cicho i zacząłem
mówić jak się czuję. Jak samotny jestem, że brakuje mi możliwości bycia w pełni
szczęśliwym.
-
Zazdroszczę
czasami Tomo. Ona ma tę swoją Vicky, może się do niej przytulić. Ktoś zawsze na
niego czeka, ma swój dom, swoje miejsce. A ja? Ciągle w podróży i już nawet mój
dom w Los Angeles przestał być tym czym był jeszcze te 10 lat temu. Tęsknie w
takie dni jak ten do normalnego życia. Do bycia zwykłym człowiekiem. Chciałbym
mieć prawdziwą rodzinę. Żonę i dzieci. Ale nie mogę...- wyszeptałem cichutko,
po czym głośniej dodałem.- Wiem, że pewnie myślisz, że uderzyłem się w głowę,
ale... gdy jestem sam i nic nie robię, takie myśli zaprzątają mi głowę. Dobrze
mi było z Cameron. Myślałem, że nam się uda. Ale tak się nie stało. Zresztą nie
powinienem narzekać. W czymś musi mnie spotykać klęska. A tu wypadło na miłość.
Wiem, że starsznie narzekam, ale... nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć.
Często oszukuję sam siebie, że to jest to o czym zawsze marzyłem. Ale chyba
czegoś nadal mi brak. Klaudia?- zapytałem nie słysząc od niej żadnej odpowiedzi.
Przyłożyłem lewą dłoń do
twarzy i przesunąłem ją od oczu aż po brodę. Wyznałem jej wszystko, a ona nic z
tego nie słyszała. Może to i lepiej. Niech nadal żyje w nieświadomości, że u
mnie wcale nie jest tak kolorowo. Co ja jej teraz powiem? Że czemu dzwoniłem?
Muszę wymyślić coś, co będzie dobrym pretekstem...
Dźwięki po drugiej stronie stały się bardziej
stonowane, a po chwili prawie, że zupełnie ucichły.
-
No już. Mów
Jay.
-
Wiesz...
Chciałem ci tylko powiedzieć, że cię kocham.- powiedziałem.
Byłem zły na siebie, bo to było kłamstwo. Choć
naprawdę ją kocham to... nigdy bym nie zadzwonił, by powiedzieć komukolwiek coś
takiego. Wyrzuty sumienia, że wypowiedziałem takie słowa zaczęły mnie zżerać od
środka, ale przecież musiałem coś powiedzieć. A powtórzyć po raz drugi tego co
jej wyznałem, chyba bym nie umiał.
-
Ja ciebie
też! Za dwa tygodnie się widzimy!- odpowiedziała radośnie.
Szczęście bijące z jej głosu było jak sztylet
wbijany w moje plecy. No tak, ale sam ją okłamałem mówiąc coś takiego. Jezu...
wszystko zawsze skomplikuje, a potem mam wyrzuty sumienia. Kiedyś to się na
mnie zemści. Ale przynajmniej dziewczyna jest teraz szczęśliwa.
-
Wiem. Kończę
już, muszę... coś zrobić.- wyszeptałem.
Nie wiem czy odpowiedziała. Rozłączyłem się
bez pożegnania. Zamiast poczuć się lepiej po tej rozmowie, czułem się jak
skończony dupek. Ale w końcu nim jestem.
Czując senność pod powiekami, uważnie
zjechałem na brzeg dachu i zeskoczyłem z niego na balkon. Na szczęście zrobiłem
to na tyle cicho, że nie obudziłem brata. Wróciłem do pokoju i wpełzłem pod
kołdrę. Chwilę jeszcze rozmyślałem o tym jakim jestem dupkiem, ale w końcu i
mnie dopadł sen.
2 tygodnie trasy minęły
zadziwiająco szybko. Koncerty wypadały dobrze, fani zadziwiali nas z dnia na
dzień, a dziennikarze załamywali. Ale w końcu po 2 tygodniach nadszedł tak
wyczekiwany przez nas wszystkich czas odpoczynku. Braxton poleciał od razu na
Hawaje, do swojej rodziny, Tim do Niemiec, do swojej dziewczyny, Tomo za to
pojechał do Vicky. Należało im się. Cała reszta naszej ekipy też była uradowana
2 tygodniową przerwą w koncertach. Chyba wszyscy musieli złapać oddech przed
kolejną trasą. Teraz czekała nas Azja, Afryka i Australia. A potem znów Europa.
Sam nie do końca rozumiem, jak jeszcze mam siły na pamiętanie gdzie jestem i
dokąd zmierzam.
Do Los Angeles
przyjechaliśmy 17 lutego, by mieć czas uporządkować dom przed przyjazdem...
nazwijmy to, armagedonu. Jednak wcześniej czekał nas jeden dzień u mamy i przy
okazji odebraliśmy od niej Sky’a. Obiad, który ugotowała (a ona naprawdę
nienawidzi gotować), był przepyszny. Od razu było czuć, że robiła go z sercem.
Shannon dostał porządną mięsną potrawę, a ja wspaniałe nadziewane warzywami
bakłażany. Sam nie mogłem w to uwierzyć, ale pochłonąłem aż 3 wielkie porcje, a
normalnie ledwo co jedną zjadam. Zabraliśmy mamę do kina, w którym nie obyło
się bez rzucania popcornem i przeszkadzania komentowaniem pozostałym widzom.
Zawsze tak było. Od kiedy tylko pamiętam, jak jeszcze byliśmy mali, mama
zabierała nas kilka razy w roku do kina i wtedy zawsze popcorn lądował nie w
naszych żołądkach, a wszędzie indziej. W wyśmienitych humorach zostaliśmy...
wyrzuceni z kina. Zresztą to też norma. Kolacja w jakiejś wykwintnej
restauracji w strojach, które pozostawiają wiele do życzenia i spacer. Brzegiem
morza, na bosaka i przy świetle księżyca.
Szedłem od strony morza, w mój lewy bok była
wtulona moja mama, a z drugiej jej strony szedł mój braciszek. Ludzi było coraz
mniej, zresztą woleli oni iść po stałym gruncie, a nie piasku. No i uważali, że
woda jest lodowata. A dla mnie była tylko przyjemnie chłodna.
-
Dziękuję za
ten dzień chłopcy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak was obydwu kocham.
