2 października 2017

Chapter 95 „Lekcja jazdy”

Chapter 95
„Lekcja jazdy”

Niczego więcej mi nie było potrzeba, tylko właśnie to. Ta jedna rzecz. Przytuliłam policzek do bawełnianej koszulki i jeszcze mocniej go objęłam. Zdecydowanie to jest najprzyjemniejsza i najbardziej potrzebna chwila w moim życiu. Od dawna nie czułam się taka spokojna i… tak jakby odcięli mi myślenie, a raczej wszystkie stresy i zmartwienia.
- Zrobiło się chłodno, idziemy?- zapytał głaszcząc moje plecy.
- Nieee…- mruknęłam zniechęcająco próbując wtulić się jeszcze bardziej w jego ramiona.
- Ale marznę.- poskarżył się.
- No dobrze.- mruknęłam nie ruszając się nawet o milimetr.
 Wiedziałam, że mu zimno, bo delikatnie drżał, ale z drugiej strony tak bardzo nie chciałam przerywać tego momentu. Jednak zdrowie tej jakże bliskiej mi istoty było znacznie cenniejsze od czaru chwili. Ruszyliśmy przytuleni do siebie w stronę miasta. Kawałek drogi był by znaleźć się przy apartamentowcu Mata, ale dawno nie miałam takiej radości ze spaceru. Tym bardziej teraz, gdy Sky… Nadal ciężko mi było w to uwierzyć. W domu była taka ogromna i niesamowita pustka. Każdy tęsknił za tym białym zwierzakiem, ale też każdy starał się to ukryć. Shann wrócił do Renaty, próbując pocieszyć się Shamalem i obecnością ukochanej osoby. Jared za to przeglądał zdjęcia na komputerze zastanawiając się które z nich powinien wydrukować i powiesić na ścianie. Co chwila pytał mnie lub Gosię czy dobrze wybrał, a potem zmieniał zdanie i szukał na nowo. Zabrakło motywacji by wychodzić na spacer, a każda wizyta w sklepie kończyła się okropnym bólem w sercu, gdy przechodziło się obok działu dla zwierząt i nawet tam się nie wchodziło. Jay kazał zabrać resztki karmy dla Shamala, a także wszystkie zabawki Sky’a. Nie mógł na nie patrzeć. Jeśli mam być szczera to nie spodziewałam się, że aż tak będzie to przeżywać. Ale wciąż ten człowiek pozostawał dla mnie zagadką.
 Nie wiem czemu on i Shannon połączyli nas z Matem znowu, ale byłam im przeogromnie wdzięczna. Ja zrozumiałam, że Delord po prostu jest zazdrosny o Chrisa i przyrzekłam sobie go nie prowokować kontaktem z Battenem. Trochę było mi ciężko, ale wiedziałam, ze to jedyne wyjście. Na szczęście on też rozumiał że uważam go i traktuje jako przyjaciela i tylko jako przyjaciela, więc nawet nie marudził gdy raz na jakiś (bardzo długi) czas pisałam z nim. Obiecaliśmy też sobie, że nie będziemy się okłamywać, by nie było takiej sytuacji jak teraz. I w związku z tym też zmusiłam go by następnego dnia pojechał ze mną do stajni.
 Nic nie mówiąc mu, przygotowałam jednego z najspokojniejszych koni w stajni i wyszłam z nim na lonżownik. Zdjęłam strzemiona z siodła i poprosiłam Delorda by do mnie podszedł. Gdy tylko znalazł się przy mnie podałam mu kask, a potem wyszczerzyłam zęby na widok jego miny. Po raz pierwszy od chyba kiedy go znam na jego twarzy pojawiła się niepewność i strach? Cóż… Mówił, że we wszystkim jest dobry, to ciekawe co zrobi teraz.
- I ja mam przełożyć nogę nad to zwierzę?- zapytał niepewnie.
