15 marca 2011

Chapter 24 "Honey, honey"

Chapter 24 
"Honey, honey"

ROZDZIAŁ OCZAMI JAREDA LETO


Wsiadłem do pociągu jako pierwszy. Szybko przeszedłem pół wagonu i usiadłem przy oknie. Obok mnie usiadł Shannon. Po kilkunastu minutach pociąg ruszył, a ja zacząłem czytać gazetę. Po godzinie jazdy spostrzegłem, że Shannon przysnął. Jego głowa zwisała mu na klatkę piersiową i co chwila pochrapywał, co zawsze uważałem za denerwujące, ale tego dnia mnie rozczuliło. Spojrzałem przez okno na krajobraz na zewnątrz. Przejeżdżaliśmy właśnie przez ogromne łąki. Deszcz nie ustawał, wręcz przeciwnie, bębnił w szyby z jeszcze większą siłą. Krople rozbijały się o szklaną powierzchnię albo rozpryskując się na wszystkie strony, albo płynąc później po szybie i tworząc długie zacieki. Powoli na zewnątrz robiło się coraz ciemniej. Daleko na horyzoncie znikały ostatnie promienie słońca, a noc przykrywała swoim ciemnym płaszczem szare niebo nad nami. Stukot pociągu od zawsze mnie uspokajał, a nawet i usypiał, ale tym razem tylko mnie jeszcze bardziej rozbudził. Ciekawe co teraz robi Klaudia. Czy Braxton opiekuje się nią należycie, jak się czuje, czy jest na mnie zła? Dopiero teraz zacząłem sobie zdawać sprawę, że przez ostatnie dwa tygodnie ani razu nie zainteresowałem się nią tak, jak powinienem. Wręcz ciągle ją zbywałem tekstami, że jestem zajęty albo pracuję. A ona wciąż próbowała ze mną spędzić choć trochę czasu. Przez ostatnie kilka dni chodziła zamyślona i smutna, lecz ja wtedy tego nie widziałem, a raczej nie chciałem widzieć. Shannon kilka razy próbował coś z tym zrobić, ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Przedostatniego dnia przez przypadek zauważyłem ją w parku siedzącą na ławce. Rozpoznałem ją po czarnej bluzie naszego zespołu i po głosie. Częściej zapamiętuję twarze niż głosy, ale z jej poszło gładko. Miałem na sobie długi czarny płaszcz i kaptur na głowie, by nikt mnie nie rozpoznał. Podszedłem na tyle blisko, że mogłem usłyszeć jej rozmowę, bo trzymała przy uchu blackberry i mówiła coś bardzo szybko. Niestety mówiła po polsku, więc nie rozumiałem ani słowa, lecz patrząc na jej mimikę twarzy i gesty którymi się posługiwała, widziałem, że jest poruszona. Po chwili zakończyła rozmowę i zrobiła gest, który bardzo mnie zmartwił. Podniosła rękę do twarzy i rękawem wytarła policzki i nos. Nie wiem czy płakała, ale tak to wyglądało. Szybko odwróciłem się i udałem do miejsca z którego przyszedłem.
 2 godziny temu widziałem ją po raz ostatni. Miało być to zwykłe pożegnanie. Takie jak zawsze. W końcu już przywykłem do tego, że żegnam się nawet z ludźmi, których kocham i przyjmuję to dość normalnie, a tu dzisiaj...  Na początku nic się nie działo. Pożegnałem się z Braxtonem, no a potem reszta żegnała się z Klaudią. Emma schwyciła mnie za rękę i uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła do dziewczyny i wyściskała ją serdecznie. No i w końcu zostałem tylko ja, który się z nią nie pożegnał. Chwilę stała i patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, po czym podeszła bliżej i objęła mnie. Jednak bardzo szybko poczułem, jak mnie puszcza. Nie chciałem żeby to robiła, więc i ja ją objąłem. Poczułem, że znów mocniej oplata swoje ręce wokół mojego ciała. Powoli i niechętnie ją wypuściłem tylko po to by zobaczyć w jej niebieskich oczach zawód. Szybko się odwróciła i odeszła razem z Olitą.
-          Jedziemy, bo się spóźnimy na pociąg!- pogoniła mnie Emma.
Tak też ostatni raz widziałem, jak dziewczyna znika za szklanymi drzwiami z Latynosem.
