4 września 2011

Chapter 35 "O2 Arena"

Chapter 35 
"O2 Arena"


Stojąc przed wejściem na arenę wyjęłam telefon i wybrałam numer Jareda. Jeśli teraz nie odbierze to go uduszę. No i co? Myślicie, że odebrał? Ciacho uspokajająco położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała byśmy poszły w miejsce, gdzie stoją ich tourbusy. Tak też zrobiłyśmy. O dziwo od razu odnalazłyśmy parking przy którym stała pokaźna grupa fanów. Czemu nie byli w środku, skoro już jest ponad godzina po wpuszczaniu? Podeszłyśmy do bramy i rozległ się pisk. Po chwili dowiedziałyśmy się czym był on spowodowany. Z budynku wyszedł Shannon i zapalił papierosa. Pomachał w naszą stronę dłonią, lecz nadal stał daleko od nas. Dziewczyny piszczały, on palił, a ja stałam bezradnie. Co zrobić? Gdy się trochę uspokoiły, zdecydowałam się krzyknąć ile sił w płucach, lecz on tylko spojrzał w moją stronę. Cholera! Co robić, co robić?! Wyjęłam telefon i napisałam mu smsa „patrz kto czeka przy bramie idioto!”. Lecz Leto chyba nie miał przy sobie telefonu, więc zaczęłam się modlić by podszedł do nas choćby na sekundę. I chyba moje modły zostały wysłuchane, bo zgasił papierosa i zaczął iść w naszym kierunku. W połowie drogi usłyszałam krzyk. Głos zdecydowanie należał do Olity, ale i jego nie miałam jak zawołać przez piszczących fanów. Gdy już kompletnie straciłam nadzieję, że Szynek do nas przyjdzie, on machnął ręką na Latynosa i podszedł do bramy.
-          Cześć! Czemu nie jesteście w środku?- zapytał patrząc na ludzi.
 Rozległy się tysiące odpowiedzi, a ja zaczęłam skakać i machać mu, żeby zwrócił na mnie uwagę. No i tym razem poskutkowało. Gdy mnie zobaczył, na jego twarzy wymalowało się zdenerwowanie i zmieszanie. No super. Chyba właśnie sobie o mnie przypomniał. Szybko podszedł do miejsca w którym stałam.
-          No cześć! Wiecie, że was nienawidzę?- wypaliłam, miażdżąc go spojrzeniem.
-          Hej... Poczekaj chwilę, zaraz wracam. Albo... sekunda.
 Shann odwrócił się i zaczął biec w stronę autokarów, a wszyscy fani odwrócili się w moją i Ciacho stronę patrząc na nas z obrzydzeniem. Ojć... no bez przesady. Czy ja wyglądam jak grupie? Po chwili Leto wrócił z dwoma na czarno ubranymi ochroniarzami. Powiedział im coś wskazując na mnie i pokiwał głową. Po chwili brama zaczęła się otwierać, więc korzystając z okazji szybko przecisnęłam się na teren parkingu ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Jednak ochroniarze zatrzymali Ciacho, pozwalając tylko mi iść do Shanna. Nie zamierzałam jej zostawiać samej z fankami, o nie.
-          Shannon! Ona także!- krzyknęłam do niego, a on pokiwał ochronie żeby ją puścili.
 Gdy tylko znalazłam się przy perkusiście, rzuciłam się na niego i poczułam, jak jego ramiona przyciskają mnie do piersi. Potem pocałował mnie w obydwa policzki i popatrzył zaciekawiony na Ciacho, która udawała normalną. Może nie wiecie i jeszcze tego za dobrze nie wyjaśniłam, ale... Ciastko jest ogromną fanką Shaniastego za bębnami. Potrafi obślinić nie jedną rzecz, a jej tapeta zarówno na telefonie, jak i komputerze przedstawia nie kogo innego jak Shanimala Leto.
-          Shann, to jest... moja mama, znaczy przyjaciółka Ciacho.- przedstawiłam mu ją.
-          Cześć!- przywitał się podając jej rękę.
-          Cześć!- powtórzyła to samo co on blondynka i uśmiechnęła się do niego, co i na jego twarzy wywołało szeroki uśmiech.
-          Utyłeś!- powiedziałam klepiąc go po brzuchu.
-          Ej! To tylko kurtka.- zaczął się bronić, przesuwając rękoma po swojej puchowej kurteczce.- Poza tym to są mięśnie!
-          Chyba tłuszcz!- zaśmiałam się.- Idziemy?
-          Jasne.- odpowiedział ignorując moją ostatnią uwagę.
-          Chcę na barana!- wykrzyknęłam przypominając sobie Lizbonę.
 Shann wzruszył ramionami i powiedział żebym wskakiwała. No i wskoczyłam. Ciacho patrzyła na nas jak na nienormalnych, ale... to norma. Shannon zaczął truchtać do wejścia na halę i przy okazji nas o czymś uświadomił.
-          Błagam was... Tylko nie mówcie Jaredowi, że zapomniałam was zabrać. Zamorduje mnie.- jęknął biegnąc ze mną na plecach przez zaśnieżony asfalt.
-          A on nie mógł?- zapytałam.- Korona by mu z głowy spadła?
-          Obiecałem mu, że się zajmę wami, bo on dziś nie najlepiej się czuje. Zresztą same zobaczycie.
-          Ok. nie ma sprawy. Będziemy milczeć, jak grób, prawda córcia?- usłyszałam ostrzegawczą nutę w tonie głosu przyjaciółki i cicho się zaśmiałam.
 Ach! Broni swojego Shannonka. Hihihi. Przy samym wejściu Shann się poślizgnął, ale na szczęście nic się nie stało. Niestety nie mogę tego powiedzieć o wbieganiu do budynku. Shann co prawda krzyknął do mnie bym się schyliła, ale... mój mózg nie zdążył tego przetworzyć i skończyło się to glebą na tyłek i guzem na czole.
-          Przecież mówiłem byś się schyliła!- wydarł się na mnie zdenerwowany.
-          Było powiedzieć szybciej!- mruknęłam i przyłożyłam sobie garść śniegu do czoła, które starsznie mnie bolało.