- Tak. Banalnie prosta rzecz.- powiedziałam trzymając kasztana za wodze, by stał spokojnie.
 Brunet westchnął przewracając oczami, po czym wszedł na schodki i przerzucił swoją prawą nogę przez siodło. Gdy się usadowił, dopasowałam mu strzemiona i włożyłam w nie stopy. Koń zniecierpliwiony ruszył dwa kroki do przodu, gdy poprawiałam nogę Delorda, a ja zobaczyłam jak chłopak gwałtownie chwyta się przedniego łęku i cały się spina. W końcu w czymś byłam lepsza niż on.
 Poklepałam wałacha i poprosiłam go by ruszył powolnym stępem po okręgu, by Mat zdołał się przyzwyczaić do ruchu konia. Przez kilka pierwszych kroków było mu ciężko, ale w końcu załapał ruch biodrami i się rozluźnił.
- Pochyl się nad nim i przytul do jego szyi.
- Ale będę śmierdział…- jęknął, a ja się wyprostowałam oburzona tymi słowami.
- Natychmiast! Albo go pogonię!- zagroziłam.
- Okey..- mruknął Amerykanin i położył się na szyi konia.
 Kilka razy zrobił to ćwiczenie, po czym kazałam mu się położyć na plecach. Nie był za szczęśliwy, ale tym razem nic nie powiedział. Poprosiłam żeby najpierw powyciągał się i dotykał na zmianę to prawego ucha konia, a potem czubków swoich butów. Szło mu całkiem znośnie, więc zdecydowałam się na kłus. Wytłumaczyłam mu co to jest anglezowanie i jak to robić, po czym znów wróciłam na koło i patrzyłam jak się przygotowuje do tego. Miał kwaśną minę, ale komentarzy żadnych nie mówił, więc pogoniłam kasztana do kłusa.
- O mój boże!- krzyknął telepiąc się na koniu jak wór ziemniaków, więc szybko zwolniłam zwierzaka do stępa.- Trzęsie jak na jakiejś szutrowej drodze!
 Słysząc ten komentarz uśmiechnęłam się i ponownie pogoniłam konia. Po kilku sekundach nieudolnego rzucania się po koniu, w końcu złapał rytm i zaczął poprawnie anglezować. Co mniej więcej trzecie kółko gubił rytm, ale i tak szło mu naprawdę nieźle. Cholernik, ma talent nawet  w jeździectwie. Co ja się z nim mam…
- Bardzo ładnie.- pochwaliłam gdy zrobiłam mu przerwę.- Już zaczynasz łapać o co chodzi.
- Owszem, ale nie czuję się komfortowo. Czy ty chcesz mnie zrobić bezpłodnym?
- Ja? Kochanie, wiesz przecież, że tego nie chcę.- powiedziałam niewinnie.
- Ja tu widzę co innego. To w ogóle możliwe żeby mężczyzna jeździł i nic sobie nie poobijał? Już mnie boli jak cholera!
- Nie marudź! Kłusujemy dalej.
- Wolę galop. Zagalopujmy!- poprosił.
- To twoja pierwsza lekcja…- zaczęłam, ale mi przerwał z paniką w głosie.
- To będą kolejne?!
- A jak myślisz?- zaśmiałam się.- Nie masz jeszcze takiej równowagi , by utrzymać się w galopie.
- Będę miał ją lepszą, bo tak nie trzęsie!
- No dobra panie wszystko wiem lepiej. Zagalopujesz, ale jeśli spadniesz to przez tydzień jesteś na moje usługi.
- I tak to robię codziennie.- skwitował posyłając mi swój czarujący uśmiech.
Przewróciłam tylko oczami rozbawiona tą sytuacją i cmoknęłam na konia, by od razu zagalopował. Zwierzak był na tyle duży i dobrze wyszkolony, że ruszył płynnym galopem przed siebie. Przez 2 sekundy miałam wrażenie, że Mat spadnie, ale potem… Nie mogłam wyjść z podziwu. Siedział w galopie naprawdę dobrze, o wiele lepiej niż w kłusie. Serio miał lepszą równowagę i lekkość w galopie.