 Teraz siedziałem w tym pociągu jadącym do Londynu i zastanawiałem się ile rzeczy zrobiłem nie tak. Pierwszy raz starałem się przewinąć wspomnienia do tyłu i przeżyć je na nowo. Wcześniej po prostu żyłem teraźniejszością i jutrem, a tego dnia wszystko było na odwrót. Wróciłem myślami do dnia koncertu na Wembley Stadium i tego jak ta młoda dziewczyna wrzuciła mi do kapelusza funta. Choć tak naprawdę powinienem wrócić pamięcią do koncertu w Berlinie w 2008 roku. Tyle koncertów, że nie pamiętam wszystkich, jednak ten miał w sobie coś szczególnego. Wtedy dokończyłem w końcu Hurricane. Zamknąłem oczy starając się przywołać obrazy z tamtych czasów, ale nie wychodziło mi to za dobrze. Jej nie pamiętałem. Postanowiłem więc przywołać wspomnienia trochę mniej odległe. Spotkanie w Astrze w 2009 roku. To od razu pojawiło mi się przed oczami, aż za dobrze wszystko widziałem. „You are a fucking liar!”. I zamiast dalszego ciągu zobaczyłem je zawiedzone spojrzenie sprzed kilku godzin. Nie spisałem się. Na dobrą sprawę w ogóle nie pożegnałem. Shannon z Timem i Braxtonem dali jej na pamiątkę ten naszyjnik z czerwoną gitarą an który patrzyła wtedy w Manchesterze. Skąd wiedzieli, że jej się podoba? Nie mam pojęcia. Ode mnie nie dostała nic na pamiątkę. Kompletnie nic. Sama dała mi rysunek konia w galopie. Był piękny! Dobrze zbudowany, każdy jego mięsień był napięty pokazując w ten sposób jego siłę i potęgę. Długa grzywa i ogon finezyjnie rozpływały się po kartce.
 Otworzyłem oczy i wyjąłem złożoną na cztery kartkę papieru z kieszeni płaszcza. Odwróciłem ją na drugą stronę i popatrzyłem na napis: „Thank You. Remember me.  – C”. Często pisała swoje imię przez C, co wprawiało mnie w zakłopotanie. Czasami zastanawiałem się jak mam je pisać. Dotknąłem palcami po galopującym ogierze i spostrzegłem, że zabrudziłem sobie ich opuszki. Wtedy doszedł do mnie dźwięk mojej blackberry, że dostałem wiadomość. Wytarłem palce o koszulkę Shannona, który i tak pewnie nic nie zauważy, po czym szybko wyjąłem z kieszeni spodni komórkę i popatrzyłem na nią. Nie mogłem zapanować nad uśmiechem, gdy okazało się, że to sms od córki.
 „Siedzę z Braxtonem w samolocie. Bezpiecznej podróży i przetrwaj ten lot. Chciałam ci jeszcze podziękować za wszystko co zrobiłeś. Naprawdę do teraz nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę. Jeszcze raz dziękuję. Będę tęsknić. – C”
 Jeszcze dobre kilka razy przeczytałem smsa i zacząłem się zastanawiać co odpisać. Gdy już miałem go napisać poczułem jak telefon wyślizguje się z moich palców. Szybko odwróciłem się do brata, który zabrał mi mój telefon i czytał smsa od Klaudii. Gdy skończył popatrzył na mnie z jedną podniesioną brwią i powiedział.
-          Myślałem, że to od jakiejś twojej tajemniczej kochanki... łee...
-          Ty to tylko o seksie myślisz.- skwitowałem go.
-          Tak jak i ty.- odgryzł się i oddał mi telefon.- Co jej odpiszesz?
-          Hym... no właśnie nie wiem.- mruknąłem patrząc na wyświetlacz telefonu.- Ale coś muszę, nie?
-          Napisz jej, że to też była dla ciebie przyjemność, że dziękujesz jej za pomoc i ee...no... nie wiem. Za sprawienie, że ta trasa była ciekawsza. I że za kilka miesięcy znów się widzimy.- wyliczał Shanimal bawiąc się sznurkiem od bluzy.- No i nie zapomnij dodać, że ja ją bardziej lubię od ciebie!
-          Chciałbyś!- odpowiedziałem przebierając tak szybko jak tylko mogłem po klawiaturze.- Sam jej wyślij smsa.
-          To oddawaj wszystko to co napisałeś, w końcu to mojego autorstwa.- powiedział patrząc na mnie wyczekująco.
