12 czerwca 2017

Chapter 93 „Duma”

Chapter 93
„Duma”

ROZDZIAŁ OCZAMI MATA DELORDA

Wsiadłem do samochodu trzaskając drzwiami. Nie zastanawiając się włączyłem silnik ruszając z kopyta. Nigdy jeszcze nie czułem takiej złości i nigdy nikt mnie tak nie zranił. Jechałem prosto w jedno miejsce. Na stary tor wyścigowy. Skręcając w uliczkę prowadzącą do tego opuszczonego miejsca trochę za mocno wziąłem zakręt i o mało co nie skosiłem słupa tyłem. Sam nie wiem jakim cudem udało mi się tego uniknąć. A to tylko sprawiło, że krew zawrzała we mnie jeszcze mocniej. Staranowałem na wpół otwartą bramę nie myśląc co ja właśnie robię. Próbowałem wydusić z tej czterokołowej bestii ile się tylko dało. Momentami wręcz zarzynałem ją, a to wszystko po to by wyrzucić z siebie tę cholerną złość. Wyjeżdżając zza zakrętu przyspieszyłem wciskając pedał gazu do maksimum. Koła boksowały w piachu, ale nadal trzymałem się powierzchni trasy.
 I nagle stało się. Opona nie wytrzymała tych przeciążeń i naprężeń. Powierzchnia też nie była tym co pozwalało jej trzymać się trasy, więc nie powinienem być zdziwiony, że w końcu pękła. To zdecydowanie nie był tor do jazdy ferrari. Poczułem jak tracę przyczepność i samochód nagle zaczął koziołkować. Kurwa, trudno. Jak umrę to… Szarpnęło mnie tak mocno, że uderzyłem głową o zagłówek i chyba straciłem na chwilkę przytomność.
 Gdy ponownie otworzyłem oczy poczułem ze wiszę do góry nogami. Szarpnąłem za zapięcie pasów, ale nie chciało mi się otworzyć. Dotknąłem skroni czując że coś mi po niej ścieka. Gdy przysunąłem palce przed nos były zobaczyłem, że są umazane w czerwonej cieczy. Mimo wszystko byłem zdziwiony, bo dobrze się czułem mimo lekkiego bólu z tyłu głowy i ogromnego bólu pleców. Potrząsnąłem głową chcąc pozbyć się mroczków przed oczami. Co teraz? Wiedziałem, że nie powinienem się ruszać, bo ten wypadek mógł uszkodzić mi kręgosłup, ale musiałem jakoś się dostać do schowka, w którym trzymałem scyzoryk. Siłując się z pasami, które w ogóle nie chciały ustąpić. W końcu koniuszkami palców otworzyłem skrytkę. Wróciłem do poprzedniej pozycji biorąc oddech i czując jak kręci mi się w głowie. Zwisanie do góry nogami to nic przyjemnego. Ponownie dwie próby okazały się niepowodzeniem, gdyż scyzoryk był za daleko. Jakimś cudem jednak udało mi się wyjąć lewą rękę z pasów, tak że prawa dostała więcej możliwości ruchu i złapałem to małe narzędzie. Biorąc trzy głębokie oddechy i zamykając oczy otworzyłem scyzoryk i zacząłem przecinać pasy. W końcu uwolniłem się z pasów, które w sumie uratowały mi życie, spadając na skrzynię biegów, która boleśnie wbiła mi się pod prawe żebra. Jęknąłem z bólu, lecz szarpnąłem klamkę. O dziwo drzwi się nie wgniotły, więc wyczołgałem się z auta. Położyłem się na ziemi patrząc w niebo. Idiota. Kompletny kretyn i idiota ze mnie.
 Dopiero gdy wydostałem się z tej czerwonej puszki, zdałem sobie sprawę, że jest mi niedobrze i z minuty na minutę gorzej się czuję. Ponownie doczołgałem się do samochodu modląc się by mój telefon gdzieś tam był i był w miarę w całości. Na szczęście dziwnym trafem znalazłem go wciśniętego w fotel, aż dziwne, że nie spadł. I to go chyba tylko uratowało. Jednak noszenie w kieszeni iphona ratuje go w takim przypadku. Czując ból w lewej ręce wziąłem położyłem telefon na ziemi i wybrałem ostatnie połączenia. Od razu na samej górze pojawił się numer Klaudii, ale do niej nie zamierzałem dzwonić. Najchętniej bym go wykasował na zawsze. Wybrałem numer poniżej telefonu do mojej już byłej dziewczyny. „Siema, sorry ale nie mogę odebrać. Zostaw wiadomość albo najlepiej napisz esa. Ben.” Odczekałem kilka sygnałów, stwierdzając że nie dam rady napisać sms’a, bo wszystko zaczyna mi wirować przed oczami, więc tylko zostawiłem wiadomość.