- Uważaj, przejdę do kłusa i zaczniesz anglezować, ok?- poinformowałam go zanim zwolniłam konia do niższego chodu.
Tym razem na 99% myślałam, że spadnie, bo prawie wisiał na szyi, ale jakimś cudem wdrapał się w siodło i zaczął pokracznie anglezować. Zrobił na mnie niemałe wrażenie. Tak szybko się nauczyć „jeździć konno” mógł tylko on.
- Umieram… - jęknął trzymając się jedną ręką za siodło, a drugą za krocze.
 Zatrzymałam konia i pozwoliłam chwilę posiedzieć tak bez ruchu.
- Musisz wyjąć nogi ze strzemion, a potem przerzucić prawą nogę WYSOKO nad siodłem i grzbietem konia, by nie uderzyć go w nerki.- poinstruowałam go.- Przytrzymaj się siodła i zeskocz na ziemię. On jest całkiem spory, więc uważaj żeby się…
Ale Mat nie posłuchał do końca i chwilę później siedział na tyłku pod koniem. Cóż… tak to jest jak się nie słucha instruktora.
 Niezadowolony wstał na równe nogi i otrzepał tyłek z piachu. Pierwsza gleba za nami. W sumie to częsta, bo ludzie nie mogą znaleźć nagle równowagi i okazuje się, ze naprawdę wysoko siedzieli nad ziemią.
- Zamach to był. – jęknął łapiąc się za swoje krocze i patrząc na mnie z wyrzutem.- Wiesz co, ja wolę jednak konie mechaniczne. Bardzo cię kocham, ale…
- Masz talent! Nie bądź baba i jutro przyjedziesz na kolejną lekcję.- poprosiłam robiąc szczenięce oczy.
 Jego wzrok wyrażał tylko bezradność. Wiedziałam, że się poddał i jutro znów wsiądzie na konia. A to wszystko dla mnie. Co za poświęcenie!
- Bardzo cię kocham.- powiedziałam całując go w nagrodę.
- Robisz mi dziś masaż.- powiedział patrząc wpierw na mnie a potem na swoje krocze.
- Nie przesadzaj kochanie. Jesteś dzielny facet.- powiedziałam gładząc go po policzku.- A jak znam życie to ty dziś nie dasz się tam nawet dotknąć.- zaśmiałam się.
- To ty wiedziałaś , że będzie mnie tak bolało?- zapytał z wyrzutem.- Mogłaś powiedzieć, że nie masz ochoty na seks a nie mnie tak krzywdzić.
- No trochę wiedziałam… Początki są zawsze trudne.- odpowiedziałam ignorując jego ostatnie zdanie.
 Mat westchnął ciężko chcąc dać mi tym do zrozumienia, że nie ma łatwego życia ze mną. Cóż, wiedział w co się pakuje, więc niech teraz nie narzeka. Kiedyś musiał nastąpić ten moment, że zmuszę go do jazdy konnej. Marzył mi się romantyczny teren we dwoje przy zachodzącym słońcu na plaży.
 Kolejne dni jednak minęły bez odwiedzin w stajni, po pierwsze z powodu braku czasu mojego ukochanego, a po drugie, bo zaczęły mi się egzaminy. Całe szczęście były dość łatwe, więc bez problemu je wszystkie zdałam. Weekend pojawił się nieoczekiwanie i niestety znów miałam go spędzić sama. Delord wyjechał ścigać się do Teksasu, więc zdawałam sobie sprawę, że to dłuższa jego nieobecność. Ale miało też swoje plusy. Przypomniało mi się, że obiecaliśmy sobie z Jaredem spędzać każdą sobotę gdy jesteśmy w domu razem. Dlatego też zmusiłam go byśmy razem poszli do chińskiej knajpki w China Town.