 W odpowiedzi pokazałem mu środkowy palec i wysłałem wiadomość. Wstałem z fotela i postanowiłem przejść się po wagonie. Jak to dobrze, że to był pociąg a nie samolot. W tym środku transportu czułem się o wiele bezpieczniej niż szybując ponad chmurami. Mimo, że kochałem oglądać ziemię z góry to samolotów nienawidziłem. Po prostu bałem się latać i nie umiałem tego przezwyciężyć. Po przejściu dwa razy wagonu wróciłem na miejsce i wyjąłem laptopa. Włączyłem plik ze scenariuszem do Hurricane i założyłem na uszy słuchawki, by nie słyszeć świata zewnętrznego. Praca pochłonęła większość czasu podróży. Gdy w pewnym momencie oczy zaczęły mi łzawić od ciągłego wpatrywania się w ekran laptopa, stwierdziłem, że na razie dość. Popracuję jeszcze nad nim w samolocie. W końcu pociąg dojechał do Londynu, a z centrum udaliśmy się na lotnisko. Potarłem dłonią kark i zerknąłem na braciszka, który siedział na walizkach z głową między nogami i chyba spał. Ten to w każdej pozie zaśnie, nawet na stojąco. Po kolejnych dwóch godzinach byliśmy już w drodze do samolotu. Oczywiście musiałem się rozbierać prawie do naga przy bramkach, bo zapiszczały mi ćwieki na spodniach. Boże daj mi cierpliwość do tego świata! Gdy w końcu puścili mnie doszedłem do Shanimala, który śmiał się ze mnie. Rzuciłem na niego wszystkie rzeczy i zacząłem zakładać buty, a potem pasek.
-          Popatrz na prawo i zobacz te zawiedzone miny tych dziewczyn. Czekały na twój striptiz, a tu nie ma.- śmiał się Shann.
Zignorowałem jego uwagę i zabrałem z jego rąk resztę moich rzeczy. Na pokład samolotu weszliśmy jako pierwsi. W końcu w jakimś tam stopniu jestem tym cholernym vipem. Włożyłem torbę z laptopem i płaszcz na górę po czym usadowiłem się przy oknie, moim ulubionym miejscu. Przy mnie jak zwykle usiadł Shannon, a obok niego Tomo. Przełączyłem swoją blackberry na tryb samolotowy, po czym starałem się spokojnie czekać aż pozostali pasażerowie zajmą swoje miejsca w tej ogromnej maszynie, która zaraz miała poszybować wysoko nad ziemią lecąc nad oceanem. Klaudia miała o wiele lepiej. Nie dość, że nie bała się latać to jeszcze miała tak blisko do tej Polski. Zamknąłem oczy, gdy poczułem jak samolot nabiera prędkości i odrywa się od ziemi. Gdy tylko zniknęło powiadomienie „zapiąć pasy” pojawiły się śliczne stewardessy proponujące napoje i innego udogodnienia. Shannon już po 1,5 godziny odpadł i chrapał sobie spokojnie w swoim fotelu, lecz ja nie mogłem. Za bardzo się stresuję lotem, by zasnąć. Poprosiłem, więc Tomo żeby podał mi laptopa, lecz wtedy zaczęły się turbulencje, co sprawiło, że serce podskoczyło mi chyba do gardła. Jak ja tego nienawidzę!!! W zamian dostałem od Milicevica gazetę i próbowałem się na niej skupić. Otworzyłem ją na pierwszej stronie i przeczytałem nagłówek, który mówił, że kolejny lodowiec bardzo szybko topnieje. Pisałem o tym na abl.org jakiś miesiąc temu. Zapłon to te gazety mają jak mój brat, gdy ma kaca. Chciałem przeczytać artykuł poniżej tego o lodowcu, ale trzęsło nami tak bardzo, że gazeta latała mi w górę i w dół, przez co nie mogłem nic a nic przeczytać. W końcu się poddałem i zakryłem dłońmi oczy odchylając głowę do tyłu. Mam dość! Czemu nie można przyśpieszyć czasu? Nienawidzę samolotów! Na szczęście po 12 godzinach lotu tą maszyną zaczęliśmy przybliżać się do ziemi, a po kolejnych 30 minutach kołowaliśmy na lotnisku w Los Angeles. Gdy tylko się zatrzymaliśmy zacząłem dziękować bogu, ze wszystko się już skończyło. Zabrałem szybko rzeczy z luku bagażowego i wyszedłem na zewnątrz. Od