-          Jez... córcia...- jęknęła Ciacho.- Rozcięłaś sobie czoło.
-          Co?!- wykrzyknęłam stając na równe nogi, co nie było dobrym pomysłem, ze względu na mój bolący tyłek.
-          Niewielka ranka.- starał się mnie pocieszyć Szynek.
 Westchnęłam i machnęłam ręką. Tak jak już mówiłam... Zabije się kiedyś w ich towarzystwie. Albo trwało uszkodzę. Weszliśmy w końcu do budynku, wcześniej otrzepując mnie ze śniegu. Po drodze do garderoby Batonów spotkaliśmy w cholerę dużo ludzi, którzy patrzyli na nas podejrzliwie. Nagle wyskoczyła przed nas dwójka mężczyzn. Jeden prawie że łysy o dość ciemnej karnacji i drugi z dłuższymi ciemnymi włosami.
-          Hej! –przywitał się Shannon.
-          Siemano Shann. Witam drogie panie!- powiedział ten ciemniejszy komicznie kłaniając się przed nami i ujmując nasze dłonie oraz składając na nich pocałunek.- Nazywam się Rob, a to mój kolega Chris. Jesteśmy z Enter Shikari.
-          Cześć! Renata!- przywitała się moja przyjaciółka podając rękę temu, w moim mniemaniu, bardziej przystojnemu.
-          Klaudia...- powiedziałam chcąc jakoś zasłonić ranę na czole, lecz słysząc pytanie Roba jednak nieskutecznie.
-          Co ci się stało?
-          Aaa... lepiej nie mówić.- mruknęłam zawstydzona.- Przywaliłam w drzwi.
-          Ale nic ci nie jest czy...- zaczął niepewnie Chris.
-          Nie, spoko.- przerwałam mu szybko.- Chyba przeżyję.
 Nagle nie wiadomo skąd, wyrósł wysoki rudy mężczyzna, który powiedział donośnym głosem, że chłopcy mają się zbierać na scenę. Rob i Chris pożegnali się z nami machnięciem ręki i udali za chyba swoim menadżerem. My za to popatrzyłyśmy z wyczekiwaniem na Shannona. On wzruszył ramionami i ruszyliśmy dalej korytarzem. Na przedostatnich drzwiach po prawej stronie widniała biała kartka formatu A4 z napisem „30 SECONDS TO MARS dressing room”. Shannon stanął przy drzwiach i zaczął nasłuchiwać. Gdy już miałam spytać się co robi, otworzył drzwi z takim impetem, że usłyszeliśmy jak w coś uderzają. Uśmiech na twarzy perkusisty mógł oznaczać tylko jedno... znokautował Braxtona albo... Braxtona? Niepewnie weszłam do środka, a Ciacho za mną i popatrzyłam w stronę trzymającego się za ramię klawiszowca. A jednak Olita. Pokój był dość duży, pełen otwartych walizek, lecz wydawał się pusty jeśli nie liczyć Emmy piszącej coś na laptopie przy stole. Słysząc jęki Braxtona podniosła wzrok znad laptopa, a widząc nas machnęła na przywitanie ręką i powróciła do pracy. Cała Emma.
-          Gdzie reszta?- zapytałam cicho Shannona.
 On tylko wzruszył ramionami co miało oznaczać „a bo ja wiem” i wszedł w głąb pomieszczenia. Po chwili na jego twarzy pojawił się wredny uśmiech.
-          Milicevic! Nie śpij, gdy mamy gości!- wrzasnął patrząc na kanapę i rzucił się na nią, a raczej, jak się okazało, na Chorwata leżącego wzdłuż niej.
-          Kretynie!- rozległ się wrzask gitarzysty, który natychmiast zrzucił z siebie perkusistę i wstał na równe nogi.- Oszalałeś?!
-          Cześć Tomo!- powiedziałam, by zwrócić na siebie uwagę długowłosego mężczyzny.
-          Cześć!- odpowiedział odwracając się w naszą stronę.- O! Kogo tym razem przyprowadziłaś?- zapytał podchodząc do nas.- Witaj, Tomo.
-          Renata.- przywitała się z nim blondynka.
-          To moja mama.- oznajmiłam z dumą.
 Milicevic na tę wiadomość zrobił minę ‘wtf?!’, lecz nie zdążył zapytać o co chodzi, bo w pomieszczeniu pojawił się Jared. Był ubrany w ciemne, dopasowane rurki, czarną koszulkę i... miał niebieskie włosy! Boże święty, co on sobie zrobił?! Moje pytanie uprzedziła Ciacho, która wyszeptała do mnie „czy ja widzę niebieskie włosy?”, lecz zrobiła to na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli.
-          To turkusowy.- odpowiedział Jay patrząc na nas wyzywającym, acz zmęczonym wzrokiem.
-          Na głowę upadłeś.- stwierdziłam kręcąc głową.
-          Wyglądasz jak smerf.- poparła mnie Ciacho.
 Muzyk zmierzył nas obrażonym spojrzeniem i założył na siebie czarną kurtkę w... cekiny. On mnie załamuje. Nie dość, że kolor włosów wziął chyba z księżyca, to jeszcze strój totalnie beznadziejny. W ogóle jak tak patrzyłam na niego, to wydawał się straszliwie blady, ale może to przez światło w pokoju, które dawało takie refleksy. Nawet nie witając się ze mną i Ciacho przeszedł obok nas i wyszedł z pomieszczenia. Odwróciłam się do Shannona, a on tylko machnął ręką byśmy się nie przejmowały. Co mu jest, że taki nie w sosie?
-          Staniecie tam, gdzie goldeny?- zapytał Shanimal patrząc wciąż na Ciastko.
-          Zwariowałeś?- zapytałam tym razem ja, patrząc na niego jak na debila, ale on nie odrywał od mojej przyjaciółki wzroku.- W życiu.
-          Czy mogę stanąć po twojej stronie?- zapytała z kolei Ciacho.
-          Hym...- zastanowił się perkusista.- Myślę, że nie ma problemu.
-          A mogę porobić ci zdjęcia?
-          No jasne!- odpowiedział uradowany.- Tylko masz się ze mną nimi podzielić!- zastrzegł z uśmiechem.- Dobra! Zbieramy się.
