15 listopada 2010

Chapter 3 "Be a hero"

Chapter 3
"Be a hero"

ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA LETO

Była już 3 w nocy, a ja zapragnąłem właśnie wybrać się na spacer. Założyłem na siebie czarny długi płaszcz i zapiąłem go na ostatni guzik. Może to i było lato, ale tutaj w Anglii ich lato było takie jak u mnie zima. Poprawiłem kaptur i założyłem buty na stopy. Stwierdziłem, że skoro to ma być spacer to założę moje ulubione czarno-czerowo-fioletowe nike’i. Sprawdziłem czy mam ze sobą paszport i portfel, po czym dotknąłem wewnętrznej kieszeni i wyczułem w niej moją blackberry. Zabrałem ze stolika kartę magnetyczną, która pozwalała mi dostać się do mojego pokoju i ruszyłem w stronę wind. Wyjąłem telefon i w drodze do wyjścia zdążyłem napisać na twitterze pytanie kto chce się do mnie dołączyć. Wiedziałem, że zaraz dostanę milion odpowiedzi, ale jakoś zawsze mnie kusiło, by dowiedzieć się czy aby na pewno ten milion nadal ich jest. Wychodząc z hotelu nałożyłem na głowę kaptur i ruszyłem przygarbiony chodnikiem. Praktycznie przez cały czas musiałem być wyprostowany, czy to był koncert, czy to był wywiad czy plan filmowy, a tutaj o tej godzinie mogłem spokojnie garbić się do woli. Idąc tak ulicą oglądałem Londyn z wielką przyjemnością. Miasto to mimo nocy wydawało się naprawdę przyjazne. Chciałem przejść na drugą stronę ulicy, gdy zauważyłem nadjeżdżający samochód. Zatrzymałem się na chodniku i obserwowałem jak mija mnie i jedzie dalej. Dosłownie sekundę później usłyszałem pisk opon i głośny huk. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i zauważyłem, że samochodu prawie nie ma. Został tylko jego niewielki kawałek. Ogromna ciężarówka zmiażdżyła cały przód tego niewielkiego samochodu. Spostrzegłem, że z wraku auta unosi się dym, więc nie myśląc za wiele pobiegłem w tamtą stronę, chociaż powinienem być w przeciwną. Ale nigdy bym sobie nie wybaczył gdyby w środku był człowiek, a ja go nie wyciągnąłem, bo okazałem się być tchórzem. Gdy tylko dopadłem samochodu stwierdziłem, że mam nie więcej niż 4 minuty zanim ten wrak wybuchnie. Zajrzałem do przodu, miejsce kierowcy było totalnie zmiażdżone, nic z niego nie zostało. Ale pasażer był. Zobaczyłem, że jest nim jakaś blondynka. Gdy już chciałem biec by okrążyć samochód, albo raczej jego szczątki, jakiś chłopak mnie uprzedził otwierając drzwi i starając się ją wyjąć. Spojrzałem na tył samochodu i zauważyłem na tylnim siedzeniu jakąś postać. Nie mogłem otworzyć wklęśniętych do środka drzwi, więc wybiłem szybę. Wiedziałem, że muszę się spieszyć, inaczej koncert na wembley stadium, będzie moim ostatnim występem. Gdy przeciskałem się przez otwór do środka dziękowałem bogu, że jestem taki chudy. W końcu złapałem tę osobę za bluzkę i zacząłem wyciągać z auta. Nie trwało to długo, bo dzięki graniu na gitarze miałem mocne mięśnie ramion i sprawnie wyciągnąłem postać z auta. Gdy tylko ją złapałem w wygodniejszej pozie okazało się, że to jest dziecko. Dziewczyna wyglądała na nie więcej niż 16 lat. Szybko podniosłem ją i zacząłem biec w kierunku przeciwnym do samochodu. Adrenalina i wizja śmierci sprawiły, że bardzo szybko znalazłem się w bezpiecznej odległości od samochodu, który tak jak się domyślałem nagle wybuchł. Pomyślałem o tym chłopaku, co wyciągał blondynkę, czy mu się udało, ale po chwili zauważyłem, że kryje się po drugiej stronie ulicy i trzyma ciało tej kobiety. Długo nie musiałem czekać na to, aż przyjedzie policja, straż pożarna i przede wszystkim karetka, która zabrała nas wszystkich do szpitala. I tak oto uratowałem komuś życie. Gdy znaleźliśmy się już w szpitalu zauważyłem, że ramię mnie nieziemsko boli. Gdy zdjąłem poszarpany płaszcz zobaczyłem, że całe lewe ramię mam rozcięte i to tak, że spokojnie mogłem włożyć do rany palec. Skrzywiłem się patrząc na to, ale nie takie rzeczy się już widziało. Podszedłem do najbliższej pielęgniarki i pokazałem ranę, prosząc, by coś z tym zrobiła, bo dziś rękę muszę mieć sprawną. Kobieta widząc moje naglące spojrzenie kazała mi wejść do jednej z sal i cierpliwie czekać na łóżku. Nie mając innego wyjścia tak zrobiłem. Po około 10 minutach pojawiła się obok mnie z różnymi medycznymi środkami.