- Miałem wypadek, ten nieczynny tor, dachowałem, potrzebuję pomocy. Mat.
Położyłem się na ziemi czując jak wszystko wiruje. Boże jakim ja jestem kretynem. Czekałem tak leżąc przy samochodzie w pełnym słońcu i modląc się żeby Ben przyjechał. Pomyślałem o tacie. Na pewno bym dostał niesamowitą burę od niego. Od małego mi wpajał, żebym nigdy nie prowadził samochodu pod wpływem emocji, bo to może się skończyć źle. I jak to się skończyło? Miał zupełną rację. Ale mimo wszystko nade mną czuwał tu dziś i nie pozwolił bym zginął. Zawsze mnie ratował, jestem tego pewien. Czemu nie mogłem pojechać na siłownie i wyżyć się na jakimś sprzęcie? Czemu wybrałem tak bezmyślny sposób pozbycia się złości? Teraz nie dość, że pewnie będę musiał odwiedzić szpital, to jeszcze mój ukochany samochód, który mi zostawił wyglądał jak kupa złomu. Cała maska była obdrapana, wgnieciony dach, urwane powozie… i te strzępy opony.
Usłyszałem ryk syreny i odgłos opon jadących po tym żwiro-piachu.
- Mat! Boże święty!
 Ben jak zawsze panikował. Modliłem się tylko by nic nikomu nie mówił… Był super kumplem, ale też straszną peplą i jak go znam to pewnie już zawiadomił o tym wypadku pół świata.
- Żyjesz? Daj jakiś znak!
- żyję. Jeśli zadzwonisz lub zadzwoniłeś do mamy albo Klaudii to koniec naszej przyjaźni. – pogroziłem mu.
- Jak się pan czuje?- usłyszałem pytanie ratowników medycznych, którzy do mnie podbiegli.- Coś pana boli?
- Kręci mi się w głowie i trochę lewa ręka.- odpowiedziałem starając się dać konkretną odpowiedź.
- Widzę, że wyszedł pan o własnych siłach. Ale i tak musze wcisnąć pana w kołnierz.- oznajmił, a  ja tylko kiwnąłem delikatnie głową.
 Pomógł mi się podnieść i czując ten usztywniacz na karku ruszyłem do karetki chwiejnym krokiem. Co chwila świat wirował mi dookoła, lecz starałem się iść w miarę prosto. W końcu gdy usiadłem w karetce zaczął się wywiad.
- Jak się pan nazywa?
- Matthew Delord. Nic nie brałem, nie jestem pijany.- powiedziałem dodając w myślach „tylko wściekły”.
- Sprawdzimy.
- Spoko. Jestem kierowcą…- zacząłem ale tak mi się zakręciło w głowie, że aż zamilkłem.
- Podejrzewamy wstrząs mózgu. Pacjent skarży się na ból głowy i co chwila ma zawroty głowy. Wypadek samochodowy, dachowanie. Wyszedł z auta o własnych siłach.- mówił ratownik, a ja tylko zamknąłem oczy.
- Ćwiczyłem do wyścigu.- mruknąłem do niego, gdy zapytał co tu robię.
Ten tylko pokręcił z rezygnacją głową i ruszyliśmy. O ferrari się nie martwiłem, wiedziałem że jest bezpieczne z Benem. Dojazd do szpitala trochę nam zajął, ale tam za to szybko zabrano mnie na badania i potwierdziło się lekkie wstrząśnienie mózgu. Na szczęście ręka okazała się być tylko mocno obita, tak jak i plecy. Nikt tam nie chciał uwierzyć, że w sumie prócz wstrząśnienia i rany na skroni nic mi nie jest.
 Kilka godzin później pojawił się w mojej Sali Ben.
