Chapter 30
"Rosołek"
Obudziłam się dość
wcześnie. Była dopiero 9 rano. Odruchowo
wzięłam do ręki blackberry i sprawdziłam czy dostałam jakąś wiadomość od Jessy.
Cisza. Ech... Wlazłam na twittera i zaczęłam czytać tweety. Kilka minut później
usłyszałam pukanie do moich drzwi.
-
Proszę.-
powiedziałam odkładając telefon.
Wszedł przez nie Shanimal, już kompletnie
ubrany.
-
Dzień dobry!
Jak się spało?- zapytał siadając na łóżku.
-
Dobrze,
dzięki. Co tam?
Akurat, gdy wypowiedziałam te słowa zadzwonił
mu telefon, więc przeprosił mnie i wyszedł z mojej sypialni. Jako, że ostatnie
dni były nad wyraz aktywne, zostałam w łóżku i zaczęłam bawić się moim
telefonem. Zajęcie to jednak zaczęło mnie usypiać, więc odłożyłam komórkę na
szafkę nocną i przewracając się na lewy bok, zamknęłam oczy. Nie spałam, ale po
prostu tak sobie leżałam. Nagle poczułam coś mokrego na twarzy. Odruchowo
zasłoniłam twarz dłońmi i po chwili poczułam jak coś dużego zwaliło się na
łóżko. Otworzyłam oczy i zobaczyłam psi pysk, z długim różowym językiem, który
próbował mnie wylizać. Boże święty, co tu się dzieje?!
-
Sky! Sky!
Chodź tu!- usłyszałam głos Shannona, który chyba wołał psa.
Husky przestał mnie lizać i skierował swój
pysk w stronę drzwi. Po chwili otworzyły się one szerzej i na widok starszego Leto
psina zaczęła machać ogonem i szczekać.
-
Sky! Do
nogi!- powiedział Shanimal, a pies od razu zeskoczył z łóżka i skoczył na
Shanna z taką radością, że o mało co go nie przewrócił.- Już spokojnie chłopie!
Wiem, że się cieszysz, no już.- mówił perkusista do psa tarmosząc go za uszami.
Gdy zwierzak uciekł z pokoju, ja w końcu
wstałam z łóżka już zupełnie rozbudzona. Patrzyłam na Shannona pytającym
wzrokiem do czasu, aż mi nie odpowiedział.
-
Właśnie
poznałaś Sky’a. To mój pies.
-
Skąd on się
tu wziął?- zapytałam zdziwiona.
-
Moja mama go
przywiozła.
-
Twoja mama
jest tutaj?
-
No tak...
Jedzie przecież z nami. Jared ci nie mówił?- tym razem to on zadał pytanie.
Pokręciłam przecząco głową i stanęłam przy
szafie patrząc do jej wnętrza w poszukiwaniu czegoś co mogłabym na siebie
założyć. Wybrałam czerwoną luźną koszulkę i jeansowe rybaczki. Szybko weszłam
do łazienki i po krótkiej toalecie i ogarnianiu się, zeszłam na dół.
Dosłyszałam głosy z kuchni, więc weszłam szybko do salonu, by sprawdzić co z
Jaredem. Jak się okazało spał nadal, zwinięty w kłębek na kanapie i cicho
pochrapywał. Wyglądał tak uroczo, że nie mogłam nie zrobić mu zdjęcia. Wzięłam
ze stolika jego blackberry i zrobiłam mu fotkę. Wyglądał, jak słodki kociak.
-
Co ty
robisz?! Zostaw go!- usłyszałam damski podniesiony głos.
Odruchowo odwróciłam się i stanęłam twarzą w
twarz z mamą Leto. Przerażona tą bliskością cofnęłam się o kilka kroków do tyłu
i wpadłam na kanapę, budząc tym Jareda.
-
Kim ty
jesteś? Zostaw mojego synka!- warknęła patrząc na mnie jakbym była jakimś
fangirlsem.
A ja byłam w takim szoku, że nie umiałam się
odezwać. Wyręczył mnie Jay, który zachrypiał tak, że jak na komendę
odwróciłyśmy w jego stronę głowy.
-
Zwariowałyście?!
Moje gardło...- jęknął łapiąc się dłońmi za nie.
Constance od razu podeszła do niego i usiadła
na kanapie przykładając mu dłoń do czoła. To było urocze, nigdy bym nie
pomyślała, że zobaczę coś takiego.
-
Chory jesteś,
ale nie masz gorączki.- stwierdziła całując go w czoło.
-
Dzień dobry
mamusiu.- przywitał się przytulając kobietę do siebie i całując ją w policzek.
-
A idź ty!
Jeszcze mnie zarazisz!- zaśmiała się, przytulając go mocno do siebie, a potem
popatrzyła na mnie.- Kim ona jest?
-
To Klaudia.-
wychrypiał, tak że po prostu nie sposób się było nie skrzywić.- Moja córka.
Kobieta znów przyłożyła mu dłoń do czoła i
powiedziała, że chyba się pomyliła z tą gorączką. Zaskoczona zobaczyłam jak
muzyk strzepnął jej dłoń ze swojej głowy i odsunął się.
-
Przestań
mamo. Mówię prawdę. Jak nie wierzysz mi to zapytaj Shannona!
-
Przespałeś
się z jakąś laską, która później wmówiła ci, że to twoje dziecko?!- wykrzyknęła
zdenerwowana Constance.
-
Mamo,
spokojnie.- rozległ się głos Shanimala, który wszedł do pomieszczenia ze swoim
psem.
-
Nic nie
rozumiem...
-
No właśnie,
więc się uspokój, a my ci to wszystko wytłumaczymy.
-
Mam taką
nadzieję.- powiedziała już spokojniej wpatrując się uważnie to raz w Shannona,
to w Jareda.
Aktor westchnął i zaczął tym zachrypniętym
głosem opowiadać o tym co zdarzyło się w Londynie. Jakieś 15 minut później
zapadła cisza przerywana tylko dyszeniem Sky’a.
-
Idę zrobić ci
coś na gardło.- powiedziała Constance i wyszła z pokoju.
Nie miałam zielonego pojęcia, jak się teraz
zachować, co robić. Miałam dziwne wrażenie, że mama Leto nie jest zachwycona
tym co zrobił jej kochany synek. No i nawet jej się tak jakoś bardzo nie
dziwiłam. Poczułam, jak Jared kładzie mi rękę na plecach, a potem przytula do
siebie.
-
Nie przejmuj
się nią, zaraz jej przejdzie. Jest w szoku.- wycharczał mi do ucha.
To mnie wcale nie pocieszyło. Starając się
zapomnieć o wydarzeniu sprzed chwili zapytałam Jay’a, co go boli.
-
Gardło i to
tak, że ledwo mówię.
-
Słyszę
właśnie. To przez ten deszcz, prawda?