-          Nie wygląda to dobrze.- stwierdziła oglądając moją ranę.- Pan przywieziono razem z tymi z wypadku samochodowego?
-          Tak.- odpowiedziałem zdenerwowany, bo po jej wzroku odgadłem, że nie jest za dobrze z moim ramieniem.
-          Co pan tam robił, bo nie wygląda pan na pasażera samochodu, a tym bardziej kierowcę ciężarówki?
-          Przechodziłem obok.- rzuciłem takim tonem, by przestała mnie pytać.
-          Takie rany się nie biorą z nikąd!- odpowiedziała oschle.
-          Czy to jest jakieś przesłuchanie?- zapytałem zirytowany.
-          Nie, proszę pana, ale wolę wiedzieć jak pan sobie zrobił taką ranę.
-          Wyciągałem z tego samochodu tę dziewczynę, co ją od razu zabrali. Musiałem wybić okno i to pewnie ostry jego fragment mnie tak zranił.- powiedziałem starając się powstrzymywać złość.
-          Och! No to bohatera tutaj mamy! I to jeszcze skromnego!
 Tak, na pewno, powiedziałem w myślach. Ja i skromność to dwie różne rzeczy. Powiedziałem tak tylko po to by się w końcu odczepiła. Miałem nadzieję, że nie zjawią się tu zaraz  fotoreporterzy i dziennikarze, z którymi nie miałem ochoty się spotykać. Właśnie zobaczyłem przed oczami nagłówek jakiejś pieprzonej gazety „Jared Leto bohaterem! Znany aktor i muzyk uratował przed pewną śmiercią...”
-          Słucham?- zapytałem, bo nie dosłyszałem co mówiła do mnie pielęgniarka.
-          Będziemy musieli założyć panu szwy. To dość głęboka i nieprzyjemna rana.
-          Nie zgadzam się.- powiedziałem wiedząc co to oznacza.
 Kobieta popatrzyła na mnie jak na idiotę i zaczęła mi tłumaczyć czemu te szwy są tak bardzo potrzebne. Po jakiejś połowie jej mowy zacząłem jej przedstawiać powód dlaczego nie mogę mieć szwów.
-          Ja dziś muszę zagrać koncert. Jestem gitarzystą, więc ręka mi jest bardzo potrzebna.
-          I tak go pan nie zagra z taką raną. Woli pan zemdleć z bólu na scenie czy po prostu nie zagrać jednego koncertu?
-          Wątpię, by to był jeden koncert. Wie pani, ja nie zamierzam zawieść swoich fanów. Wszystkie koncerty są wyprzedane, a w końcu to nie byle kilkanaście tysięcy ludzi.
-          Mnie nie obchodzi kim pan jesteś, proszę się zgodzić na te szwy, bo i tak nie ma pan wyjścia.
 W końcu zgodziłem się wiedząc, że zagram ten koncert i będę tu musiał wrócić, by założyli mi nowe szwy. W końcu ustaliliśmy, że ona pójdzie się dowiedzieć kiedy mi zszyją ramię, a ja mam tu grzecznie siedzieć. Wtedy przypomniałem sobie o płaszczu, który zostawiłem na korytarzu, więc szybko wybiegłem z sali i ku mojej wielkiej uldze złapałem płaszcz, albo raczej jego szczątki i zacząłem go przeszukiwać. Wyjąłem blackberry i spostrzegłem, że mam kilka nieodebranych połączeń. Szybko sprawdziłem kto o tej godzinie się do mnie dobijał, ale numer okazał się być mi nieznany. Spojrzałem w róg ekranu i okazało się, że jest już 6 rano. W momencie, gdy zacząłem pisać do brata, ten numer którego nie znałem znów zaczął dzwonić. Niezbyt chętnie, ale odebrałem go.
-          Tak, słucham?
-          Jared?- usłyszałem zdenerwowany głos brata.
-          No w końcu to moja komórka, nie?
-          Gdzie ty do jasnej cholery jesteś?!- zaczął krzyczeć do telefonu.