- Mat… co ci odwaliło?!- warknął cicho nie chcąc przeszkadzać reszcie pacjentów.- Czemu ten tor?! Co ty zrobił?! I czemu mam nie informować Klaudii? To najgorsze miejsce do ćwiczenia, a i jeszcze tym twoim ferrari!
- Zerwaliśmy ze sobą.- odpowiedziałem spokojnie mimo lekkiego bólu głowy.
- Słucham? Oszaleliście?! Co wam od…- urwał widząc jak reszta pacjentów na nas patrzy.
- Ben, co z samochodem?
- Jack go już zabrał. Czemu ten tor?
- Nie wiem. Byłem blisko. Byłem wściekły, pokłóciłem się z… I chciałem wyładować złość na torze, a tam nikt by mnie nie znalazł.
- No właśnie debilu! A gdybyś nie miał szczęścia i nie mógłbyś wezwać pomocy?! Serio myślisz, że twoje życie jest nic nie warte?
- Ben…
- Dzwonię do Klaudii!
- Ben!- krzyknąłem.- Nie rób tego.
- O co wam poszło?- zapytał ciszej siadając w końcu przy moim łóżku.- Nigdy cię nie widziałem takiego narwanego.
- Bo..- zacząłem lecz od razu urwałem.
 Siedzieliśmy tak w ciszy a ja próbowałem zrozumieć co się stało tego dnia. Czemu ja, zawsze tak opanowany i spokojny tak zareagowałem. Przecież to było do mnie niepodobne.
- Okłamała mnie.- w końcu powiedziałem.- Była z tym Chrisem. Obściskiwała się z nim… Wiesz co jest najgorsze? Że ona go kocha. I ona nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Ona kocha ciebie.- powiedział cicho młodzieniec.
- Ale z nim jest szczęśliwa. Nigdy wcześniej nie widziałem jej tak radosnej po powrocie z trasy. Chyba to zabolało mnie najbardziej… Bo ja dla niej zrobiłbym wszystko. Kocham ją jak nikogo innego na tym świecie! Oddałbym życie za nią!
- Wiem to Mat…
- Ale dla niej nigdy nie będę nim. A ja nie umiem tak żyć. Musiałem skończyć to.
- Nie wiem co ci powiedzieć. Myślę, że się mylisz co do niej. Ona cię kocha i to bardziej niż tego Anglika. I powinienem jej powiedzieć, ze wylądowałeś w szpitalu przez te chorą miłość do niej. Gwarantuję ci że natychmiast by tu była.
- Potrzebuje spokoju, a wtedy nie będę go miał. – powiedziałem odwracając się.- Jestem zmęczony, idź już.
- Dobrze… Powiedz kiedy tylko masz wypis?
- Postaram się jutro wyjść. Nienawidzę szpitali. Zresztą muszę być w butiku.
Młody westchnął kręcąc głową, ale wyszedł z sali. Ja za to wziąłem telefon do ręki i spojrzałem na wyświetlacz. Siedziała oparta o moje ukochane ferrari z szerokim uśmiechem na twarzy. Pamiętam ten dzień i tę chwilę, jakby dopiero co się zdarzyła. Wydawało mi się, że szczęśliwsza nie może być. Naprawdę za nią zatęskniłem… Tak całym sercem chciałem wybrać jej numer i powiedzieć, że przepraszam. Moja duma była jednak silniejsza. To nie ja zawiniłem. Położyłem telefon pod poduszką i zamknąłem oczy. Leki przeciwbólowe sprawdziły się i ukołysały mnie do snu.
Pobudka następnego dnia nie należała do najprzyjemniejszych. Pomimo mocno obitych żeber i ramienia poprosiłem o wypis. Wychodząc ze szpitala od razu skierowałem się do apteki po jakieś środki przeciwbólowe i naszprycowałem się nimi, by jakoś funkcjonować. Do butiku przyjechałem spóźniony, co mi się nigdy nie zdarzało, ale nie mogłem nic na to poradzić. Klientów było mało, zresztą środek tygodnia i okropne upały kierowały ludzi nad wodę, a nie do sklepów.