 Pokiwałyśmy głowami i wyszliśmy z pomieszczenia zostawiając Emmę samą. Przy okazji odebrałyśmy badge, jako techniczne Batonów (a to dobry joke) i ruszyłyśmy za Shannem i Timem. Basista szedł ze spuszczoną głową i coś nucił sobie pod nosem. Był zupełnie inną osobą na scenie i inną prywatnie. Normalnie raczej cichy i spokojny, a na scenie skakał i śpiewał jak szalony. Słysząc odgłosy publiki drgnął i podniósł głowę. Na jego twarz wkradał się powoli uśmiech. W momencie, gdy wychodził na scenę ten uśmiech stał się tak szeroki, że aż sama zaczęłam się uśmiechać jak głupi do sera. Zanim Shannon znalazł się za swoją dziewczyną, uścisnął mnie i Ciacho, po czym klepnął Tima w tyłek i ze śmiechem wskoczył za bębny. Wariat. No i tak oto zaczął się mój kolejny koncert 30 Seconds To Mars. Światła rozbłysły, a my usłyszałyśmy słaby głos Jareda ‘time to escape’. Popatrzyłyśmy na siebie stwierdzając, że to wina nagłośnienia, bądź miejsca w jakim stałyśmy. Cóż, zdecydowanie wolimy się nie bratać z golden ticketami. Rozbłysła kolejna smuga światła, w której ujrzałyśmy postać wokalisty. Chwilę później zaczął podskakiwać w rytm Night Of The Hunter, a wraz z nim 17 tysięczna publika O2 Arena. Po skakaniu i lataniu od jednej strony sceny do drugiej, stanął przy mikrofonie i zaczął śpiewać. Głos wydawał się trochę bardziej pewny, ale wciąż drżał. Gdy Ciacho przypatrywała się jak Shannon wpada w trans, ja obserwowałam ojca, który ruszał się o wiele wolniej niż zawsze. Coś chyba naprawdę było nie tak, skoro mam takie wrażenie od samego początku koncertu. Gdy przyszedł czas na A Beautiful Lie wydawało mi się, że zrobił się jeszcze bledszy niż był. Może to przez te włosy, które tylko nadawały mu niezdrowego wyglądu. Nie wiem. Lecz w momencie, gdy chciałam mu się lepiej przyjrzeć, on zniknął w cieniu, a w strugi światła wyskoczyli Tomo z Timem. Zerknęłam na Ciacho, lecz ona jak urzeczona wpatrywała się w Shannona i nie mogła chyba uwierzyć, że może podziwiać jego umięśnione plecy. A on sam starsznie się przed nią popisywał. Jay podbiegł do mikrofonu i wyciągnął genialnie „beautiful”. Obydwie oderwałyśmy wzrok od Shanna, bo jego brat właśnie zrobił coś co mu się rzadko zdarzało, a mianowicie wyciągnął to słowo w czysty popisowy sposób. Całość zakończyli porządnym tak zwanym „pierdolnięciem”, by potem gładko przejść do Attack. Zanim jeszcze Jay zaczął śpiewać, wyrzucił piórko w publikę, a laski pod sceną zaczęły się o nie bić. Shann znów zaczął się popisywać przed Ciacho, a Jared dreptał w rytm wybijany przez brata. Może jego głos nie był najlepszej jakości, a on sam sprawiał wrażenie, jakby wstał z grobu, ale śpiewał, nie gadał co i tak w jego przypadku było nie lada osiągnięciem. Zerknęłam na Renatę, lecz ona robiła zdjęcia Shannonowi, to znów popatrzyłam na Jay’a i zauważyłam, że starsznie pobladł. Zaniepokoiłam się, bo teraz to już stał się przezroczysty wręcz. Zachwiał się odskakując z gitarą od mikrofonu i zaczął biec w naszym kierunku. Techniczny stojący przy zejściu ze sceny złapał jego gitarę w locie, bo Jared rzucił nią w jego stronę i zniknął na schodkach prowadzących na backstage. Ścisnęłam za ramię przyjaciółkę i pobiegłam za nim, nie wiedząc co się dzieje. Gdy stanęłam na ich szczycie napotkałam Jareda, który już wolnym krokiem zmierzał w stronę sceny. Na jego twarz powróciły kolory, a raczej już nie był tak blady, jak przed zejściem.
-          Co się stało?- zapytałam zmartwiona.- Wszystko w porządku?
-          Już tak.- odpowiedział ocierając usta.- Musiałem wyrzucić z siebie... to co mi ciążyło na żołądku.
 Otworzyłam szerzej oczy, a on wzniósł swoje do góry i udał, że wymiotuje. Aha, i wszystko jasne. Ponownie włożył lewą słuchawkę do ucha, która musiała mu wcześniej wypaść i puścił mi oczko. Na jego twarzy w końcu pojawił się uśmiech, chyba mu ulżyło. Zresztą potwierdził to wychodząc na scenę i zaczynając śpiewać Search and Destroy. Niestety wraz z powrotem do normalności i „czucia się dobrze”, powrócił Leto, który gada. Przerwał tę piosenkę chyba z trzy razy w różnych momentach i zaczął krzyczeć na ludzi na trybunach, że mają skakać.
-          Hola hola! No nie! Nie będziemy się tak bawić. Hej, wy na trybunach! Czego nie rozumiecie w komendzie „skaczcie”?- zapytał kierując to pytanie do publiki, która i tak w 95% stała na nogach. – Hej ty! Tak! Mówię do waszej dwójki siedzącej w sektorze po lewej tam wysoko. Ruszcie swoje tyłki i skaczcie z nami tak wysoko, że dotkniecie głowami dachu, ok.?
 Na szczęście ci ludzie wstali i zaczęli skakać w momencie, gdy tylko reszta zespołu zaczęła grać. I tak oto minęło Search and Destroy. Więcej w tej piosence było gadania, niż śpiewania, ale cóż. Jared odzyskał siły, więc to nie dziwne. Vox Populi poszło o wiele lepiej, nie mówiąc już o This Is War. Jednak zdziwiłam się, gdy nie usłyszałam 100 suns. Shannon wstał zza perkusji i wycierając się ręcznikiem ruszył w stronę krzesełka ustawionego na podeście na samym środku sceny. Tomo z Timem już zaczęli swoje partie L490, a Shannon zatrzymał się w ciemnościach przy bracie. Ze strony publiki nie było to widoczne, ale od strony garów Shannona, jak najbardziej. Chwilę rozmawiali, po czym Shann poklepał po bratersku swojego brata i pocałował go w policzek.
