Chapter 31
"Niestety nie zmieścisz się do walizki”
Ze snu wyrwało mnie wycie
psa. Na wpół przytomna podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po
pokoju. Im dłużej w nim przebywałam tym bardziej go lubiłam. Był duży,
przestronny i urządzony nowocześnie. Zawsze o takim marzyłam, może kilka rzeczy
bym zmieniła, ale to były tylko nieznaczne drobiazgi. Brakowało mi trochę tych
wszystkich moich plakatów z Marsami, z mieszkania w Polsce, ale tutaj miałam
tych prawdziwych. Zaczęłam się nawet zastanawiać, co by powiedzieli gdybym
powiesiła ich postacie na ścianach. Ale, gdy tylko o tym pomyślałam,
uświadomiłam sobie, jakie to głupie. Odrzuciłam cienką kołdrę, którą w nocy
musiałam się przykryć i... w ogóle jak ja się znalazłam w swoim pokoju?
Przecież zasnęłam obok Jareda na kanapie. Zdezorientowana w końcu wstałam z
łóżka i pierwsze co zrobiłam, to sprawdziłam blackberry. Tak, zdecydowanie
byłam uzależniona od tego przedmiotu i internetu, a dokładniej od twittera. On
był pierwszą stroną na jaką weszłam i zaczęłam czytać tweety od znajomych. Nic
ciekawego się nie działo na świecie. No może prócz tego, że wszyscy się
zachwycali rozdaniem nagród w Madrycie, które miało być następnego dnia. Ja też
nie mogłam się go doczekać, ale nie z powodu samej gali, a z tego, że zobaczę
moją przyjaciółkę i spędzę z nią trochę czasu. Psie wycie nie ustawało, więc w
piżamie wyszłam na korytarz i kierując się słuchem, dotarłam do drzwi sypialni
Shannona. Leciutko zapukałam i od razu dostałam pozwolenie na wejście do jego
królestwa. Zdziwiłam się, widząc jak Shanimal wkłada do małej czerwonej
walizeczki ubrania, a Sky leży na łóżku z pyskiem przy walizce i wyje.
-
Siemano!-
przywitał się wkładając koszulę na samo dno.
-
Cześć...
Czemu on tak wyje?- zapytałam.
-
Płacze.-powiedział,
jak gdyby nic.
-
Płacze? Co?-
zapytałam nie rozumiejąc o co mu chodzi. Może to jakiś slang?
-
Że wyjeżdżam.
Zawsze tak jest, jak widzi walizkę. Będzie tęsknić moja psinka, za panem,
prawda?- zapytał z czułością psa i przytulił się do jego białej sierści, a
husky by to potwierdzić zaczął go lizać po twarzy wciąż wydając z siebie smutne
pojękiwania.
Było to urocze. Psina naprawdę przeżywała
wyjazd swojego właściciela, a sam Shannon z miłością patrzył na tego zwierzaka.
Gdy usiadłam na łóżku obok psa, on podniósł głowę i powąchał moją rękę, ale po
chwili znów powrócił do smutnego wpatrywania się w Shannona, który wkładał
ostatnie rzeczy do walizki.
-
Która
godzina?- zapytałam.
-
6 rano. O 11
wylatujemy, a ja zapomniałem się spakować.- powiedział upychając ubrania, tak
by zrobiło się więcej miejsca.
-
Jak ja się
znalazłam w swojej sypialni?
-
Przeniosłem
cię tam, bo praktycznie leżałaś na ziemi. Jared tak się rozepchał na kanapie,
że nie było nawet jak go przesunąć.
-
Wstał już?
-
Tak. Jakąś
godzinę temu. Katar przeszkadza mu w spaniu. Jeśli chcesz to jest w studiu.-
mruknął i chciał zamknąć walizkę, ale Sky włożył do środka łapy i położył się
na niej.- Wybacz stary, ale nie zmieścisz się do walizki.- zaśmiał się smutno
do psa.
Wstałam z łóżka i wyszłam
z pokoju. Szybko zeszłam po schodach do dolnych partii domu i próbując sobie
przypomnieć drogę do tego muzycznego warsztatu, podążyłam w tamtą stronę.
Shannon wcześniej mi mówił, że tam się nie puka, po prostu wchodzi, więc tak
zrobiłam. Już chciałam się przywitać z Jaredem, gdy usłyszałam tak dobrze znane
mi klawisze. Zatrzymałam się zamykając drzwi i wsłuchiwałam w utwór, którego
nie słyszałam od bardzo dawna. Pamiętam, jak w 2005 roku wszyscy się zachwycali
tą piosenką oraz zespołem, który ją stworzył. Sama także miałam niezłą fazę na
nich. Kupiłam sobie „The Black Parade” i na każdym w-fie słuchaliśmy jej
ćwicząc. Kochane My Chemical Romance. Nie mogłam się
powstrzymać, więc zaczęłam cicho śpiewać “when I was a young boy my father took
me into the city to see a marching band…”. Klawisze umilkły, a Jared podniósł się zza instrumentu.
-
Przepraszam.-
szybko powiedziałam kończąc swoje nieudolne śpiewy.
-
Nie było
źle.- wychrypiał podchodząc. – Jakoś tak mnie naszło, by zacząć to grać.
-
Przypomniałeś
mi moje gimnazjum, czyli na wasze to chyba pierwsze klasy liceum. Byłam kiedyś
zakochana w tym zespole, a ta piosenka zupełnie zawładnęła moim sercem.
Teledysk, który do niej zrobili był przerażający, ale i na swój sposób
niesamowity. Strasznie mi się podobał, zresztą nadal lubię go oglądać. Taki
psychodeliczny.
-
Nie
wiedziałem, że to twój ulubiony zespół.
-
To nie tak...
Po prostu miałam na nich fazę. Krótko, bo potem zakończyli swoją działalność,
ale cóż. Pamiętam ich jeszcze za czasów Sweet Revenge, ale wtedy to znałam
jakieś ich 3 piosenki na krzyż.
-
Masz jakieś
jeszcze ulubione zespoły?- zapytał pokazując mi dłonią żebym podeszła z nim do
instrumentu.
-
Tak... Kiedyś
słuchałam Red Hot Chili Peppers. Znałam chyba każdą ich piosenkę, przeczytałam
autobiografię Anthonego Kiedisa, miałam jechać na koncert i... nie wypaliło.
Potem oni się rozpadli, a ja o nich zapomniałam. Czasami jak ich słyszę to
powraca ten sentyment, ale to obecnie już nic szczególnego. – powiedziałam
przypominając sobie, jak z moją klasą przygotowywaliśmy parodię klipu do „Dani
California”.- Kiedyś ci opowiem o tym, jak zrobiliśmy z całą klasą teledysk do
„Dani California”, a ja musiałam w świecącym niebieskim garniturze z takim
samym cylindrem udawać Anthonego. Ale to dłuższa historia. W ogóle, właśnie gdy
miałam na nich fazę i słuchałam „Stadium Arcadium” poznałam was.