-
My ciebie też
mamo.- powiedziałem całując ją w policzek.
Chwilę później to samo zrobił Shannon. Jak
zawsze w połowie naszej drogi, usiedliśmy na piasku przytuleni do siebie i
patrzyliśmy w niebo. Mama zwykła nam opowiadać wtedy jakieś historie, o jej
młodości, o naszym ojcu, który przedwcześnie zmarł. Oczywiście nie o tym który
nas wychował, a tym biologicznym. Którego nie zdążyliśmy poznać. Czasami też
wymyślała jakieś bajki o podróżowaniu w kosmosie, życiu na innych planetach i w
innych galaktykach. To właśnie ona zaraziła nas fascynacją o wszechświecie, ale
także i mitologią, starożytną Grecją i Rzymem. Pamiętam jak nikt w mojej szkole
nie słyszał o mitach. Oni wszyscy byli tacy zacofani, ograniczeni. A ja dzięki
mamie nie dość, że znałem ogromną część Stanów to jeszcze opowiadała mi o
Europie, Azji i innych kontynentach. Nie byliśmy z Shannonem wychowywani jak większość
amerykańskich dzieci. Mieliśmy o wiele więcej niż oni, choć nie tak bogaci jak
chociażby połowa z nich.
-
Ile tu
zostajecie? Pewnie zaraz znów wyjeżdżacie?- zapytała pogodnie moja mama, jednak
wydawało mi się, że usłyszałem w jej głosie nutkę ukrytego żalu.
-
Nie...
zostajemy do końca lutego. A tak konkretnie do 3 marca. – odpowiedział mój
brat.
-
Co was
skłoniło do tego?- zapytała zaskoczona.
Shannon wychylił się zza ramienia mamy i
popatrzył na mnie z szerokim uśmiechem, który mogłem dostrzec pomimo tego, że
było już ciemno.
-
Rodzicielstwo.-
zaśmiał się.
-
Nie rozumiem.
-
Klaudia
przyjeżdża. Robimy jej urodziny.- znów odpowiedział Shanimal.
-
Naprawdę? I
nic mi nie powiedzieliście? Ile lat kończy? Macie już dla niej jakiś prezent?-
zaczął się grad pytań.
Constance miała słabość do takich świąt. W
ogóle obchodzenia czegokolwiek. W tym, a raczej już tamtym roku zrobiła nam
awanturę, że zapomnieliśmy o świętach. Obraziła się wtedy na nas obydwu nie na
żarty. Tydzień zajęło mi jej przepraszanie. Normalnie nigdy więcej. Teraz
chciała zrobić urodziny Shannona, ale jej powiedzieliśmy, że będziemy w trasie
więc nie ma jak.
-
Przepraszamy
mamo, po prostu jesteśmy tak zabiegani, że nie mamy nawet czasu, by iść do
toalety momentami...- westchnąłem.
-
Wiem, wiem
kochanie. Nie gniewam się na ciebie.- powiedziała odgarniając mi grzywkę z oczu
i całując mój zarośnięty policzek.- No to ile ta twoja młoda dama kończy latek?
Muszę wymyślić prezent dla niej.
-
Dziewiętnaście.
-
A co lubi? Co
jej chcecie dać?
-
Boże mamo...
musisz zadawać pytania, jak karabin maszynowy?- jęknąłem.
-
Lubi
konie...- zaczął Shann.
-
Interesuje
się muzyką. Ale z tego co mówiła nie umie ani grać na instrumentach, ani
śpiewać, choć robi to o wiele lepiej niż Shannon.- zaśmiałem się.
-
No wiesz
co...- powiedziała karcąco mama, a Shannon korzystając z tego, że nie patrzy na
niego pokazał mi środkowy palec.
-
No i przede
wszystkim lubi nas.- stwierdził z szerokim uśmiechem mój braciszek.- Nasz
zespół, bo nas to uwielbia.
-
Taa...
szczególnie, gdy...- przerwałem zdając sobie sprawę z tego co chciałem
powiedzieć.
Shannon popatrzył na mnie ostrzegawczo, a ja
od razu poruszyłem inny temat. Mama nic nie wie o naszym życiu, jak ono wygląda
w trasie. O tym jak się zachowujemy, że pieprzymy te dziewczyny, że przeklinamy
i często nie szanujemy innych ludzi. Ale przecież nie powiem tego własnej
rodzicielce. Czasami boli mnie, że przed nią to ukrywamy, ale... może kiedyś
zdobędę się na odwagę i powiem jej o tym wszystkim.
-
A nasz
prezent dla niej jest... tajemnicą. Mamy pewien mały pomysł, ale... Jeszcze nie
wiemy czy wypali.- zakończył ten temat Shannon.- Możemy wracać, bo zamarznę
zaraz.
Mama dotknęła jego stopy i czując, jaka jest
lodowata zarządziła natychmiastowy powrót do domu. Oczywiście wcześniej musiała
je mu pomasować i choć trochę rozgrzać. Jak to mama, o wszystko się martwi. Ja
mimo, że kocham Shanna całym sercem w życiu bym nie dotknął jego stóp po
dzisiejszym dniu. Fuj!
-
Słoneczko, a
tobie też zmarzły?- zapytała, a ja z przestrachem odpowiedziałem, że u mnie
wszystko jest ok.
Droga powrotna odbyła się już po bulwarze
wzdłuż plaży. Na jego końcu wsiedliśmy do taksówki i tak wróciliśmy do
mieszkania naszej mamy. Nie mam pojęcia jak ona to zrobiła, ale... jakoś udało
jej się namówić nas na nocowanie u niej. Rano dostaliśmy pyszne śniadanie, po
którym pożegnaliśmy się z mamą i załadowaliśmy Sky’a do samochodu.
Czasami naprawdę nie wiedziałem, czy chce on
zostać z mamą czy jechać z nami. Z Judasem nie było takich problemów. Jak mnie
tylko widział, to nie było już opcji, bym go gdzieś znów zostawił. Zawsze
chciał wrócić do domu. To był naprawdę najlepszy mój przyjaciel.
Wróciliśmy do domu i rozpoczęły się porządki.
Pomimo dwóch kobiet, które sprzątały, sami zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy
doprowadzać ten dom do używalności. Wykończeni, o 20 położyliśmy się spać.