 Jak głupi obżarliśmy się wegańskimi sajgonkami i opiliśmy zieloną herbatą. Nie powiem, dawno już nie spędziłam z nim tak miłego dnia. Co więcej, nie byłam jedyną która wychodziła z inicjatywą. Po spacerze zatrzymaliśmy się na rogu totalnie nieznanej mi części Miasta Aniołów, gdzie znajdowała się mała budka z …. Uwaga, uwaga! Ekologicznymi bezglutenowymi wegańskimi lodami. Kosmos totalny, ale co ja poradzę na to, że młodszy Leto ma takiego świra na tym punkcie. Nie powiem, żeby to były najlepsze lody w moim życiu, ale widząc szczęśliwego przez chwilę ojca, stały się naprawdę wyjątkowe.
 Wracając do domu byliśmy padnięci jak nigdy w życiu. Ledwo szłam do łazienki by się umyć i położyć spać. Już naprawdę nie pamiętam kiedy zrobiłam tyle kilometrów na moich biednych stopach. Z mokrymi włosami położyłam się obok Jareda, który odłożył książkę patrząc na mnie pytająco.
- No co?
- Nie masz swojego łóżka?- zapytał.
- A ty już nie pamiętasz, że w każdą sobotę jak jesteśmy w domu to śpimy ze sobą?
- Nie powiem jak to brzmi… dobrze, że nie mam podsłuchu tu zamontowanego.- zaśmiał się.- No dobra, niech ci będzie. Ale jeśli mnie kopniesz to lądujesz na podłodze.
- Oczywiście.- zaśmiałam się.- Dobranoc.
- Pchły na noc.- mruknął wracając do czytania książki, a ja odwróciłam się do niego plecami prawie natychmiast zasypiając.
Jednak dręczące mnie koszmary o dinozaurach szybko przerwały tę sielankę. Była 22, a Jared spał obok cicho pochrapując.
 Leżąc tak w ciszy patrzyłam się w sufit. Pierwszy raz od bardzo dawna nie mogłam zasnąć pomimo ramion Jareda, które przecież zawsze były moją tarczą ochronną przed koszmarami i bezsennością. Próbowałam już wszystkiego, łącznie z liczeniem owiec, ale nic nie pomagało. Coraz  bardziej martwiłam się Jaredem, który przede mną coś ukrywał. I to coś bardzo ważnego.  Nie chciał się z nikim tym podzielić i to było widać na kilometr. Unikał wszystkich jak ognia, ale odmówić naszej wspólnej soboty nie potrafił . Na szczęście. Przez to jego załamanie, gdy dowiedział się o chorobie straciliśmy o wiele za dużo sobót razem spędzanych. Tego dnia pokazał jak fantastyczny potrafi być i kilka razy szczerze się zaśmiał, lecz jednak… widać było że coś go dręczy. Może dowiedział się czegoś o swoim zdrowiu, albo… no nie mam pojęcia co on mógł ukrywać. Dosłownie wszystko.
 Podniosłam się trochę i popatrzyłam na jego wychudzoną twarz. Wszystkie jego rysy były tak niesamowicie wygładzone, że przypominał trochę małego chłopca. Nic złego mu się nie mogło śnić, bo przez sen delikatnie się uśmiechał. Sama na ten widok wyszczerzyłam zęby i powróciłam do poprzedniej pozycji. Z tą różnicą, że tym razem to ja go objęłam. Jednak zasnąć nie mogłam. Wtuliłam policzek w jego plecy i zamknęłam oczy. Wyłączyłam się całkowicie i dopiero rano otworzyłam je ponownie. Co prawda nie spałam przed te kilka godzin, ale samo takie leżenie zrelaksowało mnie.