-
Jak to?-
zaciekawił się muzyk, siadając na stołku za keyboardem.
-
A bo wtedy
pierwszy raz zobaczyłam, jak wyglądacie. Klip do The
Kill. No… i… zakochałam się w tobie.-
powiedziałam śmiejąc się z tego.- Byłeś taki przystojny, umalowane oczy,
garnitur, te włosy i taka wspaniała piosenka.
-
Teraz nie
jestem?- zapytał zdziwiony.
-
Nie chcesz
słyszeć mojej odpowiedzi, wierz mi. Zresztą i tak jutro będziesz miał już dość
krytyki.
-
Czemu? Chcę
wiedzieć.- powiedział stanowczo.
-
Nie. Koniec
tematu. Powracając do zespołów to kochałam straszliwie Systema.
-
System Of A Down?
-
Tak. I…
-
Myślałem, że
słuchasz trochę innego rodzaju muzyki.- stwierdził odchylając się trochę do
tyłu.
-
Po pierwsze,
nie przerywaj mi, a po drugie, ja słucham różnego rodzaju muzyki. Nawet metalu
i nawet klasycznej.
Gdy ja tak mu opowiadałam o tym, jak bardzo
kocham SOAD i jak bardzo bym chciała pojechać na ich koncert, ale to nie
możliwe, on pociągnął mnie za rękę i usadowił na swoich kolanach, jak małe
dziecko. Zaskoczona zamilkłam i próbowałam się podnieść, lecz on lewą ręką mnie
przytrzymał mówiąc, bym się nie wyrywała. Wziął prawą ręką moją prawą dłoń i
zapytał co chcę zagrać.
-
Nie potrafię
grać.
-
O tym
zadecyduję ja. To co chcesz zagrać?
-
Nie wiem...
może Alibi?- powiedziałam to co pierwsze przyszło mi do głowy.
-
Może na
początek coś łatwego? Połóż dłonie na moich i słuchaj. Ciekaw jestem czy to
znasz.
Gdy zrobiłam to co powiedział muzyk, poczułam
jak jego dłonie spinają się, a on zaczyna grać i... śpiewać!
„I can’t control myself because i don’t know how when they love my for a
honestly...”.
-
I hate you blood blood….- dołączyłam do niego i tak razem skończyliśmy tę
piosenkę.- Aaa! Nie wiedziałam, że...
-
To znam? No
proszę cię. Słucham różnego rodzaju muzyki.
-
Znasz
Gerarda?- zapytałam zaciekawiona.
-
No znam.
-
A tak
bliżej?- wyszczerzyłam ząbki, a on zaczął się śmiać i rozczochrał mi włosy.
-
Słuchaj tego,
ciekawe czy to rozpoznasz.- mruknął mi do ucha i zabrał dłonie z klawiszy.- Tym
razem ty to zagrasz.
Zdziwiona też zabrałam ręce, lecz on szybko je
położył na klawiszach. Po chwili poczułam jak kładzie swoje dłonie na moich i
mówi mi instrukcje. No i się zaczęło. Nie zrozumiałam z jego wykładu ani
jednego słowa, lecz jego to chyba nie za bardzo obchodziło. 1...2...3 i zaczął
napierać na mój wskazujący i serdeczny palec, więc nacisnęłam klawisze nad
którymi się znajdowały. Oczywiście nie wyszło to tak, jak powinno, ale Leto się
nie poddawał. W końcu zaczęłam łapać, mniej więcej, kolejność i trochę zwinniej
poruszałam się po klawiszach. W końcu stwierdziłam, że koniec, bo i tak w ogóle
nie rozpoznaję utworu.
-
Okej, koniec.
-
To co to
było?- zapytał.
-
Nie mam
bladego pojęcia. Jakieś bezdźwięczne brzdęgolenie. Inaczej masakra.
-
Ej, nie było
tak źle. Dobra, wracamy do pierwszej metody i myślę, że od razu poznasz co to.
Wzruszyłam ramionami i położyłam ręce na jego
dłoniach. Nie podobają mi się jego ręce, te jego palce są ohydne. W ogóle ma
brzydkie dłonie, nie to co Theo z Hurts. Jeszcze zanim się rozkręcił grając ten
utwór, ja zabrałam ręce, po czym zasłoniłam nimi nos i usta. Nie byłam w stanie
wydać z siebie nawet najcichszego szeptu. Jared chciał już przerwać, ale
kiwnęłam głową by kontynuował. Tym razem nie śpiewał, ale to lepiej. Tylko
jeden jedyny głos pasował do tej piosenki. Wpatrywałam się w jego palce, jak zgrabnie
wędrują od białych klawiszy do czarnych, od prawej do lewej. Gdy skończył
odchylił się w bok, by móc zobaczyć moją minę. Opuściłam głowę, tak, że włosy
zakryły mi resztę widocznej twarzy i próbowałam się uspokoić.
-
Stało się
coś?- zapytał zmartwiony.
Pokiwałam przecząco głową i ukryłam całą twarz
w dłoniach. Wzięłam trzy głębokie oddechy i przetarłam dłońmi oczy. Czułam na
sobie pytający wzrok wokalisty, więc w końcu musiałam się odezwać.
-
Jakim cudem
ty to znasz?
-
No jak to
jakim? Bardzo lubię ten zespół.
-
To jedna z
piosenek, które sprawiają, że bez powodu potrafię się rozpłakać. I dziękuję, że
nie śpiewałeś. Kocham twój głos, ale do niej...
-
Wiem. Może
jak mi się uda namówić resztę, to zagramy ci to kiedyś razem z perkusją i...
-
Tak! Znaczy
nie! Znaczy... ojej... przepraszam. Po prostu nie wyobrażam sobie innej osoby
niż Steve, który gra Centrefolds za garami. Tak samo Brian jest jedyną osoba,
która może to zaśpiewać. Ale dziękuję za chęci.
Obróciłam się na jego kolanach i przytuliłam
do niego. Dotknęłam dłonią jego pleców i trochę się przeraziłam. Same kości.
Nic przyjemnego. W końcu odsunęłam się od niego, a on zaproponował, że jeśli
bardzo chcę to zagramy razem Alibi. Jednak zanim zaczęliśmy to grać do studia
weszła mama Leto, która uśmiechnęła się na nasz widok.
-
Ładnie razem
wyglądacie. Ale musimy się już zbierać, a ty syneczku jesteś chyba jeszcze nie
dopakowany. Zresztą musisz wziąć leki.
-
Nie wmusisz
we mnie więcej rosołu.- od razu zaprotestował Jay.
