Chapter 3
"Be a hero"
ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA LETO
Była już 3 w nocy, a ja
zapragnąłem właśnie wybrać się na spacer. Założyłem na siebie czarny długi
płaszcz i zapiąłem go na ostatni guzik. Może to i było lato, ale tutaj w Anglii
ich lato było takie jak u mnie zima. Poprawiłem kaptur i założyłem buty na stopy.
Stwierdziłem, że skoro to ma być spacer to założę moje ulubione
czarno-czerowo-fioletowe nike’i. Sprawdziłem czy mam ze sobą paszport i
portfel, po czym dotknąłem wewnętrznej kieszeni i wyczułem w niej moją
blackberry. Zabrałem ze stolika kartę magnetyczną, która pozwalała mi dostać
się do mojego pokoju i ruszyłem w stronę wind. Wyjąłem telefon i w drodze do
wyjścia zdążyłem napisać na twitterze pytanie kto chce się do mnie dołączyć.
Wiedziałem, że zaraz dostanę milion odpowiedzi, ale jakoś zawsze mnie kusiło,
by dowiedzieć się czy aby na pewno ten milion nadal ich jest. Wychodząc z
hotelu nałożyłem na głowę kaptur i ruszyłem przygarbiony chodnikiem.
Praktycznie przez cały czas musiałem być wyprostowany, czy to był koncert, czy
to był wywiad czy plan filmowy, a tutaj o tej godzinie mogłem spokojnie garbić
się do woli. Idąc tak ulicą oglądałem Londyn z wielką przyjemnością. Miasto to
mimo nocy wydawało się naprawdę przyjazne. Chciałem przejść na drugą stronę
ulicy, gdy zauważyłem nadjeżdżający samochód. Zatrzymałem się na chodniku i
obserwowałem jak mija mnie i jedzie dalej. Dosłownie sekundę później usłyszałem
pisk opon i głośny huk. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i zauważyłem, że
samochodu prawie nie ma. Został tylko jego niewielki kawałek. Ogromna ciężarówka
zmiażdżyła cały przód tego niewielkiego samochodu. Spostrzegłem, że z wraku
auta unosi się dym, więc nie myśląc za wiele pobiegłem w tamtą stronę, chociaż
powinienem być w przeciwną. Ale nigdy bym sobie nie wybaczył gdyby w środku był
człowiek, a ja go nie wyciągnąłem, bo okazałem się być tchórzem. Gdy tylko
dopadłem samochodu stwierdziłem, że mam nie więcej niż 4 minuty zanim ten wrak
wybuchnie. Zajrzałem do przodu, miejsce kierowcy było totalnie zmiażdżone, nic
z niego nie zostało. Ale pasażer był. Zobaczyłem, że jest nim jakaś blondynka.