 Po południu, praktycznie przed samym zamknięciem weszła do sklepu pewna para, która szukała sukienki na garden party. Zdziwiłem się, bo nie wyglądali na celebrytów, ale z drugiej strony dwójka ubranych na czarno byków stojących przed sklepem, przeczyła moim przypuszczeniom. Chodzili po sklepie przez ponad godzinę po prostu rozmawiając i wymyślając w jakiej kolorystyce muszą się zjawić na tej imprezie. A ja musiałem chodzić za nimi i pokazywać im te wszystkie kreacje. Nie wypadało mi brać leków przy nich, więc z zagryzionymi zębami, ledwo poruszając ręką próbowałem dogodzić tej parze.
- Zobacz! Ta będzie idealna!- powiedziała w którymś momencie blondynka wskazując na jedyną sukienkę, która nie była na wieszaku.
- Przymierz ją!- poparł swoją dziewczynę brunet.
Podałem ciuch tej kobiecie, a ona w tempie światła wskoczyła do przymierzalni i założyła ją na siebie. Gdy wyszła zdębiałem. Była to sukienka, którą specjalnie zostawiłem dla Klaudii, bo nie dość że to jej kolor to jeszcze idealny rozmiar na nią. Mimo, że na dziewczynie trochę wisiała to zdecydowali się ją kupić.
- Bierzemy tę.
- Tylko…- powiedziałem w mig przypominając sobie, że przecież sam zerwałem z Polką.- Oczywiście. Już pakuję.
Z ciężkim sercem włożyłem ją do torby i przyjąłem płatność w gotówce. Nawet w sklepie nie mogę się odpędzić do niej. Wszystko mi ją przypomina, nawet zwykły kawałek szmaty…
 W końcu zamknąłem butik i wziąłem taksówkę, która zawiozła mnie pod dom mamy.
- Mat! Co ty tu robisz?- zapytała zaskoczona mama, otwierając mi drzwi.
- Przyjechałem spędzić z tobą chwilę…- mruknąłem wchodząc do środka.
- Jesteś głodny?- zapytała przyglądając mi się uważnie.
- Nie za bardzo…
- Mam kukurydzę zrobioną. W sumie zaraz będzie gotowa. Idź umyj ręce i do stołu.- powiedziała znikając w kuchni.
Gdy tylko wróciłem z łazienki, usiadłem przy stole patrząc na kukurydzę leżącą na talerzu. Pomimo wizyty w szpitalu i jednodniowej „głodówki” nie miałem ochoty na jedzenie. Ale jak odmówić własnej rodzicielce?
 Podniosłem oczy znad talerza kierując je na tę niesamowitą kobietę. Te zmarszczki dodawały jej tylko uroku, który bił od niej jak światło od latarni. Moja mama była jedną z najpiękniejszych kobiet jakie widziałem i nie chodzi mi tylko o jej długie niegdyś hebanowe włosy czy niebieskie oczy okraszone kaskadą czarnych rzęs. Chodziło oto piękno wewnętrzne. Była łagodną, ciepłą i wyrozumiałą istotą, takim aniołem, który nie wtrąca się w twoje życie, ale jest obok i cię wspiera, a ty czujesz się bezpiecznie. Strata taty mocno wyryła się na jej twarzy, ale mimo wszystko starała się być wsparciem dla mnie czy dziadków. To właśnie ona była najsilniejsza z naszej całej rodziny i za to ją kochałem.
- Kocham cię, mamo.- powiedziałem całkowicie szczerze, wpatrując się w jej niebieskie tęczówki.
- Ja ciebie też.- odpowiedziała uśmiechając się zza blatu.- Teraz mi powiesz co się stało?
- Ale co się miało stać?- spytałem wiedząc, że przecież mama i tak wszystkiego się dowie.
- Wiesz przecież, że znam cię najlepiej na świecie. Przed matką nie ukryjesz prawdy.- powiedziała kładąc dłoń na mojej.
- Zakochałem się.- przyznałem spuszczając wzrok na talerz.- Nieszczęśliwie…
- Co to znaczy? Chodzi ci o Klaudię?
- Tak…- odpowiedziałem po chwili ciszy.- Ona… Kiedyś mnie wpędzi do grobu. Wyobrażasz sobie tak kogoś kochać, że w chwili złości i zwątpienia jedziesz… Przepraszam. Po prostu tak ją kocham, że świata poza nią nie widzę. Pierwszy raz w życiu!