-
To nie rosół,
a mój specjał na gardło. Dokładnie to samo, co robi ci Shannon, gdy jesteś w
trasie.- powiedziała patrząc na niego z rozbawieniem.
-
To jest twoje
dzieło?- zapytał zaskoczony, a zaraz po tym dostał napadu kichania, przez co w
ostatniej chwili udało mi się zeskoczyć na podłogę, inaczej bym wylądowała na
niej dupskiem.
-
No
oczywiście, że tak! A co myślałeś?
-
Shannon
mówił, że to on...
-
Oczywiście.
Dobrze wiesz, jaki jest twój brat. Dobra, szybciutko stąd zmykajcie. Klaudia,
ty idź się lepiej przebierz.
Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę drzwi. Gdy
wyszłam ze studia Constance już nigdzie nie widziałam, więc szybko wdrapałam
się po schodach na górę i weszłam do pokoju . dopiero wtedy uświadomiłam sobie,
że nie jestem spakowana, a w końcu to moje ostatnie godziny w tym domu.
Przynajmniej na najbliższe kilka miesięcy. Dorwałam walizkę z którą
przyleciałam i wyjęłam dosłownie wszystkie ubrania, które umieściłam przez te 4
dni w szafie. Część z nich, ta większa część, miała tu zostać. Przygotowałam
sobie strój na podróż, którymi były czarne jeansy i turkusowa koszulka, po czym
zaczęłam wkładać do torby bluzki, które zakupiłam będąc z Shanimalem na Rodeo
Drive. Pomiędzy ubrania powkładałam płyty i na samym wierzchu położyłam
kosmetyczkę. Jednak czegoś mi wciąż brakowało. Po chwili uświadomiłam sobie czego.
Sukienki na galę. Podbiegłam do szafy i zaczęłam w niej grzebać, ale była
pusta. Spanikowana wybiegłam na korytarz i bez pukania wpadłam do pokoju
Shannona, lecz był on pusty. Cholera! Jednak usłyszałam głos perkusisty na
dole, więc prawie się zabijając, zbiegłam po schodach i go złapałam.
-
Co się
stało?- zapytał.
-
Nie ma mojej
sukienki.
-
Jakiej
sukienki?
-
No jak to
jakiej! Tej na galę!- powiedziałam zdenerwowana.
-
Aaa! Wczoraj
Emma wpadła do nas na chwilę, gdy byłaś z psem i oddaliśmy jej wszystkie
stroje.
-
Co?
-
No po to żeby
nie zapomnieć ich. Zawsze tak robimy.
-
Nie mogliście
powiedzieć?! Prawie zawału dostałam!- wydarłam się na starszego z braci.
-
Sorry, nie
wiedziałem, że się tym tak przejmiesz.- powiedział podnosząc dłonie w obronnym
geście.- A teraz pożegnaj się ze Sky’em, bo jadę go odwieźć do znajomego.
Dopiero po tych słowach zauważyłam białego
psiaka, który był wpatrzony w swojego pana jak w 8 cud świata i nawet na chwilę
nie chciał go spuścić z oka. Ukucnęłam i pogłaskałam psa po głowie, jednak on
był zbyt zajęty pilnowaniem czy przypadkiem Shanimal, gdzieś nie chce iść bez
niego. Jedynie chwilowe merdanie ogonem uświadomiło mi, że zauważył mój gest.
Odwróciłam się od nich i biegiem ruszyłam do pokoju, by skończyć to co
zaczęłam. Jednak będąc już na schodach usłyszałam szczekanie, więc się
odwróciłam. Husky położył się na ziemi i szczekał na Shannona, który próbował
go wyciągnąć na zewnątrz za przypiętą smycz, jednak pies zaprał się i nie
zamierzał wyjść. Chwilę jeszcze patrzyłam na to jak Szynek zmaga się ze swoim
pupilem, by znów zacząć biec przed siebie. No i oczywiście nie pomyślałam, że
Jaredowi akurat wtedy zechce się schodzić. W taki też sposób zaliczyłam
zderzenie czołowe z wokalistą. Obydwoje złapaliśmy się za głowy, a on chcąc nie
chcąc kichnął mi prosto w twarz. O fuj! Natychmiastowo drugą ręką przetarłam
twarz. Leto otworzył szerzej oczy, i tak dzięki chorobie jego wytrzeszcz
zmniejszył się trochę poprzez zapuchnięte oczy, i zaczął mnie przepraszać.
-
Dobra, idę
się dalej pakować.- powiedziałam omijając go i wchodząc do pokoju.
Lecz zamiast skończyć pakowanie, wpadłam do
łazienki by się umyć, a przede wszystkim te zarazki, którymi uraczył mnie mój
ojciec. Godzinę później stałam z walizką na dole i patrzyłam, jak młodszy Leto
schodzi po schodach i sprawdza cały dom, czy wszystko jest pozamykane. Gdy
skończył obchód, wzięliśmy bagaże i wyszliśmy na zewnątrz. Jared pokazał na
czekającą za bramą taksówkę i powiedział, że mam do niej wsiąść. Taksówkarz
widząc mnie z bagażem szybko podbiegł do mnie i zabrał go, a ja weszłam do
środka i usiadłam obok pani Leto. Chwilę później dołączył do nas Jay i
ruszyliśmy w stronę lotniska. Droga zajęła nam niecałe 40 minut, gdyż ulice
były praktycznie puste. Na LAX za to spotkaliśmy od razu resztę zespołu wraz z
całą załogą. Przywitałam się z ludźmi, którzy byli dość mocno zdziwieni moim
widokiem, ale potem od razu zaczęły się żarty i luźna atmosfera zapanowała
wśród wszystkich. Jedynie Jared siedział na krzesełku w poczekalni i patrzył
się w ekran swojej blackberry co chwila wycierając nos. Podeszłam do niego, a
on od razu podniósł wzrok znad telefonu.
-
Przepraszam
za rano...
-
Każdemu może
się zdarzyć. Byle bym nie była chora.- powiedziałam uśmiechając się i usiadłam
obok niego.
Jego twarz wykrzywił grymas smutnego uśmiechu
i powrócił do wpatrywania się w swoje cudeńko. Oparłam głowę o jego ramię i
popatrzyłam na wyświetlacz urządzenia. Twitter. Po minucie już znudziło mi się
czytanie tych tweetów, bo po pierwsze nic ciekawego nikt do niego nie pisał, a
po drugie za szybko przewijał je, żebym mogła zobaczyć wszystkie. Nawet nie
zauważyłam, gdy przysnęłam. Dopiero jak on się poruszył i głowa mi spadła z
jego ramienia obudziłam się.
-
Wybacz, nie
wiedziałem, że śpisz.- wycharczał.
-
A ty lepiej
mówisz.- zauważyłam.