 Podniosłam głowę słysząc jak drzwi się uchylają i zajrzała przez nie biało-czekoladowa głowa Shamala, który przyjechał do nas na weekend, gdy starszy Leto poleciał z Ciacho do Anglii odwiedzić stare śmieci.  Pies widząc, że nie śpię, nadstawił jedno ucho i merdając ogonem wszedł do sypialni Jareda. Najpierw obszedł całe łóżko w tę i z powrotem, a potem usiał przy mnie i zaczął mi lizać stopę, która wystawała spod kołdry. Poklepałam miejsce przy nogach i już po chwili pies był na łóżku. Wciąż merdając ogonem przyczłapał do mnie i wcisnął się pomiędzy mnie a Leto. Pysk przytulił do miejsca przy którym jeszcze chwilę temu miałam głowę i zasnął. Borderek dobrze wiedział, że u Renaty i Shannona zostałby od razu wywalony za drzwi. Ale u Jareda mógł wszystko.
 Jay zachrapał i przewrócił się na drugi bok, tak że teraz był odwrócony twarzą w moją stronę.  Shamal widząc to, zaczął się cieszyć i lizać go po twarzy, co zupełnie rozbudziło aktora. Próbował rękoma odpędzić się od psa, ale on wtedy z jeszcze większą radością go lizał. Na szczęście w końcu przeszedł do jego rąk, zostawiając twarz Jareda w spokoju.
- Shamal! Spokój do jasnej cholery!- krzyknął w końcu, gdy pies zaczął na niego wchodzić.- Aua!- zawył i włożył ręce pod pościel zwalając psa z siebie.
Zaśmiałam się cicho, gdy on zgiął się w połowie trzymając się za krocze. Cóż… Pewnie go musiało zaboleć, ale takie jest życie, jak się pozwala zwierzakom na wszystko.
 Pies ze spuszczonym ogonem i położonymi po sobie uszami zeskoczył z łóżka i stanął przy drzwiach patrząc na Leto przepraszającym wzrokiem. Po chwili Jay uspokoił się i popatrzył karcącym wzrokiem na pupila swojego brata, a dokładnie jego dziewczyny, ale widząc wielkie brązowe oczy wpatrujące się w niego z niemymi przeprosinami, zawołał psa, by przyszedł do niego. Shamal chwile się wahał, ale w końcu zaczął iść w jego stronę z podkulonym ogonem.
- No już wybaczam, chodź tu.- powiedział łagodnie.
Pies słysząc zmianę w tonie głosu podniósł jedno ucho i nieśmiale zamerdał ogonem. Jared wiedząc tę reakcję też się uśmiechnął i pozwolił psu znów się wdrapać na łóżko. Tym razem border collie usadowił się od strony Leto i położył pysk na jego nogach. Mężczyzna pogłaskał go po głowie, na co ten zamerdał ogonem. Później wzrok Jareda przeniósł się na mnie.
- Obudziłem cię?- zapytał zmartwiony.
- Nie.- odpowiedziałam, widząc jak oddycha z ulgą.- Nie spałam już od kilku godzin.
- Czemu? Miałaś koszmary?
 Jego troska była naprawdę urocza. Kiedyś tak się o mnie nie troszczył. Ciekawe co to sprawiło. Czy choroba, czy może wiek… Albo może i jeszcze coś innego. Kto wie.
- Nie. Po prostu nie mogłam zasnąć.- powiedziałam, a on tylko westchnął, po czym objął mnie ramionami i wyszeptał, że teraz mogę spokojnie spać.
- Nie. Czy mógłbyś mi w końcu powiedzieć co ukrywasz? Mówiłeś, że mi ufasz, a teraz?- powiedziałam wstając i patrząc na niego z nieukrywanym zawodem.
 Jay chwilę patrzył mi w oczy, a potem odwrócił się. Leżeliśmy tak w ciszy, gdy on nagle zaczął mówić.
- Zostanę ojcem.