-
Możliwe.
Czuję się okropnie, jakby wypompowano ze mnie wszystkie siły.
Mówiąc to wyprostował się i kichnął. A potem wstał
i chwiejnym krokiem zaczął szukać chusteczek do nosa. No to prócz gardła ma też
katar biedak. Znalazłam jakąś czystą w kieszeni spodni i mu podałam. On z
wdzięcznością ją zabrał i zaczął czyścić nos. Popatrzył na swoje ubranie i
skrzywił się. Powąchał się pod pachami i stwierdził, ze musi się umyć. Dobrze,
że był jeszcze na tyle zdrowy by zauważać takie rzeczy. Patrzyłam jak wchodzi
po schodach i kicha, do czasu aż nie zniknął w swoim pokoju. Nie wiedząc co
robić, poszłam do kuchni, gdzie ku mojemu przerażeniu była Constance. I to
sama. Shannon wyparował. W pierwszej chwili chciałam się odwrócić i
najzwyczajniej świecie uciec, ale stwierdziłam, ze to jest bez sensu. Weszłam
do pomieszczenia i otworzyłam lodówkę. Wyjęłam z niej napoczęty już pasztet sojowy
i pomidora. Przeszłam obok tej blondwłosej kobiety i wyjęłam z siatki chleb.
Ukroiłam dwie kromki i zaczęłam je smarować pasztetem. Czułam na sobie jej
wzrok, ale powiedziałam sobie w duchu, że nie ma opcji bym przestała robić to
co robię. Właśnie doświadczałam na własnej skórze po kim Jay miał siłę
spojrzenia. Krojąc pomidora, ostrze ześlizgnęło się po śliskiej skórce
rozcinając mi wierzch dłoni. Od razu puściłam nóż i odskoczyłam od deski. Aua.
Boli, cholera jasna. Poczułam jak ktoś wkłada mi rękę pod strumień chłodnej
wody. Chciałam cofnąć dłoń, ale woda przyniosła ulgę. Popatrzyłam na trzymającą
mnie kobietę i już nie zobaczyłam w jej oczach wrogości. Tym razem można było
dostrzec w jej niebieskich tęczówkach zmartwienie i chęć niesienia pomocy.
-
Chyba źle
zaczęłyśmy. –powiedziała po chwili.- Nazywam się Constance i jestem matką tych
dwóch utalentowanych wariatów.
-
Klaudia...-
powiedziałam niepewnie, zaskoczona jej zachowaniem.
-
Poczekaj
tutaj, a ja zaraz przyniosę jakiś bandaż, lub większy plaster.
Mówiąc to odwróciła się i wyszła z
pomieszczenia. Niecałe 1,5 minuty później była znów przy mnie, opatrzając mnie.
-
To wszystko
co opowiedzieli moi synowie to prawda, tak?- zapytała.
-
A czemu
mieliby kłamać?
-
Przepraszam,
zaskoczyło mnie to. Jared wyraźnie mi oznajmił, że nie zamierza mieć dzieci,
więc chyba sama rozumiesz.
-
Naprawdę tak
powiedział?
Pokiwała delikatnie głową, a ja zapytałam czy
może nie chce kanapki z pasztetem. Uśmiechnęła się, lecz odmówiła. Wzięłam
swoje dwie kromki i wyszłam z pomieszczenia. Chciałam już wejść po schodach na
górę, ale zauważyłam, ze młodszy z braci właśnie się z nich wręcz zczołguje.
-
Odźmy* na
spacer...- wydukał przez nos.
-
Ty w tym
stanie chcesz iść na spacer?- zapytałam zdziwiona.- A śniadanie?
-
Prędzej
zwymiotuję niż coś zjem.- odpowiedział.
Odpuściłam, bo w końcu trochę go rozumiem. Jak
się jest chorym to apetyt znika. Przy samych drzwiach złapał nas Szynek
wręczając nam obrożę i smycz do ręki mówiąc, że ktoś musi wyjść ze Sky’em na
spacer. Jay wzruszył ramionami i zagwizdał na psa, który w mgnieniu oka pojawił
się obok niego, radośnie szczekając.
-
cichooo!-
jęknął Jay przykładając dłonie do uszu.
Ukucnęłam przy psie, który widząc moją pozę,
skoczył na mnie przewalając na plecy i zaczął lizać po twarzy.
-
Sky!- skarcił
go Shannon zabierając ze mnie.- Zły pies! Nie wolno!
Husky jednak totalnie go olał i znów na mnie
skoczył, ale tym razem byłam na to przygotowana. W końcu założyłam mu obrożę i
przypięłam do niej smycz. Jay włożył buty i kurtkę, po czym wyszedł z psem na
dwór. Ja też się ubrałam, lecz przed samym wyjściem zatrzymał mnie Shanimal.
-
Uważaj na
nich oboje.
Pokiwałam głową i dołączyłam do młodszego
Leto. Mimo choroby szedł żwawo przed siebie i to w takim tempie, że ledwo co za
nim nadążałam. To niesamowite, ile ten człowiek ma w sobie energii, pomimo
rzekomego jej braku. Husky natomiast biegał od jednej strony do drugiej ciągnąc
za sobą Jareda. Na dworze było dość chłodno, oczywiście w porównaniu z tym co
było choćby dzień wcześniej. W pewnym momencie Jay dostał ataku kichania i
kichnął chyba ze sto razy. Oparł się łokciem o płot i przyłożył dłoń do czoła.
-
Jak ty chcesz
dać występ na EMA?- zapytałam.
-
Szczerze? Nie
mam pojęcia. Już dawno nie czułem się tak kiepsko. Oby mi przeszło do piątku.
Umrę chyba w tym samolocie...
-
Naprawdę tak
boisz się latać?
-
Nie umiem
tego zwalczyć. Niby bez problemu wsiadam do tej latającej puszki i jest okej,
ale i tak przed każdym lotem mam ochotę zmówić pacierz.
-
O to tak
samo, jak ja, gdy skaczę przeszkody.- stwierdziłam.
Nagle Sky wyrwał się Jaredowi i zaczął biec
przed siebie. Leto od razu wyprostował się i zaczął krzyczeć, a raczej wydawać
z siebie okropne dźwięki, żeby pies do niego wrócił. Jednak ten go olał i
zatrzymał się dopiero przy ślicznym długowłosym border collie. Miało się wrażenie,
że w każdej chwili ogon może mu się urwać, tak szybko nim machał. Podbiegłam do
psa i złapałam za smycz. Gdy zobaczyłam właściciela aż mnie wmurowało. Gdy ja
wpatrywałam się w Mata, Sky obszedł kilka razy dookoła tego drugiego psa i
poplątał smycze.
-
Cześć!-
przywitał się chłopak.