razu uderzyła mnie fala ciepłego, suchego powietrza. Jak to dobrze być w gorącej Kalifornii! Chwilę poczekałem na brata i przyjaciela, po czym obydwoje wsiedliśmy do pierwszego autokaru, który nas zawiózł do budynków lotniska. Tam odebraliśmy bagaże, na które swoją drogą czekaliśmy aż 40 minut, po czym przy wyjściu pożegnaliśmy się z resztą naszej ekipy. Wrzuciliśmy z Shannonem rzeczy do taksówki i podaliśmy kierowcy nasz adres. Po godzinie byliśmy już w naszym cudnym domu w Hollywood. Otworzyłem drzwi od mieszkania i nawet nie zdążyłem wejść do środka, bo mój kochany brat przepchnął się przede mnie i zniknął w czeluściach domu zostawiając bagaże przed drzwiami. Tak, jasne. Że niby ja teraz mam to wszystko wnosić? No, ale ostatecznie to zrobiłem. Ustawiłem torby i walizki w przedpokoju po czym udałem się do kuchni by zobaczyć, że na blatach widnieje chyba z 10 centymetrowa warstwa kurzu. Trzeba by posprzątać ten syf.
-          Shannon!- krzyknąłem, lecz odpowiedziała mi cisza, więc znowu wydarłem się.- Shannon! Chodź tu!
 W końcu mój brat doczłapał się do kuchni patrząc na mnie niechętnie, wręcz ze złością. Co ja poradzę, że po roku stania bez używania go nasz dom wyglądał jak jeden wielki syf.
-          Czego?- warknął.
-          Czy ty widzisz jak tu jest brudno? Tachaj torby na górę i przyjdź tu ze szmatkami. Trzeba zrobić szybko porządek jeśli chcesz zjeść kolację.
-          Jared, ciebie już totalnie pogięło. Pojutrze wylatujemy do Nowego Yorku, a ty chcesz robić tu porządki. Pytam się po co? Po powrocie z NYC jest trasa po Stanach, a potem znów wracamy do Europy. Po co?!
-          Żebyś przez ten dzień nie siedział w brudzie.- odpowiedziałem spokojnie.
-          Jestem zmęczony! Podróż do LA trwała 24 godziny!
-          Które ty praktycznie całe przespałeś!- powiedziałem nieco głośniej niż zamierzałem.
-          A co miałem robić?! Pojutrze z samego rana wyjeżdżamy, mi jest potrzebne tylko łóżko, a pościel zmienię sam.
-          Shannon! A kolacja? Chcesz jeść wszystko z kurzem?!
-          Pójdziemy do knajpy.- odpowiedział obojętnie.
 Patrzyłem na niego wzrokiem pełnym wściekłości i starałem się nie wybuchnąć. Mój brat jest czasem tak ohydny, że nie da się tego określić. Jak można chcieć mieszkać w tak brudnym domu?! A tym bardziej cokolwiek w nim jeść.
-          To weź jakąś sprzątaczkę. Jestem zbyt zmęczony by teraz cokolwiek zrobić.
-          Jest 19 wieczór w sobotę! Myślisz, że znajdziemy jakąś?! Shannon nie pieprz głupot. Bierz szmatę i ścieraj kuchnię, chyba że wolisz jechać do sklepu po trochę żarcia.
-          No dobra, ale ty je robisz.
 Przewróciłem oczami i pokiwałem z westchnieniem głową. Zrobiłem mu listę potrzebnych składników i po chwili usłyszałem jak wsiada do samochodu i rusza z podjazdu. Czyli ja nie dość, że muszę gotować to jeszcze posprzątać przynajmniej kuchnię. A gdyby tak napisać na twitterze, czy Echelon nie chciały zrobić tego za mnie? Hym... No dobra, lepiej nie, bo jeszcze dom by mi okradli, pewnie na pierwszy rzut poszłaby moja bielizna i gitary. Trzeba się zabrać do pracy! Wziąłem z łazienki płyny do mycia podłóg, ścierania kurzu itp. prac domowych. Wlałem każdy do osobnego wiaderka i położyłem przy nich oddzielne szmatki. Najpierw kurze w kuchni, zdecydowałem. Po 2 godzinach cała kuchnia błyszczała, jakby była zupełnie nowa. Zabrałem wiaderka do łazienki i szybko zdjąłem gumowe rękawiczki, po czym umyłem dokładnie ręce. Gdy akurat zjawiłem się ponownie na dole Shannon wszedł do domu obładowany torbami z zakupami.