Gdy już chciałem biec by okrążyć samochód, albo raczej jego szczątki, jakiś
chłopak mnie uprzedził otwierając drzwi i starając się ją wyjąć. Spojrzałem na
tył samochodu i zauważyłem na tylnim siedzeniu jakąś postać. Nie mogłem
otworzyć wklęśniętych do środka drzwi, więc wybiłem szybę. Wiedziałem, że muszę
się spieszyć, inaczej koncert na wembley stadium, będzie moim ostatnim
występem. Gdy przeciskałem się przez otwór do środka dziękowałem bogu, że
jestem taki chudy. W końcu złapałem tę osobę za bluzkę i zacząłem wyciągać z
auta. Nie trwało to długo, bo dzięki graniu na gitarze miałem mocne mięśnie
ramion i sprawnie wyciągnąłem postać z auta. Gdy tylko ją złapałem w
wygodniejszej pozie okazało się, że to jest dziecko. Dziewczyna wyglądała na
nie więcej niż 16 lat. Szybko podniosłem ją i zacząłem biec w kierunku
przeciwnym do samochodu. Adrenalina i wizja śmierci sprawiły, że bardzo szybko
znalazłem się w bezpiecznej odległości od samochodu, który tak jak się domyślałem
nagle wybuchł. Pomyślałem o tym chłopaku, co wyciągał blondynkę, czy mu się
udało, ale po chwili zauważyłem, że kryje się po drugiej stronie ulicy i trzyma
ciało tej kobiety. Długo nie musiałem czekać na to, aż przyjedzie policja,
straż pożarna i przede wszystkim karetka, która zabrała nas wszystkich do
szpitala. I tak oto uratowałem komuś życie. Gdy znaleźliśmy się już w szpitalu
zauważyłem, że ramię mnie nieziemsko boli. Gdy zdjąłem poszarpany płaszcz
zobaczyłem, że całe lewe ramię mam rozcięte i to tak, że spokojnie mogłem
włożyć do rany palec. Skrzywiłem się patrząc na to, ale nie takie rzeczy się
już widziało. Podszedłem do najbliższej pielęgniarki i pokazałem ranę, prosząc,
by coś z tym zrobiła, bo dziś rękę muszę mieć sprawną. Kobieta widząc moje naglące
spojrzenie kazała mi wejść do jednej z sal i cierpliwie czekać na łóżku. Nie
mając innego wyjścia tak zrobiłem. Po około 10 minutach pojawiła się obok mnie
z różnymi medycznymi środkami.
-
Nie wygląda
to dobrze.- stwierdziła oglądając moją ranę.- Pan przywieziono razem z tymi z
wypadku samochodowego?
-
Tak.-
odpowiedziałem zdenerwowany, bo po jej wzroku odgadłem, że nie jest za dobrze z
moim ramieniem.
-
Co pan tam
robił, bo nie wygląda pan na pasażera samochodu, a tym bardziej kierowcę
ciężarówki?
-
Przechodziłem
obok.- rzuciłem takim tonem, by przestała mnie pytać.
-
Takie rany
się nie biorą z nikąd!- odpowiedziała oschle.
-
Czy to jest
jakieś przesłuchanie?- zapytałem zirytowany.
-
Nie, proszę
pana, ale wolę wiedzieć jak pan sobie zrobił taką ranę.
-
Wyciągałem z
tego samochodu tę dziewczynę, co ją od razu zabrali. Musiałem wybić okno i to
pewnie ostry jego fragment mnie tak zranił.- powiedziałem starając się
powstrzymywać złość.
-
Och! No to
bohatera tutaj mamy! I to jeszcze skromnego!
Tak, na pewno, powiedziałem w myślach. Ja i
skromność to dwie różne rzeczy. Powiedziałem tak tylko po to by się w końcu
odczepiła. Miałem nadzieję, że nie zjawią się tu zaraz fotoreporterzy i dziennikarze, z którymi nie
miałem ochoty się spotykać. Właśnie zobaczyłem przed oczami nagłówek jakiejś
pieprzonej gazety „Jared Leto bohaterem! Znany aktor i muzyk uratował przed
pewną śmiercią...”
-
Słucham?-
zapytałem, bo nie dosłyszałem co mówiła do mnie pielęgniarka.
-
Będziemy
musieli założyć panu szwy. To dość głęboka i nieprzyjemna rana.
-
Nie zgadzam
się.- powiedziałem wiedząc co to oznacza.
Kobieta popatrzyła na mnie jak na idiotę i
zaczęła mi tłumaczyć czemu te szwy są tak bardzo potrzebne. Po jakiejś połowie
jej mowy zacząłem jej przedstawiać powód dlaczego nie mogę mieć szwów.
-
Ja dziś muszę
zagrać koncert. Jestem gitarzystą, więc ręka mi jest bardzo potrzebna.
-
I tak go pan
nie zagra z taką raną. Woli pan zemdleć z bólu na scenie czy po prostu nie
zagrać jednego koncertu?