-
No tak... wziąłem
ten specyfik mamy i Shanimala. Naprawdę działa na różnego rodzaju
przeziębienia.
-
A co to
jest?- zaciekawiłam się.
-
Nie mam
pojęcia. Ale działa i nie jest na bazie mięsa.- dodał szybko.- Przynajmniej mam
taką nadzieję. Mniejsza... jeśli przeżyję ten lot to zagranie koncertu będzie
bułką z masłem.
-
Oby.-
powiedziałam i wstałam.- Ej, patrz. To nie Emma nas woła?- zapytałam wskazując
na blondwłosą postać stojącą przy jakiejś bramce.
-
Hym... nie
wiem.- powiedział nieprzytomnym głosem.
Nie czekając na jego potwierdzenie,
pociągnęłam go w stronę tej kobiety. Gdy byłam już bliżej, okazało się, że to
naprawdę Emma. Była zdenerwowana i machała na nas ręką pokazując, że mamy do
niej biec. Ruszyłam więc biegiem ciągnąc za sobą zakatarzonego Leto. Dziwnie
się biegło z kimś kto praktycznie się czołgał po ziemi, ale jakoś daliśmy radę.
-
Jared! Zabiję
cię jak tylko wejdziemy na pokład!- warknęła i podała kobiecie w uniformie
nasze bilety i paszporty, w których znajdowały się wizy.
Kilka minut później byliśmy już rękawie
prowadzącym do ogromnego samolotu. Tu już Emma przestała się powstrzymywać i
zaczęła drzeć się na Leto.
-
Czyś ty
zwariował?! Miałeś być przy wejściu najpóźniej 30 minut temu! Cudem ubłagałam
tę kobietę, by nas jeszcze wpuściła! Jesteś niepoważnym człowiekiem!
Jared chciał coś powiedzieć, ale na tyle źle
się czuł, zresztą stresował się samym lotem, że darował sobie odpowiedź. A Emma
nadal na niego się wydzierała.
-
Zachowujesz
się jak 5 letni bachor! Zamiast w końcu zmądrzeć i wydorośleć, ty nadal masz wszystko
gdzieś i myślisz, że zawsze będę za ciebie wszystkie problemy rozwiązywać! Nie
ma tak łatwo w życiu Leto!
-
Dobra już,
zbeształaś mnie. Wystarczy.- jęknął zatykając sobie uszy dłońmi.
-
Jak
wystarczy, jak właśnie pokazujesz, że nie wystarczy!
-
Kobieto ucisz
się! Jestem chory, czy ty tego nie możesz zrozumieć?! Ledwo co się trzymam na
nogach.
-
To cię nie
zwalnia z myślenia.- odpowiedziała już nieco spokojniej.- Masz w ogóle miejsce
przy oknie. Klaudia, ty siedzisz obok niego.
Pokiwałam głową i
weszliśmy na pokład samolotu. Dwie śliczne stewardessy przywitały nas i
wskazały miejsca. Jared od razu opadł na fotel i popatrzył w małe samolotowe
okienko. Usiadłam obok niego, a po mojej prawej stronie Emma. Wszyscy
zapięliśmy pasy bezpieczeństwa i załoga samolotu po sprawdzeniu, czy wszystko
jest zabezpieczone przed lotem zaczęła pokazywać pasażerom jak zapinać pasy,
czy korzystać z masek gazowych w razie wypadku. Wyjęłam z kieszeni blackberry i
przełączyłam ją na profil samolotowy. Nigdy nic nie wiadomo, może zachce mi się
pisać opowiadanie w czasie podróży. Jared to samo zrobił ze swoim telefonem i
gdy wjechaliśmy na pas startowy, wokaliście przypomniało się, że nie był przed
lotem w toalecie.
-
Muszę do
łazienki.
-
Siedź na
dupie i nie rób wstydu.- warknęła Emma.
-
Ale ja
muszę...- jęknął.- Zapomniałem na lotnisku...
-
To masz
problem. Nie waż mi się teraz ruszyć, inaczej stracisz swoje przyrodzenie i
asystentkę.
-
Ale jesteś na
mnie dziś cięta. Nie rozumiesz, że źle się czuję.
-
Ja też się
źle czuję, jak na ciebie patrzę. Od razu ciśnienie mi się podnosi.- warknęła w
odpowiedzi i odwróciła się do niego plecami.
Jay jeszcze chwilę wpatrywał się w nią, po
czym znów zaczął obserwować świat przez okienko. Zauważyłam, że szybciej
oddycha i mocno trzyma się fotela. Albo strach przed lataniem, albo naprawdę mu
się chce do kibelka. W końcu samolot dostał pozwolenie startu i ruszyliśmy.
Samolot bardzo szybko przyśpieszał.
-
Zsikam się,
kuźwa.- warknął Jay. – Leć ty latająca puszko!
I akurat gdy wypowiedział te słowa samolot
poderwał się, lecz gdy tylko Leto wypuścił powietrze poczuliśmy szarpnięcie i
znów znaleźliśmy się na ziemi.
-
Co do jasnej
cholery!- prawie krzyknął Jared, aż połowa pasażerów w naszej okolicy zwróciła
w naszą stronę głowy.
Nagle samolot gwałtownie zahamował i gdyby nie
pasy to sami byśmy nauczyli się latać. A po chwili gwałtownie skręciliśmy.
Trzymałam się przerażona fotela, zresztą jak reszta pasażerów. A Jay obok
zaczął panikować. Zatrzymaliśmy się, a Jay zamilkł. Od razu usłyszeliśmy
komunikat, że wszystko jest pod kontrolą.
-
Witam, tu
mówi wasz kapitan. Nie macie czym się państwo denerwować. Nic się nie stało, po
prostu jakiś samolot chciał na nas wylądować.
Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam na Jareda,
który ledwo co siedział ze zdenerwowania w swoim fotelu. Ściskał tak mocno
ręce, że bez problemu mogłam policzyć wszystkie jego, nawet te najmniejsze,
żyłki na jego rękach. Biedactwo.
-
Oni chcą mnie
zabić.- zaczął znów jęczeć.
-
Jared, jeśli
się w końcu nie zamkniesz to sama własnoręcznie cię zabiję!- krzyknęła na niego
Ludbrook.- Zamknij tę jadaczkę, nie ty jeden się denerwujesz do jasnej cholery!
Jay ponownie zamilkł, a z tyłu usłyszeliśmy
śmiechy. Pięknie... Jedna podróż samolotem, która na dobrą sprawę nawet się
jeszcze nie zaczęła, a już takie akcje się wyczyniają.
-
Mam dość! Idę
do tego pilota!- warknął Jared i odpiął pasy.
Postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i mocno
popchnęłam go na fotel, a potem przypięłam.
-
Spróbuj się
ruszyć, a nigdy, przenigdy nie skorzystasz już ze swoich klejnotów.- warknęłam.