-          Miałeś kupić tylko kilka rzeczy.- powiedziałem.
-          Jutro robimy imprezę. Już wszystkich zaprosiłem.
-          Co?! Nie Shannon, nie mam och...- zacząłem, lecz on mi przerwał.
-          To idź sobie do jakiegoś hotelu, jak ci nie pasuje. Albo do mamy! Wielka mi gwiazda!- prychnął i wyszedł z kuchni.
 Stałem przy blacie z zakupami i patrzyłem w miejsce w którym przed chwilą stał. Kompletnie nie zrozumiałem jego wybuchu i tego co powiedział. Czego to się miało tyczyć? Wysprzątałem także za niego całą kuchnię i mam zrobić kolację, a ten mnie obraża. Tak to jest zobaczyć wdzięczność brata, za swoją ciężką robotę. Rozpakowałem, więc z toreb ekologicznych zakupy i zacząłem je rozkładać. Lodówka już od godziny się mroziła, więc spokojnie mogłem włożyć alkohol i inne chłodolubne produkty do środka. Tego wieczora postanowiłem zrobić zapiekankę z bakłażanów. Założyłem na siebie fartuszek kucharski mojej mamy i włączyłem radio. Zawsze lepiej mi się gotowało przy włączonej muzyce. Umyłem warzywa i zacząłem je kroić podśpiewując sobie „Honey, Honey” Abby, która właśnie leciała. Tak się wczułem, że nawet nie zauważyłem, gdy Shannon zszedł na dół i zaczął mi się przyglądać, jak śpiewam do noża. Gdy się odezwał o mało co nie odciąłem sobie ręki. Co za kretyn!
-          Nie strasz mnie tak! Prawie rękę sobie odciąłem!
-          Mówiłem coś do ciebie, ale zbyt się wczułeś w „honey, honey touch me babyyyyy”.- odpowiedział śpiewając cienkim głosikiem.
-          Radzę ci nie śpiewać, bo ci nie wychodzi.- odpowiedziałem.
-          Tobie też nie.-odgryzł się.- Jęczałeś jakby ktoś ci wyrwał jaja.
-          Słucham?!
-          Pisałeś do Klaudii?- zapytał ignorując moje oburzenie spowodowane jego wrednym komentarzem.
 Pokiwałem przecząco głową, a on się wyprostował patrząc na mnie ostrzegawczo.
-          Radzę ci to zrobić. Obiecałeś jej przecież, że jak tylko wrócisz do domu to dasz jej znać. Dziewczyna się pewnie martwi.
-          Napisałem przecież na twitterze „HELLO LA”.- odpowiedziałem powracając do przygotowywania zapiekanki.
-          Taaa, a ona jest nieznaną ci osobą. Jay, wpakowałeś się w rodzicielstwo to teraz zachowuj się tak jak należy. Sam tego chciałeś.
 Zachłysnąłem się powietrzem słysząc jego słowa. Rodzicielstwo. Kurde, ma ten mój brat racje. Sam chciałem ją zaadoptować. Nikt mnie nie zmuszał. No dobra, moje sumienie mnie zmusiło. A teraz powinienem ponieść tego konsekwencje. Postanowiłem więc, że gdy tylko włożę brytfankę do piekarnika zadzwonię do niej. Jednak stało się inaczej... zapomniałem o tym by zadzwonić. Gdy tylko uporałem się z zapiekanką, usiadłem obok Shannona w salonie i popatrzyłem na telewizor, który włączył. Akurat leciały wiadomości. Znów same nieszczęścia. Nigdy nic pozytywnego nie pokażą w informacjach. Co za świat. Shann po chwili zmienił program na jakiś samochodowy i rozparł się wygodnie na kanapie.
-          Młodszy, podałbyś mi piwo?- zapytał wpatrując się w ekran.
-          Że co proszę?- zapytałem zaskoczony.
-          Piwo. Kupiłem je w sklepie. Przyniesiesz?
-          A magiczne słowo?- zapytałem.
-          Proszę?- powiedział odwracając wzrok od ekranu i patrząc na mnie z uśmiechem.
 Wstałem z kanapy i poszedłem do kuchni, by przynieść temu idiocie zwanym moim bratem butelkę schłodzonego piwa. Lecz zamiast wręczyć mu butelkę dałem mu szklankę wypełnioną tym złotym płynem. On widząc to wzniósł tylko oczy do nieba, ale nie skomentował. Ja jednak musiałem.
-          Coś nie tak?- zapytałem patrząc na niego z wrogością.