-
Wątpię, by to
był jeden koncert. Wie pani, ja nie zamierzam zawieść swoich fanów. Wszystkie
koncerty są wyprzedane, a w końcu to nie byle kilkanaście tysięcy ludzi.
-
Mnie nie
obchodzi kim pan jesteś, proszę się zgodzić na te szwy, bo i tak nie ma pan
wyjścia.
W końcu zgodziłem się wiedząc, że zagram ten
koncert i będę tu musiał wrócić, by założyli mi nowe szwy. W końcu ustaliliśmy,
że ona pójdzie się dowiedzieć kiedy mi zszyją ramię, a ja mam tu grzecznie
siedzieć. Wtedy przypomniałem sobie o płaszczu, który zostawiłem na korytarzu,
więc szybko wybiegłem z sali i ku mojej wielkiej uldze złapałem płaszcz, albo
raczej jego szczątki i zacząłem go przeszukiwać. Wyjąłem blackberry i
spostrzegłem, że mam kilka nieodebranych połączeń. Szybko sprawdziłem kto o tej
godzinie się do mnie dobijał, ale numer okazał się być mi nieznany. Spojrzałem
w róg ekranu i okazało się, że jest już 6 rano. W momencie, gdy zacząłem pisać
do brata, ten numer którego nie znałem znów zaczął dzwonić. Niezbyt chętnie,
ale odebrałem go.
-
Tak, słucham?
-
Jared?-
usłyszałem zdenerwowany głos brata.
-
No w końcu to
moja komórka, nie?
-
Gdzie ty do
jasnej cholery jesteś?!- zaczął krzyczeć do telefonu.
No tak. Braciszek się zdenerwował. I co ja mu
powiem? Że udawałem bohatera?
-
W szpitalu.-
powiedziałem najspokojniej jak tylko umiałem.
-
Gdzie?! O
boże! Co się stało?! Jesteś cały? Co ty tam robisz?!- usłyszałem grad pytań od
nieziemsko zdenerwowanego brata.
-
Spokojnie.
Shannon!- krzyknąłem, bo brat jakby się zaciął.
W tym momencie do salki weszła ta pielęgniarka
i popatrzyła na mnie pytająco.
-
Pańska
dziewczyna się denerwuje?
Gdy to usłyszałem zacząłem się śmiać.
Pielęgniarka popatrzyła na mnie zdezorientowana, a brat przestał zadawać
pytania.
-
Czemu się
śmiejesz?- usłyszałem pytanie w telefonie.
-
Oddzwonię
później.- powiedziałem i rozłączyłem się.- Przepraszam.- zwróciłem się do
kobiety.- Rozmawiałem z bratem.
-
Myślałam, że
Shannon to damskie imię.- powiedziała zmieszana.
-
Cóż... Mój
brat raczej jest mężczyzną.- skwitowałem z uśmiechem.- To jak? Kiedy mi
założycie te szwy?
-
Doktor
właśnie w tym momencie zszywa tę dziewczynę, co ją podobno pan uratował i
dopiero, gdy skończy będzie mógł się panem zająć.
-
W jakim
sensie zszywa?- zapytałem z niepokojem.
Ten zwrot na pewno nie wróżył nic dobrego.
-
Proszę się
nie martwić. To tylko niewielka rana idąca wzdłuż skroni. Dziewczyna naprawdę
nieźle się trzyma. Nic poważnego jej nie jest.
Odetchnąłem z ulgą i zapytałem się o tę
kobietę.
-
To jej matka.
Jest w bardzo ciężkim stanie. Na razie walczymy o jej życie. Jest nieprzytomna.
Pokiwałem ze zrozumieniem głową. Wypadek był
naprawdę nieprzyjemny, a przede wszystkim tragiczny. Oczywiście policja i ze
mną rozmawiała na ten temat. Opowiedziałem dokładnie wszystko co pamiętałem i
wytłumaczyłem swoją obecność na miejscu zdarzenia. Po godzinie przyszedł do
mnie lekarz i zaprosił do swojego gabinetu. Gdy usiadłem na leżance kazał zdjąć
mi koszulkę, która także była podarta. Gdy to zrobiłem on popatrzył na ranę i
zaczął ją oczyszczać. Po chwili ciszy odezwał się.