Jared zesztywniał patrząc na mnie zaskoczony.
Na szczęście wtedy pilot oznajmił, że za chwilę ponownie startujemy. Tym razem
start odbył się bez większych problemów, a samolot uniósł się wysoko w chmury.
Lecieliśmy już tak z jakieś 3 minuty, a znak „zapiąć pasy” wciąż się świecił.
-
Zsikam się,
jak boga kocham!- warknął Jared zakładając nogę na nogę.- Już nawet
zapomniałem, że lecę samolotem. Ja chcę do kibla!
Jak na komendę rozległ się głos drugiego
pilota informującego, że osiągnęliśmy wysokość przelotową i zniknął znak
„zapiąć pasy”. Jared zerwał się z fotela w tempie natychmiastowym i popędził do
kibelka, o mało co nie lądując na Shannonie siedzącym po drugiej stronie
przejścia, bo nie zauważył wyciągniętych nóg Emmy. Nawet nie zdążył na nią
popatrzeć, bo dopadł drzwi łazienki. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby
ktokolwiek w takim tempie znalazł się w toalecie. Emma zachichotała cicho
widząc panią Leto, która z ręką na czole kiwała głową nie mogąc uwierzyć, że
jej syn zrobił taką akcję. Po 5 minutach obydwie z blondynką zaczęłyśmy się
martwić, bo Jared wciąż nie wracał z łazienki, która była w końcu obok.
-
Ej, a jak on
się spuścił w klozecie?- zapytała udając przerażenie.
-
To sobie
polata z własnymi sikami.- zaśmiałam się.
-
Naprawdę
zaczynam się o niego martwić.- stwierdziła i znów się roześmiałyśmy.- No chyba,
że jest tam lustro, to nie mam pytań czemu wciąż tam siedzi.
Śmiejąc się tak nawet nie zauważyłyśmy, że w
końcu Leto wyszedł z toalety. Dopiero jak przeszedł obok nas. Popatrzyłyśmy na
niego i zaczęłyśmy się śmiać. Był cały blady i niewidzącym wzrokiem wpatrywał
się w ścianę przed nim. Popatrzyłyśmy na siebie z blondynką i znów zaczęłyśmy
się chichrać.
-
Papier
toaletowy cię zaatakował w tym kiblu, czy co? Już myślałyśmy, że wyleciałeś
razem...
-
Zamek się
zaciął.- wyszeptał bezbarwnym głosem.
-
W spodniach?
Po tym komentarzu Emmy obydwie już płakałyśmy
ze śmiechu. W końcu, gdy udało nam się uspokoić, znów zapytałyśmy oto Jay’a.
-
W drzwiach.
Nie mogłem wyjść.
-
A to trauma.-
prychnęła ze śmiechem Ludbrook.
-
Odczep się,
ok.? Ty się nie boisz latać, a ja owszem. Dla ciebie to nic, ja o mało co nie
padłem tam na zawał. I śmiej się dalej, zobaczę jak będziesz, gdy znów pająk
zaplącze ci się we włosy.
Blondynka drgnęła i przestała się śmiać. Jared
odwrócił się od nas obrażony i przez całe dwie godziny nie powiedział ani
słowa. To było naprawdę niesamowite, patrząc na to, że jadaczka zazwyczaj mu
się nie zamyka. Ale w końcu tak mu się znudziło, że poprosił Emmę by mu
zamówiła coś do picia.
-
Sam nie
umiesz?
-
Jesteś bliżej
wyjścia.
-
I co z tego.
Masz przy lampce guzik z ludzikiem z tacą. Naciśnij i nie będzie problemu.-
mruknęła znad książki.
-
Dzięki za
pomoc. Nie wiem co dziś w ciebie wstąpiło. Jesteś cyniczna i ... okropna!
Asystentka na to zdanie tylko prychnęła i
przerzuciła kolejną kartkę swojego grubego tomiska. Jared wymruczał coś pod
nosem, czego nie zrozumiałam – niestety moja znajomość angielskiego nie jest
tak perfekcyjna, by rozumieć każde słowo- i nacisnął guzik. Chwilę później
zjawiła się przy Emmie wysoka, długonoga blondynka. Zaprezentowała Jaredowi
swój śnieżnobiały uśmiech i zapytała czego potrzebuję.
-
A co pani
mogłaby polecić?
-
A co pan
lubi, to pomogę wybrać coś dobrego.
-
Hym... piękne
kobiety.
Leto wyszczerzył do niej zęby i zaprezentował
jedno ze swoich uwodzicielskich spojrzeń. Sama o mało co nie parsknęłam
śmiechem widząc to, więc schowałam głowę w pismo. Jednak stwierdziłam, że nie
mogę tego ominąć i opuściłam trochę gazetę, by obserwować tę scenę. Jared
zaczął się zastanawiać nad jakimiś dwoma opcjami i po chwili coś powiedział pod
nosem. Dziewczyna uśmiechnęła się i poprosiła by powtórzył głośniej. On jednak
znów powiedział pod nosem, więc stewardessa nie miała wyjścia i pochyliła się
nad Emmą, która opuściła książkę i patrzyła wściekłym spojrzeniem na Jareda,
któremu oczy się zaświeciły na widok biustu tej kobiety.
-
Bardzo panią
przepraszam.- powiedziała do Emmy, która sztucznie się do niej uśmiechnęła i
znów zaczęła zabijać wzrokiem muzyka.
-
No dobrze,
wezmę... sok pomarańczowy.
Kobieta pokiwała głową i w końcu odeszła
przygotować mu napój, a Emma warknęła na niego.
-
10 minut
zamawiać pieprzony sok?!
-
Wybacz, nie
chciałaś mi pomóc. –odpowiedział z wrednym uśmiechem i włożył w uszy słuchawki.
Ludbrook nawet nie próbowała się więcej
odzywać, bo wiedziała, że to bez sensu. I tak jej nie słuchał. Zabawni ludzie.
Jared jeszcze chwilę poromansował ze stewardessą, gdy przyniosła mu napój, lecz
na szczęście już do mniej więcej połowy podróży był względny spokój. Co było w
połowie? Dostaliśmy jedzenie, a konkretnie kanapki.
-
Fuj! Ta jest
z mięsem! – powiedział Jared odkładając swoją na bok.- Przepraszam! Izabell!
Po chwili podeszła do niego ta sama blondynka,
u której zamawiał sok.
-
Co się stało
Panie Leto?
-
Jaredzie!-
powiedział.
-
To co się
stało Jaredzie?- zapytała ze stoickim spokojem.
-
Ta kanapka
jest z szynką.- powiedział robiąc minę zbitego psa.
-
Rozumiem, że
nie jadasz mięsa, tak?