-          Czy ty to widziałaś?!- pisnęła Ciacho.- To było takie słodkie!
-          Zgadzam się.- odpowiedziałam uśmiechając się na widok Shanna zasiadającego z gitarą na krzesełku przy ogromnych owacjach.
 Ten instrumentalny kawałek minął dość szybko, na szczęście, bo jakoś za nim szczególnie nie przepadam, ale za to Ciasteczko nie mogło się napatrzyć na Shanna. Wstając z gitarą posłał jednego całusa w publikę, drugiego w nasza stronę. Ząbki przyjaciółki upewniły mnie, że się cieszyła z tego powodu. Następną piosenką było Closer To The Edge, które publika zaczęła śpiewać samodzielnie i tak też skończyła. Jared tylko krzyczał „głośniej!” czy „c’mon”, a ludzie darli te swoje japki „no no no no”. Oczywiście po tym singlu nastąpił czas na akustyki. Jared zwiał na małą scenę, pośrodku publiki, która była naprawdę imponująca. Cała wielka hala O2 była zapełniona po brzegi. Razem z trybunami, które były naprawdę wysokie i sięgały dachu. Ogrom, a ten kiedyś taki mały band grający w klubach dla 500 osób, teraz grał w takich wielkich miejscach. I to jeszcze praktycznie wszystkie bilety były wyprzedane. Niesamowite jak to wszystko się zmieniło. Przestało być dla wybrańców, a zaczęło dla mas. Ale skończymy te dla mnie, smutne tematy. Jared zaczął grać na samym początku From Yesterday. Jak się mogłam spodziewać, nie wyszło ono za dobrze, znów publika dała ciała. Alibi zaśpiewał czysto i naprawdę ładnie, lecz gdy usłyszałam Bad Romance, zachciało mi się rzygać. Ile razy można słyszeć tę piosenkę? Naprawdę lubię ją w wykonaniu Marsów, ale... oni mają tyle własnych świetnych utworów do wykonywania na gitarach akustycznych, że nie rozumiem po co śpiewają właśnie to. Oczywiście ta część występu zakończyła się standardowo The Kill. Tym razem Jared postanowił przedzierać się przez publikę na główną scenę. Wolałam na to nie patrzyć, więc obserwowałam skaczącego radosnego Tima. Ten człowiek emanował tak pozytywną energią, że chciało się samemu wariować tak samo jak on. Szkoda tylko, że ja nie umiem grac na gitarze. A on robił to niesamowicie. W końcu frontman zawitał na scenie i w popisowy sposób zakończył utwór, który dał temu zespołowi największą sławę. Wymęczona całym tym dniem niestety nie dotrwałam do końca koncertu. W połowie The Fantasy wyszłam, bo nie byłam w stanie stać na nogach. Moja marsowa mama została by do końca móc podziwiać mojego wujka, a ja wróciłam do ich garderoby. Była pusta, ani żywej duszy. Położyłam się więc na kanapie, w tej samej pozycji co dwie godziny wcześniej Tomo i zamknęłam oczy. Nie było za wygodnie, ale zmęczenie wzięło górę i zasnęłam. Obudzili mnie dopiero Tomo z Shannonem, którzy śmiali się tak głośno, że umarli wstaliby z grobu ich słysząc. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przeczesałam dłonią włosy.
-          I jaaaaaaaak ooonnnnerrrt?- zapytałam ziewając.- Sorry. Jak koncert?
-          W porządku.- odpowiedział Tomo wciąż śmiejąc się z czegoś co rozbawiło także Shannona.
-          No nie wydaje mi się żeby z wami było w porządku.- stwierdziłam.- Z czego się śmiejecie?
 Ta dwójka popatrzyła na mnie z politowaniem i zupełnie zignorowała moje pytanie powracając do rozmowy i śmiechów. Machnęłam ręką olewając to ich zachowanie, bo w końcu zdążyłam się przyzwyczaić do ich dziwnych zachowań. Renata weszła wraz z Timem, który z uśmiechem odpowiadał na jej pytania, a na samym końcu wszedł Jared z Braxtonem. Latynos pierwsze co zrobił to usiadł na krześle i położył głowę na stole. Jared tylko poklepał go plecach i ściągnął z siebie poszarpaną koszulkę. To w ogóle cud, że jeszcze ją miał na sobie. Stanął taki półnagi przed Renatą i zapytał się jej co myśli o występie. Pewnie oczekiwał, że ją zatka na widok jego „pięknego” ciała, ale ona tylko zerknęła na niego i odpowiedziała, że było całkiem okej.
-          A i się lepiej ubierz, bo się przeziębisz.- dodała, co rozbawiło Shannona, a Jared osłupiał.
 Oj nie poddała się jego urokowi. Zresztą to cud, że nie zrobiła czegoś niemiłego (jak udawanie, że wymiotuje) w jego stronę. Dla Ciacho Jared był totalnie nie atrakcyjny i jak tylko, go widziała rozebranego, starała się znaleźć gdzieś jego brata. Jared z miną przegranego, odszedł od kobiety i poszedł do łazienki się umyć i przebrać w coś świeżego. Reszta zespołu też to zrobiła. Najpierw główna trójka, która musiała jeszcze iść na meet and greet, a potem reszta, która miała już wolne.
-          Poczekajcie na mnie. Klaudia, gdzie masz bagaż?- zapytał Shannon nagle przypominając sobie o tym, że przyszłam bez walizki.
-          Na dworcu.