-          Nic, dziękuję.- odpowiedział szybko.- Dzwoniłeś do Klaudii?
-          Cholera!- jęknąłem i zerwałem się z kanapy.
-          Radzę ci jeść orzechy włoskie, byś nie miał kłopotów z pamięcią.
 Zignorowałem jego uwagę i zacząłem szukać po domu mojej ślicznej blackberry. Znalazłem ją dopiero w łazience. Jak ktoś mi powie, jakim cudem się tam znalazła to dostanie ode mnie wejściówkę na wszystkie nasze koncerty.  Wybrałem numer Polki i zadzwoniłem. Za pierwszym razem nikt nie odebrał, więc postanowiłem zadzwonić za jakiś czas jeszcze raz. Zdążyłem więc przytachać torbę z prezentami do „Echelon-Room” i ją otworzyć. Od razu na stół wysypały się przeróżnego rodzaju rzeczy, które dostaliśmy od naszych fanów. Ledwo co dopiąłem wtedy torbę, a teraz gdybym chciał to zrobić na nowo nie byłoby szans. Zacząłem rozkładać przedmioty mniej więcej tak by podobne do siebie rzeczy stały obok siebie. Wszystkie naszyjniki, bransoletki i inne podobne tym rzeczy wrzuciłem do wielkiego pudła z „biżuterią”. Książki i albumy zacząłem rozstawiać po półkach, stwierdzając że trzeba będzie dokupić jeszcze z jakieś dwie szafy na nie. Niektóre prezenty były naprawdę dziwne, inne np. jak ta zabawka dla psa kojarzyły mi się z czymś zupełnie innym. Hymm... to „dildo” chyba sprezentuję Sky’owi. Będzie miał nową zabawkę. Zresztą tego kurczaka także. Koszulki włożyłem do szafy na ubrania i z uśmiechem przypatrywałem się tym wszystkim pamiątkom. Niby powinienem przynajmniej podpisywać sobie z jakiego są kraju, ale za dużo ich było.
-          Jared!!!- usłyszałem krzyk Shannona z dołu.
-          Co?- odpowiedziałem także krzycząc.
-          Jedzenie!
-          Fuck!- krzyknąłem sam do siebie i zostawiłem resztę prezentów samym sobie.
 Zbiegłem po schodach na dół i o mało co nie zabiłem się na zakręcie. Wpadłem do kuchni i dorwałem się do piekarnika. Szybko założyłem grube rękawice kucharskie i otworzyłem piekarnik. Natychmiast poczułem jak gorąco bucha mi w twarz, więc chwilę odczekałem i wyjąłem naszą kolację. Na szczęście nie przypaliła się. Położyłem brytfankę na drewnianej desce i wyjąłem talerze, które oczywiście musiałem umyć, bo też były pokryte cienką warstwą kurzu. Nałożyłem na każdy z nich dużą porcję, oczywiście dla Shannona dwa razy większą od mojej i zaniosłem do salonu. Brat powąchał talerz i stwierdził, że nawet ładnie pachnie.
-          Spróbowałbyś powiedzieć coś innego, a byś jadł te swoje chipsy na kolację.- pogroziłem mu, lecz chwilę później się roześmiałem.- Smacznego braciszku!
-          Wzsajemnee.- wybełkotał z ustami pełnymi zapiekanki, którą po chwili wypluł.- Cholera! Jakie to gorące!
-          No brawo Shannon! Przecież to prosto z pieca!- zaśmiałem się widząc jak próbuje złagodzić poparzenie piwem.
 _________________________________
Po dość długiej przerwie piszę znów. Rozdział nie jest może wysokich lotów, ale cieszy mnie, że w ogóle jest. Ostatnio pisanie nie idzie mi za dobrze. Mam totalną pustkę w głowie. Ten rozdział możecie zawdzięczać dwóm osobom/rzeczom. Pierwsza to „Mustange z Dzikiej Doliny” a raczej jego soundtrack. Czytając wspomnienia z pociągu posłuchajcie „Sound Of Bugle” :) Natomiast druga sprawa to, to zdjęcie, które wczoraj J dał na swoją drogę. Micha mi się cieszy do teraz, więc postanowiłam wziąć się w garść i coś naskrobać. Cóż jeszcze mogę napisać? Wiem, że może trochę dziś przesadziłam z takim J, którego obchodzi inny człowiek, ale cóż. Tak sobie go wyobrażam i mam nadzieję, że on czasami jest taki w rzeczywistości. 