-
Będę musiał
znieczulić panu całą rękę. Nie będzie pan jej czuł aż do jutra.
-
Co?-
wydukałem zaskoczony.- Nie da się inaczej?
-
Mogę zrobić
bez znieczulenia, ale to będzie bolało.
-
Proszę tak
zrobić.- szybko odpowiedziałem.
-
Jest pan
pewien? To będzie naprawdę bolesne.- zaczął mnie ostrzegać.
-
Tak, jestem
pewien. I bardzo by mi zależało, gdyby pan się pośpieszył.
-
No dobrze.-
odrzekł i zajął się przygotowywaniem potrzebnych rzeczy.
Gdy podszedł do mnie mimowolnie się spiąłem.
On przyjaznym głosem poprosił mnie bym się rozluźnił. Zrobiłem to i...
-
Aua! O
kurwa!- syknąłem zaciskając dłoń w pięść.
-
Mówiłem, że będzie
bolało? Jeszcze mogę zrobić znieczulenie.
-
Nie.
Wytrzymam.- odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Gdy ponownie wbił igłę już tylko syknąłem.
Jednak z każdym szwem ręka bolała mnie tak niemiłosiernie, że zacząłem się
zastanawiać czy dobrze zrobiłem. Gdy doszedł do połowy mojej rany wydałem z
siebie taki dziwny odgłos, który był mieszaniną krzyku i wycia. Nagle do pokoju
wpadła pielęgniarka, z którą wcześniej rozmawiałem i popatrzyła przestraszona
na mnie. Widząc jak cierpię pokiwała zrezygnowana głową, a ja usłyszałem od
lekarza wytłumaczenie.
-
Nie chciał
znieczulenia.
-
Właśnie
widzę. Ale pan jest uparty!- zwróciła się do mnie.
-
Muszę taki
być.- mruknąłem zaciskając zęby jak tylko mogłem najmocniej, tak to cholerne
ramię mnie bolało.
Kobieta wyszła z gabinetu, a lekarz dalej się
męczył z moją ręką. W końcu skończył, a ja już wiedziałem, że to był jeden z
moich najgorszych pomysłów. Bałem się, że po znieczuleniu nie będę mógł ruszyć
ręką, ale teraz było to samo, tak cholernie mnie bolała. Obandażował mi ją i
oczywiście zabronił przez tydzień w ogóle jej używać. Tak... akurat się go
posłucham, jak mam tyle koncertów do zagrania. W końcu wyszedłem z jego
gabinetu i cały czas się krzywiąc z bólu zauważyłem tę pielęgniarkę prowadzącą
jakiegoś pacjenta do sali. Podszedłem do niej i zapytałem się o tę dziewczynę i
jej matkę.
-
Na razie nic
nie wiem. Proszę przyjść wieczorem to się pan przekona co z nimi.-
odpowiedziała uśmiechając się drwiąco widząc moją twarz przepełnioną bólem.- I
radzę panu szukać zastępstwa na koncert.
-
I tak go
zagram.- odpowiedziałem pewnie.- Niestety wieczorem mnie tu już nie będzie,
więc... może zostawię pani karteczkę z moim nr telefonu i pani zadzwoni jak już
coś będzie wiedzieć?
-
Hym... no
dobrze. Proszę dać ją w recepcji i powiedzieć, że to dla Carmen.
Pokiwałem głową i pożegnałem się z nią. Mimo
wszystko było miłą kobietą. Zatrzymałem się przy recepcji i wręczyłem biały
kartonik blondynce siedzącej za ladą, która nawet na mnie nie spojrzała. Szybko
wyszedłem z tego miejsca i zamówiłem taksówkę. Zabrała mnie ona do samego
hotelu i gdy tylko wszedłem do środka poczułem jak coś się na mnie rzuca.