Żaden z nas nie miał siły choćby włączyć telewizora. Podłączyłem blackberry do
ładowania i zasnąłem.
Jednak coś wyrwało mnie z
tego snu. Telefon tańczył mi na szafce nocnej i migał, jak napis na szyldzie
jakiegoś hotelu. Cholera, kto o tej godzinie do mnie dzwoni?- pomyślałem
patrząc, że jest coś około 1 w nocy. Jednak imię „Claudia” wyjaśniało wszystko.
Coś musiało się stać. Mam nadzieję, że nic poważnego i nie chce mi powiedzieć,
że nie przylatuje. Na szczęście okazało się, że to tylko koń. Nie do końca
rozumiałem o czym mówi, bo wpadła w histerię, ale chyba zabrano jej konia.
Starałem się spokojnym głosem uspokoić ją nieco, ale naprawdę było to ciężką
sprawą. Najlepiej teraz by było, gdyby stała obok, a ja bym mógł ją przytulić.
Ale to mogłem zrobić dopiero kolejnego dnia. Nagle przestała płakać, choć wciąż
pociągała nosem i pożegnała się. Miałem nadzieję, że wszystko jakoś zrozumie,
prześpi się z tym problemem i potem znajdzie na niego rozwiązanie. Choć
wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie.
Kolejny dzień minął ponownie na porządkach, a
raczej na dokańczaniu porządków. O 16 wszystko już było gotowe, więc ja
wyszedłem pobiegać, a Shannon usiadł przed telewizorem i zaczął grać w gry.
Żadnemu z nas nie chciało się gotować, więc kolację zamówiliśmy do domu i
jeszcze przed snem wyszliśmy na spacer ze Sky’em. Chłopak wymęczył nas tak, że
ponownie padliśmy na łóżka od razu zasypiając.
W pewnym momencie podniosłem się do pozycji
siedzącej rozglądając po pomieszczeniu. Ze snu wybudził mnie jakiś dźwięk, ale
nie wiedziałem co to. Gdy już znów chciałem położyć głowę na poduszce,
usłyszałem łomot i siarczyste „kurwa” za drzwiami. Odrzuciłem pościel na bok i
włożyłem stopy w ciepłe kapcie. Nagle drzwi do mojego pokoju gwałtownie otworzyły
się i wparował przez nie Shannon.
-
Jasna
cholera!!! Wyłącz to cholerstwo!- ryknął na mnie przykładając dłonie do swoich
uszu.
Dopiero po jego słowach zrozumiałem, że ten
hałas do którego zdążyłem przywyknąć to mój budzik w blackberry. Jako że nie
przepadam za muzyką techno, znalazłem w internecie jakąś piosenkę, która po
prostu od razu stawiała mnie na nogi. I właśnie gdzieś na piętrze roznosił się
ten utwór, który był szczerze nie do zniesienia.
Ostatnio tak mało sypiałem, że mój organizm
bardzo potrzebował snu i na pozostałe dźwięki budzika nie reagował, to
ustawiłem ten. Jak widać teraz też nie zareagował nawet na to okropieństwo.
Szybko rozejrzałem się po pokoju, lecz dźwięk
dochodził z korytarza. Minąłem więc mojego brata, który mordował mnie wzrokiem
i stanąłem w korytarzu. Nie byłem jednak w stanie stwierdzić skąd ten dźwięk
dochodzi, bo nie byłem jeszcze do końca przytomny. Otrząsnąłem się i przetarłem
oczy. A potem stwierdziłem, że najlepiej zacząć od początku, czyli wszedłem do
pokoju Klaudii. Nie lubiłem tu wchodzić, bo jej brak był dobijający, jednak
dziś miało się wszystko zmienić. No i muszę dodać, że wejście tam okazało się
strzałem w dziesiątkę. Otworzyłem drzwi do pralni i dźwięk tego okropieństwa
stał się ostrzejszy i o wiele głośniejszy. Skrzywiłem się i czym prędzej
zacząłem przerzucać brudne ubrania w koszu na nie. Jakim cudem zapomniałem
wyjąć komórkę? Ale w końcu wyciągnąłem niebieskie dresowe spodnie z
odblaskowymi lampasami i wyjąłem z nich wibrujący telefon. Szybko wyłączyłem
dźwięki i w chwili ulgi usiadłem na pralce.
3:46 w nocy. Chora godzina, ale takie życie.
Nie pierwszy raz wstaję tak wcześnie. Choć zazwyczaj to o takiej kładę się
spać. Wstałem z maszyny i wróciłem do pokoju. Szybko znalazłem jakieś ciuchy w
szafie, lecz gdy zacząłem je na siebie wkładać zrezygnowałem z nich. Po
pierwsze Klaudia, by mnie zabiła za taki strój i oznajmiła, że chyba
wyciągnąłem je ze śmietnika, a po drugie zawsze gdzieś mogli się czaić
paparazzy albo fani. Nie to, że wstydziłem się swojego luźnego ubioru, a raczej
to że nie chciałem być w nim sfotografowany z córką.
Ponownie pojawiłem się przed szafą i
wyciągnąłem z niej szare rurki. Dawno już nie miałem na sobie tak obcisłych
spodni, dokładniej to od 4 dni, czyli od ostatniego koncertu. Ze zdziwieniem
spostrzegłem, że suwak nie chce się dopiąć, więc zacząłem się z nim męczyć.
Zaciskając zęby próbowałem przesunąć go do góry, ale nie chciał iść.
-
Mój
przyjacielu, raz w życiu mógłbyś być mniejszy!- warknąłem do swojego
przyrodzenia, lecz w końcu udało mi się zasunąć zamek.
Cholerstwo jedne. Teraz czas na górną część
garderoby, czyli koszulkę. Z najwyższej półki zdjąłem najzwyklejszą brązową
koszulkę z długim rękawem, którą natychmiast przełożyłem przez głowę. Miałem ją
na sobie na jakimś występie... wtedy ładnie opinała moje mięśnie, a dziś?