Natou a o jaki wywiad Ci chodzi?;> Ej i ja nie widziałam tego twojego „odgniota” na paznokciu xD Tuczenie Dżeja jeszcze będzie, nie bójcie się xD Niezbyt miłe dla niego samego, ale będzie :P 

Konkurs na najlepszy komentarz wygrywa Agi! Dziękuję ślicznie za ten komentarz :) W nagordę właśnie Tobie dedykuję ten rozdział i bardzo mnie cieszy, że wciąż to czytasz! :) Wiele to dla mnie znaczy!

Co do 2 konkursu… Zrobimy tak. Głosujmy! Tylko na dwie akcje można. Proszę wszystkich czytajacych o głosowanie na najśmieszniejszą akcję z ITW!:) 


Mr. Party
Zdrętwiały pośladek Shannona
Gleba
Meet&Greet czyli tyłek Jr
Karuzela
Oświadczyny
Kapelusz – wrzucanie funta na kanapkę






16 komentarzy:

  1. już nie pamiętam o który wywiad mi wtedy chodziło XDDDDDDDDD jak mi się przypomni to dam znać hahahaha XD

    ej zajebisty ten rozdział, motyw z wycieraniem palców o koszulkę Szynki – ZARYŁAM MORDĄ ZE ŚMIECHU ;D i w ogóle palant z geja, ze do ciebie nie zadzwonił, przydaloby mu sie ze dwa kg orzechów dziennie… ;/ aha i kurde! ja wcale nie kradłabym jego bielizny!!!!!! ;d ;d co za dick! ;d
    -natou

    OdpowiedzUsuń
  2. Mr. Party i Zdrętwiały pośladek Shannona! xDDD To tak, żebym nie zapomniała potem tego napisać. :D
    Jeeżu, śmiałam się jak głupia czytając ten rozdział. Relacja między Leto jest prze-boska! A już na pewno Shannon ze swoimi tekstami i zachowaniem. Mówiłam jak bardzo go uwielbiam? :D No to teraz mówię.
    Plus ten pedantyczny Jared gotujący obiad i ogółem robiący za gosposię. Wiesz, że tak go sobie wyobrażam, gdy siedzi w domu i nie jest w trasie? :D No centralnie moje wyobrażenie Jarka. *,* I to „Honey, honey”, mega. :D
    Podobały mi się te refleksje Jareda i wcale nie uważam, że mogą być one przesadzone. Bardzo poważne i głębokie. Mimo wszystko co się przeważnie o nim gada i myśli, to ja i tak uważam, ze to spoko facet, mający uczucia itp, tylko czasem zapomina się i robi głupoty. Ale odbiegam od tematu. xD Niech on w końcu zadzwoni do Klaudii! (tudzież Claudii, whateva) Zapomni i będzie dopiero. Dostanie po dupie, o. Ileż można zwlekać? Niech bierze odpowiedzialność za swoje czyny. By się tylko potem nie zdziwił, ze się gnoi sprawa. :<
    Rozdział cudeńko, naprawdę. Ogółem lubię jak piszesz chaptery z perspektywy Szefa. Chyba u każdego coś takiego lubię, ale u Ciebie to tak specyficznie jest opisane, bardzo zagłębiasz się w umysł J itd. I mi się to podoba! :D
    Mam nadzieję, że na następny rozdział będziemy krócej czekały. :) Dlatego życzę mnóstwa weny, natchnienia i wszystkie, wszystkiego, abyś jak najszybciej uraczyła nas równie świetnym rozdziałem. :)
    Ps, Ludzie, jak pośladek Shannona nie wygra, to się wypinam na wszystkich! xD
    -ms.nobody

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam. Więcej napiszę jutro, po padam na ryjek ;*
    -cam

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział, aż miło się czyta. czekam na następny i oby był szybciej :) a, ja głosuję na Mr. Party i Zdrętwiały pośladek Shannona :D
    -nikola

    OdpowiedzUsuń
  5. aa… bakłażany ^^ wczoraj jak czytałam, to coś mi się nie podobało i byłam skłonna skrytykować, ale nie pamiętam co to było xD w każdym bądź razie czekam na kolejny rozdział ;)
    -adka

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział taki trochę… ja nie wiem… powolny? Ale i tak dobrze się czytało. ;)
    Nie wiem w sumie, co jeszcze powiedzieć. :P
    Ulubione fragmenty? 2 i 4… Czy to dziwne, że wybrałam oba dotyczące tyłka? xD
    Tak czy inaczej pozdrawiam i do następnego! ;)
    -onisia

    OdpowiedzUsuń
  7. PS. mam nadzieje ze to sie wklei jezeli nie to bede próbowała do tego az ci nabije 100 komentarzy
    yeaa. Podoba mi się :D No i te wzruszające rozmyślanie Jaya <3 ;d Ach , ale szybko Klaudia pojechała ;] Chyba Jared pokocha Klaudie ;d;d Chciałabym <3 No wiesz, to takie czułe i rodzicielskie ;d A co do 2 konkursu …Nie no ja mam dylemat nad 1,2,3,4,5,6,7 ;d
    Ale ostatecznie wybieram nr.5 ! haha <3
    -crazy

    OdpowiedzUsuń
  8. c.d…. Jaya <3 ;d Ach , ale szybko Klaudia pojechała ;] Chyba Jared pokocha Klaudie ;d;d Chciałabym <3 No wiesz, to takie czułe i rodzicielskie ;d A co do 2 konkursu …Nie no ja mam dylemat nad 1,2,3,4,5,6,7 ;d
    Ale ostatecznie wybieram nr.5 ! haha <3
    -crazy

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdzia?y widziane oczami J nale?? do moich ulubionych :) bardzo fajnie. Mi te? by móg? zrobi? zapiekank? z bak?a?anów!
    -krycha