Dziewczyna w mig załapała o co chodzi. Jared
pokiwał głową, a ona zniknęła. Po dłuższej chwili znów pojawiła się
oznajmiając, że kanapki z serem się skończyły.
-
To co mam
zrobić?
-
Hym...
jedynie może pan się przejść po samolocie i zapytać, czy ktoś nie mógłby się z
panem zamienić.
-
A mogłabyś za
mnie to zrobić złotko?- zapytał uśmiechając się do niej zalotnie.
-
Wybacz
Jaredzie, ale obowiązki wzywają.
Mówiąc to odwróciła się i
odeszła. A my z Emmą przybiłyśmy sobie piątki oznajmiając, że to naprawdę mądra
kobieta. Jared znów się obraził, lecz zaczęło mu burczeć w brzuchu. Popatrzył
na moją kanapkę z serem, ale od razu go uprzedziłam, że nie ma o czym marzyć.
-
No idź
gwiazdorze. Może spotkasz jakąś fankę to ci pewnie jeszcze nawet zapłaci żebyś
wziął od niej kanapkę.- zaśmiała się Emma.
-
Ale...-
zająknął się.
-
Taka
hollywoodzka gwiazda rocka boi się iść poprosić o wymianę kanapki?- zapytałam
udając szok.
Leto odpiął pasy i z miną wielce obrażonego,
poszedł szukać jedzenie. Po kilku minutach wrócił do nas z miną zbitego psa i
mięsną kanapką w ręce. Usiadł w fotelu i położył ją na stoliczku, który
rozłożył sobie.
-
Nikt nie
chciał się zamienić?- zapytałam udając zatroskaną.
W odpowiedzi coś
odburknął.
-
Nie
dosłyszałam.
-
Jedna
dziewczyna...
-
No to co się
nie zamieniłeś?- zapytałam.
-
Powiedziała,
że da mi ją jedynie jeśli zrobię przed nią striptiz.- wydukał.
-
No to czemu
go nie zrobiłeś? Przed tą stewardessą byłeś w stanie nawet...
-
Zamilknij.-
powiedział zatykając mi usta dłonią.
Dopiero po chwili zobaczyłam czemu. Blond
włosa kobieta pochyliła się nad Emmą i wyciągnęła rękę z kanapką w stronę
Jareda, który od razu mnie puścił.
-
Dziękuję.-
powiedział oddając jej tę z wędliną.
-
Nie ma
sprawy. – odpowiedziała i zanim Jared zdążył powiedzieć coś więcej zniknęła mu
z widoku.
Na szczęście już do końca podróży nie było
żadnych akcji. No może prócz lądowania, bo Jared znów zaczął jęczeć, że chce mu
się sikać. Obydwie z Emmą dostałyśmy ataku śmiechu i zaczęłyśmy go drażnić
popijając wodę z butelek, które wyjęłyśmy z torby. A biedak się skręcał. Z
jednej strony trochę było mi go żal, bo nie dość, że chory to jeszcze wszyscy
przeciw niemu, ale z drugiej... Niech się chłopak przygotowuje na przyjazd
Dagi. Zbieranie się na lotnisku zajęło nam... dobre 2 godziny. Myślałam, że tam
umrę, raz że z nudów, a dwa że ze zmęczenia. Jednak te kilkanaście godzin w
samolocie robi swoje. Gdy przyjechaliśmy do hotelu była już 23 w nocy. Nikt nie
miał siły, dosłownie na nic. Każdy zabrał swoją walizkę i poszedł do
wyznaczonego pokoju. Pożegnałam się ze wszystkimi i po sprawdzeniu twittera
oraz skorzystaniu z prysznica uwaliłam się na łóżko. Jutro EMA, a ja nawet nie
zwiedziłam Madrytu, w którym jestem od 4 godzin. Jutro z Dagą. – postanowiłam.
Zamknęłam oczy i od razu przeniosłam się do krainy snów. Pobudkę miałam bardzo
drastyczną, gdyż dźwięk telefonu był straszliwie piskliwy i bez przerwy
dzwonił. Złapałam za słuchawkę i ponownie ją odłożyłam na widełki. Na chwile
telefon ucichł, ale 30 sekund później znów się odezwał i odebrałam go.
-
Pobudka! Jest
już 10 rano! Ale śpioch!
-
Idę spać.-
mruknęłam do słuchawki chcąc już ją odłożyć.
-
A co z Dagą?
-
Odbierz ją.
-
Taka z ciebie
przyjaciółka?- usłyszałam po drugiej stronie.
-
Nie lubię was
wszystkich. – mruknęłam.- Okej wstaje.
Rozłączyłam się i podniosłam z łóżka.
Chwiejnym krokiem doszłam do łazienki, w której do umywalki nalałam lodowatej
wody i włożyłam do niej twarz. Dopiero to mnie trochę rozbudziło. Umyłam się i
ubrałam, po czym wyszłam z pokoju udając się w stronę apartamentu Jareda.
Zapukałam i po chwili otworzył mi drzwi.
-
Dzień dobry.-
przywitałam się.
-
Dobry.
–mruknął skupiony czytając jakąś kartkę papieru.
Weszłam za nim w głąb
pokoju i rozejrzałam się po nim. Niezły, czemu ja takiego nie mam? Pewnie to
mtv stawia...
-
O której ma
przylecieć Daga?- zapytał sortując papiery rozłożone na łóżku.
-
Hymm... chyba
o 12.- powiedziałam próbując sobie przypomnieć, co mówiła przez telefon.
-
To musimy się
już zbierać.
-
Wiesz... Ja
już jadę po nią z Tomo.- powiedziałam zakłopotana.
Jared odwrócił się w moją stronę i popatrzył
zaskoczony. Chwilę staliśmy tak wpatrując się w siebie, on zdziwiony, a ja nie
wiedząc jak rozegrać tę scenę. Po chwili stało się to czego się obawiałam.
Zadał pytanie, którego starsznie nie chciałam usłyszeć.
-
Wolałabym
nie... Daga... Hym... Jakby ci tu powiedzieć. Ona nie przepada za tobą.
Szok wymalowany na twarzy mojego ojca był
niesamowicie szczery. Jednak nie rozśmieszyło mnie to. Nie znałam jeszcze jego
reakcji.
-
Wolałabym też
nie narażać jej na szok, gdy ciebie zobaczy. Bałabym się o ciebie.-
powiedziałam starając się uśmiechnąć.
Jared kiwnął głową i odwrócił się, by po
chwili zabrać papiery i wyjść z pokoju. Szybko więc ruszyłam za nim, wiedząc że
coś jest nie tak.
-
Jared!
Zaczekaj!
On jednak zupełnie olał moją prośbę i nadal
szedł przed siebie.
-
Jared,
proszę!- jęknęłam i dogoniłam go.- Jared!- krzyknęłam zagradzając mu drogę.