A ja zamiast mu
odpowiedzieć, stałam jak zaczarowana wpatrując się w niego. Miał na sobie luźną
biała koszulkę z napisem „I AM FUCKING AWESOME” i do tego białe rurki, które
podtrzymywał czarny skórzany pasek. Jezzzuuu....marzenie. W 100% zgadzałam się
z tym nadrukiem. Miał do tego pomalowane czarne paznokcie. Chyba jestem w
niebie.
-
Twój pies?-
zapytał uśmiechając się pogodnie.
-
Hym... nie.
Wujka.- odpowiedziałam.- Mieszkasz tu?
-
Nie...
przyjechałem pomóc mojej matce, bo ostatnimi dni się gorzej czuje. I na razie
tutaj będę mieszkać, ale tak to mam własne mieszkanie, w centrum.
Pokiwałam głową i by czymś zająć ręce,
zaczęłam rozplątywać smycze. W końcu do naszej dwójki dołączył Jared, który
ledwo co dotarł do nas. Wyglądał okropnie, czerwony zakatarzony nos,
przeszklone oczy i co chwila kichał. Mat chyba go jeszcze nie zauważył, bo
powiedział.
-
Kiedy
jedziesz na tę galę? Będzie można to oglądać?
-
Jutro
wylatuję. Chyba tak, na mtv.- powiedziałam zakłopotana.
-
To ją obejrzę
dla ciebie. Pięknie wyglądasz w tej sukience.
Poczułam jak się czerwienię. Nigdy wcześniej
nie dostałam takiego komplementu. Uśmiechnęłam się do niego, a on popatrzył za
mnie. No tak, Jay...
-
Śliczna
psina.- wychrypiał Leto.- Pies czy suczka?
-
Suczka.
Nazywa się Crystal.- powiedział patrząc jak Sky obwąchuje jego psa.
-
Masz twittera
lub facebooka?- zapytał zwracając się tym razem do mnie.
-
No tak...
-
To podaj mi.-
mówiąc to wyciągnął telefon, a ja mu podyktowałam swoje imię i nazwisko.- Wow!
Ładne nazwisko.- zaśmiał się.- Dobra, ja już muszę iść. Mam nadzieję, że się
jeszcze kiedyś spotkamy i będę w piątek siedział przy laptopie, by Cię
zobaczyć.- zaśmiał się.- Do widzenia, panie Leto. – zwrócił się tym razem do
Jareda, który zaskoczony spojrzał na niego.
Gdy się oddalił od nas, Jared zwrócił się w
moją stronę i z niewierzącym wzrokiem zapytał.
-
On powiedział
„panie Leto”?.
-
No tak...
-
Jared jestem,
a nie pan Leto. Nie jestem stary.- jęknął.
Przyłożyłam rękę do czoła i wzniosłam oczy ku
niebu. Reszta spaceru minęła na tym, że Jay ciągle przeżywał nazwanie go „panem
Leto”. Cóż... już nie jest taki młody, jakby się mogło wydawać. Wchodząc do
domu poczułam charakterystyczny zapach rosołu. Ojej... czyżby Constance zrobiła
rosołek swojemu synkowi? Zdjęłam z szyi Sky’a obrożę, a on padł na chłodne
kafelki w kuchni. Za to Jared mając totalnie zatkany nos nie poczuł nic. Usiadł
na kanapie, a raczej się na niej położył i włączył telewizor. Ja za to weszłam
do kuchni, w której przebywał Shannon z mamą.
-
Spacer się
udał?- zapytał Szynek.
-
Tak....
spotkałam Mata.- powiedziałam z uśmiechem od ucha do ucha.- I nazwał Jareda
„panem Leto”.- zaśmiałam się.
-
To pewnie
przez całą drogę Ci jęczał, że nie jest stary, co?
-
Skąd ty to
wiesz?- zapytałam opierając się o blat.
-
Żyję z nim
już trochę czasu.
-
To rosół?-
zapytałam Constance, która próbowała zupy.
Pokiwała głową i wyjęła z dolnej szafki małą
miseczkę, do której nalała trochę wywaru.
-
To dla
Jareda?
-
Rosół z
kury.- szepnęła.- Nie mówcie mu, że to nie jest sojowy, bo ten sojowy to mu nie
pomoże.
Pokiwaliśmy z Shaniastym głowami i udaliśmy
się wraz z mamą Leto do salonu. Jared na nasz widok podniósł się do pozycji
siedzącej. Usiadłam obok niego i popatrzyłam na telewizor. Leciały jakieś
wiadomości, nic dla mnie ciekawego. Wykresy i gospodarka stanów zjednoczonych
to nic czym bym się interesowała.
-
Mamo, nie
jestem głodny.- jęknął Jared, gdy mu podsunęła miskę pod nos.
-
Wiem, ale
jeśli chcesz wyzdrowieć musisz zjeść ciepły rosołek.
-
Mamo...
-
Nie ma
„mamooo”. Masz zjeść.
-
Mam nadzieję,
że jest sojowy.
-
Tak.-
odpowiedziała, a Shannon przytaknął.
Oj biedny ten mój ojciec, że go tak wkręcają.
Ciekawe jak zareaguje, gdy to spróbuje. Czy pozna, że to na mięsie robiony. No
i nadeszła ta chwila. Jay wziął łyżkę do ust i... przełknął. Otworzyłam szerzej
oczy, bo byłam przygotowana, że wypluje zupę, a on ją połknął. Jednak odwrócił
wzrok w stronę matki.
-
Nie rozmawiam
z tobą.- powiedział odkładając rosół na stół.- Z tobą też, Shann.
-
Ale o co ci
chodzi?- spytał jego braciszek.
-
Myślisz, że
jestem taki głupi? Może i węch straciłem, ale nadal mam smak i jeszcze potrafię
rozpoznać danie robione na mięśnie i vegańskie.
-
Masz zjeść
całą zupę.- powiedziała mama Leto tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Jared ignorując jej słowa, wstał z kanapy i
już chciał wyjść z salonu, lecz Constance stanęła przed nim i podparła się
rękoma o biodra. Już sama jej postawa świadczyła o tym, że mu nie odpuści.
Szkoda, że ona nie może być z nimi cały czas w trasie. Może Jay wyglądałby
wtedy inaczej, zdrowiej. Aktor próbował ją wyminąć, ale mu się nie udało. W
końcu nie wytrzymał.
-
Mamo! Zejdź
mi z drogi!
-
Nie ma mowy.
Masz zjeść cały rosół. Jesteś chory.
-
Jestem
veganinem. Nie zjem i koniec kropka.
-
To zostajesz
w domu. Odwołujesz koncert.
-
Co?!-
wykrzyknął tym razem Shannon.
-
Ty możesz
jechać, Jared zostaje.- powiedziała twardo ich matka.
-
Mamo, błagam
cię! Jak my mamy występować bez wokalisty?!
-
To sam
śpiewaj. Jared zostaje w domu. Chory nie pojedzie.