Trochę wisiała, ale dzięki temu czułem się luźniej. Przez szlufki w spodniach
przeciągnąłem bury pasek i popatrzyłem w lustro. Całkiem nieźle się
prezentowałem. Stwierdziłem, że nie mam czasu, by nażelować włosy i ułożyć
sobie fryzurę (bo zaspałem budzik), więc zbiegłem po schodach do przedpokoju,
lecz wcześniej jeszcze zajrzałem do Shannona, by sprawdzić czy śpi, ale on już
od dawna głośno chrapał leżąc na plecach. Włożyłem stopy w moje czarne
koncertowe buty i przełożyłem przez ramię mój czarny płaszcz z niebieskimi
wykończeniami, który nosiłem podczas trasy ABL po Europie. Dawne czasy.
Sprawdziłem czy blackberry, dokumenty i kluczyki mam przy sobie, po czym
wybiegłem tak ubrany na zewnątrz. Sky oczywiście musiał skorzystać z sytuacji
wybiegając za mną. Stwierdziłem, że trudno. Posiedzi trochę na dworze do czasu
aż nie wrócę. Zamknąłem furtkę za sobą, by nie uciekł z terenu posesji, a sam wsiadłem do mojego bmw. Zadowolony,
że znów siedzę za kierownicą, odpaliłem silnik i szybko wyjechałem z podjazdu
na ulicę, po czym ruszyłem na lotnisko.
Droga zajęła mi niewiele czasu, gdyż ruch o 4
rano był znikomy. Zaparkowałem na strzeżonym parkingu przed samą halą przylotów
i udałem się do środka budynku. Byłem ciekaw czy samolot Młodej już wylądował,
czy mają opóźnienie, jak to często bywa. Jednak, gdy zerknąłem na tablice z
przylotami, okazało się, że już wylądował. Popatrzyłem na telefon i z podziwem
przekręciłem głowę, bo to oznaczało, że udało im się przylecieć na czas.
Zadowolony z takiego przebiegu sytuacji, stanąłem niedaleko wyjścia z terenu
odbioru bagażu i obserwowałem ludzi, którzy przewijali się przez to lotnisko.
Wiedziałem dokładnie przy którym stać, gdyż z dziewczyną umówiliśmy się, że
wyjdzie tym najbardziej północnym. Po 15 minutach obserwowania pasażerów i
ludzi na nich czekających , stało się to denerwujące, więc starałem się patrzeć
tylko na rozsuwające się drzwi, które miały wypuścić mi córkę. No i w końcu ją
zobaczyłem.
Miała na sobie jasny beżowy płaszcz przepasany
czarnym paskiem z jasną klamrą. Na prawy ramieniu wisiała jej torebka, a lewa
ręka ciągnęła niedużą walizkę. Jednak jej mina nie była radosna. Wręcz
przeciwnie. Był to grymas złości, a w oczach dostrzegłem smutek. By się
przecisnąć przez tłum przy wyjściu, przepchnęła się obok jakiegoś faceta,
którego potraktowała z bara. Złość emanowała od niej na kilometr. Chyba ten lot
nie należał do udanych. Jednak gdy w końcu mnie zauważyła, na jej twarz wkradł
się uśmiech. Ta reakcja bardzo mi się spodobała.
Gdy zrobiło się trochę luźniej, podbiegła do
mnie i już po chwili trzymałem ją w ramionach. Włosy miała w zupełnym
nieładzie, ale pachniały tak ładnie owocami, że z przyjemnością wziąłem głęboki
wdech.
Gdy tylko się odsunęła, by mi się przyjrzeć,
jakaś baba uderzyła ją barkiem, niby przez przypadek w ramię tak, że ledwo co
Klaudia utrzymała się na nogach i wysyczała „bitch”. Młoda niewiele się
zastanawiając odwróciła się i chciała się rzucić na kobietę, lecz w ostatniej
chwili ją złapałem. Po kilku sekundach wyrywania się, stanęła już spokojnie
patrząc na mnie pełnym złości spojrzeniem.
-
Mogłeś mnie
puścić. Pokazałabym tej świni, że ze mną się nie zadziera.
-
Nie, moja
droga. Tak się nie robi, a teraz weź kilka głęboki oddechów i jedziemy do domu.-
powiedziałem starając się ją uspokoić moim tonem głosu.
Coś mruknęła pod nosem, ale nic nie
zrozumiałem, możliwe że mówiła po polsku. Wziąłem jej walizkę i ruszyliśmy w
stronę parkingu.
-
Kim była ta
kobieta?- zapytałem zaciekawiony agresywnym zachowaniem Klaudii.
-
A taka jedna
dziwka z samolotu. Siedziała za mną i doprowadzała mnie do szału. Myślałam, że
ją zamorduję. Najpierw zaczęła wiercić się w fotelu, a widziałeś, że mała to
ona nie jest. Potem otwierała i zamykała stolik, kopała mój fotel, jadła jakieś
śmierdzące mięsa, gdy dowiedziała się, że jestem wegetarianką. Myślałam, że się
porzygam! A ta suka jeszcze robiła to specjalnie!- podniosła głos, więc
położyłem jej dłoń na ramieniu, by ją uspokoić.
-
Nie przejmuj
się takimi ludźmi. Są kompletnymi zerami. Popatrz na siebie. Jesteś mądrą,
śliczną dziewczyną, która właśnie jedzie do domu w Los Angeles i po którą o 4
rano wyszedł sam Jared Leto!- powiedziałem puszczając jej oczko.
W końcu się roześmiała i po chwili już szła
przy moim boku, a nie metr dalej. Zatrzymaliśmy się przy bagażniku, do którego
wrzuciłem jej torbę. Dziewczyna wsiadła z prawej strony na miejsce pasażera, a
ja usiadłem za kierownicą. Odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku budzącego się
Miasta Aniołów.
-
Kiedy zrobisz
prawko?- zapytałem chcąc ją jakoś zagadać, lecz ona wydawała się nieobecna.
-
Co?- zapytała
cicho, przenosząc swój wzrok na mnie, co tylko potwierdziło moją teorię.
-
Kiedy zrobisz
prawo jazdy?- ponowiłem pytanie.
-
Ech... nie
wiem. Niedługo.- odpowiedziała używając mojej własnej broni, czyli słowa soon.
Znów zapadła cisza, więc nie chcąc zrobić
czegoś nie tak jak trzeba, skupiłem się na drodze jaką miałem do pokonania.