On tylko stanął i popatrzył na mnie
beznamiętnym wzrokiem i zapytał „co?”. Choć raczej było to fuknięcie.
-
Proszę cię,
nie obrażaj się.
-
Nie jestem
obrażony.- odpowiedział i ominął mnie.
-
Jak nie, jak
tak! Przecież widzę!- jęknęłam goniąc go.
Nagle stanął tak, że ledwo co wyrobiłam się by
na niego nie wpaść. Odwrócił się do mnie i cicho powiedział.
-
Nie jestem
obrażony, ani zły. Jest mi po prostu przykro.
Po tych słowach zniknął za drzwiami pokoju
swojej asystentki. Poczułam się jak ostatni śmieć. On chciał się pokazać z
dobrej strony, starał się zachowywać tak jak powinien każdy ojciec, a ja mu
powiedziałam, że nie chcę by ze mną jechał. Ale z drugiej strony wiedziałam, że
gorzej wszystko by się to potoczyło, gdyby pojechał ze mną. Daga naprawdę go
nie lubiła i potrafiła być okropnie niemiła. A Tomo uwielbiała. Odeszłam od
jego drzwi i zapukałam do Milicevica. Chwilę później wyjrzała zza nich Vicky.
-
Wchodź, Tomo
jest w łazience, zaraz powinien wyjść.
-
Ja poczekam
przy recepcji w takim razie. Muszę jeszcze zadzwonić.- powiedziałam uśmiechając
się do koleżanki.’
Chciałam zadzwonić do Jess, lecz ona w ogóle
nie odbierała. Zawiedzona po raz kolejny nacisnęłam czerwoną słuchawkę. W końcu
po 5 minutach zszedł Tomo i wsiedliśmy do wcześniej zamówionej taksówki.
Chorwat przez całą podróż zawzięcie pisał coś na telefonie. Jak się później
okazało był to twitter. Wyjęłam swoją blackberry i zaczęłam śledzić to co
pisze. Uśmiechnęłam się do siebie zaczęłam szybko przebierać palcami po
klawiaturze. Po chwili usłyszałam jego jęk.
-
Ej! Jak
mogłaś!
-
Ale o co ci
chodzi?- zapytałam udając, że nie mam pojęcia o co biega.
-
No jak to co!
-
No Tomuś...
po prostu uświadomiłam tych wszystkich ludzi, że wcale nie tweetujesz nago.
-
No właśnie!-
powiedział zasmucony.
Zaczęłam się śmiać z jego miny zbitego psa, a
po chwili i on sam do mnie dołączył. Gdy dojechaliśmy na lotnisko mój humor był
już w całkiem dobrym stanie. Po wiadomości od Dagi, że na nas czeka przy
wschodnim wyjściu z lotniska zaczęło się poszukiwanie jego. Tomo mówił, że mamy
skręcić w prawo, a ja że w lewo. No i ostatecznie wyszło na moje. Zauważyłam
przyjaciółkę, która siedziała na jednym z wolnych krzesełek i bawiła się swoją
bransoletką Placebo. Rzuciłam się jak głupia biegiem w jej stronę. Prawie, że
zabiłam jakiegoś staruszka na którego wpadłam (nie zauważyłam go, nooo...), ale
gdy tylko znalazłam się przy niej zapomniałam o tym. Daguś wstała, a ja
przytuliłam się do niej nie chcąc jej za nic puścić. Puściłam ją dopiero, gdy
usłyszałam męski pisk nad uchem. Tomo udawał fangirlsa, co mnie totalnie
rozwaliło. Rzucił się na nas obejmując tak, że ledwo co oddychałam, nie mówiąc
już o Dadze.
-
Aua... Kunik
zmiażdżyłaś mi... omg!- powiedziała patrząc na Tomo.- To Tomuś czy mam zwidy?-
zapytała uwalniając się z naszych objęć.
Chorwat w mig się uspokoił i jak gdyby nigdy
nic stanął obok, poprawił ubranie i wyciągnął rękę.
-
Cześć, Tomo.
-
Daga...-
odpowiedziała blondynka patrząc na gitarzystę marsów z szerokim uśmiechem.-
Jest tu ten kretyn?- zapytała rozglądając się wokół.
-
Kto?- zapytał
zaciekawiony Milicevic, a ja się uśmiechnęłam.
-
Jared został
w hotelu. Chodźmy już.
-
Jared?-
zapytał gitarzysta patrząc na moją przyjaciółkę.- Dlaczego kretyn?
-
Nie chcesz
wiedzieć.- szepnęłam i pociągnęłam dwójkę w stronę postoju taksówek.
Wsiedliśmy do jednej z nich i ruszyliśmy w
stronę centrum miasta. Tomo zaczął rozmawiać z Dagą, a ja zaczęłam się bawić
blackberry. Wysłałam sms’a do Jessy, by dała mi znać kiedy będzie mogła
rozmawiać. W końcu znaleźliśmy się w hotelu. Daga miała spać ze mną w pokoju,
co prawda Jared mówił, że może sobie wziąć oddzielny, ale ja postanowiłam, że
będzie spać ze mną.
Dzięki za komentarze! Co co Mata, to on jeszcze się pojawi ;) i to nie raz. I dlaczego od rauz romans? o.O :D Co do jazdy konnej Jareda to jeszcze trochę będzie, ale to dopiero… uuu… no za kilka (naście) rozdziałów ;) Ofc jeśli do niej dojdzie xD Co do wegetarianizmu J to… wzięłam to z jakiegoś wywiadu. Jared w nim powiedział, że jedyną rzeczą jaką je (z mięsa) jest rosół jego mamy, jak jest chory. A że nie często ją pewnie widzi to nie często go je :P I jak dla mnie to tu nie chodzi o łamanie zasad a oto co jest dobre dla zdrowia. Czasami on załamuje mnie brakiem myślenia o zdrowiu, ale jednak czasem zdaża mu się też o nim pomyśleć ;) No to tyle… Następny rozdział postaram się dodać przed Pragą i Wiedniem ;)
Z dedykacją dla Dagusi <3 hihi kolejny rozdział będzie jeszcze bardziej wredny dla tej mendy zwanej JL :D :*
PS. i malutka dedykacja dla Ani z latającą kupę xD
Rozdzial po prostu mega! Chyba jeden z lepszych, jesli nie najlepszy! Byl i smieszny i uroczy!
OdpowiedzUsuńScena z Szynkiem i Sky’em… Aww.
Albo Klaudia z J – normalnie wszystko perfekt!
Ale troche sie zawiodlam. Liczylam na to, ze po nieudanym starcie J sie posika. Ale nic…
Good job! Z niecierpliwoscia czekam na kolejny rozdzial. Mam nadzieje, ze Daga da Dziadowi popalic!