Shannon złapał się za głowę, a Jared wziął
głęboki oddech.
-
Mamo, proszę
cię. Nie wygaduj głupstw. To moja praca, a poza tym... Shannon i śpiewanie?
Przecież wszyscy uciekną...
-
Dzięki
bracie.- warknął Shanimal.
-
Sorry Shann,
ale no... śpiewać nie umiesz. Mamo, jestem dorosły i odpowiadam za swoje czyny.
-
To, że masz
38 lat nie znaczy, że jesteś dorosły. Dorosłość to stan umysłu, a twój się
zatrzymał na wieku 17 lat. Choć nie... wtedy byłeś bardziej dojrzały.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
Odwróciłam twarz od nich i próbowałam powstrzymać atak śmiechu. Ładnie mu matka
powiedziała. W końcu ktoś mówi temu kretynowi prawdę. Jared jednak nadal się
kłócił ze swoją rodzicielką, tym razem nie mając po swojej stronie Shannona,
który się na niego obraził. Po pewnym czasie miałam już tego dość, więc
przerwałam im tę „kłótnię”.
-
Jared,
zamknij się i to zjedz. To prostsze rozwiązanie.
Muzyk popatrzył na mnie morderczym wzrokiem, a
reszta Leto pokiwała twierdząco głowami. Jay przejechał po wszystkich palcem i
powiedział, że do końca życia się do nas nie odezwie. No i zajął się swoją
miską. Pokiwaliśmy z Shanimalem głowami w geście podziwu dla mamy Leto. Nie
łatwo tego upartego osła zmusić do czegoś, a tu proszę. Wszyscy w trójkę
odwróciliśmy się i skierowaliśmy w stronę kuchni. Nagle Constance zatrzymała
się i odwróciła.
-
Jeśli to
zrobisz to będziesz musiał zjeść całą resztę i ja tego dopilnuję.- powiedziała
groźnie, a my zobaczyliśmy Jay’a pochylonego nad doniczką z kwiatkiem i na wpół
przechyloną miską.
Naprawdę ich mama jest
niezła. Jared zrezygnowany usiadł z powrotem na kanapie i duszkiem wypił
zawartość miski. Blondynka pokiwała głową i odeszła, a Leto wywalił język i
zrobił kwaśną minę.
-
Nie wybaczę
ci tego!- mruknął pod nosem, ale i tak wszyscy to usłyszeli.
-
A teraz do
łóżka.- stwierdziła Constance.
-
No chyba
żartujesz!- znów zbuntował się Jared.
-
Jared, nie
przeginaj i słuchaj się mamy.- powiedział Shannon i razem z nią wszedł do
kuchni.
Wokalista zacisnął dłonie
w pięści i wstał z kanapy. Wziął do ręki gitarę akustyczną i wyszedł na taras.
Poszłam za nim, aż do altanki. Usiadł w niej i zaczął nerwowo walić palcami w
pudło. Usiadłam na barierce nad basenem i patrzyłam na to co robi. Po chwili
odłożył gitarę i popatrzył na mnie obrażonym wzrokiem.
-
Czego ty tu?-
fuknął.
-
Ej, ja ci nic
nie zrobiłam.- odpowiedziałam zaskoczona.
Leto zamilkł i westchnął. Znów wziął gitarę w
ręce i zaczął ją stroić. Gdy skończył odłożył ją na ziemię patrząc na mnie.
-
Nawet, nawet
ten chłopak.- stwierdził.
-
Co? Jaki?-
zapytałam zdezorientowana.
-
Ten z psem.
Mat, tak?
Zarumieniłam się i pokiwałam twierdząco głową.
Że musiał zacząć ten temat.
-
Ile ma lat?
-
Em... nie
wiem.- odpowiedziałam szczerze.
-
To się go
następnym razem zapytaj.
-
Heh...
ciekawe jak.- powiedziałam uświadamiając sobie, że nie wiadomo czy kiedykolwiek
tu wrócę.
-
Przez
twittera czy facebooka? Przecież podałaś mu swojego, czyż nie?
-
No, masz
rację.- przypomniałam sobie.
Leto wstał z krzesła i także wdrapał się na
barierkę siadając obok mnie.
-
Chcesz mnie
zarazić?- zapytałam.
-
Tak.-
odpowiedział uśmiechając się.- Mogę cię przytulić?
-
A od kiedy
potrzebujesz pozwolenia?- zapytałam.
Wzruszył ramionami i mnie objął. Zobaczyłam
podążającego w naszą stronę Shanimala. Podbiegł do nas i szczerząc się jak
głupek dźgnął Jareda między żebra. Wokalista skoczył jak poparzony wciąż mnie
trzymając i nagle poczułam jak się niebezpiecznie przechylamy do tyłu.
-
Shaaaannooooon!-
krzyknęłam i musnęłam palcami jego rękę, a potem poczułam zderzenie z wodą.
Cudem zdążyłam nabrać powietrza i po chwili
znalazłam się pod wodą, wciąż czując na sobie ręce Jareda. Zaczęłam panicznie
machać rękoma i wynurzyłam się w końcu. Było tu głęboko, nie dosięgałam dna,
więc musiałam cały czas pracować kończynami, by unosić się na powierzchni.
-
Shannnoooooon
kurwa! Zabiję cię!- wydarłam się patrząc na Leto stojącego nade mną i trzymając
rękę na ustach.
Miał przerażony wzrok, nie do końca specjalnie
to zrobił, ale mógł przewidzieć reakcje Jareda. Rozejrzałam się wokół lecz nie
zobaczyłam młodszego z braci. Co jest? Nagle dostałam czymś w twarz, co
spowodowało, że znów się zanurzyłam. Wypłynęłam na powierzchnie i zobaczyłam,
że mój ojciec najzwyczajniej w świecie się topi. Haha, Jared nie umie pływać?
Zamiast go ratować, zaczęłam się śmiać, co skończyło się tym, że sama zaczęłam
siebie podtapiać. Starając się powstrzymać śmiech złapałam szamoczące się ramię
Jay’a i próbowałam go pociągnąć do brzegu, ale po pierwsze on był ciężki, a po
drugie ja miałam atak śmiechu. Gdyby nie ratunek Shannona to pewnie obydwoje
byśmy się utopili. Najpierw wyciągnął brata na brzeg, a potem mnie. Położyłam
się na ziemi i patrząc w niebo śmiałam się. A Jared obok kaszlał. W końcu na
czworakach podeszłam do braci. Jay leżał w tej pozie co przed chwilą ja, a
Shannon nad nim. Nagle Jared wstał i się poślizgnął znów zaliczając glebę.
-
Za...bi...ję...Ci...ę!-
wydyszał i rzucił się na brata.