- Z kim?- wypaliłam od razu nie do końca łapiąc o co chodzi.
- Z Fancy…
- Jezu, to cudowna wiadomość!- ucieszyłam się.- Będę mieć rodzeństwo!
Jay się jednak nie cieszył. Był w swoim świecie, który nie był chyba za wesoły. Zmartwienie miał teraz wyryte na twarzy w tak widoczny sposób, że nie zdawałam sobie sprawy jak ogromne musi być. Ale nie rozumiałam tego. Powinien się cieszyć. W końcu kochał tę kobietę i dziecko to takie… przekazanie genów, talentu? Zresztą zawsze gdy widziałam go z młodymi fanami to dobrze wyglądał z dzieckiem na ramionach. Tak o wiele doroślej. Więc o co chodziło teraz?
- Jared… Czemu nie jesteś szczęśliwy?- zapytałam zmuszając go by popatrzył mi w oczy.
- Jestem.
- Przecież widzę, czemu chcesz mnie oszukać?
- Nie chcę. Naprawdę cieszę się z tego dziecka, ale… Boję się. To ogromny obowiązek, tak ważny moment… A wiesz przecież, że jestem chory. Nie wiadomo kiedy umrę, a dziecko nie powinno się wychowywać bez ojca. Jak ono będzie się czuć bez niego? I jak sobie poradzi Fancy? Przecież to tak jakbym ich zostawił, olał sprawę…
- Co ty pleciesz?- przerwałam mu.- Właśnie tym wszystkim utwierdzasz mnie w przekonaniu, że będziesz super ojcem. Wiem o co ci chodzi. Jesteś w okropnej sytuacji, ale z drugiej strony powinieneś się cieszyć, że jednak masz to dziecko. Że masz szansę stworzyć rodzinę, dać temu dziecku coś czego inni nie mają. I sam dobrze powiedziałeś, nie wiesz kiedy umrzesz. Może się uda i wynajdą na to lek? Poza tym ty masz tak silny organizm, że da sobie z tym radę! Mówię ci! Jeszcze będziesz się wstydził za nie na wywiadówkach!
- Jesteś najlepszą córką jaką mógłbym sobie wyobrazić.- powiedział przytulając mnie do siebie.
- To będzie chłopiec czy dziewczynka?- zapytałam zaciekawiona, gdy w końcu wypuścił mnie ze swoich ramion.
- Nie mam pojęcia. W ogóle nie wiem co z tym wszystkim zrobić. Chciałbym by wróciła tutaj do Los Angeles i zamieszkała ze mną, ale ona chce urodzić dziecko we Francji. Może to nie jest głupi pomysł, ja ciągle wyjeżdżam a tam jej rodzina jest na miejscu, pomogą i zajmą się nią…
- Wszystko się ułoży. I naprawdę się cieszę, że będę mieć rodzeństwo.

_____________________________________________

 trochę mi zajęło napisanie tego rozdziału, ale przez wakacje nie miałam kompletnie weny.
Widzę, że nikomu też nie chciało się komentować... cóż zrobić...

Rozdział dedykuję Filipowi, który zainspirował mnie do opisania tej "pierwszej jazdy" :D


4 komentarze:

  1. Wow!!! Kolejny rozdział ♥♥♥
    Rzeczywiście trochę długo nic nie było :( W sumie to jeszcze w pamięci żywy mam poprzedni kawałek... i biednego Sky'a ;(
    Okay teraz o tym rozdziale.
    Kiedyś musiał nastąpić ten moment kiedy K namówi Mata na jazdę konną to nie uległo wątpliwości. Właśnie czytając ten kawałek przypomniałam sobie jak ja jeździłam z moim bratem :")
    To troche denerwujące że Mat ma takie cudowne predyspozycje do wszystkiego. Jest zbyt idealny. Dlatego mu nie ufam xdd Każdy normalny człowiek posiada jakąś skaze. Tak mi się przynajmniej wydaje.