-          Okej. To pojedziemy na dworzec, jak tylko skończymy spotkanie z goldenami, okey?- zapytał patrząc na nas niepewnie.- Re... em...
-          Renata.- pomogła mu blondynka.
-          Zostajesz z nami, czy masz jakiś hotel, albo...
-          Nie, ja muszę jechać do domu. Jutro rano idę do pracy. Sama dojadę do Birmingham.
-          Okey... na pewno nie będziesz potrzebować pomocy?- zapytał Shanimal.
-          Shannon! Rusz swój tyłek! Im szybciej to załatwimy tym dłużej będziesz mógł pof...gadać!- usłyszeliśmy krzyk Jareda skierowany do brata.
 Starszy Leto chwilę patrzył na drzwi to na nas, ale w końcu przeprosił nas i powiedział, że za mniej więcej pół godziny będzie z powrotem. Usiadłyśmy na kanapach z uśmiechami, a po chwili dołączył do nas Tim z Braxtonem. Braxtuś usiadł po mojej stronie, Tim po stronie Ciacho. Klawiszowiec nachylił się do mnie i wyszeptał.
-          Trochę się jej boje.- mruknął wskazując na moją przyjaciółkę.
 Ja na tę wiadomość zaczęłam chichotać i powiedziałam, że bardzo dobrze, bo ona gryzie. Brax zrobił minę obrażonego dziecka i skrzyżował ramiona na piersi. Trudno. Zainteresowałam się rozmową Tima i Ciacho, którzy rozmawiali o zwierzakach. Okazało się, że dziewczyna Tima ma ślicznego długowłosego golden retriviera, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Nie żebym jakoś się interesowała jego życiem prywatnym, ale mógł mi wspomnieć, że ma psiaka! Tak też 40 minut minęło na przyjemnej rozmowie o psiakach i ich treningu. A potem wpadł Shannon.
-          Jestem już!- wykrzyknął.
-          Fajnie... bo Ciacho, za 30 minut ma ostatni pociąg do siebie!- powiedziałam patrząc na niego karcąco.
-          To szybko! Biegiem! No już! Ruszać się!- zaczął nas poganiać perkusista, co tylko sprawiło, że zaczęłyśmy się śmiać.- Pośmiejemy się w drodze!
 W końcu wygramoliłyśmy się na zewnątrz. Lodowate powietrze uderzyło nas w nie odsłonięte od mrozu policzki i nosy. Szybko jednak wgramoliliśmy się do taksówki, która już na nas czekała i ruszyliśmy przed siebie. Shannon wepchnął się pomiędzy mnie, a Renatę, więc siedział na środku a ja oglądałam klamki samochodu. No to się zaczęło. Shann zaczął zarywać Ciacho. Powiem tylko jedno, to może być ciekawe widowisko. Znów zaczął się temat zwierząt i Shannon zaczął opowiadać o Sky’u, a Ciastko wpatrywała się w niego jak urzeczona, słuchając o białym husky. W końcu dojechaliśmy na stację Paddington, a ja wysiadłam z tej puszki w której mnie nie powinno być. Serio czułam się jak obca jadąc z nimi. Popatrzyłam na zegarek. 5 minut do odjazdu.
-          Ciastko! Masz 5 minut!
-          Cholera!- przeklęła po polsku.- Dobra, to ja lecę. To mój ostatni pociąg.
-          Uważaj na siebie!- powiedział Shannon przytulając ją.- Do jutra. Jeśli chcesz, to przyjadę po ciebie na stację w Birmingham.- zaproponował z uśmiechem.
-          Myślę, że dam sobie radę.- odpowiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Ciastko.
-          Naprawdę to nie będzie dla mnie problem, wręcz przyjemność.- zapewnił ją perkusista.
-          Pooooociąąąąąg!- krzyknęłam, patrząc, że zostały 3 minuty.
Renata pomachała nam i pobiegła do bramek. Szybko przez nie przeszła i ruszyła biegiem do pociągu. Wskoczyła do ostatniego wagonu w ostatniej chwili, bo sekundę później pociąg ruszył. Popatrzyłam na Shannona, który westchnął i rozanielony wpatrywał się w odjeżdżający pojazd. Zaczęłam chichotać i dopiero to zwróciło jego uwagę na mnie. Zmierzył mnie ostrzegawczym spojrzeniem, a potem powiedział.
-          Spróbuj powiedzieć Jaredowi to cię uduszę. W ogóle nie spodziewałem się, że masz znajomych w takim wieku.
-          Cóż. Życie.- odpowiedziałam szczerząc do niego zęby.- Idziemy po mój bagaż?
 Shannon pokiwał głową i ruszyliśmy w kierunku skrytek.
 _____________________________________
Zacznijmy najpierw od tego, że to opowiadanie nie jest po to by mnie obrażać (tym bardziej moich przyjacioł!), zresztą nie chcę by się łączyło moje akcje z prawdziwego życia z tym opowiadaniem w taki sposób, jaki ostatnio miał miejsce. Swoją drogą to chciałam przestać pisać to opowiadanie, ze względu na to, że jest ono moimi rozmyślaniami o Marsach. Wszystko co tu pisałam było tym co czuję o batonów. Tym jakim ich postrzegam itd. Po ostatnim spotkaniu z nimi wszystko się zmieniło, ale stwierdziłam że będę pisać nadal w tym stylu i tak jak już postanowiłam. Marsi okazali się być zupełnie inni niż miałam nadzieję, że są, ale cóż. Takie jest życie. W tym opowiadniu Marsi pozostaną tacy jakimi ich widziałam wcześniej. Moze trochę zachowują się jak dupki, ale w glębi są jednak kochani. W przeciwieństwie do rzeczywistości. No dobra, teraz do opowiadania. Daję ten rozdział dziś i wiem, że jest normalnej długości, ale nie martwcie się. Już niedługo dodam 36, który będzie bardzo… kontrowersyjny i pewnie niektórych z Was poruszy. A i od razu uprzedzam, że nie będzie miał nic wspólnego z tym co się zdarzyło w Niemczech. Dużą część tego 36 rozdziału napisałam prawie pół roku temu, so… ;) 