Shannon widząc, że nic mu nie jest, zaczął się
śmiać i jako, że miał więcej siły
przytrzymał brata by ten nic mu nie zrobił. W końcu gdy się trochę opanował,
usiadł na brzegu basenu i zaczął łapać powietrze jak ryba, którą wyjęto z wody.
Shannon pokręcił głową i gdy zauważył, że Jared trzęsie się jak galareta,
podniósł go do pozycji stojącej. Jednak muzyk był tak słaby, że ledwo co wstał.
W końcu choroba i próba ratowania swojego życia wyczerpały jego pokłady
energii. Jay zawisł na bracie i ciężko oddychając zamknął oczy. Ruszyli przed
siebie, a ja w końcu tez podniosłam się z ziemi i podążyłam za nimi.
-
Mamooo!-
krzyknął Shannon.- Pomóż!
Po chwili w drzwiach prowadzących z salonu na
taras pojawiła się blond włosa kobieta. Widząc braci podbiegła do nich.
-
Zwariowaliście?!
Co wy robiliście?!- wykrzyknęła zdenerwowana widząc, że jej młodszy syn ledwo
co idzie.
-
Ten kretyn
chciał mnie zabić...- wyszeptał wykończony Jared.
-
Jak ty się
odzywasz!
-
Nie da się go
opisać inaczej!- warknął muzyk, któremu wracała energia.- Prawie się utopiłem!
-
Pływać nie
umiesz?- zapytała się go matka, a ja zobaczyłam jak jego oczy ciemnieją.
Też bym dostała kurwicy słysząc coś takiego od
własnej matki. Ale cóż... Shannon wręcz zrzucił brata na leżak, a ten jęknął
gdy opadł na barierkę.
-
Delikatniej
to nie łaska?!
-
Ciesz się, że
cię tu przytachałam. Worek kości normalnie.- jęknął Shannon masując sobie
ramiona.
-
Cienias!-
mruknął Jay.
-
Przestańcie.
Jared, powiedz co się stało?- zapytała już spokojniej mama Leto.
-
Dźgnąłem go w
bok i spadli z barierki.- mruknął Shannon.
-
Przecież
wiesz, że Jared tak reaguje. Shannon mógłbyś czasem myśleć.- westchnęła
kobieta.- Nie widzisz, że Jared jest chory? Mógł się utopić przez ciebie!
Byłbyś z siebie dumny, gdybyś stracił brata? Masz tylko jego jedynego.
Szynek zmieszał się i usiadł obok Jareda,
który patrzył na niego nieufnie. Po chwili objął go ramionami i przytulił do
siebie.
-
Kocham cię.
Przepraszam.
Constance widząc to uśmiechnęła się i
pogłaskała ich po głowach, jakby mieli po 5 lat. Shannon chciał pociągnąć mamę
na swoje kolana, ale wywinęła się mówiąc, że nie chce być mokra.
-
Oj mamooo! –
jęknęli obydwoje.- No chodź!
W końcu kobieta skapitulowała i usiadła
Jaredowi na kolanach, a oni ją objęli. Uroczy i cudowny widok, lecz ja się
poczułam tam obca. Zupełnie obca. Korzystając z okazji, że byli zajęci sobą,
odeszłam stamtąd. Przed drzwiami do mieszkania, zdjęłam przemoczone spodnie i
koszulkę. Rzeczy zostawiłam na zewnątrz i weszłam do środka. Szybko przeszłam
przez salon i weszłam po schodach na górę. Otworzyłam drzwi do pokoju i weszłam
do środka. Zaskoczona stanęłam w środku i popatrzyłam na łóżko. Sky leżał na
nim zwinięty w kłębek i obserwował mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie miałam
serca wyganiać go z łóżka, więc podeszłam do szafy biorąc suche ciuchy i
weszłam do łazienki. Jako, że na dworze było chłodno, a ja przez to, że się
„kąpałam” trochę zmarzłam, zafundowałam sobie ciepły prysznic. Czysta i
pachnąca zeszłam ponownie na dół, by zobaczyć, że Constance leży na kanapie i
czyta książkę. Ona widząc, że przyszłam, siadając odłożyła książkę i poklepała miejsce obok siebie. Nie mając za
dużego wyboru usiadłam obok niej.
-
Skąd jesteś,
bo na Amerykankę nie wyglądasz, zresztą nawet nie masz takiego akcentu?
-
Z Polski,
piękny kraj.- odpowiedziałam trochę onieśmielona.
-
A czym się
interesujesz?
-
Muzyką i
końmi.
-
Jeździsz
konno? Jak długo?
-
No już z 10
lat będzie, ale nie jakoś wybitnie. Rekreacyjnie.
-
Startujesz w
zawodach? Masz własnego konia?
-
Nie. Czasem
zdarza mi się na kucyku jeździć jakieś małe stajenne zawody, ale to wszystko.
Konia nie mam, ale bardzo chciałabym mieć. Takie moje małe marzenie, jeszcze z
dzieciństwa.
-
Konie to
piękne zwierzęta. Pamiętam, jak byłam kiedyś z chłopcami na sesji zdjęciowej w
Denver. Robiliśmy zdjęcia do jakiegoś magazynu z modą i właśnie do tej sesji
były potrzebne konie. Jaredowi od razu się spodobały. Przez cały dzień mnie
męczył, żebym go wsadziła na jednego z nich. W końcu pod koniec dnia, pozwolili
mu wsiąść na takiego białego. Do końca życia nie zapomnę jego radosnego
uśmiechu.- powiedziała patrząc w pusty ekran telewizora i uśmiechając się jakby
do siebie.- Shannona konie w ogóle nie zainteresowały. Wystarczyło mu je
pogłaskać i na tym się kończyło. Jak chcieli i jego wsadzić na konia, to zaczął
płakać.
Wyobraziłam sobie takiego małego Shanimala,
który ryczy siedząc na koniu, przyklejony do jego szyi bojąc się wyprostować.
Ile razy widziałam taki widok w stajni. Ech... po 20 minutach przyczołgał się
do nas Jared, który okryty kocem trząsł się jak galaretka. Constance szybko
zmierzyła mu temperaturę, bojąc się, że ma gorączkę, ale na szczęście termometr
wskazywał 36,6. Około 18 Shanimal poprosił mnie bym wyszła na spacer ze Sky’em.
Stwierdziłam, że czemu nie i poszłam. Miałam nadzieję, że znów spotkam Mata,
lecz niestety tak się nie stało. Za to husky stwierdził, że to będzie
niesamowita zabawa, jak zacznie ganiać wiewiórki. Taak... gdy w końcu dotarłam
do domu puściłam smycz i położyłam się na zimnej podłodze. Byłam tak samo
mokra, jak wtedy gdy wychodziłam z basenu. Ten pies jest szalony. Akurat Shann
szedł do kuchni i zobaczył mnie leżącą na wejściu.
-
Stało się
coś?- zapytał podchodząc do mnie.