- Lubię ją.
- Bo jest niezwykła! Ją się albo kocha albo nienawidzi. Zerwaliśmy ze sobą.- dodałem szybko, chcąc mieć to za sobą.
- Co?!
 Tak jak się spodziewałem mama była zaskoczona. Dawno nie widziałem jej w takim szoku, jak po słowach o rozstaniu. I właśnie to włączyło w mojej głowie ostrzegawcze światełko.  Może źle robię?
- Co się stało? Rzuciła cię?- zapytała z niedowierzeniem.
- Nie… Ja to skończyłem.- przyznałem.- Mamo, czy można kogoś tak kochać, że nie jest się w stanie być z tą osobą?
- Nie rozumiem.
- Bo ja po prostu wiem, że ona kocha kogoś innego. Jest szczęśliwa z nim… w jego towarzystwie. A ja kocham ją taką oglądać. Nie mogę przecież być z nią , gdy wiem że ktoś uszczęśliwi ją bardziej?
 Mama ciężko wzdychając wzięła w swoje ręce moją dłoń. Jej oczy wyrażały wszystko. Były takie zmartwione, pełne współczucia i miłości do mnie. Jej jedynego syna. Wiedziała, że to co jej teraz mówię to najważniejsza próba zaufania. Wyciągnięta ręka tonącego.
- Naprawdę myślisz, że jest z nim szczęśliwsza niż z tobą?- zapytała delikatnie.- Wiesz Mat, jestem twoją mamą i nie umiem ci powiedzieć co jest  w tobie takiego, że tamten może jej się podobać bardziej. Wychowałam cię na odpowiedzialnego, wyjątkowego i pełnego wyrozumiałości mężczyznę, który traktuje innych z szacunkiem. Jesteś rzadkością w tych czasach, a to co mi mówisz potwierdza to wszystko. Jeśli ona nie jest w stanie docenić dżentelmena, który jej się trafił… Chcę byś wiedział jedno. Nikogo nie uszczęśliwisz na siłę, ale też nie możesz zgadywać czego druga osoba pragnie. Może tylko ci się wydaje, że ona kocha tamtego bardziej?
- Nie wiem.- przyznałem, czując ogromny smutek w sercu.- Mamo, kocham cię.- szepnąłem podchodząc do niej i przytulając się.
 Rzadko kiedy to robiłem, ale teraz czułem się jak mały skrzywdzony chłopiec, który szuka ratunku u matki. Chciałem zostać już tak na zawsze w jej bezpiecznych ramionach, nie czując bólu jaki mnie ogarniał. I to nie bolącej ręki czy pleców, a rozdartego serca.
- Co ci się stało?- zapytała nagle dotykając szwów przy oku.
- Miałem wypadek samochodowy…
- Co?
- Byłem wściekły i chciałem wyładować złość na starym torze…- powiedziałem, wiedząc, że zaraz będę tego żałować.
- Na tym na którym zginął tata?!
Pokiwałem głową wiedząc, że teraz to już i tak nic z tym nie zrobię. Mama wydawała się być tak mocno zdenerwowana tą wiadomością, że zacząłem żałować że jej to powiedziałem. Było to miejsce zakazane, wręcz okraszone tabu.
- Co zrobiłeś?
- Pękła mi opona i… miałem dachowanie.- przyznałem.- Ale jak widzisz jestem cały, tylko mam tę małą rankę.
- Byłeś w szpitalu?
- Tak. Mówię ci, że nic mi nie jest. Tata nade mną czuwał.
 Mama znów mnie  objęła i przytuliła się mocno do mnie. Wiedziałem, że boi się tej mojej jazdy samochodem. Tego, że w każdym wyścigu ryzykuję życie. Że skończę tak jak tata… Ale wiedziała też, że nie powstrzyma mnie. Nie da się zatrzymać marzeń. Dlatego nie protestowała, a przynajmniej nie robiła tego otwarcie. Wiedziała, że lepiej jest umrzeć robiąc to co kochasz niż wegetując jak warzywo. Bez emocji i uczuć. Zresztą dlatego zakochała się w tacie.
- Kocham cię i nie chcę cię stracić.- powiedziała głaszcząc mnie po włosach.
- Wiem. Też cię kocham.