-adka
Czyżbym była pierwsza? o.O No szok po prostu! :P
OdpowiedzUsuńRozdział czytało mi się… czy ja wiem? Momentami świetnie, momentami topornie. Rozkminy w samolocie sprawiły, ze od śmiechu rozbolał mnie brzuch. xD
A jak Jared kichnął na Klaudię… Gapiłam się tępo w to zdanie nie mogąc w to uwierzyć i prawie zleciałam z krzesła.
Muszę powiedzieć, że współczuje Sky. Osobiście uważam, że jeśli się tyle wyjeżdża, to nie powinno się mieć zwierząt(no chyba, że rybki), bo to wobec nich nie fair. Meczą się, tęsknią… No po prostu ma się ochotę dokopać właścicielom. Taka moja dygresja.
Podobała mi się scena wspólnej gry. A jeszcze biorąc pod uwagę, że Klaudia siedziala mu na kolanach w piżamie, to od razu przed oczami stanęła mi taka ciepła scenka ojca z córeczką… co z tego, że Klaudia nie jest filigranową, małą dziewczynką i Dziad pewnie tak na prawdę by się złamał, jakby ktoś mu siadł na kolanach. I tak było to słodkie. xP
No i cóż… to chyba tyle ode mnie na dziś. Życzę szalonej zabawy na koncertach! Proszę. Pociągnij „przypadkiem” jakiemuś fg z łokcia ode mnie, jeśli będziesz mieć okazję. ;P
Pozdrawiam.
-onisia
alloha Kobieto! Cholera, sesja jest ! Zamiast się uczyć siedzę przed tym cholernym laptopem i czytam, czytam, czytam… :-)Nie wiem na ile jesteś podobna do bohaterki ale jak ją opisujesz to mam siebie przed oczami, aż mnie to przeraża, jakby ktoś mnie opisywał. Wygląd (oprócz oczu i wieku hehe) osobowość, pierwsze zetknięcie z zespołem (w TV videoklip „The Kill”), rany i wiele innych rzeczy. Czemu mnie śledzisz, hehe… pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń-marsichec
Shannon i płaczący piesek, to było cholernie rozczulające :D Naprawdę uroczy motyw.
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc fanką MCR nie jestem, ale Black Parade akurat lubię :) Pamiętam, że często tego słuchałam po śmierci swojego znajomego. Jakoś tak mnie to pocieszało.
Co jak, co, ale nie chciałabym mieć na twarzy zarazków Szefa. Bleee… biedna Klaudia. Też bym na jej miejscu, od razu poszła się zdezynfekować :D
Kłótnia Emmy z Jaredem totalnie mnie powaliła. „stracisz swoje przyrodzenie i asystentkę” to mistrzostwo :D A biedulek chciał tylko do kibelka :D W sumie dobrze, że się nie zesikał przy tym nagłym hamowaniu. Jeez co on z tym sikaniem? Jakieś problemy z prostatą czy jak ?
Cholernie się uśmiałam czytając ten rozdział. Lot był przekomiczny. Dziękuję, bo od rana miałam niezbyt dobry humor :)
-marion
Buaaahahahahaaaa!hahahaa! haahahahaaaaa! – komentarz do samolotu. To mi się podobało. I Tomo udający fg. I biedny Sky :(
OdpowiedzUsuńHa, szykuj się Jay, bo jak już przyleciałam to będzie Ci jeszcze bardziej przykro, mwahahahaa.
Mogłam wczoraj napisać Ci komentarz, bo byłam w lepszym humorze po przeczytaniu(thank you :*), a teraz taki byle jaki jest :< Ale za to miałaś koment smsem ;)
Aha, wiedziałam że to będzie Centrefolds! ^^
-daga
aaaa! ;D Taki cudowny i długi rozdział, że nie wiem co mam pisać xd Szkoda mi Jaredzika i szkoda mi pieska… No i powiedzenie ‘Cześć tato, moja przyjaciółka cie nie znosi’ musiałoby być dosyć krępujące ;) Świetny rozdział! Czekam! I liczę na romans! Serio! Bo lubię ;p
OdpowiedzUsuń-agi
Aaa latająca kupa rządzii.
OdpowiedzUsuńI Sky i Shannon mnie rozbroili. Taki ukochany moment to był w tym odcinku.
-ania
Jared w jednym z wywiadów mówił też, że nie je sera. To może ci się też przydać do kolejnych rozdziałów. ; )
OdpowiedzUsuń-ag
Bardzo mi się podobało pożegnanie Shaniastego ze Sky’em i granie Klaudii i dziada. Takie… fajnie ;D A z akcji w samolocie nie mogłam przestać się śmiać, najpierw pilna potrzeba Jay’a, a potem ten jego „flirt” z Izabell. Jak zwykle dużo śmiechu z ” pana pięknego” jednak gdy pod koniec dowiedział się, że koleżanka Klaudii za nim ” nie przepada” zrobilo mi się go troche zal… Anyway czekam na następny ! ;) ;*
OdpowiedzUsuń-damon
NARESZCIE NADGONIŁAM :D. twoje opo mnie coraz bardziej rąbie xD. Jest cudowne <3. Brak mi słów ^^.
OdpowiedzUsuńps. uważaj na rodzaj żeński, gdy piszesz a la Jared. napisałaś bodajże „miałam” xD. poza tym jakieś tam głupie błędy bezsensowne. czekam na więcej :3
-lisa
Wyrazenie „synku nie jestes DOPAKOWANY” jest jak najbardziej prawdziwe. Szynus jest dopakowany za to za dwoch. I wiesz co? Kocham go.
OdpowiedzUsuńWyrazenie drugie „Jared spuscil sie w toalecie” brzmi bardzo wulgarnie;) Nie obchodzi mnie zycie erotyczne mlodszego Leto.
Czytam to w Costa i smieje sama do siebie.
Jared w samolocie – dobrze ze nie trafil na mnie, bo bym mu wepchala kanapke z szynka i zatrzasnela na caly lot w kiblu:D
Jezu jak dorosly facet morze byc takim wrzodem na dupsku?
Punkty dla Emmy.
Biedny Skye. Moze on sie nie zmiescil do walizki ale ja tak. Szczegolnie Szanonowej:D
Zreszta Shannon I walizka I dworzec w Manchester tak mi sie super kojarza:<. Do dzisiaj mam ta walizke. Czasami sobie wyobrazam ze jestem nia. Super, po 8 klasach podstawowki, 4 klasach liceum, 5 latach studiow i zaczetym doktoracie jedynym czym chce byc to walizka na ktora wpadl mi Shann:D zal mi siebie.
Daga rulzzzz:D Mysle ze jakbysmy dorwaly razem Jareda to nie zostaloby z niego duzo. Chociaz jakbym dorwala Shanna to z niego tez by nic nie zostalo ale to juz inna historia.
-mama