-
Tak... nigdy
więcej nie wyjdę z twoim psem.
Słysząc te słowa Szynek zaczął się śmiać i
pomógł mi wstać. Opowiedziałam mu o tym, jak Sky zobaczył wiewiórkę i przez pół
spaceru ją gonił, chciał nawet wskoczyć na drzewo ale było za wysokie. A
perkusista poklepał mnie po plecach i powiedział, że to norma. Że Sky potrafi
gonić nawet muchę w domu. Wtedy to już przechlapane, bo mieszkanie wygląda jak
zdemolowane, po takim polowaniu. Pomyślałam o moim pokoju i tych łagodnych
błękitnych oczach, które mnie obserwowały. Tak... nigdy nie można ufać
niebieskim oczom. At all. Wykończona padłam obok Jareda i Constance na kanapie.
Obydwoje oglądali jakiś film, więc tylko zrobili mi miejsce. Po chwili ciszy
usłyszałam słaby głos Jareda.
-
Ffuuu...
jesteś morka.
-
A ty masz
niezły zapłon.- odpowiedziałam.
-
Dopiero
poczułem. Idź się umyj i przyjdź w piżamie.
-
Dzięki.-
mruknęłam i wstałam.
Czwarty raz tego dnia umyłam się i przebrana w
nocny strój zeszłam na dół. Wszyscy w trójkę byli w salonie. Shannon spał w
fotelu przykryty kocem, a mama Leto i jej młodszy syn siedzieli z podkulonymi
nogami także przykryci kocem i wpatrywali się w ekran.
-
Ja idę spać.-
odezwała się po chwili Constance.- Dobranoc.
Podeszła do Shannona i szczelniej
okryła go kocem całując w czoło. To samo zrobiła z Jaredem, a mnie przytuliła
życząc spokojnych snów. Gdy weszła do pokoju gościnnego, który znajdował się
naprzeciwko pokoju Shannona Jared przeciągnął się i poprosił bym usiadła na
miejscu jego mamy. Gdy tam się usadowiłam przykrył mnie kocem i oparł głowę o
moje ramię. Po 5 minutach już spał, a ja bałam się poruszyć, by go przypadkiem
nie obudzić. Film się skończył i leciały teraz reklamy. Jakimś cudem dostałam
ręką do pilota i wyłączyłam odbiornik. Poprawiłam sobie poduszkę pod głową i
zamknęłam oczy. Czas spać, bo jutro wracamy do Europy...
__________________________________________
* jest to użyte specjalnie, to nie błąd.
No to tak… długo nie dawałam, bo… był bunt. Smutno mi się zrobiło widząc trzy komentarze, a przywyczajona byłam do ok.10 ;) Cóż… ale no napisałam kolejny rozdził i patrze, 8. Dziękuję tym, którzy skomentowali. Z kolei mam nadzieję, że ten rozdział się spodoba. Cały dzień dziś go przepisywałam. Mam dość… Miał co prawda trochę inaczej wyglądać, ale cóż. Jest jak jest. 9 stron, więc nie jest krótki :P Akcja, która miała być zawrta w tym rozdziale, będzie w następnym. Trochę się rozpisałam i ciut przeciągam ten pobyt w LA :P Nie wypominać mi błędów, proszę. Potem jak to później czytam widzę je. A teraz po napisaniu nie mam najmniejszej ochoty tego sprawdzać. To strasznie męczące. No dobra… chyba tyle. Albo nie. Jak Wam się podoba pani Leto? :D
Dedykuję go AdriannaAdka :) Dzięki za komentarz <3
Ps. jeśli chcecie bym umieściła Wasz blog w linkach, podajcie adres w komentarzu ;)
Nareszcie!! Pani Leto taka prawdziwa mama, w sumie mniej więcej tak sobie ją wyobrażam (akurat w Dzień Matki się pojawiła ;P) Jej pierwsze spotkanie z Klaudią może nie było wymarzone, ale bywa i tak. Ale podobał mi się też strasznie „Pan Leto”! hahaha! ale biedna Klaudia musiała słuchać gadania Jay’a,że on nie jest jeszcze stary ;P Świetnie przedstawiasz te ich relacje rodzinne! God! ja też chcę mieć takie z siostrą! No i oczywiście Mat! <3 i jego białe spodnie <3 *ślini się* Nie mogę doczekać się EMA ;) Weny życzę :)
OdpowiedzUsuń-lea
Odcinek naprawdę świetny. :)
OdpowiedzUsuńA wiesz co mi najbardziej zapadło w pamięć? To jak J. czyścił nos! Nie wiem czemu i wiem, że to dziwne, ale na prawdę… Teraz zalewają mnie obrazy przedstawiające go jak wykonuje tę czynność na wiele sposobów… TO BOLI! xP Koszmar jakiś po prostu!
Spodobało mi się jak przedstawiłaś mamę Leto. Wyobrażam ją sobie w sumie podobnie. ;)
Nie mogę się też doczekać, jak rozwiną się sprawy z Matem, ale bez obrazy… czy tylko mi się wydawało, że jest gejem? o.O No cóż. Mam nadzieję, że nie jest, chociaż byłoby to całkiem ciekawe, nie powiem…
Dobra, kończę, bo już zaczynam pieprzyć trochę. :P
Pozdrawiam. :*
-onisia
Pani Leto spoko babka.
OdpowiedzUsuńJakoś po przeczytaniu 29 rozdziału myślałam ogólnie o twoim blogu i przypomniałam sobie jak w jednym rozdziale (chyba po tej akcji jak Jared był wściekły na Klaudię i Shannona za spóźnienie) Shannon opowiadał o Sky’u. I wtedy pomyśłałam ‘Klaudia jest w LA i nie było nic o psie’. Miałam do ciebie w tej sprawie napisać ;P ale zapomniałam. A tu zonk – pojawił się Sky!
No i rozdział jest super. Mam nadzieję, że znajomość z Matem tak szybko się nie skończy.