Syknąłem z bólu, gdy brat ścisnął moje ramię.
-
Jared! Co się
stało? Dlaczego byłeś w szpitalu?!
Znów grad pytań. Odepchnąłem go od siebie i
nic nie mówiąc ruszyłem w stronę resteuracji, w której miało być śniadanie. Nie
odzywałem się do niego, bo gdybym to zrobił on by usłyszał krzyk bólu. W końcu
usiadłem przy wolnym stoliku ze szklanką z sokiem i popatrzyłem na
zdenerwowanego brata stojącego przede mną. Uśmiechnąłem się lekko do niego i
gestem nakazałem mu usiąść.
-
Głos ci
odebrało, czy co?- zapytał i po chwili na jego twarzy wymalowało się
przerażenie.- O boże! Nie mów, że...
-
Shannon ty idioto! Z moim głosem jest wszystko w porządku!-
powiedziałem już trochę zły na brata.
-
To czemu nic
nie mówisz?! Wiesz jak ja się o ciebie martwię?!
-
Spokojnie!
Wiem, przecież widzę, że zachowujesz się jakby ci ktoś podał coś
przeczyszczenie.
-
Świetnie! Ja
tu się o ciebie martwię, a ty mi z czymś takim wyjeżdżasz.- mruknął obrażony.
-
Oj no nie
obrażaj się.- powiedziałem już łagodniej.- No proszę... Chcesz wiedzieć
dlaczego byłem w szpitalu?
W końcu ciekawość przezwyciężyła focha
rzuconego na mnie i zwrócił się w moją stronę mówiąc ciche „chcę”. Westchnąłem
rozbawiony zachowaniem mojego starszego braciszka i zacząłem mu opowiadać to
jak wyszedłem na spacer, jak później ratowałem tę dziewczynę i akcje w
szpitalu.
-
Jestem z
ciebie dumny, naprawdę.- powiedział patrząc na mnie z podziwem.
Uśmiechnąłem się do niego zadowolony, że brat
mnie pochwalił. Co jak co, ale to właśnie on jako jedyny nieliczny uświadamiał
mnie kiedy robię coś źle, albo coś dobrze. Zawsze u niego mogę zobaczyć albo
akceptację, albo negację. I będzie to szczere.
-
To co z twoim
ramieniem?- zapytał poważniejąc.
-
No nie wiem.
Zagram ten dzisiejszy koncert na 100% tylko nie wiem czy wytrzymam.
-
Chyba trzeba
będzie wziąć kogoś do pomocy.
-
Nie jestem
tym faktem zachwycony. Gdybym nie...
-
Jared!
Uratowałeś ludzkie istnienie! Bądź z siebie dumny. Nasi fani na pewno by byli z
ciebie bardzo dumni gdyby wiedzieli.
-
Wolę żeby nie
widzieli. I tak już mam dość tych wszystkich głupot, które o mnie wypisują.-
mruknąłem patrząc na bufet.- Wybacz, idę sobie wziąć śniadanie.
Po chwili wróciłem do brata, który trzymał w
ręce banana. Uśmiechnąłem się do niego złośliwie i powiedziałem.
-
Widzę, że
małpka ma jedzenie?
-
Pff...
odezwał się. A ty co masz? Jesz jak koń, same otręby. Blee!
-
Przynajmniej
one są zdrowe.
-
Twierdzisz,
że banany nie są? Przecież to owoce...
-
Tego nie
powiedziałem. Też są zdrowe. Swoją drogą mają tutaj ochydne banany, więc nie
wiem jak możesz je jeść.
-
Jared! Zajmij
się swoim talerzem!
-
Przyniósłbyś
z góry moje mleko?
-
Że co?
-
Mleko!
Sojowe!
-
To jest
dopiero świństwo.- stwierdził braciszek, ale podniósł swój zgrabny tyłek i ruszył
w stronę wind.