 No tak. Braciszek się zdenerwował. I co ja mu powiem? Że udawałem bohatera?
-          W szpitalu.- powiedziałem najspokojniej jak tylko umiałem.
-          Gdzie?! O boże! Co się stało?! Jesteś cały? Co ty tam robisz?!- usłyszałem grad pytań od nieziemsko zdenerwowanego brata.
-          Spokojnie. Shannon!- krzyknąłem, bo brat jakby się zaciął.
 W tym momencie do salki weszła ta pielęgniarka i popatrzyła na mnie pytająco.
-          Pańska dziewczyna się denerwuje?
 Gdy to usłyszałem zacząłem się śmiać. Pielęgniarka popatrzyła na mnie zdezorientowana, a brat przestał zadawać pytania.
-          Czemu się śmiejesz?- usłyszałem pytanie w telefonie.
-          Oddzwonię później.- powiedziałem i rozłączyłem się.- Przepraszam.- zwróciłem się do kobiety.- Rozmawiałem z bratem.
-          Myślałam, że Shannon to damskie imię.- powiedziała zmieszana.
-          Cóż... Mój brat raczej jest mężczyzną.- skwitowałem z uśmiechem.- To jak? Kiedy mi założycie te szwy?
-          Doktor właśnie w tym momencie zszywa tę dziewczynę, co ją podobno pan uratował i dopiero, gdy skończy będzie mógł się panem zająć.
-          W jakim sensie zszywa?- zapytałem z niepokojem.
 Ten zwrot na pewno nie wróżył nic dobrego.
-          Proszę się nie martwić. To tylko niewielka rana idąca wzdłuż skroni. Dziewczyna naprawdę nieźle się trzyma. Nic poważnego jej nie jest.
 Odetchnąłem z ulgą i zapytałem się o tę kobietę.
-          To jej matka. Jest w bardzo ciężkim stanie. Na razie walczymy o jej życie. Jest nieprzytomna.
 Pokiwałem ze zrozumieniem głową. Wypadek był naprawdę nieprzyjemny, a przede wszystkim tragiczny. Oczywiście policja i ze mną rozmawiała na ten temat. Opowiedziałem dokładnie wszystko co pamiętałem i wytłumaczyłem swoją obecność na miejscu zdarzenia. Po godzinie przyszedł do mnie lekarz i zaprosił do swojego gabinetu. Gdy usiadłem na leżance kazał zdjąć mi koszulkę, która także była podarta. Gdy to zrobiłem on popatrzył na ranę i zaczął ją oczyszczać. Po chwili ciszy odezwał się.
-          Będę musiał znieczulić panu całą rękę. Nie będzie pan jej czuł aż do jutra.
-          Co?- wydukałem zaskoczony.- Nie da się inaczej?
-          Mogę zrobić bez znieczulenia, ale to będzie bolało.
-          Proszę tak zrobić.- szybko odpowiedziałem.
-          Jest pan pewien? To będzie naprawdę bolesne.- zaczął mnie ostrzegać.
-          Tak, jestem pewien. I bardzo by mi zależało, gdyby pan się pośpieszył.
-          No dobrze.- odrzekł i zajął się przygotowywaniem potrzebnych rzeczy.
 Gdy podszedł do mnie mimowolnie się spiąłem. On przyjaznym głosem poprosił mnie bym się rozluźnił. Zrobiłem to i...
-          Aua! O kurwa!- syknąłem zaciskając dłoń w pięść.
-          Mówiłem, że będzie bolało? Jeszcze mogę zrobić znieczulenie.
-          Nie. Wytrzymam.- odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
 Gdy ponownie wbił igłę już tylko syknąłem. Jednak z każdym szwem ręka bolała mnie tak niemiłosiernie, że zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiłem. Gdy doszedł do połowy mojej rany wydałem z siebie taki dziwny odgłos, który był mieszaniną krzyku i wycia. Nagle do pokoju wpadła pielęgniarka, z którą wcześniej rozmawiałem i popatrzyła przestraszona na mnie. Widząc jak cierpię pokiwała zrezygnowana głową, a ja usłyszałem od lekarza wytłumaczenie.
-          Nie chciał znieczulenia.
-          Właśnie widzę. Ale pan jest uparty!- zwróciła się do mnie.
-          Muszę taki być.- mruknąłem zaciskając zęby jak tylko mogłem najmocniej, tak to cholerne ramię mnie bolało.