    Martwiłam się później o Jaya i co się dzieje z nim, bo zupełnie zapomniałam ze jeszcze nikomu nie powiedział i tym ze będzie ojcem! Ach to dopiero będzie akcja! Poród Fancy :o wiemy już ze ojcem będzie bardzo dobrym.
    I trochę mnie rozsmieszylo kiedy K dowiedziala sie ze Jay zostanie ojcem i takie "z kim?" Hahaha :")
    Zdecydowanie bardzo miły rozdział, przyjemnie sie czytało. Tylko troszkę za krótki, bo obawiam się, że znowu długo będziemy musieli czekać na kolejny :(
    Duuuuzo weny i zapału do pracy :*
    -Twoja W

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodam jeszcze tylko że bardzo rozbawił mnie początek o tej nauce. Mat bedzie poobijany jak nic xdd ale jakos mu nie współczuję hahaha, Pan Idealny :P swoją drogą jest bardzo pojętym uczniem ze tak od razu wszystko załapał. ciekawe kiedy zacznie skakać xdd

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojeju jaka miła niespodzianka.... Akurat siedzę sobie na łóżku, wokół pełno notatek do szkoły i mam tyle do zrobienia że aż stwierdziłam że zobaczę co tutaj na blogu się dzieje haha
    Rozdział cudowny... Nie dziwie sie wcale tej stracie i tęsknocie za skay'em eh.... To zawsze strasznie boli, wszytsko przypomina stratę
    Scena z nauką jazdy była cudowna a!! Aż mi się przypomniały moje pierwsze razy na końskim grzbiecie kiedy to mnie telepało w siodle jak worek ziemniaków i jak grzmotnełam na ziemie kiedy koń mi zagalopował bo się spłoszyl i potem chodziłam z kulami bo lekko pękła mi kość w nodze i był gips.. Hahaha xd jeju jakie wspomnienia
    Ah... Klaudia to taka córeczka tatusia... Super się dogadują, jest ogromnym wsparciem dla Jaya... Zazdroszczę im Tych wspólnych sobót.... Ah te wegańskie lody!! No i to spanie razem, potem jeszcze nokaut przez Psa hahah jeju cudowne
    Poprawiłaś mi humor, na chwilę wyrwałam się z tego rozgardiaszu notatek i Książek i mentliku informacji w głowie! Dziękuję!
    Jak zwykle życzę weny i przyjemnego tworzenia Tych Małych cudeniek 🍀💜🙏

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej , długo nie zaglądałam tu, jakieś 2 lata, cieszę się że wróciłaś :-). Pytałaś dlaczego nie lubimy Matta. Ja go nie lubię, bo jest za bardzo idealny, poukładany, spokojny a przy tym nudny. Chris to całkowite przeciwieństwo. Jest nieokrzesany, nieprzewidywalny, pełny przygód. To członek zespołu, moim zdaniem ma coś z rude boy'a , jest trochę niegrzeczny, a dziewczyny lubią trochę takich facetów. Związek Klaudii i Battena byłby bardziej interesujący. Rozdział z uśpieniem Sky'a mnie wzruszył, uroniłam kilka łez. Naprawdę realistycznie to opisałaś, gratuluję ;). Dobrze, że okazało sie, że to tylko przez ciążę Fancy chciała zostawić Jareda,bo się bała, a nie z innego powodu i oczywiście jestem zadowolona, że są razem. Oby tylko Jared nie umarł, proszę nie rób nam tego :-(. Będzie mi przykro. Mam nadzieję, że wynajdą dla niego lek i będzie mógł wychowywać dziecko razem z Fancy. Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale kiedyś też komentowałam tego bloga. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę weny :-).
    Izuu.
    PS Drugi raz dodaję ten sam komentarz, bo wcześniej był nie pod tym postem co trzeba :-)

    OdpowiedzUsuń