Jednak smutek wyryty na jej twarzy i oczy wlepione w krajobraz na zewnątrz mnie
martwiły. Zachowywała się jakby ktoś jej umarł. Miała taki sam wzrok, gdy
mówiła mi, że jej rodzice nie żyją.
Odwróciłem od niej wzrok, bo musiałem zjechać
z autostrady na drogę szybkiego ruchu, która była obwodnicą tego miasta.
Gdy znów na nią popatrzyłem, zobaczyłem po jej
policzku spływającą łzę. Coś się musiało stać, tylko co? Położyłem prawą dłoń
na kolanie, by zwrócić jej uwagę na swoją osobę i zapytałem co się dzieje.
Dziewczyna znów odwróciła wzrok na przejeżdżające samochody, lec zaczęła mówić.
-
Pamiętasz,
jak do ciebie dzwoniłam w nocy? Nadal nie umiem się z tym pogodzić. Ja ją tak
bardzo kocham! Nauczyłam ją tego wszystkiego, jeżdżę na niej od kiedy zaczęła
chodzić pod siodłem. Nigdy mnie nie zrzuciła, znam jej myśli, mogę przejść jej
pod brzuchem. I co? To wszystko na nic! Kogo obchodzi jakaś tam dziewczyna,
która nauczyła konia wszystkiego, płacąc jeszcze za to, że go tego uczy, nie
siebie. Ona reaguje na mój głos, rozpoznaje mnie! I mi ją zabrali. Od tak, po
prostu, bo ją nauczyłam wszystkiego.
Gdy ona się tak żaliła, ja nie wiedziałem jak
zareagować. Było mi przykro, że ona tak cierpi. Nie chciałem, by tak to
przeżywała, a z drugiej strony ten koń nie był nawet jej. Jak można przeżywać
bardziej to, że ktoś kupił jej ukochanego konia niż śmierć rodziny? Przecież to
jest... nie na miejscu chyba.
-
Może teraz
jej będzie też dobrze.- szepnąłem, by ją pocieszyć, ale wzrok jaki napotkałem,
pokazał, że tylko ją dodatkowo rozłościłem.
Zamilkłem i nie odzywałem się już do końca
podróży. Dziewczyna też nie miała na to ochoty, więc dałem jej spokój. Gdy
tylko zaparkowałem przed domem, ona otworzyła drzwi i nagle jej oczy się
zaświeciły. Chwilę później kucała przy drzwiach furtki i głaskała Sky’a.
Zarówno pies, jak i ona sama byli niezmiernie szczęśliwi. Husky w przypływie
nieposkromionej radością zaczął szczekać i biegać wokół mojej córki,
oświadczając całej okolicy jaki jest szczęśliwy, że przyjechał ktoś kto go
będzie rozpieszczał.
-
Sky! Cicho!
Jest 5 rano! Obudzisz wszystkich!- skarciłem psa, który i tak miał głęboko
gdzieś to co do niego mówiłem.
Wziąłem walizkę dziewczyny i ruszyliśmy do
domu. Otworzyłem kluczem drzwi do środka i wpuściłem psa, potem córkę, a na
samym końcu wtaszczyłem tam walizkę. Mała, a ciężka jakby miała tam same cegły.
Szybko pozbyłem się butów oraz płaszcza i popatrzyłem karcącym wzrokiem na
Sky’a, który wpatrywał się w Klaudię, jak w ulubionego kurczaka i merdał
ogonem. Jak się okazało, dziewczyna w drugiej ręce trzymała jego ulubioną
zabawkę i drażniła się z psiakiem. Jednak w końcu rzuciła mu tego kurczaka, a husky
poleciał jak szalony za nim.
-
Zaniosę ci ją
do pokoju.- powiedziałem łapiąc jej bagaż.
-
Dzięki, dam
sobie radę.- odpowiedziała podchodząc do mnie.- Stęskniłam się za tobą.-
szepnęła i przytuliła się do mnie.
Uśmiechnąłem się i objąłem ją ramionami. Tego
mi w tym domu brakowało. Przywiązałem się do niej. Teraz już nie było mi tak
łatwo żegnać się z nią, jak za pierwszym razem. Każde rozstanie było bolesne,
co dziwiło mnie, bo oznaczało, że naprawdę się tym przejmuję.
Nagle na szczycie schodów pojawił się zaspany
Shannon w piżamie. Mrugnąłem do niego i odsunąłem się od dziewczyny. Delikatnie
podbródkiem wskazałem jej kierunek, w którym powinna patrzeć, a ona gdy tylko
zauważyła Shannona, ruszyła biegiem do niego. Obserwowałem z szerokim
uśmiechem, jak skacze na niego, a potem go dusi. No to brakuje jeszcze mamy i
mielibyśmy rodzinę w komplecie.
Podniosłem z ziemi walizkę, którą rzekomo sama
chciała zanieść do siebie i ruszyłem w kierunku tej dwójki. Jednak Shann głośny
ziewnięciem dał nam do zrozumienia, że zaraz wraca do słodkiego leniuchowania,
zwanego spaniem. Pocałował dziewczynę w policzek po czym zniknął za swoimi
drzwiami. Klaudia chwilę patrzyła na mnie, po czym weszła do swojej sypialni i
zadowolona usiadła na łóżku. Znów rozglądała się dookoła, jak za pierwszym
razem.
-
Cieszę się,
że tu jestem.- powiedziała nagle.- Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
-
To już także
twój dom.- odpowiedziałem szczerze.- A teraz idź spać, bo jesteś wykończona
zarówno fizycznie, jak i psychicznie tą podróżą. Obudzę cię około południa,
dobrze?
-
Jared....
Możesz mi coś obiecać?
-
Zależy co...-
zacząłem niepewnie, bo czasem jej pomysły mnie przerażały.
-
Ty też
pójdziesz spać. Wyrwałam cię z łóżka o 3 w nocy i źle się z tym czuję.
Odetchnąłem z ulgą uśmiechając się do niej.
Odpowiedziałem, że to właśnie zamierzałem zrobić. To ucieszyło dziewczynę, więc
pocałowałem ją w czubek głowy i życzyłem dobrych snów.