A, no i dziękuję za dedykację. Pominę fakt, że mój komentarz chyba był najkrótszy. xD
-adka
hahahahaha swietny rozdzial usmialam sie! bardzo mi sie podobalo umieszczenie w akcji mamy chopakow- ciekawy watek. tak pomyslalam, ze fajnie by bylo jakbys kiedys opisala np jakas przejazdzke konna z jayem czy cos? jakis rajd bieszczadzki? xd
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i duzo weny na kolejne rozdzialy :*
-tynnkaa
Awwww… *_______* Jakie to wszystko urocze! Mama Leto ze swoimi synkami, chory Jareczek, husky i początki romansu… <3 Ale mnie rozczuliłaś… ;)) Świetny rozdział! A akcja z rosołkiem bezcenna ;))) I proszę się nie buntować! Nie możesz tak karać swoich fanów ;p
OdpowiedzUsuń-agi
Mama Letowych stworów? Jestem za! [-: Po tym pierwszym spotkaniu, to myślałam że to wstrętna, okropna jędzowata mamuśka, a tu proszę, jakie zaskoczenie. I ujęłaś mnie w 100% tym husky’m, wielbię te psy. Ogólnie chapter taki .. ciepły, rodzinny, prawdziwy. Nie mogę się doczekać następnego, jak to p. Dżej zaśpiewa na koncercie.. <-: A, no i „p. Leto”! Umarłam. x D Cały J. x D Czy on kiedykolwiek zrozumie, że 18 lat, to on skończył kilkanaście ładnych lat temu? Czy mu tak zostanie? x D
OdpowiedzUsuń-ehwaz
Dobra, czuję się zobowiązana skomentować, gdyż ostatni rozdział przeszedł bez mojej opinii (co mi musisz wybaczyć, jestem ostatnio wypaczona z pisania czegokolwiek, i opowiadania i komentarzy), a po drugie należy Ci się. ;)
OdpowiedzUsuńMiły rozdział, nie powiem. Chory Jared sprawił, że zrobiło mi się go strasznie szkoda, ale też mnie rozśmieszył. Taka zakatarzona klucha z chorym gardłem, no byłabym w stanie nim się zaopiekować i wybaczyć wszystko, co odpiernicza. :D
Mamuśka Leto (kiedyś ją tak nazwałam i już mi tak zostało. -.-’) często pierwsze wrażenie robi kiepskie, ale potem się okazuje jaka to mega kobieta jest. Ja ją osobiście podziwiam, że ma siłę do tych cieciów, no ale to matka, nie ma innego wyboru. xD Słodkie było to, jak tak siedzieli razem we trójkę, w sensie, Shann, Jared i na jego kolanach Constance. Cudn to musiał być widok i aż się szeroko uśmiechnęłam. W sumie wyobrażam ich sobie jako taką szczęśliwą, zakręconą rodzinkę. Jeszcze Klaudia się do nich wpasuje i będą we czwóreczkę tak się tulić. :)
Zwierz Shannka charakter ma po panu, ale takie ekstremalne spacery z psami to świetna sprawa jest. :D
Dedukuję, że choroba Jared’a przełoży się na jego występ na EMA. O Boże, co to było… Ale w sumie jak oglądałam to na żywo, to mi się nawet podobało, ale to tylko po wycięciu West’a i wczuciu się w klimat (instrumentalnie chłopcy się spisali :D), wtedy to ryczałam. Teraz jak tego słucham czasami gdy chwyci mnie sentyment do Hurricane, to załamuję ręce i wyłączam. xD Dobra, ale o czym ja tu gadam, odbiegam od rozdziału!
Wyobraziłam sobie takiego Jay’a próbującego wylać rosołek do doniczki. W ogóle istnieje coś takiego jak wegański rosół? Ludzie, nie tknę tego. :D
Ok, już, kończę, bo zaczynam pierdoły wypisywać. Podsumowując, rozdział bardzo mi się podobał. Treść zabawna (jak zwykle) i taka miła. Stylistycznie parę błędów było, ale gdybym miała się ich doszukiwać… Czytałam chapter wczoraj, a jeszcze jestem śnięta, więc kompletnie mi się nie chce. Mniejsza o to, czekam niecieprliwie na ciąg dalszy. :)
-ms.nobody
No, trochę lepiej. Ale to przez Sky’a :D Ty masz jakieś dziwne pojęcie wegetarianach/weganach, wiesz?:P Ja wiem, że ze mnie taka wegetarianka marna, skoro jem ryby, z Ciebie to już w ogóle nie wiem, skoro jesz drób, ale no… Jak Jareda nie znoszę tak nie sądzę, żeby się go udało zmusić do zjedzenia KURCZAKA(ku..ku…KURCZAK!!!aaa! :D), tym bardziej, że jest weganem. Nie wydaje mi się, żeby kogokolwiek, kto jest prawdziwym wegetarianinem/weganem się dało.Ale doobra, czepiam się i pieprzę głupoty,w końcu masz prawo do takiej fikcji literackiej że tak powiem.
OdpowiedzUsuńI w końcu Ci muszę coś na pewien temat napisać, bo już któryś raz bym się musiała powstrzymać.A weź się spróbuj na mnie obrazić albo coś, to przy najbliższej okazji wrzucę Cię do fontanny!Ok, chodzi o to, że czytam co napisałaś pod rozdziałem i już któryś raz się zastanawiam gdzie jest,kurna, szacunek do czytelnika? Ty jesteś autorką opowiadania i Twoim zasranym obowiązkiem(nazywam to tak, bo potrafię sobie wyobrazić jakie to jest nudne i męczące zadanie) jest po napisaniu tego przeczytać to jeszcze raz i poprawić błędy – najlepiej jak potrafisz. Bo to świadczy nie tylko o tym jak traktujesz tych, co czytają ale też o tym jak piszesz. (Może ja jestem przyzwyczajona do porządnie pisanych opo albo nie wiem, ale mnie męczy i razi, jak co chwilę jest błąd a to stylistyczny a to jakiś przecinek a to cośtam.) A Ty się zachowujesz, jakbyś robiła łaskę, że w ogóle to piszesz, przynajmniej ja tak to odbieram.Dla mnie to wygląda tak: nie dajecie komentarzy – foch, ale moim zadaniem jest tylko wklejanie new chapterów, nie wymagajcie żeby było bez błędów, bo mnie męczy ich poprawianie. Tak jakbyś tylko wymagała od innych a od siebie nie musiała dać nic. Tym bardziej, że piszesz te opowiadania, bo to lubisz i Ci to w jakiś sposób pomaga, więc tak czy siak byś to robiła. Jedynym wysiłkiem jaki musisz ponieść jest przepisanie tego – wiem, że to wcale nie jest lekkie ani fajne. trochę ff i opowiadań kiedyś czytałam i naprawdę jest róznica między PISANIEM a pisaniem.Nieważne czy coś ma stronę czy 50, czy to jakieś marsowe ff czy opowiadanie na ważny temat, można z tego zrobić dzieło. Nie wiem czy zrozumiałaś o co mi chodzi, ale mam nadzieję, ze tak. Nie piszę tego żeby Ci dowalić, wiesz przecież, ale po to, żebyś nie stała w miejscu z tym pisaniem, a się rozwijała, skoro sprawia Ci ono taką radość.Pewnie jak zwykle przesadziłam, heh? Napisałam, bo musiałam,róbta co chceta, i tak będę czytać do końca i Ci zostawiać komenty, o ;)
No niech ja już przylecę, bo zbyt sielankowo jest xD
-daga
Nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, że w poprzednich rozdziałach, gdy byli jeszcze w trasie, chłopaki, a przede wszystkim Jay był taki… inny, w sensie, że teraz wydaje się spokojniejszy, bardziej poukładany i inny w stosunku do Klaudii, poza tym ogólnie Chaptery wydają mi się jakby to powiedzieć ” doroślejsze „, jest humor, ale troche inny… nie wiem może to tylko moja paranoja daje o sobie znać ;)
OdpowiedzUsuńA co do numeru 30, mama Leto, cóż zawsze wyobrażałam ją sobie jako fajną, wyluzowaną kobiete, a gdy pojawiła się w twoim opowiadaniu na początku troche sie jej przeraziłam, dlatego, że byłam przekonana, iż wspaniałomyślny gej już ją poinformował o swojej ” córce”. Dzięki Bogu, już pod koniec zatarła złe wrażenie. Rosół…rozśmieszyła mnie bardzo ta sytuacja, z wciskaniem w Litosa tej niedobrej zupy ( nie cierpie rosołu ! ), jednak tak jak moja poprzedniczka uważam, że on nigdy by tego do ust nie wziął, no bo przecież złamałby swoje święte zasady ! ;D ale to twoje opowiadanie więc, jest tak jak ty chcesz ;)
A no i bym zapomniała ! Gdy tylko wyobrażam sobie rozkichanego Jareda z chusteczką w ręce biegającego od jednej strony ulicy do drugiej ze Sky’jem to nie mogę powstrzymać cisnącego mi się na usta uśmiechu ;D. No i koszulka Mata ” I AM FUCKING AWESOME ” napewno przypadła by do gustu Jay’owi.