Bardzo Was proszę komentujcie. Przecież nie zajmuje to Wam dużo czasu, a mnie sprawia ogromną przyjemność. A szczególnie jeśli krytykujecie. To mi pomaga w pisaniu w lepszym stylu. Oczywiście krytykę chciałabym usłyszeć odnośnie do opowiadania, nie mnie i moich zachowań. A i dziękuję każdemu kto komentuje, szczególnie Onisi, Marion, Mamie, Adzie i Ms.Nobody ;) <3 Kocham Was laski za to :*

Ten rozdział dedykuję… Ciastku :D ona wie już za co. A szczególnie za Niemcy i bycie przy barierce podczas koncertu MCRów z Brianem May’em oraz Paniców <3 a i foty mojego gołego mensza <3 *orgasm*

9 komentarzy:

  1. Co tu krytykować? Zajebisty blog :D
    -klaudish

    OdpowiedzUsuń
  2. Powróciłam! ;) Znów mogę czytać i komentować, bo przez całe wakacje byłam odcięta od neta – praca ;p Kurczę, nie przeczytałam komentarzy pod ostatnią częścią, więc nie wiem za co i kto cię krytykuje, niestety też nie wiem, co się działo w Niemczech ;/ Ale abstrahując od tego – świetna część ;) Sama chętnie zrobiłabym sobie przerwę od szkoły, choćby teraz ;) No i flir.. znaczy rozmowy Szynka z Ciastkiem – świetny motyw ;D Że tak zapytam: w jakim wieku jest Ciacho, jeśli można, bo trochę mnie zainteresowało, że Shan ‘nie wiedział, że masz znajomych w takim wieku’ ;p
    Czekam niecierpliwie! ;) Dobranoc ;p
    -agi

    OdpowiedzUsuń
  3. Siema. Świetny rozdział tak jak i blog. Czekam na nowy rozdział.
    Wiesz dzisiaj jakoś nie kontaktuje i chciałabym się zapytac jak bym mogła zrozumiec to co napisałas pod rozdziałem o tym, że po spotkaniu Marsów całkowicie zmieniłaś o nich zdanie jakbyś mogła mi tak opisac czemu. Oczywiście jeżeli masz ochotę bo jak nie to nie zmuszam. pozdrawiam. GabryCHa