Próbowałem wygonić z jej pokoju psa, lecz on
za nic nie chciał opuścić Klaudii. W końcu poddałem się i wyszedłem przymykając
drzwi. Gdy stanąłem na korytarzu, zamknąłem oczy i zacząłem się wsłuchiwać w
odgłosy domu. Mimo, że nadal była cisza, to była ona jakaś pełniejsza, a ja sam
spokojniejszy, że już wszyscy są w domu.
Położyłem się w ubraniu na łóżku myśląc nad
tym czy jest sens zasypiać. Co prawda obiecałem Młodej, że pójdę spać, ale
czekało mnie jeszcze tyle pracy z filmami, które montowałem i innych
artystycznych projektów, że miałem ochotę złamać te obietnice. Jednak sen
wyręczył mnie z tych zmartwień i po chwili już śniłem.
________________________________
No to w nagrodę za takie szybkie uwinięcie się z komentarzami macie suprajs :) Rozdział o wiele dłuższy (10 stron^^) i mam nadzieję, że się podoba. A ja niedługo w psychiatryku skończę. Nie dość, że komputer nie współpracuje, to także poczta i blog. Mam dość, zawsze wszystko przeciw mnie. Nie ważne. Jestem zaskoczona, że fragment z koniem Was poruszył. Myślałam, że będzie on nudny… A żeby było jeszcze śmieszniej, wczoraj się dowiedziałam, że sprzedają mi Tequillę. Chyba w tym momencie wiem, jak umrę, jak zginie Jared w reality i kiedy. Najs… (nvm). Co do Mata… oj będzie już w next chapterze^^ Bardzo dużo z Was napisało, że Jared powinien kupić Klaudii konia. Hym… Prezent ma trochę inny. Ale dzięki za pomysły ;) Agi, co do bycia naiwnym…hym. Nie sądzę. Każdy w końcu ma jakieś wady, nie? ;) a ona akurat…jest specyficzną postacią, bo nie opartą na prawdziwej osobie. Na razie kłótni K z J nie będzie. Odpocznijcie trochę ;) Co do papierów… rozwinę ten wątek soon. A czy tak można w realu? Nie wiem. Ale to fikcja, więc mogę wszytsko. To chyba wszystko… A i dziś przeczytałam cały przewodnik po LA. Jezzuuu… jeszcze pół roku i tam jadę *.*
No i jeśli nie zobaczę 15 komentarzy, porządnych i długich to nie ma kolejnego rozdziału. Ot, taki szantażyk… A i witam nowe czytelniczki i ofc tych co nic nie piszą, ale czytają :) Ciekawa jestem ilu Was tak naprawdę czyta tę moją chorą wyobraźnię (:
Rozdział idzie z dedykacją dla mojego Słoneczka żeby mu humor poprawić :* Lea <3
Niestety jestem wykończona i nie będzie długiego komentarza. Idealnie trafiłaś z tym rozdziałem w mój nastrój, bo cały wieczór jestem jakaś melancholijna, na zmianę słucham Damiena Rice’a i Coldplay’a, więc idealnie wczułam się w rozmyslania Jareda. Czułam, że ten telefon z ‘kocham cię’ nie mógł być przypadkowy i pozbawiony głębszego sensu, ale bardzo mnie zasmucił jego powód. A zauroczenie Jareda Fancy wywiera we mnie bardzo pozytywne emocje :) W niektórych aspektach Fancy przypomina mi Klaudię, więc mimo wad nie przestanę jej pewnie lubić ;p W ogóle to zaskoczyło mnie jak małą wagę Jared przywiązał do problemu z koniem. ‘Coś tam gadała, coś tam płakała, ale pewnie jej przejdzie’. No ej! Jak się ma miliony, to można chyba czasem poprawić córce humor? :p
OdpowiedzUsuńA co do Tequili – czyżbyś wykrakała? ;/
Czekam na imprezę i dzięki wielkie za ten rozdział – szybko, długi i taki cudowny :)
-agi
Zacznę od końca, czyli od dedykacji…dziękuję ;* Żadne słowa nie są w stanie opisać, jak ciepło zrobiło mi się na sercu, w całym moim dotychczasowym życiu takie momenty mogłabym na palcach jednej ręki policzyć…was it a dream? sobie teraz Jr śpiewa, a ja się cieszę, że to rzeczywistość…dziękuję, kocham Cię ;*
OdpowiedzUsuńA teraz wróćmy do tego o czym miałam pisać…cieszę się, że dałaś taki rozdział, a nie inny, w sumie jeśli chodzi o nastrój, to idealnie się jakoś wpasował z tymi przemyśleniami, brakami w życiu, itd. Bardzo mi też pomógł, dzięki niemu nie siedzę teraz zaryczana, załamana, zadziałał trochę jak kojąca terapia….dlatego jeszcze raz bardzo Ci dziękuję, że dałaś go wtedy, kiedy dałaś, bo lepszego momentu (dla mnie przynajmniej) nie mogłaś znaleźć <33 Jeszcze tak świetnie stworzyłaś tą atmosferę: noc, dach, gwiazdy, rozmowa z córką…żal mi Jr, że w końcu wyrzucił z siebie to, co go gryzie, a nikt tego nie wysłuchał, znowu ten biedny, samotny Jared…eh…a takie to kochane dla mnie było, jak rozdział temu zadzwonił do Klaudii tylko po to, by jej powiedzieć, że ją kocha… tzn wyszło na to, że nie było puste i nic nie znaczące, ale nie zamierzone i nie w jego stylu, ale co zrobić? W sumie to mógł powiedzieć cokolwiek innego.
Strasznie też podobał mi się spacer braciszków z mamusią, takie kochane, no! I te stópki Shannona! Ochydne, ale takie kochaniutkie <33
Chciałam i to bardzo, nawet nie wiesz jak się starałam wyobrazić sobie sprzątającego Leto, no ale nie mogłam, no! ;P A budzik Jaya to już totalnie mnie powalił! I wyobrażam sobie minę Shannona, który próbuje zabić brata za to! hahahaha xD Ale ta dbałość o ten ubiór „nie chciałbym, że mi z córką w takim ubraniu robili zdjęcia” mnie to rozczuliło…;) I Klaudia znowu „w domu” aż miło patrzeć jak ta więź między nimi jesy coraz mocniejsza :)
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję, Kochana, za to wszystko, co dla mnie robisz ;* Za walkę z przeciwnościami losu (jakże sprawnym komputerem) dla mnie. Gdyby nie Ty…to ja nie wiem co by było. Dziękuję ;*
-Lea
Już czytam twój blog od dłuższego czasu. Bardzo długo się zbieram na napisanie komentarza i uznałam że ten rozdział jest tego wart.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze jestem w szoku skąd wziął ci się pomysł na tego typu blog. Pomysł jest z kosmosu ale bardzo dobrym znaczeniu tego stwierdzenia.