 ___________________________
Sama jestem zaskoczona tym tempem. Pewnie to z powodu sesji i egzaminów.
Coś trzeba robić by się nie uczyć ;) Co prawda kawałek krótki dość, ale jakże ważny.
Ciekawa jestem co Wy na to :)

Rozdział dedykuję mojemu tacie, za Mustanga, bo to on mnie zainspirował.

3 komentarze:

  1. Eh...ty wiesz że ja i mat to tak średnio się lubimy....ale no muszę przyznać żal mi chłopaka no bo się zaangażował.....czuję że ten komentarz nie bediz ezbyt długi bo nie mam jakoś super reeksji...
    Ja najchętniej ochajtalabym Klaudię z chrisem xd

    Ale no....skzoda mi mata no i ta mała rozrabiaka jaka jest Klaudia jest z nim szczęśliwa....więc no...mam nadzieję że do siebie wrócą ze względu na jej dobro....i to w sumie tyle....tak na szybko dziś.
    Jestem bardzo bardzo miło zaskoczona tą częstotliwości! Super że jesteś!
    ps. Nadal wolę Chrisa ❤ 😄

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh dobrze wiesz jak ciężko czytało mi się ten rozdział... Fajnie, że z perspektywy Mata i dowiadujemy się co za demony w nim siedzą. Wypadek nie wyglądał ciekawie, ale on to totalnie zbagatelizował i już następnego dnia (!?) poszedł do pracy. I szkoda, że sprzedał sukienkę dla K.
    I cieszę się, że masz sporo weny :D
    Jednak sesja to cudowny czas xD Też wszystko robię, aby się tylko nie uczyć :P
    Twoja W

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej , długo nie zaglądałam tu, jakieś 2 lata, cieszę się że wróciłaś :-). Pytałaś dlaczego nie lubimy Matta. Ja go nie lubię, bo jest za bardzo idealny, poukładany, spokojny a przy tym nudny. Chris to całkowite przeciwieństwo. Jest nieokrzesany, nieprzewidywalny, pełny przygód. To członek zespołu, moim zdaniem ma coś z rude boy'a , jest trochę niegrzeczny, a dziewczyny lubią trochę takich facetów. Związek Klaudii i Battena byłby bardziej interesujący. Rozdział z uśpieniem Sky'a mnie wzruszył, uroniłam kilka łez. Naprawdę realistycznie to opisałaś, gratuluję ;). Dobrze, że okazało sie, że to tylko przez ciążę Fancy chciała zostawić Jareda,bo się bała, a nie z innego powodu i oczywiście jestem zadowolona, że są razem. Oby tylko Jared nie umarł, proszę nie rób nam tego :-(. Będzie mi przykro. Mam nadzieję, że wynajdą dla niego lek i będzie mógł wychowywać dziecko razem z Fancy. Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale kiedyś też komentowałam tego bloga. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę weny :-).
    Izuu.

    OdpowiedzUsuń