Nie musiałem na niego długo czekać. Kochany
brat przyniósł mi moje pożywienie i w końcu mogłem zjeść porządne śniadanie.
Gdy wychodziliśmy zabrałem zielone jabłko z bufetu, które od razu zacząłem
konsumować. Idąc tak do pokoi znów zaczął się temat dzisiejszego koncertu. Z
tego wszystkiego zapomniałem napisać set-listy, ale brat stwierdził, że
set-lista może być taka jak z koncertu w Amsterdamie. Dopiero po chwili
przypomniałem sobie, że tam prawie nie ma akustyków.
-
I tak dużo
dziś nie pograsz. Sam mówisz, że ręka cię boli.
-
No tak, ale
fani...
-
A od kiedy ty
się nimi tak przejmujesz. Dostaną to co im damy. Twoje zdrowie jest ważniejsze
niż widzimisię fanów.
-
Ej Shannon...
-
No co? Jesteś
moim bratem, więc muszę cię jakoś przywołać na ziemię.
Pokiwałem tylko bez przekonania głową i
rozdzieliśmy się. Ja wszedłem do swojego pokoju, a brat do pomieszczenia
naprzeciwko.
madzia ; )
OdpowiedzUsuńnooo nareszcie ! rozdział świetny jak zawsze ; ) czekam na next ! ;**
ms. nobody
OdpowiedzUsuńNoo, czekałam na ten rozdział i się doczekałam, yea. :D Hmhm, chciałabym zobaczyć wyjącego z bólu podczas zszywania Jareda, to byłoby bjutiful. *,* Nie no, ok. Nie życzę mu złego, niech unika niebezpieczeństwa. Chyba, że chce być bohaterem. XD Ale też jestem z niego dumna, a co!
Racja, racja. Zaczyna się coś dziać. I mnie to się baaardzo podoba. Ah no, i wszystko bardzo fajnie opisane. W 100% czułam się jakbym towarzyszyła Jaredowi. Więęęc.. czekam na ten piękny koncert na wembley. :D ;*
Ktulu
OdpowiedzUsuńPamiętam, że czytałam to pomiędzy sałatką z ziemniaków a sałatką z czegoś tam i okropnie zacieszałam.
Jared Leto prawie jak Rambo. Na żywca zszywany. Fikcja. Totalna. On by się kazał nie tylko znieczulić coby go zszyli ale poprosił by jeszcze o narkozę:D
Bachor
OdpowiedzUsuńJay jako ninja. Normalnie be a hero na całym świecie. Na żywca zszywany no to miał imprezę chłopa i jeszcze grał na gitarze na koncercie. Wytrwały. Jestem ciekawa jakby się w realu zachował. Ale odważny. Myślę,że dobrze to zaplanowałaś. Twoje opowiadania jest normalnie. Bez związku pomiędzy 17-letnią dziewczyną a 40-letnim facetem. No i nie marudzę.!! I Shann jaki opiekuńczy. Lubię takiego misiowatego Shannonka, biedny martwi się o młodszego brata. Urocze. I że Jay dał komuś grać na KQ. No szaleństwo już do potęgi, znaczy dziwnie. Ale jestem ciekawa czy jay kiedyś grał z poważnym urazem ręki. Hmmmm. Co myślisz?
nevi
OdpowiedzUsuńNie wiem czy śmiać się czy płakać. Strasznie miałam ochotę wybuchnąć śmiechem z powodu Shannona ;D Jared w postaci bohatera który dokonuje tak wspaniałomyślnych czynów-haha ciekawe, ciekawe ;D Na prawdę miło się czyta! :)
OH.... Jay bohater, ale czekaj czekaj, to nadal ten sam idiota, no ale przecierz on jest Jared Leto on nie potrzebuje znieczulenia, pffff... Takie tam po co to.... Głąb!, lece dalej
OdpowiedzUsuń