 Kobieta wyszła z gabinetu, a lekarz dalej się męczył z moją ręką. W końcu skończył, a ja już wiedziałem, że to był jeden z moich najgorszych pomysłów. Bałem się, że po znieczuleniu nie będę mógł ruszyć ręką, ale teraz było to samo, tak cholernie mnie bolała. Obandażował mi ją i oczywiście zabronił przez tydzień w ogóle jej używać. Tak... akurat się go posłucham, jak mam tyle koncertów do zagrania. W końcu wyszedłem z jego gabinetu i cały czas się krzywiąc z bólu zauważyłem tę pielęgniarkę prowadzącą jakiegoś pacjenta do sali. Podszedłem do niej i zapytałem się o tę dziewczynę i jej matkę.
-          Na razie nic nie wiem. Proszę przyjść wieczorem to się pan przekona co z nimi.- odpowiedziała uśmiechając się drwiąco widząc moją twarz przepełnioną bólem.- I radzę panu szukać zastępstwa na koncert.
-          I tak go zagram.- odpowiedziałem pewnie.- Niestety wieczorem mnie tu już nie będzie, więc... może zostawię pani karteczkę z moim nr telefonu i pani zadzwoni jak już coś będzie wiedzieć?
-          Hym... no dobrze. Proszę dać ją w recepcji i powiedzieć, że to dla Carmen.
 Pokiwałem głową i pożegnałem się z nią. Mimo wszystko było miłą kobietą. Zatrzymałem się przy recepcji i wręczyłem biały kartonik blondynce siedzącej za ladą, która nawet na mnie nie spojrzała. Szybko wyszedłem z tego miejsca i zamówiłem taksówkę. Zabrała mnie ona do samego hotelu i gdy tylko wszedłem do środka poczułem jak coś się na mnie rzuca. Syknąłem z bólu, gdy brat ścisnął moje ramię.
-          Jared! Co się stało? Dlaczego byłeś w szpitalu?!
 Znów grad pytań. Odepchnąłem go od siebie i nic nie mówiąc ruszyłem w stronę resteuracji, w której miało być śniadanie. Nie odzywałem się do niego, bo gdybym to zrobił on by usłyszał krzyk bólu. W końcu usiadłem przy wolnym stoliku ze szklanką z sokiem i popatrzyłem na zdenerwowanego brata stojącego przede mną. Uśmiechnąłem się lekko do niego i gestem nakazałem mu usiąść.
-          Głos ci odebrało, czy co?- zapytał i po chwili na jego twarzy wymalowało się przerażenie.- O boże! Nie mów, że...
-          Shannon ty idioto! Z moim głosem jest wszystko w porządku!- powiedziałem już trochę zły na brata.
-          To czemu nic nie mówisz?! Wiesz jak ja się o ciebie martwię?!
-          Spokojnie! Wiem, przecież widzę, że zachowujesz się jakby ci ktoś podał coś przeczyszczenie.
-          Świetnie! Ja tu się o ciebie martwię, a ty mi z czymś takim wyjeżdżasz.- mruknął obrażony.
-          Oj no nie obrażaj się.- powiedziałem już łagodniej.- No proszę... Chcesz wiedzieć dlaczego byłem w szpitalu?
 W końcu ciekawość przezwyciężyła focha rzuconego na mnie i zwrócił się w moją stronę mówiąc ciche „chcę”. Westchnąłem rozbawiony zachowaniem mojego starszego braciszka i zacząłem mu opowiadać to jak wyszedłem na spacer, jak później ratowałem tę dziewczynę i akcje w szpitalu.
-          Jestem z ciebie dumny, naprawdę.- powiedział patrząc na mnie z podziwem.
 Uśmiechnąłem się do niego zadowolony, że brat mnie pochwalił. Co jak co, ale to właśnie on jako jedyny nieliczny uświadamiał mnie kiedy robię coś źle, albo coś dobrze. Zawsze u niego mogę zobaczyć albo akceptację, albo negację. I będzie to szczere.
-          To co z twoim ramieniem?- zapytał poważniejąc.
-          No nie wiem. Zagram ten dzisiejszy koncert na 100% tylko nie wiem czy wytrzymam.
-          Chyba trzeba będzie wziąć kogoś do pomocy.
-          Nie jestem tym faktem zachwycony. Gdybym nie...
-          Jared! Uratowałeś ludzkie istnienie! Bądź z siebie dumny. Nasi fani na pewno by byli z ciebie bardzo dumni gdyby wiedzieli.
-          Wolę żeby nie widzieli. I tak już mam dość tych wszystkich głupot, które o mnie wypisują.- mruknąłem patrząc na bufet.- Wybacz, idę sobie wziąć śniadanie.