Po drugie kocham humor który jest w nim umieszczony. Te wszystkie sytuacje, szczególnie „loffciam cię Polsko”.
Co dzień sprawdzam czy dodałaś nowy rozdział bo to opowiadanie naprawdę mnie wciągnęło.
Ogromnym, ogromnym plusem jest też to że nie piszesz bezsensownej papki FG o tym jaki to Jared wspaniały i nie idealizujesz go.
Jedyne co mnie denerwuje to to że nie mogę się doczekać co będzie dalej. Dziękuje za uwagę.
PS: Do napisania komentarza też mnie zachęciło to że chcesz sprawdzić ile tak naprawdę osób czyta wiernie twój blog.
-Kasia
Oczywiście again każdy rozdział super *.* Jak zwykle nie mogę doczekać się co będzie dalej, jaka będzie impreza i chciałabym zobaczyć Jareda siedzącego na dachu, i Shannona mówiącego: – złaź stamtąd durniu! Haha :D + Popieram @Kasię – Ogromnym, ogromnym plusem jest też to że nie piszesz bezsensownej papki FG o tym jaki to Jared wspaniały i nie idealizujesz go.
OdpowiedzUsuńJedyne co mnie denerwuje to, to, że nie mogę się doczekać co będzie dalej.
Mam dokładnie tak samo i ten Jared wydaje mi się nadopiekuńczy [?] No i jeszcze ta scena z „Kocham Cię” a ja niczego się nie domyśliłam *le głupia*
No i ciągle zapominam – nie rozumiem dlaczego nie lubicie Fancy! Tak szczerze pisząc/mówiąc mam nadzieję, że będzie z Jaredem, ale ni za szybko ;] No i danie mu w twarz… Kusząca propozycja :D
No i jeszcze jedno – czuję się szantażowana! Rozgłoszę twego bloga i kto wie, może będzie ponad 15 komentarzy? Awww *.*
No i powodzenia w dalszym pisaniu rozdziałów! ;*
-Klaudiush
Tyle miałam napisać i… zapomniałam! Gratulacje dla mnie, doprawdy…łotewer
OdpowiedzUsuńDobiłaś mnie, i pewnie wielu innych, słowem „soon” :P Ja tu próbuję zapomnieć o tym szatańskim słowie, które nie wydobyło się z szatańskich ust szanownego pana Leto, helooł? xD
Czytając scenę w kinie miałam wielkiego banana na twarzy, bo sama tak robię xD
Wiedziałam! Wiedziałam, że w telefonie chodziło o coś więcej, czym różnie się od Klaudii, Burzycielki Marzeń. To ja tu jestem ta mądrzejsza :P xD
A ja tam czuję, że Klaudia odzyska swego konia, i lepiej tak napisz… a nóż nie sprzedadzą jej, skoro tak często Twe opowiadanie się sprawdza… W każdym razie tego życzę!
Mama Leto wydaje się wspaniałą osobą, nie tylko w Twoim opowiadaniu, po prostu wielbię kobietę *.*
Techno na dzwonku? Najjjsss… Lepiej nie próbować xD
Być może dopadła by mnie wena, gdyby nie zganiali z kompa, jednakowoż muszę powiedzieć „Goodbye”, ajm soł sorrej D:
+ Klaudio, Burzycielko Marzeń, zbieramy kasę na reklamę telewizyjną, pipole z TT omijają reklamy -.-’
-Manffred
Nareszcie znalazłam czas żeby przeczytać i znów jestem na bieżąco (czyt. będę jęczeć o nowe rozdziały :P).
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział oczami Jarka, które zresztą bardzo lubię. ;)
Przy scenie na dachu wyobraziłam sobie taką smutną, zabiedzoną, małą sierotkę J. *.* Opisałaś to tak fajnie, że aż sama miałam ochotę pójść na dach, usiąść i tam dokończyć czytanie, co zresztą często robie (;
WIEDZIAŁAM! Po prostu wiedziałam, że z tym telefonem chodziło o coś innego. Co jak co ale nie zapomniałam, że to Jared xD Choć i tak to było słoodkie < 3
Idealny prezent? Tequilla. Nic nie będzie dla Klaudii lepsze, ale cóż Jay pewnie na to nie wpadnie… Skoro już jesteśmy przy kucysiu niesamowicie w poprzednim rozdziale opisałaś te emocje. Sama zaczęłam płakać i przypomniałam sobie jak mi zabierali moją księżniczkę… whatever. Wkurzyła mnie strasznie reakcja J. na telefon od Klaudii. ‘Na szczęście okazało się, że to TYLKO koń.’ Tylko konia to on ma kurwa w gaciach (jeśli w ogóle ma) i niech nie próbuje mi drugi raz tak mówić o Tekiś!
Techniawa na budzik… ej! sama tak robie! :D Sky jest przesłodki! *___* Zawsze jak o nim piszesz mam przed oczami takiego małego słodziaka z oczami sierotki < 3
W ogóle widzę, że wszyscy zaczynają się dzielić na 2 grupy. Fani i antyfani Fancy. Szczerze? Ja nie należę do żadnej :P Ani jej spiecjalnie nie lubie, ale też mnie nie denerwuje. Widać że mocno pozmienia w rodzince Leto a czy to będą dobre zmiany, czy złe zależy od Ciebie ;)
O kurczaki pobiłam chyba mój własny rekord w długości komentarza :D Nudziło mi się, musiałam się na czymś wyżyć po wszystkim co się dziś stało i proszę co wyszło ;) Mam nadzieję, że się ucieszysz.