    OdpowiedzUsuń
  4. Zacznę od tego, że gdybyś zwlekała jeszcze dzień z dodaniem rozdziału, to bym napisała mniej więcej to, co ty pod rozdziałem. Mimo, że nie podobało mi się to, co zrobiłaś w Niemczech, to lubię twoje opowiadanie i z powodu twojego życia nie mam zamiaru przestać go czytać. Nie przejmuj się durną krytyką pisaną przez idiotów, którzy nie umieją rozróżnić tych dwóch rzeczy. ;)
    Co do całego po koncertowego wydarzenia(tak, muszę o tym napisać, bo wolę żeby pewne rzeczy były jasne), to na samym początku w ogóle nie wiedziałam, że to o ciebie chodzi. Usłyszałam o całym wydarzeniu na fb. Chociaż w sumie jakoś mnie nie zdziwiło, że tu o ciebie chodziło… kto inny jest taki, że tak to ujmę nieokrzesany? Jakoś następnego dnia miałam z krakowską grupą spotkanie w związku z prezentem dla Braxtona i ogólnie byłam tak wkurzona, że ilekroć ktoś poruszał twój temat, reagowałam zagłuszając wszystkich niecenzuralnymi wiązankami. Po dniu, czy dwóch mi przeszło i przemyślałam całą sprawę jeszcze raz. Od początku mówiłam wszystkim, że mam pretensje tylko o sposób w jaki odezwałaś się do chłopaków a nie o samą treść. Nie podłączałam się również pod durne pomysły (nie tylko polskiej grupy fanów) o tym, żeby się ustawić i cię pobić… Takiego gówniarskiego sposobu myślenia nawet nie warto komentować…
    Tak, czy inaczej w końcu wkurzona tym, że ludzie zamiast zająć sie czymś pożytecznym, w kółko wałkują jeden temat, napisałam na twitterze: „JEZU LUDZIE MAM DOŚĆ! Przestańcie bezsensownie zawalać timeline! A teraz uderzcie się w pierś i powiedzcie, że nigdy przenigdy nie pomyśleliście, że nie podobał wam się koncert, albo zachowanie któregoś członka zespołu, albo nie chcieliście, żeby grali więcej piosenek z pierwszej płyty! Pretensje do @artemis_p możecie mieć tylko o ton w jakim to powiedziała i o pierdoły, jakie później pisała na twitterze. I przestańcie do niej pisać, bo to ją tylko bawi, a świata tym nie zbawicie. Wprowadzacie tylko nerwową atmosferę gdzie się da. Póki nie napisaliście tego na fb, to reszta świata nawet nie wiedziała, że one są z Polski! A głupie groźby tylko zniżają was niepotrzebnie do gówniarskiego poziomu… ”
    W sumie tyle mam do powiedzenia na ten temat. Tak, jak mówiłam, twoje zachowanie nie ma nic wspólnego z tym opowiadaniem i nie powinny się na tym blogu znajdować głupie komentarze spowodowane tylko tym, że ktoś nie lubi cię i ocenia tylko po jednej sytuacji, przy której nawet nie był.
    Mam nadzieję, że mój wywód miał sens…

    Teraz o samym rozdziale. W sumie w tym temacie nie mam wiele do powiedzenia. Ostatnio(może to przez to, że znów zaczęła się szkoła) nie mam w ogóle weny do porządnego komentowania czegokolwiek. Jedyne, co zauważyłam czytając, to to, że rozdział był wyraźnie lepszy stylistycznie niż poprzednie. Mam nadzieję, że utrzymasz taki poziom. ;) Ogólnie to w sytuacji, w której Ciacho nawet nie zaszczyciła Dziada spojrzeniem brakowało mi tylko tekstu w stylu „Mamo!Nie kochasz tatusia?”. Tak, czy inaczej bardzo przyjemnie mi się czytało, mimo twojego dość subiektywnego spojrzenia, przebijającego się przez całość. ;) W ogóle, to momentami miałam wrażenie, że ten rozdział się nie kończy(co wcale nie znaczy, że przeszkadzała mi jego długość, wręcz przeciwnie. dobrze, że w blogowym światku są osoby, które dodają porządne, obszerne notki).

    No i chyba tyle. Jestem ciekawa, czy dotrwałaś do końca mojego komentarza. ;) Jeśli nie, to się nie obrażę, bo wiem, że moje wytwory nieraz ciężko się czyta. ;P
    -onisia

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja mam głęboko gdzieś co się stało u Szwabów. Po prostu się nie wypowiadam.
    Szczerze? Podejrzewałam, że będziesz chciała przestać pisać.

    Tak z innej beczki, przeczytałam twoje opowiadanie thirty-seconds-story. Od rozdziału kiedy Diana została postrzelona do samego końca ryczałam xD Ja już tak mam. Świetne opowiadanie!

    A co do rozdziału to cieszę się, że się pojawił. I był dobry, nie mam co krytykować. Pzdr ;)
    -adka