 Po chwili wróciłem do brata, który trzymał w ręce banana. Uśmiechnąłem się do niego złośliwie i powiedziałem.
-          Widzę, że małpka ma jedzenie?
-          Pff... odezwał się. A ty co masz? Jesz jak koń, same otręby. Blee!
-          Przynajmniej one są zdrowe.
-          Twierdzisz, że banany nie są? Przecież to owoce...
-          Tego nie powiedziałem. Też są zdrowe. Swoją drogą mają tutaj ochydne banany, więc nie wiem jak możesz je jeść.
-          Jared! Zajmij się swoim talerzem!
-          Przyniósłbyś z góry moje mleko?
-          Że co?
-          Mleko! Sojowe!
-          To jest dopiero świństwo.- stwierdził braciszek, ale podniósł swój zgrabny tyłek i ruszył w stronę wind.
 Nie musiałem na niego długo czekać. Kochany brat przyniósł mi moje pożywienie i w końcu mogłem zjeść porządne śniadanie. Gdy wychodziliśmy zabrałem zielone jabłko z bufetu, które od razu zacząłem konsumować. Idąc tak do pokoi znów zaczął się temat dzisiejszego koncertu. Z tego wszystkiego zapomniałem napisać set-listy, ale brat stwierdził, że set-lista może być taka jak z koncertu w Amsterdamie. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że tam prawie nie ma akustyków.
-          I tak dużo dziś nie pograsz. Sam mówisz, że ręka cię boli.
-          No tak, ale fani...
-          A od kiedy ty się nimi tak przejmujesz. Dostaną to co im damy. Twoje zdrowie jest ważniejsze niż widzimisię fanów.
-          Ej Shannon...
-          No co? Jesteś moim bratem, więc muszę cię jakoś przywołać na ziemię.
 Pokiwałem tylko bez przekonania głową i rozdzieliśmy się. Ja wszedłem do swojego pokoju, a brat do pomieszczenia naprzeciwko. 

6 komentarzy:

  1. madzia ; )
    nooo nareszcie ! rozdział świetny jak zawsze ; ) czekam na next ! ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. ms. nobody
    Noo, czekałam na ten rozdział i się doczekałam, yea. :D Hmhm, chciałabym zobaczyć wyjącego z bólu podczas zszywania Jareda, to byłoby bjutiful. *,* Nie no, ok. Nie życzę mu złego, niech unika niebezpieczeństwa. Chyba, że chce być bohaterem. XD Ale też jestem z niego dumna, a co!
    Racja, racja. Zaczyna się coś dziać. I mnie to się baaardzo podoba. Ah no, i wszystko bardzo fajnie opisane. W 100% czułam się jakbym towarzyszyła Jaredowi. Więęęc.. czekam na ten piękny koncert na wembley. :D ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ktulu
    Pamiętam, że czytałam to pomiędzy sałatką z ziemniaków a sałatką z czegoś tam i okropnie zacieszałam.
    Jared Leto prawie jak Rambo. Na żywca zszywany. Fikcja. Totalna. On by się kazał nie tylko znieczulić coby go zszyli ale poprosił by jeszcze o narkozę:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bachor
    Jay jako ninja. Normalnie be a hero na całym świecie. Na żywca zszywany no to miał imprezę chłopa i jeszcze grał na gitarze na koncercie. Wytrwały. Jestem ciekawa jakby się w realu zachował. Ale odważny. Myślę,że dobrze to zaplanowałaś. Twoje opowiadania jest normalnie. Bez związku pomiędzy 17-letnią dziewczyną a 40-letnim facetem. No i nie marudzę.!! I Shann jaki opiekuńczy. Lubię takiego misiowatego Shannonka, biedny martwi się o młodszego brata. Urocze. I że Jay dał komuś grać na KQ. No szaleństwo już do potęgi, znaczy dziwnie. Ale jestem ciekawa czy jay kiedyś grał z poważnym urazem ręki. Hmmmm. Co myślisz?

    OdpowiedzUsuń
  5. nevi
    Nie wiem czy śmiać się czy płakać. Strasznie miałam ochotę wybuchnąć śmiechem z powodu Shannona ;D Jared w postaci bohatera który dokonuje tak wspaniałomyślnych czynów-haha ciekawe, ciekawe ;D Na prawdę miło się czyta! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. OH.... Jay bohater, ale czekaj czekaj, to nadal ten sam idiota, no ale przecierz on jest Jared Leto on nie potrzebuje znieczulenia, pffff... Takie tam po co to.... Głąb!, lece dalej

    OdpowiedzUsuń