PS. LUDZIE!! SPINAĆ TYŁKI I PISAĆ! CHCĘ TU WIDZIEĆ JESZCZE 10 KOMENTARZY DO ŚRODY MAX!! DO ROBOTY ;)
-foxlater
Claudia wybacz ale naprawdę nie wiem co mam napisać. Rozdział fajny. Jednak przykro mi to mówic ale troszke nudny oczywiscie w porównaniu do innych. W ogóle to nie pamietam juz co się działo ale postaram się jakoś przypomnieć sobie. Prezent hmm ciekawe co wymysli Jarek xd Ciekawe czy wpadnie na to żeby jakos zareagować w sprawie Konika. Lubie czytac te rozdziały z punktu widzenia Jay’a bo fajnie jest poczytać o tym co sobie mysli taki Leto *nawet jesli to fikcja* AAA wiem co chcialam. Jak ty wymyslasz te teksty haha niektóre naprawde mnie rozbrajają i przez nastepne pare dni mam radoche ;D Czekam co z ta dalej bedzie się dzialo z Fancy i to mi przypomina o Ciachu i Szyneczce co dalej ??;D Nie moge się juz doczekac nastepnego rozdziału, Urodzin i ogólnie wszystkiego *__*
OdpowiedzUsuńWeny <3
-ana
Długo zajęło mi, żeby zebrać się na napisanie komentarza, ale stwierdziła, że chce szybko zobaczyć, co będzie dalej, więc jakoś dam radę;)
OdpowiedzUsuńByłam pewna, że teraz będzie nas już czekać impreza urodzinowa, a tu taki pomysł. Przynajmniej mogę wreszcie zrozumieć jak się czuję Jared. Szkoda mi go. Ale to jak zachował się w stosunku do Klaudii było nie fair. Ostatnio pisałam Ci w komentarzu, że jego telefon do niej sprawił, że aż mi się ciepło na sercu zrobiło, bo to było takie… miłe. A tutaj nagle okazuje się, że on wcale tak nie czuję. Przynajmniej uważa, że nie. Ja natomiast wczytywałam się w opis jego uczuć i widać, że mu na Klaudii zależy, chce, żeby była blisko niego, nie chce jej skrzywdzić. Czy to nie oznacza, że ją kocha? Może jeszcze sam nie zdaje sobie z tego sprawy? Znając Jareda to „trochę” mu zajmie zanim do tego dojdzie;p
Wracając do sprawy reakcji Klaudii na wieść o sprzedaży jej ukochanego konia, to jeśli chodzi o mnie to wcale się nią nie zdziwiłam. Są ludzie, którzy bardziej potrafią się przejąć zwierzęciem niż niektórymi ludźmi. Może to się wydawać okrutne, ale tak już jest. Też mam czasami podobnie;)
Ok, wyskrobałam coś, co mam nadzieję jako tako nadaje się do przeczytania;p
Życzę weny i czasu w pisaniu.
Pozdrawiam,
Nessa F.
nigdy nie chce mi sie wracac spowrotem i dodawac komentarza, musze sie nauczyc pisac go odrazu po przeczytaniu chaptera ^^ moze dam rade. nie wiem co napisac, bo echelon na dole napisal juz w sumie wszystkie uwagi jako tako. pozostalo mi tylko pochwalic za szybsze dodanie i rozwoj akcji. ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz poza opowiadaniem. na jakich koncertach bylas? na twitterze pisalas o jakis 15. chcialabym sie dowiedziec dokladniej jakie to byly jesli to nie problem. dobra tyle :D czekam na nastepny :P
OdpowiedzUsuń-disgrracee
skoro już tak szantażujesz z tymi komentarzami, to napiszę… :D nie no, ale tak na serio, to fajny rozdział, może trochę refleksyjny, ale to dobrze :) jestem ciekawa co przygotujesz na następne chaptery i czym zaskoczysz :) miały być wyczerpujące komentarze, ale cóż nie wiem co mam napisać oprócz tego, że czekam na nowy chapter :)
OdpowiedzUsuń-marcyanki
No to dzisiaj komentarz będzie krótszy niż ostatnio :P Zacznę od tego, że bardzo lubię rozdziały oczami Jareda :) bardzo podoba mi się to jak opisałaś jego rozmyślania, myślę że w tym co napisałaś jest wiele prawdy :) aaa i może to głupie ale bardzo wkurzył mnie jego telefon, tak po prostu palnął sobie kocham Cię xD ale dobrze że miał później wyrzuty sumienia :D no i jak on nie mógł przejąć się tą sprawą z koniem o.O co za głupek -.- kurcze może już to pisałam ale chcę już rozdział o twoich urodzinach :P jestem ciekawa co sobie wymyśliłaś jako prezent *.* no to chyba tyle :) przepraszam, że komentarz taki krótki ale jakoś dzisiaj nie mam weny :( a i pamiętaj wbijaj do mnie na guitar hero kiedy chcesz :D no to tyle, mam nadzieję że mimo tego, że komentarz jest krótki to Ci się spodoba :*
OdpowiedzUsuń-megthehunter
Będzie trochę chaotycznie (nie koniecznie po kolei, nie pamiętam co jak było):
OdpowiedzUsuń1. Jared na dachu – fajny pomysł
2. Wyznanie Jareda: urzekło mnie, szkoda, że Klaudia tego nie usłyszała :(
3. Nie podoba mi się to, że Jared chciałby Fancy w swoim łóżku. Nie lubię jej.
4. Bracia z mamą; jejku jakie to fajne.
5. Masaż dla Shannona – ehm… Jakoś nie mogłam tego sobie wyobrazić, blee xD
6. Fajnie, że Klaudia jest w domu. Czekam na jakieś ciekawe rozwinięcie
Wiem, pominęłam coś. To chyba było coś znaczącego, ale mniejsza o to…
A teraz tak z dupy: nie podoba mi się to dodawanie rozdziałów po odpowiedniej ilości komentarzy. To wygląda, jakbyś pisała dla ilości komentarzy. To się chyba mija z celem. #justsaying
-adka
Jestem, żyję, czytam, kocham. Nie mogę doczekać się kolejnego. ;)
OdpowiedzUsuńOd następnego postaram się już dodawać normalne komentarze. Niestety ostatnio rzadko jestem online i często czytam po kilka rozdziałów na raz, by później zostać zgonioną z kompa przez brata, który nie daje mi czasu na komentarz. :/
Przepraszam i obiecuję poprawę. :)
-onisia