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekałam na nowy rozdział i czekałam, po wydarzeniach z Niemiec prawie byłam pewna, że zawiesisz bloga i ubolewałam nad tym, że nie dowiem się jaki koniec ułożyłaś dla tego dzieła, ale jak napisałaś na twitterze, że masz 2 chaptery już gotowe, to aż nie mogłam uwierzyć! Czytałam go wczoraj wieczorem, w łóżku, przed zaśnieciem, na malutkim ekraniku telefonu, byłam niemiłosiernie wkurzona, że tylko tak mi się chciało to czytać, ale już byłam taka ciekawa co tam jest, że nie chciało mi się włączać laptopa, a co dopiero rano go uruchomić i przeczytać, tak więc mordowałam się strasznie, bo nie wiedziałam jak to wyjdzie po tym wszystkim (nie powiem, po tym jak zobaczyłam filmik z mannheim, to mnie wcięło, po czym poszła mi wiązanka, ale z czasem jak ochłonęłam, to uświadomiłam sobie, że może i dobrze się stało, tylko później ludzie Ci, co widzieli tylko urywek tego z innej kamery najwięcej mieli do powiedzenia i komentarze innych, stwierdziłam, że jak pojedziesz do Łodzi, to dość ciekawie będzie, ale jak na razie się zapowiada, to wszyscy o tym zapomną, a na pewno ochłoną (;). Ale zaskoczyłaś mnie bardzo pozytywnie, w ogóle komenarz pod notką był na poziomie, więc w moich oczach tylko zyskałaś ;) Nie wiem czemu, ale co piszesz o sobie w otoczeniu szkoły i tej „szarej codzienności” to brzmi znajomo. Co do koncertu i wszystkiego z nim związanego, to już wiem, po co chciałaś o zwierzaczkach Braxia wiedzieć (głowiłam się z Onisią, ale nic nam nie wpadło do głowy ;P), z resztą wiesz, że ja go uwielbiam i jak sobie go wyobraziłam, jak się focha i krzyżuje ręce, to padłam! Taki szłodziak^^ Tylko Jared biduś, wiecznie chory, nie wiem, ale jak on wyzdrowieje całkowicie, to aż dziwnie będzie na niego patrzeć. A skoro o tym mowa, to rozwaliła mnie Ciacho, która zlała go z góry na dół! To mi się podoba! Chyba jeden z moich ulubionych momentów w tym rozdziale ;P I już się nie mogę doczekać następnego! To tak wciąga, a ja to jeszcze czytam zazwyczaj przed snem, to też później śnią mi się same niesamowite koncerty (np. z Valhallą (<3)) i generalnie noc jakoś jest przyjemniejsza. I dziękuję Ci bardzo za to.
    -lea

    OdpowiedzUsuń
  7. Na temat akcji w Niemczech nie będę się już wypowiadać. Dobrze wiesz co ja o tym myślę ;) Jak większość osób byłam wręcz pewna, że po powrocie zawiesisz bloga lub przestaniesz publikować. Na szczęście pozytywnie nas wszystkich zaskoczylaś (:
    Co do rozdziału.
    Co Ty chcesz tu krytykować? :P
    Ja jestem wielkim fg Twojego opo i chyba nigdy nic złego o nim nie powiem :D Szczerze opis tego koncertu wydawał mi się trochę inaczej napisany niż wcześniejsze. Nie dziwię Ci się. Zaczęłaś inaczej patrzeć na Marsów i mogło być trudne opisywanie koncertu jako „ta stara” Klaudia ;) Co to Shannona to zrobił się nagle taaaki kochani i słodki :D
    Dobra starczy :P
    Z niecierpliwością czekam na 36, który zapowiada się mega ciekawie :D

    Ha! No i co? NAPISAŁAM! xDD
    -foxlater

    OdpowiedzUsuń
  8. Po pierwsze … Nawet nie wiem co po pierwsze. Zaczne od drugiego. Wiesz ze uwielbiam pplecy Shannona jak siedzi za garami. Ja bym sie go nie zapytala czy moge stanac po jego stronie. Kazalabym sobie podac krzeslo, przynies kawe, sciagnac mu podkoszulek i usiadlabym sobie podziwiajac jego ziemie i przyleglosci. ;)
    Wiesz, ze gapiacy Shann nie robi na mnie wrazenia. Ale Shann z psem to juz bardziej.
    I ukradlas moj tekst do Jareda o tym zeby sobie ubral cos bo sie przeziebi:D
    I tekst o niebieskich wlosach…jakbym nas slyszala.

    Shannon jest tak cudownie dupowaty. Wole tych Twoich wymyslonych Letosow niz prawdziwych.
    Prawdziwi nas nie lubia. Zdrajcowie jedni. A mialysmy taki sliczny makijaz I koszulki I ch*** sie nas wstydzil.

    A I ja nie piszcze…no chyba ze na Ge albo Bri. Ale na pewno nie na Letosach
    -mama

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam motyw wagi Shannona i jego tłumaczenie, że to tylko mięśnie. Zawsze mnie to totalnie rozbraja :D Jedna malutka uwaga trwale, nie trwało. Niebieskie włosy, wiesz, że ja już nawet zapomniałam, że Letoś takowe posiadał? Dobrze, że mi przypomniałaś, mam powód by śmiać się jak głupia, choć i tak znokautowany wcześniej Braxiu mnie nieźle rozbawił :D
    Szykuje się opis koncertu, a ja kocham Twoje opisy koncertów :D Już mi się gęba cieszy :D Tak czułam, że Jared puści pawia, chociaż ta jego bladość mimo wszystko nieco mnie przeraziło. Chyba tylko u Ciebie tak bardzo niepokoi mnie stan zdrowia Szefa, że nawet głupia niestrawność, tudzież zatrucie pokarmowe przyprawia mnie o palpitacje serca. Tak, tak, braterski całusek był przesłodki, aż mimowolnie się uśmiechnęłam :) Też nie lubię kiedy zespoły przechdzą, że tak to określę z sacrum do profanum, ale taka niestety kolej rzeczy … Szczerze mówiąc myślałam, że te śmiechy Shannona i Tomo wywołane są tym, że gdy Klaudia spała ci zrobili jej jakiegoś psikusa, typu malowanie penisa na czole, albo coś w tym stylu, ale jednak się pomyliłam. Czyżby Shannciu się zakochał? Rozbraja mnie ten facet i jego nadopiekuńczość :D Jak zwykle opis show cudny, rozdział pozytywnie zakręcony. Przywołując naszą ostatnią rozmowę, nie potrzebujesz genialnego stylu by dawać ludziom przyjemność z tego co robisz. Naprawdę. Piszesz w taki sposób, że ja mam wrażenie jakbym tam była i wszystko widziała. Wielki szacun ;*
    -marion

    OdpowiedzUsuń