Z niecierpliwością czekam na następny !
-damonic
W końcu zabrałam się za przeczytanie tego rozdziału. Musisz mi wybaczyć te zwłokę, bo dopiero przedwczoraj zauważyłam powiadomienie na Twitterze, a przez ostatnie dwa dni nie miałam nastroju. Rozdział bardzo rodzinny i ciepły. Akcja z rosołem mnie rozbawiła. Naturalnym było, że Jared się jednak zorientuje. Mnie tak babcia próbuje nabierać na kotlety. Wie, że wieprzowych nie zjem, to mi wmawia, że to drobiowe, ale ja i tak się orientuję :D Constance doskonale zna swojego syneczka, że domyśliła się, iż ten zamierza wylać zupę. Plus nienawidzę Cię za to, że narobiłaś mi smaku na rosołek. Ogólnie za to, że teraz jestem głodna, a nikt mi nie chce zrobić kanapki i samej też mi się nie chce.
OdpowiedzUsuńPrzeprosiny i wyznanie braterskie miłości były przeurocze. Aż sam się uśmiech na usta cisnął. Miły akcent na zakończenie dnia :)
-marion
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam, że dopiero teraz! Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją sklerozę ^^ Radość z dostania się na OOM i możliwość pojechania na OWF bez rezygnowania z niczego też zrobiła swoje. :P No ale ja tu rozdział komentuje. xD
OdpowiedzUsuńPierwsze spotkanie z mamą Leto za fajne nie było. I nie ma to jak być fg własnego ojca xD Po tej akcji przez chwilę miałam w głowie „Mama Leto-czarny charakter ITW” xD Na szczęście (albo i nie ;p) okazała się miłą i troskliwą „babcią” dla Klaudii.
Jak wyobraziłam sobie chorego i zakatarzonego Jareda, który jest ciągnięty przez psa to myślałam że padnę :D A, że moja wyobraźnia nie zna granic (dowodem na to był koncert na stoku :D hahahaha) to całkiem ciekawie to wyglądało xD hahaha
Wasze „pływanie” w basienie… wredne ze strony Shanna to było bo w końcu potopić Was mógł. Domyślam się co Gej mógł wtedy czuć… Dźganie po żebrach nie jest przyjemne, a szczególnie jak kończy się glebą do wody. Wiem bo mnie kiedyś tak wrzucili do jeziora :/
Rozdział ogólnie bardzo ciepły, przyjazny, rodzinny i śmieszny ofc :D Jak prawie każdy. Ryłam się jak głupia ze spaceru ze Sky’em xD no i z kilku innych akcji też :D W ogóle to bardzo fajnie, że zaczęłaś już temat Jareda i koni :) I już się zamykam. :P
Nie wiem jak ja to zrobiłam, że przepisywałam to tyle czasu ale no… xD
-foxlater
Pierwsza i najwazniejsza rzecz: podanie miesa , celowe, zamierzone i swiadome komus kto go z roznych powodow nie jada jest obrzydliwe, nieetyczne i swiadczy o jakimkolwiek braku szacunku do ludzi a osoby nakarmionej zwierzeciem w szczegolnosci.
OdpowiedzUsuńMama I brat kochaja Jareda. Nigdy, przenigdy by go tak perfidnie nie oklamali.
Nie jadam miesa i gdyby ktokolwiek
mi cos takiego zrobil, na zawsze wylecial by z mojego zycia.
To mniej wiecej taka sytuacja jakby ktos znajacy Cie corcia, znajacy Twoje bariery kulturowe i etyczne, zrobil z Twojego Yorka potrawke i dajac Ci ja do zjedzenia powiedzial, ze to kurczak.
Poza tym osobie ktora nie jada miesa od dluzszego czasu, rosol prawdopodobnie by nie pomogl a zaszkodzil.
Abstrahujac od wszystkiego sam rosol to najwieksze obrzydlistwo na swiecie. Wywar z miesa i kosci. Jak cos takiego moze komukolwiek pomoc?
Chory Jared jest przeslodki. Martwiaca sie o niego mama rozbraja. Traktuje 40 letniego faceta, przygasla gwiazde rocka, blyszczaca gwiazde popu i metroseksualnego dwubiegunowego idiote jak przyglupiego 6 latka. Cudne.
Jednakze poniewaz Jared jest chory zdecydowanie powinnien byc lepiej traktowany niz gilgotanie i wrzucanie do wody.
Niedobry Shannon. Ale I tak go lofciam:<:<
Matt i Border Collie*melted*. Tylko jedna rzecz od faceta jak Matt z psem jak Border Collie jest lepsza. Bebniarz jak Szynka z psem Huskim:D
Notabene masa Border Collie w okolicy gdzie mieszkam ma na imie Skye.
Border Collie Matta ma okropne imie. No ale to BC.
Prosze nie karmic Jareda NIGDY wiecej miesem. Prosze na mojej drodze postaawic Shannona z psem…a przypomnialam sobie. Jakos mnie nie dziwi, ze pies Shann jest rozpuszczony jak dziadowski bicz a raczej jak jego wlasciciel. Dobrze wychowany pies nie skacze na ludzi, nie goni wiewiorek a prowadzony na smyczy nie wyprzedza wlasciciela nie mowiac juz o ciagnieciu.
Fajny rozdzial. Kocham chorego, dupowatego J.
mama
Nooo :) Bardzo fajny rozdział.
OdpowiedzUsuń-jess