    OdpowiedzUsuń
  10. Wątpię czy napiszę coś konstruktywnego, ale postaram się. A więc bardzo podoba mi się taki Jared. Dba o dom, brata. Gdyby wszyscy faceci się tak garneli do sprzątania :D Totalnie rozbroił mnie Shannon śpioch. Spał w pociągu, spał w samolocie, a po powrocie do domu był wielce zmęczony.
    Echelon room to bardzo fajny pomysł. Ciekawe czy Szef naprawdę taki posiada, ale te prezenty od fanów na pewno gdzieś trzyma.No i nieźle go braciszek wrobił w imprezę. Ja bym zabiła. Człowiek po długiej nieobecności wraca do domu, chce sobie spokojnie nic nie robić, a tu zwalają mu się goście na głowę. Torturujesz faceta, torturujesz :D
    -marion

    OdpowiedzUsuń
  11. rozdział jak zwykle mi się bardzo podobał, był inny niż poprzednie, tzn pokazałaś tutaj życie braci Leto od innej strony i to mi się podobało ;)
    co to konkursu to tyłek Jaya the best! <3 ^^
    -lea

    OdpowiedzUsuń
  12. Udało Ci się mnie rozśmieszyć skarpetka i ostatnim rozdziałem. I sprawić, że na chwilę zapomniałam jacy są beznadziejni i zareagowałam na wyobrażenie sobie ‘Saviora’ na gigu wielkim ‘aaaaaaaa!jakie to by było zjebisteeee!aaaa!*____*’ zamiast zwyczajowego ‘jaaasne…chyba jak piekło zamarznie’. Możesz to uznać za sukces ;)
    -daga

    OdpowiedzUsuń
  13. Po pierwsze: dzięki za dedykację ;p Bardzo mi było miło ;)) Jeśli natomiast chodzi o akcje, to naprawdę zagłosowałabym na wszystkie ;p Ale z sentymentu miotam się pomiędzy oświadczynami a kapeluszem ;p Ale na 100% głosuję na Mr. Party ;pp Odcinek ma właściwie wszystko co lubię ;) W sumie połowę czytałam prawie tydzień temu, a dopiero teraz udało mi się dokończyć (brak neta) i jakoś tak moje myśli są bardziej skupione na Jaredzie w fartuszku mamusi robiącym zapiekankę ;p Albo sprzątającym kuchnię w gumowych rękawicach ;p To jest poprostu spełnienie moich najśmieszniejszych marzeń ;)) Wiele razy z koleżanką rozmyślałyśmy, jak by wyglądał w takiej sytuacji, a tu proszę! ;DD Muszę jednak przyznać, że liczyłam już na jakiś nowy odcinek ;> *wysyła pozytywne fluidy*
    -agi

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj chyba sobie odpuszcze czytanie Twojego blogu. Na nowe rodzialy trzeba coraz luzej czekac… a to staje sie irytujace. Twoj blog jest bardzo dobry, jednak czytelniowy, ktory stal sie Twojemu blogowi wierny nalezy sie szacunek ;) A ostatni wpis był 15 marca… Moze kiedys jeszcze tu zajrzę…
    -daria

    OdpowiedzUsuń
  15. usychamy…
    -natou

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo mi sie podoba ten rozdzial. Interakcje miedzy bracmi to chyba jedna z rzeczy ktora lubie najbardziej.
    Shannon i Jared zachowuja sie jak stare (nie)dobre maluzenstwo.
    Shannon jest rozleniwiony i ma wiekszosc gleboko w swojej slicznej pupie, oprocz zarcia i imprez a Jared jest jak upierdliwa pani domu. Sprzatanie, gotowanie i jojczy jak trzeba piffo przyniesc. I ta szklanka. Nie wiem dlaczego ale okropnie mi to pasuje do Szczura. I jeszcze podkladka pod szklanke w salonie.
    Shannon jest troche niedobry, ze tak malo pomaga bratu. Rozumiem, ze Szczur jest wrzodem na jakze pieknej pupie Shannona ale tak czy siak powinnien Shann jakos bardziej pomagac Jaredowi.

    Np w ramach wyleczenia go z kompulsywnego sprzatania, zamknac w schowku na miotly. Zwiazanego I zakneblowanego. Pare dni bez jedzenia J wytrzyma:D

    Tekst Shann „idz do mamy” boski:D

    Jestem ciekawa jak oni wytrzymuja z soba mieszkajac razem I pracujac razem.
    Cos niesamowitego.

    Wez zrob cos zlego Jaredowi. Jakis maly dramat. Np niech ktos mu ukradnie zestaw farb do wlosow I ma zalamanie albo cus:P
    -mama

    OdpowiedzUsuń